Zbigniew Zborowski - mężczyzna, spod którego pióra wychodzi rewelacyjna saga rodzinna trzech pokoleń kobiet. Napisana z niezwykłą starannością i dbałością o szczegóły historyczne, pełna magii i ciepła. Kim jest autor "Trzech odbić w lustrze"? Dlaczego to właśnie kobietom poświęcił tyle uwagi w swej najnowszej powieści? Gdzie zrodził się pomysł na napisanie książki? Która z bohaterek jest szczególnie bliska autorowi? Przekonajcie się sami.
Mężczyzna, który doskonale rozumie kobiety i
pisze niesamowitą sagę rodzinną trzech pokoleń kobiet. Na usta samo ciśnie się
pytanie – gdzie się Pan tego nauczył?
Przez całe życie otaczały mnie mądre i
silne kobiety. Mama, babcia, a teraz żona. Miałem od kogo się uczyć! Dzięki
nim szybko zrozumiałem, jak wielka moc tkwi w „słabej płci”. To właśnie dzięki
kobietom nasz świat ciągle trzyma się jeszcze w jednym kawałku. To one, czy
tego chcą czy nie, wciąż naprawiają to, co wymachujący szabelką mężczyźni rozwalają.
Widać to szczególnie w trudnych momentach. Na przykład w czasie wojny, kiedy
wokół panował chaos i zniszczenie, wiele kobiet musiało stać się faktycznymi
głowami rodzin. Podczas gdy mężczyźni prężyli muskuły, one troszczyły się o byt
najbliższych, bezpieczeństwo dzieci, zdobywały żywność czy ubrania. Umiały
zachować w tych szalonych czasach równowagę i rozsądek. Dobrze to obrazuje czas
Powstania Warszawskiego. Sami jego żołnierze często przyznają, że
najniebezpieczniejszą pracę wykonywały dziewczyny – sanitariuszki. Oni
strzelali do Niemców i kolaborujących z nimi Rosjan, tak. Lecz to one, w
dodatku bez broni, szły w najcięższy ogień żeby dostać się do rannych. A potem
opatrywały ich i taszczyły kilometrami do polowych szpitali. I jeszcze pocieszały,
że „wszystko będzie dobrze”. Znana jest historia sanitariuszki, która w samym środku piekła – pod bombami
szturmowych samolotów i w ogniu artylerii – niosła rannego. Opadła w końcu z
sił i poprosiła jakichś mężczyzn, żeby jej pomogli. Odmówili. Bali się. Co
zrobiła ta filigranowa dziewczyna? Złapała broń rannego, wycelowała w struchlałych
facetów i kazała iść z poszkodowanym do
szpitala. Trzeba mieć charakter, żeby tak postąpić, prawda?
W krótkiej notce biograficznej w książce
możemy przeczytać, iż do niedawna był Pan nurkiem eksplorującym zatopione na
dnie Bałtyku wraki, tak jak i jeden z bohaterów „Trzech odbić w lustrze”. Proszę opowiedzieć o tym, jaki wpływ miała
Pana pasja na ostateczny kształt powieści.
Szczerze przyznam, że… niewielki. Chociaż… Pierwszy, jeszcze zupełnie niesprecyzowany pomysł na opowieść o zwykłych ludziach, którym przyszło żyć w niezwykłych czasach, rzeczywiście przyszedł mi do głowy podczas nurkowania. To był wrak statku, który został storpedowany na trzy tygodnie przed końcem wojny. Ludziom, którzy nim płynęli – a było ich tysiące i niemal wszyscy zginęli – prawie udało się dotrwać do końca koszmaru. Prawie… W dodatku wojna, przed którą uciekali, dopadła ich w chwili, kiedy myśleli, że właśnie wyrwali się z zagrożenia, że są nareszcie bezpieczni. Pomyślałem, że ta przewrotność losów, kompletna nieprzewidywalność i chaos jaki panuje kiedy jedni zabijają drugich na masową skalę, wydały mi się pasjonującym tłem dla powieści o losach kobiet próbujących w tym szaleństwie ocalić siebie, swoją miłość i poczucie godności. Wtedy jednak nie podejrzewałem jeszcze, że kiedykolwiek napiszę książkę. Pomysł więc się pojawił i zaraz zniknął. Trzeba było się zająć wynurzeniem, trwającą godzinę dekompresją, zmianą gazów oddechowych, wystrzeleniem boi. O tamtym pomyśle przypomniałem sobie dopiero dobrych kilka lat później, kiedy miałem już na koncie inną książkę (thriller „Nowy drapieżnik”).
Szczerze przyznam, że… niewielki. Chociaż… Pierwszy, jeszcze zupełnie niesprecyzowany pomysł na opowieść o zwykłych ludziach, którym przyszło żyć w niezwykłych czasach, rzeczywiście przyszedł mi do głowy podczas nurkowania. To był wrak statku, który został storpedowany na trzy tygodnie przed końcem wojny. Ludziom, którzy nim płynęli – a było ich tysiące i niemal wszyscy zginęli – prawie udało się dotrwać do końca koszmaru. Prawie… W dodatku wojna, przed którą uciekali, dopadła ich w chwili, kiedy myśleli, że właśnie wyrwali się z zagrożenia, że są nareszcie bezpieczni. Pomyślałem, że ta przewrotność losów, kompletna nieprzewidywalność i chaos jaki panuje kiedy jedni zabijają drugich na masową skalę, wydały mi się pasjonującym tłem dla powieści o losach kobiet próbujących w tym szaleństwie ocalić siebie, swoją miłość i poczucie godności. Wtedy jednak nie podejrzewałem jeszcze, że kiedykolwiek napiszę książkę. Pomysł więc się pojawił i zaraz zniknął. Trzeba było się zająć wynurzeniem, trwającą godzinę dekompresją, zmianą gazów oddechowych, wystrzeleniem boi. O tamtym pomyśle przypomniałem sobie dopiero dobrych kilka lat później, kiedy miałem już na koncie inną książkę (thriller „Nowy drapieżnik”).
„Trzy odbicia w lustrze” charakteryzują się
ogromną dbałością o szczegóły historyczne. Jak przebiegały przygotowania
merytoryczne? Studiował Pan dokumenty, książki, a może poznał Pan osobiście
uczestników opisywanych wydarzeń?
Ja w ogóle bardzo starannie przygotowuję się do pisania. Dokładnie obmyślam fabułę, robię charakterystyki swoich postaci, czytam, pytam, poszukuję. Prawdę mówiąc, to te przygotowania sprawiają mi niemal tyle samo frajdy, co samo stukanie w klawiaturę. W przypadku „Trzech odbić w lustrze”, wszystko zaczęło się od lektury listów mojej babci pisanych w czasie wojny i zaraz po niej do swojej siostry. Ich treść uświadomiła mi, że nawet wtedy, w koszmarze okupacji, ludzie starali się w miarę normalnie egzystować, cieszyć rodziną, żartować. Taka już jest nasza natura, próbujemy oswoić nawet tak straszne zjawiska, jak wojna totalna. Pomyślałem, że fajnie byłoby oddać ten klimat. Wojna wojną, ale ludzie chcieli wtedy, na miarę swoich żałośnie okrojonych możliwości korzystać z życia. Tyle, że było to strasznie trudne…
Co więcej? Zaczerpnąłem wiele z opowieści dziadka o poprzedzających wybuch wojny latach, kiedy to studiował wymarzoną polonistykę. Studia w jego rodzinie, a pochodził z robotniczego wówczas warszawskiego Powiśla, były czymś niezwykłym. Nie mieściło się w głowie, żeby syn kowala parowego mógł sobie pozwolić na luksus poświęcenia kilku lat na siedzenie w uczelnianej ławie. Koszt tego przedsięwzięcia był oszałamiający! Dziadek jednak dał radę. Jak? Każde wakacje spędzał w wielkich majątkach na Kresach udzielając dzieciom tamtejszych ziemian korepetycji. Tak zarabiał na własną edukację. I dał radę!
Wiele też dowiedziałem się od mojego ojca, który choć był poznaniakiem, akurat w roku 1939 spędzał lato w majątku u kolegi – pod Lwowem. Tam go zastała wojna, wkroczenie Rosjan, a potem wywózka aż za Ural. Wrócił do Polski dopiero w roku 1950. Ale to już była inna Polska…
Sporo wiedzy dostarczyły mi również doświadczenia reportażysty. Jako dziennikarz rozmawiałem przecież zarówno z osobami przesiedlonymi po wojnie z Kresów, ocalonymi z Rzezi Wołyńskiej, repatriantami z dawnego ZSRR, wychowankami domów dziecka, ludźmi którzy po wojnie należeli do socjalistycznych organizacji młodzieżowych oraz… przemiłą starszą panią, która ocalała z katastrofy statku storpedowanego pod koniec wojny przez rosyjski okręt podwodny. Realia wczesnego kapitalizmu poznałem natomiast na własnej skórze. Jeździłem wtedy „na przemyt” do Berlina Zachodniego, handlowałem na bazarach, zarabiałem i trwoniłem pieniądze, troszkę łobuzowałem. Jak to w czasach przełomu. Wszystkie te doświadczenia scaliłem i uporządkowałem dzięki lekturze kilkunastu książek dokumentalnych i historycznych, archiwalnym mapom i zdjęciom zdobytym w antykwariatach.
W sumie więc można powiedzieć, że zbieranie materiału do książki rozpocząłem na długo zanim w ogóle przyszło mi do głowy, że kiedykolwiek jakąś książkę napiszę.
Która z trzech kobiet – walcząca o
przetrwanie w bombardowanej stolicy podczas II wojny światowej Zosia,
stawiająca pierwsze kroki w rodzącym się komunizmie Wanda czy żyjąca
współcześnie Anna – jest Panu szczególnie bliska i dlaczego?
Ja kocham wszystkie trzy swoje bohaterki! Każda z nich ma różne słabości, ale i mocne strony. Każda przeżywa wzloty i upadki. Do każdej raz uśmiecha się szczęście, a raz prześladuje ją potworny pech. Historycznie rzecz biorąc najbliższa jest mi rzecz jasna Anna. Obdzieliłem ją wieloma swoimi doświadczeniami: przemyt z Berlina Zachodniego, wyprawy do Indii i na Jukatan, znajomości wyniesione z bazy nurkowej w Jastarni. Nie mogę jednak powiedzieć, że jakoś specjalnie ją wyróżniam. Chwilami słabość i tragizm takiej dziewczyny, jak Wanda (a więc „środkowej” bohaterki tej sagi) są mi najbliższe. Odkrywam w niej swoje własne słabości.
Czy ma Pan określone oczekiwania, marzenia
względem „Trzech odbić w lustrze”?
Milionowa sprzedaż, tłumaczenie na dziesięć języków, sprzedanie praw do ekranizacji wytwórni Warner Bros. Nie, nie! Żartuję! Chciałbym po prostu, żeby książka spodobała się Czytelnikom.
Kto był pierwszym czytelnikiem i
recenzentem Pana powieści?
Iza, moja żona. A także moja mama. Pierwsza ma dobre oko do wyłapywania niejasnych szczegółów i niekonsekwencji. A druga… Cóż, mama jako trzyletnia dziewczynka spędziła Powstanie Warszawskie w ramionach dziadka i babci. Choć była bardzo mała, wiele z tamtych strasznych dni pamięta.
Jakie dzisiaj, po premierze książki „Trzy
odbicia w lustrze”, docierają do Pana opinie od czytelników?
Jak na razie, na szczęście! pozytywne. Uff. Bardzo się z tego cieszę, bo przecież nikt nie pisze książek dla siebie. Opinia Czytelników to jedyna wiarygodna miara wartości książki. Ujęła mnie też opinia mojej – że pochlebię sobie tak ją nazywając – koleżanki, Marii Ulatowskiej, autorki wielu bestsellerów, która bardzo moją powieść pochwaliła.
Czy saga to gatunek, z którym wiąże Pan
przyszłość? Czy planuje Pan pozostanie w temacie na dłużej?
Szczerze mówiąc, nie wiem. Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym. Pisanie książek to dla mnie czysta przyjemność, pasja a nie sposób zarabiania na życie. Jestem więc w komfortowej sytuacji bo mogę siadać do pisania dopiero wtedy, kiedy poczuję że koniecznie, bezwzględnie chciałbym opowiedzieć coś ciekawego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz