środa, 25 lutego 2015

Wywiad | Barbara Sęk: "Plany na przyszłość? Pisać i wydawać. Coraz lepiej i coraz więcej."

Barbara Sęk (fot. dzięki uprzejmości autorki)
Barbara Sęk - autorka "Miłości na szkle", powieści, która dosłownie przed chwilą ukazała się na rynku. Wystarczy chociażby przejrzeć opinie na lubimyczytac.pl - książka przez czytelników oceniana na "mocną ósemkę", zbiera same pozytywne recenzje. A temat jest doprawdy trudny, bo Barbara Sęk pisze o niepłodności. Ale jak pisze! Czy spodziewała się tak ciepłego przyjęcia "Miłości na szkle"? Jak przygotowywała się do pracy? Co spowodowało, że zaczęła pisać o niepłodności? Przeczytajcie, co ma do powiedzenia sama autorka.


Twoja najnowsza powieść „Miłość na szkle” zbiera pochlebne recenzje i spotyka się z ciepłym przyjęciem. Czy spodziewałaś się takich reakcji?

 Jestem zszokowana, bo miałam obawy, czy na rynku wydawniczym jest miejsce dla takich powieści. Całe szczęście wydawca nie podzielał moich wątpliwości. Zauważałam, że czytelnicy stronią od trudnej tematyki, a od książki oczekują wyłącznie relaksu. Traktują ją jako wypełniacz wolnego czasu, ucieczkę od szarej codzienności w krainę baśni, gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie w sielankowej scenerii. Wydawało mi się, że powieści już nie są materiałem do refleksji, poszerzenia horyzontów. Zaobserwowałam również, że częstym kryterium oceny literatury jest stosunek odbiorcy do bohatera: to, czy ten budzi sympatię. A Anetę i Wojtka trudno lubić. Trudno ich podziwiać, a tym bardziej się z nimi utożsamiać, przyklaskiwać w działaniach. Są wadliwi, mięsiści. Nie przebierają w środkach i w słowach. Do tego nie jest to proza piękna. Nie ma tu literackiego języka. Są dwuznaczności oparte na mowie potocznej. Jest dom, tak wygłaskany, że aż nudny, w którym para zamyka się ze swoim problemem, chyba że ma wizytę w „sterylnych warunkach laboratoryjnych”.  Ta przestrzeń działania postaci jest mocno ograniczona. Jest seks, nagość i niekoniecznie w najpiękniejszym wydaniu. Odbiorca podgląda Raczyńskich w najbardziej intymnych, krępujących sytuacjach. Pomimo wszystko czytelnicy zaaprobowali ten bolesny realizm, oparty na monotonnej cykliczności. Nie oszukujmy się: niepłodność sprawia, że życie tych bohaterów staje się pełne schematów. Nie sądziłam, że takie rozwiązanie zda egzamin, ale teraz zaczynam wierzyć, że wkrótce zakończy się epoka lukrytywizmu.  

Dlaczego akurat niepłodność? Co spowodowało, że podjęłaś decyzję, aby napisać właśnie na ten trudny temat?

Jak odpowiem, to mnie zlinczują ci, którzy twierdzą, że autor nie może pisać o czymś, o czym nie ma pojęcia. Tak, tak, temat wziął się z mojego bladego pojęcia o problemie. Wszędzie bębniono o niepłodności i metodach jej leczenia. W sposób nie informacyjny, a opiniotwórczy. Jedni twierdzili, że to droga na skróty, inni, że droga przez mękę. Nie mogłam uwierzyć w to wszystko, co czytałam bądź słuchałam w mediach, bo temat stał się podstawą walki politycznej przeciwnych frakcji. Obawiałam się, że wyciąga się pewne jednostkowe fakty na potrzeby udowodnienia tez, na których można coś ugrać. Z dramatu i niemocy ludzkiej czyni się kiełbasę wyborczą. Mity podawane na tacy jako prawdy absolutne. Jednostronna paplanina, pozbawiona obiektywizmu, bez przedstawienia miarodajnego materiału badawczego. Postanowiłam przestudiować temat na własną rękę, aby się ustosunkować jakkolwiek by ten czasownik nie brzmiał w kontekście książki. Żeby cokolwiek pojąć, musiałam się wcielić w rolę osoby, która zmaga się z takimi trudnościami. To jest paradoks całej sprawy: niepłodni siedzą zamknięci w sypialniach, stronią od ludzi, żeby nie poruszać tematu, który dla nich stanowi tabu, kiedy w tym samym czasie inni wrzeszczą w telewizji, mówiąc o ich – tak osobistym, intymnym – problemie. Wypowiadają się dosadnie i kategorycznie, jakby w ogóle nie zakładali, że w ten sposób można kogoś urazić.

Dokładne opisy poszczególnych procedur medycznych, wnikliwa analiza wszelkich zabiegów, badań… Jak udało Ci się tak doskonale przygotować do pracy?

Wiedziałam, że poruszenie problemu tak drażliwego, o takiej skali występowania wymaga przygotowania, bo wiąże się ze szczególną odpowiedzialnością. A osoby, które od wielu lat leczą niepłodność, nie posługują się językiem laików, tylko żargonem medycznym. Mają ogromną wiedzę. Do dziś jestem przerażona i nie wiem, czy nie porwałam się z motyką na słońce, skoro jeszcze trzy lata temu nie wiedziałam co oznaczają tak proste skróty jak: IUI, IVF itp. Moja znajomość tematu decydowała o  tym, czy ta propozycja zostanie potraktowana poważnie przez wydawców, potem czytelników, czy będzie miała moc oddziaływania. Nie spodziewałam się, że materiał będzie tak obszerny i trudny do zgłębienia. Prawdę powiedziawszy, w pewnym momencie mnie to przerosło i porzuciłam pisanie. Całe szczęście nie wykasowałam pliku i nie wyrzuciłam notatek, bo kryzys minął i zawzięłam się. Już zbyt wiele czasu i energii poświęciłam sprawie. Szybko przestałam leczyć Raczyńskich w Googlach, bo ilość sprzecznych informacji, jakie uzyskałam, przyprawiła mnie o zawrót głowy. Oczywiście do końca korzystałam z publikacji na fachowych portalach takich jak www.nasz-bocian.pl, czy ze strony internetowej Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu. Ale przede wszystkim postawiłam na konsultacje ze specjalistą od leczenia niepłodności. Prawdopodobnie gdyby nie to, utrwaliłabym wiele mitów, od których aż się roi w wirtualnej przestrzeni. Byłoby łatwiej, gdybym sobie darowała to oprowadzanie czytelnika przez meandry, procedury leczenia, ale zależało mi, żeby właśnie od tego nie stronić, żeby te blaski i cienie najmocniej obnażyć. 

Co pragnęłaś pokazać pisząc „Miłość na szkle” i czy jesteś zdania, że udało się ten zamysł przenieść na papier?

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To był dla mnie najistotniejszy aspekt. Zamierzałam pokazać, że bardzo łatwo jest osądzać z perspektywy obserwatora, natomiast gdy stajemy się uczestnikami pewnych wydarzeń, niemoc zmusza nas do osiągnięcia kompromisu. Wtedy trzeba pójść na ustępstwo z partnerem, często trzeba nagiąć własny kręgosłup moralny.  Dla niektórych jest to godne potępienia, dla innych godne podziwu. To zależy z jakiej pozycji przyglądamy się sprawie. Ja nie wiem, czy takie przesuwanie granic jest dobre czy złe. Wiem, że jest ludzkie.  Zamierzałam unaocznić, że świat nie jest czarny lub biały. Istnieją też odcienie szarości. Można mieć lewicowe poglądy, być ateistą i mieć wątpliwości moralne przed przystąpieniem do zabiegów wspomagających rozród. Tak to wygląda w przypadku Wojtka. Zależało mi również na tym, żeby pokazać, że kwestie związane z rodzicielstwem są tak samo istotne dla mężczyzn jak i dla kobiet, zwrócić uwagę na drugie pięćdziesiąt procent związku. Chciałam również zmobilizować czytelników do podjęcia refleksji nad współczesnymi czasami, w których bardzo wolno dojrzewamy do ról społecznych: małżonków, rodziców; nie jesteśmy w stanie uzyskać samowystarczalności finansowej, materialnej, poczucia bezpieczeństwa, które pozwoliłyby na podjęcie świadomej i odpowiedzialnej decyzji o założeniu rodziny przed trzydziestką. Do refleksji nad czasami, w których mamy złudne wrażenie stabilizacji. Nie przyjmujemy do wiadomości, jak bardzo wszystko jest ulotne. Wydaje nam się, że dzięki postępowi technologicznemu, cywilizacyjnemu możemy mieć swój los pod pełną kontrolą, wystarczy mieć gruby portfel.

Opowiedz, proszę, jak przebiega u Ciebie proces tworzenia. Czy z góry wiesz, jak potoczą się losy bohaterów, a może często coś zmieniasz, poprawiasz tekst?

Jako zodiakalna Panna… To chyba wszystko wyjaśnia. Na początku pojawia się temat. Potem wybieram bohaterów, którzy będą stanowili najlepsze narzędzie do wyczerpania tematu. Następnie opracowuję szczegółowe życiorysy postaci. Wiem o nich wszystko, znam znacznie więcej faktów i informacji z ich życia niż zawieram w powieści. Potem wybieram narrację (rozpisując pierwszą scenę na kilka możliwości), która najlepiej spełni założenia powieści i doprowadzi do finału, który będzie zaskakujący, ale będzie się mieścił w granicach prawdopodobieństwa. Bardzo się pilnuję, żeby nie powiedzieć zbyt dużo, żeby zostawić czytelnika w finale z masą pytań, za to z małą ilością odpowiedzi. Tylko z materiałem badawczym do refleksji. Zaczynam od planu. Potem piszę dwie sceny: początek powieści i zakończenie. Wiem, jestem przewidywalna do bólu. Ale czasem zdarza mi się, że po drodze coś mnie zaskoczy, wpadnę na nowy pomysł, dodatkowy wątek. Prawdę mówiąc, moje powieści to rozprawki tylko z podłożoną fikcją literacką.  A tekst poprawiam bez końca, jak na zodiakalną Pannę przystało. Mogę mieć brudne mieszkanie, ale tekst muszę mieć czysty. 

Jak długo pisałaś „Miłość na szkle”?

Trudno to określić. W lutym 2013 stworzyłam pierwszą scenę. Kolejne cztery miesiące zdobywałam wiedzę o niepłodności, niewiele pisząc, głównie obmyślając fabułę. W sierpniu porzuciłam tekst, mając 70 stron. Strasznie się męczyłam z Raczyńskimi i sądziłam, że czytelnicy też nie zniosą tego przeciągania liny, jakie było ich udziałem. Jakby było tego mało: dowiedziałam się, że Magda Witkiewicz wydaje powieść o niepłodności. Wydawało mi się, że dalsza praca nie ma sensu. Do pisania wróciłam w listopadzie po targach książki, podczas których kilku wydawców wyraziło zainteresowanie tematem. Dodatkowo przeczytałam książkę Magdy i stwierdziłam, że nasze projekty są tak różne, tak inaczej ujmujemy problem, że mogę kontynuować. Zawzięłam się i skończyłam po kwartale - w połowie lutego 2014. Można więc powiedzieć, że projekt pochłonął rok, aczkolwiek samo stukanie w klawiaturę zajęło mi około siedmiu, ośmiu miesięcy.
  
Co teraz? Jakie plany zawodowe na przyszłość?

Pisać i wydawać. Coraz lepiej i coraz więcej. :)

Która z Twoich powieści – „Dlaczego ona?” czy „Miłość na szkle” w Twoim odczuciu jest ważniejsza, może nawet lepsza?

Dla każdej z tych książek należy przyjąć inne kryteria. To dwa różne gatunki. „Dlaczego ona?” to powieść społeczno-obyczajowa, z wszechwiedzącym, obiektywnym trzecioosobowym narratorem i zbiorowym bohaterem.  Zawiera elementy sagi rodzinnej i romansu. Jest obszerną powieścią, bardzo epicką, taką... pozytywistyczną.  „Miłość na szkle” to powieść psychologiczna: narracja pierwszoosobowa, całkowicie subiektywna, obejmująca głównie emocje, przemyślenia, poglądy bohatera. Powieść współczesna. W „Dlaczego ona?” spostrzegam debiutancką świeżość, lekkość. Z kolei w „Miłości na szkle” dojrzałość, większą świadomość literacką. Choć obie są wymagające pod względem treści, tak pierwszą zaliczyłabym do mocnej, zaangażowanej literatury popularnej, natomiast „Miłość na szkle” już ani trochę. To przykład literatury middlebrow, literatury środka. W obu występują spore partie dialogowe, ale „Dlaczego ona?” jest filmowa, a „Miłość na szkle” teatralna. Która ważniejsza? „Miłość na szkle”. Dlatego, że tworzy mój wizerunek. Tu już nie jestem autorką książki o tytule takim i takim, tylko autorką powieści obyczajowych. Przy dwóch książkach, nawet różnych, już można znaleźć jakiś wspólny mianownik dla tematyki i stylistyki danego autora. Pewne aspekty twórczości bledną, inne nabierają wyrazistości.  Już wiadomo, że pisanie to nie jakiś wypadek losowy, tylko świadome działanie, zmierzające do zaistnienia na stałe na rynku wydawniczym.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz