czwartek, 16 lipca 2015

Mila Rudnik "Miłość przychodzi z deszczem" | Recenzja



"Miłość przychodzi z deszczem" to nowy obyczaj w ofercie Prószyńskiego. Mila Rudnik postawiła na znane i sprawdzone przez innych pisarzy klimaty. Jej książka nie jest zła, przeczytałam ją z przyjemnością, ale w zasadzie nie wnosi nic nowego. To idealna powieść na długie, upalne dni, kiedy jesteśmy zbyt zmęczeni na ciężką, bardziej ambitną literaturę. Czego jeszcze możecie spodziewać się po romansie w wydaniu Mili Rudnik?

Marek i Marcin przez całe życie byli nierozłączni. Jedna błędna decyzja zaważyła na całym życiu bliźniaków. Marek bez słowa wyjechał z miasta, Marcin zmienił się nie do poznania. Nikt z rodziny ani przyjaciół nie wie, co poróżniło braci. Marek próbuje ułożyć sobie życie na nowo w Gdańsku. Tam poznaje Annę i wszystko wskazuje na to, że kobieta jest miłością jego życia. Między nimi układa się wspaniale. Do czasu, aż Marek zabiera Annę do domu rodzinnego. Dorota, żona Marcina, jest w ciąży. W końcu, po wielu latach starania przyniosły skutek. Marek jest przerażony na widok bratowej. Zanim bracia zdążą podjąć decyzję, co dalej, ulegają wypadkowi. Jeden z nich umiera. Kilka lat po tych wydarzeniach Anna przypadkiem spotyka brata swojego ukochanego. Odnosi wrażenie, jakby mężczyzna powrócił z zaświatów.

"Miłość przychodzi z deszczem" to jedna z tych lektur, których zakończenie można z powodzeniem przewidzieć już na początku, a jednak czyta się ją z najwyższą przyjemnością. Książka Mili Rudnik nie zaskakuje w zasadzie niczym nowym. Stanowi odskocznię od rzeczywistości, miłą i lekką rozrywkę. Autorka stworzyła ciekawe portrety bohaterów. Swoje postacie wyposażyła w bogate wnętrze. Ciąg zdarzeń wydaje się być logiczny i naturalny. Mila Rudnik wykorzystała znany w literaturze motyw. Katarzyna Bonda pisała o tym w "Pochłaniaczu", z kolei Mila Rudnik opiera swój romans na pytaniu "kto jest kim w tej grze?". Już sama obecność braci bliźniaków poniekąd nasuwa rozwiązanie. Co prawda, nigdy nie spotkałam się z taką sytuacją w rzeczywistości, ale autorom często zdarza się kombinować przy zamianie ról bliźniaków.

Sama nie wiem, czy czytam zbyt dużo i nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć, czy rzeczywiście ta historia jest nieco banalna oraz mało oryginalna. To jedna z tych książek, które przysporzyły mi problemy z ich oceną. Bo jest poprawnie napisana, wciągająca, czyta się ją naprawdę szybo i łatwo. Sęk w tym, że jest tak trochę.. nijako. Powieść nie jest zła, ale szału, niestety, też nie robi. Na rynku są setki książek takich, jak ta. "Miłość przychodzi z deszczem" niczym nie wyróżnia się na tle innych "kobiecych" powieści obyczajowych. Podejrzewam, że nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby nie została wydana przez jedno z moich ulubionych wydawnictw. Prószyński wydaje świetne obyczaje. Tym razem jednak książkę oceniam jako przeciętną. Przeczytałam ją z chęcią, ale nie wniosła niczego do moje życia i jestem przekonana, iż wkrótce o niej zapomnę. "Miłość przychodzi z deszczem" nie zostaje z czytelnikiem na dłużej.

Przeczytać można, raczej w ramach wakacyjnego relaksu, ale nie trzeba. Jeśli lubicie lekkie, niezobowiązujące i proste lektury, to pozycja dla was. Odkładam na półkę "przeczytane" i zapominam o niej. Spędziłam z nią miło czas. I w zasadzie to wszystko. 

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Mila Rudnik "Miłość przychodzi z deszczem"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
ilość stron: 280
data premiery: 02.07.2015

2 komentarze:

  1. Opis mnie zaintrygował i mimo przewidywalności tej powieści, nadal mam ochotę ją przeczytać. Nie czytam tak dużo jak Ty, więc może zadowoli mnie ciut bardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zamówiłam, skuszona okładką i pozytywną recenzją gdzieś na blogu (-:

    OdpowiedzUsuń