sobota, 19 grudnia 2015

Katarzyna Kołczewska | Idą święta




Katarzyna Kołczewska - autorka dojrzałych powieści obyczajowych, między innymi "Wbrew sobie" i "Idealnego życia", przygotowała dla Was niesamowity felieton świąteczny. Koniecznie zajrzycie na bloga i raz jeszcze zastanówmy się, o co tak naprawdę chodzi w zbliżających się Świętach...

Zaczęło się. Last Christmas, All I want for Christmas i te wszystkie piosenki z dzwoneczkami atakujące uszy ze wszystkich stron. Korki na ulicach większe niż zawsze. Nawet w ubiegłym roku tak źle nie było. Tłumy w sklepach. Gonitwa myśli i liczne pytania w głowie: co zrobić na obiad na pierwszy dzień świąt? Jak ubrać dzieci? Czy Zosia wyrosła z tej granatowej sukienki? Kto miał kupić opłatek? Ile będzie osób na Wigilii? Czy aby nieparzyście? Cholera! Jak to zrobić, żeby było parzyście? Czy nieparzyście? Jak to było z tą liczbą osób przy wigilijnym stole? A może to chodziło o potrawy? Znowu mama będzie marudziła cały wieczór, że ściągamy na siebie pecha. Co kupić na prezent dla dziadka? No właśnie! Co kupić dziadkowi? Czego on może potrzebować? Książkę? Ostatnio dostał i jej nawet nie przeczytał. Wodę toaletową? Jak się nią spryska, to dom trzeba będzie tydzień wietrzyć. A mamie? Ciotce? A co ja dostanę? Tylko, błagam, nie kolejne kapcie czy bawełnianą koszulę nocną w chmurki!

Wszystko musi być przygotowane przed przyjazdem teściów. Szarlotka upieczona i makowce, pierogi gotowe, barszcz gorący i karp ścięty w galarecie. Śledzie tym razem takie dobre jak u mamy. Zapas jedzenia w lodówce mniej więcej na dziesięć dni dla całej rodziny razy dwa. A może nawet razy trzy. Dom wysprzątany i to na wysoki połysk. Odkurzone wszystkie dawno nie wyciągane szpargały.  Odpowiednio dobrane i porozstawiane po domu ozdoby świąteczne. Choinka, oczywiście też. Wielka, największa jaką się da. A jak nie największa to chociaż  najbardziej oryginalna. Na przykład przybrana w ekologiczno-naturalno – buro - paskudne ozdoby ręcznej roboty. Tancerki ze słomy, łańcuchy z papieru, pierniki zamiast bombek. Żadnych elektrycznych światełek. A może zupełnie odwrotnie? Drzewko uginające się pod kilometrami zielonego kabla łączącego ze sobą tysiące małych żarówek. Rozplątanie tego zajmie dwie godziny przy rozbieraniu choinki. Bogato zdobione bombki i bibeloty jakich nie powstydziłby się barokowy artysta. Brokat osypuje się po całym mieszkaniu i ubraniach domowników oraz gości. Poza tym w całym domu dużo stroików, świeczników, reniferów, Mikołajów, gwiazd betlejemskich i koniecznie szopka. Wycięta przez dzieci z gazety. Obok szopki kartki z pozytywką grającą kolędy. No właśnie kolędy! Przecież jeszcze trzeba przygotować podkład muzyczny do kolacji wigilijnej. Na początek kolędy, jeżeli już dziadek będzie chciał śpiewać, to przynajmniej niech śpiewa z podkładem a nie fałszuje na całe gardło przez pół wieczoru ku utrapieniu reszty rodziny. Potem może niech leci muza z Listów do M i M2? No właśnie! A czy on kupił już tą płytę? Koniecznie muszę mu przypomnieć! Tylko tyle miał do roboty!

Dzieci też trzeba przygotować. Umyć i uczesać. Zosia koniecznie zapleciony warkocz francuski, inaczej mama powie, że o nią nie dbam, a Kubuś nie może być w tych spodniach z ubiegłego roku! Może jeszcze zdąży się z nim do fryzjera podjechać? Nie, nie, muszę podjechać. Nie może z taką grzywą na święta zostać.

I jeszcze zakończenie roku w firmie. Wszystko winno być dopięte przed świętami, a już na pewno przed 31 stycznia. Każde zamówienie zrealizowane, projekty zakończone, pieniądze wydane. Ustalenia i plany ustalone i zaplanowane. Odpowiedzi na stare e-mejle wysłane.  Wyniki wykręcone, spotkania odbyte, wizyty zaliczone. Zupełnie tak jakby po 31 grudnia miał się świat skończyć. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. I w pracy i w domu.
I w końcu przyjdzie wigilijny wieczór. Wesołych Świąt i łamanie opłatkiem. Pociechy z dzieci, zdrowia i pieniędzy. Zamieszanie z podawaniem kolacji. Kiedy pierogi? A rybę już podgrzewać? Mamo, kiedy przyjdzie Święty Mikołaj? O! Jakie piękne kapcie! Marzyłam o takich! A Kubuś to nie za długie ma te włosy? U chłopca chyba tak nie wypada. Cicha noc i Przybieżeli do Betlejem. Dzieci, bo przewrócicie choinkę! No w tym roku, moja droga to barszcz za kwaśny ci wyszedł. Oj, czas się zbierać, dziadka trzeba odwieźć. Wesołych Świąt! Trzymajcie się! Pa!

W zlewie stos naczyń, na stole resztki, którymi można by wykarmić pół obozu dla uchodźców. Pod choinką śmieci z rozpakowanych prezentów, igły i brokat. Dzieci zasnęły przed telewizorem, a mąż w fotelu. Ból w plecach, w nogach i skroniach.
I znowu te same obietnice. Już nigdy więcej. Ostatni raz robię takie święta. Po co to wszystko?! Tylko przyszli, najedli się i po wszystkim. Za rok nie dam się już wkręcić w tą całą przedświąteczną gonitwę. Kto to powiedział, że to zawsze tak ma być? Na bogato, jak za dawnych czasów i świątecznie? A nie mogłoby być tak zwyczajnie? Po prostu obiad, jak w weekend? Może bez mięsa, może ze śledziem i karpiem ale bez tego całego wariactwa? Bez tej roboty, gonitwy, zamieszania?

Mija rok, zbliża się grudzień, i znowu zapominamy o obietnicach. Znowu zaczynamy marzyć o choince i blasku świec. O pojednaniu, refleksji, odkupieniu win i rodzinnej atmosferze przy stole. Uśmiechniętych oczach dzieci, kiedy rozpakowują prezenty. Pysznościach na talerzach. Wspólnym śpiewaniu kolęd. Idziemy do kina na ckliwą komedię romantyczną, gdzie w święta samotni odnajdują miłość swojego życia, osierocone dzieci nowych, bogatych rodziców, łobuzy sumienie, nieodpowiedzialni odpowiedzialność. I znowu chcemy w to wszystko wierzyć. Rok po roku chcemy wierzyć w magię Bożego Narodzenia.

Katarzyna Kołczewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz