czwartek, 31 lipca 2014

Edyta Świętek: "Piszę dla każdego, kto ma ochotę czytać" | Wywiad

Edyta Świętek (fot. dzięki uprzejmości autorki)

"Cienie przeszłości" pod patronatem Przeglądu czytelniczego już w księgarniach. Jak sama autorka przyznaje, do pisania podchodzi hobbystycznie, a przed nią daleka droga do celu, aby utrzymywać się ze swojej twórczości. Czy aby na pewno? "Cienie przeszłości" to doskonały popis kunsztu literackiego, a sama autorka dała mi się poznać jako perfekcjonistka. Edyta Świętek - zapamiętajcie to nazwisko!


"Cienie przeszłości" to już Twoja piąta książka. Lubisz wracać do tego, co już napisałaś, przeanalizować, wyciągnąć wnioski?

Oczywiście, chociaż nie mam na to zbyt wiele czasu. Dobrze jest jednak zastanowić się nad tym, co można byłoby zrobić lepiej, inaczej, w którym miejscu warto byłoby dopracować styl pisania. Człowiek uczy się przecież całe życie, a z każdym zdobytym doświadczeniem jest łatwiej – przynajmniej w tej dziedzinie. Myślę, że brak refleksji oraz odrobiny samokrytycyzmu jest poważnym błędem.

Z której powieści jesteś najbardziej dumna?

Zacznę od tego, że wydanie książki zawsze jest dla autora przyczyną radości i trudno jest wybrać tą jedną, która najbardziej zapadła w serce. Z każdą następną powieścią pojawia się uczucie niezwykłego szczęścia. Na chwilę obecną najbardziej cieszą mnie „Cienie przeszłości” – między innymi dlatego, że udało mi się wkomponować w treść poezję Juliana Tuwima, którego bardzo lubię.  Jeśli dowiem się, że udało mi się „zarazić” Tuwimem kogoś jeszcze – będzie to dla mnie dodatkowy powód do radości.

Dzisiaj pisarstwo w Polsce to ciężki kawałek chleba, mało który pisarz jest w stanie utrzymać się ze swoich książek. Podchodzisz do tego hobbystycznie czy masz takie marzenie, aby pisanie stało się Twoim pełnoetatowym zajęciem?

Na razie podchodzę do tego bardziej hobbystycznie. Utrzymuję się z pracy zawodowej na pełnym etacie, więc na pisanie pozostaje niewiele czasu. Oczywiście chciałabym wykonywać zawód pisarza, czyli utrzymywać się z mojej twórczości. Jestem jednak realistką i wiem, że przede mną daleka droga i podążając nią, niekoniecznie trafię do celu. Podziwiam autorów, którym udało się zyskać niezależność finansową dzięki własnej twórczości.

Opowiedz swoim czytelnikom, jak piszesz. Czy kiedy zasiadasz do pisania masz już wszystko poukładane w głowie? A może pozwalasz sobie na odrobinę luzu?

Zazwyczaj, gdy zabieram się do pisania, mam opracowany plan, którego staram się trzymać. Nie oznacza to jednak, że piszę dokładnie według pierwotnego pomysłu – zdarza mi się, że modyfikuję plan w trakcie pracy, jeśli uznam to za konieczne. Często zdarza się, że odstępstwa wnoszą w treść coś istotnego, więc warto dać sobie trochę luzu. Ostatecznie powieść, to nie opracowanie naukowe, gdzie trzeba ściśle trzymać się określonych standardów.

Gdybyś miała w kilku zdaniach opisać swoją najnowszą powieść "Cienie przeszłości", co byś o niej powiedziała?

Dla mnie jest to przede wszystkim opowieść o kobiecie, która dostała drugą szansę. Nie każdemu jest to dane, mimo, że nie raz zdarza się, że człowiek marzy o tym, aby rzucić wszystko i zacząć swoje życie „od nowa”, a przynajmniej od jakiegoś punktu zwrotnego, na którym podjął błędną decyzję. W „Cieniach przeszłości” stworzyłam mojej bohaterce taką możliwość – czy z niej skorzystała w należyty sposób? To pozostawiam ocenie Czytelników.

Podejmujesz się tematu trudnego i bolesnego - amnezji. Czy podczas przygotowań spotkałaś osobę, która spotkała się z tym problemem?

Osobiście nie spotkałam takiej osoby, ale nim przystąpiłam do pisania powieści, przeczytałam mnóstwo materiałów na ten temat. Zależało mi na tym, aby historia wyglądała jak najbardziej wiarygodnie. Mam nadzieję, że udało mi się osiągnąć zamierzony efekt.

Karina jest osobą charakterną, czytelnikowi sprawi nie lada problem zaklasyfikowanie jej do utartych schematów dobrych i złych bohaterów. Skąd pomysł na taką postać?

W literaturze utarło się klasyfikowanie postaci według schematu: dobry versus zły. Prawdę mówiąc, jest to dla mnie nieco męczące. W realnym świecie nic nie jest aż tak jednoznaczne. Każdy człowiek, idąc przez życie zbiera się swoją kolekcję guzów i siniaków, popełniając błędy. Osobiście nie znam ani jednej osoby, która byłaby ewidentnie dobra lub zła. Każdy ma zarówno zalety jak i wady, i od tego jak dużo jest jednych i drugich zależy postrzeganie danego człowieka. Dlaczego więc miałabym pisać o nieskazitelnej pannie idealnej, której jedynym przewinieniem jest to, że kocha niewłaściwego mężczyznę, albo wyrwie się jej nieopatrznie jakieś brzydkie słówko? Chciałam stworzyć postać niejednoznaczną, obdarzoną charakterem, wzbudzającą mieszane uczucia. Taką, która może żyć w realnym świecie – mieszkać gdzieś po sąsiedzku.

