W 2016 roku w literaturze obyczajowej nie miała sobie równych, co podkreśliła świąteczną powieścią "Biuro przesyłek niedoręczonych". A właśnie, jeśli już o Świętach mowa... Zastanawialiście się kiedyś, jak je obejść? ;)
Natasza Socha ma kilka sprawdzonych rad!
To już ostatni felieton w cyklu świątecznym, widzimy się, oczywiście, za rok, a tymczasem...
Spokojnych, rodzinnych i szczęśliwych Świąt!
W zeszłym roku wspólnie z przyjaciółką opracowałyśmy plan
obejścia Świąt Bożego Narodzenia w sensie dosłownym, czyli pominięcia
wszystkich możliwych prac i innych potwornych czynności, po których ma się
ochotę wyłącznie na sen (bez dwunastodaniowej kolacji, choćby nie wiem jak była
pyszna).
Podobno okres przedświąteczny to jeden z bardziej
stresujących momentów w roku (zaraz po ślubie, no ale ten zazwyczaj przydarza
nam się rzadziej). Ktoś kiedyś słusznie zauważył, że święta są rodzaju
żeńskiego – bo to głównie kobiety stają na uszach, by dopiąć wszystko na
ostatni guzik. Pieką, sprzątają, gotują, kupują prezenty, trzepią dywany, myją
okna, taszczą choinki, potem znowu pieką i znowu sprzątają i znowu coś tam
taszczą. Nic dziwnego, że tuż przed Wigilią padają ze zmęczenia i na resztę
świąt nie mają już ochoty, nawet gdyby sam Mikołaj zaproponował im erotyczny
masaż stóp.
Najważniejsza jest dobra organizacja. Wyrywamy z zeszytu
kartkę papieru i piszemy na niej z czego rezygnujemy, czego absolutnie nie
zrobimy, a co ewentualnie możemy oraz wpisujemy imiona osób, które nas zastąpią
w przedświątecznej histerii. W końcu święta obchodzi cała rodzina i dlatego też cała rodzina powinna
wziąć udział w przedświątecznej krzątaninie. Wystarczy tylko dobra i sprytna
zachęta. Bardzo istotne są tu komplementy wystosowane np. w stronę partnera –
„nikt nie ma tyle siły co ty, żeby porządnie wytrzepać dywany”, „genialnie
myjesz okna”, „tylko ty wybierzesz najpiękniejszą choinkę”, „twoje
rozwałkowywanie ciasta to czysta poezja”. Dzieciom podrzucamy drobne prace
porządkowe (zwłaszcza w swoich pokojach), strojenie choinki, nakrywanie do
stołu oraz pilnowanie czy reszta rodziny wywiązuje się ze swoich zadań.
Nasz świąteczny dekalog,
opracowany po dwóch butelkach grzańca, brzmiał:
·
koniec z prezentowym szałem - podpytujemy
poszczególnych członków rodziny, co chcieliby dostać, robimy listę i przy
każdej wolnej okazji (np. podczas zwykłych sprawunków), kupujemy upominki.
Prezenty pakujemy w specjalnych punktach „pakowania prezentów”
·
koniec z harówą Łyska z Pokładu Idy – każdy z
domowników dostaje listę z rzeczami do wykonania i na bieżąco melduje, co już
wykonał. Całość należy oczywiście obrócić w zabawę lub zawody, tak aby nikt się
nie zorientował, że go robią w bambuko. Nagrodą będzie dodatkowy prezent pod
choinką, albo dodatkowe uszko z grzybami w barszczu
·
koniec z kuchennych obłędem – wszystko co się da
kupić - kupujemy (gotowa masa makowa, pierogi z mlecznego baru, barszcz w
proszku, sernik robi nam sąsiadka, ryb i tak nie lubi nikt z domowników, więc
serwujemy im gotową sałatkę śledziową – w ramach małego oszustwa dodajemy do
niej garść rodzynek i mówimy, że zrobiłyśmy same)
·
koniec z szorowaniem, praniem, czyszczeniem i
pucowaniem domu – Święta trwają zaledwie trzy dni, damy radę nawet z kurzem za
kanapą, istnieje bowiem spora szansa, że nikt tam nie zajrzy
Nasz genialnie prosty i
cudownie odciążający nas ze wszystkiego plan, wydawał się nie mieć żadnych
haczyków. Niestety nie wypalił. Po pierwsze bardzo szybko doszłyśmy do wniosku,
że nikt nie wykona żadnej z zadanych mu czynności lepiej od nas. Rzadko który
facet wypucuje okna z taką dokładnością jak my, rzadko który kupi ładną, nie
obsypującą się choinkę, a co do rozwałkowywania ciasta, to w ogóle szkoda słów.
Rodzina może nawalić, więc lepiej mieć wentyl bezpieczeństwa i wszystko zrobić
samemu. Barszcz w proszku odpuściłyśmy, w końcu co to za filozofia zrobić
barszcz. Gotowym pierogom też jakoś nie zaufałyśmy – nigdy nie wiadomo czy
przemęczony kucharz nie napluł do farszu. Ukręciłyśmy też masę makową, ser na
sernik i parę innych rzeczy na wszelki wypadek. Ryby pojawiły się w
zastraszającej ilości, bo co to za Wigilia bez ryb. Prezenty wybierałyśmy
skandalicznie długo, a potem je same pakowałyśmy, bo przecież własnoręcznie
zapakowany upominek to zupełnie co innego niż marketowa masówa. W końcu
przyszedł czas na wielkie sprzątanie. Nasz świat stopił się do ścierek, wiader,
płynów i ryżowych szczot. Moja przyjaciółka wypucowała nawet srebra, żeby się
pięknie, świątecznie błyszczały. Ja zajrzałam w każdy zakamarek (za kanapy
naturalnie też), wyszorowałam stół od spodu (!), a nawet przetarłam bombki.
Poprawiłam wszystko po dzieciach, i niczym Marry Poppins na parasolce, latałam
po całym mieszkaniu na mopie szukając podstępnego brudu, który planował zepsuć
mi święta. Rodzinę przepędziłam, bo mi tylko przeszkadzała. Gdybym mogła
wyprałabym nawet wdzianko Św. Mikołaja, a reniferom wyczyściła kopyta.
Kobiety mają niesłychaną
zdolność do spieprzenia nawet najprostszego planu. Ambicja połączona z brakiem
dystansu każde nam dążyć do ideału, nawet wbrew rozsądkowi. Czy my się
kiedykolwiek nauczymy, że Święta to nie są zawody, a Mikołaj nie przyszedł nas
skontrolować?
W tym roku podejmę kolejną
próbę świątecznego wyhamowania... Próbę zapewne nieudaną, ale przynajmniej
spróbuję. :)
Leniwych Świąt!!!
Natasza Socha
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz