piątek, 23 grudnia 2016

Natasza Socha | Jak obejść Święta?




W 2016 roku w literaturze obyczajowej nie miała sobie równych, co podkreśliła świąteczną powieścią "Biuro przesyłek niedoręczonych". A właśnie, jeśli już o Świętach mowa... Zastanawialiście się kiedyś, jak je obejść? ;)
Natasza Socha ma kilka sprawdzonych rad!

To już ostatni felieton w cyklu świątecznym, widzimy się, oczywiście, za rok, a tymczasem...
Spokojnych, rodzinnych i szczęśliwych Świąt!

W zeszłym roku wspólnie z przyjaciółką opracowałyśmy plan obejścia Świąt Bożego Narodzenia w sensie dosłownym, czyli pominięcia wszystkich możliwych prac i innych potwornych czynności, po których ma się ochotę wyłącznie na sen (bez dwunastodaniowej kolacji, choćby nie wiem jak była pyszna).

Podobno okres przedświąteczny to jeden z bardziej stresujących momentów w roku (zaraz po ślubie, no ale ten zazwyczaj przydarza nam się rzadziej). Ktoś kiedyś słusznie zauważył, że święta są rodzaju żeńskiego – bo to głównie kobiety stają na uszach, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Pieką, sprzątają, gotują, kupują prezenty, trzepią dywany, myją okna, taszczą choinki, potem znowu pieką i znowu sprzątają i znowu coś tam taszczą. Nic dziwnego, że tuż przed Wigilią padają ze zmęczenia i na resztę świąt nie mają już ochoty, nawet gdyby sam Mikołaj zaproponował im erotyczny masaż stóp.

Najważniejsza jest dobra organizacja. Wyrywamy z zeszytu kartkę papieru i piszemy na niej z czego rezygnujemy, czego absolutnie nie zrobimy, a co ewentualnie możemy oraz wpisujemy imiona osób, które nas zastąpią w przedświątecznej histerii. W końcu święta obchodzi cała rodzina i dlatego też cała rodzina powinna wziąć udział w przedświątecznej krzątaninie. Wystarczy tylko dobra i sprytna zachęta. Bardzo istotne są tu komplementy wystosowane np. w stronę partnera – „nikt nie ma tyle siły co ty, żeby porządnie wytrzepać dywany”, „genialnie myjesz okna”, „tylko ty wybierzesz najpiękniejszą choinkę”, „twoje rozwałkowywanie ciasta to czysta poezja”. Dzieciom podrzucamy drobne prace porządkowe (zwłaszcza w swoich pokojach), strojenie choinki, nakrywanie do stołu oraz pilnowanie czy reszta rodziny wywiązuje się ze swoich zadań.

Nasz świąteczny dekalog, opracowany po dwóch butelkach grzańca, brzmiał:
·       koniec z prezentowym szałem - podpytujemy poszczególnych członków rodziny, co chcieliby dostać, robimy listę i przy każdej wolnej okazji (np. podczas zwykłych sprawunków), kupujemy upominki. Prezenty pakujemy w specjalnych punktach „pakowania prezentów”
·       koniec z harówą Łyska z Pokładu Idy – każdy z domowników dostaje listę z rzeczami do wykonania i na bieżąco melduje, co już wykonał. Całość należy oczywiście obrócić w zabawę lub zawody, tak aby nikt się nie zorientował, że go robią w bambuko. Nagrodą będzie dodatkowy prezent pod choinką, albo dodatkowe uszko z grzybami w barszczu
·       koniec z kuchennych obłędem – wszystko co się da kupić - kupujemy (gotowa masa makowa, pierogi z mlecznego baru, barszcz w proszku, sernik robi nam sąsiadka, ryb i tak nie lubi nikt z domowników, więc serwujemy im gotową sałatkę śledziową – w ramach małego oszustwa dodajemy do niej garść rodzynek i mówimy, że zrobiłyśmy same)
·       koniec z szorowaniem, praniem, czyszczeniem i pucowaniem domu – Święta trwają zaledwie trzy dni, damy radę nawet z kurzem za kanapą, istnieje bowiem spora szansa, że nikt tam nie zajrzy

Nasz genialnie prosty i cudownie odciążający nas ze wszystkiego plan, wydawał się nie mieć żadnych haczyków. Niestety nie wypalił. Po pierwsze bardzo szybko doszłyśmy do wniosku, że nikt nie wykona żadnej z zadanych mu czynności lepiej od nas. Rzadko który facet wypucuje okna z taką dokładnością jak my, rzadko który kupi ładną, nie obsypującą się choinkę, a co do rozwałkowywania ciasta, to w ogóle szkoda słów. Rodzina może nawalić, więc lepiej mieć wentyl bezpieczeństwa i wszystko zrobić samemu. Barszcz w proszku odpuściłyśmy, w końcu co to za filozofia zrobić barszcz. Gotowym pierogom też jakoś nie zaufałyśmy – nigdy nie wiadomo czy przemęczony kucharz nie napluł do farszu. Ukręciłyśmy też masę makową, ser na sernik i parę innych rzeczy na wszelki wypadek. Ryby pojawiły się w zastraszającej ilości, bo co to za Wigilia bez ryb. Prezenty wybierałyśmy skandalicznie długo, a potem je same pakowałyśmy, bo przecież własnoręcznie zapakowany upominek to zupełnie co innego niż marketowa masówa. W końcu przyszedł czas na wielkie sprzątanie. Nasz świat stopił się do ścierek, wiader, płynów i ryżowych szczot. Moja przyjaciółka wypucowała nawet srebra, żeby się pięknie, świątecznie błyszczały. Ja zajrzałam w każdy zakamarek (za kanapy naturalnie też), wyszorowałam stół od spodu (!), a nawet przetarłam bombki. Poprawiłam wszystko po dzieciach, i niczym Marry Poppins na parasolce, latałam po całym mieszkaniu na mopie szukając podstępnego brudu, który planował zepsuć mi święta. Rodzinę przepędziłam, bo mi tylko przeszkadzała. Gdybym mogła wyprałabym nawet wdzianko Św. Mikołaja, a reniferom wyczyściła kopyta.

Kobiety mają niesłychaną zdolność do spieprzenia nawet najprostszego planu. Ambicja połączona z brakiem dystansu każde nam dążyć do ideału, nawet wbrew rozsądkowi. Czy my się kiedykolwiek nauczymy, że Święta to nie są zawody, a Mikołaj nie przyszedł nas skontrolować?

W tym roku podejmę kolejną próbę świątecznego wyhamowania... Próbę zapewne nieudaną, ale przynajmniej spróbuję. :)


Leniwych Świąt!!!

Natasza Socha

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz