środa, 31 sierpnia 2016

Liliana Fabisińska "Weranda na Czarcim Cyplu" | Recenzja przedpremierowa



Czy wy również, tak jak i ja, przeżywacie przesyt książkami, których głównymi bohaterkami są szalone singielki w okolicach trzydziestki, poszukujące męża? "Weranda na Czarcim Cyplu" była dla mnie cudowną odmianą. To kolejna, po "Sanatorium pod Zegarem", doskonała powieść autorki, która w literaturze rozrywkowej nie ma sobie równych. Liliana Fabisińska udowadnia, że ma głowę pełną kapitalnych pomysłów, a pisać potrafi, jak mało kto.

Bohaterki znane już z poprzedniej części - Natalia i Nina spotykają się ponownie. Tym razem ich ścieżki skrzyżują się w Helu, chociaż po drodze utkną w warszawskim areszcie. Gdzieś w samym środku śledztwa o morderstwo odnajdą się ponownie, by pomóc sobie nawzajem. A w ich życiu dzieje się naprawdę sporo. Zacznijmy od Natalii, która w wieku siedemdziesięciu lat przeżywa wielką miłość. Ukochany wprowadza się do niej, czym wywołuje konsternację sąsiadów i znajomych Natalii. Romans w TAKIM wieku? Jak najbardziej. Fabisińska zrywa z tabu i głośno mówi, a raczej pisze o tym, że miłość po siedemdziesiątce może się udać, tak jak i seks. Bohaterki "Werandy na Czarcim Cyplu" zrywają ze schematami, a Fabisińska przekonuje nas, że "młodość nosimy w sercu". To nie jest powieść pełna utartych frazesów i cytatów w stylu "życie jest jak motyl". To soczysta, wielowymiarowa historia, która wymyka się wszelkim konwenansom.

Nina również nie znajduje się w korzystnym dla siebie momencie życia. Po wypadku wciąż nie może dojść do siebie, narzeczony zniknął gdzieś między Polską a Afryką Południową, a suknia ślubna wciąż uparcie wraca do jej szafy. Kiedy na dodatek Natalia wplątuje przyjaciółkę w aferę kryminalną, Nina potrzebuje odpoczynku i spokoju. Znajduje je na Czarcim Cyplu. Hel Fabisińskiej zachwyca. Autorka wiernie oddała urok tego niezwykłego miasteczka, z trzech stron otoczonego morzem. Poczyniła dokładny research, a rzeczywistość przedstawiona w jej powieści zachwyca mnogością szczegółów i dokładnością opisów. Czytelnik za sprawą jej książki oczyma wyobraźni dokładnie widzi opisywane miejsca. A to jeszcze nie wszystko. Na dokładkę otrzymaliśmy fascynującą historię o zatopionym Starym Helu, który istniał w przeszłości, oraz precyzyjną analizę obrazu pewnego holenderskiego mistrza. Nadal wam mało? A co powiecie na wybuchową mieszankę trujących ziółek?

"Weranda na Czarcim Cyplu" to jedna z tych powieści, o których mogłabym opowiadać, opowiadać i... wciąż nie oddałabym słowami mojego zachwytu. Kapitalne pomysły, doskonałe przygotowanie merytoryczne, naturalna lekkość wypowiedzi i poprawność językowa - to właśnie Fabisińska. Bardzo gorąco polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Liliana Fabisińska "Weranda na Czarcim Cyplu"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 472
data premiery: 14.09.2016

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Patronat medialny: Agata Kołakowska "Igraszki z losem" | Recenzja przedpremierowa



Czy możemy w jakimś stopniu decydować o losie swoim i naszych najbliższych? Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, o co poprosilibyście, gdybyście mieli możliwość odmienić życie ważnych dla was osób? Leszek otrzymał taką możliwość, ale... Czy na pewno? Czy to, w co uwierzył, mogło wydarzyć się naprawdę? A może nie mamy żadnego wpływu na nasze życie i możemy się jedynie biernie przyglądać biegowi wydarzeń? Agata Kołakowska powraca z nową książką, lepszą od poprzedniej - o ile to jeszcze w ogóle możliwe.

Ada, Irena i Mirela. Młoda, samotna dziewczyna, pani w średnim wieku znudzona swoim życiem i nieudanym małżeństwem oraz żona, matka i kobieta pracująca w jednym. One i on, który uwierzył, że poprzez życzliwość i dobrą myśl może odmienić ich los. Ale czy ktokolwiek może sterować naszym kołem fortuny? Przepiękna, liryczna opowieść o pokrętnych ścieżkach ludzkiego życia. Opowiedziana w sposób empatyczny, subtelny i niepozbawiony taktu. Agata Kołakowska dzieli się z nami swoją opowieścią w przepięknym stylu, podsuwając niezwykle sugestywne sceny. Opowiada nam tę historię jakby szeptem, mimochodem, trafiając prosto w serce. Ta powieść zostaje w czytelniku na dłużej, a jej bohaterowie nie są papierowi i nierzeczywiści.

"Igraszki z losem" to najlepszy dowód na to, że Agata Kołakowska jest bardzo ciepłą, empatyczną osobą i potrafi zajrzeć głęboko w duszę swoich bohaterów. Ona ich nie tworzy, ona doskonale rozumie postacie i oddaje na papier ich najgłębiej skrywane potrzeby. Opisuje uroki zupełnie zwyczajnych, codziennych czynności, a z kart jej najnowszej powieści bije spokój i pewność w odgórny sens tego, co nas spotyka. "Igraszki z losem" wyróżniają się przepięknymi, niezwykle sugestywnymi opisami zapachów, przedmiotów czy miejsc. Oprócz wciągającej akcji i opisów perypetii głównych bohaterów mamy tutaj mnóstwo smaczków w postaci uroków codzienności.

Od jakiegoś już czas każda kolejna książka Agaty Kołakowskiej jest obietnicą dobrej lektury. Nie inaczej rzecz ma się z "Igraszkami z losem". Mądre przemyślenia, mnóstwo kojących, ciepłych słów i wielobarwne postacie z ciekawym bagażem doświadczeń - nowa powieść Agaty to prawdziwa uczta dla miłośników dobrego obyczaju. Oczywiście polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agata Kołakowska "Igraszki z losem"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 448
data premiery: 06.09.2016

czwartek, 25 sierpnia 2016

Gabriela Gargaś "Wybacz mi" | Recenzja przedpremierowa



Czy istnieją winy, których nie można wybaczyć, przede wszystkim sobie? Jak spojrzeć w lustro, kiedy popełniło się fatalny w skutkach błąd? W swojej najnowszej powieści Gabriela Gargaś poszukuje odpowiedzi na te i wiele innych pytań. Próbuje wybaczyć niewybaczalne i wraz ze swoimi bohaterkami znaleźć własny sposób na życie.

Ludwika postanawia wyznać swoją największą tajemnicą córce, która sama ma mnóstwo problemów. Jej małżeństwo jest katastrofą, dzieci się od niej odwróciły, a ona fatalnie czuje się na emigracji. Pragnie wrócić do Polski. Właśnie w tak krytycznym momencie swojego życia słyszy prawdę o swojej matce. Czy będzie w stanie zaakceptować przeszłość swojej rodziny? Gabriela Gargaś stworzyła opowieść, którą się pochłania. Autorka zgłębiła potrzeby czytelniczek i oddaje im dokładnie taką powieść, jaką one chcą przeczytać. Pełną ciepła i, mimo podejmowanych tematów, bardzo optymistyczną. Ta książka jest skarbnicą cytatów o życiu, miłości i przewrotnym ludzkim losie, a także źródłem życiowej mądrości. Błądzić jest rzeczą ludzką, o czym przekonuje nas piękna historia Ludwiki i jej córki Klaudii.

"Wybacz mi" to powieść o kilku kobietach, które łączą więzy krwi oraz miłość, która przybiera najróżniejsze oblicza. Nie chcę zdradzić zbyt wiele, aby nie psuć czytelniczkom frajdy z odkrywania przeszłości Ludwiki, mogę jedynie uchylić rąbka tajemnicy i przyznać, że sekret kobiety jest z gatunku tych wzbudzających najbardziej sprzeczne uczucia. Ciekawe tło społeczne, akcja prowadzona mocną ręką, nakładające się na siebie wątki i dylematy moralne - to lubię w powieściach obyczajowych. Byłoby naprawdę bardzo, bardzo dobrze. Byłoby. Jestem zła, bardzo zła. "Wybacz mi" to najlepszy przykład na to, jak fatalna redakcja oraz korekta może zepsuć najlepszą powieść. Tego się nie robi. Zastanawiam się, czy przed wydaniem ktoś sprawdzał ten tekst pod kątem stylistycznym i zasugerował jakiekolwiek zmiany. Od błędów gramatycznych rozbolała mnie głowa, nie wspominając o interpunkcji, którą jakby pominięto. Szkoda, wieeeeelka szkoda....

Niestety, pozostał niesmak po powieści, która sama w sobie jest fantastyczna. Dla mnie takie błędy w książce, która trafia na księgarniane półki, są niedopuszczalne. Odebrały mi radość z lektury. Gabriela Gargaś napisała wspaniałą powieść obyczajową, szkoda tylko, że oprócz autora nie popisał się redaktor i korektor.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Gabriela Gargaś "Wybacz mi"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 432
data premiery: 31.08.2016

środa, 24 sierpnia 2016

Urszula Jaksik "Odwrócone życie"


Życie może przybrać najbardziej nieoczekiwane scenariusze. Przez długie lata czekamy, aż odmieni się nasz los, a kiedy to w końcu następuje, nie możemy się nadziwić, jak potoczyło się nasze życie. Aldona uciekła ze Śląska i zamieszkała na Teneryfie. Samotnie wychowuje nastoletniego syna. Ewa nie może poradzić sobie z odrzuceniem przez matkę. Co jest z nią nie tak, że mama postanowiła wyjść z domu i nigdy nie wrócić? Urszula Jaksik zaprasza nas w piękną, sentymentalną podróż. Jej nowa książka stanowi przepiękny zapis ludzkich dramatów i rozterek. Rozrywa serce i przywraca nadzieję.

Urszula Jaksik maluje obrazy słowami. "Odwrócone życie" to moje pierwsze spotkanie z autorką i... na pewno nie ostatnie. Na zdominowanym przez książki lekkie i zabawne rynku ambitniejsze powieści obyczajowe wciąż traktowane są nieco po macoszemu, a szkoda. "Odwrócone życie" absolutnie nie wpasowuje się w trendy panujące na rynku. Całe szczęście. To książka wyjątkowa, tak jak i niebywałe są koleje ludzkiego życia. Bohaterowie Urszuli Jaksik nie są czarno-biali, nijacy. Podejmują zarówno dobre, jak i złe decyzje. To ludzie, z jakimi możemy się identyfikować.

Autorka zagrała na uczuciach czytelników. Aż do końca trzyma nas w niepewności, leniwie snuje swoją opowieść, niechybnie prowadząc czytelnika w stronę przepaści. Ta książka złamie wam serca, aby potem pozwolić uwierzyć na nowo. Człowiek, póki żyje, zawsze ma przed sobą kolejną szansę. I to jest właśnie opowieść o szansach. Drugiej, trzeciej, czwartej i każdej następnej. Urszula Jaksik przekazuje czytelnikowi swoją życiową mądrość, dodaje otuchy i przywraca nadzieję.

Jej książka jest jedną z ciekawszych powieści obyczajowych, jakie miałam okazję czytać w ostatnich miesiącach, a na pewno - najbardziej oryginalnych. Jaksik nie podąża utartymi ścieżkami, odkrywa zupełnie nowe rejony. W szczery sposób pisze o chorobie, samotności i poczuciu odrzucenia. Bardzo gorąco polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Pascal za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Urszula Jaksik "Odwrócone życie"
Wydawnictwo Pascal, 2016
liczba stron: 336
data premiery: 17.08.2016

niedziela, 21 sierpnia 2016

Diane Chamberlain "W cieniu"




Szczerze mówiąc, mam trudności z oceną tej lektury. Diane Chamberlain jest jedną z moich ulubionych pisarek, a to jedna z jej słabszych książek. Nie zachwyciła mnie tak, jak "W słusznej sprawie", "Milcząca siostra" czy "Zatoka o północy", jednak Diane nadal pozostaje Diane Chamberlain, jedną z ciekawszych, moim zdaniem, współczesnych autorek powieści obyczajowych. Postanowiłam wam opowiedzieć, dlaczego moja ulubiona pisarka tym razem nie sprostała moim oczekiwaniom.

Długo zastanawiałam się, czego mi tu właściwie brakowało. Bo "W cieniu", tak jak i poprzednie powieści pisarki, opowiada szalenie intrygująca historię. Są tutaj dylematy natury moralnej, które wprost uwielbiam w literaturze obyczajowej. Joelle zachodzi w ciążę z mężem swojej przyjaciółki. Przyjaciółki, która już nigdy nie będzie żoną dla swojego męża, gdyż dostała wylewu, który wywołał nieodwracalne zmiany w jej mózgu. To historia, która ma ogromny potencjał, którego Chamberlain, niestety, nie wykorzystała. Nie w pełni. Pierwszy zarzut - bohaterowie nie potrafili we mnie wzbudzić konkretnego uczucia. Owszem, było całe mnóstwo emocji, ale nie umiałam, a może nie chciałam opowiedzieć się po żadnej ze stron i dziś nie potrafię określić, czy bohaterów rozumiem, potępiam, czy może im współczuję. Nie zapisali się w mojej pamięci, nie odcisnęli piętna na mojej psychice. Drugi zarzut - przewidywalność. Cóż, chyba za dużo książek Chamberlain już przeczytałam, aby dać się nabrać, a szkoda, bo zakończenie mogłoby się okazać zaskakujące gdybym, no właśnie! Gdybym go nie przewidziała. Trzeci zarzut - mało porywająca według mnie równoległa historia. Te opowieści zawsze dodawały smaku lekturom Chamberlain, a teraz po historii cudownej uzdrowicielki pozostał jedynie niesmak.

"W cieniu" po raz pierwszy została wydana w Stanach w 2002 roku. Mam wrażenie, że te pierwsze książki Chamberlain są dużo słabsze od tych nowszych, i żałuję, że Wydawnictwo Prószyński najpierw sięgnęło po te świeższe, gdyż wydało już same perełki, a teraz wraca do tych gorszych powieści autorki. Nie zrozumcie mnie źle. To NADAL jest dobra powieść obyczajowa, którą postawię na półce w mojej biblioteczce, jednak przekonałam się już, że Diane stać na dużo, dużo więcej. Tym razem daję mojej ulubionej autorce żółtą kartkę i z niecierpliwością czekam na powieść, która mnie zachwyci w takim stopniu, jak "W słusznej sprawie" czy "Milcząca siostra".

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Diane Chamberlain "W cieniu"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 400
data premiery: 11.08.2016

Danuta Noszczyńska "Dopóki śmierć nas nie połączy"




Na polskim rynku wydawniczym każdego miesiąca pojawiają się setki nowych tytułów. Trudno jest w tych warunkach stworzyć coś oryginalnego, wyjątkowego. "Dopóki śmierć nas nie połączy" to moje drugie spotkanie z twórczością Danuty Noszczyńskiej. Pierwsze okazało się udane, jednak miałam pewne wątpliwości, dlatego dałam tej autorce jeszcze jedną szansę, na szczęście. "Dopóki śmierć nas nie połączy" to świeży powiew na polskim rynku wydawniczym i totalnie niesztampowa powieść obyczajowa.

Motyw biednej dziewczyny ze wsi, która szuka szczęścia w wielkim mieście, nie jest w zasadzie niczym nowym, a jednak Danucie Noszczyńskiej udało się napisać oryginalną powieść, której główna bohaterka jest właśnie taką nieco stereotypową młodą kobietą. Narratorką jest jej sąsiadka, która, mimo początkowych trudności, obdarzyła dziewczynę sporą sympatią. Przez życie Gosi przewijają się kolejni mężczyźni, a ona sama staje się dla nich łakomym kąskiem. Jest już blisko dna, kiedy pojawia się On. Szablonowo? Nie tym razem. "Dopóki śmierć nas nie połączy" jest jedną z tych powieści, których zakończenia nie jesteśmy w stanie przewidzieć w najmniejszym stopniu. Gosia, postać raczej tragiczna, z pewnością zaskoczy wielu czytelników, zdumionych kierunkiem, w jakim podąży ta lektura. Czytam mnóstwo polskich obyczajówek i niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, a Danucie Noszczyńskiej udała się ta sztuka. Ta powieść skłania do refleksji, nie tylko nad tym, co nas otacza, ale również nad rzeczami, "o których się nie śniło filozofom".

Wysoko oceniam powieść nie tylko za fabułę, ale również za formę. Zaletami książki są nie tylko naturalne dialogi, ciekawe kreacje bohaterów czy oryginalna historia, ale również świetny warsztat oraz nienaganna polszczyzna. Po "Farbowanej blondynce", która przekonała mnie w siedemdziesięciu pięciu procentach, jestem bardzo mile zaskoczona nową powieścią Danuty Noszczyńskiej. "Dopóki śmierć nas nie połączy" to rewelacyjna powieść obyczajowa, którą polecam miłośnikom gatunku.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Danuta Noszczyńska "Dopóki śmierć nas nie połączy"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 344
data premiery: 02.08.2016

piątek, 19 sierpnia 2016

Augusta Docher "Anatomia uległości" | Recenzja



Ta powieść miała swoją premierę w styczniu bieżącego roku, a ja wahałam się, odkąd tylko zobaczyłam okładkę w zapowiedziach. Tak, najpierw urzekła mnie okładka. Pełna subtelności, delikatności i tajemniczości. O ile nie czytuję pozycji znajdujących się na półce z literaturą erotyczną, o tyle tym razem dałam się przekonać i... jestem mocno usatysfakcjonowana wątkami obyczajowymi, w które obfituje ta powieść. Na szczęście (moje szczęście) nie jest to klasyczny erotyk, a intrygująca historia, w której seks, owszem, ma ogromny wpływ na związek głównych bohaterów, ale stanowi swoistą wisienkę na torcie, gdyż Augusta Docher ma do zaoferowania o wiele, wiele więcej.

Przyznaję - sceny seksu nie przekonały mnie w pełni (patrz wyżej), więc na nich nie będę się skupiać. Sama uważam, że recenzent nieprzepadający za fantastyką, z góry zjedzie dzieło na miarę "Władcy pierścieni", a redaktor nieorientujący się w kwestiach związanych z literaturą erotyczną, nie powinien w ogóle zabierać się za recenzję erotyku, dlatego ja skupię się na tym, co wychodzi mi najlepiej. "Anatomia uległości" to świetna obyczajówka, a to, co zachwyciło mnie szczególnie to portrety psychologiczne głównych bohaterów, ze szczególnym naciskiem na Melanię, główną bohaterkę. Typowa liderka, harpia i modliszka. Zaczyna się dość stereotypowo, kiedy Adam zamierza usidlić tego demona seksu. Później już szablonowo nie będzie. Uwielbiam inteligentnych, ironicznych bohaterów, dlatego za najmocniejszą stronę tej powieści uważam dialogi pomiędzy Melanią i Adamem. Czytałam je z ironicznym i głupowatym uśmiechem na twarzy, zachwycona sarkazmem, jakim w umiejętny sposób operuje autorka. Augusta Docher przekonała mnie przygotowaniem merytorycznym i dokładnym researchem, jaki poczyniła przed przystąpieniem do pisania. Cóż, nie chcę i nie mogę zdradzić zbyt wiele, aby nie psuć frajdy z lektury, musi wam wystarczyć zapewnienie, że autorka nie ocenia i nie potępia, lecz wiernie oddaje charakter związku opartego na BDSM. Czasem jest ostro, aby za chwilę było subtelnie i tajemniczo.

"Anatomia uległości" to powieść napisana z wielkim rozmachem. Czytelnik bezwstydnie obserwuje głównych bohaterów przez dziurkę od klucza i, choć czasem przeszkadzał mi upór głównych bohaterów, lekturę, ku swemu ogromnemu zdziwieniu, zaliczam do naprawdę udanych.

Augusta Docher "Anatomia uległości"
Wydawnictwo Lucky, 2016
liczba stron: 592
data premiery: 29.01.2016

środa, 17 sierpnia 2016

Wywiad | Huber Hender: "Gdy pojechałem do Kowar, wiedziałem, że to jest to. Sztolnie. Ciemność. Mrok."

Hubert Hender



Na księgarnianych półkach właśnie ukazała się "Kolejność", obiecująca powieść kryminalna, której autor pozostaje raczej w cieniu swojej twórczości. Jest tajemniczy, czy może uważa, że dobra literatura obroni się sama? Kim jest? Czy Dolny Śląsk zajmuje szczególne miejsce w jego życiu? Przeczytajcie wywiad z szalenie intrygującym człowiekiem, jakim jest Hubert Hender, autor "Kolejności".

Niewiele mówi pan o sobie. Czy jest to wynik wrodzonej skromności, a może uważa pan, że dobra literatura obroni się sama, a jej autor może pozostać w cieniu?

Oczywiście, autor może zostawać w cieniu, do tej pory zwykle nie ujawniałem się za często, nie uczestniczyłem w spotkaniach. Wraz z nową powieścią trochę porzucam ten stan i zaczynam się pojawiać i mówić o sobie, ale zawsze i tak będę twierdził, że ważniejsze ode mnie są w tej kwestii moje książki. Z drugiej jednak strony myślę, że dziś czytelnicy mają pełne prawo do tego, by spotykać się z autorami. Wystarczy przywołać świetne imprezy, jak chociażby targi książki, na których możemy spotkać swoich ulubionych twórców. To fantastyczne dla obu stron doświadczenia i cieszę się, że tego typu imprez, które sprzyjają rozwijaniu się środowiska czytelniczego, literackiego w ogóle, jest coraz więcej.

Kim zatem jest Hubert Hender? Skąd pochodzi? Czy, tak jak i pana bohaterowie, mieszka na Dolnym Śląsku?

Urodziłem się i mieszkałem przez 25 lat na Dolnym Śląsku, bardzo blisko Jeleniej Góry. A samo miasto znam doskonale. Przez te lata, zupełnie nieświadomie, czerpałem natchnienie do swoich książek. Żyłem, mieszkałem, a gdzieś jakimś schowanym nurtem wchłaniałem to miasto, te miejsca, okolice oraz ich klimat. Znam je na tyle dobrze, że o wiele łatwiej mi się teraz o tym mieście i okolicy pisze. Siłą rzeczy, pewnie nie miałbym takiej swobody pisania o miejscach, w których nie byłem i których nie znam tak dobrze. Pomysł napisania powieści z Jelenią Górą w tle był więc naturalny. To na pewno jeden z powodów dla których postanowiłem osadzić akcję swoich powieści właśnie tam.

Przejdźmy do rozmowy o pana najnowszej powieści, „Kolejności”. Książka właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Filia. To świetne wydawnictwo. Jak trafił pan pod opiekuńcze skrzydła Filii? W jaki sposób dowiedział się, że pana powieść zostanie wydana przez oficynę, która wypuściła w świat trylogię Mroza o komisarzu Forście?

Odpowiem bardzo krótko. Szukałem dobrego wydawnictwa dla swojej drugiej powieści i po paru miesiącach, od chwili jak wysłałem ją od dwóch, może trzech wydawnictw, nawiązałem kontakt z Filią. Po spotkaniu w Poznaniu, zresztą bardzo sympatycznym, ustaliliśmy wspólne priorytety i cele. Nakreśliliśmy wspólne oczekiwania względem siebie. Ich filozofia bardzo przypadła mi do gustu. Widziałem, że szukam właśnie takiego wydawnictwa. Przede wszystkim takiego które skoncentrowane jest na wydawaniu dobrej literatury, czego przekładem może być, jak Pani wspomniała, Remigiusz Mróz, czy doskonały wręcz thriller Obce dziecko Rachel Abbott. Widać więc, że wydają z pasją, mają świetne wyczucie literackie, estetyczne. Gdy patrzę na to jak działają, jak wydają, to wiem, że trawiłem w bardzo dobre ręce.

Pana bohaterowie to postacie z krwi i kości. Już w recenzji zwracałam szczególną uwagę na ich przeżycia wewnętrzne, rozterki i wątpliwości. Zastanawiam się, skąd taka dobra znajomość specyfiki pracy policjantów i daleko idące wnioski na temat wpływu patologii, z jakimi służby mundurowe spotykają się na co dzień, na ich życie prywatne?

Nie trzeba być wytrawnym psychologiem, by wiedzieć, że praca w policji do łatwych nie należy. Oczywiście staram się podchodzić rzetelnie do swojej pracy, dlatego bohaterowie muszą być prawdziwi. By stworzyć wiarygodnych bohaterów, trzeba mieć pomysł, rozrysować ich charaktery, osobowość, wygląd. Tworzę również ich życiorysy. Poza opisywaniem ich pracy, obowiązków, opisuję w równym lub podobnym stopniu ich problemy, doświadczenia, wspomnienia, koszmary. Dla mnie te osoby są jak żywe. Cały czas mam ich w wyobraźni, widzę ich jak chodzą, jak się ruszają, widzę ich gesty, czy to jak się uśmiechają. Proszę mi wierzyć, że gdy piszę daną scenę, widzę niemal każdy ich ruch, słyszę ich rozmowę. To trochę tak jakbym był reżyserem stojącym tuż za kamerą. A zatem jako autor i osoba, która tworzy ten świat, ich świat dodajmy, znam ich najlepiej. Chwilami czuję się tak, jakbym ich podglądał w czasie pracy czy podczas wypoczynku. Jestem z nimi myślami i to niejako spisuje. Słowem, muszę ich cały czas widzieć.
Nie da się ukryć, że centralną postacią moich powieści jest Marek Iwanowicz. On jest najważniejszy, jemu poświęcam najwięcej uwagi. W Zaporze, mojej pierwszej książce, było o nim niewiele, ale był to celowy zabieg, bowiem już wtedy wiedziałem, że będzie to cykl powieści i już wtedy jasno określony plan, by czytelnicy poznawali go stopniowo, bardzo powoli. W Kolejności o Iwanowiczu jest już znacznie więcej, zaś w trzeciej powieści poznają go jeszcze lepiej. Taki miałem zamiar od początku i mocno się tego trzymam. Oczywiście podobnie rzecz ma się z Gawłowskim, o nim również będzie więcej.
Słowem, są to zwyczajni policjanci. Ze swoją historią, z życiem osobistym, z problemami. Tacy, którzy noszą takie same lub podobne doświadczania co my, nie są oni oderwani od tego, co się dzieje dookoła; potrafimy im współczuć, potrafią nas rozbawić, bywa, że i zaskakują. Są osadzeni w konkretnym kontekście, otoczeniu i środowisku. Mają swoje rodziny, swoje obowiązki, marzenia, nawet wydatki. Kupują, chodzą na obiad. No ale są to bohaterowie konkretnego gatunku, więc widzimy ich przede wszystkim jako policjantów.
W największym skrócie, mniej więcej tak się tworzy bohaterów – trzeba ich wykreować w całości, od szczegółu, aż po ogół, a potem wpuścić w opowieść i pozwolić na to, by uczestniczyli w rozmaitych, często jednak nieprzewidywalnych, wydarzeniach.

Pokopalniane tereny, nieco uśpione miasteczko, a w tle majestatyczne szczyty – czy takie właśnie są Kowary? Przyznam, że nigdy nie byłam w tym mieście, a umieszczając tam akcję swojej powieści, rozbudził pan we mnie ciekawość.

Na pomysł napisania powieści osadzonej w Kowarach wpadłem kilka dni po tym, jak skończyłem pisać swoją pierwszą książkę. Na początku powstał tylko plan, było to chyba w 2011, a w 2012 roku zacząłem nad nią pracę, a rok później już ją skończyłem. Żeby napisać o tym miasteczku, musiałem je lepiej poznać, dlatego pojechałem tam kilka razy, sfotografowałem interesujące mnie miejsca. Dużo też o tym miejscu czytałem, zbierałem sporo informacji. Starałem się wchłonięć to miejsce, poczuć klimat, a potem dokonać mojej osobistej interpretacji tego miejsca. Na pewno nie jest ona bardzo realistyczna, nie odtwarzam tego miejsca w skali jeden do jeden, ponieważ nie tworzę literatury non-fiction. Dokonuje bardzo niewielkiego zaciemnienia tego miejsca, trochę tak jakbym nakładał na swoją opowieść pewien filtr. W dzień być może nie jest ono aż takie mroczne jak je opisuje. Niemniej, ma ono swój klimat. Tak też rozumiem pojęcie klimatu w książkach – jako zakładanie na opisywane zdarzenia, miejsca czy bohaterów rozmaitych filtrów, ciemniejszych bądź jaśniejszych. Według mojej teorii thriller czy kryminał posiadają ciemny, reportaż czy powieść obyczajowa nie mają żadnego (lub tylko delikatny), komedia czy powieść romantyczna nieco rozjaśniają rzeczywistość.

Nie zdradzając za wiele, aby nie zepsuć czytelnikom lektury, skoncentrujmy się przez chwilę na fabule „Kolejności”. Jak zrodziła się w głowie autora? Skąd czerpał pan inspiracje?

Jak wspomniałem wcześniej, dla mnie ważne jest miejsce akcji. Podkreślę tutaj, że musi to być realnie istniejące miejsce, miejscowość. Nie przekształcam topografii. Staram się odtwarzać ją dość wiarygodnie, poza pewnymi wyjątkami. Owszem, zdarza się, że z jakichś szczególnych powodów nie podaję konkretnego miejsca, nie zawsze podaję ulicę czy szczegółowo opisuję czyjś dom (świadka, mordercy), ale to wynika trochę z innych powodów.
Wracając do pytania, gdy pojechałem do Kowar, wiedziałem, że to jest to. Sztolnie. Ciemność. Mrok. Pomysł na kryminał zrodził się błyskawicznie. Miejsca w ogóle są dla mnie ważne. Nie tylko sama fabuła, nie tylko bohaterowie, a właśnie równorzędnie z nimi miejsce akcji. Dlatego wybór padł na Kowary. Piękny, mroczny tunel kolejowy, część odnowionych sztolni, opuszczone miejsca, górzysty teren, lasy. Lubię takie miejsca.

Wiemy, że to jeszcze nie koniec, a Iwanowicz powróci. Rozumiem, że w duecie z Gawłowskim?

Oczywiście. Kilka tygodni temu skończyłem pisać trzecią powieść, jej akcja będzie się działa w samej Jeleniej Górze. Mojej ulubionej miejscowości, do której zawsze chętnie wracam – zarówno w rzeczywistości, jak w swoich literackich opowieściach.

Czy to będzie odrębna historia, tak zwana „luźna kontynuacja”, czy może znajomość treści „Kolejności” będzie niezbędna? No, i kiedy możemy spodziewać się powieści w księgarniach?

Akcja tej powieści nakłada się z „Kolejnością”, łączy je wspólny wątek, bardzo ważny dla mnie. W Kolejności było to śledztwo drugoplanowe. I nierozwiązane. Więcej niestety nie mogę zdradzić. Trzecia część będzie gotowa niebawem, także podejrzewam, że w księgarniach pojawi się w przyszłym roku. A ja już przygotowuje się merytorycznie do następnej książki.

Dziękuję za rozmowę!


Również dziękuję i pozdrawiam.


"Kolejność" właśnie trafiła na księgarniane półki.

wtorek, 16 sierpnia 2016

Agnieszka Olejnik "Nieobecna" | Recenzja




Inni mają lepiej? Czyżby? Agnieszka Olejnik powraca ze swoją nową powieścią i poddaje w wątpliwość to stwierdzenie. Julia i Julita - dwie bliźniaczki prowadzą niebezpieczną grę: wchodzą w życie i przejmują tożsamość tej drugiej. Podczas jednej z takich zamian Julia i jej kochanek zostają zamordowani. Wszyscy są przekonani, że zginęła Julita, tymczasem Julita... żyje życiem Julii i ma się całkiem dobrze. Czy z takiej zamiany może wyniknąć coś dobrego?

Cóż, jak się zapewne domyślacie - niespecjalnie, ale... No właśnie. Przeczytajcie tę powieść, będącą swoistym połączeniem powieści obyczajowej i kryminalnej. Śledztwo prowadzone w sprawie śmierci Julity, a tak naprawdę - Julii, przeplata się z obrazkami z życia, jakie próbuje prowadzić Julia, czyli Julita. Bohaterka (a wraz z nią czytelnik) są na prostej drodze do szaleństwa. Pochłonęłam w dwa dni, na dobre zatracając się w historii bliźniaczek. Dobra proza obyczajowa. Jedyne zastrzeżenia mam do nieco zbyt przegadanego wstępu, który może zniechęcić (pierwsze 70-80 stron czytało mi się wyjątkowo opornie, nie mogłam "poczuć" fabuły") i nierzeczywistego zakończenia. Jestem jednak w stanie przymknąć oko na te niedociągnięcia, gdyż Olejnik miała na tę książkę bardzo dobry pomysł i w pełni wykorzystała jego potencjał.

Powieść polecam jako przyjemny sposób na oderwanie się od rzeczywistości. Ciekawa fabuła, bardzo dojrzały warsztat i zaskakujące zwroty akcji z pewności przekonają nawet najwybredniejszego czytelnika.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Olejnik "Nieobecna"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 444
data premiery: 17.08.2016

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Patronat medialny: Hubert Hender "Kolejność" | Recenzja przedpremierowa




Mocno osadzona w polskich realiach, mroczna i hipnotyzująca - taka jest powieść kryminalna Huberta Hendera "Kolejność". Czytałam totalnie oderwana od rzeczywistości i nawet kiedy już zmusiłam się do odłożenia książki, aby złapać kilka godzin snu, nie mogłam zasnąć, bo myślami wciąż byłam na Dolnym Śląsku i główkowałam kto, do cholery, zabił tych facetów, wywołując we mnie obezwładniający strach. Premiera "Kolejności" już 17 sierpnia.

Kowary, Dolny Śląsk. Miasteczko swoje lata świetności już dawno ma za sobą, a stare kopalne zarabiają na siebie już tylko dzięki turystom. To właśnie tutaj jeden z pracowników starej kopalni zostaje zamordowany. Tymczasem komisarz Iwanowicz i podkomisarz Gawłowski prowadzą swoje śledztwo w Jeleniej Górze, jednak przyjeżdżają do Kowar, aby tam wspomóc lokalnych policjantów. Szybko okazuje się, że ofiar jest więcej, a śledczy po omacku próbują znaleźć jakiś sensowny trop, element, który połączyłby poszczególne części układanki. Niestety, ofiary zdają się nie mieć ze sobą nic wspólnego. Jedyne, co ich łączy, to sposób, w jaki ich ciała zostały ponumerowane. Czy śledczym uda się rozwikłać zagadkę, zanim brutalny zabójca zaatakuje ponownie?

Oto nieznany autor powieści kryminalnych wydaje powieść, która ma szansę stać się hitem. Powieść, za sprawą której nazwisko Hender będzie wymieniane wśród reprezentantów młodych i uzdolnionych twórców polskiej literatury kryminalnej. Jeśli przeczytaliście trylogię Mroza o komisarzy Forście i macie ochotę na więcej, "Kolejność" może okazać się doskonałym wyborem. Hubert Hender potrafi wzbudzić w czytelniku strach, co jest nie lada sztuką. Tworzy na tyle sugestywne opisy, że potrafi sprowokować najgłębiej uśpione odruchy i uczucia. Już pierwszy rozdział, w którym szczegółowo została opisana scena morderstwa (bez zdradzania tożsamości sprawcy, rzecz jasna) sprawia, że chce się więcej i więcej, a przecież to dopiero początek. Niesamowite. Prezentowane wydarzenia są fikcyjne, jednak lęk o życie jest tutaj najprawdziwszy.

Wielki plus za opisy wewnętrznych przeżyć i rozterek komisarza Iwanowicza, które dodają lekturze smaku. Hubert Hender stworzył postać realistyczną, człowieka z krwi i kości, a nie bezdusznego robota zaprogramowanego na rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Tacy są prawdziwi policjanci. Mają wątpliwości, przeżywają rozterki związane z charakterem ich pracy, a zło, którego stają się świadkami, odciska ogromne piętno na ich psychice. Hender to rozumie, przez co jego powieść zyskuje prawdziwy wymiar. Kolejną zaletą powieści są opisy miejsc. Nigdy nie byłam w Kowarach, nie znam tamtych terenów, a jednak za sprawą "Kolejności" udało mi się przenieść w czasoprzestrzeni. Dokładna topografia, charakter miasteczka i osobliwe postacie przenoszą czytelnika głęboko w świat opisywanych zdarzeń.

"Kolejność" to mocna propozycja dla miłośników literatury kryminalnej. Niemal każdy rozdział kończy się nieprzewidywalnym zwrotem akcji, a zakończenie pozwala spojrzeć na tę powieść zupełnie inaczej niż na klasyczne kryminały. Gdzie przebiega granica między dobrem a złem? Czy zło zawsze trzeba dobrem zwyciężać? Te pojęcia w "Kolejności" nabierają całkiem nowego znaczenia. Koniecznie przeczytajcie.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Hubert Hender "Kolejność"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 408
data premiery: 17.08.2016

piątek, 5 sierpnia 2016

Wywiad | Joanna Sykat: "Inspiracje czerpię z życia, z codzienności"



Joanna Sykat - autorka głębokich, dojrzałych powieści obyczajowych. Prywatnie osoba skryta, trzymająca się raczej z boku. Nie udziela się w mediach, nie bierze udziału w żadnych aferach. Jej twórczość broni się sama. Jeśli przeczytacie choć jedną jej książkę, przepadniecie. Właśnie ukazała się najnowsza powieść autorki, "Cztery strony miłości". Jak zwykle, kapitalna. Poznajcie Joannę Sykat i przeczytajcie, co pisarka ma do powiedzenia swoim czytelnikom.

Rozmawiamy z okazji premiery twojej najnowszej powieści. Opowiedz, proszę, skąd czerpiesz inspiracje i gdzie narodził się pomysł na fabułę „Czterech stron miłości”.

Inspiracje czerpię z życia, z codzienności. Czasem zobaczę jakiś wycinek rzeczywistości, sytuację i już sobie myślę: "Fajnie byłoby o tym napisać". To jest zaczątek, który pozornie odkłada się w niepamięć, a potem nagle startuje w nową książkę. Gdzie narodził się pomysł na "Cztery strony miłości" – nie pamiętam. Pamiętam za to, że fabuła miała wyglądać całkiem inaczej. Że miał to być klasyczny trójkąt, ale po drodze zmieniło się dużo i z tego co wyszło, jestem bardzo zadowolona. Dużo bardziej, niż gdyby książka powstała zgodnie z pierwotnym zamierzeniem.  

„Cztery strony miłości” to opis skomplikowanych relacji międzyludzkich. Czy istnieją pierwowzory twoich bohaterów? Dzielisz się ze swoimi czytelnikami historiami, jakich sama jesteś świadkiem, czy wszystko dzieje się wyłącznie w twojej wyobraźni?

Pierwowzory bohaterów istnieją. Oczywiście, że tak. Rozejrzyjcie się dookoła, a ich zobaczycie. Ile jest takich małżonków, tylko nominalnych albo nawet i po rozwodzie, którzy z powodu trudnej sytuacji życiowej żyją pod jednym dachem! Możemy sobie tylko wyobrazić, jak drażni wtedy najmniejszy ślad obecności tej drugiej osoby. Na szczęście, Łucję i jej męża udało mi się uratować:) Co do drugiej części pytania, częściowo odpowiedziałam już na nie powyżej. W zasadzie każda książka zaczyna się, wychodzi z mojego otoczenia, a potem ewoluuje tak, jak wyobraźnia podpowiada. To znaczy, jak każą bohaterowie:) Teraz piszę książkę, w której przewidziałam niezbyt miłe zakończenie dla mojej dwójki. Ale tak mi rozrabiają, że wszystko zapowiada się zupełnie inaczej.   

Okładka „Czterech stron miłości” wyróżnia się na tle innych. Zastanawia mnie, czy miałaś wpływ na jej ostateczny, czy to w stu procentach dzieło wydawnictwa?

Okładka powstała we współpracy. Wydawca podrzucił projekt, ja trochę pokręciłam nosem i z tego kręcenia nosem i podpowiedzi wydawcy urodziło się takie cudo! Warto jeszcze nadmienić, że oprócz pomysłowej i klimatycznej okładki książka posiada także piękne wklejki w środku. Z całości jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona. 

Nie jesteś debiutantką, „Cztery strony miłości” to twoja piąta powieść, wydałaś również dwie miniatury. Zastanawiam się, czy emocje towarzyszące wydaniu każdej kolejnej książki są takie same?

Myślę, że tak. Emocje są zwłaszcza, gdy jest już gotowa okładka i gdy tekst jest po redakcji. Można zacząć odliczać dni do premiery i delektować się tym czasem. Po premierze to już szara rzeczywistość, która mówi: "No, koniec opieprzania. Czas pisać kolejną".

Wróćmy na chwilę do twojej poprzedniej powieści, „Jutro zaświeci słońce”, która w mojej opinii jest absolutnym majstersztykiem. To ambitny obyczaj psychologiczny, obciążony ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Interesuje mnie, czy w jakiś sposób „odchorowałaś” ten temat, przeżywałaś emocje głównej bohaterki?

Chyba nie. Ja zwykle wyrzucam z siebie książkę i od razu jest mi bardzo lekko. Przeżywałam bardziej przy pisaniu, bo "Jutro zaświeci słońce" to książka niezwykła, mocno grająca na artefaktach. Pamiętam, że uważnie pochylałam się nad tymi "drobiazgami" i nad scenami. Tu wszystko było ważne. I rozmowy ze świętym Antonim, i łapanie pająka, i kąpiel w zbożu, i nawet zamykanie strachu w butelce. Pisałam wtedy całą sobą i wiem, że było to ważne i intensywne przeżycie.  

Czy któraś z twoich książek jest dla ciebie szczególnie ważna i dlaczego?

Wszystkie są ważne, bo wszystkie traktują o ważnych i bardzo oczywistych sprawach, które niestety umykają nam, ludziom. Więc dialog małżeński, więc umiejętne opriorytetowanie kwestii rodzinnych i zawodowych, więc w końcu umiejętność i konieczność wybaczenia, abyśmy mogli pójść dalej. Każda książka jest ważna, bo w każdej pozostawiam cząstkę siebie, ale chyba najważniejszą dla mnie jest właśnie "Jutro zaświeci słońce". Kadzić sobie nie lubię, ale uważam, że ta książka jest piękna. I to jest bardzo adekwatne słowo.   

Wiem, że pracujesz nad kolejną książką. Opowiedz, proszę, co przygotowujesz dla czytelników i kiedy możemy spodziewać się nowej powieści.

Myślę, że za około rok książka będzie już dostępna w sprzedaży. A o czym będzie? Chyba  o tym, jak ze zła może wyniknąć dobro. Będą piękne krajobrazy, będzie mężczyzna o przejrzystych oczach. I tajemnica, którą będzie musiała rozwikłać główna bohaterka. To tak w dużym skrócie, bo do końca nie wiem, co z tego projektu wyjdzie. O książce wolę mówić, gdy już jest wydana. A właściwie to wtedy lubię słuchać, co inni o niej mówią.  

Co jest dla ciebie ważniejsze z punktu widzenia autora – uznanie czytelników czy nagrody literackie?

Uznanie czytelników to priorytet. Jest mi bardzo mi bardzo miło, gdy otrzymuję wiadomości od czytelników, którzy piszą, że dzięki moim książkom coś sobie przemyśleli i postanowili zmienić swoje życie. Największy odzew dotyczył właśnie "Jutro zaświeci słońce". Czytelniczki pisały, jak bardzo bały się tej lektury, ale że właśnie dzięki niej zrozumiały, że dla własnego dobra muszą przebaczyć swoim matkom. Powiem szczerze, że gdy czytam takie maile, to mam łzy w oczach. Pamiętam też, że jedna z pań, po lekturze "Wszystko dla ciebie" powiedziała, że gdyby dwadzieścia lat wcześniej wiedziała to, co wiedziałam ja, pisząc książkę, nie rozwiodłaby się z mężem.   

Opowiedz, proszę, czytelnikom, kim jest Joanna Sykat prywatnie. 

Zabiegana perfekcjonistka, która musi popracować, musi popisać i jeszcze mieć dom ogarnięty. A kiedy ma czas, to biegnie na spacer, wyjeżdża za miasto albo moczy się w niewielkim basenie, czytając książki. Tylko to: "kiedy ma czas" to jakby towar deficytowy...:) 


"Cztery strony miłości" - najnowsza powieść autorki


czwartek, 4 sierpnia 2016

Przedpremierowy fragment powieści "Kolejności" Huberta Hendera



Piskliwy dźwięk zegarka elektronicznego odbił się echem od ścian. Mężczyzna odłożył narzędzia i usiadł w  niewielkiej kamiennej niszy. Była zimna i  wilgotna, ale w ogóle tym się nie przejmował. Siadał w tym miejscu zawsze, gdy dochodziła dwudziesta druga. Był to czas odpoczynku po kilku godzinach ciężkiej pracy. W zależności od przypadającej zmiany przychodził na dwunastą w południe lub na szóstą rano. Dwudziestominutową przerwę wykorzystywał aż do ostatniej chwili. Płacili mu tak mało, że nigdy nawet nie pomyślał, by odejmować sobie choć minutę z przysługującej przerwy.
– Nigdy, przenigdy, niech ich szlag… – mamrotał pod nosem. Uważał, że nie powinno się pracować więcej niż trzeba. Zwłaszcza dla tych wyzyskiwaczy. Nie było to zajęcie jego marzeń ani takie, jakie można by nazwać godnym pozazdroszczenia. Takich przecież zresztą nie ma. A może…
Czasami myślał, że ta cała sielanka, ten raj, to był tylko zmyślony obraz z amerykańskich filmów, które od lat oglądał. Młodzi, elegancko ubrani ludzie, którzy przesiadywali całymi dniami w wysokich wieżowcach. Nosili drogie i piękne garnitury. I jedli lunche, za któ- re płacili więcej, niż wynosiła jego dniówka. Tak, tylko oni… Tylko oni byli zadowoleni ze swej pracy. I tylko oni mogą ją kochać.
Usiadł wygodnie i wyjął z plecaka termos oraz kanapkę, a potem zaczął szybko jeść. Popił gorącą herbatą roztaczającą wokół zapach owoców leśnych. Wyciągnął niewielki telewizor na baterie, który przed wieloma laty kupił na ryneczku w centrum miasta. Oglądanie umilało mu czas i sprawiało, że na moment odrywał się myślami od roboty.
Znosił to utrapienie dzień po dniu, bez względu na porę czy dzień tygodnia. Wiele by dał, żeby – jak ci ludzie z amerykańskich filmów – zjeść rano śniadanie z rodziną, odprowadzić dziecko do autobusu, potem ucałować żonę, wziąć teczkę i pojechać do pracy – do biura albo jakiegoś innego miejsca, w którym spędzało się szczęśliwie cały dzień – a później, po ośmiu godzinach, wrócić radosnym krokiem do domu. Kto by nie chciał takiego życia? Zdawał sobie jednak sprawę, że była to rzecz nieosiągalna dla niego, a może i dla każdego, kto urodził się w tym miejscu, w tej okolicy.
Włączył urządzenie i zaczął oglądać wiadomości. Monofoniczny głos spikerki rozszedł się echem po korytarzu, ale nie zwrócił na to uwagi. Nie robiło to na nim wrażenia jak dawniej, gdy głos z urządzenia się odbijał, przez co można było odnieść wrażenie, że ktoś mówi zza ściany. Kiedyś te odbijające się fale przerażały go; zastanawiał się wówczas, jak to się dzieje, że powstaje echo, i dlaczego wciąż wywołuje w człowieku tyle niepokoju i zdziwienia. Ale z czasem dał sobie spokój. Osiem klas szkoły podstawowej to za mało, żeby pojąć te wszystkie tajemnice codzienności i praw fizyki.
Ustawił głośniej, by zagłuszyć echo oraz dźwięki cichego, rytmicznego kapania wody ze ścian. Cholernie go to denerwowało, czasami nic bardziej go nie irytowało niż te systematyczne pluśnięcia towarzyszące kroplom uderzającym nieustająco cały dzień ciągle w to samo miejsce, aż do znudzenia. Była to najgorsza tortura.
Głos prezenterki robił się niewyraźny. Po chwili sygnał zaczął zanikać. Mężczyzna wyciągnął antenę na całą długość i odpowiednio ustawił.
Rozejrzał się na boki. Po obu stronach długiego na ponad siedemdziesiąt metrów korytarza nie było żywej duszy. W oddali w obu jego krańcach świeciły się żarówki, przysłonięte przez ochronne klosze przemysłowe. Był tylko on i ten telewizor, który akurat teraz musiał gubić sygnał. Właśnie w tej chwili, kiedy miał przed sobą jeszcze dziewiętnaście minut przerwy. To prawie całe wiadomości i prognoza pogody. Wieczność. To tyle, żeby zdążyły odpocząć ręce i żeby można nabrać oddechu. Zaklął w my- ślach. Nienawidził tych przeciwności losu, które akurat teraz musiały dać o sobie znać. Odłożył kanapkę na bok, wstał i ruszył powoli w kierunku wyjścia.
Przeszedł kilkanaście metrów, gdy nagle poczuł na karku powiew chłodnego powietrza. Na monitorze pojawił się przejrzysty obraz. Dźwięk stał się wyraźniejszy. Zawahał się chwilę, nie wiedząc, co robić. Zostać w tym miejscu czy wrócić do niszy? Odstawił telewizor na podłogę.
– Trudno, trzeba będzie zmienić miejsce – powiedział do siebie, żeby się pocieszyć, a potem powoli ruszył po plecak. Nagle zatrzymał się, bo w oddali zgasło światło. Obrócił głowę. Po drugiej stronie też zgasło. Zrobiło się ciemno.
– Halo! Jestem tu, nie gaście!
Włączył latarkę, by oświetlić sobie trasę. Chwycił plecak i wrócił na miejsce. Przyklęknął pod ścianą, spojrzał za siebie i zaczął przeżuwać kanapkę. Czemu zgasły światła? Cholera. Czyżby znowu zamokła instalacja i doszło do zwarcia, jak niemal codziennie? Ściszył urządzenie, bo dźwięk stał się już wyraźniejszy. Spikerka mówiła o zmianach w resorcie, a po chwili ukazała się sylwetka reportera stojącego przed ministerstwem.
W oddali usłyszał jakieś hałasy. Jakby szuranie. Ktoś wszedł do korytarza. Był pewien, że odgłosy nie dochodziły z odbiornika. Nie, na pewno nie – pomyślał. Coś się poruszyło.
– Halo, kto tam jest?! – Zmrużył oczy i odsunął ekran od twarzy. Zamrugał kilka razy, by sprzed oczu znikła niebieskawa plama.
Nikt nie odpowiedział. Wyczuł, że ktoś idzie w jego kierunku. Powoli. Małymi krokami. Słyszał szuranie. Dźwięki robiły się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Nie widział niczego poza blaskiem monitora. Błyskawicznie odłożył na bok kanapkę i wyciągnął latarkę. Trwało to zaledwie kilka sekund. Nagle tuż obok usłyszał stuknięcie buta o podłoże. Dźwięki były głośne i wyraźne. Zamarł. Cóż to, do cholery, ma być? Gasnące światło, a teraz jeszcze to?
Klęczał w nienaturalnej pozycji, nie wiedząc, co robić. Wstrzymał na moment oddech i rozejrzał się na boki. Nic nie widział, ale mimo to nie mógł się powstrzymać i odruchowo kręcił głową na boki. Coś było w pobliżu, raz bliżej, raz dalej, ale w żaden sposób nie mógł tego namierzyć ani zidentyfikować. Trwał nieruchomo przez kilkanaście sekund. Każda z nich wydawała się wiecznością. Czekał.
Nagle znów usłyszał kroki. Intruz przeszedł tuż obok, nie zwracając na niego uwagi. Mężczyzna odruchowo obrócił głowę i popatrzył za nim, ale i tak niczego nie zobaczył. Nie wiedział, co robić. Odezwać się? Milczeć?
Nie minęło kilka chwil, gdy nieznajomy przystanął, a potem zaczął wracać, jakby się namyślił albo zgubił drogę. Robotnik zganił siebie w myślach. Najpierw ktoś zgasił światło w długim podziemnym korytarzu, a teraz chodził i szukał czegoś po ciemku. Ale dlaczego boję się wyjść z kąta i odezwać? – pomyślał. Przecież to na pewno ktoś z nocnej zmiany.
Nagle postać niespodziewanie stanęła przed nim. Usłyszał jej oddech. Błyskawicznie włączył latarkę i już chciał skierować przed siebie snop światła, gdy bolesne uderzenie wytrąciło mu ją z rąk. Po chwili poczuł, że coś chwyciło go za rękę. Był to potwornie silny uścisk, który z sekundy na sekundę stawał się jeszcze silniejszy. Ktoś bezlitośnie miażdżył mu dłoń.
Jak to wszystko możliwe? Czy to jakiś cholerny duch? Kto i dlaczego zabawiał się jego kosztem, jego wolnym czasem?
Spróbował wyszarpnąć rękę z żelaznego uścisku, ale nie mógł. Po chwili poczuł kolejny uścisk. Ktoś złapał go za drugą rękę, by uniemożliwić mu jakiekolwiek ruchy. Zaczął się szarpać, ale niewiele zdołał zrobić, ponieważ uścisk stawał się coraz silniejszy, jakby rękę zgniatano w imadle. Czuł, jak z dłoni odpływa mu krew. Ból przybierał na sile, a po parunastu sekundach był już nie do zniesienia. Poczuł mrowienie rąk, a zaraz potem stracił w nich czucie. Przebiegło to tak szybko, że nie mógł pojąć, co tak naprawdę się dzieje.
Co za durny żart? – pomyślał. Przecież dopiero co skończyłem pracę, jadłem kanapkę, oglądałem wiadomości… a zaraz będę musiał wrócić do pracy, którą muszę skończyć! Kto i po co…
Doznał szoku. Przez moment nie wierzył w to wszystko. To nie mogła być prawda… ale mrowienie było nad wyraz dokuczliwe. Czuł je zbyt wyraźnie, by mogło mu się śnić.
Jednak wszystko było takie nierealne. Tak jak nierealne są wypadki i inne nagłe wydarzenia. Mózg działa w odmienny sposób, jakby był przez chwilę napędzany cudzymi myślami. Umysł potrzebuje czasu, by się przyzwyczaić, by zrozumieć, co się stało. I teraz całą realną ciągłość nagle coś przerwało.
Mężczyzna wciąż próbował uwolnić się z uścisku, chociaż czuł, że nie zdoła. Po chwili dał za wygraną. Nic z tego. Był słabszy od swojego przeciwnika. Ale może zaraz ten ktoś się zmęczy i podda, wszystko się wyjaśni, a on dokończy kolację? Bo to pewnie jakiś żart któregoś z pracowników? Ale kto i co, do jasnej cholery, mi to robi? – zastanawiał się. To muszą być oni. Tak, to na pewno oni.
– Ładne żarty, skurwysyny! Nigdy się do mnie nie odzywaliście, nie zadawaliście się ze mną, a teraz tak pogrywacie? W taki sposób? Co wam zrobiłem? Poczekajcie, już ja wam się odwdzięczę, przeklęte mendy. Też wam zrobię taki kawał. Będziecie tego żałować, wy cholerne obiboki. Nie wiem co i nie wiem kiedy, ale zrobię coś, wymyślę. I to wcale nie będzie śmieszne. Już ja się na was odegram, sukinsyny.
Nagle usłyszał oddech, czyjaś głowa przysunęła się na tyle blisko, że poczuł odór dobywający się z ust nieznajomego.
– Puszczaj, mówię… – wybełkotał. Napastnik to zrobił, a on poczuł uderzenie w brzuch, które odebrało mu oddech. Zaczął się dusić i dławić jednocześnie. I znowu kopnięcie. Tym razem silniejsze. Po ciosie w brzuch zgiął się wpół. Uderzył głową w twardą masę, która znajdowała się przed nim.
Ledwo stał o własnych siłach, czuł, że zaraz upadnie. Chciał krzyczeć, ale nie był w stanie. Nadal nie mógł złapać oddechu. Nie czuł dłoni i na dodatek tracił oddech. Każda sekunda była walką o przetrwanie. Byle tylko się wywinąć, byle uciec, myślał.
Runął na ziemię. Zaczął się tarzać po zimnej, wilgotnej posadzce. Poczuł ulgę, bo wreszcie mógł się skulić. W tej pozycji lepiej znosił ból brzucha.
– Co… do… kurw… – Mówienie było ponad jego siły. Wciąż nie wierzył w to, co się stało. To jakiś żart, jakiś cholerny żart – powtarzał w myślach. Mógł już oddychać, bo ucisk w płucach trochę zelżał. Od razu chciał coś powiedzieć lub wykrzyczeć, ale jeszcze nie dał rady. Z jego gardła wydobywał się tylko przeraźliwy chrzęst, który przypominał kaszel gruźlika. Czuł, jak organizm odmawia mu posłuszeństwa. W oddali usłyszał dźwięki telewizorka rzuconego w kąt.
Mijały sekundy, a on wciąż leżał i dochodził do siebie. Chwała Bogu. Koniec. Koniec tego idiotycznego dowcipu. Zaraz usiądę, zjem i wrócę do pracy. Tylko to jest ważne. Nie chcę już roboty w amerykańskim wieżowcu, chcę pracować tu, byle normalnie, bez tego bicia. Już mi wszystko jedno, byleby tylko spokojnie robić swoje. I nigdy nie stracić oddechu, bo chyba nic gorszego nie można sobie wyobrazić. O nie, już wszystko zniosę, byle nie to – mówił do siebie.
Krew zaczęła napływać mu do dłoni i powoli zaczął poruszać palcami. Poczuł ciepło, a po chwili silne kłucie, jak wtedy gdy zbyt długo spał z ręką pod poduszką. Nieraz budził się przerażony w nocy, gdy nie mógł ruszać całym ramieniem, a potem po kilkunastu sekundach ciepło i czucie w ręku wracało. Odczekał jeszcze parę sekund i zaczął się niezdarnie podnosić.
Nagle znów usłyszał ten głośny oddech. Ten ktoś wciąż przed nim stał. I czekał. Oddychał coraz głośniej, jak przez maskę przeciwgazową. Słyszał tylko rytmiczny szum.
– Kim jesteś? – wybełkotał, klęcząc.
Cisza. Nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Ale wiedział, że ktokolwiek tu był, musiał go słyszeć. Strach powodował, że pulsowanie krwi w głowie stawało się coraz szybsze i silniejsze.
– Kim…
Nagle poczuł kolejne uderzenie w brzuch i znów zwalił się na ziemię. Było o wiele silniejsze niż poprzednim razem. Zaczął się dusić i wierzgać, leżąc na wilgotnym betonie.
Następne uderzenie, równie silne. A potem kolejne.
To nie były żarty kolegów, których o to wszystko podejrzewał. Ale przecież nie mam żadnych wrogów – pomyślał. Nic nikomu nie jestem winien… Więc… Co jest? 
Dostał dwa silne kopniaki w brzuch. Zaczął tracić świadomość, choć wciąż czuł przeszywający ból. I znów ten oddech.
A może to był tylko sen? Albo film, który puścili po wiadomościach? Może usnął na filmie o jakimś psychopacie, który kogoś zaatakował w ciemnym tunelu?
W blasku niebieskiej poświaty bijącej od małego ekranu dostrzegł sylwetkę, która trzymała w dłoni coś o długim, błyszczącym ostrzu. Co to takiego? Nóż? A może ostrze jakiegoś miecza? Wiedział, że ten obraz zaraz się skończy, pojawią się napisy końcowe, a on wróci do swojej znienawidzonej pracy. A jeśli to jednak sen, to pewnie też się zaraz skończy. Wszystko jedno, byleby ten ból ustał. Wolał swoją przeklętą pracę niż ten ucisk w płucach, brzuchu… I ten ciągły, niekończący się strach. I duszności, które utrudniały mu oddychanie.
W pewnej chwili usłyszał niewyraźny głos reportera, który relacjonował na żywo wydarzenia z jakiegoś wypadku. Mówił, że liczba ofiar nie jest dokładnie znana, więc ostatecznie może wzrosnąć.
Znów usłyszał głośny oddech, ktoś na nim ukląkł albo usiadł niczym zawodnik sportów walki, który siada na pokonanym przeciwniku, wyciągnąwszy w górę rękę, by pokazać, że zwyciężył przed czasem.
A potem już tylko usłyszał swój przeraźliwy krzyk, który odbił się głośnym echem w długim i ciemnym korytarzu.
A więc to jednak nie sen, pomyślał.
Głos spikerki nagle się urwał. 

wtorek, 2 sierpnia 2016

Michał Larek, Waldemar Ciszak "Mężczyzna w białych butach" | Recenzja



Michał Fajbusiewicz, prowadzący pobijającego niegdyś rekordy popularności programu telewizyjnego 997, napisał o tej książce: "Był ktoś gorszy od Trynkiewicza. Ta książka to wciągający pościg za największym potworem-zabójcą dzieci w historii polskiej kryminalistyki." Nie sposób się z nim nie zgodzić. "Mężczyzna w białych butach" to książka, która zawiera wszystkie cechy dobrego reportażu i trzymającego w napięciu kryminału.

Kiedy w 1991 roku na jednym z poznańskich osiedli zostaje zamordowany kilkunastoletni chłopiec, policjanci dość szybko łączą tę sprawę z zabójstwami i gwałtami na dzieciach, do jakich dochodzi w całej Polsce. Bytom, Wrocław, Szczecin, Kutno, Oława i w końcu Poznań. Wszystko wskazuje na to, że w kraju grasuje groźny zabójca, który pod byle pretekstem dostaje się do prywatnych mieszkań i morduje w nich dzieci. Te wydarzenia na początku lat 90. wstrząsnęły Polską. Czy drepczącym po piętach policjantach uda się schwytać przestępcę, zanim zginie kolejny chłopiec?

Przeczytałam tę książkę w jeden dzień. Nie dało się inaczej. Wciąga już od pierwszej strony, chwyta za gardło i nie puszcza aż do samego końca. Autorzy przedstawili nam dokładny portret psychologiczny "Dusiciela" i opisali blady strach, jaki padł wówczas na społeczeństwo. "Mężczyznę w białych butach" czyta się tak dobrze, jak najbardziej emocjonującą powieść kryminalną, mimo iż gatunkowo bliżej książce do reportażu. Publikacja Michała Larek i Waldemara Ciszak wykracza daleko poza sztywne ramy gatunku. Udało im się napisać powieść, która łączy wszystko to, co najlepsze w literaturze faktu i beletrystyce, i stworzyli absorbującą powieść inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami. Lubię publikacje z dziedziny literatury faktu podejmujące tematy kryminalne, jednak często przychodzi mi borykać się z topornym językiem i brakiem swobody wypowiedzi. "Mężczyzna w białych butach" jest wyjątkiem, dlatego czytało mi się tę książkę rewelacyjnie.

Publikacja została wzbogacona o oryginalne materiały prasowe i zapis rozmowy, jaką jeden z autorów przeprowadził ze znanym polskim psychoanalitykiem na temat Tadeusza Kwaśniaka, który "cieszy się" w polskiej kryminalistyce niechlubną sławą jednego z najokrutniejszych dzieciobójców. W lekturze odnajdziemy liczne nawiązania również do kultury i życia codziennego w latach 90. Pamiętam, jak oglądałam wieczorami wszak zakazany dla dzieci, ale jakże emocjonujący magazyn 997, w którym przedstawiono sprawę "Dusiciela". Na kartach "Mężczyzny w białych butach" pojawia się znany z telewizji Michał Fajbusiewicz, a głównymi bohaterami są policjanci, którzy rozpracowali Kwaśniaka. Książka niesie ze sobą dużą wartość publicystyczną, a jednocześnie zapewnia doskonałą rozrywkę. Spodoba się nie tylko wielbicielom literatury faktu, ale przede wszystkim miłośnikom kryminału.

Inteligentne, szybkie dialogi, pościg za groźnym mordercą i realny strach, że śledczy nie zdążą na czas - oto dlaczego uważam tę książkę za jedną z ciekawszych przeczytanych przeze mnie publikacji z pogranicza literatury faktu i beletrystki. Gorąco polecam, ja jestem zachwycona. 

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Michał Larek, Waldemar Ciszak "Mężczyzna w białych butach"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 328
data premiery: 03.08.2016