Jedna ze styczniowych nowości wydawnictwa Prószyński i S-ka zainteresowała mnie na tyle, że chwilę po premierze, która miała miejsce 07.01.2014, zamówiłam książkę, a dzisiejszego dnia "wzięłam" ją na raz. Powieść Aliny Krzywiec "Kolebka. Teraz, kiedyś, później", bo o niej mowa, to szybka, łatwa i dość nieskomplikowana rozrywka.
Napisana w czasach, kiedy w naszym kraju bardzo modny, wśród autorek literatury kobiecej, jest temat odkrywania przeszłości, nie zaskakuje niczym nowym. Innowacyjne w tej powieści jest tylko to, że do utartego schematu dodaje element historii naszego narodu, w wyniku czego najbliżsi przodkowie głównej bohaterki to niemiecko-polsko-żydowska mieszanka z elementami Ruskich. Brak oryginalności to istotna wada tej powieści, ale o tym wiedziałam już wcześniej, po przeczytaniu opisu, decydując się na jej zakup. Czy żałuję?
Powiem szczerze: po prostu lubię takie książki, kiedy wraz z bohaterem, po kolei odkrywam tajemnice, kojarzę fakty, łączę je ze sobą. To przyjemna forma prostej rozrywki z powieścią, gdy po prostu daję się ponieść historii. Bohaterka, Marta, nie znała ani swojej matki, ani babki, a wychowana została przez osobę, z którą nie łączą ją więzy krwi, a jednak to właśnie ona jest dla dziewczyny prawdziwą babcią. Opowieść stawia przed nami pytanie: czy to, kim się stajemy, to kwestia wyboru? Czy Marta z góry jest skazana na los kobiet ze swojej rodziny, które uciekały i porzucały swoje dzieci? A może jest bardziej podobna do Flory, która ją wychowała? Przedstawione sytuacje nie są czarno-białe, jak na początku wydaje się głównej bohaterce. To, że ktoś znika na dobre z życia córki, niekoniecznie musi oznaczać, iż ją porzucił z wygody czy egoizmu. Marta powoli dojrzewa, ewoluuje, ale nie przynoszą tego odkryte sekrety, chociaż te zdecydowanie ułatwiają cały proces. Kobieta musi zajrzeć w głąb siebie i sama znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania, które okazują się tkwić w jej wnętrzu..
Czy poleciłabym tę książkę? Tak, ponieważ jedną z funkcji powieści jest oderwać od rzeczywistości, zapewnić miłą formę rozrywki. Czy publikacja przejdzie bez większego echa? Wydaje mi się, że tak, owszem, gdyż nie wnosi nic nowego. Fajnie (wybaczcie za to pospolite słowo, ale naprawdę, żadne inne tu nie pasuje) jest sobie przeczytać, ale nie zapada w pamięć. Ot tak, żeby spędzić pochmurny niedzielny wieczór z książką. Pięć na dziesięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz