Agnieszka Lis jest autorką powieści obyczajowych. Jej najnowsza książka, "Pozytywka" ukazała się na rynku 13 stycznia i zbiera ciepłe opinie recenzentów. Kim jest kobieta, która tworzy dojrzałe, życiowe historie? Czy tytuł jej powieści związany jest z konkretnym, szczególnym dla niej przedmiotem? Skąd autorka czerpie inspiracje? Przekonajcie się sami.
W
konkursie, w którym do wygrania jest egzemplarz Pani powieści, zapytałam
czytelników, komu podarowaliby swoją pozytywkę i jaką melodię wybrali dla tej
osoby. Ciekawa jestem, jak Pani odpowiedziałaby na to pytanie?
To byłaby długa
odpowiedź (śmiech). Jestem muzykiem z wykształcenia, i uczę muzyki w szkole
muzycznej. Stąd też z muzyką jest mi bardzo po drodze... Nie mogłabym wybrać
jednego utworu muzycznego. Nie potrafiłabym.
A
gdyby Pani musiała?
To pewnie skłoniłabym
się w stronę Bacha. Jest ponadczasowy, transcendentny, intelektualny… Bach
zawiera w sobie wszystko, więc pewnie byłby to Bach. Tylko czy akurat Jan
Sebastian nadaje się na pozytywkę?
Dlaczego
właśnie „Pozytywka”? Skąd pomysł na tytuł? Czy ma Pani jakieś wspomnienie
związane z pozytywką?
W moim domu lubimy
jedną pozytywkę. Jest świąteczną, spokojną melodią, przy której chętnie
zasypiały kiedyś moje dzieci. Dzisiaj rzadko ją otwieramy, może szkoda. Myślę,
że to pudełko zwiera w sobie pamięć tamtych spokojnych godzin, w którym dziecko
usypia… wie Pani swoją drogą, że to też tytuł utworu muzycznego?
Dziecko
usypia?
Tak. To jedna z części
cyklu Roberta Schumanna. Ot, belfer ze mnie wychodzi.
A
komu podarowałaby Pani taką wymarzoną, bachowską pozytywkę?
Jak to komu? Mężowi,
oczywiście! I to własnemu!
Jak
narodził się pomysł na fabułę „Pozytywki”?
Przez wiele lat
pracowałam w korporacyjnym kieracie i długi czas byłam przywiązana złotym
łańcuchem do swojej pracy. Dużo we mnie i moim rozumieniu świata zmieniły narodziny
moich dzieci. Po powrocie z macierzyńskiego do razu dostałam wypowiedzenie, i
to w obydwu przypadkach. Zaczęłam myśleć, że może w tym błyszczącym świecie
jednak coś nie gra. Z ostatniej korporacji zostałam zwolniona – i to był jeden
z najlepszych momentów w moim życiu. W którymś momencie zebrałam obserwacje z
tych kilkunastu lat. Okazało się, że ten brutalny świat, pozbawiony empatii i
ludzkich uczuć, nastawiony wyłącznie na wynik, jest tematem do opisania. Jednak
nie był tematem wystarczającym. Kiedy wymyśliłam bohaterkę, ona musiała być
kimś, nie chciałam mieć bohaterki – karierowiczki, bo to byłaby książka o
niczym. I tak powoli rodziła się osoba, która zaczęła mieć życie, zaczęły ją
otaczać inne postaci… powstała Monika, Monique.
Tak naprawdę pewnego
dnia przyszła do mnie podczas zmywania. Usiadła na blacie, wydęła usta i
powiedziała zirytowana – idź, zapisz mnie. Cóż miałam robić? Po prostu
zakręciłam wodę, wytarłam ręce i chwyciłam pierwszą lepszą kartkę. Tak powstał
wstępny konspekt powieści.
Skąd
czerpie Pani inspirację? Zastanawiam się, czy zapisuje Pani gdzieś pomysły,
które wpadną do głowy?
Pomysłów dostarcza
oczywiście życie. Uwielbiam jeździć autobusem. Albo wejść w tłum ludzi spieszących
gdzieś w centrum miasta w godzinach szczytu. Mnóstwo się tam dzieje, mnóstwo
można „podejrzeć”. Stety-niestety mieszkam w miejscu, gdzie nie ma autobusów.
Więc tylko czasami zażywam tej rozkoszy podsłuchiwania… ale nie nagrywam, do
razu dodam, żeby nie tworzyć żadnych powiązań (śmiech).
I oczywiście, zapisuję.
Kiedyś usłyszałam, że każdy pisarz musi mieć swój kajecik, który zawsze
powinien mu towarzyszyć. Taki notatnik na pomysły, gdzie zapisywać trzeba „flesze”,
błyski, takie obrazy – inspiracje. Ja kajecik mam oczywiście, markowy i
legendarny kajecik z gumką i zapisuję tam pomysły, ale nie noszę go ze sobą. Jeśli
wpadnie mi do głowy pomysł, staram się go zapamiętać. Czasem się udaje, czasem
nie, ale mam przekonanie, że jeśli go nie zapamiętałam przez parę godzin, to
nie był tego wart.
Inaczej trochę jest z
pomysłami, które przychodzą tuż przed snem. W takim stanie ni to snu, ni jawy.
W jakimś granicznym świecie. Jeśli wtedy przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł, z
całą pewnością go nie zapamiętam. I rano bardzo tego żałuję, bo mam
przekonanie, że to był dobry, świetny pomysł. Muszę je więc zapisywać. Stąd też
brulion leży właśnie przy łóżku. Niemniej, życie weryfikuje te przekonania o
cudowności nocnych pomysłów. Rano często okazuje się, że to była jakaś bezładna
projekcja pomieszanych wrażeń z całego dnia. Ale czasami… cóż, czasami jest to
pomysł warto uwagi i dlatego warto zapisywać.
Chociaż niestety, jeśli
wybudzę się ze snu i zapiszę pomysł, to potem mam problemy z zaśnięciem. Muszę liczyć
książki na półce… a to zawsze długo u mnie trwa. Mam ich po prostu dużo. :)
Kto
był pierwszym czytelnikiem „Pozytywki” i jaką opinię otrzymała Pani od tej
osoby?
Moja przyjaciółka. Nie
była obiektywna i jej się podobało. Potem był mąż przyjaciółki i ten to pojechał!
Był dla mnie dużym wsparciem. Zwrócił mi uwagę na niektóre postaci, uznał je za
martwe. Pomógł mi zauważyć, że w kilku miejscach w fabule brakowało sensownego
łącznika… bardzo mi pomógł. Nie mogę niestety dawać książek do recenzji mojemu
mężowi, bo jemu się po prostu podobają. To cudowne, ale na etapie redagowania
książki potrzebna jest konstruktywna krytyka.
Czy
lubi Pani spotykać się ze swoimi czytelnikami? Jakie sygnały do Pani docierają?
Nie wyobrażam sobie,
żeby się z Czytelnikami nie spotykać! Bardzo, bardzo to lubię. Ja w ogóle lubię
rozmawiać z ludźmi. Jestem gotowa pojechać na spotkanie nawet daleko, byle móc
porozmawiać…
Mam bardzo dobre
doświadczenia z takich spotkań. Oczywiście, jest spora grupa osób, która tylko
przytakuje. Wszystko jest „ładne” i jest to dla nich wystarczające. Spotykam
także ludzi bardzo krytycznych, dla których z kolei nie było istotne, co mam do
powiedzenia, i tak byłam i jestem niewystarczająco dobra, moje powieści są płytkie,
a opowiadane historie banalne. Jednak największa grupa Czytelników to ludzie,
od których dostaję żywy, emocjonalny przekaz. Potrafią dyskutować, czy bohater
powinien postąpić tak czy inaczej. Czy tak by postąpił? Pytają: dlaczego?
Mówią, że książka kosztowała ich dużo emocji… albo że nie rozumieją, dlaczego
coś – wątek, wydarzenie - wygląda, potoczyło się tak, a nie inaczej. Zdarzyło
mi się także usłyszeć, że nie zgadzają z wyborem bohatera, albo postać była ich
zdaniem skonstruowana niewłaściwie… To są piękne, bogate dyskusje, nie tylko o
książkach. Kiedyś z takiej dyskusji wyszedł mi cykl spotkań warsztatowych z
kreatywnego pisania. To było fantastyczne doświadczenie.
„Pozytywka”
to Pani trzecia powieść. Która z nich była dla autorki najtrudniejsza,
obciążona największym ładunkiem emocjonalnym?
Oczywiście pierwsza,
ale ta się nie ukazała i nie ukaże. Jest po prostu niedobra. Wrzuciłam w nią
wiele różnych osobistych doświadczeń, pewnie przerobiłam różne smutki i
niedobre doświadczenia, jednocześnie ucząc się trochę warsztatu. Trochę. Czytając
później tę powieść widziałam i słyszałam, że fabuła nie gra, narracja się
sypie, sceny są źle skonstruowane, a język jest naiwny… Zaczęłam wtedy szukać,
uczyć się, podglądać, słuchać innych, czytać o pisaniu… Każdy piszący powinien
przejść podobną drogę, oczywiście dostosowaną do własnych oczekiwań i
możliwości.
Dzisiaj z całą
pewnością nie piszę już o sobie, jednak zawsze jakieś elementy osobiste w
książce się znajdą. Bardzo to będzie odkrywcze, jeśli powiem, że pisarz jest
też człowiekiem, z całym bagażem swoich doświadczeń J.
Dlatego nie mam problemu na przykład z tym, żeby część akcji powieści umieścić
w moich rodzinnych stronach. Tak jest zresztą i w „POZYTYWCE”.
Niemniej ładunek
emocjonalny jest w każdej powieści. Nie może go nie być, inaczej historia byłaby
nudna.
Proszę
opowiedzieć czytelnikom o planach zawodowych na przyszłość.
Pisać, pisać, i jeszcze
raz pisać. Mam napisane kilka rzeczy – cykl bajek dla dzieci, zbeletryzowaną
historię muzyki dla dzieci, jednoaktową sztukę teatralną… piszę kolejną powieść,
jedna czeka na przeróbkę, jedna czeka na korektę. Tak, pisanie to jest to, co lubię
najbardziej.
Widać, że życie jest najlepszym scenariuszem :)
OdpowiedzUsuńJaka sympatyczna kobieta :) Otwarta na ludzi i otoczenie, a do tego krytyczna wobec swojej twórczości.
OdpowiedzUsuńDzięki za ciekawy wywiad! :) Książkę przeczytałam i cieszę się, że mogłam się teraz trochę dowiedzieć o autorce. :)
OdpowiedzUsuń