środa, 21 maja 2014

"Wszystko wydarłam pazurami". Wywiad z Katarzyną Bondą

Katarzyna Bonda / fot. dzięki uprzejmości autorki


Nie wzięła się znikąd. Na sukces pracowała nieprzerwanie od lat. Została okrzyknięta "królową polskiego kryminału", wcześniej polskim Nesbo i polską Lackberg, a ona jest po prostu polską Bondą. Jej powieść "Pochłaniacz" właśnie trafiła do księgarni i już wiadomo, że jest wielkim sukcesem. Poznajcie Katarzynę Bondę.



Rozmawiamy z okazji premiery Pani najnowszej powieści, „Pochłaniacz”. O książce sporo mówi się już przed jej ukazaniem się na rynku, zbiera świetne recenzje. Wygląda na to, że to jest „ten” moment, na który czeka każdy pisarz. Co Pani teraz czuje?

Dumę. Jak zwykle zrobiłam wyłom w literaturze kryminalnej. Jak zwykle zaryzykowałam i opłaciło się. Lubię z każdą książką podnosić poprzeczkę i ostro się gimnastykuję, by się nie powtarzać, choć jest wielu autorów, którzy tworzą produkty identyczne, twierdząc, że tego chcą czytelnicy. Ja w to nie wierzę. Natomiast jestem przekonana, że moja idee fix, by wciąż się rozwijać jako pisarz ma sens. Zwłaszcza, że mogę sobie na to pozwolić, ponieważ uprawiam literaturę rozrywkową, czyli przede wszystkim mój czytelnik ma się dobrze bawić, chcę go wprowadzać w nowe, nieznane światy, chcę by obcując z Bondą miał niepowtarzalną przygodę. I choćby dlatego nigdy, przenigdy nie będziecie mogli przewidzieć co dla was jeszcze szykuję w nowej powieści. 

Została Pani okrzyknięta „królową polskiego kryminału”. Jak podchodzi Pani do takich tytułów?

Hahahaha! Traktuję to z przymrużeniem oka, nie zakładam korony i nie chadzam w niej po domu, nie wywyższam się i nie lubię władzy. Ale lubię, kiedy czytelnicy piszą do mnie, że moje książki zawładnęły ich czasem, umysłem i sercem. Tak królować chcę i zamierzam bardzo długo. Piszę książki bowiem nie dla siebie, dla własnego widzimisię czy z jakichś egotycznych pobudek ale dlatego, że wierzę w opowieść. To ona jest bowiem karmą dla duszy. Naprawdę w to wierzę, że człowiek nie potrzebuje tylko auta, komórki i dobrej żywności, by sprawnie funkcjonować. Musi też przezywać emocje i radzić sobie z nimi. Książka – zwłaszcza kryminał, czyli opowieść o tym, że idealny świat się rozsypał i czytelnik wraz z bohaterem głównym musi go na nowo poskładać do kupy – jest właśnie po to, byśmy przeżywali emocje. Byśmy razem z bohaterem pokonywali nasze lęki, strachy, spełniali marzenia. Najpierw dzieje się to na papierze, a potem mamy odwagę na to w rzeczywistości. Chcę być takim przewodnikiem dla każdego z was. To jest moje marzenie. By człowiek trzymał moją książkę i sięgał do niej, kiedy mu źle, smutno lub się nudzi. Chcę być w sercu czytelnika, na jego półce na stałe, a nie tylko na chwilę w dniu premiery. Jak mnie nazywają ma mniejsze znaczenie. Jeśli mogłabym być „królową waszych serc” – wchodzę w to. 

„Pochłaniacz” nie jest Pani pierwszą powieścią. Wcześniej napisała Pani trzy części z cyklu o Hubercie Meyer oraz książi z kategorii literatury faktu „Polskie morderczynie” i „Zbrodnia niedoskonała”. Jak Pani sądzi, dlaczego to właśnie „Pochłaniacz” się wybił?

Ponieważ to moja najlepsza książka. Tak, potwierdzają to entuzjastyczne recenzje, które zaczęły się pojawiać grubo wcześniej zanim książka się ukazała. Inna rzecz, że ja dawno nie wydałam nic nowego. Moi czytelnicy byli głodni. Nie wierzę w stukanie książek co kilka miesięcy. U mnie ten proces trwa bardzo długo. Opowieść musi mi się ułożyć w głowie, zanim siądę do jej opowiadania. To profesjonalizm, nie żadna twórczość. Jestem po prostu dobrym rzemieślnikiem i dlatego też wiem co zrobić, żeby opowieść trzymała się kupy fabularnie, żeby intryga trzymała za gardło. W moich kryminałach jest też miejsce na liryzm, na miłość, na dobro. Tego nie znajdziecie nigdzie indziej. I paradoksalnie kiedy zaczynałam pisać, a w Polsce wtedy królowały rasowe, proste kryminały, bez rozbudowanej psychologii, bez tych wszystkich społeczno-obyczajowych elementów, na które ja kładę nacisk – to mi zarzucano jako niepotrzebną domieszkę. Potem nagle okazało się, że to mój atut, bo przyszli Skandynawowie ze swoimi psychologicznymi powieściami. I nagle wszyscy okrzyknęli mnie, że Bonda jest skandynawska, że to światowa liga. Byłam już polską Lackberg, polskim Nesbo, a ja przecież od zawsze jestem i byłam polską Bondą. To także dowodzi, że jeśli się jest upartym lecz skromnym i pracowitym oraz umie się wykorzystać tę odrobinę talentu, którą niby się posiada, można być pewnym, że z czasem to da efekt. To jest geneza sukcesu „Pochłaniacza”. Nie wierzę w sukces natychmiastowy, to wydmuszka. By dziś królować musiałam ciężko harować przez ostatnie 10 lat w literaturze i kolejne kilkanaście wcześniej w dziennikarstwie. Zapewniam, że wszystko wydarłam pazurami i żadne z napisanych w tym czasie słów nie uważam za stracone. 

Skąd zainteresowanie osobą profilera w Pani książkach?

Dziś już nie ulega kwestii kto odkrył ten zawód dla Polaków. To byłam ja. Miałam wtedy dwadzieścia kilka lat i byłam jeszcze dziennikarką. Pisałam tekst dziennikarski i trafiłam do Rawicza, gdzie całemu miasteczku chcieli zrobić testy DNA. W sklepie spożywczym zasztyletowano młodą dziewczynę i nie mogli wykryć sprawcy. Napisałam tekst i po jakimś czasie znalazłam notkę, że znaleziono zabójcę, który okazał się seryjnym mordercą. Zadzwoniłam do komendanta i zapytałam, jak go znaleźli. Usłyszałam, że przyjechał – cytuję - koleś w czarnym płaszczu, wziął akta na noc, a rano jak komendant przeczytał, to wiedział, o kogo chodzi. I on się przyznał nie tylko do tej sprawy. Komendant nie znał nawet słowa profiler, mówił „jakiś prowajder”. To było w 2004 roku. Dziś już każdy wie, kto to jest. Poprosiłam komendanta, żeby dał mi telefon do tego „prowajdera”, bo nie mogłam uwierzyć, że jest w Polsce ktoś, kto naprawdę zajmuje się profilowaniem. Kiedy pojechałam do Bogdana Lacha miałam szczątkową wiedzę z filmów i z anglojęzycznej literatury. Wiele osób w Polsce do tej pory nie wierzy w skuteczność profilowania. Kiedy wyszła nasza książka o profilowaniu była cała masa głosów, że to nie jest dziedzina naukowa tylko wróżenie z fusów i jasnowidztwo. Ja odpieram te ataki, im głębiej wchodziłam w tę dziedzinę, tym bardziej widziałam, jak to jest bardzo analityczne. Wszystkie elementy musza się złożyć jak puzzle. Profiler używa psychologii, ale musi mieć wiedzę z wielu dziedzin, z kryminologii, wiktymologii, prawa, musi wiedzieć, jak rozmawiać z patologiem. Na przykład nie zdajemy sobie sprawy, że trakcje mostów albo linii elektrycznych bardzo wpływają na postrzeganie przestrzeni. Jeśli sprawca chce ukryć zwłoki, to trudniej jest mu przekroczyć Wisłę. Mieszka po jednej stronie, to ukryje je po drugiej, bo będzie czuł się bezpieczniej, bo to nie jest jego teren. Była taka sprawa z babcią, która usypiała staruszki benzodiazepinami. Długo nie mogli jej znaleźć, dopiero kiedy profiler wszedł do sprawy to określił jej wiek, płeć i to, że ona dojeżdża do Warszawy kolejką. Określił jej strefę buforową (bezpieczną, gdzie mieszka) i strefę działania. Profil jest długą ekspertyzą na kilka stron, w której policjanci dostają pigułę psychologiczną i wiedzę wiktymologiczną o ofierze plus najważniejsze czyli cechy osobowości sprawcy. W jakim jest wieku, gdzie może mieszkać, jakiej jest płci, orientacji seksualnej, jaką pracę wykonuje. 

Zaintrygował mnie opis Pani fanpage na facebooku: „Kryminału się nie wymyśla”. Więc jak go napisać?

Pisanie książek kryminalnych to wieloetapowa praca. Każdy może mieć pomysł na fabułę, ale tutaj ważniejsze jest wykonanie. Bo kryminał to tak naprawdę popis maestrii rzemiosła autora. Ja osobiście wszystko sprawdzam. Dokumentacja to moja ulubiona rozrywka przed etapem pisania. Konsultuję nie tylko dialogi, elementy kryminalistyczne, ale także życiorysy postaci, osobiście odwiedzam lokacje, w których dzieje się akcja. Wszystko, o czym czytacie w moich powieściach osobiście dotknęłam, zbadałam, znalazłam w aktach prawdziwych spraw kryminalnych, potwierdziłam ich prawdopodobieństwo u ekspertów. To męczące, dlatego też wielu autorów nie robi takich badań, ale ja wierzę, że one zapewniają „mięso fabularne” powieści. Kiedy mam już zebraną taką masę krytyczną dopiero siadam do pisania. To – mając taki bagaż doświadczeń, faktów i prawdziwych case’ów – jest czystą przyjemnością. Mogę się wtedy skupić na języku, na narracji, dopieszczać dialogi. Nie miotam się po omacku w fabule. To ważne, żeby pisarz wiedział jaki ma azymut, by wiedział wreszcie, co tak naprawdę chce opowiedzieć. Ja zawsze wiem, jeśli nie wiem nie zaczynam pisać, by się nie wystrzelać z pomysłów. Dlatego też moje książki mają także walor poznawczy, możecie znaleźć w nich elementy niekryminalne, które ubogacą wasz bank danych. I ja sama też tego szukam w literaturze. Nikt mi nie powie, że coś jest niewiarygodne, bo to, o czym piszę mogłoby się zdarzyć, choć zwykle nigdy się nie zdarzyło. Wytworzyła to moja wyobraźnia, ale posiłkowałam się prawdziwymi elementami, z których składam układankę, jak dzieci budowle z klocków lego. Dlatego też w moich książkach posłowie zajmuje kilka stron. Zawsze pamiętam o wszystkich moich konsultantach, bo bez ich pomocy nie powstałoby żadne moje dzieło. 

Dlaczego właśnie powieści kryminalne, a nie, dajmy na to, obyczajowe?

Nie wiem co to jest „obyczajowe”. Czy kryminał nie może być obyczajowy? Słyszałam to rozróżnienie, ale jako ulepszona, bardziej wyrafinowana nazwa dla romansów. Nie rozumiem tego, bo gdybym ja się zdecydowała, że będę pisała o miłości, mówiłabym wprost: piszę romanse. A wzięłam się za kryminał a nie romans, bo miłość należy przeżywać w rzeczywistości, zaś kryminał wyłącznie na kartach powieści. Nie mam nic przeciwko innym gatunkom. Może kiedyś napiszę powieść historyczną albo jakąś sagę. Z pewnością będzie jednak zawierała te wszystkie elementy, które już i tak są widoczne w mojej prozie, czyli solidne przygotowanie merytoryczne. Nie lubię książek pisanych zza biurka, bez sprawdzania realiów i choć wiem, że są popularne, ja uważam je za stratę czasu. Lubię rzeczy solidne, a niekoniecznie modne. Ideałem jest klasyk: dobra jakość, bez zbędnej przesady w żadną stronę. Takie są moje książki i tak podchodzę do życia. Sztuką jest bowiem tak wyważyć opowieść, by była jak kalejdoskop, a nie tylko obraz widziany przez dziurkę od klucza, chyba, że byłoby to opowiadanie. Tak, wówczas, kiedy piszę małą formę, staram się pokazać jakiś wycinek rzeczywistości, element, który mnie zainteresował. 

Ciekawi mnie merytoryczna strona książki, która jest doskonale dopracowana. Jak Pani to robi?

Po prostu rozmawiam z ludźmi. Jestem takim pisarzem, który jest podglądaczem, obserwuję, podpatruję i zbieram to, co mnie interesuje. Ale to mi nie wystarcza. Muszę czasem założyć kalosze i udać się na wyprawę na bagna. Nie dlatego, że lubię przygody (bo nienawidzę niespodzianek), ale przeżycie pewnych zdarzeń naocznie jest mi potrzebne. Po pierwsze param się kryminałem, w sensie literackim, natomiast jak każda dziewczynka bawiłam się lalkami w dom i w naturalny sposób moje zainteresowania kiedyś nie dotykały materii „dla chłopaków”. Muszę więc kogoś spytać jak to jest, by nie narazić się na śmieszność, że napisałam coś, na czym się nie znam i dlatego tylko, że mam blond czuprynę. Druga rzecz, że lubię opowiadać historie, których jeszcze nie opowiedziano, a wtedy trzeba zbadać sprawę, zanim zacznie się to opisywać. Gdybym wciąż pracowała na swoich trzewiach, opowiadała wam jak jest mi ciężko, bo tworzę, bo życie artysty jest niełatwe, gdyż czuje więcej i rozumie więcej, pewnie skupiłabym się na tych emocjach i popisywała wirtuozerią języka. Ale tak nie piszę, bo mierzi mnie taka literatura, bo tylko nielicznym się udaje (bardzo nielicznym i tym oddaję hołd, ale większość tych, których cenię w tej materii od dawna nie żyje). Ja uprawiam rzemieślniczą robotę, moja opowieść jest współczesna i kompletnie odcięta ode mnie, ja ją tylko opowiadam, stoję z boku i widzę to, co widzę, ale by rozszerzyć pole widzenia i pokazać czytelnikowi świat od innej strony niż ją zna, należy sprawdzić pewne rzeczy na własnej skórze. Nie wierzę w pisanie kryminałów za pomocą wujka googla. 

Nie znalazłam wcześniej w polskiej literaturze wątku badań osmologicznych, postać profilera też jest nowatorska na naszym rynku wydawniczym. Skąd Pani czerpie inspiracje?

Z życia. Mam osobistą bazę danych. Jest mega tajny. Jeśli miałabym coś uratować z pożaru to swoje dziecko, psa i ten karton. Mam tak wiele zgromadzonych historii, archetypów postaci, zdarzeń, dialogów, że starczy mi do śmierci, a jeszcze kolekcjonuję nowe. Podkreślam raz jeszcze. Żadna wielka książka nie wzięła się tylko z wyobraźni autora. Musiało być coś, czasem mały rzeczywisty element, który uruchomił jego fantazję. Tak to działa. Musi tak być, bo pisarze to też ludzie, choć niektórzy przedstawiciele literatury niegatunkowej lecz tzw. wysokiej, chcieliby zaprzeczać by trzymać czytelnika w szachu i kreować tabu pisarza. Ja jestem orędowniczką odwrotnej opinii: najpierw rzemieślnik, potem artysta. Lubię też być pierwsza. Jeśli nikt jeszcze czegoś nie zrobił, biorę się za to i staram się to ogarnąć fabularnie. Pierwsza napisałam o profilerze, pierwsza napisałam o morderczyniach (nie było jeszcze wtedy serialu o matce Madzi), pierwsza założyłam szkołę pisania i zaczęłam mówić o warsztacie pisarza oraz szydziłam z weny jako idei całkowicie passe, pierwsza wykonywałam solidny reaserch. Teraz też jestem pierwsza. Takiej bohaterki nie było i nie było w Polsce serii inspirowanej żywiołami, w pełni zaplanowanej, jak zachodnie cykle najwyższej klasy i od teraz każda osoba, która będzie chciała zbudować postać w podobny sposób lub ściągnie mój zamysł, będzie już tą drugą, trzecią, kolejną. Jeśli jesteś pierwsza – szczyt jest na zawsze twój i nikt ci tego nie odbierze. Tylko raz można odkryć Amerykę czy wstrzymać słońce, ruszyć ziemię. Nie interesuje mnie naśladownictwo. 

Jakie są Pani plany zawodowe na przyszłość?

Książki, książki, książki. Jestem monotematyczna. Ale to tak wielkie pole manewru, że oby tylko starczyło mi zdrowia i życia, by móc opowiadać. 

Czy może Pani uchylić chociaż rąbka tajemnicy i zdradzić, co czeka Saszę w kolejnej części „Czterech żywiołów Saszy Załuskiej”?

Nie podam szczegółów, nie jestem samobójczynią. Chcę, żeby ludzie czytali moje książki, a nie słuchali streszczeń. Ale Sasza będzie musiała rozwiązać swoją osobistą zagadkę i skupi się na tym bardzo mocno. Będzie trochę podróżowała w naprawdę dziwne miejsca w Polsce i choć może je znacie, odsłonię ich całkiem nowe oblicze oraz może za granicę do pięknego kraju po straszny sekret. Zrobię jej małą krzywdę (nie wiem jak to zniosę, gdyż to poniekąd moje alter ego i cierpię bardzo, kiedy dzieje jej się krzywda) ale poskładam ją do kupy na nowo, by przygotować dziewczynę do wielkiej konfrontacji z bardzo nieeleganckim człowiekiem. No i spotka pewnego antypatycznego profilera z Katowic. Hubert Meyer (mój poprzedni bohater powieści) będzie bardzo nierad, że największą jego konkurentką w branży jest kobieta.  Jeśli chcecie się przekonać kto wygra pojedynek: Sasza Załuska czy Hubert Meyer poczekajcie na drugą część tetralogii. Pozdrawiam i życzę dobrej lektury moich książek.


"Pochłaniacz" już w księgarniach!

9 komentarzy:

  1. Wywiad naprawdę interesujący! Wiele razy napotykałam się na książki tej autorki, ale nigdy nie miałam ochoty samej się przekonać, czy rzeczywiście są takie dobre. Ale podejście do pisania, do weny, do naśladownictwa - to wszystko sprawiło, że jednak muszę mieć którąś z książek Bondy za sobą i na półce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny wywiad, gratuluję autorce. Natomiast Pani Katarzyna opowiada niezwykle interesująco, wydaje się być też pewna siebie, ale nie zarozumiała, czego nie dzierżę. Biję się w pierś, bo jeszcze nic jej nie przeczytałam, co może źle o nie świadczyć skoro kocham kryminały i staram się czytać polskich autorów. Muszę koniecznie to nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też baaaardzo podoba się ta pewność siebie pani Katarzyny, to bardzo ważna cecha w dzisiejszych czasach. Zna swoją wartość, a jednocześnie pozostaje sympatyczną osobą, co widać chociażby w wywiadzie. Niezwykle ciekawa osoba!

      Usuń
    2. A więc: wczoraj byłam w bibliotece :) Była tylko jedna książka p. Katarzyny, nie mogę się doczekać aż zasiądę do lektury, ale muszę trochę odczekać, ochłonąć po tym wywiadzie i naszej rozmowie, bo jestem zachwycona i nie chcę by oczekiwania miały wpływ na mój odbiór :)

      Usuń
    3. No dobra, zaczęłam. Czytam "Tylko martwi nie kłamią".
      /Pozdrawiam, Szufladopółka

      Usuń
    4. I widzisz do czego mnie natchnęłaś? :) Zapraszam do recenzji, pierwszej książki Bondy, którą przeczytałam przez Ciebie :) http://szufladopolka.blogspot.com/2014/06/tylko-martwi-nie-kamia-k-bonda.html
      Pozdrawiam,
      Szufladopółka

      Usuń
  3. Jeszcze nie czytałam tak interesującego wywiadu. Pani Katarzyna Bonda to świetna osoba, potrafi zainteresować każdego swoją niebanalną wypowiedzią. Dzięki temu wywiadowi chętnie sięgnę po tę powieść. Bo jeżeli jest takim językiem napisana, jak wypowiedzi autorki - to ja po prostu muszę ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Katarzyno Bonda, proszę sprawdzić różnicę między patologiem a lekarzem sądowym.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny wywiad. Bardzo interesujący. Gratulacje ! :D

    OdpowiedzUsuń