sobota, 18 października 2014

Wywiad | Ałbena Grabowska: "Chciałabym napisać kryminał."

zdj. Miro Bestecki

O Ałbenie Grabowskiej w środowisku mówi się coraz głośniej. Mistrzyni suspensu, najlepsza polska autorka powieści obyczajowych, genialna pisarka - to tylko niektóre z określeń, jakie pojawiają się w recenzjach powieści piszącej lekarki. We wrześniu ukazała się książka, która zdaje się być kamieniem milowym w karierze Ałbeny Grabowskiej - "Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli". Dlaczego autorka zdecydowała się napisać sagę o rodzinie Winnych? Skąd czerpała informacje? Kiedy ukaże się kolejny tom? O to wszystko pytam Ałbenę Grabowską w naszej rozmowie.

Lekarka, pisarka, kobieta, matka.. Która z tych ról jest rolą Pani życia?

Na pewno bycie kobietą jest moim życiowym powołaniem i prezentowanie kobiecości we wszystkich jej aspektach, jako matki, pisarki, nawet lekarki. Zdecydowanie najważniejszą jednak sprawą jest bycie matką. Dzieci, kiedy już przychodzą na świat, wywracają go do góry nogami. Trzeba się temu podporządkować nie oczekując niczego w zamian, bo taka jest rola nas - matek. Obserwujemy jak rosną, ja osobiście z wielkim podziwem, jak starają się znaleźć swoje miejsce w świecie. To dla nich zaczęłam pisać. Bardzo chciałam, żeby miały zbiór esejów o Bułgarii, żeby czerpały z mojego dziedzictwa. Kolejne książki też powstały dla nich, w tym decydująca o tym, że kontynuowałam przygodę z pisaniem –„Julek i Maja w labiryncie”, napisana na prośbę i zamówienie mojego syna Julka.  Lekarzem wciąż jestem. Wybrałam zawód trudny, ogromnie wymagający, ale nie żałuję, mimo, że zupełnie na początku studiów miałam chwile wahania, czy to aby na pewno jest dobra droga. Mam nadzieję, że godnie go reprezentuję. Pisarką zostałam też niejako przez przypadek. Chciałam napisać o Bułgarii, a obecnie skończyłam dziesiątą książkę.  To moja nowa rola, ale wygląda na to, że będę konsekwentnie kroczyła tą drogą.

Jak Pani udaje się pogodzić pracę zawodową z pisarstwem? W tym roku na polskim rynku wydawniczym sporo było Ałbeny Grabowskiej.

Kobiety pracujące zawodowo, które chcą czegoś więcej niż ośmiogodzinna praca, powrót do domu i wykonywanie swoich obowiązków, muszą być niezwykle zdyscyplinowane i zdeterminowane. Kiedy zaczęłam pisać, miałam świadomość, że nikt nie czeka na książkę mojego autorstwa. Równie dobrze mogłaby nie powstać. Nie miałam żadnych planów wydawniczych, zaplecza, znajomości w branży, nic.  Nie było mnie nawet na fejsbuku.  Pierwsza książka odniosła sukces, ale mimo to, byłam wciąż debiutantką . I debiutowałam jeszcze kilkakrotnie. Pierwsza bajka dla dzieci, pierwsza książka dla dzieci, pierwsza powieść.  Książki pisałam w pracy wykorzystując każdą wolną chwilę. Paradoksalnie to tam miałam czas, ponieważ często czekałam bezczynnie na badanie, żeby je opisać. Zamiast czytać czasopisma, zaczęłam pisać. Teraz mam znów inną specyfikę pracy i piszę w domu. Wiadomo, że priorytetem są dzieci, muszę się dostosować do ich rytmu dnia. Dopiero wieczorem siadam do pisania. Zdarza się, że w ciągu dnia uszczknę trochę czasu między szkołą, a zajęciami dodatkowymi. Wtedy także piszę.  Narzuciłam sobie pewną dyscyplinę pisania. Staram się, żeby powstały co najmniej trzy strony dziennie. Czasami udaje mi się napisać trochę więcej. Regularność i dyscyplina to moje mocne strony. Może dlatego w tym roku było mnie więcej ;-)

Zaangażowała się Pani w akcję „Solidarność Kobiet ma Sens”. Proszę opowiedzieć czytelnikom więcej o Pani udziale. Co kierowała Panią podczas podejmowania decyzji o przyłączeniu się do kampanii?

Zostałam zaproszona do udziału w akcji jako jej ambasadorka. Poczułam się zaszczycona. To pierwsza tego typu akcja w której biorę udział i zrobię wszystko, żeby godnie reprezentować hasło: ”Solidarność kobiet ma SENS”.  Chcemy zwrócić uwagę na to, co to oznacza, że kobiety powinny być wobec siebie solidarne. Czy warto o tym mówić, zachęcać do tego, żeby rozejrzeć się dokoła? Jest wiele kobiet, które borykają się z trudnościami. Dobre słowo, zorganizowanie pomocy mogą pomóc. Dużo dyskutujemy o współzawodnictwie kobiet, czy ono jest, czy walcząc z inną kobietą o miejsce w hierarchii rodziny, czy w pracy robimy jej krzywdę. Będziemy się zastanawiały i rozmawiały o tym, czy można coś zmienić w naszych stosunkach.

Porozmawiajmy chwilę o Pani najnowszej powieści, „Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli”. Czy pomysł napisania powieści obyczajowo-historycznej długo w Pani dojrzewał? Dlaczego właśnie ten gatunek?

Mierzę się wciąż z nowymi gatunkami. Zaczynałam od non fiction, potem była bajka terapeutyczna, powieści dla dzieci, wreszcie powieści dla dorosłych.  Pomysł napisania sagi zrodził się spontanicznie. Po ostatniej powieści psychologicznej „Lot nisko nad ziemią” zaczęłam myśleć o książce bardziej epickiej. A co jest bardziej epickiego niż saga? Mówię tu o sadze w pełnym tego słowa znaczeniu, o powieści wielopokoleniowej, osadzonej w realiach historyczno-obyczajowych. Potrzebowałam jakiegoś nośnego, wieloznacznego tytułu. Chciałam, żeby nazwisko  bohaterów nawiązywało w jakiś sposób do akcji. Kiedy miałam już tytuł „Stulecie Winnych”, stworzyłam tę rodzinę i osadziłam akcję w mieście, w którym mieszkam teraz. Ponieważ w Brwinowie żyło wielu znanych ludzi, wplotłam niektóre z postaci do akcji książki.

Jak wyglądała praca nad powieścią? Jak przygotowywała się Pani pod względem merytorycznym?

Pracowałam wielotorowo. Przede wszystkim przygotowałam się „językowo”. Stulecie Winnych napisane jest specyficznym językiem, takim, którym ludzie mogli rozmawiać sto lat temu. Żeby wiarygodnie go przedstawić czytałam książki, które powstały w tych czasach, oglądałam filmy, o których wspominam w pierwszym tomie. Wiadomo, że inaczej mówił Lilpop, wykształcony, światowy człowiek, inaczej Bronia, która choć prosta, czytała dużo książek, a inaczej ludzie, którzy nie mieli wykształcenia. Także w warstwie narracyjnej jest podobnie. Książka pisana jest w trzeciej osobie i jako narrator dostosowuję język pisany do mówionego. Mam nadzieję, że wiarygodnie udało mi się nadać brzmienie bohaterom tamtych czasów.
W powieści biorą udział autentyczni bohaterowie. W Internecie nie ma o nich stosunkowo wiele informacji. Szukałam na własną rękę, w księgach archiwalnych, we wspomnieniach starszych mieszkańców, które nie rzadko były wspomnieniami ich babć i dziadków. Każdą informację sprawdzałam kilkakrotnie. Losy autentycznych postaci są wplecione w fabułę książki i mają wpływ na bohaterów wykreowanych przeze mnie. Ogromnie zależało mi na wiarygodności i trzymaniu się faktów historycznych. W ”Stuleciu” nie postawiłam ani jednego budynku, który nie byłby autentycznym budynkiem, nie przeinaczyłam żadnego wydarzenia.  Książki, które ma na półce Stanisław Lilpop czy ksiądz proboszcz, te pożyczane przez Bronię, zostały przeze mnie starannie sprawdzone. Musiałam sprawdzić, czy zostały napisane przed rokiem, w którym bohaterka sięga  po taką czy inną pozycję, upewnić się czy książki zostały przetłumaczone na język polski. Przy okazji odkrywałam wiele ciekawych rzeczy, min. to, że „Mała księżniczka” pierwotnie miała tytuł „Co się stało na pensyi”. To bardzo ważne szczegóły.
W czasie pisania II tomu, którego akcja dzieje się podczas II Wojny Światowej, bohaterowie się przemieszczają, m.in. do okupowanej Warszawy. Tu sprawdzenie faktów, podanie autentycznego adresu pod którym mieszkali i pracowali nie było wcale łatwiejsze. Ale wojenny Brwinów opisany jest dość dobrze we wspomnieniach  mieszkańców. Korzystałam na przykład z obszernego opracowania p. Grzegorza Przybysza pt.: ”Dawno temu w Brwinowie”, ale nie „kopiowałam” opisanych przez autora historii, tylko służyły mi jako punkt wyjścia do konstrukcji fabuły.

Czy wydarzenia przedstawione jako tło historyczne są wciąż żywe w pamięci mieszkańców Brwinowa?

Myślę, że tak. Na spotkanie autorskie zorganizowane przez Gminę Brwinów w Zagrodzie (miejscu zamieszkania Zygmunta Bartkiewicza) przyszło mnóstwo osób. Sam pan Burmistrz był gościem ;-). Po spotkaniu miałam wiele sygnałów, że „książka spodobała się babci, która mieszka w Brwinowie od urodzenia”. Były telefony z opowieściami wojennymi.  Sądzę, że to ogromnie ważne, że poruszyłam w ten sposób mieszkańców miejsca, które autentycznie występuje w powieści. Od początku miałam taki pomysł. Wydawało mi się to naturalne, ale mimo wszystko pozytywna reakcja przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania.

W swojej recenzji zwróciłam uwagę na to, iż w moim odczuciu „Stulecie Winnych” to kamień milowy w Pani karierze pisarskiej. Czy Pani też tak czuje?

Tak, też tak uważam. To moja czwarta powieść, ale pierwsza zaplanowana jako trylogia. Wymagała bardzo sprawnego warsztatu pisarskiego. Właściwie od chwili napisania „Stulecia” zaczęłam mówić o sobie „pisarka” i tak też zaczynam się czuć. Wcześniej używałam określenia mojego przyjaciela „lekarka-pisarka”, którym trochę się zasłaniałam nie chcąc wykazywać się pychą. ;-)

Intryguje mnie nazwisko bohaterów sagi. Dlaczego akurat Winni?

To wieloznaczne nazwisko i właśnie o taki efekt mi chodziło. Winni są zwyczajną rodziną. Nie są szlachetnie urodzeni i chociaż nie umierają z głodu, to nie ma mowy o tym, żeby na przykład wyjechali przed wybuchem II wojny światowej jak Tobolkowie czy Wierusz-Kowalscy.  Oni mają ogromne poczucie przynależności rodzinnej, są otwarci, a przy tym skrywają swoje tajemnice.  Większość postaci nosi w sobie winę i w przypadku niektórych z nich ta wina jest bardzo ciężka, staje się brzemieniem nie do udźwignięcia. Mimo tego, że można pewne czyny usprawiedliwić wojną, samoobroną, nie do końca można się oczyścić. Stąd takie, a nie inne nazwisko. Na kartach książki staram się ich usprawiedliwić wkładając w usta Broni –nestorki rodu słowa: ”Nie ma winnych synku, kiedy jest wojna.”

Na chwilę jeszcze przejdźmy do Pani poprzedniej publikacji, „Lot nisko nad ziemią”. Wyznała mi Pani kiedyś, że to Pani najtrudniejsza książka. Czy może rozwinąć Pani tę myśl?

W ”Locie” poruszam bardzo trudny temat. Piszę o stracie najbliższego człowieka, o żałobie z którą bohaterka nie może i nie chce się pogodzić. Wreszcie o pogrążaniu się w żalu i bólu. W połowie książki musiałam przerwać pisanie. Napisałam czwarty tom przygód Julka i Mai. Dopiero, kiedy odetchnęłam, „wyrównałam styl”, mogłam wrócić do pisania „Lotu”. Nie umiałam się całkiem zdystansować, chociaż to nie moja historia, a całkowicie przeze mnie wykreowana. „Lotu” dotyczą także jedyne recenzje, które nie są do końca entuzjastyczne. Niektórym czytelnikom nie podoba się toksyczność Weroniki, jej relacje z rodziną, wreszcie plejada postaci, która się pojawia pod koniec powieści. Ale ci bardziej wytrawni doceniają każdy wątek, ponieważ jak to u mnie, okazuje się, że wszystko jest  „po coś” ;-)

Czeka nas jeszcze kontynuacja sagi o rodzinie Winnych. Czy już dochodzą jakieś słuchy od wydawcy, kiedy premiera drugiego tomu?

Nie mam jeszcze ustalonego terminu, wiem tylko, że II tom „Stulecia Winnych” ukażę się w pierwszym kwartale 2015 r. Będzie nosił podtytuł „Ci, którzy walczyli”. Akcja obejmuje lata 1939-1968.

Co później, po Winnych? Z jakim gatunkiem pragnie się Pani jeszcze zmierzyć?

Muszę skończyć cykl książeczek o Julku i Mai. Postanowiłam, że piąty tom przygód będzie zarazem ostatnim. Kiedy skończę „Stulecie” będę wiedziała, czy chciałabym kontynuować, albo rozwinąć którąś z historii tam zawartych, czy też napiszę coś zupełnie nowego. Chciałabym napisać kryminał. Jako wielbicielka tego gatunku wyobrażam sobie historię, która rozgrywa się w czasach współczesnych oraz 2000 lat wcześniej. Zainspirowała mnie notatka o tym, ze koło Sozopola (Bułgaria) znaleziono autentyczne szczątki Jana Chrzciciela…

1 komentarz:

  1. Bardzo jestem ciekawa Stulecia, a jeszcze bardziej kryminału. Pomysł jest super, pozostaje poczekać na realizację. :-)

    OdpowiedzUsuń