Anna Fryczkowska (fot. dzięki uprzejmości autorki) |
W listopadzie do księgarni trafiła najnowsza, szósta już i, jak sama autorka przyznaje, najlepsza powieść Anny Fryczkowskiej - "Kurort Amnezja". Pisarka konsekwentnie, wraz z każdą kolejną książką, wspina się na literacki Olimp. Perfekcjonistka czy szczęściara? Jak pracuje, skąd czerpie inspiracje? Poznajcie Annę Fryczkowską. A potem koniecznie przeczytajcie "Kurort Amnezja".
Rozmawiamy z okazji premiery Pani
najnowszej powieści „Kurort Amnezja”, w której oswaja Pani temat śmierci i
żałoby. Co wpłynęło na powstanie książki o takiej tematyce?
Każdy
kryminał oswaja temat śmierci, a całkiem dużo z nich – temat żałoby. Dzięki lekturze
pozwalamy sobie przez chwilę pomyśleć o tym, co i tak nieuchronne. Śmierć jako
zaburzenie, a opis śledztwa jako przywrócenie porządku świata. Każdy kryminał
to potyczka z ludzkim lękiem przed nieuniknionym.
Ale zanim
napisałam tę książkę, miałam przed oczami taki obraz: dziewczyna stoi przed
lustrem i nie poznaje swojej twarzy. Odwraca się, a za nią stoi mężczyzna,
który twierdzi, że jest jej narzeczonym. Jego też nie pamięta... Co gorsza,
choć chciałaby mu zaufać, nie umie go nawet polubić.
Powieść obyczajowa, thiller
psychologiczny, kryminał... A jak sama autorka zaklasyfikowałaby powieść
„Kurort Amnezja”?
Mocna
powieść psychologiczno-obyczajowa z elementami kryminału. Czy też kryminał
przepojony obyczajem. Lubię ubierać swoje pomysły w zakrwawione szatki powieści
gatunkowej.
W książce porusza Pani problem
amnezji. Jak przebiegały przygotowania do zmierzenia się z tematem?
Zaczęło
się od lektury reportażu w „Wysokich Obcasach” o pewnej dziewczynie, która
straciwszy pamięć po wypadku, zaczęła życie totalnie od nowa. Przed wypadkiem
studiowała prawo, nie była fanką prac domowych, marzyła o karierze. Po utracie
pamięci zrezygnowała z ambicji prawniczych, zaczęła pisać bloga kulinarnego,
marzy o prowadzeniu gospodarstwa agroturystycznego z restauracją. Czytałam o
jej cierpieniu związanym z utratą tożsamości, o tym, jak zastanawiała się, kim
naprawdę jest i czego chce. Potem
zaczęłam przeglądać literaturę przedmiotu, odbyłam kilka spotkań z fachowcami.
Utrata pamięci stała się moim ćwiczeniem w patrzeniu na świat. Jak się widzi
rzeczywistość, gdy ma się o niej niemal zerową wiedzę? Gdy nie wie się, kim się
jest, z kim się było, co zrobiło się w życiu złego, a co dobrego? Kiedy
pisałam, przez parę tygodni chodziłam po świecie, jakbym go w ogóle nie znała. Bez
wiedzy o mechanizmach, które tym wszystkim rządzą, życie wydaje się dziwnie
intensywne i zupełnie niezrozumiałe.
Jak na przykład w tym
fragmencie „Kurortu Amnezja”: „Słodka woda to woda niesłona, tyle już się
nauczyłam. Przynajmniej jeśli chodzi o akweny wodne. Podobno nie mówi się
„akweny wodne”, twierdzą Ciotki. Marek uważa, że przesadzają, więc trzymam się
raczej jego wersji, bo czyjąś powinnam przecież wybrać. Jeśli chodzi o herbatę
– słodka woda w herbacie znaczy, że herbata została posłodzona. Staram się to
wszystko przyswoić, a Marek pomija milczeniem uwagi Ciotek. Zależy mu na dobrym
kontakcie z nimi, ze względu na mnie. Więc tylko całuje Ciotkę w dłoń, starsza
pani milknie, a nawet jej twarz marszczy się w czymś w rodzaju uśmiechu.
Akwarium, zwłaszcza
podświetlone, wygląda ładnie, Marek wsadza tam roślinki, kamyczki, wszystko
przywiózł ze sobą, i popatruje na mnie, czy się cieszę. Uśmiecham się tak, żeby
było widać zęby. Rozluźnia się, więc widać o to chodziło. Uśmiech z zębami jest
weselszy niż uśmiech bez zębów”.
Sama Pani przyznaje, że „Kurort
Amnezja” to jej najlepsza książka. Dlaczego właśnie „Kurort Amnezja”, a nie
żadna z Pani poprzednich publikacji?
Co ja
poradzę, że zawsze najbardziej lubię ostatnią. Na szczęście ciągle się
rozwijam. Następna będzie jeszcze lepsza.
Co chciałaby Pani osiągnąć w
polskiej literaturze?
Osiągnęłam
już mnóstwo, to znaczy zgraną grupę wielu tysięcy czytelniczek i czytelników, którzy
czekają na moją kolejną powieść. Dużo osób pisze do mnie po lekturze, lubię te
dyskusje. Cieszy mnie też, że wydawca czeka na moje kolejne teksty i ufa na
tyle, że wysyła mi umowę, gdy tylko przedstawię zarys pomysłu. A poza tym?
Marzę o czerwonych dywanach i wywiadach w każdej śniadaniówce. Nie, żartuję,
wolę, żeby mnie nie rozpoznawano w warzywniaku. Bycie nierozpoznawalnym to
błogosławieństwo, naprawdę współczuję celebrytom.
Subiektywny przegląd mijającego
roku w polskiej literaturze według Anny Fryczkowskiej – co warto przeczytać, na
co zwrócić uwagę?
Trudne
pytanie, bo za dużo czytam. Czytam, żeby się wybudzić i żeby zasnąć. Czytam,
gdy jadę metrem i czekam na autobus. Czytam w pracy i na wakacjach. Jestem więc
trochę skrzywiona, bo wymagania mam duże i wciąż rosną. Ale mogę też przytaczać
długie listy tego, co mi się podobało. Może więc ograniczę się tylko do najnowszych
kryminałów. Gaja Grzegorzewska, „Grób”, ona pięknie się bawi konwencjami
popkulturowymi. „Gniew” Miłoszewskiego, niby kryminał, a przecież najlepszy,
najmocniejszy, najprawdziwszy we fragmentach obyczajowych, więc biorę na poważnie
zapewnienia autora, że zrywa z gatunkiem. Wznowienie Kate Atkinson, „Zagadki
przeszłości”, historia po części kryminalna, po części przewrotnie obyczajowa. „Cicha
przystań” Marty Mizuro, kryminał o polskiej prowincji, o silnych i słabych
kobietach. „Monogram” Joanny Marat, gdzie połączono katastrofę smoleńską z
wątkiem kryminalnym, panopticum odjechanych postaci oraz ciekawym obrazem
Warszawy. „Z ostatniej chwili” Małgorzaty Sobieszczańskiej, kryminał z newsową
dziennikarką w roli głównej, dlatego właśnie napisany w zdyszanym, newsowym
tempie. „Zasługa nocy” Mateusza Marcina Lemberga, mam nieodparte wrażenie, że
rośnie z niego polski Nesbo, na razie jest świetnym polskim Lembergiem. No i Nesbo,
jak zawsze.
Jakie są Pani plany zawodowe na
nadchodzący rok? Czy pisze już Pani dla nas coś nowego?
Ciągnę
dwie książki. Trudno mi się na razie zdecydować, która będzie pierwsza, osadziłam
je w totalnie odmiennych klimatach i piszę to jedną, to drugą, w zależności od nastroju.
Jedna: Żoliborz, przedwojenna willa, a w niej pomieszkuje dość przypadkowy zestaw
ludzkich wyrzutków. A może raczej osób nieprzystosowanych. Ukrainiec, który
uciekł przed wojną; uwięziona we własnym pokoju dziewczyna, dotknięta
hejtingiem internetowym; sfrustrowana gospodyni domowa, która kocha oglądać
cudze mieszkania. Więzy, które ich łączą, stają się silniejsze niż
pokrewieństwo.
Druga:
sześć pisarek w odciętym od świata domu na peryferiach Warszawy. Jedna z kobiet
traci życie. Wszystkie miały motyw, żeby chcieć usunąć koleżankę. Która to
zrobiła? Tutaj trochę pogrywam z patronką powieści kryminalnej, Agatą Christie,
ona kochała kryminały zbudowane według formuły „zamkniętego pokoju”. Ja dodałam
do tego stalkera, który krąży dookoła domu oraz warszawskie peryferie z za
wielkimi domami pobudowanymi na kredyt, do których jeszcze nie zdążono
wybudować porządnych dróg dojazdowych, a za oknami ciągle jeszcze widać pola
kapusty.
Czy czuje Pani, że osiągnęła
literacki szczyt swoich możliwości, a może powieść życia wciąż jeszcze przed
Anną Fryczkowską?
Mam
taką nadzieję, choć wiadomo, że człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. No, trochę
mu pomagam, bo mnóstwo pracuję. Nad warsztatem, pomysłami, riserczem, stylem,
konstrukcją. Kończę kolejne kursy, dużo rozmawiam z redaktorami, analizuję
świetnie napisane powieści, żeby podpatrzeć cudze sztuczki. Przy każdej
kolejnej redakcji książki usuwam zbędne słowa, a w zamian staram się chować do
środka różne tropy, drugie dna. Uważni je znajdują, mniej uważni natomiast
zarywają noc, żeby się dowiedzieć, kto zabił. I tacy, i tacy czytelnicy mnie
cieszą.
Bardzo ciekawy wywiad :) nie czytałam jeszcze książek pani Anny :)
OdpowiedzUsuń