Piskliwy dźwięk zegarka elektronicznego odbił się
echem od ścian. Mężczyzna odłożył narzędzia i usiadł
w niewielkiej kamiennej niszy. Była zimna i wilgotna,
ale w ogóle tym się nie przejmował. Siadał w tym
miejscu zawsze, gdy dochodziła dwudziesta druga. Był
to czas odpoczynku po kilku godzinach ciężkiej pracy.
W zależności od przypadającej zmiany przychodził na
dwunastą w południe lub na szóstą rano. Dwudziestominutową
przerwę wykorzystywał aż do ostatniej chwili.
Płacili mu tak mało, że nigdy nawet nie pomyślał, by
odejmować sobie choć minutę z przysługującej przerwy.
– Nigdy, przenigdy, niech ich szlag… – mamrotał
pod nosem. Uważał, że nie powinno się pracować więcej
niż trzeba. Zwłaszcza dla tych wyzyskiwaczy. Nie było
to zajęcie jego marzeń ani takie, jakie można by nazwać
godnym pozazdroszczenia. Takich przecież zresztą nie
ma. A może…
Czasami myślał, że ta cała sielanka, ten raj, to był
tylko zmyślony obraz z amerykańskich filmów, które
od lat oglądał. Młodzi, elegancko ubrani ludzie, którzy
przesiadywali całymi dniami w wysokich wieżowcach.
Nosili drogie i piękne garnitury. I jedli lunche, za któ-
re płacili więcej, niż wynosiła jego dniówka. Tak, tylko
oni… Tylko oni byli zadowoleni ze swej pracy. I tylko
oni mogą ją kochać.
Usiadł wygodnie i wyjął z plecaka termos oraz kanapkę,
a potem zaczął szybko jeść. Popił gorącą herbatą roztaczającą
wokół zapach owoców leśnych. Wyciągnął niewielki
telewizor na baterie, który przed wieloma laty kupił na
ryneczku w centrum miasta. Oglądanie umilało mu czas
i sprawiało, że na moment odrywał się myślami od roboty.
Znosił to utrapienie dzień po dniu, bez względu na porę
czy dzień tygodnia. Wiele by dał, żeby – jak ci ludzie z amerykańskich
filmów – zjeść rano śniadanie z rodziną, odprowadzić
dziecko do autobusu, potem ucałować żonę, wziąć teczkę
i pojechać do pracy – do biura albo jakiegoś innego miejsca,
w którym spędzało się szczęśliwie cały dzień – a później, po
ośmiu godzinach, wrócić radosnym krokiem do domu. Kto
by nie chciał takiego życia? Zdawał sobie jednak sprawę, że
była to rzecz nieosiągalna dla niego, a może i dla każdego,
kto urodził się w tym miejscu, w tej okolicy.
Włączył urządzenie i zaczął oglądać wiadomości. Monofoniczny
głos spikerki rozszedł się echem po korytarzu,
ale nie zwrócił na to uwagi. Nie robiło to na nim wrażenia
jak dawniej, gdy głos z urządzenia się odbijał, przez co
można było odnieść wrażenie, że ktoś mówi zza ściany.
Kiedyś te odbijające się fale przerażały go; zastanawiał
się wówczas, jak to się dzieje, że powstaje echo, i dlaczego
wciąż wywołuje w człowieku tyle niepokoju i zdziwienia.
Ale z czasem dał sobie spokój. Osiem klas szkoły podstawowej
to za mało, żeby pojąć te wszystkie tajemnice
codzienności i praw fizyki.
Ustawił głośniej, by zagłuszyć echo oraz dźwięki cichego,
rytmicznego kapania wody ze ścian. Cholernie go
to denerwowało, czasami nic bardziej go nie irytowało niż
te systematyczne pluśnięcia towarzyszące kroplom uderzającym
nieustająco cały dzień ciągle w to samo miejsce,
aż do znudzenia. Była to najgorsza tortura.
Głos prezenterki robił się niewyraźny. Po chwili sygnał
zaczął zanikać. Mężczyzna wyciągnął antenę na całą
długość i odpowiednio ustawił.
