czwartek, 22 grudnia 2016

Izabela M. Krasińska | Joyeux, joyeux Noël…



Izabela Krasińska przysłała mi ten felieton ze słowami: "Nie wiem, czy coś takiego mogłoby się spodobać. Jeśli jest feralny i psuje klimat, mogę napisać o czymś innym, nie ma problemu". Przeczytałam i... oj, nie, nie! Nie chciałam już, żeby pisała o czymś innym. Ten tekst musiał się ukazać. Bo nie każdy w święta jest szczęśliwy. Bo, jak mówi autorka, "w grudniu nikt nie pisze o świętach w rodzinach patologicznych".

Izabela M. Krasińska debiutowała w listopadzie powieścią "Pod skrzydłami miłości", a dziś macie niepowtarzalną okazję poznać koty Izy- Gryzeldę i Glorię. :)

O Świętach Bożego Narodzenia mawia się, że to szczególny i magiczny czas.  Kiedy na niebie ukazuje się pierwsza gwiazdka, rodziny gromadzą się przy wigilijnym stole, dzielą się opłatkiem i dobrym słowem. Pod pięknymi, kolorowymi choinkami piętrzą się prezenty przewiązane kokardami, za oknami prószy śnieg... Każdy stara się być miły, tolerancyjny, cieszy się widokiem świątecznych ozdób. Dzieci z niecierpliwością oczekują momentu, kiedy dostaną wreszcie swój upragniony podarunek. Domy wypełniają się ciepłem i szczęściem, słychać śpiewane kolędy i pastorałki. Tak, święta to czas, kiedy nikt nie powinien być samotny i nieszczęśliwy… 
Długo zastanawiałam się, co mogłabym napisać na temat świąt bożonarodzeniowych. Uparcie próbowałam przypomnieć sobie jakieś radosne albo zabawne wspomnienie z dzieciństwa, odszukać jakieś zdjęcie z Mikołajem, niestety… Z ludzką pamięcią już tak jest, że szybko zapominamy to, co dobre, za to doskonale pamiętamy wszystkie złe momenty. A może podświadomie chcemy to pamiętać? 
W grudniu nikt nie pisze o świętach w rodzinach patologicznych. Dobrze, nazwijmy je ładniej – rodzinach dysfunkcyjnych. Nie przeczytacie o tym w czasopiśmie dla kobiet, w internecie, nie zobaczycie w telewizji, nie usłyszycie w radiu. W końcu idą święta, nie ma sensu psuć świątecznego nastroju. Nikt, kto wychowuje się w takim domu nie przyzna się przecież publicznie, że u niego święta są smutne, że czasami nie ma ich wcale... Dziś słyszę, że kiedyś u wszystkich było tak samo, że w co drugim domu na wsi była „patologia” i „jakoś potem każdy wyszedł na ludzi”. Zależy jak kto rozumie pojęcie „wyjść na ludzi”... Ja najwyraźniej nie wyszłam. :) Czy to oznacza, że nic takiego strasznego się nie stało? Może i nie. Dzieci z rodzin dysfunkcyjnych myślą, że to, co dzieje się w ich domach, jest normalne, że u innych też tak jest. Nie mówią o tym nikomu, bo po pierwsze się wstydzą, a po drugie, nie ma (dorosłej) osoby, która chciałaby tego wysłuchać. Zostają same ze swoim problemem i same też muszą sobie jakoś z nim radzić. Nierzadko ma to swoje tragiczne konsekwencje...   
Nigdy nie lubiłam, kiedy w szkole pani pytała, jak przygotowujemy się do nadchodzących świąt. Nie miałam pojęcia, jak powinny wyglądać prawdziwe święta bożonarodzeniowe i wielkanocne. Słuchałam więc tego, co mówiły inne dzieci, przypominałam sobie, co czytałam na ten temat w książkach i gazetach, po czym przedstawiałam swoją optymistyczną wersję. Nigdy nie umiałam kłamać, więc tym bardziej się stresowałam, że ktoś nagle powie: Proszę pani, ona zmyśla! U nich tak nie ma!
Kiedy zbliżało się Boże Narodzenie, znosiłyśmy z siostrami ze strychu naszą starą, wielką, łysą choinkę. Była krzywa jak wieża w Pizie. :) Starałyśmy się zapełnić ją bombkami i łańcuchami, żeby jakoś zatuszować jej brzydotę. Ubrane drzewko świąteczne stwarzało nam namiastkę świąt, dawało złudną nadzieję, że tym razem się uda, że w tym roku święta będą normalne, jak u innych. Podzielimy się opłatkiem, rozpakujemy prezenty, może zaśpiewamy jakąś kolędę. Czasami rzeczywiście się udawało. Pamiętam jedną taką wigilię, smak czerwonego barszczu, którego wówczas nie znosiłam. Ale najważniejsze było, że siedzimy wszyscy przy stole, że ojciec jest trzeźwy, nikt się z nikim nie kłóci, nie wyzywa, nie bije. Takich wigilii nie było zbyt wiele, ale jednak się zdarzały. Znacznie łatwiej było w pierwszy i drugi dzień świąt, kiedy przychodzili do nas goście. Udawaliśmy wtedy, że wszystko jest okej. I przez te kilka godzin było. Dorośli rozmawiali, śmiali się, pili, żartowali, robiliśmy sobie zdjęcia. Potem goście wychodzili i zaczynało się piekło. A jeszcze później wracałam do szkoły i musiałam udawać, że u mnie święta też były fajne i dostałam mnóstwo prezentów.
Pierwsze, prawdziwe Boże Narodzenie w moim życiu obchodziłam dwanaście lat temu, po śmierci mojego ojca. Po raz pierwszy wszystko było tak, jak powinno. Z nową, piękną choinką, prezentami, świątecznymi potrawami, kolędami i… spokojem. Nawet nie wiedziałam, że można spędzić wigilię w ten sposób.
Dzisiaj, kiedy jestem dorosła, jest mi łatwiej zrozumieć, wybaczyć, poukładać sobie pewne sprawy z przeszłości. Może te moje święta nie są dziś takie wspaniałe jak u innych, ale dla mnie najważniejsze jest to, że co roku spotykamy się wszyscy przy stole, że nikogo nie brakuje. Prawie nikogo. Sześć lat temu odeszła moja babcia. Wraz z nią skończyła się pewna tradycja, pewna epoka, pewien ważny rozdział w życiu… 
Święta w naszym domu są dziś radosne również dlatego, że mamy kilka kotów. Kociarze rozumieją co oznacza kot, który widzi choinkę ubraną w bombki i łańcuchy…? No właśnie. Każdy z moich futrzaków jest znajdą, dzieckiem znajdy albo przybył do nas z jakichś strasznych miejsc. Wiem, że większość ludzi woli psy, bo są sympatyczniejsze. Paradoksalnie, to właśnie koty nauczyły mnie okazywania uczuć, odpowiedzialności i troski o innych. To piękne i mądre zwierzęta, ale bardzo wymagające. No i egoistyczne. Bardzo łatwo jest wyleczyć się przy nich z własnego samolubstwa. :) Dzięki nim święta są hm… ciekawsze i bardziej emocjonujące? Co roku ktoś trzyma gardę przy choince, żeby przetrwała, a przynajmniej te kilka bombek... Od kilku miesięcy przebywa u nas mała kotka (też znajda), która jest prawdziwym wulkanem energii. Wszędzie jej pełno, wszystkiego musi dotknąć, posmakować, a najlepiej zniszczyć. Z tego powodu rozważamy, czy w tym roku opłaca nam się w ogóle ubierać choinkę… :)
Przepraszam, jeśli swoim artykułem zepsułam komuś świąteczny nastrój. Długo zastanawiałam się, czy napisać ten tekst. Pomyślałam jednak, że warto i trzeba, bo rodzin podobnych do mojej, było i jest tysiące. Zanim dzieciaki z takich domów dorosną, muszą przeżyć kilkanaście „wigilii” z pijącym i bijącym rodzicem. Nie jest potem łatwo wymazać to z pamięci i stworzyć ciepły, pełny miłości dom. Wielu ludzi bagatelizuje problemy DDA, mówi „nie przesadzaj, inni mieli gorzej. Zobacz, jak było w czasie wojny”. Owszem, da się to przetrwać, ale nie da się tego zapomnieć. To zostaje w człowieku na zawsze (vide Imagine Dragons „Demons”). Mimo wszystko, staram się patrzeć na świat optymistycznie. Jak powiedział Johann Wolfgang von Goethe: „Potykając się można zajść daleko, nie wolno tylko upaść i nie podnieść się.”
Życzę więc wszystkim, żeby Wasze święta były piękne i spokojne, wypełnione szczęściem i miłością. I śniegiem, jeśli ktoś lubi. :) Żeby przy Waszym wigilijnym stole nie zabrakło Waszych bliskich, żeby dopisywało Wam zdrowie i wszelka pomyślność. Nie kłóćcie się o drobiazgi, nie warto. Jak zwykłam powtarzać: „Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej” :)

Wesołych Świąt!
Izabela M. Krasińska 



1 komentarz:

  1. Przejmująca opowieść. Przypomina, że nie tylko w święta należy zatroszczyć się o spokój i harmonię w rodzinie.

    OdpowiedzUsuń