niedziela, 27 listopada 2016

Izabela M. Krasińska "Pod skrzydłami miłości" | Patronat medialny



Dawno nie spotkała mnie tak miła niespodzianka, jak lektura debiutanckiej powieści Izabeli M. Krasińskiej. Nie jest żadną tajemnicą, że moim ulubionym gatunkiem jest obyczaj z rozbudowaną warstwą psychologiczną, a za klasycznymi romansami raczej nie przepadam. Skusiłam się jednak na "Pod skrzydłami miłości" i przeżyłam bardzo przyjemne rozczarowanie, bo to na pewno nie jest ckliwy romans, podany z ogromną dawką lukru.

Tytuł i okładka często okazują się mylące. Przyznajcie sami, że kiedy zobaczylibyście tę książkę na księgarnianej półce, spodziewalibyście się raczej banalnej, nieco odrealnionej i lekkostrawnej opowieści. No cóż, daliście się zwieść, podobnie jak ja. Bo wszystko można powiedzieć o debiucie Izabeli M. Krasińskiej, ale na pewno nie to, że to prosta i głupiutka historia. Po lekturze pierwszych kilkudziesięciu stron faktycznie pomyślałam "to nie dla mnie", ale dałam tej powieści drugą szansę, całe szczęście. Zaczyna się dość stereotypowo: ona i on, oboje po przejściach, spotykają się zupełnie przypadkiem. Ona właśnie przeżyła rozczarowanie miłosne, on jest strażakiem, który wyciągnął ją z wraku samochodu. Szybko wybucha między nimi uczucie, ale nie żyją długo i szczęśliwie. W większości przypadków ten scenariusz kończy się podobnie - dwoje ludzi stwarza sobie nawzajem problemy, a książka niczym nie zaskakuje. Ale nie tym razem, moi kochani, nie tym razem.

"Pod skrzydłami miłości" to dojrzała powieść obyczajowa, którą z całego serca polecam wszystkim miłośniczkom gatunku. Książka Izabeli M. Krasińskiej zalicza się do popularnego ostatnio nurtu literatury kobiecej. Ma wszystkie cechy dobrej powieści: ciekawe portrety głównych bohaterów, dylematy natury moralnej i intrygujące zwroty akcji. A przede wszystkim jest bardzo, bardzo dobrze napisana. Autorka jest filologiem polskim, a jej wykształcenie pozwoliło na dopracowanie debiutanckiej powieści w najmniejszych szczegółach. Izabela M. Krasińska porusza niebłahe tematy: rodzicielstwa, zdrady oraz odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka. Napisana przez nią powieść wciąga gdzieś od siedemdziesiątej strony ;) (wcześniej myślałam, że to nie moje klimaty) i nie sposób jej odłożyć już do samego końca. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, nie spodziewałam się aż tak dobrej lektury.

Izabela M. Krasińska mocnym krokiem wkracza na rynek polskiej literatury obyczajowej, na którym może nieźle namieszać. "Pod skrzydłami miłości" to ciekawa propozycja, która może zaskoczyć szczególnie te czytelniczki, które, tak jak ja, nie liczyły na zbyt górnolotną literaturę. To nie jest kiepski romans, a świetna powieść obyczajowa! Polecam!

Izabela M. Krasińska "Pod skrzydłami miłości"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 302
data premiery: 23.11.2016

wtorek, 22 listopada 2016

Joanna Szarańska "Kocha, lubi, szpieguje" | Patronat medialny




Długo oczekiwana druga część przygód mistrzyni pakowania się w kłopoty, czyli "Kaliny w malinach", właśnie trafia na księgarniane półki. Trzymam w rękach jeszcze cieplutką, pachnącą drukiem książkę i uśmiecham się do siebie pod nosem. Warto było czekać na "Kocha, lubi, szpieguje". Joanna Szarańska powraca w nowej komedii, w której tym razem ciut więcej jest kryminału niż romansu.

Sympatyczna, nieco roztrzepana Kalina w pierwszej części (czyli "I że ci nie odpuszczę") została porzucona przed ołtarzem, ale nie byłaby sobą, gdyby nie wyszła obronną ręką z kłopotów. Joanna Szarańska postawiła sobie poprzeczkę wysoko. Z kontynuacjami jest ten problem, że często-gęsto druga część nie dorasta do pięt pierwowzorowi. Możecie odetchnąć z ulgą. Kalina nie straciła nic ze swojego uroku, a autorka daje prawdziwy popis swojego talentu. Już wiemy, że bohaterka lubi pakować się w kłopoty. Tym razem znów zostaje wpuszczona w maliny, kiedy przyjaciółka podrzuca jej dziecko. Kalina ponownie ląduje w dobrze sobie znanych terenach, czyli w Kamionkach, i zupełnie przypadkiem staje się główną podejrzaną o morderstwo. Cóż, nie byłaby sobą, gdyby nie wzięła spraw w swoje ręce.

Niełatwo o dobrą komedię. Często okazuje się, że humor jakiś nie taki, a bohaterowie zamiast bawić, wzbudzają niesmak. Joanna Szarańska, jako jedna z nielicznych autorek, potrafi mnie rozbawić do łez. Kapitalne dialogi, podszyty mocną dawką ironii humor sytuacyjny i cięte języki postaci sprawią, że nawet największe ponuraki uśmiechną się nad lekturą powieści "Kocha, lubi, szpieguje". Tym razem sprawa jest poważniejsza, wszak Kalinie przyjdzie rozwiązać sprawę najprawdziwszego morderstwa, nie tam żadnej szajki złodziei, a więc stawka jest znacznie wyższa. I - jak się zapewne domyślacie - rzecz robi się przez to jeszcze bardziej zabawna! Ale dobra zabawa to nie jedyne, co przygotowała dla swoich czytelników Joanna Szarańska. W swojej książce porusza bardzo ważny temat - pisze o porzucanych, szczególnie w okresie wakacyjnym, czworonożnych przyjaciołach. Jednym z bohaterów tej części jest sympatyczny kundelek, Młynek, a część dochodów ze sprzedaży "Kocha, lubi, szpieguje" zostanie przeznaczona na rzecz Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.

Jestem przekonana, że Kalina, Marek, Szparka i Młynek podbiją serca czytelników. "Kocha, lubi, szpieguje" to idealna propozycja na długie jesienne wieczory. Joanna Szarańska udowadnia tą książką, że może pochwalić się talentem komediowym i lekkim piórem, co na pewno pozwoli jej zjednać sobie serca kolejnych odbiorów. Moje już zdobyła! 

Joanna Szarańska, Kocha, lubi, szanuje"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 328
data premiery: 23.11.2016

sobota, 19 listopada 2016

Vanessa Diffenbaugh "Nie prosiliśmy o skrzydła" | Recenzja



Odkąd sama piszę wiem, jak trudno jest nadać książce dobry, chwytliwy tytuł, który decyduje o być albo nie być powieści. Rzadko kiedy sugeruję się wyłącznie tytułem i okładką, ale tym razem tak właśnie było. Niezwykle sugestywny, poruszający tytuł i przepiękna szata graficzna - oto dlaczego sięgnęłam po "Nie prosiliśmy o skrzydła". Na szczęście nie zawiodłam się i tym razem nie była to tylko pusta obietnica dobrej lektury, gdyż rzeczywiście trafiłam na frapującą powieść obyczajową, którą pochłonęłam jednym tchem.

"Nie prosiliśmy o skrzydła" to jedna z tych powieści, do których trzeba dojrzeć. Przypuszczam, że młode dziewczyny mogą się przy niej porządnie wynudzić. Tę książkę powinna przeczytać jednak każda kobieta, która ma dzieci. Nie zawsze macierzyństwo jest usłane różami, a wychowanie dziecka to ogromny trud - o tym wie chyba każda mama. "Nie prosiliśmy o skrzydła" to właśnie powieść o różnych odcieniach macierzyństwa. Tutaj nic nie jest proste i czarno-białe. Główna bohaterka, Letty, jest mamą piętnastoletniego Alexa i sześcioletniej Luny, ale dopiero po wyprowadzce swojej matki ma okazję zasmakować rodzicielstwa. Jako samotna mama musi borykać się z przeciwnościami losu i przekonać dzieci (i samą siebie!), że coś jej się w życiu może udać.

"Nie prosiliśmy o skrzydła" to nie tylko powieść o trudnym macierzyństwie. Vanessa Diffenbaugh porusza szereg ważnych tematów: pisze o trudach życia nielegalnych imigrantów, o "american dream", a także o pierwszej miłości, która podobno jest tą największą. Poszczególne wątki przeplatają się ze sobą, tworząc niezwykle realistyczną i wymowną powieść o nadziei i dążeniu do lepszego życia. Tę magiczną opowieść o lepszym jutrze czyta się z największą przyjemnością. Vanessa Diffenbaugh przekonuje nas, że warto, czasem za wszelką cenę, dążyć do zmian w swoim życiu i nie poddawać się, kiedy wiatr wieje nam w oczy. Obserwujemy stopniową przemianę Letty, jesteśmy świadkami dojrzewania dorosłej kobiety do macierzyństwa. Z jej historii możemy wyciągnąć daleko idące wnioski: dzieci rosną zbyt szybko, dziś nas potrzebują, a jutro będą mieć swoje sprawy. Od nas tylko zależy, co zrobimy z tą prawdą.

"Nie prosiliśmy o skrzydła" to powieść, która z pewnością przypadnie do gustu miłośniczkom książek wydawanych w seriach wydawniczych "Kobiety to czytają" i "Leniwa niedziela". Jeśli lubicie książki takich autorek jak Jodi Picoult czy Diane Chamberlain, proza Vanesy Diffenbaugh z pewnością przypadnie wam do gustu. Dylematy natury moralnej, złe decyzje i niejednoznaczne odpowiedzi - to lubię!

Vanessa Diffenbaugh, "Nie prosiliśmy o skrzydła"
Wydawnictwo Świat Książki, 2016
liczba stron: 352
data premiery: 09.11.2016

czwartek, 17 listopada 2016

Helen Fielding "Dziennik Bridget Jones. Dziecko" | Recenzja przedpremierowa



Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z Bridget Jones nie miałam nawet dwudziestu lat i pamiętam, co wówczas pomyślałam. Nie rozumiałam, jak w wieku 30 lat (toż to niemal wiek starczy!) można być taką niepoukładaną, ale już wtedy pokochałam uroczą Bridget, chociaż dzieliły nas lata świetlne. Dzisiaj ja jestem trochę starsza (i absolutnie nie zbliżam się do wieku starczego), Bridget niby też, ale w ogóle się nie zmieniła. I wiecie co? Cholernie dobrze ją rozumiem!

W każdym innym wydaniu ten scenariusz byłby nieporozumieniem: kobieta bzyknęła się z dwoma facetami, którzy nieustannie przewijają się przez jej życie i nie wie, z którym z nim zaciążyła. Porażka, co? Nie w przypadku Bridget. Helen Fielding ma wrodzony talent komediowy i nawet z pomysłu, który mógłby się wydawać po prostu idiotyczny, potrafi wycisnąć świetną komedię. Ta powieść ma w zasadzie dwie wady: czytelnicy znają jej zakończenie (a przynajmniej ci, którzy czytali "Szalejąc za facetem" - trzecią część, która w zasadzie jest czwartą, bo ta jest trzecia) i jest zdecydowanie za krótka. Uroczy happy end przyćmił smutek, że przecież Mark Darcy zaraz wykituje, a Bridget zostanie apetyczną wdówką. Bo, w razie gdybyście jeszcze nie wiedzieli, wydarzenia "Dziecka" toczą się przed "Szalejąc za facetem". Szkoda. Ale to jedyne, co mogę zarzucić tej lekturze.

Ignoruję komentarze i uwagi, jakoby Bridget Jones była lekturą idealną dla zakompleksionych, otyłych singielek. Nie kupuję tego, że Bridget jest tylko ikoną kobiet wyzwolonych i produktem czasów. Nie. Mam gdzieś, czy mój gust zostanie uznany za prosty i tani. Bridget jest urocza, a w "Dziecku" to udowadnia. Tylko ona mogła wpakować się w takie tarapaty i wyjść z nich obronną ręką. "Dziecko" skrzy się humorem, głównie sytuacyjnym. Niektóre sceny wydają się wręcz absurdalne, ale nie w wykonaniu Bridget. Nawet jeśli jest w ciąży. To jest stara, dobra Bridget, jaką pokochałam iks lat temu. Przyjemnie było spotkać się ze starą znajomą, nawet jeśli to nie było spotkanie najwyższych lotów. Odprężyłam się, ubawiłam i zrelaksowałam, a chyba o to chodzi?

"Dziennik Bridget Jones. Dziecko" to brakujące ogniwo pomiędzy drugą a trzecią częścią, coś jakby część druga i trzy czwarte. Trochę za krótka, ale dobrze, że Fielding zdecydowała się napisać tę książkę, wyjaśniając, co stało się w międzyczasie. Filmu nie widziałam, nie przepadam za adaptacjami, ale książka jak najbardziej przypadła mi do gustu.

Helen Fielding "Dziennik Bridget Jones. Dziecko"
Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2016
liczba stron: 304
data premiery: 21.11.2016

poniedziałek, 14 listopada 2016

Remigiusz Mróz "Behawiorysta" | Recenzja




Zazwyczaj Mróz mnie nie zawodzi. Wiem, że część blogerów kręciła nosem na "W cieniu prawa" i niektórzy czytelnicy uważają, że autor miewa lepsza i gorsze chwile, ale ja, na szczęście, trafiam na same dobre powieści jego autorstwa. Tym razem jednak Mróz mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że "Behawiorysta" będzie dobry, ale nie przypuszczałam, że zmiażdży wszystkie inne publikacje pisarza.

Jako blogerka rozpływam się w zachwytach nad twórczością Mroza. Jako autorka zazdroszczę czasu na pisanie i szybkości, z jaką produkuje kolejne powieści. Zawistni pewnie stwierdzą, że to za szybko, że za dużo. W środowisku słyszy się, że można napisać jedną, maksymalnie dwie dobre książki rocznie. Inaczej będą niedopracowane. Bzdura. Mróz nie traci na jakości, a "Behawiorysta" jest najlepszą jego książką. Napisał coś, czego jeszcze rzeczywiście w Polsce nie było. Zaangażował czytelnika w swoją książkę w pełnym tego słowa znaczeniu. Pozwolił uwierzyć odbiorcy, że ma wpływ na opisywane wydarzenia. To wystarczy, aby wciągnąć się na tyle, aby nie móc odłożyć lektury na półkę. "Behawiorysta" ma ponad 500 stron, a przeczytałam go w jeden wieczór i jeden poranek. Nie wiem, jak zareaguje na to wyznanie mój mąż, ale kocham Mroza.

Już rozpoczęcie wbija w fotel. Zamachowiec zamknął się z dzieciakami i nauczycielkami w przedszkolu i grozi, że zabije zakładników. Prokuratura prosi o pomoc swojego byłego pracownika, kontrowersyjnego Gerarda Edlinga, który specjalizuje się w komunikacji niewerbalnej. To dopiero początek. Służby są bezsilne. A Mróz zagląda głęboko w psychikę nie tylko ściganego, ale i ścigającego. Genialna powieść psychologiczna, której akcja pędzi w zawrotnym tempie. Skończyłam czytać ją dwa dni temu, a wciąż nie mogę się pozbierać. Mróz sporo zaryzykował zakończeniem. Wielu czytelników może mieć do autora pretensje, pytać "dlaczego?", ale ja uważam, że nie mógł napisać lepszego zakończenia tej historii. Cóż, ci, co znają Mroza, wiedzą, że nie zawsze wszystko dobrze się kończy.

"Behawiorysta" to petarda. Ogłusza już na pierwszej stronie, nie pozwala odetchnąć i nabrać dystansu. Mróz świetnie wypada nie tylko w seriach (Chyłka, Forst), ale także w powieściach, które stanowią odrębną historię. W moim odczuciu to najlepsza powieść Remigiusza Mroza. Oczywiście, polecam i niecierpliwie czekam na kolejne wcielenia autora.

Remigiusz Mróz, "Behawiorysta"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 500
data premiery: 26.10.2016

czwartek, 10 listopada 2016

Joanna Marat "Madonny z ulicy Polanki" | Recenzja




Joanna Marat powraca po rewelacyjnej książce "Jedenaście tysiący dziewic". Jej proza znów przenika do szpiku kości i zostawia w czytelniku trwały ślad. "Madonny z ulicy Polanki" to powieść mocna, wielowymiarowa i trudna. Tej książki nie da się przeczytać w jeden wieczór, trzeba jej poświęcić kilka dni, ale moim skromnym zdaniem - warto.

Krótkie, mocne zdania, wyraziste portrety psychologiczne bohaterów i trudna przeszłość - oto sposób na udaną powieść według Joanny Marat. I mnie ten sposób absolutnie przekonuje. Wracamy do części bohaterów znanych z "Jedenastu tysięcy dziewic", ale znajomość poprzedniej książki autorki nie jest niezbędna. "Madonny z ulicy Polanki" to bardzo luźna kontynuacja i powieść można potraktować jako odrębną historię. Spodziewajcie się naszpikowanej historią opowieści o kilku kobietach, o których można powiedzieć, że im w życiu nie wyszło. Ale one się nie poddają. Anka, Weronika, Gosia, Madzia i Dagmara z gorszym lub lepszym skutkiem walczą o swoje. "Madonny z ulicy Polanki" to mocna powieść o zapisanym w DNA cierpieniu i złym losie.

Joanna Marat długo kazała czekać czytelnikom na swoją kolejną powieść, ale oddała w ich ręce historię dopracowaną w każdym szczególe. Opowieściom autorki towarzyszy specyficzny, niepowtarzalny klimat, odrobinę mroczny, może trochę leniwy. Marat snuje swą historię jakby mimochodem, wtrącając ciekawe wnioski z obserwacji otoczenia. "Madonny z ulicy Polanki" zachwycają licznymi nawiązaniami do historii czy kultury. Z tej lektury wyłania się intrygujący portret przede wszystkim autorki: kobiety oczytanej, inteligentnej, z ogromną wiedzą o otaczającym świecie. W przeciwieństwie do znakomitej większości wydawanych współcześnie książek, "Madonny z ulicy Polanki" są dziełem. To jest powieść, której nie można zamknąć w sztywnych ramach.

Cokolwiek bym nie napisała, nie uda mi się oddać uroku i nastroju tej książki. Mam nadzieję, że was zaintrygowałam i przekonacie się sami, jaką wartościową prozę tworzy Joanna Marat. Ja jestem zachwycona "Madonnami z ulicy Polanki" i już czekam na kolejną powieść autorki. Wierzę, że będzie równie udana.

Joanna Marat "Madonny z ulicy Polanki"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 480
data premiery: 03.11.2016

środa, 9 listopada 2016

Rachel Abbott "Zabij mnie znów" | Recenzja



Broniłam się rękami i nogami przez twórczością Rachel Abbott. Dlaczego? Z reguły unikam "fenomenów wydawniczych", gdyż szumna promocja nie zawsze towarzyszy naprawdę dobrej lekturze. W końcu uległam. "Zabij mnie znów" to pierwsze i na pewno nie ostatnie moje spotkanie z tą autorką.