Rozejrzał się na boki. Po obu stronach długiego na
ponad siedemdziesiąt metrów korytarza nie było żywej
duszy. W oddali w obu jego krańcach świeciły się żarówki,
przysłonięte przez ochronne klosze przemysłowe. Był
tylko on i ten telewizor, który akurat teraz musiał gubić
sygnał. Właśnie w tej chwili, kiedy miał przed sobą jeszcze
dziewiętnaście minut przerwy. To prawie całe wiadomości
i prognoza pogody. Wieczność. To tyle, żeby zdążyły odpocząć
ręce i żeby można nabrać oddechu. Zaklął w my-
ślach. Nienawidził tych przeciwności losu, które akurat
teraz musiały dać o sobie znać. Odłożył kanapkę na bok,
wstał i ruszył powoli w kierunku wyjścia.
Przeszedł kilkanaście metrów, gdy nagle poczuł na
karku powiew chłodnego powietrza. Na monitorze pojawił
się przejrzysty obraz. Dźwięk stał się wyraźniejszy.
Zawahał się chwilę, nie wiedząc, co robić. Zostać w tym
miejscu czy wrócić do niszy?
Odstawił telewizor na podłogę.
– Trudno, trzeba będzie zmienić miejsce – powiedział
do siebie, żeby się pocieszyć, a potem powoli ruszył po
plecak.
Nagle zatrzymał się, bo w oddali zgasło światło. Obrócił głowę. Po drugiej stronie też zgasło. Zrobiło się ciemno.
– Halo! Jestem tu, nie gaście!
Włączył latarkę, by oświetlić sobie trasę. Chwycił plecak
i wrócił na miejsce. Przyklęknął pod ścianą, spojrzał za
siebie i zaczął przeżuwać kanapkę. Czemu zgasły światła?
Cholera. Czyżby znowu zamokła instalacja i doszło do
zwarcia, jak niemal codziennie? Ściszył urządzenie, bo
dźwięk stał się już wyraźniejszy. Spikerka mówiła o zmianach
w resorcie, a po chwili ukazała się sylwetka reportera
stojącego przed ministerstwem.
W oddali usłyszał jakieś hałasy. Jakby szuranie. Ktoś
wszedł do korytarza. Był pewien, że odgłosy nie dochodziły
z odbiornika. Nie, na pewno nie – pomyślał. Coś
się poruszyło.
– Halo, kto tam jest?! – Zmrużył oczy i odsunął ekran
od twarzy. Zamrugał kilka razy, by sprzed oczu znikła
niebieskawa plama.
Nikt nie odpowiedział. Wyczuł, że ktoś idzie w jego
kierunku. Powoli. Małymi krokami. Słyszał szuranie.
Dźwięki robiły się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Nie
widział niczego poza blaskiem monitora. Błyskawicznie
odłożył na bok kanapkę i wyciągnął latarkę. Trwało to
zaledwie kilka sekund. Nagle tuż obok usłyszał stuknięcie buta o podłoże. Dźwięki były głośne i wyraźne. Zamarł.
Cóż to, do cholery, ma być? Gasnące światło, a teraz jeszcze
to?
Klęczał w nienaturalnej pozycji, nie wiedząc, co robić.
Wstrzymał na moment oddech i rozejrzał się na boki.
Nic nie widział, ale mimo to nie mógł się powstrzymać
i odruchowo kręcił głową na boki. Coś było w pobliżu,
raz bliżej, raz dalej, ale w żaden sposób nie mógł tego
namierzyć ani zidentyfikować. Trwał nieruchomo przez
kilkanaście sekund. Każda z nich wydawała się wiecznością.
Czekał.
Nagle znów usłyszał kroki. Intruz przeszedł tuż obok,
nie zwracając na niego uwagi. Mężczyzna odruchowo
obrócił głowę i popatrzył za nim, ale i tak niczego nie
zobaczył. Nie wiedział, co robić. Odezwać się? Milczeć?
Nie minęło kilka chwil, gdy nieznajomy przystanął,
a potem zaczął wracać, jakby się namyślił albo zgubił
drogę. Robotnik zganił siebie w myślach. Najpierw ktoś
zgasił światło w długim podziemnym korytarzu, a teraz
chodził i szukał czegoś po ciemku. Ale dlaczego boję się
wyjść z kąta i odezwać? – pomyślał. Przecież to na pewno
ktoś z nocnej zmiany.
Nagle postać niespodziewanie stanęła przed nim.
Usłyszał jej oddech. Błyskawicznie włączył latarkę i już
chciał skierować przed siebie snop światła, gdy bolesne
uderzenie wytrąciło mu ją z rąk. Po chwili poczuł, że coś
chwyciło go za rękę. Był to potwornie silny uścisk, który z sekundy na sekundę stawał się jeszcze silniejszy. Ktoś
bezlitośnie miażdżył mu dłoń.
Jak to wszystko możliwe? Czy to jakiś cholerny duch?
Kto i dlaczego zabawiał się jego kosztem, jego wolnym
czasem?
Spróbował wyszarpnąć rękę z żelaznego uścisku, ale
nie mógł. Po chwili poczuł kolejny uścisk. Ktoś złapał go
za drugą rękę, by uniemożliwić mu jakiekolwiek ruchy.
Zaczął się szarpać, ale niewiele zdołał zrobić, ponieważ
uścisk stawał się coraz silniejszy, jakby rękę zgniatano
w imadle. Czuł, jak z dłoni odpływa mu krew. Ból przybierał
na sile, a po parunastu sekundach był już nie do
zniesienia. Poczuł mrowienie rąk, a zaraz potem stracił
w nich czucie. Przebiegło to tak szybko, że nie mógł pojąć,
co tak naprawdę się dzieje.
Co za durny żart? – pomyślał. Przecież dopiero co
skończyłem pracę, jadłem kanapkę, oglądałem wiadomości… a zaraz będę musiał wrócić do pracy, którą muszę
skończyć! Kto i po co…
Doznał szoku. Przez moment nie wierzył w to wszystko.
To nie mogła być prawda… ale mrowienie było nad
wyraz dokuczliwe. Czuł je zbyt wyraźnie, by mogło mu
się śnić.
Jednak wszystko było takie nierealne. Tak jak nierealne
są wypadki i inne nagłe wydarzenia. Mózg działa w odmienny
sposób, jakby był przez chwilę napędzany cudzymi
myślami. Umysł potrzebuje czasu, by się przyzwyczaić, by zrozumieć, co się stało. I teraz całą realną ciągłość nagle
coś przerwało.
Mężczyzna wciąż próbował uwolnić się z uścisku,
chociaż czuł, że nie zdoła. Po chwili dał za wygraną.
Nic z tego. Był słabszy od swojego przeciwnika. Ale
może zaraz ten ktoś się zmęczy i podda, wszystko się
wyjaśni, a on dokończy kolację? Bo to pewnie jakiś żart
któregoś z pracowników? Ale kto i co, do jasnej cholery,
mi to robi? – zastanawiał się. To muszą być oni. Tak, to
na pewno oni.
– Ładne żarty, skurwysyny! Nigdy się do mnie nie
odzywaliście, nie zadawaliście się ze mną, a teraz tak pogrywacie?
W taki sposób? Co wam zrobiłem? Poczekajcie,
już ja wam się odwdzięczę, przeklęte mendy. Też wam
zrobię taki kawał. Będziecie tego żałować, wy cholerne
obiboki. Nie wiem co i nie wiem kiedy, ale zrobię coś,
wymyślę. I to wcale nie będzie śmieszne. Już ja się na was
odegram, sukinsyny.
Nagle usłyszał oddech, czyjaś głowa przysunęła się
na tyle blisko, że poczuł odór dobywający się z ust nieznajomego.
– Puszczaj, mówię… – wybełkotał. Napastnik to zrobił,
a on poczuł uderzenie w brzuch, które odebrało mu
oddech. Zaczął się dusić i dławić jednocześnie. I znowu
kopnięcie. Tym razem silniejsze. Po ciosie w brzuch zgiął
się wpół. Uderzył głową w twardą masę, która znajdowała
się przed nim.
Ledwo stał o własnych siłach, czuł, że zaraz upadnie.
Chciał krzyczeć, ale nie był w stanie. Nadal nie mógł
złapać oddechu. Nie czuł dłoni i na dodatek tracił oddech.
Każda sekunda była walką o przetrwanie. Byle tylko się
wywinąć, byle uciec, myślał.
Runął na ziemię. Zaczął się tarzać po zimnej, wilgotnej
posadzce. Poczuł ulgę, bo wreszcie mógł się skulić. W tej
pozycji lepiej znosił ból brzucha.
– Co… do… kurw… – Mówienie było ponad jego
siły. Wciąż nie wierzył w to, co się stało. To jakiś żart,
jakiś cholerny żart – powtarzał w myślach. Mógł już oddychać,
bo ucisk w płucach trochę zelżał. Od razu chciał
coś powiedzieć lub wykrzyczeć, ale jeszcze nie dał rady.
Z jego gardła wydobywał się tylko przeraźliwy chrzęst,
który przypominał kaszel gruźlika. Czuł, jak organizm
odmawia mu posłuszeństwa. W oddali usłyszał dźwięki
telewizorka rzuconego w kąt.
Mijały sekundy, a on wciąż leżał i dochodził do siebie.
Chwała Bogu. Koniec. Koniec tego idiotycznego dowcipu.
Zaraz usiądę, zjem i wrócę do pracy. Tylko to jest ważne.
Nie chcę już roboty w amerykańskim wieżowcu, chcę pracować
tu, byle normalnie, bez tego bicia. Już mi wszystko
jedno, byleby tylko spokojnie robić swoje. I nigdy nie stracić
oddechu, bo chyba nic gorszego nie można sobie wyobrazić.
O nie, już wszystko zniosę, byle nie to – mówił do siebie.
Krew zaczęła napływać mu do dłoni i powoli zaczął
poruszać palcami. Poczuł ciepło, a po chwili silne kłucie, jak wtedy gdy zbyt długo spał z ręką pod poduszką. Nieraz
budził się przerażony w nocy, gdy nie mógł ruszać całym ramieniem, a potem po kilkunastu sekundach ciepło
i czucie w ręku wracało. Odczekał jeszcze parę sekund
i zaczął się niezdarnie podnosić.
Nagle znów usłyszał ten głośny oddech. Ten ktoś wciąż
przed nim stał. I czekał. Oddychał coraz głośniej, jak przez
maskę przeciwgazową. Słyszał tylko rytmiczny szum.
– Kim jesteś? – wybełkotał, klęcząc.
Cisza. Nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Ale wiedział,
że ktokolwiek tu był, musiał go słyszeć. Strach powodował,
że pulsowanie krwi w głowie stawało się coraz
szybsze i silniejsze.
– Kim…
Nagle poczuł kolejne uderzenie w brzuch i znów zwalił
się na ziemię. Było o wiele silniejsze niż poprzednim razem.
Zaczął się dusić i wierzgać, leżąc na wilgotnym betonie.
Następne uderzenie, równie silne. A potem kolejne.
To nie były żarty kolegów, których o to wszystko podejrzewał.
Ale przecież nie mam żadnych wrogów – pomyślał.
Nic nikomu nie jestem winien… Więc… Co jest?
Dostał dwa silne kopniaki w brzuch. Zaczął tracić
świadomość, choć wciąż czuł przeszywający ból. I znów
ten oddech.
A może to był tylko sen? Albo film, który puścili po
wiadomościach? Może usnął na filmie o jakimś psychopacie,
który kogoś zaatakował w ciemnym tunelu?
W blasku niebieskiej poświaty bijącej od małego ekranu
dostrzegł sylwetkę, która trzymała w dłoni coś o długim,
błyszczącym ostrzu. Co to takiego? Nóż? A może
ostrze jakiegoś miecza?
Wiedział, że ten obraz zaraz się skończy, pojawią się napisy
końcowe, a on wróci do swojej znienawidzonej pracy. A jeśli to jednak sen, to pewnie też się zaraz skończy. Wszystko
jedno, byleby ten ból ustał. Wolał swoją przeklętą pracę niż
ten ucisk w płucach, brzuchu… I ten ciągły, niekończący się
strach. I duszności, które utrudniały mu oddychanie.
W pewnej chwili usłyszał niewyraźny głos reportera,
który relacjonował na żywo wydarzenia z jakiegoś wypadku.
Mówił, że liczba ofiar nie jest dokładnie znana,
więc ostatecznie może wzrosnąć.
Znów usłyszał głośny oddech, ktoś na nim ukląkł albo
usiadł niczym zawodnik sportów walki, który siada na
pokonanym przeciwniku, wyciągnąwszy w górę rękę, by
pokazać, że zwyciężył przed czasem.
A potem już tylko usłyszał swój przeraźliwy krzyk, który
odbił się głośnym echem w długim i ciemnym korytarzu.
A więc to jednak nie sen, pomyślał.
Głos spikerki nagle się urwał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz