wtorek, 23 grudnia 2014

Magdalena Witkiewicz | Święta Bożego Narodzenia

Wirtualne odliczanie do Świąt Bożego Narodzenia na blogu Przegląd czytelniczy dobiega końca.
Autorką ostatniego już świątecznego postu jest Magdalena Witkiewicz, spod której pióra wyszły takie powieści jak "Szkoła żon", "Pensjonat marzeń", "Milaczek" czy "Zamek z piasku". 
Pisarka postanowiła wpuścić czytelników do swojego mieszkania, nie możecie tego przegapić!

A tymczasem kochani..

Wraz ze wszystkimi autorkami, jakie wzięły udział w cyklu świątecznym, życzymy Wam wszystkim Świąt spędzonych w rodzinnej, ciepłej atmosferze.




Święta Bożego Narodzenia to dla mnie czas, w którym robi się ciepło w sercu, a łzy wzruszenia czasem spływają po policzku. Bo ja jestem z tych, co wzruszają się często i łatwo. I przyznam, że bardzo to lubię! 
W tym roku okres świąteczny zaczął się u mnie bardzo szybko. W połowie listopada byłam w Irlandii, a tam „White Christmas” i „Jingle Bells” rozbrzmiewały wszędzie. Zatem już w listopadzie poczułam się bardzo świątecznie. Nawet kupiłam wtedy część prezentów dla bliskich, ale… Ale już prawie wszystkie rozdałam, bo uwielbiam dawać prezenty. Oczywiście teraz bardzo żałuję, bo pewnie mąż by się bardzo ucieszył, znajdując kombinezono-piżamę Supermana pod choinką, a tak… Ucieszył się wcześniej!
Bo ja nigdy nie mogę wytrzymać z tymi prezentami…
Gdy wyszłam za mąż, dwa lata z rzędu Wigilie były w naszym mieszkaniu. Zapraszam Was na jedną taką moją Wigilię, gdy dzieci były jeszcze małe. 



Gdy moi rodzice przeprowadzili się do dużego domu, ulicę obok, tam w wigilijny wieczór zawsze się spotykamy. Święta z dziećmi są cudowne! 
W tym roku moje dzieci napisały list do Świętego Mikołaja i dostaną dokładnie to, co w listach. Nie mogę się doczekać ich reakcji. Wierzą jeszcze w Mikołaja, chociaż czasem zastanawiają się nad jego istnieniem… Oby ta wiara trwała jak najdłużej.
W moim domu rodzinnym choinkę zawsze ubieraliśmy w Wigilię. Co roku mama się denerwowała, że tata kupi najbrzydszą „drapakę”, ale co roku mieliśmy najpiękniejszą na świecie. Przynajmniej w moim odczuciu. 
Po rodzinie krąży anegdota, że kiedyś jakiś wujek kupił wyjątkowo koszmarną choinkę. Ciocia zamiast go objechać z góry do dołu, przytuliła go i powiedziała:
- Kochanie, ty masz wyjątkowo dobre serce.
Wujek zdziwiony nie zdołał wykrztusić ani słowa.
- Wyjątkowo dobre serce – ciocia powtórzyła – Bo gdyby nie ty, ten facet w życiu by nikomu tej choinki nie sprzedał. A tak. Zarobił sobie i się cieszy w tę wigilijną noc!

Gdy byłam mała nie mieliśmy tradycji pieczenia pierniczków. Pamiętam przez mgłę, że robiłam z tatą ozdoby choinkowe. Mama królowała w kuchni. Tak też i jest do tej pory. Makowce, keksy, ryba po grecku, śledzie w oleju, w occie, sałatka jarzynowa, karp – to na samą Wigilię. Z pewnością o czymś zapomniałam! Na święta dochodził schab w galarecie i zwykle niesamowity tort. 
Nic się nie zmieniło w tradycjach mamy. Ja dołożyłam swoje. U mnie jest trochę inaczej.
Co roku z dziećmi pieczemy pierniczki. Mam chyba sto foremek i nigdy wszystkich nie dajemy rady użyć! Jednego dnia pieczemy, a następnego dekorujemy. Zawsze mamy kolorowe lukry i obłędną ilość ozdób do przyklejenia. To robimy zwykle w okolicy 6 grudnia. 
Ja mam takie szczęście, że zawsze przed świętami jestem chora. Albo gardło, albo oskrzela. W tym roku myślałam, że się uda być zdrową – gdzie tam! – bolał mnie ząb. Po prostu myślę, że mój organizm podświadomie chce się wywinąć z całego porządkowego galimatiasu. Gdy mogę się skupić na gotowaniu i przystrajaniu domu – zaczynam być zdrowa. O właśnie już mnie prawie nie boli!
Gdy zaczęłam prowadzić swój własny dom, do tradycyjnych potraw dołączyły kluski z makiem. Kocham kluski z makiem. I mogłaby to być jedyna potrawa, którą jem w święta. Kiedyś je zrobiłam latem. Latem nie smakują tak samo, jak przy choince! Do tych klusek (wiem, że połączenie katastrofalne) doszły śledzie. Jedne na słodko z pomidorami i rodzynkami, a drugie w oleju z oliwkami i ziołami prowansalskimi. W tym roku jeszcze zrobię terrinę z łososia i bardzo kuszą mnie krewetki. Mało tradycyjne, ale po pobycie w Wietnamie uwielbiam krewetki. Ale mój głos wewnętrzny szepcze mi, że krewetki na Wigilię, to przesada! Muszę się jeszcze zastanowić. Może je zrobię na sylwestra…
Kulinarnie się zrobiło, prawda? A tak chcę odejść od tego świątecznego konsumpcjonizmu…
Bo Święta Bożego Narodzenia pachną. Pachną mandarynkami i pomarańczami, pachną ciastem, dopiero co wyjętym z piekarnika. W domu też pachnie. Bo chociaż jakby nie wiadomo jak się nie chciało, trzeba posprzątać, zmienić pościel.
W tym roku Wigilię spędzamy u moich rodziców. Jak zawsze w ostatnich latach. Gdy był śnieg, dzieci wieźliśmy tam na sankach. Teraz trzeba będzie parasole zabrać…
Do Wieczerzy siadamy około siedemnastej. Jest tradycyjne łamanie się opłatkiem, a potem jedzenie tego wszystkiego, nad czym się pracowało przez ostatnie dni. Gdy już wszyscy się najedzą – należy przewietrzyć salon. Otwierane są drzwi balkonowe, wszyscy są wypraszani do innych pokoi, a Święty Mikołaj po kryjomu przynosi prezenty… Potem ktoś dorosły krzyknie
- Jest! Jest! Szybko!
Dzieci biegną, ale zwykle jest już za późno. Prezenty są, po Świętym zostaje jedynie ślad mokrego buta.
Wtedy zaczyna się radość przeogromna. Rozpakowywanie, zabawa, pokazywanie, oglądanie. Dzieci nie idą spać długo, a mój syn zawsze chce spać z tym, co akurat dostał. I zawsze śpi! Nie ważne jak kanciasta jest ta zabawka. Spał już z traktorem, klockami lego i samochodem zdalnie sterowanym. Kurczowo trzyma go całą noc i nie można mu tego zabrać. To jest radość, prawda?
Czasem marzę jednak, że pojedziemy na święta do Amalki. Do Mojego Miejsca na Ziemi na Kaszuby. Że tam, w środku ośnieżonego lasu zasiądziemy przy wigilijnym stole, choinką będzie oświetlony modrzew za oknem, a pokój będzie rozświetlał ogień z kominka. Wiem, że kiedyś to nastąpi. 
Marzenia trzeba spełniać. Tego Wam życzę moi drodzy – siły na to, by zrobić pierwszy krok w stronę Waszych marzeń. Gdy zrobicie pierwszy krok, dalsza droga będzie prosta! Zatem życzę Wam – szerokiej drogi w stronę marzeń!

Magdalena Witkiewicz

PS. Syn właśnie zasypia i śpiewa „Lili lili laj, moje dzieciąteczko”. Z drugiego pokoju dołączyła córka. I jak tu nie kochać świąt!!!
PS. 2. Obiecałam dzieciom, że w te święta nie włączę komputera. O matko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz