środa, 25 maja 2016

Natasza Socha "Hormonia" | Recenzja



Natasza Socha zaskakuje swoich wiernych czytelników. To nie jest Socha, jaką poznaliśmy w "Maminsynku" czy "Rosole z kury domowej". To Socha bardziej ambitna, dojrzała. Lubię czasem zrelaksować się przy komedii, ale to właśnie dobre, mocne obyczajówki zajmują szczególne miejsce w moim sercu, dlatego przyznaję, że ta nowa Socha przekonuje mnie w stu, a nawet w stu jeden procentach.

Konstancja, Kalina i Kira. Matka, córka i wnuczka. Trzy życiorysy, trzy pokolenia zamknięte pod jednym dachem. Ponad 70-letnia Konstancja jest matką toksyczną. 46-letnia Kalina próbuje wyrwać się ze szponów rodzicielki, z lepszym lub gorszym skutkiem. Kira jest jakby z boku, ale tak naprawdę tkwi po uszy w tym schemacie. Pewnego dnia Kalina odpowiada na dziwaczne, nieco absurdalne ogłoszenie w gazecie. Wyrusza z całkiem obcym facetem w podróż, której celem jest nie Holandia, do której wszak zmierzają, ale... Jak się zapewne domyślacie, Kalina poszukuje własnego "ja", dlatego decyduje się na tę niecodzienną wycieczkę i próbuje się wyzbyć panicznego lęku przed dojrzałością i przemijaniem.

Natasza Socha swoją "Hormonią" rozpoczyna nowy cykl, serię "Matki, czyli Córki". Zacznę może od końca, bo od zakończenia, które sprawiło, że zamknęłam się w sobie i przeżyłam swój osobisty dramat spowodowany niemożnością poznania kontynuacji tej historii. Teraz. Zaraz. Natychmiast! Natasza Socha napisała świetną powieść obyczajową, będącą obiecującym początkiem całej serii. Nie tak dawno narzekałam, że na rynku pojawia się zbyt dużo serii powieści obyczajowych, które w mojej opinii nie mają racji bytu, ale Socha ma naprawdę dobry pomysł na ten cykl. Autorka zaskoczyła mnie swoją "Hormonią". Pokazała zupełnie nową twarz, udowodniła, że jest autorką uniwersalną i świetnie wypada zarówno w komedii, jak i powieści obyczajowej cięższego kalibru.

Emocje w "Hormonii" są prawdziwe. Tak jak i ja prawdziwie, z całego serca nienawidzę Konstancji. Rzadko zdarza się, aby bohater wywoływał we mnie aż TAKIE emocje. Natasza Socha wykreowała postać, obok której nie da się przejść obojętnie. I chociaż Konstancja w tej powieści gra drugie skrzypce, to właśnie wokół niej kręci się cały świat. Swoją "Hormonią" autorka gra na uczuciach czytelników. Opisuje skomplikowane relacje matki z córką i, choć na ten temat napisano już naprawdę wiele, przekonuje mnie swoją wizją świata. Autorce udało się połączyć ambitną powieść obyczajową ze swoim ciętym językiem i doskonałym poczuciem humoru, dzięki czemu "Hormonię" czyta się rewelacyjnie.

Z niecierpliwością czekam na kolejną część. Natasza Socha rozkochała mnie w swoich bohaterach, rozbudziła ciekawość i... urwała opowieść. Tak się nie robi! Nie przerywa się w takim strategicznym momencie. Czekając z niecierpliwością na jesień i kontynuację historii Kaliny, polecam waszej uwadze "Hormonię" i gwarantuję, że nie będziecie zawiedzeni.

Dziękuję autorce i Wydawnictwu Pascal za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Natasza Socha, "Hormonia"
Wydawnictwo Pascal, 2016
data premiery: 25.05.2016

niedziela, 22 maja 2016

Agata Przybyłek "Bez ciebie" | Recenzja



Najnowsza powieść Agaty Przybyłek jest zupełnie inna niż jej dwie pozostałe książki, "Nie zmienił się tylko blond" i "Nieszczęścia chodzą stadami". Tym razem autorka nie napisała komedii, a ambitną powieść obyczajową, wcale nie łatwą i obciążoną ogromnym ładunkiem emocjonalnym. Szkoda tylko, że wydawnictwo zaszkodziło tej książce okładką i tytułem, sugerując banalne romansidło.

Katarzyna miała odnaleźć szczęście w Stanach Zjednoczonych. Przed laty kupiła bilet w jedną stronę, zostawiła w Polsce bolesną przeszłość oraz swoich najbliższych i wyruszyła gonić za marzeniami. Niestety, życie nie okazało się dla niej łaskawe. Przystojny mąż, piękny dom i życie w dostatku - to tylko pozory, pod którymi skrywa się przemoc i ból. Colin zgotował żonie piekło, z którego wyrywa dziewczynę jej teściowa. Kiedy orientuje się, że Katarzyna została dotkliwie pobita przez męża, decyduje się pomóc synowej. Prosi o pomoc młodego lekarza Alana, który wywozi kobietę do prywatnej kliniki w Toronto. To tam Katarzyna ma stanąć na nogi. Rodzące się między nimi uczucie nie może jednak wybuchnąć z pełną siłą, gdyż kobieta wciąż żyje traumatycznymi przeżyciami. Czy po tym, co przeszła Katarzyna, można jeszcze komuś zaufać?

Nie dajcie się zwieść pięknej, słodkiej i wzbudzającej same ciepłe skojarzenia okładce. "Bez ciebie" to zdecydowany głos w sprawie przemocy domowej oraz bardzo mocna powieść. Agata Przybyłek tą książką zaskakuje swoje wierne czytelniczki, przyzwyczajone do lekkich klimatów i doskonałej rozrywki. Agata udowadnia, że jest autorką uniwersalną i doskonale odnajduje się nie tylko w przyjemnych komediach, ale i ambitniejszych powieściach obyczajowych. Ja wybieram właśnie tę Agatę Przybyłek. Lubię zrelaksować się przy komedii, ale to właśnie obyczajówki zajmują szczególne miejsce w moim sercu. Autorka w swojej najnowszej powieści porusza ważny temat, o którym trzeba mówić głośno i zdecydowanie. W sposób szczery i bezkompromisowy pisze o przemocy, jakiej ofiarą padają kobiety w swoich domach, oraz szczegółowo opisuje zespół stresu pourazowego. A wszystko to podane w niezwykle realistyczny i wiarygodny sposób.

Nie jestem zwolenniczką wymuszonych, przesłodzonych happy endów. Od powieści obyczajowej oczekuję czegoś więcej. I właśnie to "więcej" dostałam od Agaty Przybyłek. Największym atutem tej lektury jest jej zakończenie. Takie, jak lubię. Mocne, pozostawiające trwały ślad w psychice i niekoniecznie szczęśliwe. Przyznam, że autorka zaskoczyła mnie tą książką. Dała się poznać jako młoda pisarka, pisząca w lekkim stylu o sprawach bardziej błahych, a tymczasem wydaje dojrzałą i ważną powieść obyczajową. "Bez ciebie" jest bardzo dobrą książką, a jednocześnie doskonałą obietnicą. Agata Przybyłek tą publikacją składa wiążącą deklarację. Odnoszę wrażenie, że autorka ma jeszcze sporo do powiedzenia.

Może "Bez ciebie" nie wciąga już od pierwszej strony i trzeba dać sobie chwilę na zatracenie się w lekturze, ale kiedy już odnajdziecie się w świecie wykreowanym przez Agatę Przybyłek... nie będziecie potrafili przestać! "Bez ciebie" to bardzo dobra, niesztampowa, a przede wszystkim potrzebna powieść. Polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agata Przybyłek "Bez ciebie"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 332
data premiery: 18.05.2016

czwartek, 19 maja 2016

Wywiad | Magdalena Kawka "Tak naprawdę piszę dla siebie"




Niedawno zostałam poproszona o podanie polskiej powieści, która w ostatnim czasie zachwyciła mnie szczególnie. Bez zastanowienia wymieniłam kilka, a wśród nich "Porę westchnień, porę burz". Dzisiaj zapraszam was do lektury wywiadu, jaki miałam przyjemność przeprowadzić z Magdaleną Kawką dla portalu lubimyczytac.pl.
"Pora westchnień, pora burz” to pierwsza w Pani dorobku powieść historyczno-obyczajowa. Czym różni się praca nad książką osadzoną w czasach teraźniejszych od powieści, której akcja rozgrywa się w przeszłości? Jak przygotowała się Pani do napisania „Pory westchnień, pory burz”?
Książkę pisałam z przerwami, prawie trzy lata, ale nie dało się tego inaczej zrobić. Nie chodzi tylko o zbieranie materiałów, ale o też to, że ona musiała we mnie dojrzeć, okrzepnąć. Musiałam mieć pewność, że właśnie tak ma wyglądać. Kiedy pisze się książkę, trzeba używać wyobraźni, a w tym wypadku moja wyobraźnia musiała hulać w ściśle określonych, historycznych realiach. Po dziadkach zostało mi trochę materiałów – mapy Lwowa, przewodniki, cennik biletów tramwajowych i dorożek – i postanowiłam sobie, że ten „Lwów wyobrażony” będzie się jak najmniej różnił od tamtego, prawdziwego. Przywiązywałam wielką wagę do szczegółów; znalazłam nawet trasy przedwojennych tramwajów i ich numery, kiedy więc piszę, że jedynką można było dojechać na plac Świętego Piotra, to wcale tego nie wymyśliłam. Powieść historyczna wymaga od autora mnóstwa dyscypliny i pokory. Nie zawsze można dać się porwać i popłynąć, jak wyobraźnia podpowiada, trzeba wszystko sprawdzać, konsultować. Przeczytałam chyba wszystkie dostępne wspomnienia i pamiętniki ludzi, którzy mieszkali we Lwowie. Oglądałam przedwojenne filmy, słuchałam przedwojennych piosenek. Ważna była dla mnie również warstwa językowa; oni jednak mówili nieco inaczej niż my. Nie wspominając już o cudnym, lwowskim bałaku, pełnym zapożyczeń z niemieckiego, ukraińskiego czy jidysz.
Dlaczego właśnie przedwojenny Lwów i Ukraina w momencie wybuchu II wojny światowej? Co zafascynowało Panią w tym miejscu na tyle, że postanowiła umieścić tam akcję swojej najnowszej powieści?
Dużą rolę odgrywały korzenie mojej rodziny i fakt, że moi dziadkowie, rdzenni lwowiacy i ludzie, którzy bardzo to miasto kochali, nigdy już nie mogli tam powrócić. Zostali na siłę „przesadzeni”, a byli już w takim wieku, że nie mogli się zbyt dobrze zaaklimatyzować w nowym miejscu. Poza tym, to był tygiel narodowości, a lwowska ulica była barometrem nastrojów społecznych. Zawsze mnie zastanawiało, co musieli czuć sąsiedzi z jednej kamienicy, kiedy nagle, po pierwszym września, okazało się, że stoją po dwóch stronach politycznej barykady, bo przynależność narodowa nie pozwala im już na bycie przyjaciółmi. W tej książce realia historyczne są bardzo ważne, w końcu mieliśmy kiedyś z Ukraińcami jedno państwo, ale posłużyły mi głównie do tego, żeby pokazać, jak łatwo zapomnieć, że najpierw jest się człowiekiem, a dopiero potem Polakiem czy Żydem.
Ciekawa jestem, przez jaki czas pracowała Pani nad „Porą westchnień, porą burz”. Jak długo zbierała Pani materiały, a ile trwał sam proces tworzenia?
Jak już mówiłam, książkę pisałam trzy lata. Nie zbierałam wcześniej materiałów, to działo się równocześnie. Najpierw w głowie zrodziła się historia Lilki, młodej, beztroskiej dziewczyny, z marzeniami, planami, zupełnie takiej samej jak współczesne dziewczęta. Potem, w miarę jak powieść się rozrastała, potrzebowałam nowych materiałów. Przeczytałam mnóstwo opracowań dotyczących tamtego okresu, rozmawiałam z wieloma historykami i bardzo się starałam pokazać, że nie istnieje coś takiego, jak „jedna prawda”. Każdy z bohaterów ma swoją. I ja każdą z nich starałam się pokazać, bez oceniania, czy jest zła czy dobra. Zamiast motywów i poglądów ważniejsze były dla mnie efekty ich działań i to, jak człowiek zmienia się pod wpływem sytuacji. Idę o zakład, że czytelnik nie będzie umiał przypiąć łatki bohatera pozytywnego bądź negatywnego większości postaci w książce.
Pani dziadkowie pochodzili ze Lwowa, zgadza się? Czy zna Pani Lwów tylko z opowiadań najbliższych, a może udało się odwiedzić miasto, przygotowując się do pracy nad powieścią?
Wiem, to nie zabrzmi dobrze: nigdy nie byłam we Lwowie. Ale też nie mam już szans na poznanie tego Lwowa, który najbardziej mnie fascynuje: przedwojennego, Lwowa moich dziadków. Spędziłam całe miesiące, studiując stare fotografie, i czasem mam irracjonalne wrażenie, że znam ten przedwojenny Lwów jak własną kieszeń. Może to jakaś magia, może genius loci tego miasta mieszkał w mojej duszy, zanim się urodziłam?
Czy „Pora westchnień, pora burz” to chwilowy flirt z powieścią historyczno-obyczajową, a może związek na stałe?
Moim zdaniem nie ma w pisarstwie czegoś takiego jak związek na stałe. To musiałoby zakładać, że wiem, jaka będę za dziesięć lat, co mi wtedy będzie w głowie siedziało. A tego nie wiem. Może będę pisać wiersze albo bajki dla dzieci. A flirty są bardzo przyjemne.

W swoim dorobku ma Pani powieść napisaną z innym autorem, Robertem Ziółkowskim. Jak to jest: wpuścić inną osobę do swojego zamkniętego świata i stworzyć coś wspólnego? Jak w ogóle wygląda praca nad powieścią przygotowywaną we współpracy z drugim pisarzem?
Nigdy nie myślałam, że będę umiała wpuścić kogoś do swojej głowy. I, o dziwo, okazało się to bardzo przyjemnym eksperymentem. To było wielkie wyzwanie, ale Robert jest wszechstronnym pisarzem, obdarzonym wielkim talentem, i na dodatek pisze bardzo dynamicznie, z czym ja niekiedy miewam problemy. Zanim mój bohater w ogóle wejdzie do kuchni, skupia się po drodze na milionie niepotrzebnych rzeczy, a mnie wychodzą z tego cztery bite strony. Robert nauczył mnie, jak wchodzić do kuchni w jednym zdaniu. Praca nad książką „Tuż za rogiem” była niesamowitą przygodą, pełną emocji, kłótni, rwania włosów z głowy. Narodziła się w wyniku naszych niekończących się rozmów, kiedy pokazywaliśmy sobie, jak różnie postrzegamy świat. I wtedy wpadliśmy na pomysł, że nie musimy niczego wymyślać, po prostu napiszemy, dlaczego czasem tak trudno się porozumieć kobietom i mężczyznom. Dlaczego kiedy on mówi: nie do twarzy ci w tej sukience, to ona myśli: nie podobam mu się, już mnie nie kocha. Albo kiedy ona zwyczajnie stwierdza: tęsknię za tobą, on uważa, że natychmiast powinien coś zrobić z tą jej tęsknotą. „Tuż za rogiem” to książka o trudnej miłości, bo takiej zaniedbanej i przeterminowanej już nieco. Te same wydarzenia poznajemy z punktu widzenia kobiety i mężczyzny – i czasem nadziwić się nie można, że choć mówimy tym samym językiem, kompletnie się nie rozumiemy.
Proszę opowiedzieć, jak przebiega u Pani proces tworzenia. Czy zaczyna Pani od konspektu, dokładnego planu, czy… po prostu siada i pisze?
Po prostu siadam i piszę. Choć tak naprawdę pisanie to ostatni etap procesu tworzenia. Wcześniej chodzę z historią w głowie, przetrawiam ją, pozwalam, żeby dojrzała. Gadam do siebie, wyobrażam sobie, jacy będą moi bohaterowie, co będą czuli, jak postąpią. Mam mnóstwo pomysłów, które natychmiast zapominam. Przychodzą nowe, próbuję ich, smakuję, czasem zostaną, czasem lądują na śmietniku mojego pisarskiego świata. Dlatego tak dobrze pisało mi się z Robertem, bo w kółko o tym gadaliśmy, i ta historia zadziała się na długo przed tym, zanim spisaliśmy ją na papierze. Nie robię notatek, planów, konspektów – to dla mnie zbyt trudne, wymagające dyscypliny, a my dwie za sobą nie przepadamy… Mam wszystko w głowie.
Dla kogo Pani pisze? Czy ma Pani w swojej głowie wyobrażenie typowego czytelnika Magdaleny Kawki?
Tak, mój czytelnik jest mądry, wrażliwy, nie szuka łatwych emocji. A ja mu na nich nie gram perfidnie, choć czasem przecież mogłabym. Wiem, co wyciska łzy, co przyciąga uwagę, wiem, jak poprowadzić akcję, żeby czuł się zaskoczony; znam milion sztuczek, ale nie one są w moim pisarstwie najważniejsze. Teraz strzelę sobie w stopę: tak naprawdę piszę dla siebie. A czytelnik to mój najmilszy bonus w całym tym twórczym ambarasie.
Nad czym Pani obecnie pracuje? Czym jeszcze planuje Pani zaskoczyć czytelników?
Akcja „Pory westchnień, pory burz” nie skończyła się z chwilą wyjścia ze Lwowa wojsk sowieckich. To powieść szeroka, obejmująca wiele lat wojennych i powojennych, dlatego zaplanowana została na kolejny tom, bo mi się wszystko w jednym nie zmieściło. Pracuję obecnie nad drugą częścią, która rozpoczyna się na dalekiej Syberii, gdzie trafił jeden z głównych bohaterów. Akcja na przemian będzie się przenosiła z Syberii do Lwowa, zostaniemy wśród bohaterów, których poznaliśmy w pierwszym tomie, ale trochę ich sprawy się pokomplikują. Nie będzie im łatwo pod niemieckim terrorem, od nowa będą musieli weryfikować poglądy, zawierać nowe układy, od nowa definiować wrogów i przyjaciół. Będą pracować w instytucie profesora Weigla, karmić wszy, walczyć o przetrwanie, a także mierzyć się z bolesnymi tematami, które z wojną nie mają nic wspólnego. Bo w czasie wojny ludzie nie myślą wyłącznie o wojnie.
Co Magdalena Kawka czyta prywatnie? Proszę opowiedzieć o swoich ulubionych lekturach i literackich inspiracjach.
Przez ostatnie lata czytałam głównie opracowania historyczne. Ale lubię każdy rodzaj literatury, byle dobrze napisany. Autor musi być wobec mnie bezwzględny, musi mnie brutalnie trzymać w ramionach i nie wypuścić do ostatniej kartki. Nie lubię książek nudnych i miałkich – i wcale nie mam na myśli, że sięgam wyłącznie po literaturę wysokich lotów. Lubię nurt mainstreamowy, lubię, kiedy talent pisarza do snucia opowieści zabiera mnie w podróż do jego świata. Czytam kryminały, Kinga, Cobena, uwielbiam Kazantzakisa, Myśliwskiego, ale moimi ostatnimi miłościami literackimi są kobiety: Joyce Carol Oates, Majgull Axelsson i nasza swojska Anna Janko. One mi nie pozwalają zapomnieć o swoich książkach jeszcze długo po tym, jak odłożę je na półkę. A to właśnie jest dla mnie wyznacznikiem dobrej i wartościowej literatury.

Wywiad został przeprowadzony dla portalu Lubimy czytać.
lubimyczytac.pl

poniedziałek, 16 maja 2016

Remigiusz Mróz "Trawers" | Recenzja przedpremierowa



Przyszedł czas pożegnania z komisarzem Forstem. Mam wrażenie, że to, co najlepsze Remigiusz Mróz zostawił na sam koniec. Nie zwykłam wylewać morza łez podczas ckliwych romansów, tymczasem uroniłam łzę, czytając ostatni rozdział "Trawersu". To nie tylko bardzo dobry kryminał czy thriller, to przede wszystkim rewelacyjna powieść.

W Kościelisku pojawia się grupa syryjskich uchodźców. Chwilę później na prowadzącym na Czerwone Wierchy szlaku zostaje odnaleziony zamordowany mężczyzna, a w jego ustach umieszczono syryjską monetę. Podejrzenie pada na grupę imigrantów, jednak również inna wersja nie wydaje się śledczym nieprawdopodobna, a prowadząca dochodzenie prokurator Dominika Wardyś-Hansen bierze pod uwagę, że Bestia z Giewontu powróciła. Niestety, prokurator sama wsadziła na dwadzieścia pięć lat do więzienia jedynego człowieka, który mógłby schwytać Bestię. Tymczasem komisarz Forst stara się przetrwać każdy kolejny dzień w więziennym środowisku, podczas gdy na wolności ktoś wciąż czeka na jego ratunek.

Ostatnia część trylogii z (byłym już) komisarzem Wiktorem Forstem zaczyna się od mocnego akcentu. Poznajemy brutalny, więzienny świat, w który Forst zdążył wsiąknąć już na dobre, aby chwilę później przenieść się na górskie szlaki, gdzie został zamordowany turysta. Potem jest już tylko lepiej (gorzej). "Trawers" to najlepsza część serii. Remigiusz Mróz stworzył nie tylko kapitalny kryminał, ale również powieść o bogatym tle społeczno-obyczajowym. Nie obce są mu problemy, z którymi boryka się współcześnie cała Europa. Mróz w szczery i bezkompromisowy sposób rozprawia się z mitami, jakie narosły wokół kryzysu imigracyjnego. Jest doskonałym obserwatorem rzeczywistości. Zapewniając swoim czytelnikom niebanalną rozrywkę i czystą przyjemność z obcowania z charyzmatycznym komisarzem Forstem, otwiera nasze oczy na ważne problemy współczesnego świata.

Remigiusz Mróz udowadnia, że nie bez powodu jest jednym z najchętniej czytanych polskich pisarzy młodego pokolenia. Jeśli kiedykolwiek zastanawiał was fenomen tego faceta, przeczytajcie "Trawers". Nikt tak jak on nie potrafi kluczyć i tworzyć tak genialnych, inteligentnych, a jednocześnie mocno ironicznych, a momentami bezczelnych śledczych. I nikt tak jak on nie potrafi budować napięcia przez trzy kolejne tomy. A wszystko to po to, by wbić czytelnika w fotel i zmasakrować zakończeniem. Pochłonęłam "Trawers" w dwa wieczory, a potem długo nie mogłam spać. Smaku tej lekturze dodaje... pojawienie się Joanny Chyłki, uwielbianej przez czytelników bohaterki innej serii pióra młodego pisarza. Chyłka i Forst na kartach jednej powieści? Musicie to przeczytać!

Czy zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się z bohaterami waszych ulubionych książek, kiedy pisarz już opuści ich i pozwoli podążać dalej swoimi ścieżkami? Uwielbiam otwarte zakończenia. "Trawers" nie odkrywa wszystkich kart, bo zawsze jest jakiejś "dalej". Po raz pierwszy beczałam podczas lektury kryminału. Chyba nie muszę nic więcej dodawać. "Trawers" wyzwala przeróżne emocje.


niedziela, 15 maja 2016

Pierwsza przedpremierowa recenzja najnowszej powieści Magdaleny Parys





Mama Magdaleny Parys mocno wierzyła w tę powieść. Jej córka w końcu napisała coś sensownego, a nie tylko "jakieś szpiegowskie kryminały". "Biała Rika" zaskakuje. Jest zupełnie inna niż wszystko, co do tej pory napisała Magdalena Parys. Laureatka Literackiej Nagrody Unii Europejskiej, autorka powieści, do przekładu których prawa sprzedano do kilkunastu krajów powraca z niezwykłą książką.





Dorastająca Dagmara chce poznać tajemnice swojej rodziny. Wtedy jeszcze nie spodziewa się, że dotrze do najbardziej bolesnych wspomnień i głęboko skrywanych sekretów swojej babki. Rika w 1945 roku uciekła z rodzinnego Hamburgu wraz z ukochanym Karolem. Wśród wracających z przymusowych robót Polaków uchodziła za niemowę. Nie mogła zdradzić się ze swoim niemieckim pochodzeniem. Nawet wtedy, gdy rodziła syna, milczała, chociaż ból rozsadzał ją środka. Po wojnie Rika osiedliła się wraz z mężem w Szczecinie, gdzie wszystko co "poniemieckie" budziło wstręt i odrazę. Kilkadziesiąt lat później Dagmara, poszukując własnej tożsamości, poznaje fascynujące szczegóły z życia Riki i odkrywa zupełnie nieznane karty w historii swojej rodziny.

"Biała Rika" to powieść niezwykła i, jak przyznaje sama autorka, bolesna, oparta na prawdziwych wydarzeniach i rodzinnej historii Magdaleny Parys. Pisarka szczerze i bezkompromisowo rozlicza się z przeszłością, opisuje wciąż żywe wspomnienia i porusza nawet najtwardsze serca. Magdalena Parys zaskoczyła mnie tą historią. Ta powieść jest zupełnie inna, niż dwie poprzednie książki autorki, bardziej chaotyczna, trudniejsza i zostawiająca głęboki ślad w psychice. Czytając "Białą Rikę" miałam wrażenie, że spotkałam się z dobrą koleżanką, która opowiada mi historię swojej rodziny, co chwilę wtrącając kolejne myśli i opowieści, jakie właśnie przyszły jej do głowy. Inna jest też objętość. Magdalena Parys przyzwyczaiła mnie do grubych tomiszczy, mocno zaskoczyła mnie więc już sama przesyłka z książką, sugerująca lekturę raczej skromniejszych rozmiarów.

Magdalena Parys skłania do poszukiwań. Bo ci najbardziej niezwykli ludzie są... gdzieś wśród nas. Autorka zaprasza nas w niesamowitą podróż w poszukiwaniu przeszłości najbliższej rodziny, skłania nas do refleksji i zadaje pytanie, ile tak naprawdę wiemy na temat naszych przodków. "Biała Rika" to najprawdziwsza z dotychczasowych powieści Magdaleny Parys. Czołgi przemierzające w osiemdziesiątym pierwszym roku ulice Szczecina, młoda Niemka wśród Polaków wracających z przymusowych robót w Niemczech w czterdziestym piątym, schyłek PRL-u i emigracja do Berlina Zachodniego - życie w powieści Magdaleny Parys biegnie równolegle z kluczowymi wydarzeniami dwudziestego wieku. To nasza historia, moja, twoja, autorki i naszych najbliższych. Nie można o niej zapomnieć.

Jestem zachwycona najnowszą książką Magdaleny Parys. To powieść monumentalna, bo naprawdę nie trzeba pisać książki o objętości ponad 600 stronach, aby stworzyć coś wielkiego. "Biała Rika" jest najbardziej intymną powieścią Magdaleny Parys, zupełnie inną niż "Magik" czy "Tunel". Warto poznać taką Parys. Moje serce udało jej się podbić.

Dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Magdalena Parys "Biała Rika"
Wydawnictwo Znak Literanova, 2016
liczba stron: 304
data premiery: 01.06.2016

sobota, 14 maja 2016

Słów kilka o "Jedynej", czyli dlaczego więcej nie znaczy lepiej



Pozwólcie, że dzisiaj zrezygnuję z tradycyjnej formy recenzji i, zamiast szczegółowo omawiać lekturę "Jedynej", skupię się bardziej na działalności klubu Kobiety to czytają, który od początku swego istnienia proponował czytelniczkom literaturę kobiecą na naprawdę wysokim poziomie. Sama uwielbiam literaturę obyczajową, a książki wydawane pod opiekuńczymi skrzydłami klubu mogłam śmiało polecić innym zwolennikom tego gatunku. Jednak i klub, tak jak i zresztą cały rynek wydawniczy, dopadł syndrom "byle szybciej, byle więcej", co niekoniecznie wychodzi im na dobre, a czego najlepszym dowodem jest dość przeciętna powieść Marii de los Santos, "Jedyna".

Dyskusyjny klub Kobiety to czytają został powołany do życia przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka latem 2013 roku. Przeczytałam WSZYSTKIE książki z serii, a w klubie udzielałam się praktycznie od samego początku. Z niecierpliwością czekałam na kolejne nowości klubowe, a pierwsze, legendarne już dla mnie tytuły w stylu "To, co zostało", "Zatoka o północy" czy "W słusznej sprawie" uplasowały się w ścisłej czołówce moich ulubionych książek. Holokaust, przymusowa sterylizacja, wojna, zabójstwo, depresja poporodowa - tematy były mocne. Nowe powieści ukazywały się co kilka miesięcy i naprawdę było na co czekać. Teraz klub zmienił politykę, każdego miesiąca proponuje nam kolejną książkę, stawiając, no cóż, na ilość, a nie na jakość. Niestety.

"Jedyna" to całkiem poprawna i... przeciętna powieść obyczajowa. Ot, dwie przyrodnie siostry, jedna z nich rozpieszczana przez ojca, druga nigdy nie zaznała ojcowskiej miłości, a w tle pierwsza miłość i niespełnione uczucie sprzed lat. A wszystko to opisane w trochę nudny i nużący sposób, bo autorka, zamiast puścić machinę w ruch i pozwolić akcji popędzić, skupiła się na przydługich opisach i dodatkowych, zupełnie niepotrzebnych wątkach. A gdzie niebłahe tematy, ważne problemy natury społeczno-moralnej, z których zasłynął klub? W tej pozycji ich nie znajdziecie. Pewnie nie czepiałabym się aż tak bardzo, gdyby powieść nie została wydana w klubie, który kiedyś stał się marką samą w sobie, przyciągając fanów naprawdę dobrej i ambitnej literatury obyczajowej.

Szkoda, że klub, zamiast kontynuować wyszukiwanie dla nas absolutnych perełek, jak to miało miejsce na początku, stara się zadowolić czytelniczki liczbą wydawanych książek, spychając ich jakość na drugi plan, co niestety staje się powoli standardem dla całego rynku wydawniczego.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Maria de los Santos "Jedyna"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 512
data premiery: 05.05.2016

piątek, 13 maja 2016

Kto powinien zagrać w ekranizacji trylogii o komisarzu Forście?


To już fakt - prawa do ekranizacji trylogii o komisarzu Forście zostały sprzedane. Zanim przejdę do recenzji trzeciej części (tak! mam!), skorzystam z zaproszenia, jakie otrzymałam od Wydawnictwa Filia. Otóż zostałam poproszona o stworzenie listy aktorów, którzy, moim skromnym zdaniem, powinni zagrać w ekranizacji. Oto mój dreamcasting.




Piotr Stramowski jako Forst

Kapitalny Janek "Majami" Fabiańczyk z nowego "Pitbulla". Wahałam się między Stramowskim a Dorocińskim, ale Dorociński jest postacią tak znaną i kojarzącą się jednoznacznie z określoną rolą, że Stramowski wydaje mi się lepszym kandydatem. Tylko błagam, niech Forst chodzi po tych szlakach bez koszulki.



Emilia Komarnicka jako Olga Szrebska

Podczas lektury widziałam właśnie jej twarz. Moim zdaniem jest idealną kandydatką na odtwórczynię roli książkowej Szrebskiej. Młoda, zdolna i utalentowana i jeszcze nie tak bardzo popularna, a mam wrażenie, że postać Olgi mogłaby zostać jej "rolą życia".



Dorota Landowska jako prokurator Wadryś-Hansen

Tutaj chyba odezwał się we mnie sentyment do znakomitego serialu sprzed kilkunastu lat, "Kryminalnych", gdzie Dorota Landowska wcieliła się w postać pani prokurator, ściśle współpracującej z komisarzem Zawadą. Chętnie zobaczyłabym Landowską raz jeszcze w roli prokurator.



Janusz Gajos jako Osica

Gajos byłby idealnym odtwórcą roli Osicy. To uniwersalny aktor, który potrafi zagrać zarówno policjanta, jak i gangstera, a w roli opiekuńczego ojca i tego "dobrego" gliny byłby wprost znakomity.



Antoni Pawlicki jako Bestia

W swoim spojrzeniu Pawlicki ma coś, co... niepokoi. Uważam, że idealnie sprawdziłby się w roli Bestii z Giewontu, mordercy, za którym bezskutecznie podąża Forst. Pawlicki był już obsadzany w roli amantów, doskonale sprawdza się jako policjant, idealnie wpasowuje się także w czasy wojennej zawieruchy. Może przyszedł już czas na rolę Bestii?

A Wy, kogo obsadzilibyście w głównych rolach?

czwartek, 12 maja 2016

Agnieszka Pruska "Hobbysta" | Recenzja



Komisarz Barnaba Uszkier powraca w nowym śledztwie. Podobno seryjny morderca zdarza się w karierze śledczego co najwyżej jeden raz, jednak mordujący z zemsty i zazdrości zabójca jest nie mniej groźny niż szaleniec, którego Barnaba ścigał w debiutanckiej powieści Agnieszki Pruskiej, w "Literacie".

Rodzina komisarza Barnaby Uszkiera przebywa na wakacjach w niewielkiej wsi położonej nad jeziorem Krosino. Policjant wie, że jego najbliżsi są bezpieczni, dlatego może zająć się swoją pracą. Niestety, w okolicy, w której znajduje się jego żona i dzieci, zostają odkryte zwłoki zamordowanego mężczyzny. Kto mógł chcieć skrzywdzić miłego i sympatycznego wędkarza, który w pobliskim jeziorze łowił ryby? Tymczasem Barnaba ma kolejne zmartwienie - wygląda na to, że jego synowie próbują zabawy w detektywów, podążając śladem mordercy. Komisarz rozpoczyna wielowątkowe śledztwo, próbując odkryć tożsamość zabójcy wśród wielu podejrzanych.

"Hobbysta" to klasyczny kryminał. Agnieszka Pruska nie potrzebuje opisywać krwawych zbrodni, aby przyciągnąć uwagę czytelnika. Śledztwo opiera się przede wszystkim na dedukcji i wysnutych wnioskach. Uwielbiam inteligentnych detektywów w literaturze, a taki właśnie jest komisarza Barnaba Uszkier. Cykl z sympatycznym śledczym bardzo przypadł mi do gustu, a "Hobbysta" jest kolejną, po "Literacie" książką, którą mogę polecić miłośnikom powieści kryminalnych. Agnieszce Pruskiej udało się napisać powieść, której akcja pędzi w zawrotnej prędkości, a nowe poszlaki do przeanalizowania pojawiają się na każdej stronie. Brawo! "Hobbysta" sprawi, że przez całą lekturę będzie wam towarzyszyć wrażenie, że już trafiliście na ślad mordercy, podczas gdy... zakończenie utrze wam nosa!

Druga powieść autorki jest równie dobra, co pierwsza. Trupów co prawda w "Hobbyście" jest nieco mniej niż w "Literacie", ale Agnieszka Pruska wcale nie musi zabijać kilku osób, aby dawkować czytelnikowi napięcie. Wszystkie istotne dla śledztwa informacje dawkowane są stopniowo, a autorka podsuwa wiele fałszywych tropów, nie pozwalając nam przewidzieć, kto stoi za śmiercią zapalonego wędkarza. W "Literacie" kluczem do rozwiązania zagadki była pasja do literatury, tym razem, jak sama nazwa wskazuje, istotne okaże się... hobby ofiary! Agnieszka Pruska w kapitalny sposób opisuje motywy, jakie kierują zabójcą w momencie popełniania zbrodni. Psychika ludzka wciąż pozostaje nieodgadniona.

"Hobbysta" to nie lada gratka dla wszystkich sympatyków inteligentnych, przemyślanych kryminałów. Agnieszka Pruska napisała mocno osadzoną w polskich realiach powieść, która zachwyca dojrzałym warsztatem literackim i lekkim stylem. Przeczytałam w jeden dzień i wam radzę uczynić to samo!

Dziękuję Wydawnictwu Oficynka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Pruska "Hobbysta"
Wydawnictwo Oficynka, 2015
liczba stron: 416
data premiery: 25.06.2015

niedziela, 8 maja 2016

Lavinia Petti "Złodziej z mgły" | Recenzja przedpremierowa




Czasem lepiej byłoby nie pamiętać. Zgubić najbardziej bolesne wspomnienia gdzieś w otchłani pamięci, zapomnieć, stracić, zostawić za sobą... Czyżby? Antonio Maria Fonte, bohater powieści "Złodziej z mgły", wyrusza w niesamowitą podróż w pogoni za utraconymi wspomnieniami, z których piętnaście lat temu sam zrezygnował.

Antonio jest popularnym pisarzem poczytnych powieści, a zarazem introwertycznym i nieco dziwacznym człowiekiem. Mieszka sam, z kotką o wdzięcznym imieniu Calliope, a jedyny kontakt ze światem zewnętrznym ma za sprawą swojego agenta, który zmusza go do spotkań z innymi ludźmi i kontroluje postępy w pracy nad nową książką. Pewnego dnia Antonio w swoim mieszkaniu znajduje list. List, którego nadawcą jest... on sam, a adresatem nieznana mu kobieta. Antonio jednak nie pamięta, aby kiedykolwiek go napisał. Jego zdziwienie jest jeszcze większe, kiedy z treści listu wynika, że... Antonio być może zamordował w przeszłości człowieka. Kim jest kobieta, którą kiedyś z pewnością kochał, a jakiej dziś w ogóle nie pamięta?

Lavinia Petti stworzyła wyjątkowy, równoległy świat. Świat, który nie istnieje. Najprawdopodobniej nie istnieje. To właśnie tam znajdują się wszystkie utracone wspomnienia, ludzie, o jakich zapomnieliśmy i przedmioty, które zgubiliśmy gdzieś niepostrzeżenie, zbyt zajęci codziennością. Nie, to nie jest literatura fantastyczna. "Złodziej z mgły" to godny przedstawiciel literatury pięknej. Autorka stworzyła niezwykły  świat, w którym nic nie jest takie, jakie mogłoby się wydawać, a wszystko to, by pokazać mnie czy tobie, drogi czytelniku, jak łatwo skupiamy się na rzeczach nieistotnych, tracąc czas, jaki przecież nie jest nieograniczony. "Złodziej z mgły" to uniwersalna powieść. Każdy z nas znajdzie w lekturze coś dla siebie, gdyż odbiór powieści jest uzależniony od przeżyć i doświadczeń poszczególnych czytelników.

"Złodziej z mgły" to niebanalna i wcale nielekka powieść. Z pewnością to NIE jest literatura dla wszystkich. Książka spodoba się wielbicielom klimatów w stylu Zafona, chociaż nie mogę i nie chcę powiedzieć, że Petti to nowy Zafon, tym razem w spódnicy. Lavinia Petti ma swój indywidualny styl, a w swojej powieści prezentuje dojrzały warsztat literacki. Największymi zaletami tej książki są cięty język, ironiczne dialogi oraz sam Antonio - główny bohater. Inteligentny facet, którego mimo świadomości jego wad... po prostu nie da się nie polubić! "Złodziej z mgły" to ambitna i dojrzała powieść, za sprawą której wiele razy uśmiechałam się ironicznie pod nosem. Czytałam ją kilka wieczorów, bo to nie jest książka, jaką można połknąć na raz, nie pochłonęłam błyskawicznie, a raczej rozkoszowałam się każdym słowem.

"Złodziej z mgły" to jedna z lepszych, a na pewno - bardziej ambitnych powieści, którą przeczytałam w ostatnich tygodniach. Na początku miałam problem z odnalezieniem się w świecie wykreowanym przez Lavinię Petti, czułam się nieco zagubiona, ale szybko poczułam na twarzy powiew powietrza prosto z tajemniczej krainy, w której wylądował Antonio i pokochałem tę książkę całym sercem.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Lavinia Petti "Złodziej z mgły"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 472
data premiery: 11.05.2016

środa, 4 maja 2016

Krystyna Mirek "Większy kawałek nieba" | Recenzja



Krystyna Mirek zdobyła serca wiernych czytelniczek, pisząc wzruszające, proste i życiowe opowieści o całkiem zwyczajnych bohaterach. Autorka nazywana "literackim źródłem pozytywnych emocji" właśnie wydała swoją nową powieść, "Większy kawałek nieba". Czego możecie się spodziewać po najnowszej książce pisarki?

Iga właśnie wróciła z Anglii i całkiem spontanicznie rozpoczęła pracę w jednej z krakowskich restauracji. Los nigdy nie rozpieszczał dziewczyny - matka zmarła wiele lat temu, ojciec od zawsze nadużywał alkoholu, a sama Iga żyje na dość niskim poziomie, musząc liczyć się z każdym wydawanym groszem. Wiktor pochodzi z zupełnie innej bajki. Jego rodzina jest zamożna, a on sam prowadzi doskonale prosperującą restaurację w centrum Krakowa. Po śmierci ukochanej żony samotnie wychowuje nastoletniego syna. Serce szczelnie zamknął dawno temu, kiedy zmarła Łucja. W końcu jednak dochodzi do wniosku, że przez wzgląd na dobro Oliwiera, dobrze byłoby się w końcu ożenić i stworzyć prawdziwy dom dla swojego dziecka. Idealną kandydatką jest Natalia, która od kilku lar próbuje bezskutecznie zdobyć miłość Wiktora.

No cóż, mogłoby się wydawać, że to historia, jakich wiele, a jednak Krystyna Mirek potrafi z nawet tak prostej opowieści stworzyć wartościową, dodającą otuchy powieść. Siła prozy Krystynek Mirek tkwi właśnie w zwyczajności bohaterów i prostocie opisywanych historii. Czytelniczki pokochały jej twórczość, bo w życiu postaci bez problemu odnajdują siebie. Każdy z nas boryka się z problemami, o jakich pisze Krystyna Mirek. Autorka pomaga wyjść z życiowych perturbacji, znaleźć w tym szaleństwie odgórny sens i... rozwiązanie. Nie dziwi mnie popularność książek Krystyny Mirek - czytelniczki kochają historie, które wzruszają, bawią do łez i dodają otuchy. Zatraciłam się w lekturze "Większego kawałka nieba", czerpiąc garściami z życiowej mądrości autorki i ciekawiąc się opowieścią o znajomości Igi i Wiktora. A właściwie - początku znajomości, gdyż "Większy kawałek nieba" to pierwsza część cyklu powieści z nowymi bohaterami w rolach głównych.

No właśnie. Kolejna seria... Szczerze? Powoli zaczynam mieć już dość serii powieści obyczajowych. Padło akurat na "Większy kawałek nieba", a nie jest to absolutnie zarzut w stronę tej książki, tylko... tak ogólnie. Zdecydowanie wolę, gdy każda następna powieść mojej ulubionej autorki jest odrębną historią. Serie sprawdzają się w przypadku powieści kryminalnych, ale obyczajowych? Nie jestem przekonana. Co innego, gdyby takie cykle były wyjątkiem, a mam wrażenie, że stają się powoli standardem. Autor musi wtedy na siłę komplikować życie swoim bohaterom, za dużo kombinować, co czasem wychodzi, niestety, sztucznie. Sama nie wiem, czy historia Igi i Wiktora ma potencjał, aby ciągnąć ją przez kilka części. Jest bardzo dobra, ciekawa, ale... powinna się już skończyć. Był happy end, pora przejść do następnych bohaterów i ich problemów - ja tak to widzę, lecz chyba jestem w mniejszości.

"Większy kawałek nieba" porusza wiele ważnych tematów i z pewnością podbije serca miłośniczek powieści obyczajowych. Krystyna Mirek wyróżnia się dużą wrażliwością na ludzką krzywdę, jest doskonałą obserwatorką. Polecam, to doskonały sposób na spędzenie wieczoru - pochłoniecie tę książkę błyskawicznie!

Dziękuję Wydawnictwu Znak za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Krystyna Mirek "Większy kawałek nieba"
Wydawnictwo Znak, 2016
liczba stron: 432
data premiery: 27.04.2015

poniedziałek, 2 maja 2016

Magdalena Knedler "Nic oprócz strachu" | Recenzja



Przed lekturą miałam ambiwalentne uczucia: z jednej strony bardzo chciałam poznać najnowszą powieść Magdaleny Knedler, z drugiej jednak - nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu, żeby Polka pisała "szwedzki" kryminał. Dziś, już kiedy zapoznałam się z tekstem książki "Nic oprócz strachu", mogę śmiało powiedzieć, że to jeden z lepszych skandynawskich kryminałów, jakie miałam okazję poznać, mimo iż jego autorką jest Polka. Chylę czoła!

Komisarza Anna Lindholm jest Polką, jednak od wielu lat mieszka w Ystad, w Szwecji. Tam wyszła za mąż za Szweda, przystojnego Vidara i tam rozpoczęła karierę w szwedzkiej policji. Kilka miesięcy temu Anna rozwiązała jedną z najbardziej skomplikowanych spraw, nie tylko w swojej karierze, ale również jedną z najtrudniejszych, z jaką przyszło się zmierzyć śledczym w Ystad. Komisarz rozgryzła i aresztowała Narcyza, seryjnego mordercę. Niestety, Annie nie udało się odgraniczyć życia zawodowego od prywatności - Vidar uległ wypadkowi, w wyniku którego przestał chodzić. Do próby morderstwa przyznaje się Narcyz, który co prawda siedzi w więzieniu, jednak nadal jest bardzo wpływowym człowiekiem. To dopiero początek dziwnych zdarzeń. Wkrótce Narcyz sam pada ofiarą zabójstwa, a w Malmö zostaje zamordowana klientka Vidara, Sofia. Tymczasem Anna otrzymuje dziwne anonimy, których nadawca zdaje się być zafascynowany twórczością Oscara Wild'a.

Magdalenie Knedler najlepiej zdecydowanie wychodzi pisanie klasycznych kryminałów. To jest własnie drogą, którą autorka powinna obrać. "Nic oprócz strachu" to utrzymana na wysokim, północnoeuropejskim poziomie powieść kryminalna z rozbudowanym wątkiem obyczajowym. Książka ma ponad 500 stron, ale gwarantuję, że przeczytacie ją przez weekend. W dzień wolny od pracy, kiedy moje dzieci jeszcze słodko chrapały, zwlekłam się przed siódmą rano, półprzytomna, a wszystko to, aby skończyć czytać powieść Magdaleny Knedler i dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało. Uwierzcie, jestem niepoprawnym molem książkowym, ale sen jest dla mnie na wagę złota, dlatego nie mogłam napisać lepszej rekomendacji dla książki "Nic oprócz strachu". Mało co jest mnie w stanie wyrwać z łóżka wczesnym rankiem. Magdalenie Knedler się to udało.

Autorka zaprasza swoich czytelników w podróż śladami Anny Lindholm. Pędzimy między Ystad, Malmö i Helem, aby na chwilę zatrzymać się w... Wenecji. Ale to właśnie w Helu Magdalena Knedler skradła moje serce. Uwielbiam Hel i uwielbiam dobre powieści kryminalne. To, co się stało właśnie w Helu... no cóż, autorka skomplikowała sprawę jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. A jednak! Właśnie tutaj, w miejscu, gdzie zaczyna się Polska, akcja nabiera szaleńczego tempa i nie zwalnia aż do końca. Co nie znaczy, oczywiście, że wcześniej tempo było zbyt wolne. Magdalena Knedler już od pierwszej strony chwyta czytelnika za gardło, prowadzi akcję silną ręką. Tylko ten Hel... jest taki symboliczny. Dla bohaterki i dla całej historii. I dla mnie!

Rozbudowa intryga kryminalna, ciekawe tło społeczno-obyczajowe, wyraziści bohaterowie - to wszystko znajdziecie w najnowszej powieści Magdaleny Knedler. To jeden z nielicznych polskich kryminałów, który został przez autora... skończony. Tak, skończony. Po lekturze wielu powieści odczuwam niedosyt, w innych zaś irytują mnie przydługie opisy, które usypiają akcję, a przecież nie o to w kryminale chodzi. Magdalen Knedler jest gdzieś po środku. Idealnie po środku, a jej książce niczego nie brakuje. Brawo!

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Magdalena Knedler "Nic oprócz strachu"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 534
data premiery: 13.04.2016