Dla kogo piszesz?

Mam nadzieję, że dla każdego, kto ma ochotę czytać. Mimo, że „Cienie przeszłości” zakwalifikowano do literatury kobiecej, uważam, że podobnie jak „Zerwane więzi” jest to powieść dla każdego dorosłego czytelnika – niezależnie od płci. Wiem, że po moje książki sięgają nie tylko kobiety i bardzo mnie to cieszy.

Opowiedz o swoich planach na przyszłość. Chodzi Ci już po głowie jakaś konkretna powieść?

Tak, zawsze mam coś do napisania – jakąś historię, która chodzi i tupie w mojej głowie. Póki nie przeniosę jej na nośnik pamięci (kiedyś mówiło się o przelewaniu tekstu na papier – dzisiaj jest to dysk J ), nie zaznam chwili spokoju. Kiedy mam w głowie włączony tryb pracy twórczej, ciężko jest się skupić na czymś, co nie jest związane z tym tematem.

Dziękuję za rozmowę!

Diane Chamberlain "Dobry ojciec" [Recenzja]



Za co cenię Diane Chamberlain? W swoich książkach podejmuje się tematów trudnych i ważnych, nierzadko porusza istotne problemy społeczno-obyczajowe. Jej powieści trafiają do szerokiego grona odbiorców, gdyż często dotyczą tych, na kim nam, jako dorosłym, zależy najbardziej - dzieci. Na każdą kolejną publikację Diane czekam z niecierpliwością, a potem, kiedy już mam książkę w swoich rękach, pochłaniam ją błyskawicznie. Nie inaczej było w przypadku powieści "Dobry ojciec", która można powiedzieć, że tradycyjnie już ukazuje się nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka pod patronatem klubu Kobiety to czytają. Nie jest to co prawda dzieło na miarę poprzedniej powieści Diane "W słusznej sprawie", ale Chamberlain nadal jest w bardzo dobrej formie.

Travis Brown jest 23-letnim samotnym ojcem 4-letniej Belli. Dziewczynka jest źródłem wszelkich radości młodego mężczyzny, który dla córki zrobiłby absolutnie wszystko. Los jednak nie sprzyja Travisowi. W pożarze traci matkę, która była dla niego oparciem, i dom. W tym samym czasie pojawiają się problemy z pracą. Travis zmuszony jest zamieszkać z Bellą w przyczepie kempingowej, jednak niebawem nie stać go i na tę wygodę. Jedyną nadzieją jest perspektywa pracy w Raleigh, którą przedstawia mu znajoma. Szybko okazuje się, iż zajęcie nie jest legalne, a zamiast zostać budowlańcem, Travis ma wziąć udział w przestępstwie. Młody mężczyzna podejmuje ryzyko, aby wykarmić i utrzymać córkę. Zostawia córkę pod opieką niedawno poznanej Erin i wyrusza do Raleigh.

Co sprawia, że człowiek jest dobrym rodzicem? Diane Chamberlain przedstawia historię w tradycyjny dla niej sposób: z perspektywy kilku narratorów. W tym przypadku jest ich troje i wszyscy muszą znaleźć odpowiedź na kluczowe pytanie: co oznacza pojęcie "dobry rodzic"? Nic nie jest czarno-białe, a opinie, które wydajemy na początku, tracą swą moc, kiedy poznamy pełną historię. Chamberlain w swoich książkach uczy czytelnika, że nigdy nie należy oceniać drugiego człowieka, dopóki nie poznamy jego całej opowieści. Matka, która zostawia swoje dziecko, niekoniecznie musi być złym człowiekiem, a osoba, która łamie prawo, może być do tego przymuszona. Diane otwiera nam oczy, zmienia sposób postrzegania, pokazuje, iż sprawa zawsze ma drugie dno. 

"Dobry ojciec" to powieść bogata pod względem emocjonalnym. Chamberlain stawia swoich bohaterów w ekstremalnych sytuacjach, udowadniając, że na tyle znamy siebie, na ile nas sprawdzono. Cenię książki Diane ze względu na ich autentyczność, i tę cechę bez wątpienia mogę przypisać również "Dobremu ojcu". Przedstawione sytuacje są wysoce prawdopodobne, logiczne, czego brakuje mi u innej autorki klubu Kobiety to czytają - Lisy Scottoline. Chamberlain czyta się dobrze, zawsze i wszędzie. Pisarka tworzy rewelacyjnie skonstruowane wątki obyczajowe, ale również w klimatach sensacyjnych i kryminalnych czuje się dobrze. Jej powieści trzymają się schematu charakterystycznego dla tej akurat autorki, ale każda nowa książka wnosi coś nowego, świeżego. Wiem, co mówię, gdyż przeczytałam wszystkie osiem powieści Diane, które do tej pory ukazały się w Polsce.

Fani twórczości Diane z pewnością nie będą zawiedzeni, gdyż autorka pozostaje na wysokim poziomie. Wprawdzie nie wywołała  takiego szału, jak "W słusznej sprawie", która absolutnie jest dla mnie nr 1, nie tylko w dorobku Chamberlain, ale i w przeczytanych przeze mnie powieściach obyczajowych, jednak "Dobry ojciec" wciąż pozostaje w moim odczuciu lekturą bardzo dobrą. Czy warto? Jak najbardziej! Jeśli jeszcze nie znacie Diane, "Dobry ojciec" jest odpowiednim wyborem na początek. To "typowa powieść Chamberlain", na pewno pomoże wyrobić sobie zdanie o tej pisarce. Już nie raz zachwalałam Diane na blogu, i tym razem nie będzie inaczej. Bo czy ja mogłabym powiedzieć o Diane Chamberlain coś złego? Gorąco polecam!


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego!


Diane Chamberlain, "Dobry ojciec"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2014
ilość stron: 392
data premiery: 05.08.2014+

wtorek, 29 lipca 2014

Iza Skabek dla najmłodszych: "Zooalfabet"




Jako mama, najchętniej widziałabym na półce mojego syna książki, które nie tylko bawią, ale i uczą. Na wprost moim oczekiwaniom wychodzi Iza Skabek - polonistka z myszkowskiego liceum ogólnokształcącego. Niedawno otrzymaliśmy od pani Izy pakiet książek przeznaczonych dla najmłodszych. Zacznę od publikacji, która stała się absolutnym hitem w moim domu. "Mamo, poczytajmy Zooalfabet!" - tę prośbę słyszę nawet kilka razy dziennie.

W czym tkwi fenomen tej, bądź co bądź, krótkiej książeczki? W jej uniwersalności! "Zooalfabet" nadaje się zarówno dla maluszka, jak i nieco starszego przedszkola, czy nawet ucznia szkoły podstawowej. Ucieszy zarówno dziewczynkę, jak i chłopca. A przy okazji - wspomoże rodziców i wychowawców w ich trudnym zadaniu. Tę książkę widziałabym w absolutnie każdym przedszkolu i każdym domu. Istna rewelacja na rynku literatury dziecięcej!

"Zooalfabet" to dwadzieścia dziewięć krótkich, wpadających w ucho wierszyków. Każdej literze alfabetu odpowiada zwierzę, od tych całkiem dzieciakom znanych, jak gęś czy owca, po nieco mniej powszechne, takie jak tapir czy iguana. O owych zwierzętach Iza Skabek pisze rewelacyjne krótkie utwory. Zabawne i rytmiczne. A tym wierszykom towarzyszą przepiękne, barwne ilustracje! Cudo! Rzadko kiedy wykazuję AŻ taki entuzjazm w stosunku do lektury dziecięcej.  Tym razem rozpływam się w zachwytach, bo sposobów na spędzenie czasu z tą konkretną książką jest całe mnóstwo. Możemy ją po prostu przeczytać od deski do deski, ale to nie jedyne rozwiązanie. Dla maluszków to doskonały trening i nauka mowy. Poznajemy nowe słowa, nazywamy zwierzątka na obrazku. Ze starszakami możemy pobawić się słowem. Nie zdradzajmy od razu, o czym będzie czytany wierszyk. Niech dziecko wywnioskuje to z treści! "Zooalfabet" zapoczątkował również nowy etap w moim domu. Etap pt. "mamo, a na jaką literę zaczyna się słowo pies?". Myślę, że za jakiś czas, kiedy syn podrośnie, będziemy mogli wykorzystać "Zooalfabet" do nauki liter! Sposobów na naukę i zabawę z książeczką jest o wiele, wiele więcej.. 

"Zooalfabet" skradł serca zarówno mamie, jak i synowi. Gorąco polecam go wszystkim rodzicom i dzieciom, tę książkę po prostu warto mieć, tak jak i inne propozycje Izy Skabek. Zwróćcie uwagę na tę autorkę, która niedawno pojawiła się na polskim rynku. Jej publikacje możecie kupić na stronie internetowej www.izaskabek.pl. Trzymam kciuki za panią Izę!


Dziękuję Izie Skabek za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza książki!


Iza Skabek "Zooalfabet"
ilustracje: Marek Regner
Wydawnictwo Spotart, 2013

czwartek, 17 lipca 2014

Mariola Zaczyńska "Kobieta z Impetem" [Recenzja]



Kiedy temperatura za oknem przekracza 30 stopni +, nie mam ochoty na literaturę górnolotną, szalenie ambitną. Jedyne, czego pragnę, to relaks. "Kobieta z Impetem" Marioli Zaczyńskiej, nowość w ofercie Wydawnictwa Prószyński i S-ka, to doskonały sposób na upalne popołudnia. Lektura przyjemna, odprężająca, kojąca zmęczone zmysły.

Irena ma romans. Z politykiem! Z uwagi na charakter pracy kochanka, musi zachować ich związek w tajemnicy. Okazuje się to jednak bardzo trudne, kiedy na progu domu stają dorosłe już dzieci, a przyjaciele Ireny tłumnie zjeżdżają się do jej domostwa. Na domiar złego do akcji wkracza również wścibska matka Ireny, a na terenie jej gospodarstwa zostaje zamordowany młody mężczyzna. Sprawą zajmuje się Zuzanna. Stara się za wszelką cenę udowodnić, że kobieta również może być dobrym policjantem. Tymczasem Mikołaj, przyjaciel Ireny, trafia na trop, który prowadzi do wschodniej Polski. Czy rzeczywiście ma do czynienia z zorganizowaną grupą przestępczą, która trudzi się przemytem.. jadowitych i groźnych zwierząt?

"Kobietę z Impetem" przeczytałam z największą przyjemnością płynącą z lektury. To doskonała lektura na wakacje! Nie możecie o niej zapomnieć, kiedy będziecie pakować walizki. Aż żałuję, że książkę czytałam w domu, bo wymarzona sceneria dla tej powieści to piasek, szum fal, słońce... I relaks! A przede wszystkim - wartka akcja. Wątek obyczajowy jest ciekawym, zabawnym tłem do intrygującego motywu kryminalnego. Są jeszcze w naszym kraju autorzy, którzy potrafią zaskoczyć. Plus dla Marioli Zaczyńskiej za charakter tematyki sensacyjnej. Nie spotkałam się w rodzimej literaturze z wątkiem przemytu jadowitych zwierząt, co w mojej opinii znacząco wpływa na atrakcyjność powieści.

"Kobieta z Impetem" to lektura słodko-gorzka. Momentami zabawna, aby za chwilę zadać cios bohaterom. Samo życie. Wydaje się, iż właśnie z życia Mariola Zaczyńska czerpała inspiracje do napisania tej powieści. Spotkamy się z tu z całym szeregiem intrygujących motywów, których wymieniać nie będę, gdyż nie chcę Wam popsuć zabawy z lektury. Zdradzę jedynie, że niektóre z nich są zapewne znane każdemu z nas, inne wydają się absurdalne, jednak te zjawiska funkcjonują i trzeba o nich pisać. 

Na szerszą uwagę zasługuje również humor. Czasem powieść wydaje się być wręcz groteskowa, przerysowana, ale właśnie te cechy stanowią o jej uroku. Kilka razy śmiałam się w głos, a na moją szczególną sympatię zasłużyła młoda pani aspirant, której właśnie przyszło rozwiązać pierwszą w swoim życiu zagadkę morderstwa. Postać przezabawna, pełna ciepła. Kiedy akcja powieści na chwilę opuszczała Zuzię, już za nią tęskniłam i z niecierpliwością czekałam na kolejne spotkanie z panią policjantką. 

"Kobieta z Impetem" to powieść o grupce przyjaciół, ludziach postawionych w trudnych sytuacjach, którzy wciąż nie poradzili sobie z demonami przeszłości. To opowieść pełna ciepła, szaleństwa i humoru. Nieskomplikowana, przyjemna, relaksująca - gorąco polecam!


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Mariola Zaczyńska, "Kobieta z Impetem"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2014
ilość stron: 488
data wydania: 08.07.2014

czwartek, 10 lipca 2014

Recenzja przedpremierowa: Clara Sánchez "Skradziona"



Co najmniej 60 tys. Hiszpanów zostało porwanych i sprzedanych zaraz po narodzeniu. Niektóre źródła mówią nawet o 300 tys. sprzedanych dzieci. Przez niemal 60 lat zniknęło tysiące noworodków. Początkowo procedurą kierowali zaufani współpracownicy generała Franco, potem jednak ich miejsce zajęli księża i zakonnice z personelu klinik położniczych. Tysiące matek usłyszało zaraz po porodzie, że ich dziecko zmarło. Kiedy chciały zobaczyć ciało, dowiadywały się, że lepiej będzie dla ich psychiki, kiedy unikną tego widoku. A jednak coś nie dawało im spokoju... Wiele kobiet nie dopuszczało do głosy swojej intuicji, wszak, kiedy lekarz mówi ci, że twoje dziecko nie żyje, to z pewnością nie żyje. Czy aby na pewno?

Takie przeczucie ma matka Veronici. Kiedy urodziła drugą córkę, w jej pamięci odblokował się pewien szczegół. Tuż po narodzeniu pierwszego dziecka słyszała jego płacz... A przecież lekarze przekonywali ją, iż noworodek urodził się martwy. Pewnego dnia Veronica znajduje w domu fotografię. Na zdjęciu znajduje się dziewczyna, nieco od niej starsza, ale bardzo do niej podoba. Veronica wie, że nie powinna zadawać pytań. Na odwrocie pismem mamy było zapisane jedynie imię. Laura. Ta sprawa nie daje Veronice spokoju. Kim jest Laura? Kiedy Veronica dorasta, postanawia odkryć rodzinną tajemnicę.

Uwielbiam literaturę inspirowaną faktami. Kiedy pomyślałam, że tym źródłem ma być największa afera kryminalna w historii Hiszpanii, od razu zapragnęłam przeczytać "Skradzioną". Po raz kolejny boleśnie przekonuję się, że im bardziej wyczekuję książki, tym bardziej dotkliwy może być dla mnie zawód związany z powieścią. "Skradziona" jest w dużym stopniu przegadana, naszpikowana zbędnymi wątkami i momentami, niestety, nudna. Przed jej lektura emocjonowałam się tą rodzinną tajemnicą, która swe początki ma we współczesnej historii Hiszpanii. Te emocje we mnie wygasły już po pierwszych kilkudziesięciu stronach. Przez cały czas jednak miałam nadzieję, iż akcja nabierze rozpędu, a mnie ogarnie ten przyjemny dreszczyk, towarzyszący dobrym opowieściom. Jednak taki klimat pozostał już do końca. Spodziewałam się, iż powieść inspirowana jedną z najgłośniejszych afer kryminalnych okaże się bardziej fascynująca.

Historia sama w sobie jest logiczna, poprawna, ale bez dreszczyku emocji, jakby wybrakowana. Może gdybym nie wiązała z tą lekturą jakichś wielkich nadziei, nie miałabym też dzisiaj takich odczuć. Czegoś w dużym stopniu mi zabrakło.. 

