Paul Anderson cierpiał z powodu zapalenia mózgowo-rdzeniowego oraz zespołu ustawicznego zmęczenia przez wiele lat. Podjął kilka rozpaczliwych, nieudanych prób samobójczych. Zawsze obok była jego żona, Jill Anderson, która nie pozwoliła mu odejść. Ta sama, która w 2005 roku stanęła przed sądem, oskarżona o zabójstwo męża. Swoje wspomnienia i przeżycia opisała w wydawanej właśnie w klubie "Kobiety to czytają" publikacji "Dotrzymana obietnica".
Podstawowy problem z tą książką polega na tym, że... tej obietnicy tak naprawdę nie było. Relacja Jill jest niepełna. Nie mam pojęcia, czy jest spowodowane to szokiem, który skutecznie wymazał z pamięci ostatnie chwile życia jej męża, czy chęcią wybielania samej siebie, ale odczuwam nieprzyjemne wrażenie, że Jill Anderson nie mówi całej prawdy. Spodziewałam się raczej uroczyście składanej deklaracji, obietnicy żony, która w końcu ulega błaganiom wycieńczonego bólem i chorobą męża. Wiązałam z tą publikacją duże nadzieje, liczyłam na wzruszającą i zapierającą dech w piersiach historię. Ale po kolei.
Pewnego dnia Paul wykorzystuje nieobecność swojej żony i zażywa śmiertelną dawkę leków. Ma już dość przedłużającego się cierpienia i agonii, jaką stało się jego życie. Kiedy Jill wraca do domu Paul informuje ją, że tym razem wziął wystarczającą ilość leków i zasypia głębokim snem, jednak Jill nie wzywa pomocy. Nie wzywa pomocy także wtedy, gdy rano Jill sinieje na całym ciele. Dzwoni po karetkę dopiero gdy Paul wydaje ostatnie tchnienie. Pozwala odejść ukochanemu na jego własnych warunkach.
Ława przysięgłych uznała Jill Anderson za niewinną zarzuconego czynu. Nie znam kulisów sprawy, poznałam historię jedynie z perspektywy Jill, ale mam wrażenie, że nie mówi ona całej prawdy. Lwią część publikacji stanowią zapisy przesłuchań Jill Anderson, w pewnym momencie pada pytanie o to, dlaczego kobieta nie wezwała pomocy. "Nie wiem" - tak brzmi odpowiedź. I właśnie tak powinna nazywać się ta książka - "Nie wiem, dlaczego to zrobiłam". Tytuł "Dotrzymana obietnica" nijak ma się do treści, gdyż nie ma nawet wzmianki o jakiejkolwiek obietnicy, którą Jill złożyłaby mężowi. Jeśli taka rozmowa faktycznie miała miejsce, a Anderson nie miała zamiaru jej opisywać, to po co w ogóle napisała książkę? W moim odczuciu była to próba zagłuszenia wyrzutów sumienia, mam wrażenie, iż nie do końca udana.
Temat intrygujący, jakby specjalnie stworzony na potrzeby klubu dyskusyjnego, ale sposób jego przedstawienia... cóż, pozostawia wiele do życzenia. Najbardziej podobały mi się fragmenty z zapisami przesłuchań. Niestety, publikacja nie przyniosła odpowiedzi na najważniejsze pytanie - "dlaczego?", a tytułowa obietnica w ogóle nie padła. Nie przekonała mnie ta historia, nie do końca uwierzyłam w wersję Jill Anderson, a książka nie spełniła moich oczekiwań. Ot, miło było przeczytać, ale bez rewelacji.
Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!
Jill Anderson "Dotrzymana obietnica"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 428
data premiery: 21.01.2016
Przyznam, że nie takiej recenzji się spodziewałam. Taki dobry temat, zachęcający opis i wzruszająca okładka, a do tego książka wydana pod skrzydłami klubu Kobiety to czytają...powinny być ochy i achy. Temat skojarzył mi się z "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes, a jest to jedna z moich ulubionych książek. Liczyłam na podobne emocje i na to, że troche popłacze. Szkoda, że nie przy tej powieści.
OdpowiedzUsuńMa na czytniku i w weekend się za nią zabieram :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam trudne tematy w literaturze więc już się nie mogę doczekać aż sięgnę po tę pozycję. Zwłaszcza że wywołuje tyle kontrowersji.
OdpowiedzUsuń