"Cudu nie będzie" to tytuł jednego z rozdziału powieści pani Andrews "Rodzina Casteel" i w mojej opinii jest tak trafny, że powinien funkcjonować jako nazwa całej książki. Chociaż z drugiej strony.. czymże innym jest zachowanie człowieczeństwa w warunkach, w jakim żyją dzieci Casteel, jak nie cudem?
"Rodzina Casteel" to pierwsza część cyklu autorki bestsellerowych "Kwiatów na poddaszu", a druga książka ukaże się już w marcu. Przymiotnik, jaki w moim odczuciu, najlepiej opisuje tę powieść to.. inna. Inna niż wszystko inne, co czytałam. Tutaj bohaterowie są niekonwencjonalni, a bieg wydarzeń wydaje się być nieprawdopodobny. Dzieło, najogólniej mówiąc, przedstawia wszelką niesprawiedliwość świata, podział na lepszych, gorszych i tych najgorszych, a pośród tych ostatnich żyje właśnie rodzina Casteel. Narratorem jest dziewczynka, którą życie w niewyobrażalnej nędzy i bieg nieszczęśliwych zdarzeń postępujących bardzo szybko i niespodziewanie, zmusza do podjęcia odpowiedzialności nie tylko za swoje życie, ale też ukochanego rodzeństwa. Dziecko, noszące anielskie imię Heaven, przyjmuje całe zło z wysoko podniesioną głową. Młodzi ludzie mają tylko siebie nawzajem i pannę Deale, nauczycielkę z powołania, która przyjechała do małego miasteczka w góry z głęboko zakorzenioną misją niesienia pomocy tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. Casteelowie zdają się właśnie tej opieki potrzebować najbardziej, więc Heaven i jej brat Tom szybko stają się ulubieńcami pani dydaktyk, co zawdzięczają również, a może przede wszystkim, ponadprzeciętnym wynikom w nauce i zainteresowaniu szkołą, która jest dla nich jedynym sposobem, by wyrwać się z biedy, w jakiej żyją. Bardzo podobał mi się motyw książki jako wyższej formy rozrywki, stawiającej bohaterów ponad to, co ich otacza. Dzieci szanują to, że nauczycielka dała im możliwość takiej formy kontaktu z pisarstwem, zastrzegają, że za literaturę mogą się wziąć dopiero po umyciu rąk.
Bohaterowie z reguły zdają się nie negować poszczególnych parszywych elementów świata przedstawionego, przyjmują życie takim, jakie jest, chociaż mamy tu do czynienia z różnymi, odmiennymi formami radzenia sobie z całą sytuacją. Heaven, najstarsza z rodzeństwa, twierdzi uparcie, że "nie mamy nic poza własną dumą" (str. 146) i robi wszystko, żeby poradzić sobie z całą sytuację sama. Natomiast jej siostra Fanny, najmniej zżyta z rodziną, najchętniej błagałaby o jałmużnę i oddawała swoje ciało za ćwierć dolara kolegom ze szkoły. Ta dziewczynka najchętniej zapomniałaby o całym koszmarze nędznego bytu w chacie w górach, nie zależy jej, żeby być blisko z najbliższymi. Nie uważa, żeby istniały rzeczy, których nie można sprzedać za pieniądze.
Książka jest raczej smutna, chociaż zaliczenie jej do kategorii "wyciskacza łez" byłoby niesprawiedliwe. To nie jest publikacja napisana po to, żeby sobie nad nią popłakać, powzdychać, a potem zapomnieć. "Rodzina Casteel" boli nas w środku, gdyż dotyka istot najbardziej niewinnych w samym swoim bycie - dzieci. To okrutna historia, pozbawiające złudzeń, jeśli ktoś je jeszcze miał. W niektórych momentach niesamowicie zadziwia, bywały chwile, gdy nie wierzyłam w to, co czytam. Dzieci Casteel, pomijając aspekty życia w okrutnej biedzie, braku podstawowych niezbędnych środków do życia, spotkała jeszcze jedna tragedia. Zostały pozbawione tego, co każdemu z młodych ludzi należy się automatycznie: prawa do dzieciństwa. Z niecierpliwością czekam na kolejną część cyklu, aby przekonać się, jak sobie poradzą (już nie tacy) mali bohaterowie. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał, zachęcam do nadrobienia braków.
Cudu nie będzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz