środa, 9 lipca 2014

Lisa Scottoline "Wracajmy do domu" [Recenzja]



Gdyby ktoś podsunął mi powieść Lisy Scottoline bez podania nazwiska autorki rzeczonej książki, nie miałabym najmniejszego problemu z przypisaniem autorstwa. Scottoline pisze tak charakterystycznie, że nie sposób pomylić jej z żadnym innym pisarzem. Albo się to lubi, albo nie, a ja, przyznam szczerze, mam kłopoty z jednoznacznym określeniem moich uczuć. Schemat zawsze wygląda podobnie: z jednej strony pochłaniam jej powieść garściami, emocjonuję się przygodami bohaterów, jestem zadowolona, bo dostaję świetne opisy emocji, ale.. Potem przychodzi ostatnie 100 stron, gdzie Scottoline podkręca wątek sensacyjny, który zawsze okazuje się totalnie nieprawdopodobny, przerysowany i zbyt teatralny. Tak jest również w przypadku osiemnastej już książki autorstwa Lisy Scottoline, "Wracajmy do domu", która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka pod patronatem klubu Kobiety to Czytają.

Czy można przestać być matką? Przed takim dylematem staje Jill, kiedy na progu jej domu pojawia się Abby, córka Williama, byłego męża Jill. Dziewczyna dopiero co straciła ojca i podejrzewa, że jego śmierć jest o wiele bardziej podejrzana, niż uważa policja. Jill, mimo początkowych wątpliwości, zgadza się pomóc pasierbicy. Jeszcze nie wie, że jej postępowanie może doprowadzić do rozpadu nowej rodziny i zagrozić szczęściu, które z mozołem odbudowała. Czy istnieje pojęcie "byłego dziecka"? Jill staje przed niezwykle trudnym wyborem: "stara" czy "nowa" rodzina?

Uważam, iż tematyka jak najbardziej odpowiada realiom dzisiejszego świata. Żyjemy w czasach, kiedy rodzina patchworkowa nikogo już nie dziwi. A co, kiedy i taka rodzina, mimo wielu starań i chęci, rozpada się? Podążając literą prawa - byli małżonkowie nie mają żadnych praw do swoich byłych pasierbów. W wyniku zakończenia małżeństwa ustaje relacja, jaka łączyła dzieci współmałżonka z macochą czy ojczymem. Ustaje relacje, ale czy można przestać kochać dziecko? O tym niezwykle trudnym temacie zdecydowała się pisać Scottoline, gdyż, jak sama mówi, sama rozwiodła się z mężczyzną, z którym wychowywała wspólnie jego i swoje dzieci. A gdzie szukać lepszej inspiracji niż w swoim życiorysie?

Wątek obyczajowy, który przeważa w powieści, usatysfakcjonował mnie w pełni. Lisa Scottoline opisała skomplikowaną, aczkolwiek życiową sytuację, pomogła swoim bohaterom znaleźć wyjście. Po raz kolejny doceniam charaktery, które tworzy autorka. Są to niezwykle wyraziste postacie, ludzie zdeterminowani, silni, którymi kieruje przede wszystkim miłość. Ta do dziecka i ta do partnera. Rodzicielstwo jest jednym z ulubionych motywów Scottoline, z czterech powieści autorki, jakie czytałam, wszystkie traktują o różnych wariantach relacji rodzic - dziecko. Przyznam, iż ten temat mnie nie nudzi i podoba mi się to, że Lisa potrafi odnaleźć tak wiele wersji zagadnienia.

Natomiast nie po raz pierwszy jestem rozczarowana wątkiem sensacyjnym. Ba, pokuszę się o stwierdzenie, że jest on zupełnie zbędny. Wystarczyłoby mądrze pociągnąć temat śmierci byłego męża Jill, pozostawić wszystko w sferze kryminalnej, a nie wchodzić w sensację. Tanią sensację. Kiedy analizuję wątki sensacyjne w wykonaniu Scottoline, dochodzę do wniosku, iż autorka czerpie inspirację z kreskówek o superbohaterach. Bo tak jak i one, tak i ten temat u Lisy jest nieprawdopodobny, nierealny, nielogiczny i wszystko inne "nie". Scottoline ma predyspozycje do kreowania swoich bohaterek na Supermamy. W moim odczuciu - niepotrzebnie. To, że Jill ryzykuje swoim dopiero co odzyskanym szczęściem po to, aby pomóc byłej pasierbicy, dowodzi swojej miłości do niej, absolutnie by wystarczyło. Nie chcę wchodzić w szczegóły, aby nie zdradzić fabuły książki, a do tego niechybnie będzie prowadzić dalsze omawiania wątku sensacyjnego. Wszak zajmuje on ostatnie 100 stron i stanowi o zakończeniu powieści. Ja uważam, że psuje wydźwięk całości i pozostawia po sobie niesmak. 3/4 książki pochłonęłam z największą przyjemnością, potem nadeszło to, czego się spodziewałam i mocno mnie zirytowało.

Mimo tego dużego w moim odczuciu defektu, książkę polecam, gdyż tematyka jest na tyle interesująca, że mogę pominąć ten niesmak i wpisać "Wracajmy do domu" na listę dobrych powieści. Ale znów, tak jak w przypadku "Nie odchodź" Scottoline, tylko i wyłącznie "dobrych" i nic więcej.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego powieści!


Lisa Scottoline, "Wracajmy do domu"
Wydawnictwo Prószyński, 2014
ilość stron: 512
data premiery: 08.07.2014

2 komentarze:

  1. Nie znam jeszcze twórczości Lisy Scottoline, choć już od jakiegoś czasu przymierzam się do zdobycia jakiejś jej książki. Może w końcu mi się to uda, bo sa to klimaty, które bardzo mi odpowiadają. Może mnie ten wątek sensacyjny nie będzie aż tak raził i irytował :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem mi się wydaje, że autorzy wrzucają do powieści obyczajowych wątki sensacyjne, nawet marnej jakości, tylko po to, aby nie zarzucono im pisania dla określonej grupy czytelniczej. Dla niektórych pisanie typowo powieści obyczajowych jest... wstydem, bo ponoć łatwo napisać książkę z tego gatunku.
    Szkoda, że autorka nie potrafi dopracować tych wątków. Ale fakt, że obyczajowy w pełni Cię usatysfakcjonował to znak, że warto sięgnąć po tę lekturę. ;)

    OdpowiedzUsuń