niedziela, 16 listopada 2014

Wywiad | Ewa Bartkowska: "Pisząc, byłam wewnątrz książki, żyłam w niej i spałam."




Ewa Bartkowska od zawsze marzyła o tym, by napisać i wydać powieść. Udało się, jej debiutancka książka pod tytułem "Ja, judaszka" trafiła na księgarniane półki. Autorski debiut Bartkowskiej to książka pełna emocji, o emocjach i w sposób emocjonalny napisana. Czy Ewa Bartkowska potrafiła zachować dystans, a może wsiąkła w życie swoich bohaterów na dobre? Co czuje autor, kiedy marzenie się spełnia i jego debiutancka książka zostaje wydana? Ile trwa napisanie powieści?


„Ja, judaszka” to Pani debiutancka powieść. Wiem, że wydanie książki było zawsze Pani marzeniem. Zastanawia mnie jednak, czy ta historia była w pewnym sensie oczywista, gdy myślała Pani o napisaniu książki, czy pomysłów było co najmniej kilka i trzeba było dokonać wyboru?

W chwili, gdy podjęłam decyzję, że tak, wreszcie napiszę książkę, miałam w głowie zupełnie inną historię. Zaczęłam nad nią pracować, ale tydzień później, pewnego dnia, nagle, moje myśli przeskoczyły na inny tor i dosłownie „zobaczyłam” opowieść o Alicji i Wiktorze. Wizja była tak kusząca, że nie byłam w stanie się jej oprzeć, więc natychmiast zarzuciłam pierwotny pomysł i napisałam „Ja, judaszka”.      

Ile czasu zajęło Pani napisanie tej powieści? Chodzi mi już o sam akt tworzenia, od momentu kiedy napisała Pani pierwsze zdanie.

Począwszy od pierwszego zdania, zanim dobrnęłam do ostatniego, upłynęło dziewięć miesięcy. Pisałam od rana do wieczora, codziennie, bez względu na dzień tygodnia.

A kiedy już Pani skończyła, czy poprawkom nie było końca? Wciąż Pani szukała, urozmaicała, czy po prostu wysłała Pani gotowe dzieło do wydawcy?

Wysłałam je do Wydawcy. Poprawki zaczęły się potem, gdy porozumieliśmy się w kwestii wydania. Pierwotna wersja zawierała dodatkowy, dość obszerny wątek życia Julki, która w „Ja, judaszka” jest zaledwie wspomniana kilka razy z imienia. Było też kilka innych poprawek. Jednak porównując obie wersje jestem z tych zmian bardzo zadowolona, wyszły książce na dobre.    

„Ja, judaszka” aż kipi od emocji bohaterów. Czy udało się Pani zachować emocjonalny dystans, a może zaczęła Pani w którymś momencie żyć życiem swoich postaci?

Nawet nie starałam się go zachować. Po pierwsze to niełatwe, po drugie może okazać się zgubne, bo możemy zacząć ślizgać się po powierzchni. Jeśli chcę opisać emocje, opisać prawdziwie, oddać ich temperaturę, to muszę wejść w sytuację, muszę ją czuć. Pisząc, byłam wewnątrz książki, żyłam w niej, spałam w niej, moje ciało było na zewnątrz, ale ja żyłam w środku. Wiem, że nie wszyscy są w stanie to zrozumieć, odczułam na własnej skórze. Kilkoro znajomych nie pojmowało, że nie nagle nie mam czasu na telefoniczne rozmowy, na kawę, weekendowy wyjazd. Padła nawet propozycja wizyty u psychiatry, bo „to nienormalne”.

Co czuje autor, kiedy jego powieść trafiła na księgarniane półki?

Ludzie odbierają zdarzenia indywidualnie, nie wiem, czy inni autorzy czuli dokładnie to samo. W moim przypadku to była ogromna radość, wręcz uniesienie. Ale też niedowierzanie, że to dzieje się naprawdę, że ja ją stworzyłam, to  m o j a  książka. Przeżycie warte każdego poświęcenia i czasu.

Co dalej? Czy „Ja, judaszka” to jednorazowy eksperyment czy zamierza Pani zająć się pisarstwem na poważnie?

 Pisanie jest bardzo poważnym zajęciem, i tak je traktuję. Nigdy nie myślałam o nim w kategoriach eksperymentu. Mam kilka pomysłów na kolejne książki, w tym jeden już przerobiony, gotowy i niecierpliwy, by wyjść z więzienia mojej głowy.

Gdyby miała Pani w kilku zdaniach zachęcić czytelnika do przeczytania książki, co by Pani powiedziała?

Mam wrażenie, że współczesny świat to ogromne targowisko, gdzie wszyscy, zachwalając swoje „towary”: umiejętności, talenty i siebie samych, przekrzykują się nawzajem. Nie chcę tego robić -  nikogo do niczego zachęcać, ponieważ sama nie lubię być czy to zachęcana, czy też zniechęcana. Książka została wydana, istnieje fizycznie, jest w zasięgu każdego czytelnika. Informacje o niej i recenzje również.  

Co podczas pracy nad powieścią sprawiło najwięcej trudności?

Przymus wracania do rzeczywistości, nawet jeśli w minimalnym zakresie. Momenty, gdy musiałam oderwać się od pisania, wyjść z opowieści by odebrać telefon, wyjść po zakupy, zrobić to czy tamto. Natomiast samo tworzenie, wyobrażanie, pisanie to, dla mnie, pasmo czystej przyjemności.

Jakie odbiera Pani sygnały teraz, już po premierze książki?

Całe spektrum możliwych – niektórzy, jak moi bliscy i przyjaciele, są szczęśliwi, że się udało. Inni szczęśliwi, ale i zaskoczeni treścią czy stylem. Niektórzy dzwonią i opowiadając wrażenia po lekturze wyznają zmieszani, że się nie spodziewali, że „potrafisz aż tak”. Sygnały więc odbieram bardzo pozytywne, książka się podoba, to miłe, gdy ktoś poświęcił czas by przeczytać, i jeszcze odnalazł coś dla siebie.

2 komentarze:

  1. świetny wywiad, a autorka bardzo skromna, nie chce się na siłę sprzedać

    OdpowiedzUsuń
  2. czytałam i płakałam, cudowna książka

    OdpowiedzUsuń