Niedawno zapytałam czytelników bloga, czym kierują się, wybierając lekturę i co sprawia, że decydują się na daną książkę. W przypadku "Listów z dziesiątej wsi" najpierw zakochałam się w okładce, później zachwycił mnie blurb, będący obietnicą dobrej, może nieco mistycznej lektury. Podobno nie powinno się oceniać książki po okładce, lecz w tym przypadku tak uczyniłam i nie żałuję.
Beata żyła, jak tysiące innych kobiet w Polsce. Dom, mąż, dzieci. Nigdy nie pracowała, kiedy więc mąż zostawia ją dla innej, Beata zostaje bez środków do życia. Pewnego dnia, gdy jest już naprawdę źle, w jej mieszkaniu zjawia się brat, spłaca długi i zabiera Beatę z powrotem do domu. Do Zwierzyńca. Beata nie poznaje rodzinnej wsi, która podążyła z duchem czasu i zmieniła się w plantację kukurydzy. Kobieta buntuje się przeciwko zmianom, a w sercu wciąż ma dawny obraz rodzinnego domu. Próbuje poukładać swoje życie, zaczyna pracę i... poznaje mężczyznę. Jednocześnie, zgłębiając treść znalezionych na strychu starych listów, poznaje historię nieszczęśliwej miłości swojej babki i opowieść o mężczyźnie, którego los nigdy nie rozpieszczał. Wraz z Beatą podążymy jego śladami do Oświęcimia i komunistycznej Warszawy.
Przeczytałam "Listy z dziesiątej wsi" prawie tydzień temu i długo zastanawiałam się, co chcę zawrzeć w recenzji. Chciałabym wiernie oddać naturę tej powieści, ale to chyba niemożliwe bez znajomości jej treści. Debiut Agnieszki Olszanowskiej to dobra, nieco mroczna i tajemnicza literatura obyczajowa. To nie jest jedna z tych powieści, które z góry wiemy, jak się skończą, chociaż mogłaby to sugerować ta część z "poznaje mężczyznę" w tle. Nie, to nie jest książka w stylu Grocholi czy Kordel. To nie jest powieść o kobiecie, która wyjeżdża na wieś, buduje dom, a wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Mnóstwo tu niedopowiedzeń i sugestii, przez co książka zyskuje specyficzny, niezapomniany klimat. Niewiele debiutantek może pochwalić się tak plastycznymi opisami świata przedstawionego. Realistyczne i wierne portrety psychologiczne bohaterów są kolejnymi atutami powieści.
Debiutantce nie udało się uniknąć pewnych niedociągnięć, jednak jestem w stanie przymknąć na nie oko, gdyż całość wypada bardzo korzystnie. Może rzeczywiście dwieście dziewięćdziesiąt sześć stron to za mało, aby zamknąć zgrabnie wszystkie rozpoczęte wątki, a pomysłów starczyłoby co najmniej na trzy książki, jednak jestem przekonana, że "Listy z dziesiątej wsi" są zapowiedzią czegoś większego. Mam nadzieję, iż to nie jednorazowy flirt Agnieszki Olszanowskiej z pisarstwem, gdyż na uwagę zasługuje nienaganny styl, poprawna polszczyzna oraz ciekawe rozwiązania fabularne. Odczuwam lekki niedosyt, chciałabym, aby w szczególności wątek prześladowanego przez władze PRL księdza został pociągnięty, dlatego wspomniałam o niedociągnięciach, przed jakimi nie uchroniła się debiutantka.
Lubię takie powieści. Niejasne, niełatwe i tajemnicze. Agnieszka Olszanowska rozbudziła moją ciekawość i na pewno przeczytam jej kolejną powieść, aby przekonać się, jak rozwija się ta interesująca autorka i w jaką poszła stronę. Tymczasem polecam lekturę jej literackiego debiutu, gdyż moim zdaniem naprawdę warto.
Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!
Agnieszka Olszanowska "Listy z dziesiątej wsi"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 296
data premiery: 07.07.2016
Lubię czytać powieści debiutantów. Poczułam się zachęcona do lektury , tylko doby brakuje :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam w wolnym czasie, bo zapowiada się całkiem ciekawie, a skoro debiutanka, to trzeba dać szansę :)
OdpowiedzUsuńMam tę książkę, ale najpierw zabrała się za nią moja mama, której bardzo się podobała, ale stwierdziła że zakończenie mogłoby być inne :)
OdpowiedzUsuńPodzielam Twoje zdanie, poza tym, co to za zakończenie :) Byłam w ogromnym szoku i rozumiem, że będzie ciąg dalszy?
OdpowiedzUsuńJa chyba nie chciałabym kontynuacji. :) Lubię, jak historia toczy się dalej w mojej wyobraźni. :) Niedopowiedzenia są całkiem fajnym rozwiązaniem. ;)
Usuń