"Czarna wołga" to literacki debiut Macieja Żurawskiego, dziennikarza i dokumentalisty i, choćbym nie wiedziała, czym zajmuje się na co dzień autor, z pewnością strzeliłabym bez pudła. Miała być powieść, tymczasem dziennikarskie zacięcie i zamiłowanie do dokumentu nieco utrudniły Żurawskiemu zadanie, bo wyszło tajemnicze "coś", co najtrafniej można określić słowami "więcej niż dokument, mniej niż powieść".
Lata 80., Wrocław. Nie ucichły jeszcze echa stanu wojennego, a tymczasem kapitan Kazimierz Zgrobel musi zmierzyć się z najtrudniejszą sprawą w swojej karierze. Reprezentując znienawidzoną przez społeczeństwo formację, milicjant próbuje znaleźć seryjnego mordercę, który grasuje po mieście i z zimą krwią zabija mężczyzn, a ich okaleczone zwłoki pozostawia w windach. Opinia publiczna żąda ujęcia sprawy, a naciski "z góry" wcale nie ułatwiają sprawy, która sama w sobie jest trudna i skomplikowana. Zgrobela to dochodzenie kosztuje więcej, niż wszystkie prowadzone przez niego w przeszłości śledztwa, gdyż usiłując się dowiedzieć prawdy, będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytania kim jest i w jaką stronę zmierza jego małżeństwo.
Najpierw plusy. Debiutancka powieść Macieja Żurawskiego naszpikowana jest smakowitymi kęskami w postaci elementów rzeczywistości Polaków w schyłkowym PRL-u, po upadku stanu wojennego. Mamy tutaj stosunek rodaków do ówczesnej milicji, którą reprezentują maksymalnie stereotypowe postacie, przez co "Czarna wołga" zyskuje specyficzny klimat PRL-owskich spelun i smak gorzkiej wódki popijanej przez funkcjonariuszy milicji obywatelskiej. Mamy tutaj również wzmianki o głośnych sprawach kryminalnych PRL-u, choćby o sprawie Marchwickiego czy tytułowej czarnej wołgi. Mamy tutaj również produkty, jakich dziś próżno szukać na półkach, a które podbijały serca i portfele Polaków w latach 80. Autor w interesujący i przystępny dla czytelnika sposób dzieli się wynikami swojej pracy dokumentalisty. To plus, ale też minus.
Podczas lektury czasem odnosiłam wrażenie, jakoby same tło było ważniejsze od dochodzenia prowadzonego przez Zgrobela. Żurawskiemu bliżej do dokumentalisty niż do autora, dlatego jego powieść jest zawieszona jakby pomiędzy. Autor nie może się zdecydować, w którą stronę pójść. Czy to źle i czy aby to na pewno jest minus? Chyba nie do końca. "Czarną wołgę" czyta się momentami jak reportaż, ale dzięki temu czytelnik wierzy w sens prezentowanej historii i zastanawia się, czy to rzeczywiście jest tylko fikcja. Minusem jest natomiast brak elementu zaskoczenia, bo czytelnik szybko dowiaduje się, kto zabija i właściwie do końca ma nadzieję, że to wszystko nie jest takie proste, ale jednak, niestety, jest. Oczywiście, powieść nie jest kompletnie pozbawiona zwrotów akcji, jednak rozwiązanie tej najważniejszej zagadki zostało podsunięte zbyt szybko.
"Czarną wołgę" przeczytałam z niemałym zainteresowaniem, choć dość szybko byłam świadoma wad tej powieści, co jednak nie zabrało mi frajdy z lektury, bo uwielbiam kryminały osadzone w przeszłości, a okres PRL-u jest jednym z moich ulubionych w polskiej historii. Uważam, że warto przeczytać książkę, chociaż nie nastawiajcie się na wielkie "wow".
Dziękuję Wydawnictwu Oficynka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!
Maciej Żurawski "Czarna wołga"
Wydawnictwo Oficynka, 2016
liczba stron: 182
data premiery: 30.05.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz