piątek, 29 kwietnia 2016

Agata Przybyłek "Nieszczęścia chodzą stadami" | Recenzja



Nieszczęścia chodzą parami? Nie tym razem! W nowej powieści Agaty Przybyłek nieszczęścia, owszem, chodzą po ludziach, ale... stadami! Za nic w świecie nie dam sobie wmówić, że to "tylko" komedia. "Nieszczęścia chodzą stadami" to niebanalna i ważna powieść obyczajowa. A że jest przy tym mnóstwo śmiechu? I bardzo dobrze!

Halinka, matka głównej bohaterki debiutanckiej powieści Agaty Przybyłek "Nie zmienił się tylko blond", Iwonki, jest zrozpaczona. Przez ostatnie miesiące córka, wraz ze swoimi dziećmi, urozmaicała nieco nudne życie starszej pani. Iwonka jednak w końcu ułożyła sobie życie, wyprowadziła się od matki, co Halinka przypłaciła stanem depresyjnym. Z marazmu ma ją wyrwać pojawienie się Martusi, dawno niewidzianej chrześnicy, która właśnie wróciła z Anglii. Halinka wspaniałomyślnie oferuje Martusi azyl w swoim domu. Kiedy jednak okazuje się, że młoda kobieta jest samotną matką nie jednego, a dwojga dzieci, a na dodatek jej synek jest czarnoskóry, Halinka zaczyna żałować swojej decyzji. Jak ona się we wsi pokaże?! Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie wpadła na genialny plan - Halinka po prostu będzie udawać, że... dziecka nie ma. Postanawia jak najszybciej pozbyć się chrześnicy z domu. W tym celu stosuje nieco niekonwencjonalne metody - głodzi karmiącą matkę, wyłącza jej prąd i znajduje tysiące sposobów, by uprzykrzyć Martusi życie.

Agata Przybyłek wraca w doskonałym stylu. Po ciepło przyjętej przez czytelniczki powieści "Nie zmienił się tylko błąd" proponuje nam nieco ironiczną, czasem wzruszającą, czasem zabawną, dojrzałą powieść. To nie jest tylko komedia. To powieść o głęboko zakorzenionych w naszej mentalności stereotypach, panicznym lęku przed innością. Pod fasadą nieco konserwatywnej, wyznającej podwójną moralność starszej pani, Agata Przybyłek ukryła trafny obraz polskiego społeczeństwa. W kapitalny, bo ironiczny sposób pisze o mieszkańcach małej wioski, w której wszyscy się znają i każdy pamięta tragiczne wydarzenia z przeszłości. "Nieszczęścia chodzą stadami" to również powieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i swojego miejsca w świecie. Autorka nakreśliła wiarygodny portret zagubionego we współczesnym świecie młodego pokolenia.

To wielka sztuka - napisać zabawną, lekką i jednocześnie traktującą o ważnych problemach powieść. Agacie Przybyłek się to właśnie udało. "Nieszczęścia chodzą stadami" to książka zupełnie inna od "Nie zmienił się tylko blond". Mam wrażenie, że lepsza, bo tym razem udało się autorce zawrzeć w swojej powieści istotne przesłanie. Bohaterka jest mi bliższa, przede wszystkim wiekiem, ale też przemyśleniami i doświadczeniem. Jedyne na co, niestety (i chyba już "tradycyjnie"), będę narzekać to redakcja i korekta. Rodzice Martusi nie żyją od 20 lat, dziewczyna mieszka u ciotki i wuja, a nagle jeden z bohaterów mówi do niej: "twój ojciec przyjedzie tutaj z Andrzejem" (zamiast "twój wujek") - ten błąd powtarza się jeszcze raz. A przecinki... no cóż, mam wrażenie, że nie istniały dla korektora.

Nową książkę Agaty Przybyłek pochłonęłam błyskawicznie. Jeśli nie czytaliście jeszcze "Nie zmienił się tylko blond", śmiało możecie zacząć przygodę z twórczością Agaty Przybyłek od książki "Nieszczęścia chodzą stadami". To dwie zupełnie różne historie, a łączy je tylko postać Iwonki, która w tej części pojawia się dosłownie na chwilę. Nie jest to kontynuacja, więc czytelnicy nieznający treści "Nie zmienił się tylko blond" nie będą mieć najmniejszych problemów z odnalezieniem się w Sosenkach.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agata Przybyłek "Nieszczęścia chodzą stadami"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 372
data premiery: 16.03.2016

czwartek, 28 kwietnia 2016

Katarzyna Hordyniec "Poza czasem szukaj" | Recenzja



Nie wiem, dlaczego ubzdurałam sobie, że debiutancka książka Katarzyny Hordyniec jest powieścią obyczajową. Może gdybym wiedziała, że to romans, utrzymany w klimatach erotyku, w ogóle nie sięgnęłabym po tę powieść, a już na pewno nie czułabym się teraz zawiedziona? "Poza czasem szukaj" może się podobać, ale, niestety, to totalnie nie moje klimaty, dlatego, żeby nie było nudno, tym razem zachwytów nie będzie.

Helena, zwana też Leną, postanawia zmienić swoje życie. Coś jej w nim nie pasuje - i chyba sama nie wie do końca, co. Rozstaje się z wieloletnim partnerem, rzuca pracę i wyjeżdża z rodzinnego Koszalina. Nowe życie rozpoczyna w Warszawie. Po przybyciu do stolicy szybko poznaje dużo starszego od siebie mężczyznę. Nic ich ze sobą nie łączy, są w zupełnie różnym wieku, na innym etapie życia, a ich codzienność wypełniają odmienne problemy, a jednak zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Zaledwie w kilka dni ich życie zostaje wywrócone do góry nogami. Czy Helena i Juliusz są gotowi, aby rozpocząć nowy związek?

Moje wrażenia po lekturze nie odpowiadają moim oczekiwaniom przed rozpoczęciem przygody z debiutancką powieścią Katarzyny Hordyniec, i chyba właśnie dlatego czuję się rozczarowana. Nie przepadam za klasycznymi romansami, lubię, kiedy książka ma jeszcze to drugie, ukryte dno. Miałam nadzieję, że związek Heleny i Juliusza to tylko preludium do niebłahej historii z bogatym tłem społeczno-obyczajowym. Niestety (albo i "stety", zależy co kto lubi) relacja głównych bohaterów zajęła sto procent uwagi autorki, a ja nie kupuję tej opowieści. Nie wierzę, że mogłaby zdarzyć się naprawdę. Już jej początek jest nieprawdopodobny, obcy sobie ludzie spotykają się przypadkiem w knajpie, całują i wyznają miłość. Miałam ochotę potrząsnąć głównymi bohaterami, bądź co bądź ludźmi dorosłymi - ona ma trzydzieści pięć lat, on - pięćdziesiąt dziewięć, gdy zaczęli stwarzać w swoich głowach problemy, których nie było. I właściwie na tym opiera się cała historia, gdyby nie jeden wybryk. Na wyimaginowanych dylematach.

Irytowała mnie postać głównej bohaterki. W zapowiedzi czytamy, że Lena to "piękna i inteligenta kobieta", natomiast ja zastąpiłabym te przymiotniki jednym określeniem - "zrobiona". Okej, jest oczytana (brawa dla autorki za pomysł umieszczenia części akcji na Targach Książki w Warszawie!!!), ale odniosłam wrażenie, że jedyne, czym się przejmuje, to obecność w torebce sprayu utrwalającego makijaż, coby mozolnie nakreślona kreska i grube warstwy podkłady nie spłynęły wraz z potem i łzami. Swoją drogą, człowiek uczy się przez całe życie, wcześniej nie miałam w ogóle pojęcia, że coś takiego istnieje! Katarzyna Hordyniec rzeczywiście potrafi pisać, prezentuje dojrzały warsztat, ale powinna spróbować w innym gatunku. Trudno jest napisać erotyk, nie zahaczając o kicz. Określenia w stylu "samica geparda" kojarzyły mi się, niestety, z osławioną "wewnętrzną boginią", a fragmenty dialogów w stylu "Puk, puk, wpuścisz mnie w siebie?" raczej nie wywoływały we mnie emocji, no chyba, że negatywne.

Szkoda, wielka szkoda. Katarzyna Hordyniec ma zadatki na dobrą autorkę, ale nie przekonała mnie swoją historią. "Poza czasem szukaj" może się podobać i z pewnością przypadnie do gustu miłośniczkom erotycznych romansów, jednak ja nie podzielę ich entuzjazmu. To zdecydowanie nie była książka dla mnie, może dlatego, zamiast rozkoszować się opowieścią o Helenie i Juliuszu, zwracałam szczególną uwagę na to, co nie gra w tej powieści?

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Katarzyna Hordyniec "Poza czasem szukaj"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 344
data premiery" 26.04.2016

środa, 27 kwietnia 2016

Dziś premiera "Szczęścia na wagę" | Wywiad z Agnieszką Olejnik



Dzisiaj swoją premierę ma najnowsza powieść Agnieszki Olejnik, "Szczęście na wagę". Książka rozpoczyna cykl "Wszystkie smaki życia". Postanowiłam porozmawiać z autorką na temat jej powieści. Jak zmieniło się jej życie, odkąd zadebiutowała? Dlaczego postanowiła napisać książkę "odchudzającą"? Czego możemy spodziewać się po kolejnych częściach serii "Wszystkie smaki życia? 

Pani Agnieszko, ostatnio rozmawiałyśmy ponad rok temu, po premierze powieści „Dante na tropie”. Jestem ciekawa, jak od tej pory zmieniło się Pani życie?

Zupełnie się nie zmieniło. Nadal żyję sobie spokojnie w domu na skraju lasu, pod moimi dębami; usiłuję łączyć opiekę nad dziećmi, psami i ogrodem z pracą w szkole i pisaniem książek. Jedno jest pewne: nie mam czasu się nudzić.

W „Szczęściu na wagę” porusza Pani wiele ważnych tematów, wsiąkając w świat współczesnych nastolatków. Pisze Pani o internetowym hejcie, problemach młodych ludzi z własną tożsamością i walce nastoletniej dziewczyny z nadwagą. Skąd taka dobra znajomość świata młodych ludzi, którą wykazała się Pani, pisząc już swoją powieść „Zabłądziłam”?

Po pierwsze, całkiem dobrze pamiętam siebie z okresu dojrzewania. Po drugie, mam synów w różnym wieku: student, gimnazjalista i pierwszak. To sprawia, że ciągle muszę być na bieżąco. Po trzecie wreszcie: praca w szkole i wciąż utrzymywany kontakt z dawnymi uczniami sprawia, że dość dobrze znam problemy nastolatków.

Zastanawiam się, na ile Pani własne doświadczenia z pracy wpłynęły na ostateczny kształt książki i problemy Ewy z uczniami?

Niektóre przemyślenia Ewy są moimi przemyśleniami. Na przykład te dotyczące bezradności nauczyciela wobec nieprzemyślanych zmian w oświacie albo tak zwanych „trudnych przypadków”. Sytuacje, kiedy chcemy pomóc dziecku, ale napotykamy opór ze strony rodziców albo borykamy się z ich brakiem konsekwencji, są dla nas szczególnie trudne, bo ostatecznie zawsze ucierpi na tym uczeń.
W książce opowiedziałam kilka historii prawdziwych, zmieniając jednak imiona uczniów. Na przykład historia Nikodema jest „z życia wzięta”.

W „Szczęściu na wagę” wykazuje się Pani niemałą wiedzą na tematy związane z prawidłowym żywieniem, odchudzaniem. Czy interesuje się Pani tymi zagadnieniami prywatnie, czy może zaczęła dopiero, przygotowując się do pracy nad książką?

Interesuję się, od zawsze. Nie w kontekście odchudzania, lecz zdrowia. Zadaję sobie pytanie: co my – ludzie – robimy źle, że tyjemy. Obserwuję naturę i nie widzę otyłych zwierząt. Weźmy przykład lwów. Wylegują się i obserwują otoczenie. Dopóki są najedzone, nie polują. Nie jedzą za dużo, nie tyją. Potencjalny obiad chodzi im przed nosem, ale one nie odczuwają potrzeby, że zjeść więcej, niż to konieczne. To samo z roślinożercami. Ludzie są smutnym wyjątkiem – stracili instynkt, nie wiedzą, kiedy przestać.
Według mnie tycie jest dowodem na to, że popełniamy jakiś fundamentalny błąd. Na swój własny użytek próbuję go znaleźć. Mam zamiar cieszyć się życiem do ostatniej chwili, a to niemożliwe, kiedy człowiek jest schorowany i wiecznie na coś narzeka. Nie godzę się na te wszystkie dolegliwości, które nękają ludzkość. Chcę być kiedyś pełną werwy staruszką, która wreszcie znajdzie czas, żeby obejść pieszo całą Islandię albo dotrzeć na rowerze do Albanii.

Skąd w ogóle taki pomysł, aby pisać o otyłej, zakompleksionej, młodej dziewczynie? Czytelnicy nie wolą idealnych bohaterek, z ciałem modelki i perfekcyjnym makijażem?

Większość czytelników to zwykli ludzie, z krwi i kości – wcale nie idealni, lecz dzięki temu interesujący. Ideały są nudne. A perfekcyjny makijaż często skrywa wrażliwą, zakompleksioną osobę, która wstydzi się swojego prawdziwego oblicza.
Ja sama nie lubię czytać o bohaterach wyglądających jak gwiazdy filmowe. Nie wierzę w takie historie. Wszyscy wiemy, że to, co oglądamy na ekranach kin albo w internecie, to efekt pracy makijażystów i grafików. Prawdziwi ludzie tak nie wyglądają.
Wracając do książki: początkowo pomysł był zupełnie inny: to matka miała być otyła, a córka – po prostu trudna, zbuntowana nastolatka. Kiedy zaczęłam pisać, nieoczekiwanie bohaterki zamieniły się rolami. Nic nie mogłam na to poradzić.

Nie jest już Pani debiutantką i można powiedzieć, że proces wydawniczy stał się już dla Pani chlebem powszednim. Zastanawiam się, czy uczucia, jakie towarzyszą wydawaniu kolejnej powieści są takie same, jak po opublikowaniu swojego debiutu? Czy widok nowej książki prosto z drukarni, sygnowanej własnym nazwiskiem zawsze cieszy tak samo?

Na każdą premierę bardzo czekam i każda stanowi powód do radości, ale szczerze mówiąc, nigdy specjalnie nie przeżywałam faktu, że na okładce widnieje moje nazwisko. Równie dobrze mogłabym pisać pod pseudonimem. Natomiast bardzo biorę sobie do serca opinie czytelników, bo przecież książki nie pisze się po to, żeby ona zaistniała, by pojawiła się na półkach księgarskich – lecz żeby coś opowiedzieć; coś o sobie, jakąś prawdę o życiu i o ludziach.

Powieścią „Szczęście na wagę” otwiera Pani cykl „Wszystkie smaki życia”. Proszę opowiedzieć czytelnikom o tej serii. Ile książek ukaże się w cyklu, jakie tematy podejmie Pani w poszczególnych powieściach?

