Liliana Fabisińska |
Liliana Fabisińska w swej powieści "Córeczka" budzi uśpione namiętności i.. namawia do tego, aby wykonać test na obecność wirusa HIV. Autorka, dotychczas znana z literatury dziecięcej i młodzieżowej, sama przyznaje, iż jeszcze nigdy nie napisała książki tak bardzo emocjonalnej. Jak powstawała ta historia? Czym różni się praca nad powieścią obyczajową dla dorosłych od napisania publikacji dla dzieci? I co wspólnego z "Córeczką" ma Magdalena Witkiewicz?
Dotychczas pisała Pani książki dla dzieci i młodzieży, „Córeczka” to powieść obyczajowa dla dorosłych. Jak przebiegała i czym różniła się praca nad „Córeczką”?
Chyba nigdy nie pisałam książki tak bardzo emocjonalnej jak „Córeczka”. Nie mogłabym pisać tego „na zimno”, bez przepuszczania tych emocji przez swoje wnętrze. Chwilami pracowałam jak w transie, zawsze miałam przy sobie notes, nawet w nocy przy łóżku. Zdarzało mi się coś w nim zapisywać o świcie, albo w ostatniej chwili przed snem, gdy przychodzą najlepsze pomysły… Jeszcze przed rozpoczęciem pracy znalazłam obrazek, przedstawiający dziewczynkę w sukience w groszki. To była moja Kropeczka. Miałam notes z tym obrazkiem, zakładkę, miałam go na ekranie komórki. Cały czas bohaterka była więc przy mnie i kazała myśleć o książce.
A dla kogo pisze się łatwiej? Dla dorosłych czy dla dzieci?
Zaczynałam od pisania dla dzieci, więc to dla mnie w zasadzie „środowisko naturalne”. A jednak pisanie dla nich jest chyba trudniejsze. Dzieci są bardzo uważnymi czytelnikami, potrafią wychwycić najdrobniejszą nieścisłość, niekonsekwencję, fałsz. Nie wolno traktować ich niepoważnie! Miałam już małych czytelników, którzy sprawdzali w kalendarzu, czy w danym roku siedemnasty listopada faktycznie wypadał w piątek, i piekli ciasto tyle czasu, co moja bohaterka, żeby przekonać się, czy się nie przypali… Dla dzieci nic nie jest umowne, w każdą historię wchodzą do końca. Dlatego np. pisząc w „Skrzyni piratów” o piętnastowiecznym Helu jeździłam po muzeach, rozmawiałam ze starymi rybakami, spędzałam godziny w bibliotece…
Z kolei pisanie dla dorosłych to często nie tyle praca z faktami, co z emocjami. Trzeba poznać nie tylko miasto czy jakąś dziedzinę wiedzy, którą bohater się pasjonuje (choć i to jest oczywiście konieczne), ale przede wszystkim samego bohatera, jego psychikę, przeszłość, ograniczenia i mocne strony. Większość z nich nigdy nie trafi do książki, ale dla mnie ta postać musi być kompletna i spójna. Zawsze na jednej z pierwszych lub ostatnich stron notesu mam takie miejsce na każdego z głównych bohaterów, gdzie zapisuję, co lubią, jacy są, wszystkie drobne i ważne rzeczy… Wszystko, co o nich wiem. Dlatego każda moja książka ma swój własny notes, który jest ze mną niemal ciągle w czasie pisania. Okładka tego notesu też jest ważna, musi być ‘w klimacie książki’. Dopóki nie mam właściwego notesu, nie ruszam z książką. Takie moje małe dziwactwo, bardzo pomagające pisać…
Skąd w ogóle wziął się pomysł, aby pisać o HIV?
Oprócz tego, że piszę książki, jestem też dziennikarką, piszącą m.in. o psychologii i zdrowiu. Często więc jestem zapraszana na różne konferencje prasowe. Kilka razy na takich spotkaniach z ekspertami słyszałam, jak dramatycznie mało osób w Polsce robi testy na HIV. Jesteśmy krajem, gdzie ponad połowa osób seropozytywnych nie ma o tym pojęcia. Dowiadują się dopiero, kiedy zaczynają chorować na AIDS. To sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się nad życiem takich osób, okolicznościami, w których dowiadują się o tykającej bombie, którą mają w sobie… Nad tym, co dzieje się z ich rodziną, gdy pojawia się taka informacja.
Ale tak naprawdę myślałam dużo na ten temat już znacznie wcześniej. Chyba w 1994 r. szłam z moim chłopakiem przez Paryż. Zjawiskowo oświetlony przed Świętami, my zakochani, pierwszy wspólny wyjazd za granicę, wszystko jak w bajce… I nagle wpadliśmy na maszerującą ulicą pięciometrową prezerwatywę, uśmiechniętą od ucha do ucha. To był 1 grudnia, światowy dzień AIDS, o którym wtedy jeszcze nie słyszałam. Scena z prezerwatywą rozdającą ulotki trafiła teraz, po ponad dwudziestu latach, do mojej książki. Oczywiście mocno zmodyfikowana… Chyba już wtedy zaczęłam zastanawiać się nad tym, na ile możemy ufać naszym partnerom i sobie samym, i co powiedziałby mój ukochany, gdybym poprosiła, żeby zrobił test…
Magdalena Witkiewicz w „Pierwszej na liście” namawia, by podarować drugiemu człowiekowi życie, zarejestrować się jako dawca szpiku. Pani z kolei zachęca, aby przebadać się w kierunku obecności wirusa HIV. Oby dwie książki ukazują się w podobnym czasie. Zastanawiam się, czy Panie w jakiś sposób konsultowały się podczas pracy?
To śmieszna historia. Pewnego letniego dnia byłam przejazdem w Gdańsku i Magda, którą wtedy znałam jeszcze bardzo słabo, zaprosiła mnie na kawę. Przy tej kawie zapytała „Piszesz coś teraz?”. A ja na to, że tak, powieść o kobiecie, która otwiera drzwi, a za tymi drzwiami stoi młoda dziewczyna i mówi... W tym momencie Magda przerwała mi, przerażona: „Ale przecież to ja piszę o kobiecie, do której przychodzi młoda dziewczyna i mówi…”. Nie powiedziałyśmy sobie nic więcej, szybko się pożegnałyśmy… Ale ja naprawdę się bałam, że piszemy tę samą książkę, w dodatku u tego samego wydawcy, i z podobnym terminem premiery. Bałam się tak bardzo, że napisałam do wydawcy maila, z prośbą, żeby zajrzał do naszych umów, do konspektów, które złożyłyśmy, i stwierdził, czy to nie jest ta sama historia. Bo jeśli ta sama, to będziemy ciągnąć zapałki, i jedna z nas z pisania zrezygnuje. Wydawca konspekty przejrzał i uspokoił, że to naprawdę są dwie zupełnie różne opowieści.
Ale mniej więcej w połowie pracy zorientowałam się, że Magda też ma wątek medyczny – i znowu zaczęłam się bać.
I choć bardzo chętnie konsultowałabym się z Magdą w wielu sprawach w czasie pisania, i ona ze mną pewnie też, to nie mogłybyśmy tego robić, żeby – choćby przypadkiem – nie zasugerować tej drugiej czegoś, co właśnie napisałyśmy. Ale to nie znaczy, że się nie wspierałyśmy. Chyba właśnie z tego lęku, że piszemy to samo, zaczęłyśmy bardzo często rozmawiać… I tak naprawdę pisałyśmy razem. Co wieczór i co rano przerzucałyśmy się informacjami: Piszesz? Ja piszę! Siadaj i pisz! Nie śpij, zaparz kawę, ja już mam… Magda skończyła swoją książkę kilka dni wcześniej niż ja, bo i termin premiery miała ciut wcześniejszy, no i te ostatnie dni, bez wspólnej kawy o drugiej w nocy, były ciężkie. Pierwszy raz w życiu pisałam książkę w towarzystwie, i było to fantastyczne doświadczenie. Niebawem zamierzamy je powtórzyć!
Co chciała Pani osiągnąć, podejmując się tej tematyki?
Tak naprawdę nie myślałam, że piszę książkę o wirusie HIV. Przede wszystkim chciałam napisać o miłości… Osią wokół której obracała się ta opowieść, był romans Agaty i Grzegorza, szaleństwo, namiętność… Chciałam pokazać taką miłość ery internetu, która przytrafia się także osobom bardzo rozsądnym i poukładanym. Zburzyć mit, że w sieci zakochują się tylko nastolatki albo desperaci, którzy nie umieją znaleźć uczucia ‘w realu’. Chciałam żeby ta miłość zapierała dech w piersiach bohaterom – i czytelnikowi. I wiem, że ona może wydawać się zbyt nierealna, zbyt szalona… ale to się zdarza, naprawdę. Znam takie pary, i sama też w swoim życiu zakochiwałam się jak wariatka, na przekór rozsądkowi… O kurczę, jakie to było miłe! Miłość i rozsądek to przecież dwie zupełnie różne rzeczy.
Ale oczywiście drugim, ważniejszym mitem, którego zburzenie bardzo mnie interesowało, był ten o wirusie HIV. Kiedy ja miałam 17, 18 czy 20 lat, mówiło się przede wszystkim o narkomanach przekazujących wirusa poprzez strzykawki, używane wielokrotnie. Dziś ten problem w zasadzie nie istnieje, zmieniły się sposoby przyjmowania narkotyków, zmieniły się i same narkotyki… A jednak w głowach wielu osób HIV to problem narkomanów, prostytutek i homoseksualistów – bez świadomości, że sam homoseksualizm nie jest czynnikiem ryzyka, że ryzyko wiąże się z uprawianiem seksu bez zabezpieczenia z osobą żyjącą z wirusem HIV, a nie z orientacją seksualną! To też strasznie mnie wkurza, bo znam fantastyczne, monogamiczne pary gejów czy lesbijek, nie bardziej zagrożone HIV niż ja czy Pani…Ja jednak chciałam pokazać kobietę heteroseksualną, żyjącą w szczęśliwym, stałym związku, wykształconą, wierną mężowi. Kobietę, której HIV według większości z nas absolutnie nie dotyczy. Pokazać, że tak nie jest. Że HIV naprawdę dotyczy niemal każdego z nas. Chciałam przekonać ludzi w każdym wieku, żeby zrobili test. Bo – i to jeszcze jeden mit, który mam nadzieję troszeczkę nadwątlić – HIV nie dotyczy tylko ludzi młodych!
Czy dzisiaj, kiedy efekt końcowy Pani pracy za chwilę trafi na księgarniane półki, jest coś, co chciałaby Pani jeszcze zmienić, dodać w „Córeczce”?
Oczywiście! Mam kilka zawodów, oprócz bycia dziennikarką, pisania i tłumaczenia książek, robienia doktoratu z pedagogiki, bywam też redaktorem. A więc każde czytanie książki, także swojej własnej, to dla mnie okazja do doskonalenia, tropienia niezręczności, przejęzyczeń… Czytałam „Córeczkę” chyba ze dwadzieścia razy, po każdym redaktorze, korektorze… i wciąż gdzieś znajdowałam jakiś drobiazg do poprawienia. Aż boję się otworzyć gotowy egzemplarz, bo wiem, że wypatrzę błąd. Straszny i okropny. Tak jest zawsze! Choćbym czytała ja, sztab redaktorów i korektorów… Więc już nie będę zaglądać do środka!
A jeśli chodzi o warstwę fabularną to owszem, mogłabym pewne wątki pogłębić… Miałam w planie więcej spotkań Agaty z osobami, które mogą jej pomóc rozwikłać zagadkę. Więcej fragmentów pamiętnika Kropeczki. Ale tak jak jest, jest dobrze. Choć chciałabym wrócić jeszcze na ostatnią stronę i dopisać kolejne… opowiedzieć, co było dalej, jak potoczyły się losy bohaterów po napisie „THE END”.
Tak naprawdę wciąż nie pożegnałam się emocjonalnie z tą książką. Nie umiem usunąć mojej Kropeczki z ekranu komórki, choć czeka już nowy obrazek, związany z nową powieścią.
Który z bohaterów „Córeczki” jest szczególnie bliski autorce?
Lubię wszystkie główne postaci. Oczywiście, najwięcej uwagi poświęciłam Agacie. Chciałam, żeby była z jednej strony szalenie profesjonalna w tym, co robi, żeby rozwiązywała szybko i łatwo problemy innych ludzi, z drugiej zaś – żeby we własnym życiu niekoniecznie umiała podjąć właściwą decyzję, żeby wszystko się jej nagle zaczęło sypać. Jedna z pierwszych czytelniczek zapytała „Jak to możliwe, że taka ogarnięta babka jak Agata popełnia takie błędy?”. To chyba nie jest rzadki przypadek…
Ale chyba najbliższa jest mi Kropeczka. Cierpienie, strach, nadzieja… bycie z jednej strony bezbronnym dzieckiem, z drugiej – trochę z konieczności – niemal dorosłą kobietą, biorącą odpowiedzialność nie tylko za siebie… Naprawdę, skradła mi kawałek serca. To trochę taka niepokorna wyrośnięta dziewczynka z powieści Astrid Lindgren, która zawsze widzi i słyszy więcej niż powinna, i bierze sprawy w swoje ręce… Trochę Matylda Roalda Dahla, która musi zrobić porządek z dorosłymi… a trochę Matylda z „Leona zawodowca”. Chyba powinnam dać jej na imię Matylda a nie Zuza…
Czy uchyli Pani rąbka tajemnicy i zdradzi, o czym będzie następna książka i czy już rozpoczęła Pani nad nią prace?
Następna będzie na pewno kolejna książka dla dzieci z serii „Klinika pod Boliłapką”. Właśnie pojechała do drukarni. Bardzo lubię te książeczki, bo uczą dzieci opieki nad zwierzętami, także wtedy, kiedy coś im dolega. Konsultuję je z wspaniałą panią weterynarz, Agatą Kamionką-Flak… Ale domyślam się, że pytanie dotyczy raczej prozy ‘dorosłej’. A więc, cóż, pracuję i nad nią. I to nawet nad dwoma książkami jednocześnie… Jedna jest bardzo lekka, trochę już wakacyjna, i mówi znowu o kobiecej przyjaźni. To chyba mój ulubiony temat, w literaturze i w życiu. Pisałam o nim w powieści „Z jednej gliny”, chętnie czytam o przyjaźniach, no a przede wszystkim nie wyobrażam sobie życia bez moich przyjaciółek. Nie nazywam tym słowem byle kogo, po dwóch dniach znajomości. Przyjaźń rośnie powoli, trzeba zjeść razem beczkę soli. Ta książka będzie właśnie o takim zjadaniu beczki soli, i to gruboziarnistej… Bo to nie będzie łatwa przyjaźń!
Druga książka będzie zdecydowanie poważniejsza, i znowu będzie dotykała pewnego ważnego społecznie tematu, i łamała pewne stereotypy. Ale najpierw powstanie chyba ta lekka i wesoła… Chociaż i ta ‘na serio’ strasznie mnie już męczy i woła „Napisz mnie, napisz mnie!”. Nawet ostatnio przyśniło mi się jej pierwsze zdanie…
Liliana Fabisińska "Córeczka", Wydawnictwo Filia, premiera: 28.01.2015 |
Bardzo ciekawy wywiad :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Debby
Zapraszam na mojego bloga :) http://myslamipisane.blogspot.com/