poniedziałek, 30 listopada 2015

Natalia Sońska: "Chciałabym, aby moja powieść wywoływała uśmiech na twarzy"




Młodziutka, zaledwie dwudziestodwuletnia autorka zadebiutowała powieścią obyczajową "Garść pierników, szczypta miłości" przepełnioną magiczną, świąteczną atmosferą. Kim jest Natalia Sońska? Jak ważne są dla niej Święta Bożego Narodzenia, że zdecydowała się umieścić akcję swojej debiutanckiej książki właśnie w tym wyjątkowym czasie? Przekonajcie się sami!

Jestem… dość pokręconym człowiekiem. Bywam roztrzepana, ale kiedy trzeba, umiem wziąć się w garść. Zazwyczaj tryskam energią, ale zdarzają mi się momenty zamyślenia. Uwielbiam się cieszyć, śmiać, uśmiechać, ale lubię się też wzruszać. Jestem ambitna, ale chwilami baaardzo leniwa. Jestem osobą o dużym dystansie do siebie i wydaje mi się, że mam poczucie humoru (choć czasem śmieję się z żartów, które innych nie bawią wcale). Jestem szczera, często do bólu, ale nie umiem owijać w bawełnę. Z jednej strony jestem człowiekiem, który lubi mieć wszystko pod kontrolą, a z drugiej uwielbiam niespodzianki (te miłe, rzecz jasna!).Jestem optymistką, choć nie raz łapię „doła”.  Jestem blondynką i zdarza się, że bywam tą stereotypową, z dowcipów. Ale przede wszystkim jestem sobą, nikogo nie udaję, z nikim się nie utożsamiam, a ci, którzy mnie znają, mówią, że nawet da się ze mną wytrzymać. ;)

Pisanie daje mi… wytchnienie. Mogę oderwać się od szarej codzienności,  przenieść się w inny świat, gdzie wszystko układa się po mojej myśli, bo przecież sama go tworzę. :)Wszystko od A do Z jest takie, jak sobie zaplanuję, a jeśli coś mi nie pasuje, po prostu to zmieniam. To bardzo dobre rozwiązanie dla kogoś, kto nie jest do końca zadowolony ze swojego życia, co oczywiście nie oznacza, że ja nie jestem. Z jednej strony czasem żałuję, że nie mogę sobie napisać własnego, z drugiej – byłoby przecież takie przewidywalne i nudne… :)

Chciałabym, aby moja powieść… wywoływała uśmiech na twarzy, wzruszała, powodowała, że na sercu robi się jakoś cieplej. Sama przeżywałam takie emocje pisząc „Garść pierników…” i byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby czytelnicy i czytelniczki odbierali ją w podobny sposób. Chciałabym, aby była umileniem wolnej chwili, momentem dla siebie, książką, która przynosi radość, jak prezent pod choinką. :)

Marzę o… niebieskich migdałach. I to bardzo często! :) Czasem mam wrażenie, że więcej w moim życiu takiego bujania w obłokach niż twardego stąpania po ziemi. Ale chyba nie brakuje mi ani zdrowego rozsądku, ani momentów zapomnienia, i to pomaga mi dążyć do realizowania moich najskrytszych marzeń… o których, przecież nie wolno mówić na głos, bo się nie spełniają!

Czytelnicy są dla mnie… jak widownia w teatrze. Pracuję ze wszystkich sił, by to co tworzę było dobre – aby zadowolić jak najszersze grono odbiorców. Oczywiście każdy człowiek jest inny, są osoby, które nie zaklaszczą w dłonie, ale staram się dla nich tak samo. Każdy czytelnik jest bardzo ważny, tak samo  jak i każda opinia, ta bardziej lub mniej przychylna.

W przyszłości chciałabym… stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie „kurczę, dałaś radę!”. Chciałbym być zadowolona z siebie, z tego co robię. Pragnę także, aby inni byli ze mnie zadowoleni. Chciałbym żyć w zgodzie z samą sobą, ale też w zgodzie z innymi, przynosić radość sobie i im, być dla siebie, ale przede wszystkim dla ludzi. Dążę do pełni szczęścia, mam nadzieję, że gdzieś tam na mnie czeka. :)

Moje życie zmieniło się, gdy… zaczęłam studia. Przewartościowałam je wówczas i raczej tego nie żałuję. Trwam w tych postanowieniach do dzisiaj i całkiem nieźle mi to wychodzi. Poznałam wspaniałych ludzi, bez których pewnie nie byłoby mnie tu, gdzie jestem. Ponadto wtedy chyba też dojrzałam do dorosłości, zyskałam więcej pewności siebie,  zrozumiałam jak to jest brać w pełni odpowiedzialność za swoje czyny,  musiałam nauczyć się radzić sobie samodzielnie ze wszystkim co się wówczas zaczęło dziać. To oczywiście nie oznacza, że stałam się całkiem poważnym człowiekiem, nie uznającym dobrej zabawy – zdecydowanie nie! Po prostu więcej w tym wszystkim teraz umiaru. :) No i wtedy też podjęłam decyzje, że zacznę pisać. I zaczęłam. :)

Nie lubię, kiedy… ktoś narzuca mi swoje zdanie nie mając solidnych argumentów, podpierających jego rację. Szanuję osoby, które mają odmienne poglądy, lubię dyskutować, ale muszę mieć poważne uzasadnienie zarówno by obronić własne spojrzenie na daną sprawę, a także, aby przyjąć do wiadomości zdanie drugiej osoby. Wymiana poglądów to nic złego, byleby była uzasadniona. I nie przeczę, że gdy ktoś ma naprawdę dobre argumenty, jest w stanie mnie do nich przekonać, bo i tak się zdarza. Ale zdanie „ma być tak, bo ja tak mówię” w ogóle mnie nie przekonuje, nawet drażni.

Święta Bożego Narodzenia są dla mnie… najpiękniejszym okresem w roku. Są czasem spotkań z rodziną i ciepłych życzeń. Są chwilą tylko dla siebie i innych. Dzięki ich magii mogę zapomnieć o wszelkich trudach. Staram się nie myśleć o problemach i codziennej gonitwie. Są czasem błogiego lenistwa i obżarstwa bez liczenia kalorii (kto by trzymał dietę, gdy na stole tyle pyszności! :D ). Są w końcu momentem refleksji, zastanowienia się nad pewnymi sprawami, idealnym momentem na powzięcie jakichś postanowień.


Wymarzonym prezentem dla mnie jest… gwiazdka z nieba! Bo gdyby ktoś ją dla mnie zdobył, oznaczałoby to, że naprawdę się starał i chciał ten prezent zdobyć właśnie dla mnie. Ale to tylko przenośnia i nie mówię o niej dlatego, że jest niemożliwa do zdobycia. Chodzi mi raczej o coś takiego, co otrzymam ze szczerego serca, co będzie na tyle charakterystyczne, że będzie mi przypominać tylko o tej osobie. I to wcale nie musi być prezent, który będzie się mienił tak bardzo, że jego wartość będzie aż raziła po oczach. Mógłby to być nawet guzik, byle był podarowany szczerze i coś oznaczał (chociaż fajnie by było, gdyby to był guzik od kominiarza :D).

niedziela, 29 listopada 2015

Marek Harny "Wolontariuszka" | Recenzja




Sięgnęłam po lekturę, nie do końca do niej przekonana. Przyznam, że było to moje pierwsze spotkanie z autorem, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, więc podeszłam do książki z dużym dystansem. Okazuje się, że niepotrzebnie, bo to jedna z ciekawszych polskich powieści obyczajowych spośród tych, które przeczytałam w ciągu minionych tygodni. 

Agnieszka podchodzi z tak zwanego "dobrego domu". Rodzice nie chcą zaakceptować wyboru córki, kiedy ta zamierza przyłączyć się do stowarzyszenia, którego pomaga narkomanom. Agnieszka chce zostać streetworkerką i wziąć udział w programie wymiany strzykawek. W nieco dziwacznych okolicznościach poznaje Michała, kilka lat od siebie starszego mężczyznę, który swoje już w życiu przeżył i wciąż poszukuje bezpiecznej przystani. Michał, chociaż dzisiaj znajduje się po drugiej stronie barykady, w przeszłości imprezował, pił, ćpał i wdawał się w bójki. On i Agnieszka pochodzą z zupełnie różnych światów, a jednak... W środku całego zamieszania jest jeszcze Szymon - charyzmatyczny terapeuta, którego metody pracy nie wszystkim odpowiadają. 

"Wolontariuszka" to przepiękna, chwytająca za gardło historia... miłości? Taaak, miłości i odpowiedzialności za drugiego człowieka. Niebanalna, arcyciekawa i mądra opowieść o ludziach, którzy muszą ponieść najwyższą cenę za swoje błędy. Przeczytałam, zachłyśnięta historią z pozoru zupełnie różnych ludzi, których spotkanie na zawsze odmieniło życie obojga. Romans? A skąd. Raczej dojrzała, ambitna powieść obyczajowa, która zostaje z czytelnikiem na dłużej. To nie jest jedna z tych książek, o których zapominamy od razu po przeczytaniu. To lektura, o jakiej myślimy przez długie dni, zadajemy sobie pytanie "a co ja bym zrobił/zrobiła na ich miejscu?. Uwielbiam takie książki! Pomagają wyrobić sobie opinie na dany temat, podsuwają kontrowersyjne, niebanalne wyjścia i wspomagają myślenie.

Marek Harny dał najwyższy popis literacki. "Wolontariuszka" jest nie tylko ciekawa, ale również świetnie napisana. Czytałam powieść, czerpiąc niesamowitą przyjemność z lektury. Książka w pełni zaspokoiła mój apetyty, zarówno pod względem fabularnym, jak i językowym. O powieściach takich, jak "Wolontariuszka" aż się dobrze pisze, palce same wystukują na klawiaturze właściwy rytm, słowa przychodzą jakby tak samoistnie, a głowa pełna jest pozytywnych myśli. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać "Wolontariuszkę". Otrzymałam niesamowity, dojrzały obraz młodej pary, która - aby osiągnąć szczęście duecie - musi nauczyć się odpowiedzialności za drugiego, obdarzonego uczuciem człowieka. Cudowna historia!

Z całego serca polecam "Wolontariuszkę" wszystkim miłośnikom dobrej, ambitnej powieści obyczajowej. Rozpoczynając lekturę, nie spodziewałam się, że Marek Harny zaprowadzi mnie na literackie wyżyny, ale właśnie to nastąpiło. Zupełnie niepostrzeżenie odkryłam wyjątkową perełkę.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Marek Harny "Wolontariuszka"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
liczba stron: 448
data premiery: 22.10.2015

sobota, 28 listopada 2015

Maria Nurowska "Wariatka z Komańczy" | Recenzja



Maria Nurowska - jedna z najbardziej znanych i najchętniej czytanych przez Polaków powieściopisarek. Mnie zachwyciła historią kobiety, która zamordowała męża, opisaną w "Drzwiach do piekieł" i kontynuacji opowieści o Darii - "Domu na krawędzi". Nie mogę powiedzieć, że Maria Nurowska jest moją ulubioną autorką, nie wszystkie jej książki przypadły mi do gustu, chociaż w każdej kolejnej szukam "Drzwi do piekieł" i w przeważającej większość przypadków jest mi po drodze z twórczością autorki. Jak przebiegało moje spotkanie z najnowszą powieścią pisarki, "Wariatką z Komańczy"?

Marta Kohn jest charyzmatyczną artystką, która w końcu, po latach poszukiwania swojego miejsca na Ziemi, osiedliła się w Bieszczadach - wszystko wskazuje na to, że na stałe. Marta daje się poznać mieszkańcom Komańczy jako kontrowersyjna i dziwna postać. Część ma ją za wzór do naśladowania, inni jej nienawidzą, jeszcze inni z kolei - uważają ją za wariatkę. Wkrótce po przybyciu Marty, do Komańczy przyjeżdżają francuscy architekci, aby odrestaurować zabytkowy budynek. Nieco dziwna i niejasna znajomość z jednym z Francuzów, Jean-Paulem kończy się szybkim ślubem oraz deklaracją wspólnego spędzenia życia. Marta jest nie do końca przekonana do swojego małżeństwa, praktycznie przez całe życie była sama, jest jej trudno przyzwyczaić się do obecności drugiej osoby. Wkrótce po ślubie małżonkowie wyjeżdżają na Ukrainę, gdzie Marta - zupełnie nieświadomie - zostaje wplątana w jeden z groźniejszych konfliktów XXI wieku.

Nurowska lubi sięgać do źródeł, przypisywać swoim bohaterom znamiona traum, aby utrudnić im start w życiu. Nie inaczej jest w tym przypadku. Marta nie miała zbyt łatwego dzieciństwa. Toksyczna matka, ojczym-pedofil oraz niejasna relacja z siostrą bliźniaczką sprawiły, że kobieta woli zaszyć się samotnie w czterech  ścianach, niż brylować w towarzystwie. Powieść Nurowskiej jest mocno schematyczna, to znaczy schematyczna dla czytelników Nurowskiej, gdyż autorka zdecydowała się na znane i sprawdzone przez siebie rejony. Książka mocno kojarzyła mi się z poprzednią powieścią pisarki, "Zabójcą", chociaż... w rezultacie okazała się dużo gorsza. "Zabójca" był o czymś, natomiast tym razem odniosłam wrażenie, że autorce zabrakło dobrego pomysłu na "Wariatkę z Komańczy".

Przebrnęłam przez całą lekturę, gdyż mocno wyczekiwałam momentu, kiedy coś zacznie się dziać. Można powiedzieć, że pod koniec akcja nieco ruszyła, ale nie w satysfakcjonującym i interesującym mnie kierunku. Odniosłam wrażenie, że "Wariatka z Komańczy" jest powieścią o wszystkim, ale... tak naprawdę o niczym. Pojawia się tutaj motyw konfliktu na Krymie, poszukiwania własnej tożsamości, miłości, siostrzanej więzi, relacji matki z córką... I tak dalej, i tym podobne. Czytelnik ma wrażenie, że Nurowska co chwilę zaskakuje go czymś nowym, ale żadnego z tych wątków nie pociągnie do końca. Jest wszystko, ale w rzeczywistości - nie ma nic. To napisana przepięknym stylem i doskonałym językiem powieść, która nie opowiada żadnej konkretnej historii. Na Nurowską zazwyczaj trzeba spojrzeć kilka razy, zanim odnajdzie się ukryty sens, jednak tym razem patrzyłam z każdej strony i nie znałam dla siebie, niestety, nic.

Zdecydowanie wolę poprzednie powieści z imponującego dorobku Marii Nurowskiej. Najnowsza książka autorki, niestety, nie wciągnęła mnie i nie zainteresowała swoją treścią. Doceniam bogaty warsztat językowy autorki, lecz w mojej opinii "Wariatka z Komańczy" jest najpiękniej przegadaną lekturą, ale jednak zawsze - przegadaną.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Maria Nurowska "Wariatka z Komańczy"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2015
liczba stron: 272
data premiery: 20.10.2015

piątek, 27 listopada 2015

"Zooalfabet II" - czyli dlaczego dwójka jest lepsza od jedynki?




Jakiś czas temu polecałam najmłodszych czytelnikom lekturę "Zooalfabetu" spod pióra autorki literatury dziecięcej, Izy Skabek (tutaj recenzja). Trochę czasu już upłynęło, Iza Skabek wydała drugi "Zooalfabet", który... jest jeszcze lepszy od pierwszego! Dlaczego? Już tłumaczę!

Autorka w fantastyczny sposób łączy przyjemne z pożytecznym, czyli - naukę z zabawą. 
Bardzo ważnym elementem w życiu każdego dziecka jest zabawa, a Iza Skabek umożliwia swoim małym czytelnikom doskonałą rozrywkę i mnóstwo śmiechu.
Czasami dzieciaki mają trudności z nauką. Jak pomóc zagubionemu w szkolnej rzeczywistości pierwszoklasiście? 
Dać mu w prezencie "Zooalfabet II"!
Ewentualnie pakiet obu książeczek pani Izy Skabek - "Zooalfabet" oraz "Zooalfabet II". ;)
Fantastyczna lektura nie tylko dla pierwszoklasisty - mój syn ma pięć lat i już w ubiegłym roku doceniliśmy twórczość autorki z Myszkowa.
Główną zaletą książek pani Izy jest uniwersalizm - "Zooalfabet" mogę z czystym sercem poradzić zarówno cztero, pięcio, jak i ośmiolatkowi.
Humor dopisuje wszystkim małym czytelnikom Izy Skabek. 
I ma w tym niczego dziwnego! Sama śmiałam się pod nosem, czytając zabawne wierszyki autorstwa pani Izy.
Jak nauczyć dziecko alfabetu? 
Każdy po lekturze tej nietypowej recenzji będzie znał odpowiedź!
Lubicie zwierzęta i zabawy językowe?
Mnóstwo radości zapewni wam kontynuacja "Zooalfabetu". 
Nawet jeśli wasze pociechy wstaną lewą nogą i przez cały dzień będą chodzić z nosem spuszczonym na kwintę, wystarczy lektura jednego spośród arcyzabawnych, wpadających w ucho wierszyków.
O takich świetnych książkach dziecięcych aż chce się rozmawiać!
Polecam gorąco rodzicom,
Rekomenduję lekturę...
Strasznie fajne te wierszyki! - powtarza mój synek. Czyż mogłaby istnieć lepsza rekomendacja, niż zachwyt dziecka?
Tym razem Iza Skabek posunęła się o krok dalej - zafundowała swoim małym czytelnikom gimnastykę języka. Wierszyki są jednocześnie połamańcami językowi, więc...
Uwaga na język, coby go nie złamać! 
Wśród licznych propozycji literatury dziecięcej, schowała się wyjątkowa perełka. Wyszła spod pióra polonistyki z Myszkowa i - co do tego jestem pewna - zachwyci każde, nawet najbardziej wymagające dziecko.
Zaraz koniecznie napiszcie list do świętego Mikołaja, może was posłucha i "Zooalfabet II" w prezencie przyniesie?

piątek, 20 listopada 2015

Karolina Wilczyńska "Stacja Jagodno. Marzenia szyte na miarę" | Recenzja



Stęskniliście się za Jagodnem? Mam dla Was dobrą wiadomość. W księgarniach jest już dostępna kontynuacja bestsellerowej "Zaplątanej miłości". Podobnie jak w przypadku części pierwszej cyklu, "Marzenia szyte na miarę" to dojrzała, ciepła opowieść o mądrych kobietach. Przeczytałam pełna entuzjazmu, podbudowana słowami, które do swoich czytelniczek kieruje Karolina Wilczyńska.

Tamara może odetchnąć po kryzysie, jaki przeszła w związku z buntem nastoletniej córki. Obie odzyskały spokój w małym, białym domku w Jagodnem. Matka i córka znalazły wspólny język z babcią Różą i tylko egoistyczna postawa mamy Tamary, Ewy nie pozwala im cieszyć się nawiązaną relacją. Tymczasem Marysia, podczas jednych ze spacerów po lasie, natrafia na zaniedbany dworek. Kim są jego mieszkanki, które nie utrzymują kontaktu z pozostałymi mieszkańcami wsi? I kim dla Ewy jest Róża? 

W swojej najnowszej powieści Karolina Wilczyńska zabiera nas w podróż do urokliwej wioski położonej w Górach Świętokrzyskich. Już w poprzedniej części cyklu, "Zaplątanej miłości" stworzyła pełne magii, wyjątkowe miejsce, do którego aż chce się wracać. "Marzenia szyte na miarę" są utrzymane w podobnym, cudownym klimacie. Uwielbiam bohaterki cyklu, chłonę ich mądrości życiowe, doceniam trafne spostrzeżenia. To są kobiety, które niejedno w życiu przeszły, a mimo to nie tracą pogody ducha. Cykl "Stacja Jagodno" stworzony przez Karolinę Wilczyńską napełnia czytelnika optymizmem, nastraja pozytywnie na przyszłość. Jeśli spodobała wam się pierwsza część, "Marzenia szyte na miarę" z pewnością sprostają waszym oczekiwaniom. To mądra, pełna wzruszeń i radości powieść.

Karolina Wilczyńska wprowadza na scenę zupełnie nowe postacie, jednak nie musicie się obawiać - Tamara, Marysia i babcia Róża nadal będą nam towarzyszyć podczas lektury. W tej części cyklu autorka rozbiera na czynniki pierwsze relacje rodzinne, we wzruszający sposób pisze o wykorzystywanej przez najbliższych staruszce. "Marzenia szyte na miarę" to powieść, która zmusza nas do tego, aby zatrzymać się na chwilę i zastanowić nad regułami panującymi we współczesnym świecie. Uwielbiam takie książki! Niebanalne, mądra, a jednocześnie łatwe i miłe. Karolina Wilczyńska ma lekkie pióro, jak nikt inny potrafi pisać o trudnych sprawach w sposób nadzwyczaj przyjemny. Lekturą "Marzeń szytych na miarę" rozkoszowałam się stopniowo, powoli. Nie chciałam zbyt szybko skończyć książki. Pragnęłam, aby bohaterowie zostali ze mną przez długi czas.

"Stacja Jagodno" to jeden z ciekawszych współczesnych cykli powieści obyczajowych, osadzonych w klimatach niewielkiej, pełne uroku i magii wioski. Z niecierpliwością czekam na kolejną książkę z serii, tymczasem gorąco polecam wam lekturę "Marzeń szytych na miarę". Jeżeli jeszcze nie czytaliście pierwszej części, "Zaplątanej miłości", myślę, że premiera "Marzeń..." jest dobrą okazją, aby nadrobić zaległości.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Karolina Wilczyńska "Stacja Jagodno. Marzenia szyte na miarę"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2015
liczba stron: 340
data premiery: 21.10.2015

poniedziałek, 16 listopada 2015

Joanna Jax "Długa droga do domu" | Recenzja



Joanna Jax w swojej powieści "Długa droga do domu" ukazuje losy głównej bohaterki na tle najważniejszych wydarzeń XX wieku i... potrafi zaskoczyć. Nam, Polakom XX wiek kojarzy się z II wojną światową, zimną wojną pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim i narodzinami demokracji. W polskiej literaturze opisywane są przede wszystkim wydarzenia związane z historią Europy, tymczasem Joanna Jax wymyka się schematom i uwagę poświęca głównie rewolucji kubańskiej. W tle burzliwych losów rozgrywa się osobisty dramat kobiety, której dziecko zniknęło bez śladu.

Antonina Tańska wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych jako jedenastoletnia dziewczynka. Rodzice dziewczynki, jak wielu im współczesnych, uwierzyli w amerykański sen o lepszym świecie. Niestety, życie w Nowym Jorku wcale nie okazało się dla Tańskich łatwiejsze niż w Polsce. Wkrótce po przybyciu do Ameryki zmuszeni byli zwrócić się o pomoc do krewnego, z którym przez długi czas nie utrzymywali kontaktu. W Teksasie po kilku latach wybucha skandal. Antonina zakochała się w narzeczonym siostry i jest z nim w ciąży. Młodzi zostają zmuszeni do wyjazdu. Osiedlają się na Kubie, gdzie jednak nie dane jest im zaznać szczęścia. Mąż zdradza Antoninę, prowadzi podejrzane interesy i oszukuje w kwestiach finansowych. Tymczasem sytuacja na Kubie jest coraz bardziej niebezpieczna. Rebelianci są o krok od rozpoczęcia rewolucji. Antonina i Emmanuel postanawiają opuścić wyspę. Nagle mąż i synek Tosi znikają bez śladu. Kobieta postanawia zostać na Kubie, aby odnaleźć dziecko. Niespodziewanie dla samej siebie staje się jedną z głównych bohaterek kubańskiej rewolucji.

"Długa droga do domu" to opowieść o fascynujących losach kobiety, która została wciągnięta w sam środek wiru kluczowych wydarzeń w dziejach świata. Powieść została napisana z wielkim rozmachem, stanowi niebanalną i arcyciekawą przygodę literacką. Wraz z bohaterką zataczamy koło. Startujemy w 1938 roku w podwarszawskim Teresinie, aby przejechać pół świata w poszukiwaniu własnej tożsamości. W życiu każdego dnia mają miejsce wydarzenia, które nas definiują, bezpośrednio wpływają na wybór obranej przez człowieka drogi. W przypadku Antoniny Tańskiej takim impulsem było nagłe zniknięcie ukochanego synka. Co stało się z chłopcem? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskakują na to, iż dziecko zostało zamordowane wraz z ojcem. Serce matki jednak nie przestaje wierzyć, nie ustaje w poszukiwaniach. "Długa droga do domu" to przepiękna, wyjątkowa powieść o sile matczynej miłości.

Lektura zaciekawiła mnie na tyle, że starałam się nie zwracać uwagi na nieco zbyt przerysowane wątki sensacyjne, aby nie psuć sobie przyjemności obcowania z tą książką. Można by polemizować nad słusznością dokonywanych przez Tosię wyborów, można nie wierzyć w ten dziwaczny bieg wydarzeń, jedno jest pewne - "Długa droga do domu" nie pozostawi czytelnika obojętnym. Joanna Jax napisała powieść niezwykle szczegółową, można rzec - drobiazgową. Autorka płynnie przeprowadza nas przez kolejne kluczowe momenty w życiu Antoniny, wprowadza na scenę kolejnych bohaterów. "Długa droga do domu" nie opowiada jednej historii. Książka jest zapisem całego życia Toni, zbiorem jej przeżyć oraz doświadczeń. Fascynujące losy głównej bohaterki są gotowym materiałem na scenariusz filmowy.

Joanna Jax napisała wspaniałą, epicką wręcz i porywającą powieść o wyjątkowej kobiecie. Nie wszystkie dokonane przez nią wybory były dobre, autorce udało się stworzyć ciekawą, bo nie czarno-białą postać. Antonina Tańska mieni się wieloma odcieniami barw. Uwielbiam takich bohaterów! "Długa droga do domu" uświadamia nam, jak wielki wpływ ma poszczególna jednostka na losy świata. 

Dziękuję Wydawnictwu Videograf za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Joanna Jax "Długa droga do domu"
Wydawnictwo Videograf, 2015
liczba stron: 400
data premiery: 05.08.2015

niedziela, 15 listopada 2015

Patronat medialny | Natalia Sońska "Garść pierników, szczypta miłości"



Pogoda za oknem nie nastraja optymistycznie. Chyba zgodzicie się ze mną, że od kilku lat zbliżające się święta czuć głównie w supermarketach i we wrzucanych do skrzynek pocztowych gazetkach reklamowych. Jak więc przygotować serca na specjalny grudniowy czas, gdy na dworze szaro, buro i deszczowo, a śnieg w grudniu jest zjawiskiem na miarę deszczu na Pustyni Atacama? Białe święta odeszły już chyba w zapomnienie... Kiedy już poczujemy zapach choinki, usiądziemy przy wigilijnym stole, poczujemy niezapomnianą rodzinną atmosferę. Zanim to się jednak wydarzy, warto już teraz poczuć w sobie klimat świąt. Jak? Sięgając po świąteczną lekturę.

Wydawcy każdego razu prześcigają się w propozycjach świątecznych powieści obyczajowych. W zeszłym roku otrzymaliśmy chociażby magiczny "Podarunek" od Krystyny Mirek i zbiór opowiadań "Cicha 5". Listopad 2015 roku należy do Natalii Sońskiej i jej debiutanckiej książki "Garść pierników, szczypta miłości" wydanej przez Czwartą Stronę pod patronatem Przeglądu czytelniczego. Jeśli uwielbiacie klasyczne zimowe opowieści o poszukiwaniu szczęścia - trafiliście pod dobry adres.

Kim jest Hania, główna bohaterka powieści "Garść pierników, szczypta miłości?" Młodą dziennikarką, nastawioną na osiągnięcie sukcesu. W przeszłości została zraniona przez mężczyznę i po tym wydarzeniu obiecała sobie, że już nigdy się nie zaangażuje. Hania nie zrezygnowała całkowicie z kontaktów z mężczyznami, tylko... Opiera je głównie na fizyczności. Nie dopuszcza nikogo do swojego serca. W okresie przedświątecznym poznaje Wiktora, który początkowo ją irytuje, ale w końcu kobieta ulega jego urokowi podczas wspólnego wypiekania świątecznych pierników. Czy Hania pozwoli sobie jeszcze na szczęście? A może nie potrafi zapomnieć o trudnej przeszłości?

"Garść pierników, szczypta miłości" to delikatna, kobieca literatura w sam raz na długie zimowe wieczory. Akcja toczy się w szybkim tempie, dzięki temu lektura przebiega sprawnie i błyskawicznie. Powieść jest idealną propozycją dla czytelniczek, które akurat mają ochotę na coś lekkiego i przyjemnego, obowiązkowo zakończonego happy endem. "Garść pierników, szczypta miłości" to książka wywołująca radość i łzy. Słodka-gorzko, życiowa, chociaż może nieco przerysowana historia o nieprawdopodobnej miłości, jaka wydarzyła się w świąteczny czas.  Uwagę przyciąga cudowna okładka - tutaj gratulacje należą się Wydawnictwu Czwarta Słowa. Natalii Sońskiej zazdroszczę, że dostała tak dobrą kartę w promocji swojej debiutanckiej powieści - dobra okładka przyciąga uwagę na księgarnianych półkach. 

Odliczanie do świąt czas zacząć, a "Garść pierników, szczypta miłości" z pewnością przepełni was magiczną atmosferą. Nawet jeśli nie wierzycie w miłość niczym z bajki, warto przeczytać debiutancką powieść Natalii Sońskiej, aby oderwać się od rzeczywistość, odpłynąć gdzieś daleko... "Garść pierników, szczypta miłości" to hit nadchodzącej zimy.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Natalia Sońska, "Garść pierników, szczypta miłości"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2015
liczba stron: 364
data premiery: 04.11.2015

sobota, 14 listopada 2015

Lucyna Olejniczak "Kobiety z ulicy Grodzkiej. Wiktoria" | Recenzja



Czytelniczki poznały i pokochały Wiktorię w pierwszej części sagi Lucyny Olejniczak, "Kobiety z ulicy Grodzkiej. Hanka". Umierająca po porodzie Hanka, przekonana, że jej nowo narodzone dziecko również odeszło z tego świata, przeklęła Franciszka Bernata i jego rodzinę, nie wiedząc, że tym samym skazała na klątwę swoją córkę, Wiktorię. Czy to klątwa, czy zwykły pech - trudno powiedzieć. Fakt, że Wiktoria nie miała łatwego życia... W księgarniach właśnie ukazała się druga część sagi, "Kobiety z ulicy Grodzkiej. Wiktoria".

Wiktoria wyjeżdża do Paryża, by znaleźć ukochanego. Pragnie osobiście poinformować Filipa o tym, że już nic nie stoi na przeszkodzie, aby mogli być razem. Niestety, okazuje się, że Wiktoria przybyła zbyt późno, gdyż mężczyzna zdążył związać się z inną kobietą. Jednak pobyt we Francji okazuje się być brzemienny w skutkach. Wiktoria zrozpaczona wraca do Krakowa, gdzie rodzi się jej córka, Matylda. Wybuch I wojny światowej zmusza młodą kobietę, aby ulokować dziecko na wsi, a samej pracować w mieście. Wiktoria musi utrzymać aptekę, aby po zakończeniu wojny mieć z czego wyżywić siebie i córkę. Po zakończeniu wojny... Wiktoria i jej współcześni mają wrażenie, że wszystkie ważne decyzje odkładają na "po zakończeniu wojny". Rozłąka nie sprzyja budowaniu i tak nadszarpniętych relacji matki z dzieckiem. Czy Wiktoria odnajdzie szczęście? Czy słynna klątwa Bernatów nie pozwoli jej ułożyć sobie życia?

Z kontynuacjami jest taki problem, że autor często sam nie potrafi przeskoczyć postawionej przez siebie wysoko poprzeczki. Rzeczywiście, Lucynie Olejniczak nie udało się pobić samej siebie, ale... Po co od razu pobijać? Nie można po prostu napisać książki na równie rewelacyjnym poziomie? Otóż można, a Lucyna Olejniczak właśnie tak zrobiła. "Wiktoria" jest co najmniej tak ciekawą powieścią, jak jej poprzedniczka. Naturalny upływ czasu usuwa niektórych bohaterów ze sceny, a na ich miejsce wprowadza przedstawicieli nowego pokolenia. Bernatowie rodzą się, umierają i tylko klątwa zostaje wciąż ta sama. Tym razem Lucyna Olejniczak przenosi nas do Paryża sprzed wybuchy I wojny światowej. Wraz z Wiktorią powrócimy do Krakowa, aby tam zastało nas rozpoczęcie międzynarodowego konfliktu. Na własnej skórze doświadczymy tragicznych dla ludności cywilnej konsekwencji wybuchu wojennej zawieruchy. Niewiarygodne - Lucyna Olejniczak pisze tak, jakby tam wtedy była.

Fabuła "Hanki" zakończyła się w strategicznym momencie, pozostawiając rozemocjonowanego i mającego ochotę na więcej czytelnika nienasyconym. Uwierzcie mi na słowo - jeśli "Hanka" rozbudziła waszą ciekawość, "Wiktoria" nie pozwoli spać po nocach w oczekiwaniu na tom trzeci. Lucyna Olejniczak sięgnęła po najostrzejsze argumenty, aby czytelnik nie miał innego wyjścia, niż poczekać na kontynuację przygód kobiet z ulicy Grodzkiej. Jaka będzie "Matylda"? Mam nadzieję, że równie dobra, jak "Hanka" i "Wiktoria". Dwóch pierwszych części sagi nie da się porównać, nie można rozstrzygnąć, która lepsza i ciekawsza, bo obie są kapitalne. Lucyna Olejniczak stworzyła wyraziste postacie, do których nie sposób się nie przywiązać. Bohaterowie zostają z nami na dłużej, jesteśmy silnie związani z nimi, dotkliwie przeżywamy ich porażki i cieszymy się szczęściem. 

"Kobiety z ulicy Grodzkiej. Wiktoria" to powieść opowiadająca o trudnych czasach wojennej zawieruchy. To także książka o ludziach takich samych, jak my, którzy kochali, cierpieli i przeżywali rozczarowania w identycznym stopniu, jak ludzie współcześni. Lucyna Olejniczak w perfekcyjny sposób dopasowała bohaterów do czasów, w których przyszło im żyć. Jestem pod wrażeniem tła historycznego i przygotowania merytorycznego autorki. Z niecierpliwością czekam na "Matyldę", która - informacja zaczerpnięta u źródła - już "się pisze".

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Lucyna Olejniczak "Kobiety z ulicy Grodzkiej. Wiktoria"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
liczba stron: 376
data premiery: 03.11.2015

piątek, 13 listopada 2015

Olga Rudnicka "Diabli nadal" | Recenzja



W jednej z poznańskich korporacji wygodny fotel dyrektora kreatywnego zajmuje Diabeł. W wolnym czasie umyka przed ostrzącą na niego pazury Zdzirą i spotyka się z Koteczkami. Kiedy jednak Diabeł zostaje zamordowany, całe jego względnie poukładane życie się - rzecz jasna - komplikuje. Olga Rudnicka powraca w świetnej formie z błyskotliwym kryminałem w komediowym wydaniu.

Kim jest Diabeł? A raczej należałoby rzec - kim był Diabeł? Diabelnie przystojny i skuteczny Dagmar Różyc zostaje znaleziony martwy w swoim własnym gabinecie. Zwłoki odnajduje jego sekretarka, Monika, kiedy przychodzi rano do pracy. Młoda kobieta automatycznie wskakuje na pierwsze miejsce listy podejrzanych - wszak miała sposobność, a alibi zapewnione przez zakochanego w niej policjanta budzi wątpliwości współpracowników rzeczonego mężczyzny. Mateusz właśnie ukończył kurs oficerski w Szczytnie i wylądował w wydziale kryminalnym, gdzie - delikatnie mówiąc - nie jest mile widziany przez starszych kolegów. Monika jako jedyna zna sekret swojego szefa, teraz już - denata, jednak za nic w świecie nie wyjawi tajemnicy Diabła. Postanawia rozpocząć dochodzenie na własną rękę. Ryzykuje nie tylko swoim bezpieczeństwem, ale i rozwijającą się znajomością z Mateuszem.

Olga Rudnicka wykreowała kapitalne charaktery głównych bohaterów. Diabeł, Zdzira, Koteczki, a w samym środku tego zamieszania Monika - inteligentna młoda dziewczyna, trochę podkochująca się w szefie, jednak w pełni oburzona jego trybem życia. Mieszanka iście wybuchowa! W końcu musiało coś się wydarzyć... Ale żeby od razu morderstwo? Monika musi wziąć sprawy we własne ręce, aby nie trafić do więzienia za niepopełnioną zbrodnię. Zawsze może liczyć na wsparcie tatki oraz czwórki braci, gotowych bronić honoru siostry. "Diabli nadali" jest zabawnym, nieco satyrycznym przekrojem dzisiejszych indywiduum. Zabawne dialogi i przerysowane postacie są niekwestionowanymi zaletami najnowszej powieści Olgi Rudnickiej.

"Diabli nadali" to przede wszystkim kryminał. Humor jest tylko wisienką na torcie, która dodaje smaku całej reszcie, chociaż - i bez tego tort byłby smaczny i lekko strawny. Olga Rudnica napisała świetną powieść kryminalną. Stopniowo podsuwa czytelnikowi tropy, powoli ujawnia szczegóły wydarzeń, które na zawsze odmieniły życie głównych bohaterów. Co wspólnego ze śmiercią dyrektora kreatywnego w pewnej korporacji ma tajemniczy wypadek drogowy sprzed kilku lat? Olga Rudnicka połączyła te dwie niejasne sprawy ze sobą i stworzyła rewelacyjny kryminał. Zaskakujące zwroty akcji są domeną lektury. Zakończenie z pewnością wbije w fotel nawet najbardziej wymagającego czytelnika kryminałów. Nowa książka Olgi Rudnickiej zapewnia niebanalną rozrywkę i jest doskonałym sposobem na spędzenie długich jesiennych wieczorów. 

"Diabli nadali" to utrzymany na wysokim poziomie kryminał oraz powieść komediowo-satyryczna. Takie dwa w jednym. Zdecydowanie więcej tutaj kryminału i właśnie tak określiłabym tę książkę. Powieść kryminalna z wydźwiękiem komediowym. Bawiłam się świetnie i z pełną odpowiedzialnością, z całego serca polecam nową książkę Olgi Rudnickiej. Jest kapitalna!

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Olga Rudnicka "Diabli nadali"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
liczba stron: 448
data premiery: 06.10.2015

czwartek, 12 listopada 2015

Rozmowa Agnieszki Olejnik z czytelnikami | Rozwiązanie konkursu


Dziękujemy za nadesłane propozycje pytań! Oto zapis niezwykłej rozmowy, jaką z pisarką przeprowadzili jej czytelnicy. O co pytali Agnieszkę Olejnik miłośnicy jej prozy i jak odpowiadała sama autorka? Zapraszamy do lektury wywiadu!

Autorki najciekawszych odpowiedzi - Martucha180 oraz Kasia zostaną nagrodzone egzemplarzami powieści "A potem przyszła wiosna". Gratulacje!

W pani powieściach postacie kobiece są niezwykle, ulotne, jakby nie z tego świata. Czy łatwiej jest wykreować postacie kobiece czy męskie? Które z nich uważa Pani za cięższy materiał do obróbki...?
Anna

Dla mnie jako pisarki trudniejsi są mężczyźni, ponieważ konstruując męskich bohaterów nigdy nie mam pewności, czy potrafiłam odpowiednio „wgryźć się” w męską psychikę. Wprawdzie od dziecka otaczali mnie się chłopcy (mam dwóch braci), zawsze miałam mnóstwo przyjaciół płci męskiej, no i jestem matką trzech synów; siłą rzeczy dobrze znam męski świat. A mimo to, jak by nie patrzeć, widzę ich z kobiecej perspektywy.
Zupełnie inną rzeczą jest, że moim zdaniem różnice między płciami są zwykle nieco wyolbrzymiane. Znam wielu mężczyzn emocjonalnych, wrażliwych i subtelnych, oraz całkiem sporo kobiet tak twardych, silnych psychicznie i stanowczych, że powinny być jakimiś przywódcami wojskowymi.

Kilka dni temu przeczytałam Pani książkę pt. "Zabłądziłam", cytuje w niej Pani piosenki Starego Dobrego Małżeństwa (osobiście uwielbiam, słucham od tego czasu bez przerwy;)) Jest to wyraz Pani prywatnych sympatii, przekazuje Pani swoim bohaterom swoje upodobania muzyczne, czytelnicze itp, czy też wyszukuje im zainteresowania w inny sposób?
Beata

Oczywiście, że swoje. Na przykład w „Dziewczynie z porcelany” Michał słucha zmysłowego, bluesowego głosu Liz Wright, a to jedna z moich ulubionych wokalistek. Również w „Dziewczynie…” bohaterowie rozmawiają o literaturze, wymieniają się ulubionymi lekturami – są to powieści, które bardzo cenię: „Córka fortuny” (przepiękna, jedna z najlepszych książek Isabel Allende) oraz „Trafny wybór” Rowling, książka niełatwa, nieprzyjemna, ale mądra i ważna. W najnowszej mojej powieści – „A potem przyszła wiosna” – główny bohater, Konrad, wspomina o „Pogodzie dla bogaczy”. To świetna książka, jedna z moich ulubionych, a trochę ostatnio zapomniana.
No a Stare Dobre Małżeństwo – to jest zespół w pewnych kręgach wręcz kultowy, i ja do tych kręgów należę.

Gdyby miała przyrównać pani swoje życie do jakiejś książki, to jaka by to była książka i dlaczego?
Bartłomiej

Nie mam pojęcia, nie czytałam nic podobnego. Musiałaby to być powieść o kimś, kto jako dziecko kompletnie w siebie nie wierzył, był wręcz do bólu nieśmiały. Poturbowany emocjonalnie przez rozwód rodziców, ten ktoś następnie twardnieje i przechodzi okres buntu – w tym czasie wielokrotnie balansuje na krawędzi, ale na szczęście udaje mu się utrzymać jaką taką równowagę. Potem nasz bohater uczy się, że marzenia są po to, żeby je spełniać, a nie biadolić, że się nie da - aż wreszcie, już jako dojrzały człowiek, doznaje objawienia: trzeba żyć tak, by pewnego dnia postawić znak równości między słowami „szczęście” i „życie”.
Znacie taką książkę? Chętnie bym przeczytała.

Czy wśród wszystkich Pani bohaterów jest taki, który wzbudził Pani szczególną sympatię i trzymała Pani mocno kciuki, żeby mu się powiodło, a może jest jakiś, który bardzo Panią denerwował, czy po prostu wszystkich Pani lubi, bo to przecież Pani bohaterowie?
Jacek

Oczywiście, że nie wszystkich lubię. Irytuje mnie Aneta, jedna z bohaterek „A potem przyszła wiosna”, choć bardzo się starałam znaleźć coś na jej usprawiedliwienie. Sama – jako czytelniczka – nie znoszę powieści, w których świat jest czarno-biały i wszystko da się łatwo rozpisać w tabelce: dobre/złe. To takie baśniowe, kompletnie nieprawdziwe. Dlatego staram się nie konstruować postaci w taki sposób. Wszyscy moi bohaterowie mają i wady, i zalety. Michał i Zuza z „Dziewczyny z porcelany” są nieporadni wobec uczucia, które ich dopadło, dają się podpuszczać, robią sobie na złość – dokładnie tak, jak to bywa w życiu. Konrad z mojej najnowszej książki jest cudowny, romantyczny i wrażliwy, ale zarazem daje się wodzić za nos swojej dziewczynie. Wiele razy chciałam nim porządnie potrząsnąć. Podobnie jak Majką z „Zabłądziłam”, która w swym nastoletnim buncie popełnia okropne błędy i nawet jeśli już wie, że postępuje głupio, duma nie pozwala jej się wycofać. Majka jest trochę podobna do mnie z okresu dojrzewania. Tylko że ja byłam jeszcze trudniejsza ;).
Bardzo lubię Polę z „A potem przyszła wiosna” oraz postaci drugoplanowe – Ulkę i pana Stefana. Pola jest krucha, subtelna, szalenie kobieca, ale jest w niej zaskakująca siła. A Ulka i pan Stefan to po prostu dobroć – nienachalna, cicha, codzienna dobroć. Obyśmy wszyscy spotykali na swojej drodze takich ludzi.

Załóżmy, że istnieje możliwość przeniesienia się na jeden dzień do świata przedstawionego w dowolnej powieści. Jaką Pani by wybrała i dlaczego? A może żadną?
Iza

Wybrałabym świat przedstawiony mojej powieści fantasy dla dzieci – „Ava i Tim. Droga na północ”. Teraz właśnie czytam ją wieczorami mojemu najmłodszemu synkowi i razem „wędrujemy” przez górzystą krainę, w której wody trzeba szukać w jaskiniach, gdzie wieczorem i rano pojawia się mgła gęsta jak śmietana, za każdą skałą mogą czyhać groźni ghornowie, rzeki roją się od zielonoskórych pławców, a mewy są szpiegami na usługach Zła. Jednocześnie zaś w tym świecie można znaleźć taką przyjaźń, o jakiej się marzy przez całe życie.

Wiosna jest porą roku, kiedy przyroda na nowo budzi się do życia, a człowiek z nową energią zapomina o mroźnej zimie. Czy według Pani, wiosna stanowi również dobry czas na początek tworzenia nowej książki?
Edyta

Zapewne, ale nie dla mnie. Ja wiosną zapadam na dziwną chorobę, która polega na kompletnym zidioceniu ogrodniczym. Dziesięć razy dziennie sprawdzam, czy tulipany wystawiły łebki, czy młodziutkie, czerwone listki na różach nie pomarzły, czy coś już kwitnie, czy coś się zieleni. Wiosnę kocham żywiołowo i trudno mi wtedy wysiedzieć w domu, a pisanie to jednak wielogodzinne zamknięcie. Nie zniosłabym tego. W marcu zakładam wysokie gumowce i rękawice robocze, i cały wolny czas spędzam babrząc się w ziemi, wdychając jej zapach. Wracam nieziemsko zmęczona, ale szczęśliwa jak świnka wietnamska. Dopiero gdy wszystko ruszy, zazieleni się i zacznie radzić sobie beze mnie, wracam do pisania. Na ogół zbiega się to w czasie z początkiem wakacji.


Zauroczyła mnie okładka powieści "A potem przyszła wiosna", stąd moje pytanie - czy jest ona Pani autorstwa, a jeżeli nie, to czy przy jej projektowaniu były brane pod uwagę Pani sugestie odnośnie jej wyglądu?
Małgorzata

W wydawnictwie Czwarta Strona panuje tak wspaniała atmosfera, że gdy autor wtyka nos w sprawę okładki, nikt go nie beszta, nie daje po łapach i w ogóle wszyscy cierpliwie słuchają, co ma do powiedzenia. Dlatego pozwalam sobie podsyłać mojej Redaktor Prowadzącej zdjęcia, które mi się podobają, a potem razem robimy selekcję. Nie pamiętam już, czy zdjęcie, które widnieje na okładce „Wiosny”, podesłałam ja, czy też otrzymałam je jako odpowiedź na moje propozycje. Tak czy owak, upierałam się, żeby jakoś połączyć je z motywem desek, ponieważ Konrad, główny męski bohater tej powieści, kocha zapach żywicy, pracę z surowym drewnem i naturalne ciepło, które ma w sobie ten materiał. I tak właśnie powstała ta okładka – klimatyczna, subtelna, po prostu piękna.

Czym jest dla Pani SŁOWO?
Martucha180

Oho, pytanie natury filozoficznej. Słowo… Jest dla mnie tworzywem. Tym, z czego stwarzam nowe światy, w czym rzeźbię swoje postaci. To jest mocne tworzywo, twarde, silne – potrafi zranić, pokaleczyć głębiej niż prawdziwe ostrze, nawet zabić. Ale może też ratować życie, goić rany, łagodzić ból i dawać radość.
Słowa są dla mnie ważne i bardzo długo je pamiętam. Zawsze traktowałam je bardzo poważnie. Jeśli ktoś mi coś obiecał, potrafiłam to pamiętać przez kilka lat, sama także bardzo poważnie traktowałam własne obietnice. To niekoniecznie dobre podejście. Ludzie często mówią coś, żeby zabić ciszę, żeby odwrócić uwagę albo chwilowo pozbyć się kłopotu. Musiałam dorosnąć, żeby zrozumieć, że nie wszystkie słowa mają jednakową wartość, i żeby nie cierpieć z tego powodu, że ludzie niekiedy mówią jedno, a robią coś zupełnie innego.

Czy lubi Pani kończyć pisać książki, czy może wręcz przeciwnie, odwleka Pani moment postawienia ostatniej kropki, bo podczas powstawania powieści związała się Pani na tyle z bohaterami, ich historiami, relacjami, uczuciami, że aż żal ich opuścić?
Kasia

Uwielbiam kończyć i zaczynać. Nie lubię natomiast pewnego etapu, który nadchodzi gdzieś w okolicach setnej strony. Jest to faza bezsilności. Zawsze mi się wtedy wydaje, że to koniec, pomysł się skończył, wystarczyło go tylko na rozpoczęcie historii, i choć wiem, jak cała sprawa się skończy, nie mam pojęcia, jak do tego finału dojść. Często w tym momencie przerywam pisanie, niekiedy zaczynam kolejną książkę. Potem, ni stąd, ni zowąd, wracam do pierwszego tekstu i po prostu ciurkiem piszę kolejne 200 stron. Dziwne, ale tak to właśnie wygląda.
Co do rozstania z bohaterami, to postawienie ostatniej kropki wcale nie oznacza takiego rozstania. Po krótkim odpoczynku do tekstu należy wrócić, czyta się go jeszcze dwa lub trzy razy, zwykle w odstępach kilku tygodni. Potem, już po negocjacjach z wydawcą, wprowadza się ewentualne poprawki – i na koniec czeka nas jeszcze korekta autorska. To jest moment, kiedy czytam własną książkę czwarty lub piąty raz, i szczerze mówiąc, mam jej serdecznie dosyć.

Jak przekonałaby Pani kogoś, kto nie lubi czytać książek, by jednak się przełamał i spróbował, zaczynając właśnie od Pani powieści?
Katarzyna

Przykro mi to stwierdzić, ale nie da się przekonać kogoś takiego. Można mu ewentualnie podsunąć naprawdę dobrą książkę i zobaczyć, czy „zaskoczy”  – ale to, co dla mnie jest dobrą książką, może nie być interesujące dla kogoś innego, i w tym szkopuł.
Po latach pracy w szkole jako polonistka wiem jedno: większość ludzi nie lubi czytać z bardzo prostego powodu: zwyczajnie nie potrafią tego robić bez wysiłku. Chodzi mi o umiejętność czytania nie na głos, lecz w myślach – z taką swobodą, z jaką oddychamy czy pijemy wodę. Niestety, jest to właśnie UMIEJĘTNOŚĆ, a to znaczy, że nauczenie się tego wymaga treningu i starań. Proszę sobie wyobrazić, że jest piękna pogoda, jesteśmy na wczasach nad jeziorem. I teraz kogoś, kto słabo pływa, zachęcamy do przepłynięcia na drugi brzeg owego jeziora. Będzie to dla niego udręka. Nawet jeśli to zrobi, będzie psioczył, że bez sensu, że to było okropne, że nigdy więcej. Ja pływam dobrze, więc rozkoszowałabym się dotykiem słońca na karku i szeptem trzcin, z przyjemnością rozgarniałabym wodę ramionami. Dokładnie tak samo jest z czytaniem książek.

niedziela, 8 listopada 2015

Diane Chamberlain "Dar morza" | Recenzja przedpremierowa



Diane Chamberlain jak nikt inny potrafi pisać o ważnych problemach natury społecznej, nieprzerwanie wzbudza w swoich czytelniczkach szeroką gamę emocji, począwszy od radości, a na wzruszeniu skończywszy. Jej książki wydawane w Polsce pod skrzydłami klubu dyskusyjnego "Kobiety to czytają!" cieszą się niezmienną popularnością. Diane należy do mojego prywatnego rankingu najlepszych autorek powieści obyczajowych. Czego możemy spodziewać się po kolejnej, "Darze morza"?

Jedenastoletnia dziewczynka Daria Cato, ku swojemu ogromnemu zdziwieniu, znajduje na plaży porzuconego noworodka. Ratuje dziecko od pewnej śmierci i od tej pory mieszkańcy Kill Devil Hills nazywają Darię "Superdziewczyną". Noworodkowi udaje się przeżyć, chociaż pamiętna noc zostawia uszczerbek na zdrowiu dziewczyny. Nigdy nie udało się ustalić tożsamości rodziców dziecka, a dziewczynka zaraz po wydarzeniach na plaży została adoptowana przez rodzinę Darii. Daria otoczyła siostrę troskliwą opieką. Nawet teraz, kiedy Shelly ma ponad dwadzieścia lat, Daria nie pozwala jej na samodzielne decyzje. Jest przekonana, że Shelly jest zbyt krucha i naiwna. Ktoś mógłby ją zranić... Na prośbę Shelly w Kill Devil Hills zjawia się Rory Taylor, znany producent telewizyjny i przyjaciel Darii z dzieciństwa. Mężczyzna ma pomóc w ustaleniu tożsamości rodziców młodej kobiety, niegdyś porzuconej na plaży. Jego działania spotykają się z jawną niechęcią ze strony Darii i jej rodziny.

Od wiosny 2014 roku, kiedy Wydawnictwo Prószyński i S-ka wydało dla nas powieść Diane Chamberlain "W słusznej sprawie", czekam na książkę, która będzie co najmniej tak samo dobra. Na tym polega właśnie problem z ulubionymi autorami - kiedy już przeczytamy "powieść życia", wszystko inne wydaje się być tylko marnym substytutem. Nie, wróć. Oczywiście, że "Dar morza" nie jest marny. Chyba żadna powieść, jaka wyszła spod pióra Diane Chamberlain, nie może być marna, ale... "Dar morza" nie jest książką na miarę "W słusznej sprawie" czy chociażby "Zatoki o północy", która - tak na marginesie - zapoczątkowała działalność klubu "Kobiety to czytają". W "Darze morza" Diane Chamberlain porusza ważne tematy społeczne, pisze o tęsknocie dziecka za biologiczną matką, pragnieniu posiadania własnej tożsamości i odpowiedzialności za swoje czyny. Uwielbiam taką tematykę. Ale... No cóż. Rzecz ma się podobnie, jak w przypadku "Dobrego ojca". Przeczytałam, przyjęłam do wiadomości, okej, w porządku, FAJNA książka, lecz... nie zmieniła mojego życia. A "W słusznej sprawie" - owszem.

Przyznam, że autorce udało się mnie zaskoczyć zakończeniem powieści. Niby wszystko jest oczywiste i już na początku pojawia się kobieta, która z całą pewnością okaże się matką Shelly, ba!, odczuwałam nawet złość na pisarkę, że tak banalnie to wszystko skonstruowała, aż tu nagle.... Ta-dam. Szok, niedowierzanie, pełna konsternacja. A więc to tak! Diane Chamberlain uknuła znakomitą intrygę, zaskoczyła mnie wyjaśnieniem wydarzeń sprzed dwudziestu lat. W moim odczuciu zakończenie książki jest jej najmocniejszym aspektem. Bo całość... Było w porządku, całkiem intrygująco, chociaż nie porwała mnie ta historia i nie poszybowałam wysoko. Przeczytałam wszystkie powieści Diane wydane w Polsce i z pełną odpowiedzialnością muszę przyznać, że to jedna ze słabszych książek autorki. Nie jest zła, oczywiście, bo przecież Chamberlain nie mogłaby pisać źle, ale do rewelacyjnych także nie należy.

Czekam nadal. Ciekawa jestem najnowszej powieści Diane, jeszcze niewydanej w Polsce, "Pretending to dance". "Dar morza" w oryginale został opublikowany w roku 2000, a więc nie jest to nowa książka w dorobku Chamberlain. Przez te wszystkie lata Diane doszła do perfekcji, zdecydowanie wolę jej kolejne powieści. "Dar morza" to ciekawa, dobra powieść obyczajowa, ale raczej nie szykujcie się na fajerwerki.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Diane Chamberlain "Dar morza"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
liczba stron: 448
data premiery: 12.11.2015

środa, 4 listopada 2015

Katarzyna Puzyńska "Utopce" | Recenzja



Katarzyna Puzyńska szturmem podbiła serca miłośników polskich kryminałów i wdarła się na listę bestsellerów. Czekam z niecierpliwością na każdy kolejny tom przygód policjantów z Lipowa, a kiedy tylko pojawi się następna część - rzucam się na nią z nieukrywaną radością. Miałam już okazję przeczytać "Utopce" - bez wątpienia najmroczniejszą powieść z całego cyklu.  Tym razem młodszy aspirant Daniel Podgórski zmierzy się z pewną nierozwiązaną sprawą z przeszłości. Co tak naprawdę wydarzyło się w 1984 roku w Utopcach?

Mieszkańcy Utopców nadal, trzydzieści lat po tragedii wierzą w istnienie wampira, którego ofiarą miało paść dwóch mężczyzn. Kiedy więc Daniel, Klementyna oraz Emilia rozpoczynają nieformalne śledztwo, miejscowi nie są zadowoleni. Obawiają się, że policjanci obudzą uśpionego, krwiożerczego potwora, a Utopce znów znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Sprawa jest delikatna, gdyż w osiemdziesiątym czwartym roku zginęli członkowie najbliższej rodziny obecnego komendanta Komendy Powiatowej w Brodnicy, której śledczy z Lipowa podlegają. W śledztwie wspiera ich były milicjant, który zajmował się tajemniczą sprawą śmierci dwóch mężczyzn trzydzieści lat temu. Dochodzenia wcale nie ułatwiają prywatne problemy policjantów. Czy uda się rozwikłać zagadkę z przeszłości? Kto i dlaczego zabił Czajkowskich? A może rzeczywiście... we wsi grasował wampir?

Uwielbiam Puzyńską. Każda jej kolejna powieść sprawia, że przenoszę się do zupełnie innego świata, przepadam na dobre podczas odwiedzin u starych, dobrych znajomych z Lipowa. Katarzyna Puzyńska pisze w sposób niezwykle sugestywny, potrafi wzbudzić ciekawość, podsunąć nam całe mnóstwo tropów, z których żaden... nie jest właściwy. Robi to w absolutnie kapitalny sposób. Kryminały wychodzące spod jej pióra "czytają się same", mimo iż mają po pięćset, sześćset i więcej stron. Nikogo chyba nie zaskoczę, kiedy stwierdzę, że "Utopce" nie są w tej materii wyjątkiem. Każdy, kto choć raz czytał Puzyńską, wie, że ta autorka nie potrafiłaby zanudzić czytelnika. Jej twórczość charakteryzuje się lekkim, niebanalnym stylem i swobodą wypowiedzi.

Podczas lektury "Utopców" cały czas zastanawiałam się, czy... autorka w ogóle sprawdziła po ilu latach w Polsce zabójstwo ulega przedawnieniu i czy zdaje sobie sprawę, że prowadzi śledztwo w sprawie, w której, no cóż, nie mogłaby postawić winnym zarzutów. Wprawdzie dochodzenie prowadzone przez Daniela, Emilię oraz Klementynę nie jest formalne, ale chyba jednak po coś szukają mordercy? Nie chcę zdradzać zakończenia powieści, muszę jednak przyznać, że po raz pierwszy, czytając Puzyńską, miałam czasem wrażenie trzeszczącej rzeczywistości. Z drugiej jednak strony - wszak nawet wsi Lipowo czy tytułowych Utopców nie znajdziemy na mapie, kryminały tworzone przez autorkę należą do grona literatury czysto rozrywkowej, więc chyba można puścić to w zapomnienie. 

"Utopce" to jedna z mroczniejszych części serii. Uwielbiam Puzyńską za najmniej przewidywalne zakończenia, ciekawe tło społeczne oraz niepowtarzalną atmosferę lipowskiego komisariatu. "Utopce" to bardzo dobra powieść, chociaż... Nie potrafię wybaczyć autorce tego, co zrobił Daniel! ;) Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy prywatnych losów głównego bohatera.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Katarzyna Puzyńska "Utopce"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
liczba stron: 600
data premiery: 03.11.2015

poniedziałek, 2 listopada 2015

Wywiad | Remigiusz Mróz: "Nie mam wielkiego wyboru, siedzę od rana do wieczora, stukając w klawiaturę"



Remigiusz Mróz należy do grona najpoczytniejszych polskich pisarzy młodego pokolenia, a nie skończył jeszcze nawet 30 lat. Autor między innymi rewelacyjnej serii thrillerów prawniczych jest uwielbiany przez recenzentów, blogerów i czytelników. Jego najnowsza powieść ukazała się w październiku pod patronatem Przeglądu czytelniczego. Poznajcie autora bestsellerowych powieści - Remigiusza Mroza.

Cóż za tempo! Kolejne książki spod pióra Mroza ukazują się na rynku wydawniczym kilka razy w roku. Jak długo w Pana przypadku oczywiście, uśredniając trwa proces tworzenia?

Samo pisanie zajmuje około miesiąca – kiedy wpadam w pisarski cug, nie wychodzę z niego, dopóki nie skończę książki. Zazwyczaj nie jest to swobodnie podjęta decyzja, a konieczność – historia nie daje mi spokoju, bohaterowie domagają się uwagi, a fabuła chce iść dalej. Nie mam wielkiego wyboru, więc siedzę z przerwami od rana do wieczora, stukając w klawiaturę.
Co dzieje się potem? To zależy, ile czasu minie od sporządzania pierwszego draftu. Jeśli niewiele, to i zmian jest jak na lekarstwo. Ich liczba rośnie jednak wykładniczo w stosunku do czasu, jaki upłynął od zakończenia pracy. Autoredakcja zajmuje mi około dwóch tygodni, a potem zaczynam pracę z redaktorem, zazwyczaj jeszcze dwukrotnie mieląc cały tekst.

Który z Pana bohaterów jest tym najważniejszym, ulubionym?

Ulubionych jest całe mrowie – i ci najbardziej charakterni z pewnością w jakimkolwiek zestawieniu będą przodować. A najważniejszym jest pewnie jeden z tych, którzy pojawili się jako pierwsi – może Christian Leitner z Parabellum? Opisywanie tej postaci było ciekawym przeżyciem, bo nie miałem gotowego szkieletu charakterologicznego. Leitner powstawał zupełnie niezależnie ode mnie, litera po literze, zdanie po zdaniu. A potem… nagle zabrakło prądu. I całego Leitnera szlag trafił. Dla początkującego pisarza był to moment grozy i od razu pojawiło się pytanie „co, jeśli zapomnę, co napisałem?”. Mając w świadomości najgorsze możliwe scenariusze, wziąłem kartkę, długopis i świeczkę, a potem zacząłem spisywać to i owo.
Kiedy skończyła się przerwa w dostawie prądu, nawet nie zerknąłem na tę kartkę. Wszystko napisałem od początku z głowy – i to pokazuje, jak ten proces w istocie wygląda. To nie tworzenie bohaterów, a opisywanie już gdzieś istniejących postaci. Trudno zapomnieć, jacy są, kiedy stoją tuż obok.

Joanna Chyłka, bohaterka Kasacji i najnowszego Zaginięcia jest postacią niezwykle charyzmatyczną. Zastanawiam się, czy istnieje jej pierwowzór?

Żaden z moich bohaterów nie ma pierwowzoru, bo każdy jest samodzielnym tworem. Pewnie przenikają do nich cechy znajomych, rodziny, a także moje, ale trudno powiedzieć, żebym w jakimkolwiek przypadku wzorował się na kimś konkretnym.

Czy rozpoczynając pracę nad kolejną książką od razu wie Pan, jak ona się skończy? A może akcja ewoluuje w miarę jej rozwoju?

Nie mam bladego pojęcia, co będzie kilka stron dalej. Na tym polega cała ta niesamowita przyjemność płynąca z pisania. Wiem, że są autorzy, którzy twierdzą, że im bardziej pisarz się męczy, tym lepsze dzieło stworzy – ale ja jestem wieloletnim wyznawcą konstatacji pisarskich Stephena Kinga. A on podkreśla, że nawet najgorsza godzina spędzona przy pisaniu była jedną z najlepszych godzin spędzonych w życiu. Dlaczego? Bowiem to nieprawdopodobna frajda, o której trudno byłoby mówić, gdyby wiedziało się, co będzie dalej. Im mniej wie autor, tym lepiej. Im bardziej zaskoczą go postacie, tym większe prawdopodobieństwo, że zaskoczą potem czytelnika.
Czasem pod koniec książki wiem już, jaki będzie koniec. Innym razem widzę tylko możliwości… a czasem robię wszystko, by skończyło się po mojemu – i nic z tego nie wychodzi. Podczas pisania kilku ostatnich podrozdziałów Ekspozycji byłem gotów przestawić się w poprzek, by książka skończyła się inaczej, ostatecznie jednak nie miałem nic do gadania.

Proszę opowiedzieć o swoich literackich początkach. Skąd w ogóle wziął się pomysł, aby pisać?

Chyba z ogólnej tendencji do tworzenia. Zaczęło się w trzeciej klasie podstawówki właśnie od „książki” – a właściwie tekstu pisanego w PowerPoincie i szumnie nazywanego w taki sposób. Potem była kolejna próba, jeszcze jedna… a w międzyczasie setka wierszy, prowadzenie magazynu internetowego, pisanie artykułów i szukanie środków wyrazu. Ostatecznie wydaje mi się to absolutnie naturalne – każdy z nas chce tworzyć, a książki są do tego najlepszą sposobnością.

Co czyta Mróz po godzinach? Jaką lekturę mógłby Pan polecić swoim czytelnikom, kiedy już skończą kolejną część przygód Chyłki i Oryńskiego?

Wszystko, co się nawinie. Im szersze spektrum czytelnicze, tym lepszy warsztat pisarski. Ostatnio coraz trudniej mi wyrwać się z kryminałów, ale staram się choćby od czasu do czasu przemycić sobie inną lekturę (jak niedawno Ślepowidzenie Wattsa). Dla zachowania zdrowego warsztatu (i dla czystej przyjemności) czytam też regularnie Kinga – szczęśliwie napisał tyle, że powinno wystarczyć mi jeszcze na kilka lat.
A po jaki tytuł sięgnąć po skończonym Zaginięciu? Nie mam pojęcia. Jeśli ktoś chciałby pozostać w klimatach prawniczych, polecam Kolor prawa Marka Gimeneza lub Apelację Grishama. Jeśli nie, to cały cykl z Harrym Hole spod pióra Jo Nesbø – silnie uzależnia, nawet nie w sferze kryminalnej, a osobistej. Håkan Nesser i jego inspektor Barbarotti nie zawiodą nikogo, kto lubi skandynawskie kryminały.

Proszę uchylić rąbka tajemnicy, jak potoczą się dalsze losu bohaterów Kasacji i Zaginięcia. Czy będzie happy end?

Trudno powiedzieć, bo sam tego nie wiem. Mogę za to zdradzić co nieco z trzeciego tomu – poznamy przeszłość Chyłki i dowiemy się, dlaczego jest taka, jaka jest. Sama będzie miała nieco problemów z przystosowaniem się do nowej rzeczywistości, a w dodatku sprawa, którą będzie się zajmowała, okaże się prawdziwym koszmarem. Relacja z Oryńskim nabierze zupełnie nowego wymiaru… ale czy dobrego, czy złego, o tym będzie okazja przekonać się w przyszłym roku.