Czy warto przeczytać "Skradzioną"? Tak, jeśli interesuje Cię historia współczesna i chcesz spojrzeć na tę największą aferę kryminalną w dziejach Hiszpanii z innego punktu widzenia. Wtedy lektura spełni Twoje oczekiwania. Jeżeli natomiast chcesz przeżyć emocjonującą przygodę, to zdecydowanie nie ten adres.


Dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego powieści!

Clara Sanchez "Skradziona"
Wydawnictwo Znak Literanova, 2014
data premiery: 14.07.2014
ilość stron: 504

środa, 9 lipca 2014

Lisa Scottoline "Wracajmy do domu" [Recenzja]



Gdyby ktoś podsunął mi powieść Lisy Scottoline bez podania nazwiska autorki rzeczonej książki, nie miałabym najmniejszego problemu z przypisaniem autorstwa. Scottoline pisze tak charakterystycznie, że nie sposób pomylić jej z żadnym innym pisarzem. Albo się to lubi, albo nie, a ja, przyznam szczerze, mam kłopoty z jednoznacznym określeniem moich uczuć. Schemat zawsze wygląda podobnie: z jednej strony pochłaniam jej powieść garściami, emocjonuję się przygodami bohaterów, jestem zadowolona, bo dostaję świetne opisy emocji, ale.. Potem przychodzi ostatnie 100 stron, gdzie Scottoline podkręca wątek sensacyjny, który zawsze okazuje się totalnie nieprawdopodobny, przerysowany i zbyt teatralny. Tak jest również w przypadku osiemnastej już książki autorstwa Lisy Scottoline, "Wracajmy do domu", która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka pod patronatem klubu Kobiety to Czytają.

Czy można przestać być matką? Przed takim dylematem staje Jill, kiedy na progu jej domu pojawia się Abby, córka Williama, byłego męża Jill. Dziewczyna dopiero co straciła ojca i podejrzewa, że jego śmierć jest o wiele bardziej podejrzana, niż uważa policja. Jill, mimo początkowych wątpliwości, zgadza się pomóc pasierbicy. Jeszcze nie wie, że jej postępowanie może doprowadzić do rozpadu nowej rodziny i zagrozić szczęściu, które z mozołem odbudowała. Czy istnieje pojęcie "byłego dziecka"? Jill staje przed niezwykle trudnym wyborem: "stara" czy "nowa" rodzina?

Uważam, iż tematyka jak najbardziej odpowiada realiom dzisiejszego świata. Żyjemy w czasach, kiedy rodzina patchworkowa nikogo już nie dziwi. A co, kiedy i taka rodzina, mimo wielu starań i chęci, rozpada się? Podążając literą prawa - byli małżonkowie nie mają żadnych praw do swoich byłych pasierbów. W wyniku zakończenia małżeństwa ustaje relacja, jaka łączyła dzieci współmałżonka z macochą czy ojczymem. Ustaje relacje, ale czy można przestać kochać dziecko? O tym niezwykle trudnym temacie zdecydowała się pisać Scottoline, gdyż, jak sama mówi, sama rozwiodła się z mężczyzną, z którym wychowywała wspólnie jego i swoje dzieci. A gdzie szukać lepszej inspiracji niż w swoim życiorysie?

Wątek obyczajowy, który przeważa w powieści, usatysfakcjonował mnie w pełni. Lisa Scottoline opisała skomplikowaną, aczkolwiek życiową sytuację, pomogła swoim bohaterom znaleźć wyjście. Po raz kolejny doceniam charaktery, które tworzy autorka. Są to niezwykle wyraziste postacie, ludzie zdeterminowani, silni, którymi kieruje przede wszystkim miłość. Ta do dziecka i ta do partnera. Rodzicielstwo jest jednym z ulubionych motywów Scottoline, z czterech powieści autorki, jakie czytałam, wszystkie traktują o różnych wariantach relacji rodzic - dziecko. Przyznam, iż ten temat mnie nie nudzi i podoba mi się to, że Lisa potrafi odnaleźć tak wiele wersji zagadnienia.

Natomiast nie po raz pierwszy jestem rozczarowana wątkiem sensacyjnym. Ba, pokuszę się o stwierdzenie, że jest on zupełnie zbędny. Wystarczyłoby mądrze pociągnąć temat śmierci byłego męża Jill, pozostawić wszystko w sferze kryminalnej, a nie wchodzić w sensację. Tanią sensację. Kiedy analizuję wątki sensacyjne w wykonaniu Scottoline, dochodzę do wniosku, iż autorka czerpie inspirację z kreskówek o superbohaterach. Bo tak jak i one, tak i ten temat u Lisy jest nieprawdopodobny, nierealny, nielogiczny i wszystko inne "nie". Scottoline ma predyspozycje do kreowania swoich bohaterek na Supermamy. W moim odczuciu - niepotrzebnie. To, że Jill ryzykuje swoim dopiero co odzyskanym szczęściem po to, aby pomóc byłej pasierbicy, dowodzi swojej miłości do niej, absolutnie by wystarczyło. Nie chcę wchodzić w szczegóły, aby nie zdradzić fabuły książki, a do tego niechybnie będzie prowadzić dalsze omawiania wątku sensacyjnego. Wszak zajmuje on ostatnie 100 stron i stanowi o zakończeniu powieści. Ja uważam, że psuje wydźwięk całości i pozostawia po sobie niesmak. 3/4 książki pochłonęłam z największą przyjemnością, potem nadeszło to, czego się spodziewałam i mocno mnie zirytowało.

Mimo tego dużego w moim odczuciu defektu, książkę polecam, gdyż tematyka jest na tyle interesująca, że mogę pominąć ten niesmak i wpisać "Wracajmy do domu" na listę dobrych powieści. Ale znów, tak jak w przypadku "Nie odchodź" Scottoline, tylko i wyłącznie "dobrych" i nic więcej.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego powieści!


Lisa Scottoline, "Wracajmy do domu"
Wydawnictwo Prószyński, 2014
ilość stron: 512
data premiery: 08.07.2014

niedziela, 6 lipca 2014

Tom Perrotta "Pozostawieni" [Recenzja]




Wyobraź sobie, że dwa procent ludzkości znika bez śladu. Po prostu przepada, bez żadnych wieści. Jeszcze przed chwilą jedna osoba z tych kilku tysięcy stała obok Ciebie, Ty zdążyłeś zaledwie mrugnąć, a jej już nie ma. Dwa procent w ogólnym rozrachunku to niewiele, powiesz. Kiedy jednak weźmiemy pod uwagę fakt, iż wszyscy oni mieli żony, mężów, dzieci, rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, znajomych, sąsiadów, pracodawców, pracowników, przekonamy się, iż jest to tragedia na skalę światową.

Trzy lata po tajemniczym zniknięciu. Mieszkańcy małego miasteczka Mapleton starają się żyć dalej. Nowy burmistrz Kevin Garvey próbuje wskrzesić nadzieję w społeczności Mapleton, chociaż jego życie osobiste legło w gruzach. Wydawałoby się, iż jego rodzina przetrwała, w końcu nikt z jej członków nie zniknął, jak tysiące ludzi na całym świecie. Jednak 14 października na zawsze zmienił losy Garveyów. Żona Kevina, Laurie porzuciła męża i dzieci, aby dołączyć do sekty religijnych fanatyków i złożyć śluby milczenia. Ich córka Jill z wzorowej uczennicy stała się nastolatką przysparzającą kłopotów wychowawczych, a syn Tom rzucił studia i ślepo zaufał samozwańczemu prorokowi.

"Pozostawieni" to przede wszystkim powieść obyczajowa, a elementy fantastyki posłużyły autorowi jedynie do zbudowania tła prezentowanych wydarzeń. Jeśli ktoś liczy na to, iż fabuła książki pomoże znaleźć mu odpowiedź na pytanie, co wydarzyło się, kiedy dwa procent ludzkości po prostu zniknęło z powierzchni Ziemi, to nie ten adres. Jak dla mnie - bardzo dobrze. Otrzymałam dokładnie to, czego się spodziewałam. Wciągającą od pierwszej strony, emocjonującą historię o tym, co stało się już "po". Opowieść o odradzaniu się z popiołów po traumatycznych wydarzeniach. "Pozostawieni" to wielka powieść o wielkich charakterach.

Perrotta nie ocenia. Swoją opowieść snuje, nie opowiadając się po żadnej ze stron. Nie istnieje podział pomiędzy dobrem a złem. Autor wiernie oddaje wydarzenia, jakie nastąpiły w Mapleton po tajemniczym zniknięciu. Przedstawia szereg możliwości, w jaki sposób uczestnicy zdarzeń radzą sobie z traumą. Od wyparcia, poprzez negację, bunt, ucieczkę, poszukiwanie siły wyższej po aktywne działanie. Postawa pisarza bezpośrednio wpływa też na odbiór powieści przez czytelnika. Na swój sposób rozumiemy każdego z bohaterów, nie jest możliwym jednoznaczne zaklasyfikowanie charakteru jako ten "czarny" czy "biały". Każda z postaci ma swoje dobre i złe strony, i to jest w porządku. Tom Perrotta przedstawił zwykłych ludzi w niezwykłych sytuacjach i uczynił z tego największą zaletę swojej powieści.

Przyznam, iż miałam pewne opory przed tą lekturą. Zawsze tak jest, kiedy wiem, że mogę spodziewać się elementów religijnych czy fantastycznych, za którymi w literaturze po prostu nie przepadam.  Te obawy zniknęły już po prologu. Uważam, iż zapewnienia wydawcy, który powołując się na takie media, jak "New York Times", "Washington Post" czy "USA Today", przekonuje, iż "Pozostawieni" to jedna z najlepszych książek roku, nie są pustymi słowami. To rekomendacje, które znajdują swoje pokrycie w rzeczywistości. 

"Pozostawieni" to szczera, momentami brutalna, czasem zabawna, innym razem wzruszająca literatura. Literatura z naprawdę wysokiej półki - należy dodać. Perrotta w najbardziej absurdalnych okolicznościach zawarł całe mnóstwo życiowych prawd. Autor kreśli prawdziwy portret człowieka po przejściach. Pokazuje, jak człowiek po przejściach podnosi się i idzie dalej. Chociaż okoliczności fabuły wydają się być mało prawdopodobne, w człowieku po przejściach odnajdujemy.. siebie. Dlatego "Pozostawieni" tak chwytają za serce. Moi drodzy, genialna lektura!


Dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego powieści!


Tom Perrotta "Pozostawieni"
Wydawnictwo Znak Literanova, 2014
data premiery: 30.06.2014
ilość stron: 382

sobota, 5 lipca 2014

Recenzja przedpremierowa: Nina George "Lawendowy pokój"




Szukacie inspirującej książki o.. książkach? Koniecznie zwróćcie uwagę na lipcową propozycję Wydawnictwa Otwartego. Wbrew temu, co zapowiada wydawca, "Lawendowy pokój" Niny George to nie tylko zachwycająca historia o miłości, ale też piękna powieść o literaturze. O jej uzdrawiającej mocy.

Jean Perdu w swojej Aptece Literackiej sprzedaje książki jako lekarstwa. Jest doskonałym obserwatorem, bezbłędnie dobiera powieść do jej czytelnika i odgaduje nastroje osób, które odwiedzają jego księgarnię. Potrafi uleczyć cierpienie, pomaga odnaleźć utracony sens, pokonać depresję i jest w tym lepszy niż niejeden farmaceuta. Jest tylko jedna osoba, której Perdu nie potrafi pomóc - on sam. Wszystko zaczęło się ponad dwadzieścia lat temu, kiedy odeszła od niego kobieta. Jean wierzy, iż sprawy z przeszłości są ukryte dostatecznie głęboko. Wszystko zmienia się, kiedy sąsiadką Perdu zostaje niejaka Catherine. Za jej sprawą Jean otwiera list od ukochanej, który leżał zapieczętowany przez dwadzieścia lat..

To, co świadczy o wyjątkowości nowej powieści Niny George, to głównie niepowtarzalny klimat, jaki stworzyła autorka poprzez zbudowanie takiego miejsca, jak Apteka Literacka. Aż chce się tam być! Księgarnia głównego bohatera to bez wątpienia wyjątkowy i urzekający zakątek. Sama historia nie byłaby aż tak bogata bez tego miejsca. "Lawendowy pokój" to lektura obowiązkowa dla każdego książkoholika. Skarbnica przepięknych, czasem zabawnych cytatów związanych z czytelnictwem, przekonanie o wyjątkowości literatury. Zazdroszczę wszystkim osobom, które odwiedzają Aptekę Literacką. Sama chętnie stanęłabym oko w oko z Jean'em Perdu i dowiedziała się, jaką książkę powinnam przeczytać.

No właśnie - Perdu! Postać absolutnie niebanalna, czarująca i wyjątkowa. Samo jego przedsięwzięcie, jakim jest Apteka Literacka, świadczy już o tym, z jakim bohaterem będziemy mieć do czynienia. Jean Perdu to druga, po prowadzonej przez niego księgarni, największa zaleta powieści. Spostrzeżenia tego bohatera są po prostu genialne, a jego hasła na dobre powinny zagościć w szeroko rozumianej kulturze. Przykład? Proszę bardzo!

"Pani wybaczy. To, co pani czyta jest na dalszą metę bardziej decydujące aniżeli to, kogo pani poślubi, ma chère madame."

"Lawendowy pokój" to powieść niesztampowa, szczególna i niezwykła. Nina George starannie, chociaż niby mimochodem, opisuje emocje głównych bohaterów. Przez książkę przewija się cała plejada intrygujących charakterów. Autorka opisuje piękną historię w sposób urzekający i niepozostawiający absolutnie nic do życzenia. Mało jest książek, w których klimat robi tak "dużą robotę", że posłużę się tym kolokwializmem. A "Lawendowy pokój" jest z pewnością jedną z nich.

Czytałam tę powieść najwolniej, jak to tylko możliwe. Miałam świadomość, iż tylko raz jest mi dane poznać tę wyjątkową historię po raz pierwszy. Chłonęłam każdą stronę, pojedyncze zdania, słowa. "Lawendowy pokój" to literatura przemyślana w każdym calu, mądra i ambitna. Jestem zachwycona i z czystym sumieniem będę polecać tę powieść każdemu, kto kocha książki. Rewelacja!


Dziękuję Wydawnictwu Otwartemu za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!

Nina George "Lawendowy pokój"
Wydawnictwo Otwarte, 2014
data premiery: 28.07.2014
ilość stron: 344

czwartek, 3 lipca 2014

Aneta Krella-Moch "Królewna Lenka ma katar"



Bieganie po kałużach w deszczowy dzień bywa niebezpieczne. Zwłaszcza wtedy, gdy na dworze czai się niezwykle groźny wirus. Przekonała się o tym królewna Lenka, która ma katar, a książka o jej przygodach stała się jedną z ulubionych w naszym domu. Odkąd po raz pierwszy przeczytaliśmy opowieść o sympatycznej dziewczynce, mój syn kilkakrotnie prosił mnie, abyśmy jeszcze raz dali ponieść się historii o "tej królewnie Lence, która ma katar!". 

Królewna Lenka ma dość deszczowej pogody. Jest już tak zniecierpliwiona czekaniem na poprawę pogody, że postanawia udać się na spacer. Zdziwiona wysłuchuje rady ogrodnika, aby lepiej nie wychodzić w taką pogodę, gdyż można złapać.. wirusa. Ale przecież królewna nie zamierza łapać żadnego wirusa! A poza tym, co to jest wirus? Królewna Lenka szybko i dotkliwie przekonuje się, czym owy wirus jest. 

Jesteśmy z synkiem szczerze zachwyceni królewną Lenką i jej przygodami. Książka jest napisana łatwym, aczkolwiek melodyjnym językiem, a perypetie dziewczynki należą do bardzo ciekawych. Przygody Lenki są fantastyczne! Dobrze, że na rynku są dostępne tak mądre i interesujące książeczki edukacyjne dla najmłodszych. To kolejne zalety tej publikacji - zachęcająca cena i walory edukacyjne. Autorka w sposób, który zaciekawia, tłumaczy dzieciakom, czym jest wirus i jakie mogą być konsekwencje spaceru w deszczową pogodę bez kaloszy. 

Aneta Krella-Moch to przede wszystkim znana ilustratorka książek dla dzieci, więc chyba nikogo nie zdziwi fakt, iż autorka nie tylko napisała "Królewnę Lenkę..", ale również wykonała ilustracje, które.. również zachwycają! Trafne spostrzeżenia, piękna kreska, obrazki na każdej stronie przyciągają uwagę najmłodszych. 

Królewna Lenka wzbudza sympatię najmłodszych. Dzieciaki przywiązują się do historii o niesfornej dziewczynce, a i rodzice chętnie wracają do tej lektury. To pierwsza książka o Lence, jaką mieliśmy okazję przeczytać, ale jestem przekonana, iż nie ostatnia. Gorąco polecamy "Królewnę Lence.." wszystkim dzieciakom, niezależnie od płci i od wieku!


Dziękuję Wydawnictwu Skrzat za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Aneta Krella-Moch "Królewna Lenka ma katar"
Wydawnictwo Skrzat, 2014
ilustracje: Aneta Krella-Moch
ilość stron: 35

wtorek, 1 lipca 2014

Magda Goebbels. Pierwsza dama Trzeciej Rzeszy



Kiedy w maju 1945 roku wojna chyliła się ku upadkowi, Magda Goebbels nie wahała się ani chwili. Z zimną krwią zamordowała sześcioro swoich dzieci, aby później wraz z mężem popełnić samobójstwo. Jak narodziła się ślepa wiara w narodowy socjalizm? W jaki sposób zwolenniczka syjonizmu zmieniła się w najbardziej wpływową kobietę niemieckiego faszyzmu?

Męża Magdy, Josepha Goebbelsa chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Niemiecki minister propagandy i oświecenia publicznego w rządzie Adolfa Hitlera, bliski współpracownik Führera, członek ścisłego kierownictwa partii NSDAP. Odegrał znaczącą rolę w rozpowszechnianiu ideologii nazistowskiej oraz tworzeniu państwa totalitarnego. Kim była żona jednego z najsilniejszych ludzi w Trzeciej Rzeszy? Na to pytanie postanowiła znaleźć odpowiedź Anja Klabunde, autorka biografii Magdy Goebbels.

Kobiety niezwykle rzadko pojawiają się w literaturze związanej z tematyką Trzeciej Rzeszy z bardzo prostego powodu. Zwykle pozostawały w cieniu swoich mężów, ojców, synów. Nie brakowało jednak kobiet-fanatyczek, ślepo wierzących w ideologię Adolfa Hitlera. Do takich postaci należała Magda Goebbels. Magda była bez reszty oddana wierze w Trzecią Rzeszę, pełna bezwzględności i zdeterminowania. Nawet przez moment nie zainteresowała się losami ojczyma, kiedy ten ginął w obozie koncentracyjnym. Z zimną krwią zamordowała szóstkę swoich dzieci, gdy Rosjanie zbliżali się do Berlina. Co ciekawe - Magda nie zawsze taka była. W młodości zwolenniczka syjonizmu została jedną z najbardziej zagorzałych zwolenniczek antysemityzmu.

Po lekturze biografii Magdy Goebbels nasuwa mi się jedno określenie, które w moim odczuciu idealnie pasuje do tej kobiety: pełna skrajności. Żona ministra propagandy nie potrafiła żyć "na pół gwizdka", w pełni oddawała się ideologii, nieważne czy syjonizmu, czy później - nazizmu. Ona ślepo wierzyła w słuszność swoich działań, także wtedy gdy swoim milczeniem skazywała na śmierć ojczyma, czy kiedy mordowała swoje dzieci. Pamiętam z lekcji historii, że właśnie to posunięcie Magdy Goebbels ukształtowało jej obraz w mojej głowie - która matka zabija z zimną krwią własne dzieci? Lektura powieści Anji Klabunde przynosi odpowiedź na to pytanie.

Biografia to dla wielu czytelników zbyt ciężki temat, przesycony datami i faktami niekoniecznie interesującymi czytelnika, takimi jak "urodziła się w.. wychowała się.. wyjechała do.." itd., itp. Autorka stara się ułatwić lekturę odbiorcy. Rozdziały są krótkie, język przystępny dla przeciętnego Kowalskiego, a momentami akcja nawet nabiera rozpędu. Przypisy okazują się pomocne, jednakże dużym utrudnieniem jest fakt, iż znajdują się na końcu rozdziałów. Kiedy czytamy tradycyjną, papierową książkę, nie jest to aż tak istotnym problemem, jak wtedy kiedy korzystamy z wersji elektronicznej. Plus za dodatkowy materiał w postaci zdjęć na końcu książki.

Warto spojrzeć z drugiej strony na tę opowieść, którą przecież znamy wszyscy z historii powszechnej. Nie jest to książka lekka, którą czyta się jednym tchem, błyskawicznie, jednak uważam, że nie będziecie żałować. Tak, jak i ja nie żałuję, że poświęciłam te ostatnie kilka dni Magdzie Goebbels.


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie recenzenckiego egzemplarza powieści!


Anja Klabunde, "Magda Goebbels. Pierwsza dama Trzeciej Rzeszy"
Wydawnictwo Prószyński, 2014
ilość stron: 392
data premiery: 10.06.2014