„Wszystkie smaki życia” to trylogia. Drugi tom będzie nosił tytuł „Miłość z nutą imbiru”, a ukaże się jesienią 2016. Natomiast tom trzeci – „Pełnymi garściami” – właśnie się pisze.
Wszystkie części cyklu opowiadają o tych samych bohaterach, poznamy więc dalsze losy Ewy i Klaudii, a także bliskich im osób. Każdy tom w jakiś sposób dotyczy smaku, zarówno rozumianego dosłownie, jak w przenośni, jako smakowanie urody życia – stąd tytuł serii.
W „Miłości z nutą imbiru” pojawi się atmosfera świąteczna, ale nie będzie słodko jak w bombonierce, ten imbir pojawia się w tytule nie bez powodu, wmiesza się tam odrobina goryczy. Natomiast „Pełnymi garściami” będzie opowieścią o tym, jak smaki codzienności, przenikając się wzajemnie i uzupełniając, tworzą niepowtarzalną całość: potrawę zwaną życiem. I jak można się nią delektować.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Liliana Fabisińska "Sanatorium pod Zegarem" | Recenzja



Oto kolejna, po "Córeczce" i "Śnieżynkach", powieść Liliany Fabisińskiej, którą przeczytałam jednym tchem, rozkoszując się każdym słowem. Fabisińska pisać zdecydowanie potrafi, a jej twórczość broni się sama. Uwielbiam sposób, w jaki autorka posługuje się słowem pisanym, dlatego ani trochę nie zdziwił mnie mój zachwyt nad jej najnowszą powieścią. "Sanatorium pod Zegarem" to kawał dobrej literatury rozrywkowej.

"Żoną miałam być, miał być ślub, i wesele też" - śpiewała kiedyś Monika Brodka. Tekst hitu wszystkich potańcówek sprzed kilku lat mogłaby zanucić Nina, bohaterka powieści. Bo Nina żoną miała być, miał być ślub, i wesele też... Kiedy jednak Nina dzień przed tym wyjątkowym dniem spada z drabiny w studio pani fotograf, staje się jasne, że żadnego ślubu nie będzie. Narzeczony wyjeżdża w podróż do Afryki Południowej, która miała być ich poślubną, a Nina dostaje skierowanie do sanatorium. Podobno najlepszego w Ciechocinku! Na miejscu zaskoczona dowiaduje się, że otrzymała miejsce w pokoju dwuosobowym, a jej współlokatorką jest Natalia, może i przemiła, ale dziwaczka staruszka. Delikatnie mówiąc, nie jest zadowolona z towarzystwa, na które została skazana na najbliższe cztery tygodnie. Siostra przełożona jest jednak nieugięta, a Nina z Natalią są na siebie skazane. Natalia jednak nie ma czasu przejmować się takimi bzdurami, musi natychmiast wymyślić, jak może niezauważona zniknąć z sanatorium na jeden dzień. Wszak taka okazja może się już nie powtórzyć... Jakby tego mało, w sanatoryjnym basenie zostaje znaleziony trup. Wszystko wskazuje na to, że Natalia i Nina były jednymi osobami, jakie miały sposobność, by zamordować nieszczęśnika.

W "Sanatorium pod Zegarem" poznajemy zupełnie nowe oblicze Liliany Fabisińskiej. Pisarka dała się poznać czytelnikom jako autorka napisanych w lekkim stylu powieści obyczajowych, w której poruszała wiele ważnych tematów - niepłodność, in vitro czy HIV. Tym razem Liliana Fabisińska przygotowała dla miłośników swojej prozy niespodziankę, pisząc powieść obyczajową z wcale nie takim lekkim zabarwieniem komediowym i kryminalnym. Nie potrafię określić, w którym z tym wcieleń Fabisińskiej podoba mi się bardziej, gdyż w obu wypada po prostu kapitalnie. Podczas lektury "Sanatorium pod Zegarem" bawiłam się wprost wyśmienicie. Autorka wykreowała dwie postacie - zapracowaną, młodą bizneswoman oraz ekscentryczną staruszkę, zamknęła je obie w jednym pokoju w Ciechocinku i... tym samym napisała świetną powieść, która nie tylko bawi, ale również wzrusza do refleksji.

Liliana Fabisińska swoją najnowszą powieścią udowodniła, że nie trzeba wcale napisać ckliwego romansu, aby skraść serca czytelniczek. "Sanatorium pod Zegarem" to doskonała rozrywka dla kobiet w każdym wieku. Rówieśniczki Niny odnajdą w lekturze mądrą lekcję, natomiast kobiety, którym bliżej już do wieku, w jakim jest Natalia, odkryją w Ciechocinku dawno utracone... własne wspomnienia. Nie bez znaczenia jest tutaj naturalna lekkość pióra i dojrzały warsztat Liliany Fabisińskiej. To jest pisarka, która w stu procentach zasługuje na to, aby odnieść sukces. Potrafi pisać, a swoimi umiejętnościami przewyższa wiele autorek z pierwszych miejsc list bestsellerów. A we wrześniu... druga część! Akcja będzie rozgrywać się w moim ukochanym Helu, więc już przebieram nogami z niecierpliwością!

"Sanatorium pod Zegarem" to prawdziwy majstersztyk literatury rozrywkowej. Liliana Fabisińska udowadnia, że to, co nazywamy współcześnie "literaturą kobiecą" wcale nie musi być nudne i przewidywalne. Jestem pod ogromnym, ogromnym wrażeniem nowej powieści autorki. Swoim "Sanatorium pod Zegarem" z pewnością zaskoczy nie tylko swoich wiernych czytelników.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Liliana Fabisińska "Sanatorium pod Zegarem"
Wydawnictwo Filia, 2016
data premiery: 13.04.2016
liczba stron: 478

niedziela, 24 kwietnia 2016

Patronat medialny | Agnieszka Olejnik "Szczęście na wagę". Recenzja przedpremierowa



"Szczęście na wagę" to najnowsza powieść Agnieszki Olejnik. Książka otwiera cykl "Wszystkie smaki życia". Sama autorka napisała na swojej stronie: "Będzie to książka o rzeczach ważnych i bardzo ważnych". A mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko zgodzić się z pisarką i dodać od siebie, że to najlepsza powieść pośród dotychczasowego dorobku Agnieszki Olejnik.

Ewa jest nauczycielką, matką i żoną. Żyje całkiem zwyczajnie, a jej codzienność naznaczona jest konfliktem z nastoletnią córką Klaudią oraz wszechobecnym chłodem, jaki na dobre zagościł w jej małżeństwie. Ewa, już jako dojrzała kobieta, uświadamia sobie, że dawno temu zrezygnowała ze swoich marzeń i pragnień, w całości poświęcając się rodzinie. Co za to otrzymała? Bilans nie wypada pomyślnie. Ewa zatraciła gdzieś siebie, pragnąc sprostać oczekiwaniom męża, córki i otoczenia. Szczególnie cierpi na tym Klaudia. Zamknięta w sobie, wycofana, borykająca się z nadwagą i otyłością nastolatka dostarcza rodzicom wielu trosk, odrzucając jakąkolwiek formę pomocy. Aż w końcu Ewa dojrzewa do zmian. Pragnie pomóc sobie i córce, jeszcze raz zawalczyć o szczęście i ocalić swoje dziecko.

Długo zastanawiałam się, jak w kilku akapitach opisać "Szczęście na wagę". Agnieszka Olejnik kreuje świat przedstawiony powoli, nie spiesząc się, poświęcając uwagę wielu szczegółom i detalom. Tutaj wybuch nie następuje już na pierwszej stronie, katastrofa tli się gdzieś na horyzoncie, jednak jeszcze jest bezpiecznie. Czytelnik poznaje życie Ewy i jej rodziny, bezwstydnie zagląda przez dziurkę od klucza, zgłębiając tajemnice bohaterów. Obserwuje, jak powoli ich życie zmierza w stronę przepaści, ale zanim się to stanie - zdąży związać się z Ewą, przyzwyczaić do postaci, polubić ją i... dotkliwie przeżyć jej porażkę. Kapitalny zabieg. Wpadłam po uszy! Zakochałam się w niepowtarzalnym klimacie "Szczęścia na wagę", rozkoszowałam cudowną atmosferą, podziwiając niebanalny styl autorki i jej dojrzały warsztat. Agnieszce Olejnik udało się napisać powieść, w której łzy pojawiają się na naszej twarzy zaraz po szerokim uśmiechu, a dojrzały humor przeplata się z trudnymi, wzruszającymi wątkami.

Co miała na myśli autorka, kiedy napisała, że "Szczęście na wagę" to "książka o rzeczach ważnych i bardzo ważnych"? Powieść porusza wiele ważnych tematów: walka z otyłością, problemy współczesnych nastolatków czy konflikt rodziców z dorastającymi dziećmi. Ale to nie wszystko, co przygotowała dla was Agnieszka Olejnik w swojej najnowszej książce. "Szczęście na wagę" to powieść-orkiestra, w której problemy z życia codziennego Ewy, i wewnętrzne przeżycia Klaudii przeplatają się z wątkami ze szkoły, w której pracuje Ewa. Tę książkę muszą koniecznie przeczytać wszyscy, którzy mają w domu dorastające dziecko. Nie, to nie jest poradnik. Agnieszka Olejnik nie stara się podsuwać gotowych rozwiązań. Ona podpowiada, jak znaleźć w swoim wnętrzu siłę i życiową mądrość.

Przeczytałam "Szczęście na wagę", czerpiąc niebywałą przyjemność z każdego rozdziału, z każdej pojedynczej strony, ze zdania, słowa, znaku. Wszystkie książki Agnieszki Olejnik przypadły mi do gustu, ale ta jest wyjątkowa. Z dumą objęłam "Szczęście na wagę" patronatem medialnym mojego bloga i szczerze wam tę powieść polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Olejnik "Szczęście na wagę"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 384
data premiery: 27.04.2016

sobota, 23 kwietnia 2016

Julie Cohen "Zwodnicza miłość" | Recenzja



Julie Cohen zaprasza czytelników w zaskakującą podróż po zakamarkach umysłu. W tej szalenie intrygującej lekturze autorka udowadnia, że wciąż nie odkryliśmy wszystkich tajemnic ludzkiego mózgu.  Czym jest miłość? Czy tylko wynikiem działania reakcji chemicznych? A może miłość to czerpanie radości z uroków codzienności, obecność drugiej osoby, umiejętność wybaczania i wsparcie w najtrudniejszych chwilach?

Felicity od roku jest żoną cudownego mężczyzny. Quinn jest najwspanialszym człowiekiem, jakiego Felicity kiedykolwiek spotkała, a jednak... No właśnie. Od jakiegoś czasu Felicity nie może pozbyć się wątpliwości. Doświadcza czegoś dziwnego - w powietrzu roznosi się pewien zapach, który wywołuje wspomnienia z przeszłości. Dolegliwości nasilają się, a do Felicity powracają chwile sprzed dziesięciu lat, kiedy była zakochana w Ewanie. Mało tego, Felicity mogłaby przysiąc, że uczucie odżyło w niej, a ona sama ma wrażenie, jakby znalazła się w niewłaściwym miejscu swojego życia. Wewnętrzny konflikt Felicity - serce czy rozum? - nasila się, kiedy Quinn wyznaje żonie, że chciałby mieć dziecko. A jeśli umysł splatał jej figla? Czym jest miłość? Felicity postanawia znaleźć odpowiedź na dręczące ją pytania.

Niesamowicie oryginalny, wcale nie taki nieprawdopodobny pomysł, stopniowo dawkowane napięcie i wartka akcja - oto przepis na udaną powieść obyczajową. "Zwodnicza miłość" autorstwa Julie Cohen to zaskakująca, zachwycająca i zniewalająca lektura. Pisarka złapała mnie mocno za rękę i zaprowadziła w najbardziej odległe zakątki ludzkiego umysłu. Jej najnowsza powieść z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom, którzy poszukują niebanalnej i niesztampowej lektury. Nie dajcie się zwieść "miłości" w tytule, "Zwodnicza miłość" z pewnością nie jest romansem. Nie chcę zdradzać zbyt wiele z treści, ale możecie spodziewać się intrygujących wątków medycznych z zakresu neurologii i psychologii.

"Zwodnicza miłość" składania do refleksji. Bo, przyznajcie sami, granica między rzeczywistością a projekcją umysłu jest bardzo cienka. Jestem zachwycona nową powieścią autorski bestsellerowego "Drogiego maleństwa". Julie Cohen przekonała mnie, że podróż po zakamarkach ludzkiego mózgu może być jedną z ciekawszych we współczesnej literaturze obyczajowej. A wszystko to opisane w naprawdę dobrym stylu, z zaskakującym suspensem i zdumiewającymi wnioskami. Uwielbiam takie powieści jak "Zwodnicza miłość". Ambitne, przemyślane i dojrzałe. Julie Cohen podbiła moje serce i skłoniła do nadrobienia zaległości w postaci "Drogiego maleństwa", którego jeszcze, o zgrozo!, nie czytałam.

Najnowsza powieść Julie Cohen to obyczajówka na wysokim poziomie. Zadowoli wszystkich wymagających miłośników tego gatunku i z pewnością przekona do siebie wierne czytelniczki książek w stylu wydawanych tych w klubie Kobiety to czytają. "Zwodnicza miłość" to jedna z tych powieści, o których chce się rozmawiać i dzielić zaskakującymi wnioskami.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Julie Cohen "Zwodnicza miłość"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 416
data premiery: 06.04.2016

czwartek, 21 kwietnia 2016

Magdalena Kawka "Pora westchnień, pora burz" | Recenzja




Trafiłam na prawdziwą perełkę. Takie powieści nie zdarzają się często i z pewnością zapamiętam najnowszą książkę Magdaleny Kawki na długo. "Pora westchnień, pora burz" to książka, która porusza najgłębsze struny duszy, łącząc w sobie cudowną historię i dojrzały, zachwycając warsztat literacki.

Lwów, 1938 rok. Lilka wraz z koleżankami przygotowuje się do matury, ma marzenia, plany na przyszłość. Z niecierpliwością czeka na każdy list od swojego ukochanego, a serce gwałtownie przyspiesza na jego widok. Lilka, jak wszystkie jej koleżanki, z nadzieją patrzy w przyszłość. Życie toczy się spokojnym rytmem w wielokulturowym Lwowie, młodzi ludzie toczą długie dyskusje na tematy polityczne, bawią się, śmieją. Polacy, Ukraińcy i Żydzi żyją obok siebie w jednym mieście, pozdrawiając się serdecznie na ulicy. Coraz głośniej jednak mówi się o wybuchu wojny, a wraz z jej nadejściem wychodzą na wierzch głęboko ukryte pretensje i zadry z przeszłości. W jednej chwili przyjaciel staje się wrogiem, a Lilka musi przejść przyspieszony kurs dorastania, by poradzić sobie w nowych, trudnych czasach. Pora westchnień minęła, nadeszła pora burz.

Magdalena Kawka napisała dojrzałą i bezkompromisową powieść. Stworzyła zapierający dech w piersi portret przedwojennego, wielokulturowego Lwowa. Pozwoliła czytelnikowi na chwilę przenieść się do świata, którego już nie ma. Powieść podzielona jest na dwie części, pierwsza z nich to "Pora westchnień", druga - "Pora burz". Autorka pokazała różnicę między tymi dwoma zupełnie odmiennymi, chociaż przecież nieodległymi od siebie rzeczywistościami. Całym sercem pokochałam bohaterów powieści Magdaleny Kawki. To są prawdziwi ludzie, a ich emocje są wciąż żywe. Pisarka wiernie oddała nastroje panujące na Ukrainie w przededniu oraz po wybuchy wojny. Kto przyjaciel, a kto wróg? Magdalena Kawka poświęca mnóstwo uwagi temu przemilczanemu w polskiej literaturze tematowi konfliktu polsko-ukraińskiego podczas II wojny światowej.

"Pora westchnień, pora burz" już teraz zapewniła sobie miejsce w moim osobistym rankingu najlepszych książek 2016 roku. Zachwyciła mnie nie tylko ważną tematyką, prawdziwymi emocjami i intrygującymi głównymi bohaterami. Magdalena Kawka podbiła moje serce przede wszystkim pięknym językiem oraz niebanalnym stylem. "Pora westchnień, pora burz" to jedna z tych powieści, których lektura jest olbrzymią przyjemnością, właśnie ze względu na piękną, nienaganną polszczyznę. Uwielbiam tak dobrze napisane powieści, które, niestety, zdarzają się coraz rzadziej. Pochłonęłam tę książkę w trzy wieczory, mimo objętości (536 stron) oraz długich rozdziałów, które niewygodnie się czyta.

Kiedy rozpoczynałam lekturę najnowszej powieści Magdaleny Kawki, nie spodziewałam się aż tak dobrej powieści. To książka wybitna, o której aż przyjemnie się pisze. Polecam wszystkim, którzy doceniają wagę niebanalnej, wartościowej lektury. Genialna!

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Magdalena Kawka "Pora westchnień, pora burz"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 536
data premiery: 21.04.2016

środa, 20 kwietnia 2016

Louise Lee "Ostatnia prowokacja" | Recenzja



Powieść autorstwa Louise Lee zaskoczyła mnie. Z opisu wynikało, że autorka oddała w ręce czytelników zabawną, nieco ironiczną komedię i z takim właśnie nastawieniem rozpoczęłam lekturę. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że to tylko wierzchołek góry lodowej, a "Ostatnia prowokacja" to kolejna genialna powieść obyczajowa w ofercie Wydawnictwa Czarna Owca.

Florence Love znalazła niecodzienny sposób na życie. Pracuje w charakterze prywatnej detektyw, specjalizującej się w... prowokacjach. Nawiązuje kontakt z obiektem zlecenia, a potem uwodzi, dostarczając partnerce dowodów jego winy bądź też niewinności. A że jest szalenie skuteczna, zazwyczaj daje swoim chlebodawczyniom podstawy do puszczenia wiarołomnych małżonków do puszczenia z torbami. Tym razem jej klientką jest Alice, dziewczyna światowej sławy wokalisty jazzowego. Alice pragnie sprawdzić wierność swojego ukochanego, zanim zostanie przedstawiona jako jego narzeczona i oficjalnie pokazana światu. Florence przystępuje do nowego zadania, jednak tym razem łamie swoje zasady i ulega urokowi obiektowi prowokacji.

"Dziwna historia" - z pewnością pomyślicie. A potem żyli długo i szczęśliwie? Nie tym razem. "Ostatnia prowokacja" to niekonwencjonalna, nietypowa opowieść o potrzebach ludzkiego serca. Louise Lee stworzyła niezwykle oryginalną postać Florence i, wykorzystując swoją główną bohaterkę, opisała najgłębiej skrywane potrzeby ludzkiego serca. A wszystko to doprawione odpowiednią dawką ironii i opowiedziane w inteligenty, ciekawy sposób. Ta powieść potrafi zaskoczyć na każdej stronie. Rozpoczynając lekturę, wyruszamy w podróż w nieznane. Louise Lee zaprowadzi nas do najdalszych zakamarków ludzkiej psychiki. A wnioski, jakie za sprawą lektury sami wyciągniemy, będą zaskakujące.

Ta książka ma wszystko, co powinna mieć dobra powieść obyczajowa. Intrygującą główną bohaterkę, niebanalne wątki, elementy psychologiczne, cięte dialogi i wartką akcję. Na dokładkę Louise Lee ma zdrową dawkę humoru. Nieprzekonani? No, i jest oczywiście trochę sensacji! Mnie w stu procentach przekonał brat głównej bohaterki. Niewielu  literaturze jest bohaterów - dorosłych ludzi z autyzmem. Rodzina Florence, chociaż może nieco nietypowa, jest jej największą siłą oraz słabością. Autorka dokonała nie lada sztuki - posiłkując się portretem antybohaterki i częstując mnie sporą dawką ironii, udało się jej mnie wzruszyć, a jednocześnie rozbawić do łez. "Ostatnia prowokacja" to mocno nietypowa powieść, która wnosi na rynek wydawniczy powiew świeżości i nowości.

Pozostaję pod ogromnym wrażeniem "Ostatniej prowokacji". Spodziewałam się świetnej komedii, a dostałam jeszcze lepszą powieść rozbudowaną. To kawał naprawdę dobrej, napisanej w kapitalnym stylu literatury. Wydawnictwo Czarna Owca nie zawodzi.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Louise Lee "Ostatnia prowokacja"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 456
data premiery: 02.03.2016

środa, 13 kwietnia 2016

KONKURS! Wygraj egzemplarz najnowszej powieści w klubie Kobiety to Czytają, "Pozwól jej odejść"



Przegląd czytelniczy i Wydawnictwo Prószyński i S-ka zapraszają do udziału w konkursie.
Mamy dla Was 2 egzemplarze najnowszej książki w klubie Kobiety to Czytają, powieści Dawn Barker "Pozwól jej odejść".


Nadia składa swojej siostrze zaskakującą propozycję.
Zoe nie może mieć dzieci, dlatego Nadia postanawia... urodzić jej dziecko.

A Ty?
Czy zdecydowałabyś się urodzić dziecko najbliższej Ci osobie (siostrze przyjaciółce itd.), wiedząc, że to jedyny sposób, aby spełniły się jej marzenia i została matką? Dlaczego?

Na Wasze odpowiedzi czekamy do wtorku 19 kwietnia. Zgłoszenia w komentarzach pod tym postem muszą zawierać odpowiedź na pytanie konkursowe (od 5 do 10 zdań), imię i nazwisko lub nick, a także adres mailowy.
Wyniki w środę 20 kwietnia. Autorzy dwóch najciekawszych odpowiedzi zostaną nagrodzeni egzemplarzami "Pozwól jej odejść".

wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozmowa Agnieszki Pruskiej z czytelnikami | WYNIKI KONKURSU!



Zapraszam Was do lektury niezwykłego wywiadu, który z Agnieszką Pruską, autorką powieści kryminalnych, przeprowadzili jej czytelnicy. Co sprawiło, że pisze kryminały? Dlaczego wybrała dla swojego bohatera takie nietypowe imię i nazwisko, jak Barnaba Uszkier? No, i kto wygrał główną nagrodę, czyli pakiet książek Agnieszki Pruskiej? :)


1) Polski rynek powieści kryminalnych rozwija się w zaskakującym tempie. Czy tworząc nową intrygę kryminalną nie boi się Pani, że powieli pomysł jakiegoś innego autora?
Katarzyna Kwiatkowska

            I tak i nie. Ilość kombinacji dotyczących: motywów, miejsc zbrodni, bohaterów, środowiska, czasu, sposobu morderstwa, sposobu narracji jest tak duża, że teoretycznie autor powinien być w miarę „bezpieczny” jeżeli chodzi o nieświadome nawiązanie do cudzej twórczości, bo optymistycznie zakładam, że nikt świadomie nie chce splagiatować czyjejś książki. Wiadomo jednak, że są tematy bardziej nośne, ciekawsze czy intrygujące i oczywiście może się zdarzyć, że dwie osoby napiszą książki w pewnym zarysie do siebie podobne.  Proszę się zastanowić, ile przeczytali Państwo kryminałów o, na przykład, takim samym motywie morderstwa, powiedzmy: rabunkowym. Czy były do siebie podobne? Najprawdopodobniej nie, albo tylko w pewnych aspektach. Muszę jednak przyznać, że podczas intensywnego pisania, czytam zdecydowanie mniej kryminałów właśnie dlatego, że gdzieś w podświadomości tkwi  obawa: „żeby tylko nie było podobne do cudzej książki”. Na razie nie jest :-)

2) Kryminał w Polsce to Chmielewska. Chce ją pani zdetronizować, czy wytyczyć nowy nurt?
Angel Oscuro

            Oj, zdecydowanie nie zamierzam nikogo detronizować. Owszem, chciałabym być rozpoznawalną dla większości miłośników kryminałów autorką, ale jako Agnieszka Pruska, a nie jako ta pisząca podobnie do… (tu można wstawić dowolne imię i nazwisko autora). Myśl o nowym nurcie zdecydowanie mi się podoba, piszę kryminały typowo policyjne, zwracam dużą uwagę na technikę kryminalistyczną, dużo rzeczy konsultuję ze specjalistami, mój bohater nie ma nieudanego życia osobistego i nie jest nieudacznikiem, to chyba cechy charakterystyczne moich książek.
Muszę też sprostować: w tej chwili polski kryminał, nawet ten pisany przez kobiety, to nie tylko Joanna Chmielewska, to również: Katarzyna Bonda, Joanna Opiat Bojarska, Marta Zaborowska, Anna Klejzerowicz, Izabela Żukowska, Gaja Grzegorzewska i wiele innych autorek, które od razu przepraszam, że ich nie wymieniłam.

3) Co sprawiło, że zaczęła Pani pisać właśnie kryminały? Chęć mordu, konflikt w szkole, zasługujący na tortury piekielne partner czy po prostu miłość do kryminałów albo zupełnie coś innego? :)
Kto czyta nie pyta

            Zawsze interesowałam się kryminologią i kryminalistyką, czytałam też oczywiście kryminały (obok innych książek) i to chyba połączenie tych rzeczy dało efekt w postaci napisania pierwszego kryminału.  Osobistych „kryminalnych” lub kryminalnych doświadczeń na szczęście nie mam, chociaż czasem mogłyby się okazać przydatne, bo nie musiałbym sobie czegoś wyobrażać, wczuwać się w czyjąś skórę, tylko czerpałabym z doświadczenia. Natomiast ostatecznym impulsem do napisania „Literata” była nie tyle chęć mordu, co uświadomienie sobie, że człowieka można zabić w tak wiele sposobów, że praktycznie zabójca mógłby się pokusić o niepowtarzalność. To dosyć makabryczne spostrzeżenie.

4) W aikido podobno (nie wiem, bo nie trenowałem) nie ma rzeczy zabronionych. I stąd moje pytanie: czy podąża Pani również w myśl tej zasady podczas tworzenia nowych propozycji czytelniczych dla moli książkowych?
Piotr Sobierajski

            Aikido jest dość mocno sformalizowanie i nie ma czegoś takiego jak „wszystkie chwyty dozwolone”, to dotyczy ninjitsu – tam można nawet drapać i gryźć. Oczywiście mówię o warunkach treningowych, nie o walce na ulicy. Mamy więc określony atak, technikę, kroki i  w pewnych określonych ramach można dowolnie ćwiczyć, robiąc różnego typu rzuty i kontrole. W sumie mogę porównać tworzenie postaci książkowych do technik aikido, z jednej strony mamy wytyczone założenia, z drugiej pewną dowolność, a wszystko to musi być realne, tak walce, jak i w kryminale. To samo dotyczy fabuły, motywów, wątków – powieść kryminalna to nie fantastyka, musi być w dużej części zgodna z rzeczywistością, tak żeby czytelnik mógł powiedzieć: „faktycznie, tak mogło być”.

5) Nie ma autora, który swoją prozą zauroczyłby wszystkich czytelników, a co za tym idzie, o jednej książce można przeczytać tak skrajnie różne opinie, że mętlik w głowie robi się większy niż po solidnej dawce alkoholu. Jedna osoba zarzuci książce marginalną drętwość i nijakość, po czym inna wychwali ją pod wszelkie niebiosa. Jak zatem nie zwariować w świecie tak skrajnie różnych komentarzy i wychwycić w nich to, co naprawdę ważne z punktu widzenia pisarza – wartościową, konstruktywną krytykę? 
Miłka Kołakowska
            Wiadomo, że nie ma możliwości, aby jakakolwiek książka podobała się wszystkim, to by było nierealne i nienaturalne. Ja sama nie przepadam za książkami kilku bardzo dobrych autorów, po prostu lubię inaczej pisane fabuły, innych bohaterów, czy inne tempo akcji. Nie oznacza to oczywiście, że ktoś źle pisze, po prostu wolę czytać coś napisanego inaczej i tak samo przysłowiowy Kowalski może nie lubić tego, jak ja piszę. I to nie jest nic osobistego, po prostu każdy ma prawo do odmiennych preferencji czytelniczych. Nie lubię recenzji pisanych na zasadzie „no to teraz mu/jej dokopię” i wycieczek osobistych recenzentów, a to się niestety czasem zdarza i to zarówno w odniesieniu do autorów z niewielkim dorobkiem jak i tych cieszących się ogólnie dobrą opinią. Sama piszę od czasu do czasu recenzję (aczkolwiek tylko książek zagranicznych autorów), więc jestem uczulona na bezstronne potraktowanie tekstu. To, co dla mnie jest walorem książki, komuś może się nie podobać i odwrotnie. Dobrze napisana recenzja jest cenna zarówno dla czytelników jak i autorów. Przed napisaniem „Hobbysty” przejrzałam recenzje dotyczące „Literata” właśnie po to, żeby uwzględnić dobre, merytoryczne uwagi.  Tak naprawdę, to miałam szczęście, zanim ukazała się moja pierwsza książka - „Literat” - właścicielka wydawnictwa uprzedziła mnie, jak wygląda sprawa z opiniami, czy recenzjami, że czasem są fachowe, rzetelne opinie, a czasem bywają to „wycieczki osobiste”.  Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że w „Literacie” kilka rzeczy wzbudziło zupełnie odmienne reakcję, są to: przyjaciel głównego bohatera – ksiądz (książka jest pochwałą kościoła/bardzo fajny motyw), główny bohater mający rodzinę (jakiś dziwny/o, fajnie, nareszcie ktoś normalny), przemyślenia psychopaty przed każdym rozdziałem (nudne/super), wprowadzenie motywu ciotki – bibliotekarki (pewnie moje ukryte głęboko alter ego/ ciekawa postać). Podsumowując:  rzetelne recenzje są bardzo przydatne, te wytykające różne potknięcia autora również, ale piszący recenzje musi to robić bezstronnie. Czy recenzja taka jest, widać praktycznie po kilku pierwszych zdaniach i taką recenzję czyta się zawsze (niezależnie czy dotyczy książki, którą chcę przeczytać, czy mojej własnej) z dużo większą uwagą.
6) Komisarz Barnaba Uszkier, to nie tylko zaangażowany w sprawy zawodowe policjant, ale i świetny ojciec. I w przeciwieństwie, do często spotykanych w literaturze wzorców, woli aikido od alkoholu i kobiet. Co sprawiło, że zdecydowała się Pani stworzyć postać odbiegającą od utartych wzorców? 
izabela81

            Najkrócej mówiąc: przesyt bohaterami mającymi problem ze wszystkim, z czym się tylko da. Nie chciałam, aby kryminał, który piszę, w połowie składał się z opisów przeróżnych problemów, którymi boryka się bohater. Od razu założyłam, że nie będzie alkoholikiem (jawnym czy też ukrytym), nie będzie w trakcie rozstawania się żoną lub kochanką, nie będzie cierpiał z powodu pracy w policji, ani nie będzie się zastanawiał, co zrobić z czasem wolnym, bo oprócz pracy nie ma nic.  I tak powstał „szkielet” nadkomisarza Barnaby Uszkiera. Muszę jednak bezstronnie przyznać, że bohater, który ma jakiś mocny negatywny rys jest łatwiejszą postacią z punktu widzenia autora, dużo ciekawsze dla czytelnika jest zapewne odwiedzanie przez bohatera kolejnych knajp, niż odrabianie z synami lekcji. Tak więc Uszkier musiał zyskać jakieś cechy, które by mi ułatwiły pisanie o nim, jedną z nich jest jego zamiłowania do aikido.

7) Mnie interesuje onomastyka, dlatego zapytam o głównego bohatera. Barnaba Uszkier – imię jest rzadko spotykane, nazwisko obco brzmiące, razem to dość nietypowe zestawienie, które brzmi nieco dziwacznie, przyznam szczerze. Skąd pomysł, aby tak nazwać komisarza?
martucha180

            Wiem, wiem, że to nietypowe zestawienie. Pochodzenie  imienia i nazwiska nadkomisarza jest proste i nie miałam na celu stworzenia czegoś zaskakująco dziwnego. Barnaba jest dosyć rzadko spotykanym imieniem, które mi się po prostu podoba, a nazwisko pochodzi od pierwszego członu mojego nazwiska panieńskiego. Wyszło: Barnaba Uszkier :-) Trochę dziwnie, ale nie zamieniłabym go na Adama Nowaka, ani Jana Kowalskiego. Powiem tak, Uszkier jako bohater jest nietypowy i dosyć specyficzny i właściwie to imię i nazwisko pasuje do niego. Trzeba się jednak przyzwyczaić...

8) Interesuje mnie, jakie książki prywatnie czyta Agnieszka Pruska. Czy również w tym przypadku stawia na zbrodnicze klimaty, czy woli jednak od nich odpocząć?
Asia Szarańska

            Łatwiej mi chyba odpowiedzieć, czego nie czytam :-) Nie lubię powieści obyczajowych, takich określanych ogólnym mianem „babskie”. W mojej, całkiem dużej, bibliotece można znaleźć: kryminały, sensację, fantastykę, książki historyczne, biografie, podróżnicze i popularno - naukowe z różnych dziedzin. Cały czas też kompletuję swoją biblioteczkę „kryminalną”, z której korzystam podczas pisania. W jej skład wchodzą między innymi: „Medycyna sądowa”, „Profilowanie kryminalne”, „Kryminalistyka”, „Wprowadzenie do entomologi sądowej” i książki z zakresu psychologii.

9) Ja wiem, że nie powinno się "wybrzydzać", gdy statystyki straszą wynikami, pokazującymi jak niewielu Polaków czyta książki, ale biorąc pod uwagę, że często tworzy się definicję "dobrego pisarza", chciałam zapytać, jaki według Pani powinien być "dobry czytelnik"?
Pozdrawiam!
Edyta Chmura

            Wydaje mi się, że nie ma czegoś takiego jak „dobry” i „zły” czytelnik, jest po prostu czytelnik. Może nawet powiedziałabym, że „zły czytelnik”, to oksymoron? Jeżeli ktoś sięgnął po książkę, to znaczy, że jest zainteresowany czytaniem i już z tego należy się cieszyć. Jeżeli za pierwszym razem nie trafi w swój gatunek, na ulubionego autora, to istnieje szansa, że będzie szukał dalej. Bardziej podoba mi się termin „świadomy czytelnik” i tym mianem określiłabym osobę, która wie, co ją interesuje, jest na bieżąco z nowościami (ale zna też starsze tytuły), nie daje się zasugerować wszystkim „top listom” i ma wyrobione preferencje literackie.  Wiem, że czytanie nie jest najpopularniejszą rozrywką w naszym kraju i sama zawyżam statystyki, ale mam nadzieję, że coś się jednak zmieni.

10) Kim tak naprawdę jest Agnieszka Pruska?
Iza Raszka


            Żoną, matką, właścicielką golden retriverki, posiadaczką 2 dana w aikido (miesiąc temu zdałam egzamin i jeszcze mnie to ekscytuje), autorką dwóch wydanych książek („Literat” i „Hobbysta”) i planowanego na czerwiec „Żeglarza”. A także czytelniczką, miłośniczką wody, ciepłych krajów, różnego typu krótszych i dłuższych wyjazdów oraz fanką wolnego czasu, podczas którego można zajmować się jedną z wymienionych wcześniej rzeczy.

Nagrodę za pytanie "Nie ma autora, który swoją prozą zauroczyłby wszystkich czytelników, a co za tym idzie, o jednej książce można przeczytać tak skrajnie różne opinie, że mętlik w głowie robi się większy niż po solidnej dawce alkoholu. Jedna osoba zarzuci książce marginalną drętwość i nijakość, po czym inna wychwali ją pod wszelkie niebiosa. Jak zatem nie zwariować w świecie tak skrajnie różnych komentarzy i wychwycić w nich to, co naprawdę ważne z punktu widzenia pisarza – wartościową, konstruktywną krytykę?" zdobywa Miłka Kołakowska. Proszę o kontakt przez fanpage bloga lub na adres mailowy magdalenamajcher@poczta.fm :)
Gratuluję, a wszystkim pozostałym dziękuję za udział w zabawie!

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Dawn Barker "Pozwól jej odejść" | Recenzja przedpremierowa



"Pozwól jej odejść" to nowa powieść autorki doskonale przyjętego przez czytelniczki literackiego debiutu "Pęknięte odbicie". Książka, tak jak i poprzednia publikacja Dawn Barker, została wydana pod skrzydłami dyskusyjnego klubu "Kobiety to czytają". Poszła w ślady swojej poprzedniczki, podbiła moje serce i sprawiła, że na jeden dzień porzuciłam wszystkie inne sprawy i na dobre zatraciłam się w świecie bohaterów Dawn Barker.

Zoe McAllister poznajemy w momencie, kiedy, tuląc maleńką dziewczynkę, płynie promem na wyspę Rottnest. Jest zrozpaczona i obawia się, że najbliżsi mogą odebrać jej małą Louise. Ucieka przed mężem, przed siostrą... A wszystko zaczęło się trzy lata wcześniej, kiedy Zoe usłyszała diagnozę, która zabrzmiała dla niej jak wyrok. Zoe od dziecka chorowała na toczeń. Jeden z zażywanych przez nią leków zaburzył gospodarkę hormonalną i Zoe nigdy nie będzie mogła zajść w ciążę. Wtedy Nadia, jej przyrodnia siostra, wyszła z niespodziewaną propozycją. Zadeklarowała się urodzić Zoe dziecko. Jakiś czas później na świat przyszła Louise. Tylko czy... Nadia będzie potrafiła pozwolić jej odejść?

"Pozwól jej odejść" to fenomenalna lektura, którą pochłonęłam w jeden dzień. Dawn Barker, wydając swój debiut, powieść "Pęknięte odbicie", postawiła sobie wysoko poprzeczkę. Jej pierwsza książka była utrzymana na doprawdy bardzo dobrym poziomie. Poruszyła w niej ważny temat depresji poporodowej, opisała dramat młodej matki, która nie potrafiła cieszyć się macierzyństwem. Teraz Dawn Barker powraca z równie wspaniałą powieścią o skomplikowanych więzach rodzinnych. Dotyka trudnych tematów, zadaje pytania, na które nie istnieją łatwe odpowiedzi. Autorka stworzyła wiarygodne portrety psychologiczne głównych bohaterów. Moje serce zostało rozdarte na pół. Nie potrafiłam się opowiedzieć po żadnej ze stron. Nadia czy Zoe? Kto jest matką dziewczynki: kobieta, która ją urodziła czy ta, która wychowuje małą? Jak wyrzucić z serca dziecko, które nosiło się pod nim przez dziewięć miesięcy?

Dawn Barker po mistrzowsku gra na uczuciach czytelnika. Jej powieść porusza ważne dylematy natury moralnej. Autorka pisze o bezpłodności, roli surogatki oraz o szeroko rozumianym macierzyństwie. Temat niepłodności jest ostatnio często występującym w literaturze motywem, jednak Dawn Barker udało się stworzyć jeszcze coś oryginalnego, świeżego. Jej powieść "Pozwól jej odejść" wnosi nowe spojrzenie na problem bezpłodności i macierzyństwa zastępczego. Autorka, komplikując życie kilku bohaterów, zbudowała wzruszającą, a jednocześnie dowartościowującą lekturę. O trudnych sprawach pisze w lekki sposób, czym zjednuje sobie serca czytelniczek. Jedyne zastrzeżenie mam do ram czasowych powieści, gdyż wydarzenia z przeszłości przeplatają się z teraźniejszością, kiedy Louise jest już nastolatką. Czy ja wiem, czy kilkanaście lat temu ludzie czytali artykuły na swoich telefonach? ;)

"Pozwól jej odejść" to obowiązkowa pozycja dla miłośników literatury w stylu Jodi Picoult czy Diane Chamberlain. Spodziewałam się niebanalnej, ciekawej lektury i nie zawiodłam się. Nowa powieść autorki "Pękniętego odbicia" jest utrzymana na bardzo wysokim poziomie i w stu procentach zaspokoiła moją potrzebę dobrej powieści obyczajowej.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Dawn Barker "Pozwól jej odejść"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
data premiery: 14.03.2016
liczba stron: 440

sobota, 9 kwietnia 2016

Magdalena Witkiewicz "Cześć, co słychać?" | Recenzja przedpremierowa



Magdalena Witkiewicz, autorka bestsellerowych powieści obyczajowych dla kobiet, niedługo wejdzie w magiczny wiek. Z okazji rychłego przekroczenia czterdziestki napisała książkę, której bohaterka jest w podobnym wieku, szykuje się do zmiany "kodu" z przodu i... totalnie komplikuje swoje życie. Czy warto żyć wspomnieniami z przeszłości? A ty, co powiedziałabyś młodszej wersji samej siebie?

Zuzanna wiedzie całkiem zwyczajne życie. Ma męża, dwie córki, a każdy jej dzień przypomina kolejny. Istny "Dzień Świra". Niedługo skończy czterdzieści lat i, ku swemu ogromnemu zdziwieniu, przeżywa kryzys wieku średniego, chociaż myślała, że doświadczają go tylko mężczyźni. Zuzanna rozpamiętuje wydarzenia z przeszłości, dużo wspomina swoją pierwszą i, jej się wydaje, jedyną miłość. Pod wpływem impulsu znajduje Pawła na Facebooku i wysyła do niego wiadomość o treści "Cześć, co słychać?". Od tej pory wydarzenia w życiu Zuzanny przybierają zaskakujący bieg. Jedna niewinna wiadomość wywołuje całą lawinę zdarzeń.

Podczas lektury towarzyszyło mi odczucie, że oto Magdalena Witkiewicz powieliła schematy z "Opowieści niewiernej" i "Zamku z piasku". Do czasu, aż przeczytałam ostatnie kilkadziesiąt stron, które całkowicie zmieniły moje postrzeganie tej powieści. Magdzie rzeczywiście udało się mnie zaskoczyć. Niby prosta, lekko ckliwa historia, a poruszyła moje serce. Magdalena Witkiewicz posiada niewątpliwy talent do grania na ludzkich emocjach, wywoływania najgłębiej skrywanych tęsknot i pragnień. "Cześć, co słychać?" nie zaskakuje niczym wybitnym, a jednak podbija serca. To właśnie takich historii pragną czytelniczki. Zmęczone codziennością, może nieco znudzone, potrzebujące zmiany. Magda Witkiewicz zna ich potrzeby i wychodzi do nich z nową propozycją. "Cześć, co słychać?" na pewno odniesie podobny sukces, jak poprzednie książki autorki.

Nie lubię być złym prorokiem, ale... Autorka chwaliła się na swojej stronie na Facebooku, że skończyła pisać książkę w lutym, po czym ogłosiła, że premierę zaplanowano na 27 kwietnia. Wiele czytelniczek czeka na kolejne książki Magdaleny Witkiewicz, przez co autorka pracuje pod presją czasu, a na tym tracą opisywane przez nią historie, gdyż są niedopracowane pod względem stylistycznym. Niestety, wydawnictwo zaniedbało redakcję, robiąc ją po łebkach, korekty w ogóle tutaj nie widać. Wydaje mi się, że wszystko działo się zbyt szybko, aby mogło zostać dopracowane. W "Cześć, co słychać?" jest sporo błędów ("najwyraźniej w świecie" zamiast "najzwyczajniej w świecie") i zbyt potocznego języka. Rozumiem, że pisarka stawia na prosty język, ale zdania w stylu "a w razie czego to dasz mi widelec?" nie wyglądają dobrze w książce.

"Cześć, co słychać?" to bardzo ciekawa historia, ale sama książka została napisana słabiej niż inne spod pióra Magdy Witkiewicz. Praca pod presją czasu niekoniecznie wychodzi jej na dobre, a lepsze są powieści, które napisała jeszcze jako całkiem nieznana autorka. Czekam na Witkiewicz w dawnym stylu, z "Opowieści niewiernej", "Zamku z piasku" czy "Pierwszej na liście".

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego książki!

Magdalena Witkiewicz "Cześć, co słychać?"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 320
data premiery: 27.04.2016

niedziela, 3 kwietnia 2016

Jørn Lier Horst "Ślepy trop" | Recenzja przedpremierowa




"Ślepy trop" to czwarta, po "Jaskiniowcu", "Psach gończych" i "Poza sezonem", wydana w Polsce powieść Jørna Lier Horsta. Stary, dobry Horst w stu procentach zaspokoił mój apetyt na solidny kryminał z potężną dawką emocji. Jestem zachwycona nowo wydaną w kraju książką Horsta i proszę o więcej. Po nie do końca satysfakcjonującej mnie powieści "Poza sezonem", Horst znowu podbija moje serce.

Sofie Lund, koleżanka ze szkolnej ławki Line, wprowadza się wraz z roczną córeczką do odziedziczonego po zmarłym dziadku domu. Dziadek Sofie nie był wcale zwykłym staruszkiem, przez wiele lat kierował przemytniczym imperium. Kryminalna przeszłość najbliższych członków rodziny nie daje Sofie o sobie zapomnieć. Kiedy wydaje się, że kobieta zaczęła układać na nowo swoje życie, znajduje w piwnicy sejf. Jego otwarcie obudzi uśpione demony z przeszłości. Śledczy William Wisting natrafia na przełom w sprawie zaginionego przed kilkoma miesiącami taksówkarza. Wszystko wskazuje na to, że jego tajemnicze zniknięcie może mieć coś wspólnego ze śmiercią pewnej młodej dziewczyny, zamordowanej w Kristiansand, 200 km od Larviku.

Horst stworzył w swoich książkach kapitalną, przekonywującą postać głównego bohatera. Szaleńczo inteligentny i diabelsko skuteczny - tymi właśnie epitetami można najtrafniej określić Williama Wistinga. W tej części Wisting jest w swojej szczytowej formie, a "Ślepy trop" to błyskotliwy i przenikliwy kryminał. Horst z precyzją buduje kolejne warstwy intrygi, pozwalając Wistingowi być zawsze o krok przed czytelnikiem. Zachwyca mnie zdolność dedukcji śledczego, umiejętność szerokiego postrzegania rzeczywistości. Horst zbudował przekonującą postać, detektywa, który oprócz tego, że jest świetnym policjantem, jest także dobrym człowiekiem. Życie prywatne Wistinga interesuje czytelnika nie mniej niż jego perypetie zawodowe, dlatego po raz kolejny ubolewam, że Smak Słowa nie wydaje książek Horsta we właściwej kolejności.

"Ślepy trop" to nie lada gratka dla miłośników dobrej, skandynawskiej powieści kryminalnej. Wisting w swojej pracy kieruje się niezłomnymi zasadami, jednak tym razem będzie zmuszony zwąpić w uczcziwość przedstawicieli instytucji, dla jakiej pracuje. "Ślepy trop" to, obok "Psów gończych", moja ulubiona część serii. Siłą Horsta są krótkie, sugestywne i przemawiające do wyobraźni czytelnika rozdziały. Akcja pędzi w zawrotnym kierunku, nie pozwalając czytelnikowi chociaż na chwilę oderwać się od lektury. Spędziłam z Horstem i Wistingiem bardzo miły weekend. Liczę, że Smak Słowa pozwoli nam szybko spotkać się w podobnym gronie. :)

Jeśli znacie twórczość Jørna Lier Horsta, nie muszę was przekonywać do lektury tej książki. A jeżeli nie... premiera "Ślepego toru" jest doskonałą okazją, by zapoznać się z inteligentnym śledczym rodem z mroźnej Skandynawii. Ostrzegam, Horst uzależnia!

Dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Jorn Lier Horst, "Ślepy trop"
Wydawnictwo Smak Słowa, 2016
data premiery: 14.04.2016