Mateusz M. Lemberg zadebiutował powieścią kryminalną "Zasługa nocy" wydaną przez Prószyński i S-ka. Kontrowersyjne postacie, w tle wątku sensacyjnego prywatne życie policjantów prowadzących śledztwo i sprawca, który zaskakuje niezwykłym modus operandi. Jako narzędzie zbrodni wykorzystuje.. zwierzęta. Któż lepiej zna się na przedstawicielach braci mniejszej niż weterynarz, którym na co dzień jest autor książki?
Rozmawiamy z okazji organizowanego na Przeglądzie czytelniczym Tygodnia Sensacji i Kryminału. Dlaczego akurat ten gatunek stał się na tyle bliski, że zdecydował się Pan pójść właśnie w tym kierunku?
Uważam, że kryminał nie bez powodu jest gatunkiem wciąż żywym. Jego ramy są dość szerokie, można w nich zmieścić jednocześnie powieść obyczajową, psychologiczną, otrzeć się o horror, sensację a nawet romans. Warunki są dwa – musi być co najmniej jeden trup i przynajmniej jeden detektyw. Poza tym nie ukrywam, że fascynacją do kryminałów w wydaniu skandynawskim zaraziła mnie żona. Najpierw z zapałem opowiadała o interesującej książce czytanej w młodości a zatytułowanej „Śmiejący się policjant”. Nie pamiętała autorów, a okazało się, że to słynni Sjöwall i Wahlöö. Zwróciła też uwagę, że powieści Mankella w bibliotece nie stoją na półce Kryminały i sensacja, lecz tam, gdzie literatura szwedzka. Przeczytałem „Fałszywy trop” i powoli zaczęła dojrzewać decyzja – jeśli napisać to może kryminał? Przyznam, że od tego czasu minęło mniej więcej dziesięć lat, zanim „Zasługa nocy” ukazała się w księgarniach.
Coraz więcej piszących lekarzy, również na rodzimej scenie. W tym roku zaobserwowałam już dwa debiuty lekarzy weterynarii – Pana i Radka Raka, a przecież mamy dopiero maj. Intryguje mnie, skąd w ogóle pomysł, żeby zacząć pisać?
Skłonności do tworzenia wykazywałem od dzieciństwa. Już w szkole podstawowej rysowałem komiksy, pisałem, realizowałem z kolegami filmy kamerą 8 mm, (coś jak w filmie „Super8” Abramsa, tylko z gorszym efektem – pół rolki zostało prześwietlone).
Przez dłuższy czas dominującą pasją stał się film, byłem członkiem klubu filmowego „Kadr” i zrealizowany tam, również na taśmie filmowej, krótki metraż zdobył wyróżnienie na jedynym wówczas festiwalu twórczości amatorskiej w Warszawie w Domu Kultury na Elektoralnej. Dopiero po liceum życie zakręciło mną młynka, tak to bywa i postanowiłem zdawać na medycynę. Na egzaminie dostałem wystarczającą ilość punktów, żeby dostać się na weterynarię. Pomyślałem, że pacjent przecież o wiele sympatyczniejszy i zdecydowałem się zostać, czego nie żałuję. Trudne studia nauczyły mnie między innymi ciężkiej pracy i wiary we własne siły – nawet jeśli wydaje ci się, że opanowanie trzystu stron reakcji biochemicznych zapisanych wzorami jest niemożliwe – surowa profesor może sprawić, że okaże się to jak najbardziej w zasięgu twoich możliwości.
Skłonności twórcze jednak pozostały, ba, można powiedzieć, że nawet pączkowały, rosły. Postanowiłem z nimi nie walczyć, ale uwolnić w formie powieści. Filmy niezależne realizuje się teraz kilkaset razy prościej niż w przeszłości, ale jest to nadal ogromny wysiłek, zwłaszcza jeżeli chce się osiągnąć ciekawy efekt. Warsztat pisarza jest zaś dużo, dużo skromniejszy, ekipa, którą należy zebrać ogranicza się do jednej osoby, a efekt może być równie satysfakcjonujący.
Piszących, a nawet filmujących lekarzy weterynarii jest więcej. Wymienię jeszcze najsłynniejszego – zmarłego w 1995r. Jamesa Herriota, a także reżysera Marco Ferreriego, który dla kina porzucił weterynarię. Z naszego podwórka dodam jeszcze Andrzeja Gumulaka, autora książki „Drugie piętro”. Poetami okazywali się także moi uczelniani wykładowcy – anatom Franciszek Kobryńczuk, który, pamiętam do dzisiaj, na egzaminie wstępnym przepytywał mnie ze zwierząt obecnych w Biblii i specjalista od higieny żywności Dariusz Jaworek.
