poniedziałek, 30 stycznia 2017

Ewelina Dyda "Zła waluta" | Recenzja przedpremierowa



Na polski rynek wydawniczy pewnym krokiem wkracza kolejna "kryminalistka" - Ewelina Dyda. Jak dowiadujemy się z blurba, Dyda nie jest jedną z licznych królowych i księżniczek rodzimej sceny kryminalnej, dzięki Bogu. Nie zniosłabym kolejnej królewny, hrabiny czy czort wie kogo jeszcze, tymczasem ostatni weekend umiliła mi całkiem utalentowana debiutantka. Ewelina Dyda. Po prostu Dyda.

Jak sama autorka przyznaje, podczas pracy nad swoją powieścią sugerowała się klasykami czarnego kryminału. Trudno nie dostrzec pojawiających się co jakiś czas nawiązań do twórczości Raymonda Chandlera czy Rossa Macdonalda. Ewelina Dyda jest absolwentką filologii polskiej ze specjalizacją krytycznoliteracką. Wykształcenie autorki pozwoliło jej stworzyć literaturę przez duże "L", zaangażowaną nie tylko społecznie, ale też kulturalnie, co w połączeniu z atmosferą małomiasteczkowych spelun i obskurnych blokowisk tworzy mieszankę ciekawą i niezapomnianą. Ta powieść wbije się wam w pamięć.

Głównym bohaterem jest prywatny detektyw Jakub Rau - facet - jak to w kryminałach bywa - po przejściach. Kiedy do jego biura zgłasza się piękna, pociągająca i odrobinę niebezpieczna kobieta, Olga, nasz bohater nie potrafi się jej oprzeć i przyjmuje kolejne zlecenie. Ma za zadanie przyjrzeć się zabójstwu młodej dziewczyny, o które zostaje oskarżony pasierb Olgi, chłopak z arabskim pochodzeniem. W Tarnobrzegu nikt nie wierzy w jego niewinność. Nikt poza Olgą. W czasach imigracyjnego kryzysu w Europie, Igor jest idealnym podejrzanym i dostarcza skrajnym prawicowcom kolejnych powodów ku temu, aby nienawidzić Arabów i jeszcze głośniej krzyczeć hasła w stylu "Polska dla Polaków".

Ewelina Dyda napisała kryminał mocno osadzony w realiach niewielkiego Tarnobrzegu, i nawet nie chodzi tutaj o dokładną topografię miasta, a raczej o klimat zapomnianego miasteczka, leżącego gdzieś na południowym wschodzie Polski. Atmosferę tej książki budują podchmieleni "smakosze", młodzież zafascynowana hasłami nacjonalistycznymi oraz podupadłe blokowiska. Intryga, chociaż nie jest zbyt zawiła i wyszukana, sprostała moim oczekiwaniom co do debiutanckiej powieści. Smaku całości dodaje odpowiednio wyważona dawka ironii, bez której czarny kryminał nie miałby racji bytu. Jedyne co mi przeszkadzało, to częste wtrącenia "Ale to nie na temat" i zmiany w narracji. Lepiej się czuję w narracji trzecioosobowej, ale możliwe, że mówię tak z powodu tych powtórzeń w wykonaniu Jakuba, które mocno mnie irytowały i rozpraszały uwagę.

"Zła waluta" to bardzo dobry debiut i zapowiedź obiecującej kariery. Z przyjemnością przeczytam każdą kolejną książkę Eweliny Dydy, bo ta kobieta ma nie tylko talent, ale też jakieś pojęcie o gatunku, w którym tworzy, co nie zawsze jest takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Warto zapoznać się z lekturą jej debiutanckiej powieści.

Ewelina Dyda "Zła waluta"
Wydawnictwo W.A.B., 2017
liczba stron: 288
data premiery: 01.02.2017

piątek, 27 stycznia 2017

Patronat medialny: Agata Kołakowska "Kolejny rozdział"



Jak zapewne zauważyliście, ostatnio jest mnie coraz mniej na blogu. Brak czasu wiąże się z tym, że rozważniej wybieram lektury. Stałam się bardziej wybredna, jednak nie znaczy to, że nie odczuwam głodu dobrej książki. Wręcz przeciwnie, dlatego z przyjemnością przystąpiłam do lektury najnowszej powieści Agaty Kołakowskiej. Nie zawiodłam się. Oczekiwałam po tej pozycji wiele, a dostałam... jeszcze więcej.

Agata Kołakowska jest, moim zdaniem, jedną z najlepiej piszących pisarek młodego pokolenia, a jej proza - mocna i wyrazista. Największym atutem powieści Kołakowskiej są ciekawie nakreślone portrety psychologiczne głównych bohaterów. Autorka lubi sprawdzać wytrzymałość swoich postaci, stawiać ich w sytuacjach niemal ekstremalnych. Nie inaczej rzecz ma się w przypadku "Kolejnego rozdziału", ale na tym kończą się podobieństwa. "Kolejny rozdział" to powieść, za sprawą której poznacie zupełnie nowe wcielenie Agaty Kołakowskiej. Czy lepsze? Moim zdaniem - tak.

"Kolejny rozdział" to, ponad wszelką wątpliwość, obyczaj. Obyczaj, który ma wszelkie predyspozycje ku temu, aby być dobrym kryminałem. Głównymi bohaterami są Maciej Tarski, redaktor w wydawnictwie i Kalina Majewska, poczytna autorka powieści sensacyjnych. Kalina właśnie pracuje nad nową książką, a Maciej z niecierpliwością czeka na kolejny tekst. Pewnego dnia odbiera maila, jakich na jego skrzynkę przychodzą tysiące. Jednak w załączniku, zamiast tekstu całej książki, otrzymuje jeden rozdział. Rozdział, którego treść niepokojąco przypomina jego życie. Niedługo ofiarą "dowcipnisia" pada również Kalina. Ktoś wie o naszych bohaterach więcej, niż oni sami...

Agata Kołakowska przyciąga uwagę czytelnika niemal od pierwszej strony. W powieści panuje atmosfera niedomówień i tajemnic. Jestem zaskoczona emocjami, jakie ta książka we mnie wywołała. Dlaczego wspominałam w poprzednim akapicie o kryminałach? Bo ta powieść trzyma w napięciu jak fantastycznie napisany kryminał. Autorce udało się stworzyć historię obyczajową z na tyle frapującą intrygą, że czytelnik niemal przez cały czas czuje na karku oddech tajemniczego nadawcy wiadomości i ogląda się za siebie z lękiem i niepokojem. Ten swoisty flirt międzygatunkowy wypadł Agacie Kołakowskiej wprost rewelacyjnie. Od tej książki nie można się oderwać.

W powieści znajdziecie wszystko to, co Kołakowskiej wychodzi najlepiej i... o wiele więcej. Pisarka kupiła mnie już swoimi poprzednimi książkami, a "Kolejnym rozdziałem" udowadnia swoją klasę i pokazuje, że jeszcze może zaskoczyć. Agata Kołakowska, tak jak bohaterka jej najnowszej powieści - Kalina, chciała w literaturze spróbować czegoś innego, napisać książkę, jakiej jeszcze nie było w jej dorobku. To była bardzo, bardzo dobra decyzja.

Agata Kołakowska "Kolejny rozdział"
Wydawnictwo Prószyński, 2017
liczba stron: 392
data premiery: 02.02.2017 r.

czwartek, 26 stycznia 2017

Patronat medialny | Zapowiedź: Elżbieta Rodzeń "Zimowa miłość"




13 lutego nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka ukaże się powieść, którą mój blog Przegląd czytelniczy objął patronatem medialnym: "Zimowa miłość" autorstwa Elżbiety Rodzeń.

Jedna chwila może zmienić wszystko...

Wcześniej:
Poznali się na pierwszym roku medycyny. On dla studiów zrezygnował z kolarstwa górskiego, a ona z malarstwa. Stopniowo ich przyjaźń przeradza się w głębsze uczucie. Planują wspólną przyszłość. Nagle Anna po prostu z nim zrywa. Nie mówi, dlaczego odchodzi, a Michał ma nigdy nie dowiedzieć się prawdy.

Teraz:
Szesnaście lat od momentu, gdy się poznali, Anna jest dyrektorem kliniki chirurgii plastycznej, a Michał pracuje w szpitalu dziecięcym. Mieszkają w tym samym mieście, ale nie spotykają się i starają się tego unikać. Przypadkiem jadą na tę samą konferencję. W życiu jednak nie ma przypadków. Jedna chwila, jedna decyzja uruchamia lawinę wydarzeń.

Jutro: ?...
Są książki, o których zapominamy zaraz po przeczytaniu. Są także takie, o których pamiętamy przez chwilę. Jednak zdarzają się książki, które zapadają nam w pamięć na długo. O Zimowej miłości nie zapomnisz nigdy.

(źródło: Wydawnictwo Zysk i S-ka)

Z reguły nie czytam romansów, ale kupiły mnie te wątki medyczne i... nie żałuję! ;)

niedziela, 22 stycznia 2017

Patronat medialny: Agata Przybyłek "Kobiety wzdychają częściej"



Szukacie lekkiej, przyjemnej i relaksującej książki na wieczór? Dobrym wyborem może się okazać najnowsza powieść Agaty Przybyłek pod wiele mówiącym tytułem "Kobiety wzdychają częściej". Książka z pewnością przypadnie do gustu czytelniczkom zaczytującym się w rozrywkowej literaturze w stylu Magdaleny Witkiewicz.

W "Kobiety wzdychają częściej" ponownie spotykamy się ze znaną z powieści "Takie rzeczy tylko z mężem" Zuzanną. Jej problemy z mężem wcale nie rozwiązały się same, a wręcz przeciwnie - sytuacja dodatkowo skomplikowała się, gdyż pod dachem Zuzki zamieszkał obłędnie przystojny wuefista i... jej były narzeczony! Nasza bohaterka musi odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji i robi to z wrodzonym sobie urokiem. Mimo iż jej życie nieco odstaje od codzienności zwykłej pani domu, w tej powieści odnajdą się przede wszystkim młode mężatki, które mogą identyfikować się z nieco roztrzepaną i szaloną Zuzanną.

"Kobiety wzdychają częściej" to napisana potocznym językiem, lekka i przyjemna w wydźwięku lektura. Taka, z którą miło jest spędzić wieczór, odstresować się i zapomnieć o otaczającej nas rzeczywistości. Agacie Przybyłek łatwo przychodzi tworzenie zabawnych, czasem nieco odrealnionych i kobiecych historii. Scenariusz zamieszkania pod jednym dachem z mężem, byłym narzeczonym i przystojnym kolegą z pracy, który smaży do nas cholewki, wydaje się raczej mało prawdopodobny, lecz na pewno sprawi, że wiele czytelniczek uśmiechnie się szeroko, poznając szalone przygody Zuzki.

"Kobiety wzdychają częściej" to powieść, która sprawi, że zatęsknimy za związkiem idealnym. Gdyby tak jedna osoba posiadała cechy Ludwika, Teodora i Marka... Cóż, wówczas otrzymalibyśmy ideał! Dużym plusem tej powieści są barwne, ciekawe postacie, a humor sytuacyjny rozbawi nawet najgorszego ponuraka. Moim zdecydowanym faworytem jest czteroletni Marcel. Dzieci mają to do siebie, że odzywają się w najmniej spodziewanych momentach, a obserwacje poczynione przez bystrego chłopca zaskakują przede wszystkim trafnością.

Z tą lekturą na pewno nie będziecie się nudzić. Agata Przybyłek postanowiła wzbogacić życie Zuzki o cenne doświadczenie, bowiem jej bohaterka... zostanie gwiazdą filmową! Wprawdzie to tylko film dokumentalny, niemniej jednak będzie wesoło, wybuchowo i nieprzewidywalnie! Przekonajcie się sami!

Agata Przybyłek "Kobiety wzdychają częściej"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 404
data premiery: 11.01.2017 r.

niedziela, 15 stycznia 2017

Aleksandra Kowalska "Ucieczka" | Recenzja przedpremierowa



Polski obyczaj niemal od zawsze ma u mnie pierwszeństwo przed innymi gatunkami. Uwielbiam dobre, inspirowane życiem historie z bogatym tłem społeczno-obyczajowym. Zapowiedź "Ucieczki" Aleksandry Kowalskiej wzbudziła we mnie sporo emocji, ale czy lektura również?

Aleksandra Kowalska. Kobieta, która mogłaby mieszkać w naszym sąsiedztwie. Nosi jedno z najpopularniejszych polskich imion i nazwisko, będące polskim odpowiednikiem Smitha. W Polsce mieszka tysiące kobiet o tym imieniu i nazwisku. Dlaczego o tym piszę? No cóż, bo "Ucieczka" właśnie jest jak wiele innych powieści obyczajowych. Poprawna, dobrze napisana. Nic nie mogę jej zarzucić, a jednak nie zachwyca. Akcja toczy się zbyt leniwie i nabiera przyspieszenia dopiero po sto dwudziestej stronie. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że powieść ma ich niespełna dwieście pięćdziesiąt - cóż, okazuje się, że to zbyt późno. Lubię, kiedy wspomnienia i przemyślenia głównych bohaterów pojawiają się gdzieś w tak zwanym międzyczasie, pomiędzy kolejnymi wydarzeniami. W "Ucieczce" jednak te elementy zastępują właściwą akcję, usypiając czujność czytelnika.

Temat niebłahy, a bohaterka - oryginalna. Główną żeńską postacią jest kobieta, która postanawia uciec (tak, uciec, a nie odejść) od męża. Niby nic nowego, jednak Paulina ma sześćdziesiąt pięć lat. Takie bohaterki nie zdarzają się często w literaturze. Zazwyczaj nowe życie rozpoczynają kobiety maksymalnie po czterdziestce. Aleksandra Kowalska udowadnia, że w każdym wieku można zacząć wszystko od początku, jeśli nie jesteśmy usatysfakcjonowani ze swojego życia. Lektura skłania do refleksji, i to na pewno jest jej ogromna zaleta. Autorka stawia przed czytelnikiem szereg ważnych pytań. Czy warto walczyć o związek do samego końca? Czy możliwe jest rozpoczęcie nowego życia, jeśli nie zamknęliśmy poprzedniego rozdziału?

Zdrada, odejście od współmałżonka czy kryzys małżeński zawsze będą wzbudzać emocje. To są nadal aktualne tematy. Aleksandra Kowalska jest dobrą obserwatorką rzeczywistości, a jej książka wydaje się potrzebna. Szkoda, że została odrobinę przegadana, a akcja nie porywa. To mogłaby być bardzo dobra książka, a jest jedynie dobra.

Aleksandra Kowalska "Ucieczka"
Wydawnictwo Prószyński, 2017
liczba stron: 248
data premiery: 19.01.2017

niedziela, 8 stycznia 2017

Tarryn Fisher "Mimo naszych kłamstw" | Recenzja przedpremierowa



Nie lubię pisać o rozczarowaniach, ale czasem nie mam innego wyjścia. Mimo iż nie czytam New Adult, skusiłam się na dwie poprzednie części trylogii Tarryn Fisher i byłam raczej zadowolona z lektury. Niestety, zakończenie serii okazało się najsłabsze, a postać Caleba - przerysowana i nieprzekonująca.

Powiało nudą. O ile "Mimo twoich łez" można było nazwać udaną kontynuacją powieści "Mimo moich win, o tyle "Mimo naszych kłamstw" w mojej opinii już żadną kontynuacją nie jest. Fakt, gdzieś tam akcja leniwie toczy się dalej, jednak lwią część tej książki stanowią wspomnienia Caleba z przeszłości i opisy wydarzeń, które czytelnikowi są już doskonale znane. Przypomnijmy. Główną bohaterką pierwszej części była Olivia, narratorką drugiej - Leah. Obie były zakochane w tym samym facecie, jednak to Leah wyszła za niego za mąż. Caleb nigdy nie zapomniał o Olivii. "Mimo naszych kłamstw" jest ostatnią częścią trylogii i zakończeniem losów bohaterów.

Nie przekonuje mnie ta książka. Siłą poprzednich części były wiarygodne portrety psychologiczne postaci oraz intrygujące zwroty wydarzeń. Były kłamstwa, traumy z przeszłości, sekrety. W końcu była i zdrada, i gorzkie łzy. W "Mimo naszych kłamstw" brakuje tych emocji. Autorce udały się kreacje żeńskich postaci, jednak stworzona przez nią postać głównego męskiego bohatera irytuje i odbiera całą przyjemność z lektury. Przemyślenia Caleba są płytkie i infantylne. Całkiem możliwe, że książka obroniłaby się sama, gdyby opisywane wydarzenia okazały się na tyle frapujące, by odwrócić uwagę czytelnika od denerwującego bohatera. Niestety...

"Mimo naszych kłamstw" nie wnosi do tej historii w zasadzie nic nowego, poza zakończeniem, które może się podobać. Więcej niż połowę lektury stanowią wspomnienia z przeszłości. Wraz z Calabem wracamy do wydarzeń z pierwszej części. Zmienia się tylko punkt widzenia. W zetknięciu z irytującym bohaterem i mało porywającą akcją otrzymujemy... no cóż. Nudną książkę. "Mimo moich win" i "Mimo twoich łez" przeczytałam z zainteresowaniem, tymczasem do lektury "Mimo naszych kłamstw" musiałam się zmuszać. Początkowo myślałam, że po genialnym Mrozie nic nie jest w stanie sprostać moim oczekiwaniom, ale nie. Ta powieść po prostu jest słaba.

Polecam tylko wyjątkowo wytrwałym fanom serii. Chciałam doczytać do końca, licząc, że akcja ostatecznie nabierze rozpędu, ale, niestety, tak się nie stało. Książka na tle pozostałych części serii wypada blado.

Tarryn Fisher "Mimo naszych kłamstw"
Wydawnictwo Otwarte, 2017
data premiery: 11.01.2017

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Remigiusz Mróz "Wotum nieufności" | Recenzja przedpremierowa




"Wotum nieufności" to otwarcie kolejnej serii Remigiusz Mroza - obecnie jednego z najgorętszych nazwisk polskiej sceny wydawniczej. Tym razem autor przygotował dla nas cykl "W kręgach władzy", a wydawca sugeruje nam, niestety (nie znoszę takich działań marketingowych!), że to "polskie House od Cards". Tutaj jednak kończą się wady tej powieści. "Wotum nieufności" na pewno nie jest "polskim House od Cards", tylko - po prostu - kolejną miażdżącą książką Mroza. I tyle w temacie.

Czego się Mróz nie chwyci, zamienia to w złoto. Tak było, między innymi, z thrillerem prawniczym i osadzonym w groźnej scenerii Tatr cyklem kryminalnym, tak jest również z serią political fiction. Tym razem Remigiusz Mróz napisał powieść o zagrożeniach płynących z żądzy władzy - to tak w potężnym skrócie. Mamy tutaj marszałek sejmu Darię Seydę, której wkrótce przyjdzie zmierzyć się z nieco inną rolą w państwie, oraz posła ultrakonserwatywnej partii prawicowej, Patryka Hauera. To dwie główne postacie. Oprócz Darii i Patryka, mamy, oczywiście, innych członków partii rządzącej i opozycyjnej oraz... ogromną manipulację, jakiej ofiarą pada nie tylko marszałek sejmu, ale też pozostałe wysoko postawione persony świata politycznego.

Przeczytałam "Wotum nieufności" w jeden dzień. W jeden dzień. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że książka liczy ponad 600 stron, to całkiem niezły wynik, lecz w najmniejszym stopniu nie jest to moją zasługą. To po prostu kolejna powieść Mroza, od której nie mogłam się oderwać. Od dłuższego czasu próbuję znaleźć sekret sukcesu tego autora i, co zadziwiające, przy każdej powieści odkrywam go na nowo. To, czym Remigiusz Mróz wyróżnia się w "Wotum nieufności", to przede wszystkim wiedza, wiedza i jeszcze raz wiedza. Wiedza ta bynajmniej nie jest wynikiem researchu poczynionego do książki. Nie tylko. Ta powieść jest naszpikowana nawiązaniami kulturowymi, politycznymi, historycznymi i wieloma innymi. Owe wtrącenia sprawiają wrażenie przypadkowych i przychodzą autorowi z niezwykłą wręcz lekkością. Mróz tę wiedzę posiada w jednym palcu. Jest oczytanym i inteligentnym facetem, który na tematy związane z polityką ma zdecydowanie większe pojęcie niż przeciętny Kowalski, dlatego napisanie "Wotum nieufności" nie stworzyło mu większych problemów.

Ale "Wotum nieufności" to nie tylko wiedza i oczytanie. To także rozwinięty zmysł obserwacji i umiejętność wyciągania trafnych wniosków z tego, co dzieje się w otoczeniu autora. Oczywiście, ta książka jest fikcją literacką, ale doskonale oddaje nastroje panujące w europejskich społeczeństwach. Mróz (zresztą już po raz kolejny) sięga po tak ważne współczesne tematy jak kryzys migracyjny, działania Państwa Islamskiego czy korupcja w polityce. Co istotne, udało mu się poruszyć tę tematykę bez krytykowania którejś ze stron. Uważam za genialne zagranie, aby głównymi bohaterami uczynić przedstawicieli dwóch wrogich obozów. Mróz przedstawia rację swoich postaci, nie szczędzi gorzkich słów pod ich adresem, jednak padają one z ust bohaterów, dzięki czemu autor zachowuje neutralność, a "Wotum nieufności" trafi do tych, którzy stoją po prawej, w centrum, a także po lewej stronie sceny politycznej.

Wszystko to nie miałoby większego znaczenia bez frapującej fabuły i rozbudowanej intrygi, które ostatecznie wciągają czytelnika w wykreowany przez Mroza świat. Remigiusz Mróz po raz kolejny (nie liczę już, który) nie zawodzi. Nie trafiają do mnie głosy przeciwników autora, który twierdzą, że zaczął pisać na akord. Mam wrażenie, że zazdroszczą Mrozowi sukcesu, bo... rzeczywiście jest czego. Nawet jeśli Mróz pisze na akord, nadal robi to rewelacyjnie, więc przechodzę obojętnie obok takich głosów, wzruszam ramionami i zazdroszczę wszystkim, którzy tę ekscytującą lekturę mają jeszcze przed sobą. Ja już, niestety, jestem po i wolę przez kilka najbliższych dni nie sięgać po inną książkę, aby nie przeżyć bolesnego rozczarowania. To chyba ten słynny kac książkowy?

Remigiusz Mróz "Wotum nieufności"
Wydawnictwo Filia, 2017
data premiery: 11.01.2017
liczba stron: 624

niedziela, 1 stycznia 2017

Diane Chamberlain "Jak gdybyś tańczyła" | Recenzja przedpremierowa



Czekałam na tę powieść, odkąd natrafiłam w sieci na informację o amerykańskiej premierze "Pretending to Dance". W międzyczasie Wydawnictwo Prószyński i S-ka wydało kilka książek Diane Chamberlain, ale mój głód dobrej prozy obyczajowej nie został zaspokojony. "Dar morza" czy "W cieniu" to powieści z początków kariery pisarki i, niestety, nie należą do najlepszych książek Chamberlain. W końcu doczekałam się polskiego wydania "Pretending to Dance", czyli "Jak gdybyś tańczyła". Warto było czekać.

Blurb brzmi całkiem niewinnie. Ot, kolejna para bezskutecznie stara się o dziecko i w końcu decyduje się na adopcję. W tle mamy tajemnicę rodzinną i wątpliwości przyszłej matki, czy będzie umiała pokochać maleństwo, które trafi do jej domu. Uwierzcie mi, że to jedynie preludium tego, co czeka czytelnika. Bo Chamberlain w tej powieści sięga po tematy z gatunku tych najtrudniejszych. Molly jest szczęśliwa ze swoim mężem, ma satysfakcjonujące życie zawodowe. Idealnego obrazka ma dopełnić dziecko, które wkrótce pojawi się w ich rodzinie. Ale to tylko fasada, pod którą kryją się niewypowiedziane słowa i wstydliwe sekrety. Molly nawet swojemu mężowi nie opowiedziała o trudnej przeszłości. O rodzinnym domu, który opuściła w wieku kilkunastu lat, a do którego nigdy już nie wróciła. O ojcu, który umarł w zupełnie innych okolicznościach, niż Molly utrzymuje. I o matce, która, wbrew temu co Molly opowiada, żyje i ma się całkiem nieźle.

W życiu każdej kobiety przychodzi taki moment, że zastanawia się, czy będzie potrafiła sprostać macierzyństwu i być dobrą matką. Kiedy dodamy do tego sumę naszych doświadczeń i wydarzeń z przeszłości, otrzymujemy mieszankę wybuchową. Ciąża nierzadko jest okresem, w którym decydujemy się wyjaśnić sprawy z przeszłości. Molly ma jeszcze trudniej - niebawem zostanie mamą adoptowanego dziecka. Diane Chamberlain zbudowała wiarygodny portret kobiety, której życie wkrótce ma się wywrócić do góry nogami. Problem polega na tym, że Molly wciąż tkwi jedną nogą w przeszłości. "Jak gdybyś tańczyła" to wysoce prawdopodobna i emocjonująca opowieść, która toczy się gdzieś pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Chamberlain nie zawodzi, pisząc o najgłębiej skrywanych tajemnicach i pragnieniach ludzkich serc.

Jedno krótkie zdanie, które pada już w prologu, wystarczy, aby podtrzymać napięcie przez całą lekturę. Wiemy już z grubsza co się stało, ale... Jak do tego doszło? Dlaczego? Jaką rolę w wydarzeniach w przeszłości odegrała Molly i jej mama? Lektura kolejnych rozdziałów nie wyjaśnia tych wątpliwości. Akcja toczy się nieco leniwie, przez co nasza niecierpliwość tylko wzrasta. Powieść obfituje w wiele niezwykle sugestywnych zwrotów akcji. Diane Chamberlain pozwala czytelnikowi uruchomić wyobraźnię i uwierzyć w swoje zakończenie historii. Potem okaże się, że, oczywiście, nie mieliśmy racji, a ostatnie rozdziały złamią nam serce i wycisną łzy z oczu. "Jak gdybyś tańczyła" to nie tylko opowieść o wątpliwościach przyszłej matki, ale także o dramacie człowieka uwięzionego w chorym ciele i to właśnie ten wątek okazał się najbardziej wzruszający i najciekawszy.

Cieszę się, że mogę zacząć ten rok mocnym akcentem i tak optymistyczną recenzją. "Jak gdybyś tańczyła" to prawdziwa gratka dla miłośników prozy Chamberlain, którzy, tak jak ja, z niecierpliwością czekali na swoją ukochaną autorkę w najlepszej formie. Jej najnowsza powieść ma ponad pięćset stron, a gwarantuję, że pochłoniecie ja błyskawicznie - krótkie rozdziały i niebanalne rozwiązanie fabularne zdecydowanie temu sprzyjają. Koniecznie przeczytajcie.

Diane Chamberlain "Jak gdybyś tańczyła"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2017
liczba stron: 504
data premiery: 12.01.2017