"Śnieg przykryje śnieg" to jedna z tych noworocznych zapowiedzi, po których spodziewałam się najwięcej. Zaklasyfikowana jako "kryminał" czy nawet "thriller psychologiczny" wzbudziła moje zainteresowanie i wprost nie mogłam doczekać się lektury. Może dlatego dzisiaj odczuwam spory niedosyt? Okazuje się, iż Levi Henriksen nie zafunduje swojemu czytelnikowi mocnych wrażeń, a jego powieść jest w zasadzie średnio wciągającym obyczajem z odległym tłem kryminalnym.
Dan Kaspersen właśnie skończył odsiadywać wyrok za przemyt narkotyków. Wraca do rodzinnego domu na pogrzeb brata, który zmarł w tragicznych okolicznościach: wszystko wskazuje na to, iż Jakob popełnił samobójstwo. Dan nie rozumie, dlaczego brat posunął się do tak drastycznego i ostatecznego czynu. Mężczyzna nie potrafi poradzić sobie z żałobą, ma do siebie żal, że nie było go przy bracie w trudnych dla niego chwilach. Dan planuje sprzedać rodzinne gospodarstwo i wyjechać ze Skogli, jednak w jego życiu pojawia się kobieta - Mona Steinmyra. Mona szybko staje się powodem, dla którego Dan zaczyna odkładać wyjazd z wioski. Tymczasem przeglądając rzeczy brata i rozmawiając z okolicznymi mieszkańcami, poznaje się coraz to bardziej zaskakujące fakty na temat swojego brata. Na jaw wychodzą skrywane tajemnice.
I właśnie o te "tajemnice" mam żal do wydawcy, który w zapowiedzi zaprezentował książkę jako intrygujący, pełen mrocznych sekretów thriller psychologiczny, w rezultacie czego czuję się lekko zawiedziona. Bo przedstawienie "tajemnic" w liczbie mnogiej jest sporym naciągnięciem, tak jak i sugerowanie, jakoby historia rozwijała się w kierunku jakiegokolwiek thrillera, a co dopiero psychologicznego. Przemawia przeze mnie żal, bo spodziewałam się zupełnie czegoś innego. A wystarczyłoby po prostu reklamować powieść jako obyczaj o mężczyźnie poszukującym miejsca na ziemi po wyjściu z więzienia i śmierci brata. Bo tym jest "Śnieg przykryje śnieg". Wątek kryminalny tli się gdzieś w oddali, jednak przyznacie sami, iż określanie książki kryminałem czy też thrillerem w oparciu o 10 stron wyjętych z całości, która liczy 288 stron, nie powinno mieć miejsca. Momentami jest mrocznie, przyznaję, odczuwalny jest gęsty klimat charakterystyczny dla norweskiej prozy, który wyjątkowo lubię, jednak to tylko (aż?) atmosfera, a nie sama opowieść.
Książka jest napisana rewelacyjnym językiem, co niewątpliwie jest jednym z największych atutów powieści "Śnieg przykryje śnieg". Levi Henriksen zadbał o dokładne portrety psychologiczne swoich bohaterów, poddał ich starannej analizie, szczególną uwagę poświęcając głównemu bohaterowi, Danowi Kaspersenowi. Autor zatroszczył się również o precyzyjne wykreowanie również pozostałych elementów świata przedstawionego: czasu, miejsca oraz samej akcji. Fabuła rozkręca się stopniowo, Henriksen przez cały czas prowadzi nas z punktu A do punktu B, nie czyniąc zbędnych wtrąceń i nie zbaczając z drogi. "Śnieg przykryje śnieg" jest bardzo dobrym studium żałoby i próbą uporania się ze śmiercią bliskiej osoby. Levi Henriksen bez wątpienia jest obdarzony nieprzeciętnym talentem narracyjnym.
Odczuwam niedosyt, gdyż "Śnieg przykryje śnieg" nie jest tym, czego obietnicę otrzymujemy w zapowiedzi. W księgarniach internetowych książka widnieje w dziale "Kryminał, sensacja", również opis wydawniczy wspomina o "thrillerze psychologicznym", naturalnie więc przygotowałam się na mocne wrażenia, których nie dostałam. Powieść jest dobrze napisana, poprawna, ciekawa - temu nie mogę zaprzeczyć. W ogólnym jednak podsumowaniu wypada przeciętnie, zapewne jest to wynikiem oczekiwań, jakie miałam wobec "Śnieg przykryje śnieg".
Dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!
Levi Henriksen "Śnieg przykryje śnieg"
Wydawnictwo Smak Słowa, 2015
ilość stron: 288
data premiery: 14.01.2015
Zaciekawiłaś mnie ;).
OdpowiedzUsuń