Czytałam u Pana na blogu wpis, który mnie rozbawił. Wpis o czynnościach wstępnych przed pisaniem książki. Cytuję: „Poświęć godzinę na napisanie jednozdaniowego streszczenia swojej historii. Poświęć następną godzinę na rozszerzenie treści tego zdania do jednego akapitu” i tak dalej, i tak dalej, aż dojdziemy do punktu dziesiątego i Pana konkluzji „Takie to proste!”. Rzeczywiście Pan tak pracował nad „Zasługą nocy”, punkt po punkcie, skrupulatnie czy po prostu w głowie zrodziła się historia i zaczął ją Pan spisywać?
Cytowałem wtedy inny blog o pisaniu (Autortohton), a ten z kolei, wydaje mi się, cytował inny. Konkluzja niestety ma w sobie nutę ironii. To fakt - ludzie poszukują prostych recept na osiągnięcie sukcesu, w tym także wydawniczego. Na pewnym etapie pracy nad różnymi tekstami poświęciłem sporo czasu na lekturę książek uczących pisać. Mam też takie przekonanie, że niektóre rady mogą pomóc, ale, jak to niestety bywa z krnąbrnymi uczniami, uzyskałem je raczej popełniając wszystkie możliwe błędy niż po prostu wykorzystując gotowe schematy. Myślę jednak, że droga do pisania i publikowania jest jedna – trzeba pisać i dawać to, co stworzyliśmy do czytania. Najlepiej takim ludziom, którzy zamiast klepać po plecach wykażą ci błędy, podpowiedzą co ich zdaniem jest nie tak, ocenią. Ja mam to szczęście, że takie osoby spotkałem, chociażby w rosnącej jak na drożdżach grupie Żeberko, zorganizowanej przez Zbigniewa Zawadzkiego, do której jeszcze niedawno należeli tylko początkujący, młodzi piszący, a teraz dołączają też ludzie doświadczeni. Bardzo liczę się także ze zdaniem mojej agentki literackiej, pisarki, Manueli Kalickiej.
A czy teraz, gdy książka jest już w księgarniach jest coś, co chciałby Pan jeszcze w niej zmienić?
Widzę tę moją debiutancką powieść trochę jak zamek z klocków, który w każdej chwili, w razie potrzeby, mógłbym rozłożyć i zbudować zupełnie nowy obiekt. Co więcej, raz już tak zrobiłem. W pierwszej wersji Witczak zajmował się inną sprawą, śmierci aktorki starszego pokolenia, która ostatecznie przypadła koledze Witczaka, niejakiemu Malucie. Jednak na skutek rozmów z czytelnikami tej wersji, a także korzystając z rad otrzymanych na warsztatach w czasie Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu od Marty Mizuro stwierdziłem, że należy sprawę kryminalną podkręcić. I tak też zrobiłem.
„Zasługa nocy” to nie tylko kryminał, to również powieść obyczajowa, a policjanci prowadzący śledztwo to przede wszystkim ludzie. Czytałam opinie, że spodziewano się więcej wynaturzeń, a Pan pójdzie bardziej w stronę opisów tego dziwnego modus operandi sprawcy, który do swoich zbrodni używa zwierząt. Jak odniesie się Pan do tych głosów?
Warstwa obyczajowa była od początku wyróżnikiem, na który zwrócił uwagę Wydawca. Walczący o debiut początkujący pisarz musi udowodnić, że odróżnia się od pozycji, które już zalewają rynek. Wydawało mi się, że pokazanie ludzkiego oblicza stróżów prawa będzie takim zabiegiem. Hif na grillu, Witczak podkochujący się jak nastolatek w koleżance z pracy czy planująca małżeństwo ze swoją dziewczyną Cyna to takie próby zajrzenia pod podszewkę codziennych problemów, z jednoczesnym staraniem, co oczywiste, żeby historie z życia prywatnego kończyły się w sposób zgodny z zasadami gatunku. Dlatego rozwiązanie osobistych kłopotów bohaterów kończy się w czasie wielkiej strzelaniny w Podkowie Leśnej, w willi, która okazuje się kryjówką zbirów, z którymi toczą wojnę Witczak i Cynowska. Wszystkim rozczarowanym, ale zdecydowanym przeczytać drugą odsłonę obiecuję, że w „Patronie” wątek kryminalny będzie na pierwszym miejscu.
Podczas lektury Pana powieści złapałam się na tym, że zaczynam.. rozumieć zło, a wręcz je po cichu popierać! Zrywa Pan nie tylko z klasyką kryminału, ale z jednoznacznym oddzieleniem dobra od zła. Skąd taki zabieg w „Zasłudze nocy”?
Wydawało mi się, że świat w którym żyjemy jest na tyle skomplikowany, że serwowanie Czytelnikom prostego podziału na dobro i zło, czarne i białe byłoby zabiegiem należącym raczej do świata baśni, niż czarnego kryminału. Uważam, że postać negatywna powinna mieć w powieści swoje racje, swój cel, który osiąga nie do końca słusznymi metodami i w związku z tym ponosi klęskę. Co więcej, główny bohater stoi przed konfliktem – działać na własną rękę, chroniąc przybranego syna, czy oficjalnie, skazując najbliższych na kłopoty. Wybiera tą pierwszą opcję i cóż – kończy tragicznie. Ale na tym chyba polega tworzenie frapującej książki, wiedzieli o tym już starożytni Grecy, pisząc tragedie. Starałem się, dość nieudolnie, podążać tymi tropami.
Który z bohaterów jest najbliższy autorowi i dlaczego?
Wymyślając głównych bohaterów „Zasługi nocy” starałem się stworzyć postaci z krwi i kości, opisać je tak, jakbym opisywał życie kolegów z pracy. Myślę, że najsympatyczniejszym z nich jest Tymański, ale przez to także najmniej ciekawy. Witczakowi zazdroszczę zdolności muzycznych i zespołu jazzowego, rozumiem jego rozterki, ale raczej bym się z nim nie zaprzyjaźnił. Postać Cynowskiej została podkręcona, może aż do przesady, spotkałem się z takimi zarzutami. Przyznam, że nie starałem się tworzyć bohaterów, którzy byliby łatwymi znajomymi, są trudni i skomplikowani. Cóż, mam nadzieję, że jeszcze wiele książek i zaludniających je indywiduów przede mną.
Wydawnictwo już zapowiada Pana kolejną powieść, „Patron”. Czy zamierza Pan zostać pisarzem na pełen etat, czy jednak pozostanie Pan wierny medycynie, a pisać będzie Pan z doskoku?
Najbardziej poczytny autor polskich kryminałów, czyli Marek Krajewski, przyznał, że przejście na zawodowstwo zajęło mu około siedmiu lat, a wydawał same bestsellery. Niewątpliwie byłoby przyjemnie zostać etatowym pisarzem, ale to zależy wyłącznie od jakości moich kolejnych książek, ich popularności u Czytelników i kondycji rynku wydawniczego. A jak wiemy, tylko jedna z tych zmiennych zależy ode mnie. Musimy więc poczekać, co przyniesie życie.
Jeszcze raz odwołam się do Pana bloga. Zainteresował mnie także inny tekst, a mianowicie zasady napisania bestselleru wg Evana Marshalla. Dowiedziałam się stamtąd, że powodem działań bohaterów bestsellerów są emocje, a autor zna motywy swoich bohaterów, zanim opowie ich historię. Zastanawiam się, jak to wygląda w praktyce? Czy od samego początku wiedział Pan, co pokieruje zachowaniem Witczaka, Tymańskiego i Cyny czy może bohaterowie ewoluowali w głowie autora?
Podręczniki kryminalistyki dzielą seryjnych morderców na uporządkowanych i chaotycznych. Myślę, że w podobny sposób można by także podzielić pisarzy. Ja, niestety, należę do tych autorów, którzy zaczynają w chaosie. Nie stworzyłem przed przystąpieniem do pisania katalogów, w których opisani byliby wszyscy bohaterowie, po prostu zacząłem pisać i zapoznawać się z postaciami, które w tym czasie powoli zaczynały się krystalizować. Nie polecam tej metody, wręcz ją odradzam, kosztowała mnie wiele czasu poświęconego na przeróbki. Teraz jestem nieco mądrzejszy, bogatszy o rady mądrych kolegów, jak np. pan Marshall i mam nadzieję, że jeśli dojdzie do tworzenia nowych bohaterów, zastosuję się do tych złotych zasad.
Czy uchyli Pan rąbka tajemnicy i powie czytelnikom, co czeka bohaterów w „Patronie”?
To może pierwsze zdania streszczenia: „ Cyna dowiaduje się, że jest w ciąży, Witczak wypisuje się ze szpitala z czystymi papierami, awansowany Hif prowadzi sprawę nekrofila, który wykrada ciała z kostnic, nazywają go Kolekcjonerem.
W Starym Mieście nad Wkrą dochodzi do morderstwa zakonnika. W kościele zostaje znalezione ciało ojca Pawła Kownackiego z obciętą głową. Hif z Witczakiem jadą pomóc.”
Zapowiada się naprawdę interesująco, w takim razie czekam na kolejną odsłonę przygód policjantów ze Stołecznej. Dziękuję za rozmowę!
Serdecznie dziękuję za rozmowę i pozdrawiam wszystkich Czytelników Przeglądu czytelniczego!
Recenzję "Zasługi nocy" znajdziecie tutaj.
Również pozdrawiam i gratuluję tak świetnego wywiadu! :)
OdpowiedzUsuń