Przyznam, iż przed lekturą jednej z czerwcowych premier Wydawnictwa MUZA SA, powieści obyczajowej "Zaręczyny" nie byłam do niej przekonana w stu procentach. Okładka przywodzi na myśl banalne powieści dla nastolatek, sam tytuł również nie należy do fortunnych. Nie spodziewałam się raczej niczego poważnego, a jednak zaryzykowałam. Teraz dziękuję resztkom intuicji, którymi wykazałam się decydując się na lekturę "Zaręczyny". Bo okazuje się, iż to naprawdę wielka powieść.
Frances Gererty w 1947 roku wymyśliła hasło, które do historii przeszło jako slogan stulecia: "Diamenty są wieczne". Młoda copywriterka pracująca dla agencji Ayer przekonała miliony ludzi na całym świecie, iż diament w pierścionku zaręczynowym to symbol i obietnica miłości. Kiedy Frances zaczynała swoją pracę, taką biżuterię nosiły tylko najbardziej zamożne kobiety. Gdy po latach pracy Gererty odchodziła na emeryturę, diament, mniejszy lub większy, towarzyszył wszystkim zakochanym na progu ich wspólnego życia. Historia życia i pracy Frances przeplata się z opowieściami o innych osobach, które z pozoru nie mają ze sobą nic wspólnego. Evelyn, której spokojne życie burzy syn opuszczający swą żonę, Delphine, która porzuciła męża dla kochanka, który z kolei porzucił ją, Sheila, która przez całe życie ledwo wiąże koniec z końcem oraz Jeff i Tobby, para gejów, którzy właśnie zamierzają się pobrać. Wspólnym mianownikiem łączącym te wszystkie historie są brylanty.
Czego spodziewać się po powieści J. Courtney Sullivan? Przede wszystkim - wielowymiarowości. "Zaręczyny" to nie tylko historia kilku miłości i diamentów. To również opowieść o świecie reklamy w latach czterdziestych ubiegłego wieku, pracy ratowników medycznych, prawach rządzących środowiskiem muzyki poważnej, pasji oraz kontraście pomiędzy tym, co minęło a tym, co dopiero nadchodzi. Książka Sullivan jest obrazem miłości w jej najróżniejszych wariantach i obliczach. Poznajemy miłość łączącą męża i żonę, uczucie rodzica do dziecka oraz odwrotnie, namiętność pomiędzy kochankami. W tle rodzącej się legendy o diamentach, przekonamy się, iż wcale nie są obietnicą wiecznego szczęścia.
Prawda przeplata się z fikcją. Mary Frances Gererty żyła naprawdę i rzeczywiście wymyśliła hasło "Diamenty są wieczne". Zmarła 11 kwietnia 1999 roku, a dwa tygodnie przed jej śmiercią tygodnik "Advertising Age" uznał jej hasło za slogan stulecia. Sullivan opisuje życie kobiety, która na zawsze zmieniła świat reklamy. Zadziwiającym jest fakt, iż hasło, dzisiaj znane na całym świecie, początkowo nie spotkało się z aprobatą przełożonych Frances. Postanowiono zdecydować się na nie "na próbę". Mało brakowało, a nikt nie usłyszałby o najsłynniejszym sloganie w dziejach marketingu. Autorka "Zaręczyn" nie mogła pominąć tej fascynującej postaci, decydując się napisać książkę o tematyce blisko związanej z tym, czym przez lata zajmowała się Gererty. Historie bohaterów Sullivan to najlepszy przykład na skuteczność reklamy Frances. Wszyscy kolejni posiadacze wyjątkowego pierścionka z brylantami zapragnęli tego, co miał im przynieść - wiecznej miłości.
"Zaręczyny" to powieść, która lśni nie słabiej niż diamenty, o których traktuje. Autorka do tematu podeszła poważnie, a jej przygotowanie merytoryczne to jeden z największych plusów książki. W tle dostrzegamy wydarzenia, które odwracały bieg historii XX wieku. "Zaręczyny" są również niezwykle ciekawym obrazem różnych klas społecznych w ciągu blisko 100 lat. Zachwyciła mnie mnogość płaszczyzn, na ilu rozgrywa się cała historia. Dzięki temu zabiegowi czytelnik wciąż chce więcej, jego ciekawość zostaje rozbudzona do granic możliwości po to, aby znów czekać kilka rozdziałów, by wrócić do bohatera, który tak zaintrygował. A po drodze ponownie spotykamy ludzi, których życie odciąga nas od naszego na tyle, że nie jesteśmy w stanie odłożyć tej książki. I tak przez 555 strony całej powieści. Po skończonej lekturze dochodzimy z kolei do wniosku, że.. jest za krótka i chcemy jeszcze!
"Zaręczyny" to jedna z ciekawszych powieści obyczajowych, jakie przeczytałam w tym roku. Nieco cukierkowata okładka, z - powiedziałoby się - banalnym tytułem nie zapowiadają tego, co czytelnik otrzyma już po kilku stronach. To dojrzała historia o tym, że uniwersalizm sprawdza się może w przypadku pierścionka zaręczynowego, ale nie w przypadku miłości. Miłość rządzi się swoimi prawami i nie ma jednej recepty na udany związek, a diamenty, mimo iż tak piękne, nie zawsze są obietnicą szczęśliwego życia. Polecam!
Dziękuję Wydawnictwu MUZA SA za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!
J. Courtney Sullivan, "Zaręczyny"
Wydawnictwo MUZA SA, 2014
ilość stron: 544
data premiery: 04.06.2014
Wow cos dla mnie
OdpowiedzUsuńJa również nie byłam do niej przekonana. Teraz leży u mnie na półce i chyba jednak zdecyduję się na nią już dziś :) Jestem bardzo ciekawa jak mi się spodoba :)
OdpowiedzUsuńNo i Google jedzą moje komentarze.. Zachęciła mnie ta recenzja, ale ta okładka strasznie nieciekawa, a wręcz odpychająca, przywodzi na myśl tanie romansidła, które ostatnio w Biedronce były po 5zł.
OdpowiedzUsuńZa to duży plus dla historii, która jest częściowo fikcją a częściowo oparta jest na faktach, pewnie coś w stylu "Madame Hemingway" Pauli McLain - polecam, jeśli jeszcze nie czytałaś.
Właśnie skończyłam czytać i choć obyczajówka nie jest moim ulubionym gatunkiem to jednak "Zaręczyny" podobały mi się bardzo:)
OdpowiedzUsuń