Powieść Agnieszki Olejnik "Dante na tropie" podbiła moje serce. Zaczytałam się w niej z największą przyjemnością, pozostając pod wrażeniem niebanalnego stylu autorki i wartkiej akcji. Postanowiłam poznać bliżej pisarkę i zadać jej kilka pytań. Dlaczego czworonożny przyjaciel Anny nosi poetyckie imię Dante? Kogo uznanie jest ważniejsze: czytelników czy krytyków? Czy "Dante na tropie" to bardziej kryminał czy obyczaj?
Zastanawiam się, ile Agnieszki Olejnik jest w bohaterce „Dante na tropie”? Dostrzegam kilka autobiograficznych wątków, chociażby fascynacja psami rasy wyżeł weimarski.
Obecność psa w mojej książce o niczym nie świadczy. Albo raczej świadczy o tym, że psy są elementem mojej codzienności do tego stopnia, iż stanowią niezbywalny element świata, tak jak słońce, powietrze i ludzie.
Naturalnie w „Dantem na tropie” znajduje się kilka takich „autobiograficznych” drobiazgów – poza rasą i imieniem psa są to dęby przed domem i sójki, które uwielbiam obserwować przez okno. Ponadto podobnie jak Anna jestem typem samotnika. Aha, i pasjami robię nalewki. Tyle – i tylko tyle. Cała reszta to fikcja.
Pani poprzednia powieść „Zabłądziłam” to stuprocentowy obyczaj. Skąd narodził się pomysł, aby pójść teraz w stronę kryminału?
Nie mam pojęcia, skąd pomysł. Pewnego dnia po prostu siedziałam sobie z kubkiem kawy pod moimi potężnymi dębami i obserwowałam bawiące się dzieci i psy. Nagle przyszło mi do głowy, że mieszkam na ziemi, która niejedno widziała, że te dęby mogły być świadkami walki, czyjejś dramatycznej ucieczki, czyjegoś powrotu z wojny. Tu, na Ziemiach Odzyskanych, wciąż jeszcze natykamy się na pamiątki przeszłości. Ktoś kopie w ogródku i wyciąga z ziemi aptekarską buteleczkę z niemieckim napisem. Ktoś odkrywa, że jego dziadek jest Ukraińcem, po wojnie przymusowo przesiedlonym w te strony, który przez całe życie ukrywał swą narodowość, bo się bał ludzkiej niechęci. Z takich refleksji wzięła mi się opowieść o ponurych tajemnicach miasteczka odkrywanych przez Annę.
Właśnie, jeśli już jesteśmy przy temacie gatunku. Czego czytelnik może się spodziewać po „Dante na tropie” – bardziej powieści kryminalnej czy obyczajowej? Jakie zdanie na temat tych proporcji ma sama autorka?
Pisałam kryminał. O powieści obyczajowej w ogóle nie myślałam. Ani – Boże broń – o romansie. Kiedy skończyłam, nadal byłam przekonana, że wyszła mi powieść o zbrodni. Dopiero od wydawcy, z niemałym zdumieniem, dowiedziałam się, że to jest połączenie gatunków i że tego romansu znajduje się tu całkiem sporo. Dla mnie ważny jest wątek kryminalny, miłość i cała reszta jest mu podporządkowana.
Napisanie której z dwóch dotychczasowych książek – „Zabłądziłam” oraz „Dante na tropie” – było dla Pani trudniejsze i dlaczego?
„Zabłądziłam” napisało się samo. Było to trudne jedynie w tym sensie, że przez kilka tygodni znajdowałam się w stanie pewnego amoku, który sprawiał, że właściwie nie byłam w stanie robić nic poza pisaniem; prawie nie spałam, ponieważ nawet we śnie układały mi się dialogi między Majką i Alkiem. Żyłam życiem bohaterów, emocjonalnie byłam wykończona, a w dodatku nie miałam nic do powiedzenia – oni robili, co chcieli, ja mogłam to tylko zapisać. Opowieść wymknęła mi się spod kontroli i nic tam nie zależało ode mnie. Brzmi dziwnie, ale tak było.
Z „Dantem na tropie” sprawa wyglądała zupełnie inaczej – tu opowieść trzeba było dograć w najdrobniejszych szczegółach, rozpisać sobie ramy czasowe, trochę pokombinować z kolejnością odsłaniania kolejnych kart. Oczywiście również przy pisaniu tej książki nadszedł moment, kiedy bohaterowie zaczęli żyć własnym życiem, a ja mogłam się tylko przyglądać ich decyzjom – ale w znacznie większym stopniu kontrolowałam samą historię.
Ile czasu pracowała Pani nad powieścią „Dante na tropie”?
Z określeniem czasu mam na ogół problem. A to dlatego, że zaczynam książkę, rozgrzebuję ją trochę – i odkładam. Pamiętam, że pierwsze zdania napisałam jakoś w roku 2012, po czym zapomniałam o całej sprawie i zajęłam się dziecięcą „Avą i Timem”. Książka ta ukazała się w lipcu roku 2013, akurat wtedy, gdy byłam w transie i pisałam „Zabłądziłam”. Następnie, jeszcze w amoku twórczym, popełniłam „Dziewczynę z porcelany”, której w ogóle nie miałam w planach, sama się wymyśliła – po czym, otrzeźwiawszy, wróciłam do „Dantego”. Nagle historia złożyła mi się w całość. Pamiętam, że był to wrzesień. W lutym książka była już w wydawnictwie, tak więc samo pisanie trwało raptem pięć miesięcy. Ale trzeba jeszcze dodać dwuletnie „leżakowanie” w mojej głowie.
Zastanawia mnie poetyckie imię czworonoga głównej bohaterki – Dante. Skąd pomysł, aby nadać psu takie imię?
Imię to nosił pewien bardzo stary wyżeł niemiecki, który kilka lat temu szukał domu. Nie pamiętam już, czy na skutek niefrasobliwości właścicieli, czy może ich choroby – w każdym razie znajomi psiarze szukali dla niego nowego opiekuna, a w przypadku staruszka z siwym pyszczkiem nie jest to łatwa sprawa. Byłam wtedy w takiej sytuacji życiowej, że nie mogłam sobie pozwolić na kolejnego psa, ale całym sercem mu kibicowałam. Wyraz jego mądrych brązowych oczu mocno utkwił mi w pamięci. A gdy w moim domu pojawił się pies – chłopak, stało się oczywiste, że będzie się zwał Dante. To imię po prostu czekało na niego.
Proszę powiedzieć, co dla autorki jest bardziej istotne: uznanie krytyków czy zachwyt czytelników?
Zdecydowanie to drugie. Z opiniami krytyków bardzo rzadko się zgadzam. Często jest tak, że czytam rewelacyjne recenzje, kupuję książkę i ręce mi opadają, bo tego nie da się czytać. Odnoszę niekiedy wrażenie, że aby zasłużyć na uznanie tego szacownego grona, trzeba nauczyć się pisać dziwnie – im dziwniej, tym lepiej. Mile widziany eksperyment językowy, do tego najlepiej sporo brutalności, trochę dewiacji, krwi i wulgaryzmów, może jakieś narkotyki, wizje, traumy; wymieszać i napisać tak, żeby nikt nie był pewien, o co chodzi.
Żartuję, oczywiście. Ale prawdą jest, że zwyczajnie opowiedziane historie nie są dziś cenione przez krytyków. Sienkiewicz czy Prus nie mieliby szans na nagrody literackie. A co dopiero ja. Tak więc pozostaje mi cieszyć się pochlebnymi opiniami czytelników.
Nad czym obecnie Pani pracuje?
Jak już wspomniałam, rozgrzebuję moje historie i zostawiam je na jakiś czas, żeby się „uleżały”. W tej chwili rozgrzebane mam trzy, z czego jedną najbardziej, więc pewnie właśnie do niej wrócę w najbliższym czasie. Poza tym szlifuję powieść, już właściwie skończoną, ale ciągle przychodzą mi do głowy drobiazgi, które trzeba w niej zmienić – jest to kryminał pod tytułem „Nieobecna”. Pewnie znów się okaże, że w tym kryminale sporo powieści obyczajowej.
Czy Agnieszka Olejnik zagości na polskim rynku wydawniczym na stałe?
Mam nadzieję. Wkrótce nakładem wydawnictwa Czwarta Strona ukaże się kolejna moja książka – wspomniałam już o niej – „Dziewczyna z porcelany”. Jest to powieść obyczajowa; historia młodego chłopaka, Michała, który z dnia na dzień musi stać się dorosły i wziąć na siebie odpowiedzialność za sprawy, o których nie miał dotąd pojęcia. Musi nauczyć się miłości (i wcale nie mam na myśli tej romantycznej, albo może nie tylko tę), wybaczania, empatii. Jednym słowem będziemy obserwować jego emocjonalne dojrzewanie, stawanie się mężczyzną.
Ponadto na opracowanie i publikację czeka kolejna moja powieść, także obyczajowa – „A potem przyszła wiosna”. Nie wiem jeszcze, które wydawnictwo weźmie ją pod swoje skrzydła. To moja ulubiona książka, nie mogę się jej doczekać. A następny w kolejce jest wspomniany kryminał „Nieobecna”. Tak więc w najbliższym czasie powinno się sporo wydarzyć.
Agnieszka Olejnik "Dante na tropie" Wydawnictwo Literackie premiera: 05.02.2015 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz