piątek, 27 czerwca 2014

Cecelia Ahern "Zakochać się". Recenzja przedpremierowa



Cecelii Ahern raczej nikomu przedstawiać nie trzeba. Autorka, znana przede wszystkim dzięki swojej bestsellerowej powieści "P.S. Kocham Cię", ma dla swoich polskich czytelników kolejną książkę. Pisarka, której twórczość charakteryzuje afirmacja życia, nie daje o sobie zapomnieć. Jedyne, czego obawiałam się przed lekturą nowo wydanej w Polsce publikacji, to banalność, na co mógłby wskazywać tytuł "Zakochać się". Nic bardziej mylnego. "Zakochać się" to z całą pewnością najlepsza powieść Ahern od czasów "P.S. Kocham Cię".

Christine Rose żyje według poradników, których ma na półkach setki. Nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji, istotnej bądź mniej, bez przeczytania rady w książce. Pewnej mroźnej nocy na dublińskim moście życie Christine zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Kobieta powstrzymuje mężczyznę, który przedstawia się jako Adam Basil, przed popełnieniem samobójstwa. Christine zawiera z Adamem szaloną umowę. Ma przekonać go, że jednak warto żyć, wtedy Adam na zawsze zrezygnuje ze swoich samobójczych planów. Porozumienie upływa za dwa tygodnie, w dzień urodzin mężczyzny. 

"Zakochać się" to powieść absolutnie cudowna, którą przeczytałam jednym tchem. Niesztampowa, urzekająca, momentami wzruszająca, momentami zabawna. Chociaż już kiedy czytamy opis wydawcy, doskonale wiemy, jak skończy się ta historia, to pragniemy chłonąć z niej jak najwięcej, z każdej strony. To bardzo dobre ujęcie tematyki samobójstwa i depresji. Spodziewałam się raczej, iż te wątki będą tłem do tego głównego - miłosnego. Okazuje się, że autorka w sposób wyczerpujący i ciekawy opisuje temat. Powieścią "Zakochać się" Cecelia Ahern odcina się od swojej dotychczasowej twórczości. Kiedy czytałam wcześniejsze książki pisarki, ich największym mankamentem było to, że w zasadzie wszystko były do siebie podobne, tak bardzo zbliżone do "P.S. Kocham Cię". "Zakochać się" to coś świeżego w dorobku Ahern. 

Czytelnik przywiązuje się do bohaterów i ciężko jest mu rozstać się z nimi. To jedna z tych książek, które nie chcemy, żeby się kończyły. Ahern zbudowała bodajże najbardziej urzekające i czarujące postacie w swoim dorobku. Nie krystalizuje swoich bohaterów, a ich wady sprawiają, że są nam niezwykle bliscy, tak zwykli, tak ludzcy. Wielki plus za postacie drugiego planu, których losy intrygują w nie mniejszym stopniu, niż Adama i Christine. Moją absolutnie ulubioną bohaterką jest Amelia, przyjaciółka Christine. Warto przyjrzeć się z bliska tej wspaniałej kobiecie, która całe swoje życie urządziła pod kątem chorej matki i jej partnerowi, który z kolei nie do końca potrafi odnaleźć się w tej sytuacji.

Warto wspomnieć o humorze, który nie do końca trafiał w mój gust w poprzednich powieściach Cecelii Ahern. Tym razem jest inaczej, gdyż żarty sytuacyjne są rzeczywiście śmieszne, a podczas niektórych dialogów śmiałam się w głos. Humor jest smaczny, niezbyt głośny, nie zagłusza przesłania książki. Przyznam, iż łzy śmiechu to nie jedyne łzy, jakie uroniłam w trakcie lektury. Siła Ahern polega na tym, że uzmysławia nam to, co mamy przed nosem, a czego często nie dostrzegamy. "Zakochać się" to piękna historia, która posiada ważną (i piękną!) puentę. 

W końcu natrafiłam na powieść autorki, która usatysfakcjonowała mnie co najmniej w tym samym stopniu, co "P.S. Kocham Cię". Jestem oczarowana i w pełni zadowolona. Po ostatnich lekturach, w przeważającej ilości, trudnych i ciężkich, miałam wielką ochotę na coś lekkiego, tak zwane "czytadło". Trafiłam w dziesiątkę. Bo najlepsze "czytadła" pisze Cecelia Ahern!


Dziękuję Wydawnictwu Akurat za udostępnienie recenzenckiego egzemplarza powieści!


Cecelia Ahern, "Zakochać się"
Wydawnictwo Akurat, 2014
ilość stron: 416
data premiery: 02.07.2014

środa, 25 czerwca 2014

Neely Tucker "Podła dzielnica" [Recenzja]



"Podła dzielnica" to prawdziwa gratka dla wielbicieli mrocznych klimatów. Dawno nie czytałam powieści tak bardzo pogrążonej w mroku, i chociaż nie należy do kryminałów genialnych, warto ją przeczytać chociażby ze względu na tę niepowtarzalną atmosferę.

Waszyngton, koniec lat dziewięćdziesiątych. Sully Carter jest dziennikarzem "The Washington Post" i zbyt często zagląda do kieliszka. Próbuje uporać się z wciąż bolesną stratą ukochanej kobiety oraz z przeszłością korespondenta wojennego, która zostawiła ślady zarówno na jego psychice, jak i na ciele. 

Ofiarą zabójstwa pada córka sędziego federalnego. Z uwagi na pozycję, jaką ojciec dziewczyny zajmuje w mieście, sprawa zostaje postawiona jasno: policja jak najszybciej musi schwytać mordercę. Kiedy trzech czarnych chłopców zostaje oskarżonych o zabójstwo, Sully jest przekonany, że policja jest w błędzie. Dziennikarz wysnuwa odważną tezę i łączy śmierć nastolatki z tajemniczymi zniknięciami młodych kobiet w okolicy.

Mamy wszystkie składniki niezbędne, aby otrzymać naprawdę genialny kryminał: pełnego wad, ale błyskotliwego śledczego, niekompetentną policję, zawiłą intrygę, kluczenie oraz aferę na wysokich szczeblach. Niestety, ale zabrakło najważniejszego chyba w powieści kryminalnej elementu: napięcia. I nawet emocjonujące, szokujące zakończenie nie jest w stanie zrekompensować nam tych braków z pierwszej połowy lektury. "Podła dzielnica" jest powieścią dobrą, ale kryminałem przeciętnym. Chociaż cała sprawa, którą stara się rozwikłać Sully Carter, to zapowiedź mocnych wrażeń, emocje nadchodzą zbyt późno i niesmak pozostaje.

Najmocniejszą stroną książki jest bez wątpienia atmosfera, w jaką wprowadza nas Neely Tucker. Choć tłumaczenie tytułu powieści ma niewiele wspólnego z jej oryginałem (ang. "The Ways of the Dead"), to idealnie obrazuje treść "Podłej dzielnicy". Bo takie właśnie jest tło tej opowieści. Podłe, mroczne. Autor opisuje brutalne prawa, jakie żądzą takimi rejonami, jak ta część Waszyngtonu, w której toczy się narracja lektury. Gdyby nie sprawa córki sędziego federalnego, czy zaginione kobiety wzbudziłyby czyjeś zainteresowanie?

Powieść została zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami, nazywanymi "morderstwami z Princeton Place", a Neely Tucker jest przede wszystkim dziennikarzem, a nie pisarzem. Podaję te fakty równocześnie, bo moim zdaniem mają olbrzymie znaczenie w kwestii odbioru książki. Tucker wyróżnia się stylem przede wszystkim dziennikarskim, a ten ma za zadanie w pierwszej kolejności służyć informacją, dopiero później możemy mówić o jakichkolwiek cechach tego stylu w ogóle. "Podła dzielnica" jest swego rodzaju zapisem, dlatego jestem w stanie wybaczyć autorowi brak tego napięcia charakterystycznego dla powieści kryminalnych.

Bo w ogólnym rozrachunku "Podła dzielnica" nie jest powieścią złą. Fakt, że przy pierwszej połowie trochę się pomęczyłam, ale później już czytało mi się dobrze i szybko. Plus za takie tematy, jak uprzedzenia rasowe czy funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości - wzbogacają treść powieści. Fani klasycznego kryminału mogą być nieco rozczarowani, zwłaszcza jeśli wyznacznikiem jest dla nich przede wszystkim napięcie, którego tutaj brakuje. Decyzję pozostawiam wam, ja tymczasem oceniam książkę jako "dobrą" i nawet oczka wyżej.


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


Neelu Tucker "Podła dzielnica"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2014
ilość stron: 368
data premiery: 17.06.2014

wtorek, 24 czerwca 2014

Patronat medialny: Edyta Świętek "Cienie przeszłości". Recenzja przedpremierowa




Wyobraź sobie, że nie wiesz, kim jesteś. Nie wiesz, jak wygląda twoja twarz, jak brzmi twoje imię i nazwisko, kim jesteś ani skąd pochodzisz. Przeszłość dla ciebie nie istnieje, całe twoje życie to czysta, niezapisana kartka. Musisz  odkryć swoją tożsamość i historię. Na nowo poznać ludzi, których kochałeś bądź nienawidziłeś w poprzednim życiu, tym „przed zdarzeniem”. Taki dramat dotyka setki osób, które cierpią na amnezją. Jego uczestniczką stała się również główna bohaterka powieści Edyty Świętek „Cienie przeszłości”, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Replika 16 lipca 2014.

Karina ma 29 lat i cały świat u swych stóp. Pracuje na stanowisku dyrektorskim w dużej korporacji, jeździ najnowszym samochodem i stać ją na duże mieszkanie w Krakowie. Jej życie burzy napad, a w konsekwencji amnezja, która ją dotyka. Nie pamięta nic sprzed wypadku. Koło jej szpitalnego łóżka dzielnie czuwa Wiktor, który informuje kobietę, iż ta jest jego wieloletnią partnerką i planowali razem ślub. W powracających stopniowo wspomnieniach Kariny pojawia się jednak zupełnie inny mężczyzna. Kim jest? Dziewczyna dowiaduje się, kim była przed napadem. Okazuje się, iż wiele osób mogłoby mieć powód, aby ją skrzywdzić. Karina była zwykłą karierowiczką, zdeterminowaną na sukces, dążącą po trupach do celu osobą, dla której nie liczył się drugi człowiek. Kto z licznych wrogów kobiety znienawidził ją do tego stopnia, że zapragnął jej śmierci? Karina postanawia znaleźć odpowiedzieć na to pytanie. Nie jest to łatwe, gdyż wciąż istnieje realne zagrożenie, że sprawca zaatakuje ponownie.

Edyta Świętek podjęła się tematu trudnego i temu zadaniu sprostała w sposób mistrzowski. Ciąg zdarzeń zaprezentowany przez autorkę jest jak najbardziej prawdopodobny, kolejne elementy układanki wskakują na swoje miejsce w sposób logiczny i precyzyjny. „Cienie przeszłości” to idealnie wyważona kompozycja utrzymana w klimacie powieści obyczajowej z mocno zarysowanymi wątkami kryminalnymi. Napięcie, jakie cały czas towarzyszy bohaterom, na swoim karku odczuwa również czytelnik. Książka jest emocjonującym zapisem poszukiwania odpowiedzi na najtrudniejsze pytania, a amnezja okazuje się być ciekawym pretekstem do tego, aby zajrzeć w głąb siebie. Każdy z nas nosi piętno nieodkrytych tajemnic o swojej historii i to twierdzenie staje się punktem wyjściowym do opowieści o Karinie.

Bohaterowie powieści Edyty Świętek są realistyczni, a ich kreacje barwne i ciekawe. Intryguje przede wszystkim sposób, w jaki autorka kreuje swoje postaci. Informacje podane już na początku pozwalają czytelnikowi uwierzyć, że zdążył już poznać bohaterów, jednoznacznie zaklasyfikować ich jako „czarny” bądź ten dobry charakter, jednak im dalej zagłębiamy się w całą historię, przekonujemy się, iż Edyta Świętek bardzo zgrabnie i umiejętnie operuje suspensem.  Nikt nie jest tym, za kogo się podaje, a rozwiązanie zagadki jest możliwe tylko dzięki wrodzonym cechom charakteru głównej bohaterki. Niezłomności, sile ducha i upartości. Karina z miejsca zaskarbiła sobie moją sympatię. Jest ofiarą, ale w tej sytuacji nie jest bezradna. Podziwiamy ją za wewnętrzną siłę, którą emanuje. Więcej takich bohaterów! Czytelnicy mają dość cukierkowatych „panien idealnych”. Karina to niezwykle charakterna postać, która, jestem co do tego przekonana, zaskarbi sobie sympatię wielu czytelników.

Edyta Świętek po inspiracje sięga do klasyki polskiej literatury. Karinie w odzyskiwaniu pamięci towarzyszy.. Julian Tuwim i jego wiersze. Tomik jego poezji okaże się kluczem do dawnego życia kobiety. W utworach wielkiego pisarza Karina odnajdzie furtkę do dawnego świata. Jej poszukiwania przysporzą czytelnikowi wielu wzruszeń oraz emocji.

„Cienie przeszłości” to bardzo dobry kobiecy thiller psychologiczny, przy którym możemy zarówno wysilić swoje szare komórki, jak i oddać się relaksowi. Powieść lekka, ale nie bezmyślna. Edyta Świętek napisała książkę przemyślaną w każdym calu, a jej siłą jest uniwersalność i powszechność. „Cienie przeszłości” trafią zarówno do serc miłośniczej literatury kobiecej, jak i zwolenników mocniejszych wrażeń. To powieść emocjonująca i niesamowicie wciągająca. Wciąż chcemy więcej, i więcej, a autorka napięcie dawkuje nam w umiejętny sposób. Polecam z całego serca!

Recenzja przedpremierowa. Iwona J. Walczak "Dom zludzeń. Iga"



Konsumpcjonizm, choroba XXI wieku. Byle mieć, byle wydać, byle kupić... Życie ponad stan nie dziwi już nikogo. Nabywanie luksusowych towarów za nie swoje pieniądze to domena ekonomii we współczesnym wydaniu. Co wtedy, gdy ten domek z kart runie? 

Iga jest obrzydliwie bogatą, rozpieszczaną przez męża, nieco bezmyślną kobietą. Nie liczy tysięcy, które wydaje ot tak, bez mrugnięcia okiem. Przed laty opuściła pierwszego małżonka i małą córkę, teraz, choć została matką po raz drugi, nadal niewiele wie o wychowaniu dzieci. Stasiem zajmują się opiekunka i rodzina, a Iga podbija świat. Minorka, egzotyczne wycieczki, luksusowe zakupy. Wszystko do czasu. Mąż odchodzi, a komornicy dobijają się do drzwi. Iga jest bankrutem, a na dodatek dwukrotną rozwódką. Kobieta podejmuje walkę o ocalenie części majątku, w tym tytułowego domu złudzeń. Domu pełnego wspomnień z dzieciństwa.

Opowieść toczy się dwutorowo, tu i teraz, a także tu, ale wtedy. Iga wspomina swoje dzieciństwo, śmierć rodziców, a także niezwykłą rolę, jaką odegrał w jej życiu dziadek. Wraz z narracją toczącą się współcześnie, otrzymujemy historię dorastania młodej kobiety, jej pierwsze miłości, wybory. Dojrzewamy wraz z bohaterką. Obserwujemy jej drogę, jaką pokonała, aby znaleźć się w tym konkretnym miejscu. Dostrzegamy przemianę, jaka zachodzi w głównej bohaterce. Jesteśmy świadkami, jak z zapatrzonej w siebie osoby staje się skromną, prawdziwą kobietą.

"Dom złudzeń. Iga" to lekcja pokory. Autorka odpowiada na potrzeby czytelniczek, które mają dość opisów luksusowych rezydencji i życia, z którym to prawdziwe nie ma nic wspólnego. Potrzebujemy takich historii. Literatura Iwony Walczak odpowiada realiom dzisiejszego świata. Pisarka pokazuje, jak bolesny jest upadek z samego szczytu. Niepewność wpisana jest w czasy, w jakich przyszło nam żyć i Walczak doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Iga, która początkowo żyje ponad tym, potulnie godzi się na to, co przynosi jej życie. Wyjątkowość bohaterki polega na tym, jak pojętną jest uczennicą.

Co mogę zarzucić tej powieści? Zbyt mało akcji. Kiedy patrzymy na książkę przez pryzmat początku i końca, dostrzegamy różnicę. Jednak brakuje napięcia, które winno towarzyszyć tym wszystkim wydarzeniom, które nastąpiły pomiędzy. W moim odczuciu powieść jest zbyt spokojna, czasami wręcz monotonna. Dostrzegam te wszystkie zmiany, jakie zaszły w bohaterce i jej życiu, ale czytelnik nie emocjonuje się podczas tych zwrotów akcji. Brakuje mi elementu suspensu, lubię publikacje, które potrafią mnie zaskoczyć, w których naprawdę dużo się dzieje. 

"Dom złudzeń. Iga" to lekka, ale nie bezmyślna powieść. Walczak ciekawie podchodzi do tematu, a największą siłą książki są kreacje głównych bohaterów, w szczególności tytułowej Igi. Droga, jaką przebyła kobieta, daje nam wiarę w to, iż każdy z nas może przewartościować priorytety, zmienić swoje życie tak, aby nabrało wartości. Czytało się przyjemnie, jednak zabrakło tego "czegoś", abym zapamiętała tę powieść na dłużej. Tym "czymś" jest akcja.


Dziękuję Wydawnictwu Replika za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


Iwona W. Walczak "Dom złudzeń. Iga"
Wydawnictwo Replika, 2014
ilość stron: 408
data premiery: 16.07.2014

niedziela, 22 czerwca 2014

Współcześni dwudziestolatkowie oczami Anny Gavaldy - "Billie"




She told me her name was Billie Jean
As she caused a scene
Then every head turned with eyes that dreamed
Of being the one
Who will dance on the floor in the round*

Jeszcze nigdy w dziejach ludzkości świat nie pędził z tak zawrotną szybkością, jak obecnie. Postęp jest domeną czasów, w jakich żyjemy, i niesie ze sobą swego rodzaju obowiązek, aby gnać i zawsze być pierwszym. Prowadzimy automatyczne życie, uciszamy nasze serca. Stwierdzenie, że ziemia nie nosiła jeszcze nigdy tylu frustratów, co teraz, raczej nie będzie wnioskiem wysnutym na wyrost. Anna Gavalda w swojej najnowszej powieści Billie budzi swoich bohaterów do życia.

Billie i Franck utknęli w osuwisku w Parku Narodowym Sewennów. Bez zasięgu, bez nadziei na pomoc, a tymczasem zbliża się noc. W otoczeniu takiego właśnie krajobrazu Billie zaczyna snuć swą historię. Historię swojego życia i znajomości z Franckiem. Billie i Franck znają się jeszcze ze szkoły. Potem ich drogi rozeszły się, chłopak spełnia oczekiwania ojca, a dziewczyna desperacko poszukuje uwagi i uczucia. Billie, w dzieciństwie odtrącona przez rodziców, konsekwentnie spada w dół. Alkohol, seks za pieniądze, coraz bardziej nieudane związki. Po latach ich drogi ponownie krzyżują się. Nadal prowadzą osobne życia, jednak współistnieją obok siebie.

Billie to głos współczesnego pokolenia. Pokolenia kalekiego, które prowadzi ułomne życie uczuciowe. Zagubieni młodzi ludzie mylą seks z uczuciem, sprzedają swoje ciało w zamian za chwilę zainteresowania, nadzieję na miłość. Najnowsza powieść Anny Gavaldy to poruszający obraz przebudzenia z niebytu. Książka opowiada historię, jakich wiele, a jej wyjątkowość polega na tym, że dostrzegamy światełko w tunelu. Źródłem tego światła są miłość i przyjaźń, podstawowe potrzeby człowieka. Autorka wytyka błędy współczesnych, udowadnia, iż przekonanie, że można osiągnąć spełnienie bez realizacji fundamentalnych potrzeb, to bujda. 

Anna Gavalda w ręce swoich czytelników oddaje powieść ambitną i swobodną. Porównanie Billie przez wydawcę do fabuły kina niezależnego to nie tylko marketing. Bo ta książka naprawdę taka jest - niezależna i cudowna. W końcu coś innego! Publikacja jest powiewem świeżości na rynku wydawniczym, głośnym i dobitym głosem. Billie przeczytałam w jedną noc z największą przyjemnością płynącą z każdego słowa. Gavalda z niesamowitą lekkością operuje językiem, całą historię opowiada jakby mimochodem. Nieustanne podkreślanie swojej obecności przez narratora - tytułową Billie - sprawia, iż mamy wrażenie jakbyśmy gawędzili z przyjaciółką, a nie czytali książkę. Utożsamiamy się z bohaterami, przywiązujemy do nich, a kiedy z konsternacją zauważamy, że to już ostatnia strona.. Już za nimi tęsknimy!

Billie to czysta rewelacja, właśnie dziś, właśnie teraz, kiedy powoli budzimy się z tego uśpienia, jakie zafundowały nam te bezrefleksyjne czasy. Potrzebujemy takich historii, jak ta, którą daje nam Anna Gavalda. Łakniemy brutalnego ciosu, jesteśmy przygotowani na najgorsze, po to, aby w końcu otworzyć oczy i boleśnie zaczerpnąć powietrza. Billie jest współczesną odą do radości i wolności. Powieść pełna świeżości, podbije serca i da wytchnienie od afer, wszechobecnego seksu, żądzy pieniądza i lęków społeczeństwa. 

Jestem wdzięczna Annie Gavaldzie za tę powieść. Za szczerość, z jaką pisze o tym, co nas otacza. Za ból, który oczyszcza. Jeszcze 20 lat temu przypadkowy seks, prostytucja, permanentne upijanie się były synonimem patologii, biedoty, marginesu społecznego. Dziś coraz więcej młodych ludzi gubi się w otaczających ich realiach. Gavalda przekonuje nas, że odpowiedzią jest miłość. To właśnie jej pragniemy od pokoleń, a chwilowy kaprys społeczeństwa, iluzja, jakobyśmy potrafili żyć bez uczucia, nie sprawdzi się na dłuższą metę. Powieść Anny Gavaldy to piękna historia w tle brzydkich czasów. Rewelacja!



*Michael Jackson 'Billie Jean'



Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego powieści!


Anna Gavalda "Billie"
Wydawnictwo Literackie, 2014
data premiery: 05.06.2014
ilość stron: 224

sobota, 21 czerwca 2014

Katarzyna Michalak "Zacisze Gosi" [Recenzja]



Do lektury najnowszej powieści Katarzyny Michalak ostatecznie przekonała mnie jej okładka. Skojarzyła mi się z delikatnością, lekkością i kruchością, a właśnie na taką powieść miałam ochotę. Słońce padające na twarz młodej dziewczyny przynosi nadzieję na rozjaśnienie mroku... Na opuszczenie zacisza i wyjście do świata.

Tytułowa Gosia straciła wszystko, co mogła tylko stracić. Nienarodzonego synka, rodziców, męża, nogę. Pełna lęków zaszywa się w dawnej willi rodziców, którą opuszcza tylko po to, by ukoić zszargane nerwy w towarzystwie sąsiadki, a jednocześnie przyjaciółki Kamili. Kamila z kolei wydaje się, iż w końcu osiągnęła szczęście. Odnalazła swoje miejsce na ziemi, pokochała z wzajemnością Łukasza i zaznała prawdziwej przyjaźni. Jej poukładane życie burzy pojawienie się mężczyzny, jakiego kiedyś pokochała, a który, ku przerażeniu dziewczyny, okazuje się być jej ojcem. Jednocześnie związek Kamili i Łukasza zostaje wystawiony na ciężką próbę. Przeciwności losu może pokonać tylko wielkie uczucie. Czy świeża jeszcze znajomość przetrzyma to wyzwanie? Na horyzoncie pojawia się również były mąż Gosi, który ma nie do końca czyste zamiary.

Ile może znieść człowiek? Okazuje się, iż naprawdę wiele. Katarzyna Michalak przekonuje, iż w momencie próby wykrzesujemy z siebie siły, których dotąd nie byliśmy nawet świadomi. Nie jest łatwo zniszczyć człowieka, gdyż wola przetrwania jest naszym najsilniejszym instynktem. Autorka swoją uwagę poświęca temu, co dzieje się "po". Wtedy, gdy cios został już zadany. Jak poradzić sobie ze śmiercią dziecka, rodziców, własną niepełnosprawnością czy odejściem męża? To są wydarzenia, których nie jesteśmy w stanie przeskoczyć, przejść po nich gładko do dnia następnego. Człowiek podźwignie się, lecz już nigdy nie będzie taki sam. Katarzyna Michalak w swej najnowszej powieści pisze o ludziach, którzy, co prawda, nie są już tacy sami, ale nadal są w stanie marzyć i to jest ich największe zwycięstwo. A kiedy pewnego dnia miłość nadejdzie, będą na nią gotowi.

"Zacisze Gosi" z pewnością zostanie, o ile już nie zostało, przyjęte bardzo entuzjastycznie przez czytelniczki. Katarzyna Michalak pisze o tym, o czym chcą czytać kobiety i jest to kluczem do jej sukcesu. Chociaż nie uważam jej twórczości za rewelacyjną, a sam styl autorki w moim odczuciu jest zdecydowanie zbyt cukierkowaty, nie sposób nie pochwalić pisarki za jej olbrzymią wrażliwość na potrzeby swoich czytelniczek. "Zacisze Gosi" traktuje o tematach naprawdę trudnych, a mimo tego pozostaje lekturą lekką i przyjemną. Michalak nawet z opowieści o porzuconej przez męża, niepełnosprawnej kobiecie, która straciła dziecko, potrafi uczynić słodkawą historię. Słodkawą, ale lekkostrawną, bo nie można zarzucić autorce, aby przesłodziła tę powieść. 

Jedyne, co mnie naprawdę irytowało podczas lektury to niewyobrażalne skłonności Michalak do komplikowania życia bohaterom. Zauważyłam, iż autorka odczuwa silną potrzebę traumy przy tworzeniu swojej literatury. Punkt wyjścia - kobieta, która w wyniku zamachów w londyńskim metrze straciła nienarodzone dziecko i stała się kaleką - jak najbardziej okej, jeśli weźmiemy pod uwagę, iż historia ma zainteresować i czymś się wyróżniać. Ale kiedy dodamy do tego pozostałe elementy układanki Katarzyny Michalak, mam ochotę krzyczeć. Druga z bohaterek, Kamila, również jest postacią nazbyt tragiczną. Ich przeżyć starczyłoby dla dwudziestu innych kobiet, a motyw kochanka, który okazuje się ojcem - jak dla mnie baaardzo mocno naciągany.

I to by było właściwie tyle, jeśli chodzi o wady. Bo poza tym najnowszej powieści Katarzyny Michalak nie można naprawdę niczego zarzucić. Wciągająca, czyta się ją bardzo szybko. "Zacisze Gosi" uzmysławia nam, jak wiele warte, a jednocześnie kruche, jest nasze życie. Czytelnik błyskawicznie przywiązuje się do bohaterów i ma wrażenie, jakby znał ich przez lata. Przez skłonności autorki do komplikowania im życia, powieść nieco traci ze swej świeżości i realności, ale wciąż pozostaje lekturą inspirującą i interesującą. Przyznam, iż nowa powieść bestsellerowej autorki przypadła mi do gustu.


Dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego!


Katarzyna Michalak, "Zacisze Gosi"
Wydawnictwo Znak Literanova, 2014
ilość stron: 304
data premiery: 19.05.2014

piątek, 20 czerwca 2014

Martin Zelenay "U progu zagłady" [Recenzja]



Martin Zelenay to pseudonim, pod którym ukrywa się Amerykanin polskiego pochodzenia. Od lat ściśle współpracuje z wywiadem, konsultant CIA, historyk sztuki. Chociaż nie może pisać pod swoim prawdziwym nazwiskiem i o wielu rzeczach nie mówi otwarcie, doskonale zna realia świata, który opisuje w swoich książkach. "U progu zagłady" to druga z serii powieści poświęconych walce ze współczesnym terroryzmem.

Frank Shepard, oficer tajnego wydziału CIA, musi odpocząć po burzliwych wydarzeniach, jakie miały miejsce w jego życiu. Jego żona właśnie odkryła prawdziwą tożsamość swojego męża i stawia ultimatum. Frank jest zmuszony zejść z linii ognia i przenieść się do działu analiz. Zanim jednak to nastąpi, wyjeżdża na wakacje na Kretę i znajduje się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.

W samym sercu kraju objętego reżimem rodzi się szalony plan ataku terrorystycznego. Jego celem staje się Watykan. Pak Li wyposażony w ładunki wybuchowe znajduje się coraz bliżej Stolicy Apostolskiej. Jego działania wzbudzają zainteresowanie szefa Franka, Jasona Millingtona.

"U progu zagłady" to thiller polityczny, którego autor wie, o czym pisze. Martin Zelenay wykorzystuje swoją, a także powszechną wiedzę po to, aby nakreślić realną i wysoce prawdopodobną historię. Punktem wyjścia jest historia świata, a w szczególności koniec XX i początek XXI wieku. Większość opisywanych zdarzeń rzeczywiście miała miejsce. Sama fabuła jest fikcją, jednak tło wydarzeń opisywanych w powieści to elementy polityki i historii. Ten zabieg, a również fakt, iż autor jest współpracownikiem wywiadu i posiadł wiedzę niedostępną dla przeciętnego człowieka, sprawiają, iż przez cały czas mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali naprawdę dobry film szpiegowski na światowym poziomie. I zastanawiamy się, czy przedstawione postacie mają swych odpowiedników w rzeczywistości.

"U progu zagłady" to książka dla osób, które lubują się w zawiłych i trudnych intrygach. Bo taka właśnie jest ta powieść. Przez pierwsze 100 stron miałam problem, aby odnaleźć się w jej świecie, nadążyć za bohaterami, wszystkich zapamiętać i wejść w ich świat na tyle, aby poczuć płynącą z tego radość. Jednak później książkę już czyta się błyskawicznie. Niezwykle pomocne są tutaj przypisy, gdyż autor często operuje określeniami, skrótami, nazwami itd. niezrozumiałymi dla osoby niezwiązanej z wywiadem. Powieść należy czytać bardzo wnikliwie i uważnie. Osoby preferujące proste
"czytadła" zdecydowanie nie odnajdą się w tej akurat lekturze. Mnóstwo tu opisów, planów, mistyfikacji, a potem - akcji. Zanim jednak akcja rzeczywiście nabierze rozpędu, należy uzbroić się w cierpliwość.

Powieść jest szalenie interesująca ze względu na swoją zawartość. Czytelnik ma niepowtarzalną okazję poznać tajniki działania służb specjalnych, a także poszerzyć nieco swą wiedzę ogólną. Podczas lektury, nie zapominajmy jednak, że, choć bardzo prawdopodobna, "U progu zakłady" to fikcja literacka. Kilkakrotnie dałam ponieść się teoriom spiskowym i mocno odczuwałam realność całej sytuacji.

Książka nie jest "łatwa, miła i przyjemna". "U progu zagłady" to nie powieść na jeden wieczór, gdyż obciąża psychicznie swą trudnością i zawiłością. Nawet jeśli dla kogoś stanowi to problem, warto. Z żadnej lektury ani z żadnego seansu nie wyniosłam takiej wiedzy na temat działań służb specjalnych, jak z "U progu zagłady".

Dziękuję Wydawnictwu Znak za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego!


Martin Zelenay "U progu zagłady"
Wydawnictwo Znak, 2014
ilość stron: 480
data premiery: 02.06.2014


Uwaga! Na fanpage bloga jest konkurs, w którym możecie wygrać 2 egzemplarze powieści.

"Wszystko moje! (..)" - rzecz o przyjaźni dla najmłodszych



"Wszystko moje! Czyli o tym, jak kruk zrozumiał, że przyjaźń jest najważniejsza" - kiedy zobaczyłam ten tytuł, wiedziałam, że to książka dla mojego syna. "Wszystko moje!" - no cóż, jako rodzice wiemy doskonale, że nierzadko nasze najlepsze nawet zdolności wychowawcze nie mają znaczenia, kiedy walka toczy się o najwyższą stawkę - o zabawkę. Magicznym sposobem okazuje się, że najbardziej interesująca jest ta, którą bawi się ktoś inny, nawet jeśli przed chwilą wydawałoby się, iż jest totalnie poza sferą zainteresowań naszych maluchów. Nauka dzielenia się jest trudniejszą do opanowania niż tabliczka mnożenia. W końcu dzieci tak mocno potrafią walczyć o to, czego w danym momencie potrzebują. Nawet jeśli za 5 minut będzie im to zupełnie zbędne.

Mały kruk, tytułowy bohater bestsellerowej książeczki dla dzieci, nie jest wyjątkiem. Interesuje go dosłownie wszystko, a najbardziej to, co jest w posiadaniu kolegów. Byłby całkiem sympatycznym i lubianym stworzeniem, gdyby nie to, że.. przywłaszcza sobie zabawki i gadżety należące do innych zwierzątek. Posuwa się do niecnych sztuczek, by osiągnąć swój cel. Jego przyjaciele zmuszeni są ukrywać się przed niesfornym krukiem. Lecz i to nie jest żadną przeszkodą dla ptaszyska! Kruk zdobywa upragnione skarby, ale, ale.. Zabawki nie cieszą już tak bardzo, kiedy nie ma z kim się bawić!

"Wszystko moje! (...)" to pouczająca i wartościowa książeczka dla najmłodszych. Po jej lekturze spędziliśmy czas na konstruktywnej decyzji. Okazuje się, iż bestseller jest napisany w sposób przystępny dla niespełna 4-latka. Poszczególne sytuacje i ciągi przyczynowo-skutkowe są zrozumiałe dla dziecka, a rodzic nie musi specjalnie przedłużać tematu, gdyż "Wszystko moje! (...)" wyczerpuje go i wiele wyjaśnia. Dziecko przekonuje się, jakie mogą być konsekwencje jego egoizmu, a lekcja, jaką otrzymał kruk, jest dla niego przestrogą. 

Bohater, mimo swoich wad, pozostaje sympatyczną postacią, a dziecko przywiązuje się do niesfornego ptaka. Jest to pierwsza książka z serii o małym kruku, jaką mieliśmy okazję poznać, ale na pewno nie ostatnia. Wyjątkowość lektury polega na tym, iż nie tylko opowiada ciekawą z punktu widzenia dziecka historię, ale i niesie ze sobą głębsze przesłanie. "Wszystko moje! (...)" to frapująca, a jednocześnie ambitna literatura dziecięca. Jej celem jest przekonać dziecko, iż przyjaźń jest warta o wiele, wiele więcej niż wszystkie zabawki świata. 

Wydawca poleca książkę dzieciom od 4 lat, jednak myślę, iż nawet dzieci nieco młodsze pokochają kruka, a przy pomocy rodziców zrozumieją przesłanie lektury. My bawiliśmy się świetnie, a co więcej - czas spędzony z książką nauczył również czegoś moje dziecko. Jako mama polecam literaturę dziecięcą, która wspomaga zadanie rodzica - wychowanie. Z czystym sercem rekomendujemy!


Dziękuję Wydawnictwu Skrzat za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego!


Nelle Most, "Wszystko moje! Czyli o tym, jak kruk zrozumiał, że przyjaźń jest najważniejsza"
Wydawnictwo Skrzat, 2014
ilustracje: Annet Rudolph
ilość stron: 32

środa, 18 czerwca 2014

Chiara Gamberale "Przez 10 minut" [Recenzja]



Czy 10 minut może zmienić życie? Jak najbardziej. W ciągu 10 minut możemy nieodwracalnie zmienić koleje losu, stracić kogoś bliskiego, wygrać fortunę, przyczynić się do fatalnego w skutkach wypadku czy spłodzić nowe życie. Ale co wtedy, kiedy przez te 10 minut oddajemy się czynności zupełnie zwykłej, banalnej? Czy wtedy jesteśmy w stanie coś zmienić przez tak krótki okres czasu? Włoska autorka Chiara Gamberale twierdzi, że tak. Że wystarczy przez 10 minut dziennie robić coś dla siebie, aby odmienić swoje życie. Postanowiłam sprawdzić tę teorię.

Podobno nieszczęścia chodzą parami. Najlepszym przykładem dla potwierdzenia słuszności tej teorii jest bohaterka powieści "Przez 10 minut", Chiara. Właśnie straciła  pracę oraz męża, który postanowił ot tak, wyjechać sobie i odpocząć od żony. Kobieta nie radzi sobie z piętrzącymi się problemami i z tego powodu postanawia zwrócić się do psychoanalityczki. Ta proponuje jej pewną grę. Chiara przez jeden miesiąc, zaczynając od zaraz, ma przez 10 minut dziennie robić coś dla siebie. Coś, czego nigdy nie robiła. 

Powieść napisana jest w formie dziennika, jaki główna bohaterka prowadzi przez miesiąc. Niestety, ale w tym przypadku taka postać nie wpływa korzystnie na odbiór książki. To, czego brakowało mi podczas lektury, to uczucia. "Przez 10 minut" wydaje się pozbawiona jakichkolwiek emocji. Takie a nie inne postrzegania spowodowane jest techniką narracyjną autorki, która zostawia wiele do życzenia. Chiara Gamberale ma do przekazania interesującą zawartość, jednak nie potrafi jej opowiedzieć w sposób ciekawy i wzbudzający napięcie. Kolejne rozdziały są monotonne, a czytelnikowi ani na chwilę nie przyspiesza tętno.

Największą zaletą powieści jest jej uniwersalizm. Poszczególne prawdy życiowe, jakie krok po krok odkrywa Chiara, mogą odnaleźć zastosowanie w życiu dosłownie każdego człowieka. Książka przekonuje, iż warto iść naprzód nawet wtedy, gdy kolejne kłopoty nakładają się na siebie. Radość, jaką zdumiona kobieta odkrywa z kolejnych "małych rzeczy" może stać się udziałem zarówno mnie, ciebie i ciebie. Nie trzeba wielkich pieniędzy, nieskończonych możliwości finansowych, pokładów wolnego czasu, aby zagrać w grę, jaką proponuje psychoanalityk głównej bohaterce. Te niewielkie, zdawałoby się nieistotne sprawy składają się na naprawdę dużą rzecz. 

Szkoda, że narracja kuleje, wszak jest to istotny aspekty książki. Gdyby nie to, można by zaliczyć "Przez 10 minut" do powieści rzeczywiście udanych. Jednak w tej sytuacji już dzisiaj, chwilę po lekturze publikacji czuję, że nie pozostawi we mnie śladu na dłużej. Na rynku jest wiele ciekawszych i bardziej inspirujących powieści. Na tej, niestety się zawiodłam. Po zapowiedzi spodziewałam się czegoś wielkiego, a jest tak.. zwyczajnie.


Dziękuję Wydawnictwu Feeria za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


Chiara Gamberale "Przez 10 minut"
Wydawnictwo Feeria, 2014
data premiery: 04.06.2014
ilość stron: 192

wtorek, 17 czerwca 2014

Liane Moriarty "Sekret mojego męża" [Recenzja]




"A więc tak to właśnie wygląda. Tak się żyje z tajemnicą.
Po prostu to robisz. Udajesz, że wszystko jest w porządku.
Ignorujesz uporczywy, przypominający skurcz ból gdzieś w trzewiach.
Jakiś cudem udaje ci się znieczulić,
tak że w końcu nic nie wydaje ci się już takie straszne,
ale nic nie jest też aż tak dobre."


"Sekret mojego męża" autorstwa Liane Moriarty to kolejna, piąta już, odsłona klubu "Kobiety to czytają" oraz Wydawnictwa Prószyński i S-ka. Byłam ciekawa tej książki. Dotychczas czytałam dwie, skrajnie różne powieści australijskiej pisarki. Z jednej strony - mocno przeciętna, nie wnosząca nic nowego "A teraz śpij", ale z drugiej - "Kilka dni z życia Alice" wspominam bardzo miło. Poza tym zwracam szczególną uwagę na publikacje pod patronatem klubu, gdyż są to z reguły tytuły, które poruszają tematy trudne i pozostają w pamięci na długo. Z czterech wydanych dotychczas tytułów trzy były wprost rewelacyjne, jeden, "Nie odchodź" Lisy Scottoline, co najwyżej dobry, przy małym naciągnięciu tej oceny. Czego możemy spodziewać się po Liane Moriarty i jej "Sekrecie mojego męża"?

Wbrew zapowiedziom i wiele mówiącemu tytułowi, sekret nie jest jeden, a kilka, tak jak i mężów jest więcej. Spokojnie, żon również jest trochę. "Sekret mojego męża" to historia trzech rodzin, których losy połączyło jedno wydarzenie sprzed 28 lat, nawet jeśli nie są do końca świadomi tego splotu. Cecilia odnajduje tajemniczy list. Adresatem jest ona sama, nadawcą jej mąż, a na kopercie widnieje jasno określone żądanie "otworzyć tylko w przypadku mojej śmierci". Problem polega na tym, iż jej małżonek żyje i ma się dobrze, a list skrywa najmroczniejszy sekret Johna-Paula. Sekret, który na zawsze może zburzyć nie tylko spokojne życie rodziny, ale i innych osób.. Rachel przed laty pochowała córkę. Policji nigdy nie udało się pojmać zabójcy Janie, a jego schwytanie stało się obsesją Rachel. Tess właśnie dowiaduje się, że jej mąż i kuzynka są w sobie zakochani. Wyjeżdża z synem do Sydney, gdzie mieszkają Cecilia i Rachel. Jakie sekrety skrywają te trzy rodziny? Czy po ich odkryciu uda się ocalić najbliższych?

Aż trudno uwierzyć, iż "Sekret mojego męża" napisała ta sama autorka, co "A teraz śpij" i "Kilka dni z życia Alice". Ile twarzy pokaże nam jeszcze Liane Moriarty? Jej najnowsza powieść to bez wątpienia najlepsze dzieło pisarki. To, co zachwyca, w "Sekrecie mojego męża" to wielowymiarowość. Moriarty stworzyła barwną, logiczną historię rozgrywającą się na kilku płaszczyznach. Wszystkie te wymiary w pewnym momencie łączą się w jedną, logiczną całość, tworząc rewelacyjną powieść obyczajową. Siła "Sekretu.." tkwi w wiarygodności i dobitności dzieła. Mnogość, a przede wszystkim jakość (bo nie w ilości, a w jakości siła) wątków poruszanych przez Moriarty stanowią o okazałości powieści. "Sekret mojego męża" zapada w pamięć głęboko, podsycając naszą niepewność co do poczynań bohaterów. Nie możemy być przekonani co do tego, co zrobilibyśmy na miejscu postaci. Bo Moriarty udowadnia nam, że znamy siebie na tyle, na ile nas sprawdzono.

Liane Moriarty opowiada o tematach ważnych w dzisiejszych czasach. Jest doskonałym, wrażliwym obserwatorem. Porusza motyw zdrady, dziecka po rozwodzie, problemu brak seksu w małżeństwie, śmierci dziecka, winy bez kary, mrocznych sekretów, które zżerają rodzinę od środka i wielu innych. Wybór jej powieści na kolejną książkę proponowaną przez klub "Kobiety to czytają" jest wyborem niezwykle trafnym, bo właśnie dla kobiet i o kobietach pisze autorka. I to jak pisze! Jestem pod wielkim wrażeniem stylu autorki, tak znikomego w "A teraz śpij". Co prawda, kształtował się już, kiedy Moriarty pisała "Kilka dni z życia Alice", ale dopiero teraz pisarka osiągnęła światowy poziom. Pisze lekko, pośród historii bohaterów dostrzegamy uniwersalne prawdy życiowe, sentencje. Bo "Sekret mojego męża" jest skarbnicą świetnych cytatów. Sama zapisałam sobie co najmniej kilka.

Jedyne, co mogę zarzucić Liane Moriarty to fakt, iż mistrzynią suspensu zdecydowanie nie jest. Tytułowy sekret Cecilia odkrywa mniej więcej w połowie powieści, tymczasem już po 50 stronach byłam pewna, jakie wyznanie zawiera list i cóż, nie pomyliłam się. Również to, co działo się później jakąś wielką niespodzianką nie było, chociaż przyznaję, iż ostatecznie epilog przyniósł mi mały element zaskoczenia, co wynagrodziło mi tę przewidywalność z poprzednich stron.

"Sekret mojego męża" to powieść o tym, że nic w życiu nie jest czarno-białe. To również książka o sile miłości i wartości rodziny. Bestseller, który stawia czytelnika w ogniu pytań. Co byś zrobiła na miejscu bohaterów? Dzieło Liane Moriarty skłania do refleksji nad znaczeniem posiadania rodziny. Czy mamy prawo chronić swoich najbliższych kosztem innych osób? Gorąco polecam "Sekret mojego męża". Wstałam o 6 rano tylko po to, aby czytać tę książkę. Wędruje do mojej ścisłej czołówki.


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


Liane Moriarty "Sekret mojego męża"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2014
ilość stron: 504
data premiery: 17.06.2014

Wywiad z Olgą Rudnicką: "Pisanie to dla mnie forma psychoterapii, mój narkotyk"

fot. Wydawnictwo Prószyński i S-ka



"Fartowny pech" to dziewiąta powieść młodej pisarki. Książka właśnie ukazała się na rynku, a godnym podziwu jest fakt, iż Olga Rudnicka ma zaledwie 26 lat. Autorka zawstydza wszystkich tych, którzy realizację swoich planów, marzeń odkładają na później. Pytana, jak ona to robi, przyznaje, iż po prostu kocha pisać. Poznajcie Olgę Rudnicką, która swoich bohaterów umieściła w półświatku gangsterskim.


Pani jest swego rodzaju fenomenem na polskim rynku wydawniczym - 26 lat i właśnie ukazała się dziewiąta powieść Pani autorstwa. Zadam pytanie, które pewnie słyszała Pani wiele razy: jak Pani to robi?

Muszę Panią rozczarować, bo na to pytanie nie ma odpowiedzi. Po prostu kocham pisać. To dla mnie forma psychoterapii, mój narkotyk, dzięki któremu rozkładam skrzydła!

Porozmawiajmy chwilę o „Fartownym pechu”. Skąd pomysł, aby akcję powieści umieścić w półświatku gangsterskim?

Chciałam, by tym razem głównymi bohaterami zostali panowie. Ale dlaczego w półświatku? Zaczęło się od pomysłu na dwóch policjantów nieudaczników. Gianni został dorzucony przypadkiem, gdy wymyślałam nazwiska dla moich bohaterów. Chciałam, żeby była między nimi jakaś zbieżność, która pozwoli na szereg pomyłek. I tak powstał Dziany i Nadziany. Uznałam, że będzie śmiesznie, gdy się przedstawią. A potem nagle z Dzianego zrobił się Gianni i nagle miałam w głowie trzech bohaterów: Dziany, Gianni i Nadziany. Z jakiegoś powodu widziałam mojego Gianni’ego w głowie jako typa spod ciemnej gwiazdy, ale dającego się lubić, który może się podobać kobietom i siłą rzeczy przeniosłam akcję do półświatka.  Ale skąd pomysł? Nie wiem. Wszystko dzieje się w mojej głowie. 

Który z bohaterów „Fartownego pecha” jest ulubieńcem autorki?

No właśnie ten Gianni, który powstał na końcu, niemal na doczepkę, a zawojował mnie kompletnie.  Taki typ macho, z zasadami, odrobinę staroświecki, rodzinny, ale zarazem twardy i bezlitosny, gdy zajdzie potrzeba. Ktoś, pod czyje skrzydła można się chronić a on obroni przed całym światem. A że wyszło trochę straszno, trochę śmieszno, to u mnie jak zwykle. 

Dla kogo Pani pisze? Ma Pani jasno określoną konkretną grupę odbiorców?

Na spotkania przychodzą osoby w każdym wieku. Poczynając od gimnazjalistów a kończąc na studentach uniwersytetu Trzeciego wieku. I to mnie bardzo cieszy, że tylko osób może znaleźć w moich książkach coś dla siebie. Lubię myśleć, że piszę dla wszystkich, którzy lubią się śmiać i dla ponuraków, którzy dopiero muszą się tego nauczyć. Co nie znaczy, że wszystkim muszą się moje powieści podobać.

Często spotyka się Pani ze słowami sympatii ze strony czytelników? Jak to jest ze spotkaniami autorskim? To przykry obowiązek czy może niesamowita przyjemność?

Właściwie spotykam się tylko z sympatycznymi słowami czytelników co daje mi niesamowitą energię do pisania! Same spotkania to dla mnie ogromny stres. Czuję się bardzo zawstydzona! Jednak po spotkaniu roznoszą mnie pozytywne wrażenia! Na spotkaniu chyba też, bo ludzie są rozbawieni, zadają sporo pytań, czasami wywiąże się ciekawa dyskusja. Zdecydowanie nie jest to przykry obowiązek. Wręcz przeciwnie. Mimo towarzyszącemu im stresowi, bardzo się cieszę. 




Która z Pani książek jest najważniejsza dla Pani jako dla autorki? 

Najwięcej emocjonalnie kosztował mnie „Cichy wielbiciel”. Książka jest dla mnie ważna dlatego, że chciałam ukazać problem stalkingu, który jest poważnym zagrożeniem społecznym i sądząc po reakcjach czytelników, udało mi się go odpowiednio przedstawić. Jednak właśnie ze względu na trudną tematykę, moje współistnienie z bohaterami, „Cichy wielbiciel” był dla mnie bardzo wyczerpujący psychicznie i nie sądzę, abym w najbliższym czasie podjęła się podobnej tematyki. 

A która najlepsza z punktu widzenia czytelnika?

O to należy zapytać czytelników. ;-) Osobiście odnoszę wrażenie, że "Natalii 5". Nie spodziewałam się takiego odzewu i pozytywnych komentarzy, a nawet próśb o kolejne części.

Skąd czerpie Pani inspiracje, by pisać?

Zewsząd. Przyczynia się do tego wszystko - życie prywatne, praca, miejsca w których bywam, ludzie mijający mnie na ulicy, natura.

Czy zastanawiała się Pani kiedyś, aby porzucić pracę zawodową na rzecz pisarstwa? 

Ostatnio tak. Jednak życie to nie bajka i na dzień dzisiejszy nie mogę sobie na to pozwolić.

Pytanie może banalne, ale jak udaje się Pani połączyć wszystkie swoje obowiązki i jeszcze znaleźć czas, aby napisać dziewięć książek w tak młodym wieku?

To proste. Prowadzę baaaardzo nudny tryb życia. Ludzie mają wyobrażenie, że mieszkam nie wiadomo gdzie,  nie pracuję, czas spędzam oddając się przyjemnościom, a w weekendy szaleje na dyskotekach do rana. Niestety muszę niektórych sprowadzić na ziemię. W tygodniu pracuję od rana do wieczora. Po pracy zapadam w drzemkę i w nocy siadam do pisania. Raz w tygodniu uda mi się wyrwać na przejażdżkę konną czy trochę pobiegać. Weekend staram się poświęcić bliskim, a kiedy już znajdę czas zazwyczaj w sobotnie wieczory zawijam się w kocyk i czytam.

Jak widzi Pani siebie za, dajmy na to, 10 lat?

Nie widzę. Nie zastanawiam się nad tym. Staram się cieszyć dniem dzisiejszym i czerpać z każdej chwili tyle ile się da! ;-)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Przedpremierowa recenzja. Lucía Puenzo "Anioł Śmierci"



Nie wszystkich zbrodniarzy wojennych udało się ukarać. Wśród SS-manów, którzy zdołali uciec przed sprawiedliwością, był Josef Mengele, zwany Aniołem Śmierci. Mengele podczas swego pobytu w Auschwitz-Birkenau uczestniczył w selekcji Żydów i Romów przybywających do obozu koncentracyjnego z terenów całej Europy. Posłał do komory gazowej setki dzieci, starców, chorych bądź osłabionych osób. Josef Mengele zasłynął z przeprowadzania eksperymentów pseudomedycznych na więźniach w Auschwitz. Skupił się przede wszystkim na znalezieniu sposobu na genetyczne warunkowanie cech aryjskich u dzieci, a także zwiększeniu ilości ciąż mnogich, aby wzmocnić rasę aryjską. Pracował nad zmianą barwy oczu, interesował się anomaliami, takimi jak karłowatość, wstrzykiwał tyfus, umyślnie zakażał rany, a także celowo doprowadzał do śmierci aby porównać narządy wewnętrzne bliźniąt. Jego badania cechowały się szczególną okrutnością.

Po zakończeniu wojny Mengele przedostał się na tereny nieobjęte ekstradycją. Zmarł w 1979 roku w Brazylii jako Wolfang Gerhard, a jego tożsamość potwierdziły w 1992 roku badania DNA. Przez lata przebywał na terenie Ameryki Południowej. Jego postać pojawia się w fikcyjnej powieści Lucii Puenzo. 

Rodzina z dwójką dzieci spotyka eleganckiego, kulturalnego Niemca. Właśnie przemierzają Pustynię Patagońską, by objąć spadek po zmarłej matce kobiety. Rzeczony Niemiec imieniem Josef oferuje swoją pomoc. Przedstawia się jako lekarz, weterynarz, antropolog, specjalista od genetyki. Dostrzega anomalie w wyglądzie 12-letniej Lilith, jaką jest jej niski wzrost. Jedno spojrzenie na ciężarną matkę dziewczynki wystarczy, by wiedział, że w swym łonie nosi bliźnięta. Josef wie, że musi znaleźć sposób, aby znaleźć się blisko tej rodziny. Z zniesmaczeniem odnotowuje w pamięci fakt, iż kobieta, przedstawicielka rasy aryjskiej, doprowadziła do pomieszania ras, biorąc ślub ze swoim mężem i płodząc potomstwo. Mengele zdaje sobie sprawę, że ta rodzina jest idealnym materiałem do jego badań. Niczego nieświadome małżeństwo zaprasza pod swój dom potwora, który w historii zasłynął jako Anioł Śmierci.

Powieść Lucii Puenzo, mimo iż jest utworem fikcyjnym, przedstawia zdarzenia wysoce prawdopodobne. Autorka na podstawie znajomości materiałów i dokumentów o osobie Mengele i jego badaniach, stworzyła postać wiarygodną i mrożącą krew w żyłach. "Anioła Śmierci" czyta się jak dobry thiller, a obecność byłego SS-mana przez cały czas trwania opowieści wywołuje dreszczyk emocji. Czytając książkę, mamy ochotę wejść w jej fabułę, ostrzec niczego niepodejrzewającą rodzinę przed wpuszczeniem potwora w swój intymny świat. Najbardziej przeraża realność całej sytuacji. Od zakończenia wojny do śmierci Mengele minęły 34 lata. Możemy tylko przypuszczać, jak wyglądało wtedy życie zbiegłego hitlerowca. Czy skruszony ukrył się pośród społeczeństwa, a może dążył do sfinalizowania swych okrutnych eksperymentów?

"Anioł Śmierci" to powieść o tym, jak niewiele wiemy o człowieku, wpuszczając go pod swój dach. To swego rodzaju lekcja ostrożności, ostrzeżenie przed ludźmi wynaturzonymi, którzy niestety, ale wciąż żyją w naszym otoczeniu. Powieść przynosi refleksję, skłania nas do zastanowienia się nad tym, co stało się z tymi, którzy zbiegli i uniknęli kary. "Anioł Śmierci" traktuje o konkretnej osobie, ile jednak było odosobnionych przypadków, gdzie ręka sprawiedliwości nie dosięgnęła zbrodniarzy i skazała niewinnych na życie w strachu?

Powieść Lucii Puenzo to idealnie wyważona pomiędzy tym, co obyczajowe a tym, co sensacyjne, kompozycja, którą czyta się z największą przyjemnością. Nie jesteśmy w stanie oderwać się od lektury zanim nie dowiemy się, jak skończyło się spotkanie rodziny z jednym z największych zbrodniarzy wojennych. Żyjemy losami bohaterów, współodczuwamy i naprawdę mocno przywiązujemy się do nich. Z zapartym tchem obserwujemy ten niemy pojedynek, pełen niedomówień i mistyfikacji. "Anioł Śmierci" to trzymająca w napięciu, dobra literatura. 

Dla kogo jest "Anioł Śmierci"? Utwór przypadnie do gustu wymagających czytelników. To ambitna i przemyślana powieść, którą czytałam z zapartym tchem. Opowiada historię potwora, który atakuje rodzinę od środka, posługując się najbardziej niebezpieczną bronią: zaufaniem, jakie zdobył. Obowiązkowa pozycja dla miłośników literatury obyczajowej!


Dziękuję Wydawnictwu Replika za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


Lucia Puenzo, "Anioł Śmierci"
Wydawnictwo Replika, 2014
data premiery: 24.06.2014

piątek, 13 czerwca 2014

Piotr Wawrzeniuk "Kosmonautka", czyli coś dla najmłodszych



Kochane mamy! Jeśli miałyście jeszcze jakiekolwiek wątpliwości w tej kwestii, ta książka rozwieje je do końca - jesteśmy bohaterkami!

"Kosmonautka" to dwanaście zabawnych tekstów, których bohaterkami są mamy. Mamy bohaterki, a jak! Jedna jest prezydentką, druga architektką, trzecia generałką, a czwarta kosmonautką. Wszystkie kobiety łączą jedna, a właściwie dwie cechy. Są mamami. Na dodatek prawdziwymi bohaterkami. Dają przykład swoim dzieciom i umożliwiają im wiarę w marzenia. W to, że kiedyś się spełnią.

"Kosmonautka" to doskonała okazja, aby oddać się marzeniom. Lektura idealna zarówno dla tych, którzy mają lat 4, jak i 84. Bo któż nie lubi marzyć? Bohaterki "Kosmonautki" pokazują, iż wszystko jest w życiu możliwe, a mieć fantazje.. to bardzo fajna sprawa. To doskonała lekcja dla najmłodszych, aby te w przyszłości nie obawiały się sięgać wysoko, aby realizować swoje pragnienia. Lektura już dzisiaj przygotowuje dzieciaki na to, że wszystko jest w zasięgu ich ręki, jeśli tylko będą dążyć do spełniania marzeń.

"Kosmonautka" to nie tylko nauka o dążeniu do samorealizacji, ale i.. Odważny głos, który pomaga dzieciom raz na zawsze pożegnać się z typowym podziałem na "męskie" i "damskie" zajęcia. Wydawnictwo Poławiacze Pereł po raz kolejny przekonuje mnie, że idzie z duchem czasu i wydaje literaturę dziecięcą realizującą wymagania dzisiejszego świata. W książce spotkamy panią mistrzynią Formuły 1 zamiast mistrza, pilotkę zamiast pilota czy pastorkę zamiast pastora. 

Książka obfituje w liczne związku frazeologiczne, co daje możliwość poszerzenia zasobu słownictwa dziecka. Rodzice powinni pomóc najmłodszym w zrozumieniu tekstu w co trudniejszych momentach, jednak większość wierszyków pozostaje czytelna nawet dla dzieci 3-letnich. Na uwagę zasługuje również wydanie i czcionka stylizowana na pismo ręczne. Grzechem byłoby nie wspomnieć o ilustracjach, które dopełniają całość. Punkt za piękną kreskę!

"Kosmonautka" to idealna pozycja dla rodziców, którzy dla swoich dzieci szukają nieco ambitniejszej i nietuzinkowej literatury. Pozwólmy ponieść się marzeniom, bo przecież te nie są zarezerwowane tylko dla najmłodszych. My również mamy prawo marzyć, a może tak jak bohaterki książki zostaniemy kosmonautkami czy mistrzyniami?

Dziękuję Wydawnictwu Poławiacze Pereł za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!


Piotr Wawrzeniuk "Kosmonautka"
Wydawnictwo Poławiacze Pereł, 2014
ilość stron: 30
ilustracje: Dorota Wojciechowska