poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Wywiad | Lucyna Olejniczak "Bohater mój pan"

fot. Ryszard Dziedzic


Lucyna Olejniczak jako pisarka zadebiutowała na emeryturze. Jak sama przyznaje, nie sądzi, aby miała coś ciekawego do powiedzenia w młodości. Musiała dojrzeć. Dzięki temu czytelnicy mogą cieszyć się dziś literaturą w pełni rozwiniętą, ambitną i przemyślaną. Na rynku właśnie ukazała się najnowsza powieść autorki, „Kobiety z ulicy Grodzkiej. Hanka”. Opowiada dzieje przeklętej rodziny krakowskiego aptekarza Franciszka Bernata. Lucyna Olejniczak zdradza, z czym związana jest historia z klątwą, jak wygląda praca pisarza i kiedy możemy spodziewać się kontynuacji losów Bernatów.

Polacy kojarzą pracę pisarza stereotypowo – sielanka, mnóstwo wolnego czasu, ciepła herbatka, okulary na nosie, kot na kolanach. Proszę powiedzieć, jak to wygląda w praktyce?

Sielanka i mnóstwo wolnego czasu? Chyba nie u nas. W moim przypadku zgadza się tylko ta  herbatka, okulary i czasami kot na kolanach. A ostatnio ukochana szesnastomiesięczna wnuczka, śpiąca w łóżeczku za moimi plecami. Usypia ją stukanie klawiatury. Nie na długo, niestety.

Jako pisarka zadebiutowała Pani już na emeryturze. Wcześniej nie starczało czasu na realizację tych marzeń czy może potrzebowała Pani dojrzeć jako człowiek, by zacząć dzielić się swoimi przemyśleniami?

Przede wszystkim musiałam dojrzeć. Nie sądzę, żebym miała coś ciekawego do powiedzenia w młodości.  Poza tym, moje pisanie miało być pomysłem na wypełnienie emeryckiej bezczynności. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że człowiek na emeryturze ma jeszcze mniej czasu niż podczas pracy zawodowej.

Jak Pani pracuje? Czy jest Pani osobą systematyczną, wszystko ma z góry zaplanowane czy może „idzie na żywioł”?

Niestety, jestem osobą mało zorganizowaną i chaotyczną. Tak w życiu, jak i w pisaniu. Dlatego idę raczej „na żywioł” i zdarza się, że podczas pisania bohater potrafi mi się wymknąć spod kontroli i narzuca inne rozwiązania, niż te, które ja mu wymyśliłam. Złości mnie to, ale często okazuje się, że jednak to on miał rację. Bohater mój pan.

Pani najnowsza powieść „Kobiety z ulicy Grodzkiej. Hanka” opowiada historię przeklętego rodu krakowskiego aptekarza Franciszka Bernata. Czy jest to opowieść fikcyjna, a może sugerowała się Pani rzeczywistością?

Fikcja, rzecz jasna. Niemniej jednak historia z klątwą jest wzięta z moich rodzinnych opowieści. Siostra mojej babci przeklęła w podobnych okolicznościach syna najbogatszych gospodarzy we wsi. Podobnie jak Hanka z mojej powieści, zmarła zaraz po porodzie, z tą jednak różnicą, że jej dziecko gdzieś zaginęło. Mówiono później, że pozbyła się go sama rodzina chłopaka, żeby nie chodziło potem po wsi jak żywy wyrzut sumienia. Teraz obserwuję losy pewnego znanego polityka o tym samym nazwisku i zastanawiam się, czy to potomek tamtej, „przeklętej” rodziny. Jak na razie, radzi sobie dobrze.

Dlaczego zdecydowała się Pani umieścić fabułę swej nowej książki właśnie na przestrzeni XIX i XX wieku?

Ponieważ lubię XIX wiek, a ten, w Krakowie, w szczególności. Poza tym, żeby pokazać dzieje „przeklętej” rodziny potrzeba kilku pokoleń, stąd nie mogłam umieścić akcji współcześnie. Dojdę do współczesności, ale dopiero w ostatnim, czwartym tomie.

Praca nad którą z Pani książek przysporzyła najwięcej trudności, zawirowań?

Zdecydowanie był to „Dagerotyp. Tajemnica Chopina”. Włożyłam w tę książkę najwięcej pracy i serca, byłam z niej wręcz dumna. Niestety, trzy miesiące po podpisaniu umowy, wydawca zlikwidował wydawnictwo. Książka umarła, bo nikt nie zajmował się już jej promocją. Jakieś tam resztki błąkają się jeszcze po Allegro, poza tym, już nigdzie nie można jej dostać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się ją ponownie wydać w jakimś prawdziwym wydawnictwie.

Zastanawiam się co jest ważniejsze dla pisarza: uznanie krytyków czy sympatia czytelników?

Myślę, że dla każdego pisarza ważniejsze jest jednak uznanie czytelników, bo przecież to dla nich pisze. Miło byłoby, gdyby i krytycy docenili jego pracę, ale rzadko to idzie w parze. Dlatego ja stawiam głównie na czytelnika i to na jego opinii i sympatii najbardziej mi zależy.

Nad czym Pani teraz pracuje? Kiedy możemy spodziewać się kontynuacji opowieści o rodzinie Bernatów?

Nad dalszymi częściami sagi, rzecz jasna. Drugi tom jest już na ukończeniu, lada chwila postawię ostatnią kropkę, ale to, kiedy się ukaże, zależy już tylko i wyłącznie od mojego Wydawcy. Mam cichą nadzieję, że będzie to jeszcze tej jesieni.

1 komentarz:

  1. Wlasnie skonczylam czytac "Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela". Dla mnie to fantastyczna ksiazka. Bardzo prawdziwa. Pelna ciepla i nadzieji pomimo ciezkiej sytuacji. Moge sie choc troche identifikowac z sytuacjami jako ze ja tez przyjechalam do Ameryki w 1988 roku. Nie do Chicago, i nie zajmowalam sie starszymi ludzmi, takze nie sprzatalam (mialam normalna prace), niemiej jednak niektore sytuacje i mysli mialam podobne.

    OdpowiedzUsuń