Dzisiaj o swoim Bożym Narodzeniu w... Chicago opowiada Lucyna Olejniczak, autorka między innymi sagi rodzinnej "Kobiety z ulicy Grodzkiej", której dotychczas ukazały się dwa tomy: "Hanka" i "Wiktoria".
Jedna z powieści pani Lucyny, "Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela" zostanie wkrótce przeniesiona na duży ekran!
Boże
Narodzenie to najbardziej rodzinne ze wszystkich świąt. Nie zdajemy sobie nawet
sprawy, ile w tym prawdy, póki nie doświadczymy na własnej skórze, jak to jest
spędzać je bez rodziny. Dopiero wtedy dociera do nas, że kiedy nie ma z kim
dzielić radości, wszystko nagle traci swój
urok i magię.
Boże
Narodzenie z końca lat osiemdziesiątych zastało mnie w Chicago, gdzie
wyjechałam „za chlebem”, zostawiając na ten czas dzieci z mamą. Tęsknota za
nimi zabijała mnie, nie pomagała nawet myśl o tym, że wszystko to było dla
nich, że im właśnie chciałam poprawić byt. Nigdy wcześniej nie rozstawałam się
z dziećmi, każde święta spędzaliśmy razem. Skromniej, biedniej, ale razem.
Doceniłam to dopiero tam, na obczyźnie.
Nastrój
przedświąteczny w Stanach w niczym nie przypominał naszego, w kraju. Nie było
szarych, zabieganych kobiet stojących w kolejkach, żeby zdobyć coś na święta. Uśmiechnięci
Amerykanie robili zakupy w bogato zaopatrzonych sklepach, przed którymi stali
Mikołaje ze złotymi dzwoneczkami. Pięknie udekorowane wystawy sklepowe
zachęcały do wejścia, ozdobione kolorowymi lampkami domy i ogródki wyglądały
jak wyjęte z bajki o Bożym Narodzeniu. Ale to nie była moja bajka. Zabrakło w
niej bliskich, z którymi mogłabym to wszystko przeżywać, komentować, cieszyć
się.
Wigilię
spędziłam z jedyną przyjazną mi duszą w Chicago. Siedzieliśmy przy bogato
zastawionym stole w ponurym milczeniu, zastanawiając się, co w tym czasie robią
nasi bliscy w Polsce. Z powodu różnicy czasu, nie mogliśmy nawet symbolicznie
podzielić się z nimi w tej samej chwili opłatkiem. Kiedy my siedzieliśmy już
przy stole, oni dopiero przygotowywali się do wieczerzy wigilijnej.
Na
Pasterkę wybraliśmy się do polskiego kościoła. Kiedy wchodziłam do
przyciemnionej świątyni wypełnionej po brzegi Polakami, nadal nie czułam
żadnych emocji. Dopiero, kiedy o północy rozbłysły wszystkie światła i z całą
mocą gruchnęła kolęda „Bóg się rodzi”, poczułam jak coś we mnie pęka. Nie byłam
w stanie śpiewać, płakałam, a wraz ze mną wszyscy ci, którzy tego właśnie dnia
byli z dala od swoich rodzin.
To było najsmutniejsze Boże Narodzenie w moim
życiu, ale dzięki tamtym chwilom nauczyłam się bardziej doceniać obecność
najbliższych w swoim życiu. Naprawdę, trudno o większe szczęście.
Tego
właśnie życzę wszystkim Czytelnikom z okazji zbliżających się świąt Bożego
Narodzenia. Miłości i ciepła w rodzinnym gronie!
Lucyna Olejniczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz