poniedziałek, 31 marca 2014

Simone van der Vlugt "Bezpiecznie jak w domu" [Recenzja]


Człowiek to istota, dla której poczucie bezpieczeństwa jest podstawową potrzebą, co słusznie stwierdził chociażby Maslow, budując swą piramidę. Dom jest naturalnym środowiskiem ludzi, ich oazą i spokojem. Jesteśmy pewni swojego terenu, czujemy się tam raźnie i pewnie. Co wtedy, gdy na naszym terytorium pojawia się realne zagrożenie? Instynkt samozachowawczy podpowiada, iż najlepszym azylem jest dom i to w jego stronę należy uciekać. Nic bardziej mylnego. Simone van der Vlugt w swej powieści "Bezpiecznie jak w domu" zrywa ze schematem bezpiecznej przystani w zaciszu własnych czterech kątów.

"Bezpiecznie jak w domu" stała się bestsellerem w Holandii, gdzie sprzedano milion egzemplarzy powieści. Teraz książka trafia do czytelników w Polsce. Czy odniesie podobny sukces i na czym polega jej fenomen? Lisa mieszka wraz z pięcioletnią córeczką Anouk w uroczym domku w miejscu oddalonym od aglomeracji. Do ich posiadłości prowadzi wyboista droga wzdłuż kanału, a sam dom usytuowany jest raczej na poboczu. Koszmar rozpoczyna się, gdy kobieta wieszając pranie spostrzega intruza. Mężczyznę, który jak się szybko okazuje, jest zbiegłym z więzienia groźnym przestępcom. Mick Kreuger, kilkukrotny zabójca, który obrał sobie miejsce zamieszkania Lisy i Anouk za tymczasowe schronienie, a mieszkanki za zakładniczki. Lisa postanawia podjąć psychologiczną grę z mordercą, ażeby uchronić córkę przez jego gniewem. Sił dodaje jej osoba przypadkowego świadka jej dramatu i nadzieja na rychłą pomoc.

Simone van der Vlugt stworzyła mądrze skonstruowaną powieść, w której napięcie budowane jest inteligentnie już od pierwszego zdania. Fabuła toczy się dwubiegunowo, skupiając się na koszmarze Lisy i Anouk uwięzionych we własnym domy przez groźnego mężczyznę, aby po chwili przenieść się do rzeczywistości przedstawionej z perspektywy nieplanowanego widza owych wydarzeń. Wątek Senty, kobiety, która została świadkiem dramatu matki i jej córki, atrakcyjnie wpływa na stopień ciekawości całej lektury. Postać, jaka wydaje się być jedynym łącznikiem pomiędzy mieszkankami przeklętego domu a światem zewnętrznym, cały czas utrzymuje czytelnika w poddenerwowaniu, wzbudza ciekawość i każe czekać na rozwój wypadków i ten kulminacyjny moment.

To, co najlepsze w całej opowieści, to psychika poszczególnych bohaterów, przedstawiona dokładnie i momentami zaskakująca. Gdy już zawierzymy danej postaci, zdobędziemy pewność, iż poznaliśmy jej charakterystykę wnikliwie, autorka zburzy cały nasz sposób postrzegania osoby, wprowadzając zdumiewający zwrot akcji. "Bezpiecznie jak w domu" to opowieść o mrocznych ścieżkach ludzkiego umysłu i zbrodni w afekcie. Simone van der Vlugt testuje wytrzymałość poszczególnych uczestników opisywanych wydarzeń, często cofając się, aby wyjaśnić czytelnikowi, co doprowadziło jej bohaterów do miejsca, w którym znajdują się obecnie. Całe misternie zbudowane napięcie opiera się na grze psychologicznej, jaką prowadzi Lisa z Kreugerem. Przyjdzie jej zapłacić wysoką cenę za swą śmiałość, a momentami nawet bezczelność. Motorem napędzającym wszystkie działania kobiety jest miłość do córki i chęć ochrony dziecka przed bezwzględnym mordercą.  

Już po lekturze książki rozumiem i podzielam entuzjazm Holendrów, których serca podbiła książka "Bezpiecznie jak w domu". Publikacja to nie tylko dreszczyk emocji, ale w głównej mierze frapująca historia kilku osób, które przekroczyły próg swej wytrzymałości, precyzując - zostały wypchnięte przed ten próg przez ludzi szczególnie dla nich ważnych. Treść przerasta formę, język jest prosty, czasem wręcz banalny, a cała konstrukcja opiera się w głównej mierze na dialogach. Opisy nie zostały wyposażone w ciekawe, kwieciste sformułowania, sposób narracji nie należy do wyszukanych. Na przekór tym potknięciom autorki, przeczytałam powieść z największą przyjemnością i wciąż niezaspokojoną cierpliwością. Otwarte zakończenie, mimo, iż w dużym stopniu przewidywalne, pozwoliło czytelnikowi wydać swój własny osąd, usprawiedliwić bądź zganić bohaterów. "Bezpiecznie jak w domu" nie jest zwykłą, tanią masakrą, ograniczoną do czterech kątów. w których się toczy. To nietuzinkowo interesująca historia o tym, jak łatwo przekroczyć cienką linię i dokonać najgorszej z możliwych zbrodni..


Dziękuję Wydawnictwu Feeria za udostępnienie recenzenckiego egzemplarza powieści!


Simone van der Vlugt "Bezpiecznie jak w domu"
Wydawnictwo Feeria, 2014
ilość stron: 238
data premiery: 19.03.2014

niedziela, 30 marca 2014

Virginia C. Andrews "Mroczny anioł" [Recenzja]


Virginia C. Andrews zaskoczyła mnie niejednokrotnie zadziwiającymi zwrotami akcji już w pierwszej części sagi, w książce "Rodzina Casteel" (recenzja tutaj). Nieprzewidywalne koleje losów młodych postaci zyskały wielu sympatyków, w tym również i mnie. Premiera kolejnej publikacji o Heaven Leigh Casteel wydanej nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka, miała przynieść odpowiedź na pytanie, czy teraz, gdy główna bohaterka dorosła i wyrwała się z biedy, jej przygody okażą się w tym samym stopniu interesujące, co poprzednio.

Heaven trafia do rezydencji swojej babci i jej męża. Matka dziewczyny umarła podczas porodu, młoda kobieta liczy na to, że w rodzinnym domu rodzicielki dowie się więcej o niej samej, a przede wszystkim, iż pozna powody ucieczki swej mamy z tego iście bajkowego domu. Ucieczki do skrajnej nędzy, która zabiła ją kilka miesięcy później.. Heaven, wraz z oziębłością swej babki, otrzymuje bogactwa, o jakich dotąd tylko marzyła, gdy kładła się spać z pustym brzuchem. Zdobywa upragnione wykształcenie i poznaje kilka lat starszego od siebie mężczyznę, z którym połączy ją płomienne uczucie. Jednak przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Jest jej dziedzictwem i przekleństwem.

"Mroczny anioł" to utrzymana w niesamowitym, charakterystycznych dla Andrews klimacie współczesna baśń dla dorosłych. Heaven niczym Kopciuszek opuszcza skrajną nędzę, by zamieszkać w wielkim, wystawnym pałacu, ale czy dzięki temu będzie szczęśliwa? Dzisiejszego księcia trapią liczne stany lękowe, a Kopciuszek nie jest szlachetną dziewicą, lecz mrocznym aniołem. Ludzie otaczający główną bohaterkę pomagają zrozumieć dziewczynie, kim ta naprawdę jest. Autorka trafnie oddaje tragizm postaci, jej przywiązanie do przeszłości i liczne próby scalenia rodziny, tak dotkliwie rozbitej przez ojca, który sprzedał swe dzieci po pięćset dolarów za sztukę. Heaven to nietuzinkowa, barwna i intrygująca postać, którą charakteryzują przede wszystkim emocje i działania, które podejmie pod wpływem silnych uczuć. Dziewczynę definiuje jej siła i niezłomność, a cały dramat polega na tym, iż swą moc pokłada w ludziach i przedsięwzięciach, które mogą ją zgubić. 

Virginia C. Andrews ponownie zaskakuje kierunkiem, w którym zmierza fabuła, sekret sagi tkwi w jej nieszablonowości i nieprzewidywalności. Nie sposób założyć zawczasu przebiegu wydarzeń, gdyż z każdym rozdziałem autorka zdumiewa i sprawia niemałą niespodziankę swoim czytelnikom. Mogłoby się wydawać, i sama padłam złudzeniu tego szablonowego myślenia, iż cała niezwykłość dzieła Andrews polegała na opisaniu zatrważającej biedy oczami dziecka tkwiącego w samym środku patologii, a teraz, gdy Heaven trafia do obrzydliwie bogatej rodziny, "Mroczny anioł" nie zadziwi niczym nowym, a książką będzie jedynie nie do końca udaną próbą odcięcia kuponów od wyjątkowości jej poprzedniczki. Nic bardziej mylnego! Autorka poprowadziła akcję gładko, a kolejne wydarzenia uzupełniają się w sposób logiczny. Powieść czyta się przyjemnie z uwagi na lekkie pióro Andrews i jej talent narratorski. To nader emocjonująca i wciągająca historia, której większość z czterystu osiemdziesięciu stron przeczytałam w jeden dzień z największą przyjemnością.

Czytelnikiem targają sprzeczne uczucia: od nadziei, poprzez najpiękniejszą w swej naturze miłość, po rozpacz. Autorka wyciska z naszych łez łzy wzruszenia, kiedy Heaven traci to, co najcenniejsze, ale i wywołuje uśmiech na twarzy, przywracając wiarę w słuszność całej karuzeli emocji, zwanej życiem. "Mroczy anioł" niesie ze sobą całe mnóstwo ważnych, uniwersalnych i ponadczasowych wartości, ukazuje zakłamanie dzisiejszego świata i przekonuje, iż każdy uzurpator w końcu musi zrzucić swą maskę. Mnogość wątków występujących w powieści świadczy o powszechnym wydźwięku dzieła, które czyta się jak najwspanialszą bajkę. Nawet o sprawach trudnych, łamiących serce autorka pisze z wielką wrażliwością i subtelnością, która udziela się czytelnikowi. "Mroczny anioł" z pewnością nie daje o sobie szybko zapomnieć. 

O ile pierwsza część sagi traktowała przede wszystkim o problemie biedy wśród dzieci, o tyle "Mrocznego anioła" nie można zamknąć w hermetycznych ramach danej materii. Książka wyróżnia się swoistym klimatem, którego obecność odczułam już podczas lektury "Rodziny Casteel" i urokiem iście bajkowym. Heaven to arcyciekawa postać współczesnej literatury, a jej zmagania z doczesnością to jedne z najciekawszych przygód, jakie miałam okazję przeczytać. Rewelacja przed duże "R"!


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!



Virginia C. Andrews "Mroczny anioł"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2014
ilość stron: 480
data premiery: 18.03.2014

piątek, 28 marca 2014

Joanna Opiat-Bojarska "Słodkich snów, Anno" [Recenzja]



Liryczny tytuł powieści "Słodkich snów, Anno" oraz przyciągająca uwagę, smakowita okładka składają czytelnikowi obietnicę. Piękna oprawa pozwala przypuszczać, że skrywa jeszcze bardziej atrakcyjną zawartość, a nazwa książki zaręcza, iż będzie to pełna uroku rozrywka dawkowana przed snem. Już kiedy odkryłam zapowiedź wydawniczą, zapragnęłam ułożyć się wygodnie z kubkiem kakao, ulubionym napojem zarówno moim, jak i tytułowej Anny, a potem rozkoszować się lekturą...

Główną bohaterkę powieści, Annę Rogozińską, poznajemy w chwili rozpracowywania afery lekarskiej. Kobieta jest dziennikarką śledczą, jej największym marzeniem jest własny program na żywo, a kariera zajmuje pierwsze miejsce w hierarchii wartości. Ania, podążając tropem przekrętów w środowisku medycznym, trafia na ślad mordercy. Rozpoczyna stałą korespondencję z człowiekiem, który zdaje się wiedzieć wszystko o zabójstwach, które początkowo nie wydają się mieć ze sobą żadnego związku.
Wkrótce dziennikarka stanie przed decyzją, która może mieć konsekwencje nie tylko w życiu zawodowym Anny. ale również w prywatnym...

W odpowiedzi na wymagania dzisiejszego świata powstał nowy typ bohatera literackiego, do którego zalicza się również Anna Rogozińska. Kiedyś na fali byli młodzi romantycy ginący za ojczyznę, jeszcze później zwolennicy uprawiania roli od podstaw, natomiast w ostatnich latach, w odpowiedzi na teraźniejsze realia, pojawiła się nowa postać: pracoholik, który dla kariery poświęci wszystko. I taka jest właśnie główna persona powieści Joanny Opiat-Bojarskiej "Słodkich snów, Anno". Bohaterka wzbudza u czytelnika silne emocje, a jej portret został przedstawiony przez autorkę rzetelnie, głównie opierając się na przeciwieństwach. Bo Anna Rogozińska sama jest jednym wielkim przeciwieństwem. Postać naszych czasów, niezwykle silna, ale i zagubiona. Stale dążąca do jasno wyznaczonego celu, ale i powątpiewająca w jego słuszność. Zorientowana tylko na karierę, ale i samotna. Nie lubi weekendów, gdyż wtedy ma czas, aby stwierdzić, że to życie nieco ją przytłacza. Że może brak kogoś obok.. Gdy jednak w pobliżu pojawia się ten "ktoś", ona ucieka, ukrywa się w swym bezpiecznym pancerzu. Ania bywa irytująca, podczas trwania powieści zdarzają się takie momenty, gdy czytelnik ma ochotę wręcz nakrzyczeć na kobietę. Rogozińska jest niezwykle prawdziwa, a jej charakterystyka wprost genialna. Joanna Opiat-Bojarska budując postać Anny, przedstawiła statystyczną, dobrze zarabiającą Kowalską po trzydziestce. W tym tkwi tajemnica "Słodkich snów, Anno" - w mocno naszkicowanej, bliskiej czytelnikowi głównej personie powieści.

Cała książka jest bardziej "obyczajowa", niż "kryminalna", jednak gdy wątek sensacyjny już się pojawia, jest naprawdę mocny. Autorka sięgnęła po źródła do klasyki literatury.. dziecięcej, rozkazała bohaterce rozwiązać zagadkę, którą bodaj 3% ludzkości jest w stanie rozwikłać, aby potem oprzeć się na największej katastrofie kolejowej PRL. Na tym wszystkim Opiat-Bojarska buduje swą intrygę, a prawdziwa sztuczka polega na tym, iż poszczególne elementy układanki rzeczywiście do siebie pasują!

Na co przede wszystkim zwróciłam uwagę? Na język. Iście artystyczny, płynny, aż kipiący licznymi nawiązaniami, pięknymi związkami frazeologicznymi. Uważam styl wypowiedzi za istotnie największą zaletę "Słodkich snów, Anno". O ile fabuła zdaje się nie być wyjątkowo oryginalna, wszak typ bohaterki "po trupach do celu" i jej prywatne śledztwa są już nam dobrze znane z innej literatury, o tyle warto przeczytać powieść ze względu na język właśnie. Atrakcyjny kunszt słowa niesie gładko narrację, nawet przy przydługich, niepotrzebnych wątkach, których część nie została poprowadzona do końca, dlatego ich obecność jest dla mnie wielką zagadką. Rozumiem, iż autorka ma zamiar kontynuować losy Rogozińskiej, a "Słodkich snów, Anno" jest pierwszym tomem z serii, jednak nieliczne myśli były najzwyczajniej zbędne.

"Słodkich snów, Anno" to odprężająca lektura, pozwalająca się zrelaksować, odpocząć przy kubku kakao. Joanna Opiat-Bojarska pisze o kobietach dla kobiet, zagląda w zakamarki naszej duszy, eksponując głęboko schowane pragnienia, o których niekoniecznie chcemy mówić na głos. Myślę, że każda z pań ma w sobie coś z głównej bohaterki, gdyż Anna Rogozińska pod warstwami podkładu nałożonymi przez nagraniem w studio, skrywa te same tajemnice, co każda kobieta. Dlatego wszystkie panie znajdą coś indywidualnie dla siebie, w zależności od potrzeb. "Słodkich snów, Anno" to wielowątkowa powieść, poruszająca szereg tematów, których nie sposób wyliczyć. Ciekawa propozycja na rodzimym rynku wydawniczym.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie recenzenckiego egzemplarza powieści!



Joanna Opiat-Bojarska "Słodkich snów, Anno"
Wydawnictwo Filia, 2014
ilość stron: 392
data premiery: 12.03.2014

wtorek, 25 marca 2014

Przedpremierowa recenzja "Kiedyś Cię odnajdę" Małgorzata Rogala



Los czasem zdaje się okrutnie z nas drwić i dopuszcza do tego, aby najgorsze wspomnienia powróciły, niekoniecznie tylko w snach..

Ludzka psychika bywa zadziwiająca. Człowiek w sytuacjach najbardziej traumatycznych odnajduje w sobie pokłady sił, których istnienia nie był dotychczas świadomy. Tracąc najbliższych, odczuwamy, jakoby część nas umarła wraz z nimi, doznajemy niewyobrażalnego bólu, gdy nasze serce pęka na miliony kawałków. Weronika Nowacka swoją matkę utraciła dziesięć lat temu w najgorszy z możliwych sposobów. Kobieta została brutalnie zgwałcona i zamordowana we własnym mieszkaniu, a policja nigdy nie odnalazła sprawcy. Dziewczyna długo nie mogła poradzić sobie ze śmiercią rodzicielki, a umorzenie śledztwa spowodowało, że Nika cały czas nie potrafi zostawić tego za sobą i zacząć żyć pełnią życia. Na nogi przed laty postawiła ją Olga Cichoń, najlepsza przyjaciółka Weroniki, jednakże pancerz, w którym ukryła się dziewczyna, nie pozwala jej nawiązać bliższej relacji z drugim człowiekiem. Jedyną osobą, której Nika pozwoliła się zbliżyć do siebie, jest Olga.

Koszmar powraca. Pewnego ranka Weronikę budzi dzwonek do drzwi. Ku przerażeniu dziewczyny, okazuje się, że za drzwiami stoją policjanci z wydziału zabójstw i informują Weronikę, iż Olga nie żyje. Obrazy sprzed dziesięciu lat powracają. Identyfikacja ciała. Kartonik z nazwiskiem smętnie zwisający z dużego palca u stopy.. Los okrutnie zadrwił z Nowackiej - Olga zginęła w ten sam sposób, co matka Weroniki, została zgwałcona i uduszona. Co gorsza, prowadzący dochodzenie Szymon Pawelec, zdaje się nie robić w sprawie żadnych postępów, mimo iż sprawca był tak zuchwały, że pozostawił na miejscu zbrodni swoje DNA. Policjant zaczyna szukać w przeszłości podobnych mordów i dochodzi do wniosku, że złoczyńca może być seryjnym zabójcą. Tymczasem Weronika postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, nie może pozwolić, aby tak jak przed dziesięcioma laty, śledztwo zostało umorzone.. Jedynym tropem wydaje się być zawieszka ze skarabeuszem, którą ofiara w chwili śmierci miała na sobie, a której policja nie odnalazła przy niej. Nowacka podejrzewa, że ze śmiercią Olgi mógł mieć coś wspólnego ktoś z jej środowiska pracy, postanawia więc przyjąć się do szkoły jako pedagog i obserwować najbliższe otoczenie przyjaciółki.

Autorka zbudowała niezwykle intrygujący portret psychologiczny głównej bohaterki powieści, Weroniki Nowackiej. Jej działania wydają się być zdeterminowane przez wydarzenia z przeszłości, a trauma, jaką przeżyła, jest głównym czynnikiem kształtującym jej osobowość. Dziewczyna stara się nie dopuścić do ponownego rozczarowania w życiu, stąd unika ludzi, a przede wszystkim stara się do nich nie przywiązywać, nie dopuszczać emocji do głosu. Jej postępowanie jest silnie naznaczone przez uraz, jakiego doznała w minionych latach. Obraz tej postaci intrygująco uzupełnia zachowanie dziewczyny, kiedy koszmar do niej powraca. Siła, z jaką walczy o sprawiedliwość, jest wprost zadziwiająca, a batalia, którą przyjdzie jej stoczyć, zdumiewająco wpłynie na osobowość bohaterki.

"Kiedyś Cię odnajdę" to emocjonujący kobiecy thiller, opowieść o zawiłych ścieżkach umysłu, geneza działań ludzkich. Autorka jest wnikliwą obserwatorką, przedstawiła szereg charakterów i zachowań wobec najrozmaitszego wachlarza sytuacji. Poznajemy zwykłe osoby w niezwykłych sytuacjach. Książka jest porywającym zapisem historii zbrodni człowieka, który już w prologu daje się poznać jako osoba skrzywdzona psychicznie przez najbliższych, a w jego głowie funkcjonuje fałszywy obraz stosunków damsko-męskich. Ale poza tym istotnym wątkiem, który kształtuje całą opowieść, mamy szereg innych zagadnień, głównie obyczajowych. Weronika podczas pracy w szkole zmierzy się z rzeczywistością polskiej rodziny, wraz z czytelnikiem pozna przeróżne warianty patologi w życiu dziecka, mocno zaangażuje się nie tylko w poszukiwanie zabójcy Olgi, ale i również w znajomość z pewnym intrygującym mężczyzną. Ale o tym cichosza, możecie przekonać się, kim jest owy pan i kto zamordował najbliższą przyjaciółkę Weroniki, już 2 kwietnia, kiedy książka ukaże się na rynku.

Zdążyłam przekonać się, iż dobry kryminał cechuje przede wszystkim jego nieprzewidywalność. I chociaż wielu wątków pośrednich można się domyślić podczas czytania powieści, tożsamość głównego zainteresowanego zaskakuje. Przyzwyczaiłam się już do tego, że zawsze jest to najmniej prawdopodobna osoba, i tak jest tym razem. Zakończenie przynosi niespodziankę. Cała lektura jest przyjemna, mimo poważnej tematyki, lekka i służy raczej odprężeniu, aniżeli kombinowaniu na wszystkie możliwe sposoby. Czyta się szybko, poszczególne rozdziały kończą się w kulminacyjnych momentach, stąd zainteresowanie czytelnika sukcesywnie wzrasta, aby osiągnąć apogeum na ostatnich kilkudziesięciu stronach.

Dziękuję Wydawnictwu Replika za przedpremierowe udostępnienie egzemplarza powieści!



Małgorzata Rogala "Kiedyś Cię odnajdę"
Wydawnictwo Replika, 2014
data premiery: 02.04.2014
ilość stron: 280

poniedziałek, 24 marca 2014

Joanna Marat "Monogram" [Recenzja]


Co przekonało mnie do lektury "Monogramu" Joanny Marat? Stali czytelnicy mojego bloga wiedzą, że gdy tylko ukaże się książka z policją na okładce, do tego jeszcze najlepiej polskiego autora, jej recenzję na pewno znajdą na Przeglądzie. Taka mała dygresja - odnoszę wrażenie, iż ostatnio nie czytam nic, gdzie nie występowałyby wątki kryminalne! "Monogram" to była publikacja, którą po prostu musiałam pilnie mieć. Książkoholik innego książkoholika zrozumie, więc na pewno powyższy stan jest wam bliski. "Bardziej komedia czy kryminał?" - reklamuje tytuł wydawca. "Bomba!" - pomyślałam.

Policjantów, których pracę i życie opisuje autorka, jest kilku, ale na pierwszy plan wysuwa się Marek Kos. Kos Marek. Koszmarek. To przezwisko prześladuje go od czasów szkoły podstawowej, kiedy to chłopiec doszedł do wniosku, iż ważniejsze jest nazwisko niż imię, więc sposób przedstawiania się w tej właśnie kolejności wydawał się jak najbardziej naturalny i właściwy. Koszmarek ma wrażenie, że urodził się nie w porę - był za młody, żeby po zmianie ustroju odejść z Milicji Obywatelskiej na emeryturę i za stary, aby w policji być "swój". Przeokrutnie klnie, ubiera się niechlujnie, a większość jego ciuchów dawno nie widziała się z pralką, którą była żona Kosa, Stary Kalosz, doprowadziła do spektakularnego końca, piorąc pojedynczo swoje wielkie gacie i staniki. Mężczyzna nie stroni od żołądkowej gorzkiej (która wcale gorzką nie jest), mimo tego, iż ciągle jest na "gazie", prowadzone przez niego śledztwa zostają zawsze doprowadzone z sukcesem do końca. Jest jeszcze Ernest Malinowski, całkowite przeciwieństwo Koszmarka, ale w pracy działają razem zadziwiająco dobrze. Maliniak jest zawsze schludny i czysty, a przede wszystkim trzeźwy, dzięki czemu nadkomisarz Kos może popijać sobie ze swej piersiówki na siedzeniu pasażera. Do Ernesta wdzięczy się Violetta Andżelika Maj, pani sierżant, która po komendzie spaceruje niczym po wybiegu, w czerwonych szpilkach i z czerwoną szminką na ustach. Do tej kolei po cichu wzdycha Arkadiusz Śledź, którego obecność w policji według Koszmarka jest wielką pomyłką.

Bohaterów poznajemy w chwili otrzymania sprawy brutalnego zabójstwa Marzeny Kroczek, kobiety noszącej nazwisko, które za czasów panowania ubeków stawiało włosy dęba na głowach większości obywateli. Na to przynajmniej wskazywałyby personalia z dowodu osobistego znalezionego przy denatce, bo jej identyfikacja może być trudna. Kobieta została pozbawiona głowy. Nasi policjanci rozpoczynają swoje śledztwo, w czasie niełatwym dla Polaków, gdyż rano właśnie rozbił się samolot. W Smoleńsku. I teraz wszyscy zajęci są spekulacjami, że to ruscy zamordowali pana prezydenta, "policjantki psycholożki" też chodzą po komendzie jakieś nieswoje, wpadają w płacz, że to straszna tragedia, a tu zabójcę odnaleźć trzeba! Zabójcę, który pozbawił kobietę głowy! Kiedy jednak Koszmarek zamiast upijać się w pracy, bo wtedy jego wydajność jest największa, nagle ni stąd ni zowąd trwa w notorycznej, od tygodnia już trzeźwości, śledztwo grzęźnie w martwym punkcie... A to dopiero początek!

Bardziej komedia czy kryminał? Humor powieści polega na groteskowości ich postaci, od imion, nazwisk, pseudonimy, poprzez elementy wyglądy, ubioru, aż po zachowania poszczególnych bohaterów. Z drugiej jednak strony mamy bestialsko pozbawionego życia trupa i całe to śledztwo, mające na celu znaleźć odpowiedzi na najważniejsze pytania "kto zabił Marzenę Kroczek i dlaczego?". Polski rynek wydawniczy cierpi na deficyt książek takich, jak "Monogram" Joanny Marat. Okazuje się powiem, iż publikacja jest również.. trafną satyrą polityczną, ukazującą paradoksy polskiego społeczeństwa. Już na początku, kiedy okazało się, iż główna zainteresowana zginęła w dzień rozbicia się samolotu w Smoleńsku, czułam, iż to będzie naprawdę dobra parodia. Autorka opisała w krzywym zwierciadle to, co działo się w kraju po tragedii, ale nie tylko napięta sytuacja tamtych dni jest obiektem ironii Marat. Pisarka bierze pod młot szeroko pojętą "polaczkowość", pisze o emblematach swoich bohaterów, czasem zabawnych, lecz innym razem śmiech grzęźnie w gardle. Zarówno postaci pierwszego, jak i drugiego, a nawet trzeciego i czwartego planu zostawiają swój ślad w powieści, poprzez widocznie naszkicowane charakterystyczne cechy swojej osoby, czy to brudny, dżinsowy mundurek, czerwone szpilki, moherowy beret, czerwona gwiazda na szubienicy, nazwisko czy monogram. Bohaterowie Marat to reprezentanci poszczególnych pokoleń, poglądów, nierzadko przerysowani i groteskowi.

Analizując wątek kryminalny, należy zwrócić uwagę na wielowątkowość przedstawionej intrygi. Korzenie zbrodni zdają się sięgać pięćdziesiąt lat wstecz, a na kartach powieści historia romansuje z komedią, kryminałem i satyrą. Ktoś zaginiony wtedy może stać się przyczyną obsesji teraz, a niewyjaśnione sprawy z przeszłości wciąż uwierają i pozostają niewygodne. W którymś momencie humor powieści zanika, aby ustąpić miejsca mrocznym tajemnicom historii. W tym właśnie miejscu książka staje się nieco zbyt chaotyczna. O ile początek oceniam bardzo wysoko, a przy każdym zdaniu na mojej twarzy pojawiał się kpiący uśmieszek, o tyle potem publikacja spada o klasę niżej. Z rewelacyjnej satyry staje się po prostu dobrym kryminałem, sięgającym po źródła do przeszłości, ale cały wydźwięk powieści psuje nadzieja, że jeszcze powróci ten sarkazm i ta polaczkowość pokazana w krzywym zwierciadle. Humor staje się mocno powtarzalny, a nagminne używanie przez wykształconą, pochodzącą z Kaszub panią prokurator "jo" w miejsce "tak" w końcu zaczyna irytować, zamiast ukazywać karykaturalność postaci.

Książka, łącząc elementy różnych gatunków, zrywa ze schematami poszczególnych kategorii. "Monogram" to ponadprzeciętnie ambitna książka autorki, która miała rzeczywiście świetny pomysł na nią, lecz pozostaje wrażenie, że nie pociągnęła go do końca. Zdecydowanie nie jest to publikacja dla każdego. Osoby, które czytają mało, mogą nie wyłapać wielu niuansów, nie zrozumieć poszczególnych nawiązań, a przede wszystkim nie dostrzec wyjątkowości tejże powieści. "Monogram" jest mocno innowacyjny, wprowadza nowatorskie połączenia między kategoriami literackimi. Nieco żałuję, iż w pewnym momencie zabrakło tego klimatu z początku powieści, gdyby autorka biegle posługiwała się ironią na takim poziomie, jak we wstępie, śmiało oceniłabym książkę jako jedną z najlepszych, jakie czytałam. A tak to jestem zmuszona zaklasyfikować ją jako " bardzo dobrą". Tylko i aż. W pewnym momencie kryminał wysunął się jako ten przodujący, a komedia zatraciła się zupełnie, aby czasem błysnąć gdzieś w tle powieści, przypominając o swojej obecności.


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie recenzenckiego egzemplarza książki!



Joanna Marat "Monogram"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2014
ilość stron: 328
data premiery: 20.03.2014

niedziela, 23 marca 2014

Jerzy Jakubowski "Policjant (...)" [Recenzja]



"Dlaczego napisałem tę książkę? 27 lat byłem policjantem. Policjantem, który zawsze
pracował na pierwszej linii. Miałem szczęście spotkać na swojej drodze fantastycznych
ludzi, którzy nauczyli mnie zawodu gliniarza, którzy współpracowali ze mną, a także 
takich, których - jak sądzę - nauczyłem być policjantami.
Postanowiłem wszystkim tym osobom oddać szacunek, przypomnieć wspólne dokonania,
problemy, sukcesy. Chciałbym pokazać 'od kuchni' żmudną, ale jakże ciekawą pracę
policjantów śledczych, zmagających się ze złem po to, aby uczciwi ludzie mogli bezpiecznie żyć."
Jerzy Jakubowski, "Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa, o których mówiła cała Polska"
Wydawnictwo Replika, 2014


Autor publikacji prawie 17 lat przepracował w Wydziale Dochodzeniowo-Śledczym, przechodząc wszystkie szczeble kariery w tymże, rozpoczynając od referenta do spraw dowodów rzeczowych, a odchodząc z funkcji naczelnika. Jak sam przyznaje, było to dla niego szczególne miejsce, gdyż tam uczył się od podstaw zawodu policjanta. Nigdy nie mieszał się w politykę, a swoje sukcesy zawdzięczał tylko i wyłącznie ciężkiej pracy. Należy jednak zaznaczyć, iż książka nie jest próbą gloryfikowania własnej osoby i wyliczania swoich zasług. Jerzy Jakubowski o sobie pisze głównie w pierwszym rozdziale, aby wprowadzić czytelnika w świat ówczesnej milicji obywatelskiej, przedstawić jednostkę, w której przyszło mu pracować i swoich współpracowników, potem swoją osobę wymienia przede wszystkim w kontekście prowadzonych śledztw. I właśnie o tym jest "Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa, o których mówiła cała Polska", o dochodzeniach i ich głównych aktorach: ofiarach i przestępcach. 

Takie książki są potrzebne w Polsce, w kraju, w którym społeczeństwo zawsze wie najlepiej, a młodzi ludzie dumnie paradują ulicami w bluzach z napisami "JP". Autor uczy czytelnika pokory względem siebie, swych najbliższych i tych, którzy dbają o nasze bezpieczeństwo na co dzień. Opisując niesamowicie trudną, a przede wszystkim żmudną pracę policjantów, wywołuje szacunek swojego odbiorcy. Akcja przez cały czas jej trwania utrzymuje nas w napięciu, mimo odczuwalnego na karku oddechu okrutnych zbrodniarzy, chcemy przewrócić następną kartkę po to, aby odzyskać nadzieję i azyl. Ten azyl zapewniają nam wszyscy śledczy, których pracę opisuje Jerzy Jakubowski. "Policjant (...)" to pełen uznania hołd dla tych, których codziennością jest zapewnienie niewdzięcznemu społeczeństwu ochrony i bezpieczeństwa.

Największym atutem publikacji jest jej uniwersalność i powszechność. Tak się składa, iż nie tylko zapaleni miłośnicy kryminalistyki i kryminologii znajdą coś dla siebie. Książka jest napisana w sposób zrozumiały dla każdego zwykłego zjadacza chleba, wszystkie fachowe terminy dokładnie wyjaśnione, a metody pracy policji skrupulatnie opisane. Samą publikację czyta się jak dobry kryminał, a opisywane zbrodnie nie śniły się nawet najlepszym autorom powieści sensacyjnych. Fabułę, niestety, napisało życie, a Jerzy Jakubowski został jej wiernym narratorem. Przywołuje w pamięci najważniejsze w jego odczuciu i najgłośniejsze śledztwa, w jakich uczestniczył. Pisze o poznańskim nekrofilu, któremu w pewnym momencie przestały wystarczać odkopywanie grobów na cmentarzach i zakradanie się nocą do kaplic pogrzebowych. W końcu zapragnął "świeżych" zwłok. Autor wspomina słynną w czasach osiemdziesiątych sprawę kradzieży w kaplicy gnieźnieńskiej, a także wiele innych, w tym działającego na terenie całej Polski seryjnego zabójcę chłopców. Jakubowski o wszystkich tych zdarzeniach mówi otwarcie, pomijając jednak najbardziej drastyczne sceny w szacunku do rodzin zmarłych. Policjant zna swoją rolę, nie on jest od tego, aby osądzać, jego zadaniem jest odkryć rzeczywisty przebieg zajścia i zebrać na to mocne dowody. Autor wyróżniał się techniką przesłuchiwania podejrzanych, zarówno wtedy, jak i teraz, na kartach powieści starał się zrozumieć psychikę przestępców. Niemniej jednak należy ostrzec delikatniejszego czytelnika: to nie jest książka dla ludzi o słabych nerwach.

Niezmiernie zaskoczył mnie fakt, iż "Policjant (...)" okazał się również niebanalną ekspresją poglądów odnoszących się do trudnej problematyki, takiej jak: kara śmierci czy oddzielenie państwa świeckiego od Kościoła. Książka ciekawie odnosi się do nastroi politycznych panujących w latach osiemdziesiątych w Polsce. Autor wspomina wzmożone patrole milicji obywatelskiej podczas stanu wojennego i opisuje te zdarzenia przez pryzmat policjantów biorących w nich udział. W sposób szczery i prosty w przekazie ukazuje schowane za odznaką bijące serce, które również przeżywało niepokoje tamtych czasów. W tym trudnym zawodzie autorowi udało się dochować wierności przede wszystkim sobie i swoim przekonaniom, przez cały czas odsuwał od siebie politykę na bok, rzetelnie wykonując swoją pracę. 

Mam tylko jedno "ale". Język autora momentami bywa toporny, co mnie osobiście nie przeszkadza, jednak zdaję sobie sprawę, że dla nieprawionego czytelnika lektura może okazać się ciężka.

"Policjant (...)" to emocjonujące wspomnienia człowieka, który miał w życiu wielkie szczęście: przez lata robił, to co kochał. Jego praca była również wielką pasją autora i właśnie z z tym zamiłowaniem napisał tę książkę. Podczas lektury odczułam widoczne na każdej stronie spełnienie Jerzego Jakubowskiego. Myślę, iż każdy z nas po latach, już na emeryturze chciałby opowiedzieć swoją historię z poczuciem, iż nie zmarnowało się ani jednego dnia.



Dziękuję Wydawnictwu Replika za przekazanie recenzenckiego egzemplarza książki!

Jerzy Jakubowski "Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa, o których mówiła cała Polska"
Wydawnictwo Replika, 2014
ilość stron: 196
data premiery: 18.03.2014

piątek, 21 marca 2014

Katarzyna Kołczewska "Idealne życie" [Recenzja]



Ile wiemy o bycie naszych najbliższych, rodziny i przyjaciół? Dlaczego tak łatwo przychodzi nam przekonanie, że ich życie jest idealne? Zmagając się ze swoimi problemami dnia codziennego, funkcjonujemy w przekonaniu, iż "inni mają lepiej". Nierzadko prędkość, z jaką gnamy przed siebie, a która jest wynikiem niełatwych wymagań dzisiejszego świata, nie pozwala nam na to, aby czujnie rozejrzeć się wokół i w porę dostrzec to, co na pierwszy rzut oka pozostaje ukryte pod pozorem doskonałego życia. Tego tematu podjęła się w swej najnowszej powieści Katarzyna Kołczewska. 

Elżbieta i Ewa - dwie siostry bliźniaczki i dwa odmienne światy, w których funkcjonują. Pierwsza jest "kobietą sukcesu", dyrektorem medycznym w doskonale prosperującej korporacji, matką dorosłego, studiującego w Londynie syna i żoną Szymona, z którym od lat tworzą małżeństwo jak z obrazka. Ewa natomiast żyje skromnie w Sandomierzu, z małżonkiem, trójką dzieci i matką. Jest nauczycielką, dodatkowo udziela korepetycji, aby podreperować skromny budżet domowy. Stan finansowy rodziny nie pozwala na żadne ekscesy, ot, żeby przeżyć od pierwszego do pierwszego. Kobieta jest coraz bardziej sfrustrowana swoją sytuacją, po cichu zazdrości siostrze, która ma wprost idealne życie. Jednak Elżbieta, ta "idealna", popełnia samobójstwo. Jej bliźniaczka popada w rozpacz. Czuje, jakoby wraz z Elą, odeszła połowa jej samej. Nie rozumie, co pchnęło siostrę do tej niewytłumaczalnej wszak decyzji. Postanawia pojechać do domu Elżbiety i jej męża, aby tam odnaleźć odpowiedź na dręczące ją pytania. Co podziało się w życiu najbliższej dla niej osoby i dlaczego ona nie wiedziała o jej problemach? Rzeczywistość, jaką Ewa zastanie w Warszawie, okaże się zaskakująca..

"Idealne życie" to emocjonująca historia o poszukiwaniu prawdy, ukrytej głęboko pod pozorami egzystencji wręcz doskonałej. Porusza istotne, uniwersalne kwestie dotykające jakości życia, jakie prowadzimy, zmusza do refleksji nad zagadnieniem i stawia przed czytelnikiem pytanie "czy aby na pewno inni mają lepiej?". Autorka przedstawiła swoje bohaterki na zasadzie, wydawałoby się, iż banalnego kontrastu, ale tak mocnego w przekazie. Lektura porusza wiele treści o charakterze ogólnym, dlatego mniemam, że każdy czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie. Najogólniej mówiąc, "Idealne życie" to powieść o tym, co w życiu najważniejsze oraz o ludziach, którzy ulegają złudzeniu, iż szczęście jest rzeczą, którą możemy nabyć za pieniądze. Katarzyna Kołczewska jest dobrym obserwatorem i wykazała niesamowitą wrażliwość na to, co dostrzega w swoim otoczeniu. W społeczeństwie panuje mit "człowieka sukcesu", posiadacza majątku, pnącego się w górę na szczeblach kariery. Właśnie taka osoba w powieści popełnia samobójstwo. Czy więc na pewno pomyślność w życiu jest wynikiem prestiżu, wielkich pieniędzy i fotelu dyrektora w korporacji? Kołczewska zrywa z tą legendą, obnażając szczegóły "idealnego życia" bohaterki. 

Sięgając po lekturę, spodziewałam się powieści obyczajowej o charakterze moralizatorskim, tymczasem książka okazała się być obfita również w wątki kryminalne, co dodatkowo podkręca atmosferę. "Idealne życie" okazuje się bowiem mieć również inną, a mianowicie sensacyjną odsłonę, którą siostra bliźniaczka Elżbiety powoli odkrywa. W tym momencie pojawia się dalsza refleksja: czy możemy sądzić, iż nasza rodzina to ci, których znamy najlepiej? Autorka budując swą wielowątkową powieść, skłoniła czytelnika do wielu refleksji i tym samym uczyniła swoje dzieło wyjątkowym. Książka, która tylko opowiada historię, spełnia zaledwie połowę zadania. "Idealne życie" poprzez mnogą obecność problematyki uniwersalnej, dopełnia drugą część celu: w mniejszym lub większym stopniu wpływa na naszą doczesność, ponagla nas do tego, aby bardziej zatroszczyć się o naszych najbliższych, nie ulegać złudzeniu. Ewa była przekonana, iż zna siostrę, wie o niej wszystko. Sama wiadomość o samobójstwie Elżbieta była dla niej przyczyną zaskoczenia i rozpaczy, jednak okazuje się, iż to tylko wierzchołek góry lodowej. Bohaterka postanawia dowiedzieć się więcej o nieżyjącej już bliźniaczce. Czuje, że jest jej to winna.

"Idealne życie" to przede wszystkim dobry pomysł na historię i w pełni wykorzystany potencjał. Początkowo główny wątek wydał mi się niebezpiecznie podobny do tematyki powieści Diane Chamberlain "Tajemnica Noelle", ale na całe szczęście, gdyż nie lubię powielania schematów, autorka poszła w zupełnie inną stronę niż jej koleżanka po fachu zza oceanu. Katarzyna Kołczewska stworzyła mądrą opowieść o wydźwięku uniwersalistycznym, pełną zaskakujących zwrotów akcji. Czytelnik wraz z bohaterami przeżywa swego rodzaju cykl życia, od rozpaczy po nadzieję. Ciekawość jest dodatkowo podsycana poprzez wielowątkową i wciągającą narrację, która jednocześnie toczy się w kilku miejscach. "Idealne życie" jest publikacją nieszablonową, niebanalną i niesamowicie zajmującą. Zdecydowanie zasługuje na uwagę.


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie recenzenckiego egzemplarza książki!




Katarzyna Kołczewska, "Idealne życie"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2014
ilość stron: 384
data premiery: 04.03.2014

środa, 19 marca 2014

"Masa o kobietach polskiej mafii" Artur Górski [Recenzja]



"(...) w ich życiu było tyle samo szampana, co łez."
A. Górski, "Masa o kobietach polskiej mafii", wyd. Prószyński Media, Warszawa 2014, s. 16


Zdaje się, że stare przysłowie mówi, iż o ile mężczyzna jest głową, o tyle kobieta pełni funkcję szyi w związku. W rezultacie można wysnuć prosty związek: faceci rządzą światem, ale to panie kierują nimi. Postanowiłam sprawdzić słuszność tej teorii w niecodziennym światku i udać się z autorami do Pruszkowa lat 80. i 90., aby tam poznać "kobiety mafii". Zaintrygowało mnie to przedstawienie półświatka gangsterskiego z innego punktu widzenia, wszak wszyscy znamy historię Masy i tego, jaką rolę odegrał w rozpracowaniu gangu pruszkowskiego, jednak większość pań z otoczenia "przedsiębiorców" pozostawała w cieniu. 

Uwielbiam książki o tematyce kryminalnej, a dobrze napisana literatura faktu związana z problematyką to dla mnie prawdziwa gratka. Wiedziałam, iż przeczytam publikację "Masa o kobietach polskiej mafii" sygnowaną jako autorstwo Jarosława Sokołowskiego "Masa" w rozmowie z Arturem Górskim już w dzień premiery, i także się stało. Jest to lektura na jeden wieczór, krótka, treściwa. Recenzując ją, należy przede wszystkim wziąć pod uwagę czytelników, do jakich trafi. Książka w dzień przed ukazaniem się na rynku była już nr 1 na liście bestsellerów Empiku. Wypada uświadomić sobie, na czym polega jej fenomen i w jakim celu ludzie ją kupią. Część z odbiorców, do której należę i ja, sięgnie po tytuł z powodu zainteresowania tematyką i już po lekturze publikacji wprowadzających do problematyki. Zdecydowana większość czytelników nabędzie książkę w komplecie z albumem o papieżu, który ukazał się w podobnym czasie. Dla tych osób tytuł okaże się rewelacyjny i w ogóle wow, to tak oni w tym Pruszkowie sobie pogrywali? Super, panowie ulicy, nawet policja ich się bała, a jakie ładne mieli panienki! - mniej więcej taki będzie wydźwięk po przewertowaniu "Masa o kobietach polskiej mafii". Ja jednak wymagam więcej. Jestem niedługo po lekturze "Nowego alfabetu polskiej mafii", którego prawdziwość Masa i Górski we wstępie poddają pod wątpliwość, a jednak, ku memu rozczarowaniu, powielają praktycznie wszystko, co zostało już napisane, dodając kilka ciekawostek i subiektywnych opinii Sokołowskiego. 

Całkiem możliwe, iż moje odczucia co do publikacji są mocno związane z oczekiwaniami, jakie miałam wobec tej lektury. A czego się spodziewałam? Tak, jak głosi tytuł: historii o kobietach polskiej mafii. Otrzymałam opowieść o stosunku pruszkowskich chłopaków do pań, ich zdradach, brutalnym seksie, na dodatek wielokrotnie odgrzewane kotlety, czyli anegdoty o planowanych zamach na Masę, o zabójstwie Pershinga i o tym, jak w ogóle Pruszków się narodził. O przedstawicielkach płci piękniejszej jest mniej niż połowa książki, a ekspertem, którego autor cytuje w pewnym momencie, jest... Małgorzata Foremniak, która w serialu "Odwróci" wcieliła się w postać żony gangstera. Tytułowymi "kobietami polskiej mafii" są tu kolejno: prostytutki i cichodajki, zajmujące jakieś pięć rozdziałów, żony i konkubiny, którym poświęcono około trzech części, panie, które miały predyspozycje, aby rządzić w Pruszkowie i nie tylko - dwa rozdziały i matki gangsterów - jeden rozdzialik. W każdym z tym odcinków jednak honorowe miejsce mają mężczyźni, nie rozumiem więc nazwy książki "Masa o kobietach polskiej mafii".

To nie tak, że nudziłam się, ziewałam, czytając ową lekturę. Publikacja wstrząśnie czytelnikiem, przede wszystkim poprzez ekspresję brutalności, jaka rządziła w świecie chłopaków pruszkowskich. Wolumen zdecydowanie nie nadaje się dla ludzi delikatnych i o słabych nerwach, gdyż Masa niczego nie pomija, szczerze mówi o tym, jak "podawał lody" pięknym paniom i było to dla niego po prostu elementem rzeczywistości gangsterskiej. Interesującym i zachęcającym czytelnika do dalszej lektury jest początek, gdzie autor wyjaśnia "Dlaczego właśnie Masa?" i robi to przekonująco. Nie uważam czasu poświęconego tej publikacji za czas stracony, jednakże sporo informacji jest powielonych z napisanych już wcześniej albumów.

To, czy polecę "Masa o kobietach polskiej mafii", zależy w jakim celu czytelnik ma zamiar ją przeczytać. Jeśli ma już jakieś pojęcie o mafii pruszkowskiej i studiował dotychczas inną książkę o podobnej tematyce, spokojnie może sobie odpuścić powyższą, gdyż nie ma w niej nic odkrywczego, dla mnie nowością były jedynie rozważania, czy i w jakim stopniu żony wiedziały o tym, czym zajmują się mężowie, jakie było ich podejście do sprawy i jaką rolę odgrywały w tym profity w postaci majątku i blichtru. Natomiast jeżeli ma to być twój pierwszy kontakt ze światem Masy, gorąco polecam, gdyż publikacja napisana jest prosto i zrozumiale również dla niewtajemniczonego czytelnika. 

Odnoszę wrażenie, iż Masie chyba zaczyna brakować gotówki.

Artur Górski "Masa o kobietach polskiej mafii"
Wyd. Prószyński Media, 2014
ilość stron: 232
premiera: 18.03.2014

wtorek, 18 marca 2014

Mateusz M. Lemberg "Zasługa nocy" [Recenzja]



Dobro - zło. Dwa przeciwstawne pojęcia, które wydają się wykluczać siebie nawzajem. Kontrast zawarty w tych dwóch krótkich słowach stał się inspiracją dla wielu twórców. Czy jesteśmy z natury dobrzy, a może to zło stanowi o naszej ludzkiej mentalności? Czy możemy jednoznacznie zdefiniować te terminy? Gdzie istnieje granica pomiędzy dobrem, a złem i kto ją ustala? Mateusz M. Lemberg w swojej debiutanckiej publikacji zrywa z tradycyjnymi schematami powieści kryminalnej. "Zasługa nocy", oprócz zapewnienia dreszczyku emocji, ma za zadanie postawić przed czytelnikiem szereg wątpliwości i pomóc znaleźć odpowiedź na pytania natury filozoficznej pod kątem popełnienia zbrodni.

Autor wprowadza nas w wykreowany przez siebie świat bardzo wnikliwie, portretuje bohaterów z precyzją i starannie. Komisarz Krzysztof Witczak, pseudonim Zero, osiąga sukcesy w stołecznej policji, jednakże jego życie prywatne jest dla postaci źródłem frustracji i wstydu. Od lat mieszka pod jednym dachem z kobietą, jednakże łączące ich relacje już dawno wygasły, a sam mężczyzna nazywa Małgorzatę swoją "współlokatorką". Szuka ukojenia w muzyce. Tymański, pseudo Hif, najbliższy współpracownik Witczaka, stara się osiągnąć życiową równowagę pomiędzy pracą, a życiem prywatnym. Mężczyzna po przejściach, próbuje odnaleźć się w nowym związku. Agnieszka Cynowska, ksywa Cyna. Najbardziej barwna postać "Zasługi nocy". Kobieta próbuje odkryć swoją tożsamość, również tą seksualną. Po pracy w fundacji Itaka i traumatycznych przejściach związanych z rozpracowaniem handlarza kobiet, którego sama padła ofiarą, Cyna ląduje w wydziale kryminalnym. Witczak, Tymański i Cynowska stanowią zespół. Jest jeszcze Malicka, pani prokurator, nieszczęśliwa mężatka, w której od lat podkochuje się Zero. Bohaterów poznajemy przy okazji ciekawego zjawiska. Zaalarmowani przez byłą gospodynię kamiennicy, policjanci w mieszkaniu na czwartym piętrze trafiają na zwłoki mężczyzny z twarzą wyżartą przez wrony. Okazuje się, iż to niezwykły modus operandi mordercy, który nie poprzestanie na jednym zabójstwie.

Autor "Zasługą nocy" zrywa z klasyką kryminału, stworzył powieść, która wnosi świeży powiew na polski rynek wydawniczy. Lemberg napisał realną historię, mającą silny kontakt z rzeczywistością. Zapomnij o jednowątkowej publikacji, której bohater nie robi nic innego, tylko przez czterysta stron szuka mordercy. "Zasługa nocy" wiernie oddaje istotę policyjnego śledztwa w sprawie zabójstwa, gdzie świat dookoła wciąż się toczy, a oprawca nie jest jedynym zbrodniarzem w mieście. Bohaterowie to przede wszystkim ludzie, niezwykle oddani swojej pracy, których zawód w dużej mierze stanowi o ich jestestwie, jednakże autor w odniesieniu do postaci poruszył inną, w moim odczuciu niesłychanie ważną w kontekście całego dzieła, kwestię. Za odznaką policyjną kryje się serce, które czuje, kocha i cierpi. Policjanci pana Lemberga są najbardziej ludzcy ze wszystkich mundurowych, jakich miałam okazję poznać, czytając wszelaką literaturę. Autentyzm dzieła polega przede wszystkim na rzeczywistości bohaterów.

Warszawa na kartach utworu żyje. Dokładna topografia miasta w połączeniu z prawdziwością postaci "Zasługi nocy" stanowi o tym, iż książkę momentami czyta się jak literaturę faktu. Uniwersalny wydźwięk publikacji sprawia, iż zadowoli szerokie grono czytelników. Zarówno fani kryminałów, powieści obyczajowych, jak i sensacyjnych, znajdą coś dla siebie. Gęsty trup o niezidentyfikowanej tożsamości, tajemnicze zniknięcie osób mogących mieć związek ze sprawą, pościgi, strzelaniny, wybuchy, a także bohaterowie znajdujący się na zakrętach życiowych - to wszystko w "Zasłudze nocy". Autor porusza istotne problemy, z którymi boryka się dzisiejszy świat. Oparł swoje dzieło nie na jednej, lecz na kilku, w dodatku wielowątkowych intrygach. Wyjątkowość powieści nie polega jednak na obecności wielu tematów, a na tym, iż debiutującemu pisarzowi udało się połączyć szerokie ramy publikacji w jedną, logiczną całość. Zmierzając do zakończenia, Lemberg zamknął książkę rzeczowo, jednakże pozostawił w czytelniku uczucie niepewności. Czy i w jakim stopniu człowiek ma prawo wymierzać sprawiedliwość? Kto tak naprawdę jest katem, a kto ofiarą? Nie chcąc zdradzać zbyt dużo z fabuły książki, nie zamierzam rozpatrywać dłużej tej kwestii, chciałabym jednak zwrócić waszą uwagę przy przyszłej lekturze "Zasługi nocy" na ową materię. Finał publikacji stanowi o jej wybitności, gdyż klasyczny kryminał z reguły z zakończeniem przynosi przede wszystkim odpowiedź na pytanie, kto zabił i dlaczego. W przypadku wolumenu autorstwa Mateusza M. Lemberga, puenta dzieła zaskakuje. Zaczynamy... rozumieć zło i zastanawiać się, czy to aby na pewno jest niegodziwość.

Warto nadmienić, iż autor ukończył studia medyczno-weterynaryjne, co na pewno w dużym stopniu przyczyniło się do niechwalebnej obecności zwierząt w powieści. Ciekawe i innowacyjne wykorzystanie wątku przedstawicieli braci mniejszej to kolejna sprawa, na którą chciałabym zwrócić uwagę. W ogóle całość dzieła przez proces czytania powieści (który trwał jeden wieczór i pół nocy, nie mogłam się oderwać ;)) wydaje się być mocno nowatorska na polskim rynku wydawniczym. Nie będę obiektywna - JESTEM ZACHWYCONA! Wszelki pierwiastek racjonalnego osądu książki we mnie zanika, daję się ponieść emocjom, które wywołała we mnie "Zasługa nocy". Publikacja zmienia sposób postrzegania książki o tematyce typowo kryminalnej, wprowadzając szereg zmian i romansując z innymi gatunkami. Moja fascynacja jest jeszcze większa, gdy wezmę pod uwagę fakt, iż Mateusz Lemberg jest debiutantem.

Pragnę zwrócić waszą uwagę na ową publikację. Czytam dużo, nawet więcej niż dużo, a kryminały sprawiają mi chyba największą przyjemność. Z reguły nie spodziewam się, iż książka wywoła we mnie istny zachwyt, natomiast "Zasługa nocy" Mateusza M. Lemberga bezwstydnie mnie oczarowała, wciągając do reszty w swój świat i poczynania bohaterów. Wyjątkowa perełka.

Mateusz M. Lemberg "Zasługa nocy"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2014
data premiery: 13.03.2014
ilość stron: 344


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


poniedziałek, 17 marca 2014

Magdalena Witkiewicz "Pensjonat marzeń" [Recenzja]



"Pensjonat marzeń" to kontynuacja losów bohaterek "Szkoły Żon". Magdalena Witkiewicz w pierwszej części dała swoim bohaterkom niezapomnianą lekcję, pokazała im, czym jest ich piękno i nauczyła kochać siebie. Co zmieniło się w życiu Julki, Jadwigi, Michaliny i Marty po powrocie ze Szkoły Żon? 

"Pensjonat marzeń" ukazał się nakładem Wydawnictwa Filia 5 lutego 2014. Przyznam, iż to właśnie premiera tej publikacji skłoniła mnie do lektury "Szkoły Żon", recenzja tutaj. Okazała się być urzekającą i wartościową lekturą, naturalną konsekwencją był więc powrót do świata bohaterek powieści. Po "Pensjonat marzeń" sięgnęłam pełna obaw, nauczona swym doświadczeniem, iż zazwyczaj druga część to nieudolna próba odcięcia kuponów od sukcesu poprzedniej. Jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Magdalenie Witkiewicz udało się nie tylko potwierdzić klasę "Szkoły Żon". Autorka wskoczyła na poziom wyżej.

Powrót bohaterek ze "Szkoły Żon" wiąże się z powrotem do zwyczajnego życia. Wprawdzie Julka ma teraz Konrada, Misia wyrwała się z toksycznego związku z Michałem, Marcie udało się zrzucić kilka kilogramów, a Jadwiga, mimo iż nadal tkwi w małżeństwie, które istnieje tylko na papierze, poznała interesującego mężczyznę, jednakże bohaterki dopada proza życia codziennego, a z nią szereg wątpliwości. Nie chcąc zdradzać za dużo za fabuły powieści, a akcja zagęszcza się już od pierwszych stron, dodam tylko, że postacie po raz kolejny spotkają się przy wdrażaniu projektu "Pensjonat marzeń". Podupadły hotel na Kaszubach w ciągu kilku miesięcy ma stać się drugą "Szkołą Żon", gdzie kobiety odzyskują wiarę w siebie i swoją kobiecość.

W czym tkwi fenomen nieskomplikowanej, przewidywalnej lektury, bo takowe są oby dwie części? Jakim cudem ta prosta historia zdobyła rzesze fanek? Magdalena Witkiewicz doskonale nas rozumie, swoimi bohaterkami czyni zwykłe kobiety, które mogłybyśmy spotkać w drodze do warzywniaka, na zakupach czy u fryzjera. Autorka pozostaje niezwykle wrażliwa na nasze potrzeby, z wnikliwością zagląda w nasze serca i rozumy, analizuje nasze problemy, a potem przelewa te myśli na papier. Jej książki przynoszą ukojenie, obejmują nas w chwilach zwątpienia w nasze siły, przekonują, iż jesteśmy najlepszymi matkami, żonami, kochankami, partnerkami, pracownikami, a przede wszystkim - kobietami. Rewelacja Magdaleny Witkiewicz tkwi w tym, że ona solidaryzuje się ze swoimi czytelniczkami. Nie sprzedaje cukierkowatych historii nieosiągalnych dla przeciętnego człowieka, pisze o tym, co powszechne, dodając szczyptę magii i oczarowując tym swego odbiorcę.

"Pensjonat marzeń" to odpowiedź na pytanie, czego chcemy dla siebie od życia i opowieść o tym, że zawsze należy pragnąć więcej i dalej. Autorka wyciąga wnioski ze swych błędów i poprawiła te nieliczne zgrzyty, które można było dostrzec w "Szkole Żon". Nie będę teraz rozwodzić się nad niedoskonałościami poprzedniej części, warto jednak zaznaczyć, iż z książki na książkę Magdalena Witkiewicz jest w coraz to lepszej formie - pisze gęsto, a jej pióro jest zadziwiająco lekkie. Staranność, z jaką pisarka portretuje swoich bohaterów, świadczy o ich autentyczności. Nie da się nie kochać uczestników opowieści, gdyż autorka wyciąga na wierzch przede wszystkim to, co w nich najlepsze. Są to niesamowicie silne osobowości, wspaniałe kobiety, a czytając "Pensjonat marzeń" odbiorca zapomina o bożym świecie, odczuwając przyjemność ze spotkania z ulubionymi postaciami.

Magdalena Witkiewicz o kobiecości może pisać naprawdę dużo, a nam w ogóle się to nie nudzi. Autorka nie powiela utartych już przez siebie schematów, tworzy świeżą historię, z której co uważniejszy czytelnik znów wyniesie coś dla siebie. Pisarce daleko do moralizatorstwa, ona tworzy mądre, ciepłe opowieści, a to, co odbiorca z niej wyniesie, zależy tylko i wyłącznie od pryzmatu postrzegania świata i bagażu życiowego. Oprócz uniwersalnego przekazu, dostępnego dla wszystkich, "Pensjonat marzeń" obfituje w całe mnóstwo pokrewnych wątków, ściśle odnoszących się do kobiet w różnych momentach istnienia. W lekturze znajdą coś dla siebie młode matki, przytłoczone obowiązkami domowymi i poczuciem, iż poza domem, mężem i dziećmi już nic na nich nie czeka, panie przeżywające drugą młodość po pięćdziesiątce, młode, zagubione dziewczyny, które nie odnalazły jeszcze swego miejsca w świecie, a także spragnione uczucia, rzucające się w każde męskie ramię, pozornie silne kobiety, jak i te, którym wydaje się, że nie potrzebują mężczyzny do szczęścia. Wachlarz bohaterek i ich sytuacji życiowych pozwala absolutnie wszystkim kobietom na odnalezienie się w "Pensjonacie marzeń".

Autorka nie pisze dla krytyków literackich, ona pisze o nas dla nas. Wciąż pozostaję zdziwiona trafnością jej spostrzeżeń, mądrością, jaka płynie z jej dzieł, Magdalena Witkiewicz musi być szalenie interesującą kobietą. Niby tworzy o tym, o czym wszyscy wiedzą, jednakże niesie w tym głębsze przesłanie. "Pensjonat marzeń" to ciepła, wielowątkowa, uczuciowa powieść. Szczerze traktuje o kobiecości, namiętności, seksie, miłości i przyjaźni. Powoli staję się fanką prostej, nieskomplikowanej, ale jakże urzekającej i chwytającej za serce, prozy autorki. 

Magdalena Witkiewicz "Pensjonat marzeń"
Wydawnictwo Filia, 2014
ilość stron: 256
premiera: 05.02.2014

sobota, 15 marca 2014

Cecelia Ahern "Sto imion" [Recenzja]

"Kupić czy nie kupić? Oto jest pytanie!" - zastanawiałam się jeszcze niedawno nad tą książką. Nie było tak, że od razu zapragnęłam ją przeczytać, nie wpisałam jej na listę obowiązkowych tytułów, nie koczowałam przed księgarnią od rana w dzień premiery. Właściwie trafiła w moje posiadanie całkiem przypadkiem, a pewna zakupu stałam się dopiero po tym fakcie, gdy sprawdziłam oceny i recenzje. Wiedziona pochlebnymi opiniami, przygotowałam sobie wieczorem gorące kakao i wygodnie rozsiadłam się z lekturą.

"Dobro jest w każdym z nas" - głosi hasło reklamowe na oprawie najnowszej książki Cecelii Ahern "Sto imion", wydanej nakładem Wydawnictwa Akurat. Autorka ma predyspozycje do odkrywania uniwersalnych prawd poprzez swoich bohaterów, wsłuchujących się we wskazówki z zaświatów. Holly, główna postać bestsellerowej powieści "P.S. Kocham Cię", dopiero co straciła męża, jednak zanim ukochany odejdzie na zawsze, postanowił pozostawić swojej owdowiałej żonie szereg wytycznych, które ta ma spełnić po jego śmierci. To sugestie spisane po to, ażeby kobieta była szczęśliwa. Pomysł okazał się tak dobry, iż autorka postanowiła zaryzykować i nieco go zmodyfikować.

Ahern przedstawia nam Kitty Logan - niesamowicie irytującą dziennikarkę, która nie widzi tego, co ma przed oczami, a do celu idzie po trupach. Właśnie popełniła katastrofalny błąd, tropiąc za sensacją, zniszczyła życie niewinnemu człowiekowi, jednakże wydaje się przejmować tylko swoją zrujnowaną karierą. Kitty otrzymuje od swej umierającej przyjaciółki listę stu osób, wraz z obietnicą wyjaśnienia zagadki powyższych nazwisk przy następnym spotkaniu. Niestety, Constance nie zdążyła przekazać istoty istnienia owego spisu, a Logan otrzymuje ostatnią szansę na odbudowanie swojej dziennikarskiej renomy i powrót do życia. Jak się okazuje, nie tylko zawodowego.

Autorka z niezwykłą starannością sportretowała główną bohaterkę. Kitty ewoluuje w przyjemny dla oka sposób, dojrzewa i z czasem przestaje być taka denerwująca. W którymś momencie złapałam się na myśli, iż zdążyłam ją polubić. Cecelia Ahern lubuje się w szkicowaniu charakterów w trudnych dla nich momentach życia, nadaje sens tam, gdzie go nie ma. Pisarka pozostaje niezwykle wrażliwa na tęsknoty ludzkich serc o wyjątkowości. O tym jest właśnie "Sto imion" - o wyjątkowości ludzi zwyczajnych. Książka pozostaje utrzymana w klimacie delikatności, autorka nawet o niełatwych sprawach mówi bardzo subtelnie i "po cichu". To niecodzienna, wyjątkowa, pełna ciepła i nadziei historia, która koi nasz ból. Najpierw niesamowicie rozczaruje brutalnością świata i ludzi, aby potem poskładać cały obrazek na nowo.

"Sto imion" to również wysoka jakość stylu literackiego. Cecelia Ahern ma piękny kunszt słowa, który w pełni wykorzystała, pisząc powieść. Powieść została napisana niesamowicie lekko, czytelnik może znaleźć dla siebie wiele cytatów o wydźwięku uniwersalnym, nie mających ścisłego związku z fabułą dzieła.

"Niektórzy twierdzą, że nie powinno się startować z pozycji lęku, ale przecież gdzie nie ma lęku, tam nie ma wyzwania."
(Cecelia Ahern "Sto imion", Wydawnictwo Akurat 2014, s. 16)

Autorka opowiada historie zwykłych ludzi, ich dramaty, wyzwania, niespełnione miłości, porażki, wygrane. Wszystko, co świadczy o ich jestestwie. Zwyczajność bohaterów paradoksalnie stanowi o wyjątkowości dzieła, którego obraz budują. "Sto imion" niesie ze sobą uniwersalne przesłania, podnosząc każdemu z czytelników poczucie wartości i przekonując go o jego wyjątkowości. To wielowątkowa, niezwykle mądra powieść, najogólniej mówiąc, o życiu. O tym, iż każdy może w sobie odkryć coś dobrego.

Trochę obawiałam się obecności ducha Holly, bohaterki poprzedniej książki Cecelii Ahern, zwłaszcza iż wątek pozostawienia przez umierającą bliską osobę swego rodzaju dyrektywy został przez autorkę zaciągnięty ze jej debiutanckiej powieści. Z reguły nie lubię takiego powielania wzorców, ale w tym przypadku, pisarka całkowicie zmieniła koncepcję i wyszło to jej na dobre. "Sto imion" okazuje się być publikacją nie tylko obyczajową, ale i moralizatorską. Jestem wdzięczna za taką lekcję poszukiwania dobra w każdym z nas. Polecam!

Cecelia Ahern "Sto imion"
Wydawnictwo Akurat, 2014
ilość stron: 448
premiera: 05.03.2014

czwartek, 13 marca 2014

Natasza Socha "Macocha" [Recenzja]



Żyjemy w czasach, kiedy tradycyjny model rodziny: mama, tata i dziecko, nierzadko zostaje zastąpiony nieco bardziej skomplikowanymi koligacjami rodzinnymi, w rezultacie czego instytucja macochy i ojczyma jest zjawiskiem coraz bardziej powszechnym. Bezdyskusyjnym jest fakt, iż w tę rolę wejść na pewno trudniej, aniżeli stać się matką czy ojcem. Biologiczni rodzice uczestniczą w rodzicielstwie od początku, przeżywają ciążę, poród, nieprzespane noce, są obecni przy pierwszym ząbku, kroku, słowie.. Posyłają swe dzieci do przedszkola, później do szkoły. Macocha czy ojczym pojawiają się w momencie, kiedy podstawowy egzamin z macierzyństwa i tacierzyństwa został już zaliczony. Sytuacja, w której odnaleźć się jest zapewne trudno i w jakiej została postawiona główna bohaterka powieści "Macocha" Nataszy Sochy - trzydziestoletnia Roma.

Czternastoletnia Kasia, córka Brunona z pierwszego małżeństwa, po prostu pojawia się na progu ich domu z wielką walizką, torbą oraz trzema reklamówkami i oznajmia, iż pomieszka z nimi "przez jakiś czas". Roma z przerażeniem dostrzega liczne pryszcze na twarzy dziewczyny, przetłuszczające się włosy i wredny charakterek pasierbicy. Postanawia pozbyć się jej jak najszybciej, tymczasem wygląda na to, że dziewczynie wcale nie w myśl wracać do matki, ba!, nawet zjednuje sobie matkę Romy, która szybko zaczyna traktować ją jak "przyszywaną wnuczkę". Jak przetrwać pod jednym dachem z bezczelną, nastoletnią córką swojego męża?

"Macocha" to przyjemna, pełna ciepła i dobrego humoru opowieść o rodzinie pactchworkowej. Napisana w formie dziennika Romy, książka jest subiektywnym opisem tego, co dzieje się w domu i w sercu macochy, kiedy na progu jej domu pojawia się czternastoletnia pasierbica. Kobieta wyraża swoją wściekłość, snuje plany zamordowania nastolatki, wywołując przy tym uśmiech na twarzy czytelnika. Podoba mi się ten brak obiektywizmu w powieści, to mocny głos kobiety, którą los zmusił do opieki nad pasierbicą, z którą najchętniej nie miałaby nic wspólnego. Roma utożsamia to z wielką katastrofą i wylewa swą złość na kartach powieści, nierzadko swoimi zachowaniem i słowami oscylując na granicy komizmu. 

W "Macosze" nie przeszkadza nawet jej przewidywalność. Już czytając pierwsze strony, jesteśmy świadomi, jak ta historia się skończy, jednakże w tej opowieści nie jest ważne samo zakończenie, ale w jaki sposób dochodzą do niego bohaterowie. To książka o miłości w najprzeróżniejszym wachlarzu wariantów, ukrytej pomiędzy wierszami złośliwości i ironii; wzruszająca, a jednocześnie zabawna, opowieść o budowaniu więzi rodzinnych i odkrywaniu w sobie emocji, których istnienia nie byliśmy świadomi.

Socha z dokładnością szkicuje portret dwóch mocnych charakterów - Romy i Kasi. W sposób pełen humoru opisuje starcie tych żywiołów. Jednakże nie pomija również postaci drugoplanowych, wiernie oddaje cechy i życie bohaterów otaczających główne postaci, poprzez co opowieść sporo zyskuje. Wielowątkowość powieści wpływa na uniwersalny przekaz dzieła, poruszając kwestie istotne, cały czas jednak pozostając przy najważniejszej tematyce - rodzicielstwie i miłości. Perypetie rodziny i przyjaciół Romy stanowią zajmujące oraz barwne tło. Autorka napisała zabawną powieść obyczajową, niesamowicie prawdziwą i autentyczną i doskonale osadzoną w czasach, w jakich żyjemy. Natasza Socha traktuje o sprawach niebłahych, gdyż model rodziny patchworkowej zagościł w naszym społeczeństwie na dobre. Wykazuje wrażliwość na to, co ją otacza, dostrzega przemiany społeczno-kulturowe i wspiera ich uczestników dużą dawką humoru.

"Macocha" to głos znaczący, przekazujący istotne przesłanie. Autorka wiernie oddała uczucia, jakie targają kobietą, kiedy w jej domu pojawia się obce dziecko, a ona ma stać się dla niego matką. Socha opisała życie zwykłych ludzi w niezwykłej sytuacji. Warto przeczytać lekturę, chociażby ze względu na przesłanie płynące z powieści, a także sposób narracji, zabawny, a jednocześnie wzruszający. Wydawnictwo Filia ponownie zaczarowało mnie cudowną historią, piękną okładką i.. zapachem książki. Wąchacze książek zrozumieją, w czym rzecz, bo ta oficyna wydaje na anielsko pachnącym papierze. ;)


Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie recenzenckiego egzemplarza powieści!



Natasza Socha "Macocha"
Wydawnictwo Filia, 2014
premiera: 05.03.2013
ilość stron: 284

środa, 12 marca 2014

Recenzja: Helen Fielding "Bridget Jones. Szalejąc za facetem"


Oj, Bridget, cokolwiek o tobie nie zostanie napisane, ty sprzedasz się świetnie, polegając na sukcesie młodszej wersji samej siebie. Twój dziennik, trzeci już, będzie jedyną przeczytaną książką w roku tych, którzy czytają właśnie jedną publikację rocznie. Ty nie potrzebujesz dobrych recenzji, ażeby pozostać zauważona, bo o twoim powrocie mówi się już od jakiegoś czasu. I wiesz co? Mimo, iż jesteś w takim wieku (tak, tak, wiem, nie lubisz tego określenia), że mogłabyś być moją matką, twoje perypetie są mi bliższe niż kiedykolwiek.

Tej lektury nikomu przedstawiać nie trzeba. Na kilka miesięcy przed premierą rozgorzała dyskusja na temat, jak będą smakować odgrzewane kotlety w wykonaniu Helen Fielding, zwłaszcza, iż już przekonaliśmy się przy drugiej część przygód Bridget, o tym, iż kotlety jedynie podgrzała. O ile pierwszą książkę wspominam bardzo miło, a Jones dała się poznać jako postać przekomiczna, o tyle na kolejną autorce chyba zabrakło pomysłu, a incydent aresztowania w Tajlandii tylko pogrążył całość. Zastanawiałam się, co jeszcze można napisać o tej szalonej kobiecie. 

Bridget w "Szalejąc za facetem" ma już 51 lat, chociaż na portalach randkowych można szukać jej jako 49-latki, wszak wygląda to o niebo lepiej. Wychowuje samotnie syna i córkę, gdyż jej mąż, wspaniały Mark Darcy (swoją drogą, moja ulubiona postać tej serii) kilka lat temu zginął podczas wypełniania szlachetnej misji w Sudanie. Kompletnie roztrzepana Jones próbuje jakoś zorganizować życie swoje i dzieciaków, szukając przy tym odpowiedzi na szereg pytań, dla przykładu, jak postąpić kiedy urodziny twojej sześćdziesięcioletniej przyjaciółki wypadają w ten sam dzień, co trzydzieste twojego chłopaka. Tak, tak, Bridget ma faceta, niesamowicie gorące ciasteczko, przystojniaka, dla którego.. mogłaby być matką, ale to tylko dodaje pikanterii temu związkowi. 

Przekonałam się, iż Jones jest niczym wino - im starsza, tym lepsza. Nie spodziewałam się, iż Bridget okaże się ciekawsza jako 50-letnia wdowa, niż 30-letnia singielka, ale do tego doszłam podczas lektury powieści. Początkowo rozpaczałam, iż autorka uśmierciła mojego ulubionego bohatera, Marka Darcy'ego, ale w rezultacie książce wyszło to na dobre. Czy wyobrażacie sobie 580 stron opisu pożycia małżeńskiego Bridget? Nie, ona jest stworzona po to, aby pakować się w kłopoty i narzekać na swoją samotność. I tego możecie się spodziewać, niektóre rzeczy pozostają niezmienne, bohaterka nadal walczy z nadwagą, czuje się opuszczona, z przyjaciółmi pochłania i skrupulatnie zapisuje spożyte jednostki alkoholu. Ale, uwaga, przez te ponad dziesięć lat nieobecności, udało jej się rzucić palenie, przestać postrzegać Daniela Cleaver'a jako obiekt seksualny i założyć konto na Twitterze. Helen Fielding zawsze jest niezwykle wrażliwa na to, co w społeczeństwie staje się modne, powszechne. W "Szalejąc za facetem" postawiła na media społecznościowe i technikę, która zdaje się być wrogiem Bridget, a jej dzieci radzą sobie z nią o wiele lepiej, aniżeli matka.

Należy pamiętać, iż "Szalejąc za facetem" to komedia romantyczna, a więc jej schemat jest raczej przewidywalny i mało co nas w tej książce zaskoczy. Jeśli kogoś interesuje zgoła ambitniejsza literatura, radzę omijać tę pozycję z daleka. To przyjemne czytadło, zabawne, ale i poruszające. Ostatni raz książka doprowadziła mnie do łez dobre kilka miesięcy temu, tymczasem.. o zgroza! Bridget Jones wzruszyła mnie dokładnie trzy razy. Bohaterka jako samotna matka jest bardziej prawdziwa, ludzka. Tęsknota za zmarłym mężem i trudy życia codziennego z dwójką dzieci przemawiają do mnie bardziej niż flirt, a w rezultacie niefortunny romans, z szefem, czym tłumaczę swoje wrażenie, iż ta nowa, starsza Bridget jest lepsza od tej z pierwszej części. No i oczywiście humor! Jones doprowadza do łez, zarówno ze śmiechu, jak i tych wzruszenia. To słodko-gorzka historia, wnosząca o wiele więcej niż pierwsza i druga część razem wzięte, a ja wciąż pozostaję zadziwiona własną opinią na temat lektury.

Cieszę się, że wróciła. Nawet jeśli nie jest to szczyt polotu literackiego, to książkę czyta się naprawdę dobrze i przyjemnie, a przecież o to chodzi w kobiecej literaturze obyczajowej. Fielding pozostaje w znakomitej, komediowej formie, łącząc niezwykle udany humor z prozą życia codziennego i wszystkimi jej smutkami. Bridget wywołuje uśmiech na twarzy, stawiając czoło wszystkich wyzwaniom na swojej drodze i na nowo odkrywając swoją kobiecość. 

Helen Fielding "Bridget Jones. Szalejąc za facetem"
Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2014

poniedziałek, 10 marca 2014

Recenzja: "Martwy Punkt" Louise Penny



Śmiało mogę postawić sobie następującą diagnozę: jestem uzależniona od dobrych kryminałów. Żaden gatunek nie wciąga mnie w świat czytanej książki w sposób tak intensywny. Pozwólcie, iż zanim przejdę do omówienia "Martwego Punktu", skupię się przez chwilę na cechach, które czynią powieść kryminalną wartościową. Czym jest wspomniany jako źródło mej słabości "dobry kryminał"? Słuszna książka zaciekawia mnie na tyle, że nie jest ważne, iż zbliżają się już raczej godziny poranne, aniżeli nocne. Muszę tu i teraz poznać odpowiedź na dwa najważniejsze pytania "kto zabił i dlaczego to zrobił?". Obiecuję sobie, że jeszcze tylko rozdział, a i tak wiem, że nie zasnę, dopóki się tego nie dowiem. Przy ostatnich stronach jestem przyjemnie połechtana, iż tak wcześnie rozwiązałam zagadkę, po czym autor nagle burzy cały mój światopogląd, wprowadzając najmniej przewidywalne, a jednak logiczne wytłumaczenie. Dobry kryminał wcale nie jest synonimem rozlewu krwi, brutalnych scen. Trzyma w napięciu wykorzystując w tym celu przede wszystkim zagrania typowo psychologiczne, a nie masakryczne.

"Martwy Punkt" autorstwa Louise Penny to nie mała gratka dla wielbicieli klasyki gatunku. Jean Neal, niezamężna emerytowana nauczycielka, zostaje znaleziona martwa przy ścieżce w lesie. Kobieta była uwielbiana przez całe miasteczko Three Pines, w którym osadzona jest cała historia. Policja początkowo podejrzewana nieszczęśliwy wypadek na polowaniu, w wyniku którego Jean straciła życie. Inspektor Armand Gamache pozostaje jednak ostrożny i postanawia prowadzić śledztwo, jakoby zostało popełnione morderstwo, tym bardziej, iż sprawca przypadkowego zdarzenia wciąż pozostaje niezidentyfikowany. 

Uroczy obrazek małego miasteczka zaburzony grozą zbrodni - to sprawdzone i dobre połączenie. Three Pines i jej mieszkańcy mają swoje tajemnice, których będą bronić za wszelką cenę. Gamache pojawia się z zewnątrz i zaczyna powoli, starannie odkrywać niewypowiedziane sekrety. "Martwy Punkt" to powieść traktująca o zwykłych ludziach, którzy w niezwykłych chwilach są zdolni do najgorszego. Autorka już od początku stawia czytelnika przed trudnym dylematem. Zasiewa w nim nutkę niepewności, przekonując, iż znamy samych siebie tylko na tyle, na ile nas sprawdzono. Poddaje pod wątpliwość istnienie niewinności wszystkich z uczestników niewielkiej społeczności, a poprzez to również i każdego z nas indywidualnie. Czy wiesz, jak zachowałbyś się w danym momencie? Czy mógłbyś zdradzić, oszukać, okraść, a nawet - zamordować? Inspektor Armand Gamach zaobserwował kilku podejrzanych, ale musi odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytanie i znaleźć na nie dowody. Kto z mieszkańców byłby zdolny do morderstwa?

Autorka nie pomija żadnego wątku, całość jest doprecyzowana i logiczna. Penny z dokładnością sportretowała bohaterów wydarzeń, nadając im autentyczność i czynnik ludzki. Gamach jako obserwator funkcjonowania lokalnej społeczności jest genialny, a poprzez jego pryzmat dostrzegamy pojedyncze cechy postaci, które stanowią o rzetelności dzieła. Warto zaznaczyć, iż pisarce, mimo strachu wywołanego obecnością mordercy, udało się zachować sielankowy portret miasteczka. To urocze, spokojne miejsce, w którym wszyscy znają się siebie nawzajem, co mogłoby być zaletą, jednakże w najmniejszym stopniu nie ułatwia śledztwa. Każdy jest przekonany o niewinności ludzi, których mija codziennie na ulicy, ale w głowie pozostaje myśl, że ktoś przecież musiał to zrobić. Ta myśl to główny motor napędzający napięcie, jakie odczuwa również czytelnik. Bądź co bądź, morderca jest cały czas bardzo blisko...

W "Martwym Punkcie" spotkacie najbardziej irytującą policjantkę na świecie, a jej obecność nie mogłaby pozostać przeze mnie tu w żaden sposób pominięta. Nie chcąc zdradzać za dużo z fabuły książki, nadmienię tylko, iż pierwszy raz postać literacka wywołała we mnie tak silne rozdrażnienie, jak owa pani. O dziwo, nie zepsuła mi w żaden sposób obrazu całości, wręcz przeciwnie, swoim zachowaniem w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób uzupełnia wizerunek publikacji. 

Jedyne, na co w książce kręciłam nosem, to fakt, iż inspektor Gamache o całym śledztwie i jego wynikach informował lokalną społeczność, ba!, nawet zorganizował specjalnie w tym celu spotkanie, na które zaprosił wszystkich mieszkańców. Nie wiem, jakie zwyczaje panują w Kanadzie, gdzie toczy się akcja książki, jednakże wydaje mi się to mało profesjonalne i skłonna byłabym zarzucić autorce ten błąd merytoryczny, który odbiera publikacji nieco z rzetelności i autentyczności. Nie jest to rażące przekłamanie, nie mniej jednak lubię, gdy w powieści wszystko jest starannie dopracowane i stokroć sprawdzone. 

"Martwy Punkt" to klasyczny kryminał z wielowątkową i skrupulatnie skonstruowaną intrygą. Rozwiązanie zagadki okazuje się zdumiewające, ale co najważniejsze - logiczne i rozsądnie wytłumaczone. Cała książka oparta jest przede wszystkim na lęku spowodowanym bliskością mordercy, strachu przed odkryciem najgłębiej skrywanych sekretów i napięcia związanego z wytypowaniem zbrodniarza w małej społeczności. Louise Penny udowadnia, iż brutalny rozlew krwi nie jest potrzebny, aby napisać godną książkę. Najważniejsza jest rzeczowa zagadka i bystra dedukcja śledczych, którzy starają się wyjaśnić tajemnicę śmierci Jean Neal. Przeczytałam lekturę w jedną noc, to był naprawdę dobry kryminał.



Dziękuję Wydawnictwu Feeria za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści.




"Martwy Punkt" Louise Penny
Wydawnictwo Feeria, 2014