"Zabij mnie znów" to rasowy thriller. Abbott wnosi powiew świeżości na światowy rynek kryminałów i powieści sensacyjnych, zdominowany przez Skandynawów. Tutaj najważniejsze jest śledztwo, nie sam detektyw. Główna bohaterka, Maggie, może głośno powiedzieć, że jej się udało. Ma kochającą i wspierającą rodzinę, a jej życie zawodowe jest pasmem sukcesów. Pewnego dnia jednak Duncan znika bez śladu, a wokół Maggie zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ktoś morduje kobiety łudząco podobne do naszej bohaterki. Jak się zapewne domyślacie, zaginięcie męża nie jest przypadkowe. Racja, tutaj NIC nie jest przypadkowe. Każde zdarzenie znajduje swoje logiczne wyjaśnienie.

Rachel Abbott stworzyła wiarygodne portrety psychologiczne bohaterów. To nie są postacie papierowe, bez wyrazu, czarno-białe. Zmieniają się, czasem zadziwiając tym nawet samych siebie. Uwielbiam takie niejednoznaczne powieści, których bohaterowie przechodzą wewnętrzną przemianę. Cóż, zgadzam się z Szymborską, że tyle znamy siebie, na ile nas sprawdzono, a Rachel Abbott weryfikuje charaktery swoich postaci w ekstremalnych warunkach. "Zabij mnie znów" to zgrabne połączenie thrillera psychologicznego i kryminału. Spodoba się z pewnością miłośnikom obu gatunków literackich. A odpowiedź na pytanie "kto zabija?" wbije was w fotel. Dawno nie czytałam powieści z tak dobrym zakończeniem.

Tym razem chwytliwe hasło "sensacja rynku wydawniczego" na okładce książki znajduje swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Chociaż powieść nie jest pozbawiona błędów (mam wrażenie, że tłumacz czasem poszedł na skróty), to z pewnością jest to jeden z lepszych "fenomenów" ostatnich miesięcy. Polecam!

Rachel Abbott "Zabij mnie znów"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 512
data premiery: 12.10.2016

poniedziałek, 7 listopada 2016

Katarzyna Puzyńska "Dom czwarty" | Recenzja




To siódme spotkanie z policjantami z kultowego już Lipowa. Czytelnicy z ogromną niecierpliwością czekają na każdą kolejną część cyklu, nic więc dziwnego, że autorka pracuje w pocie czoła, aby zadowolić swoich fanów. Czy narażę się im za bardzo, jeśli napiszę, że z chęcią przekonałabym się, jak wypadłaby Katarzyna Puzyńska w powieści niebędącej częścią serii o Lipowie?

Główną osią "Domu czwartego" jest tajemnicze zaginięcie komisarz Klementy Kopp, która po czterdziestu latach wraca w rodzinne strony, aby raz na zawsze rozstrzygnąć, czy człowiek, który odsiaduje wyrok za morderstwo, rzeczywiście jest winien zarzucanego czynu. Jeszcze zanim zaczęłam czytać, wiedziałam, co się stało, a właściwie co się stać nie mogło. Nie jestem przekonana, czy wplątywanie głównych bohaterów (w poprzedniej serii aspirant Daniel Podgórski był głównym podejrzanym w sprawie o morderstwo) w opisywane wydarzenia w sposób, w jaki robi to teraz Katarzyna Puzyńska, to dobry pomysł. Zaciera się granica pomiędzy śledczym, ofiarą i sprawcą. Już w recenzji "Łaskuna" pisałam, że tęsknię za klimatem z pierwszych części serii i podtrzymuję tę opinię. Niestety, nie kupuję nagłej przemiany Podgórskiego. W którymś momencie przestał być dla mnie wiarygodną postacią i po lekturze "Domu czwartego" podtrzymuję moją opinię.

Wydarzenia przedstawione w poprzednich częściach były bardziej prawdopodobne, tymczasem "Dom czwarty" to już drugi, po "Łaskunie", tom, który kłóci się z koncepcją pięciu początkowych książek. Intryga jest bardzo dobrze skonstruowana. Chyba nikt nie podejrzewałby autorki, że pokusi się o najbardziej oczywiste rozwiązanie, dzięki czemu zakończenie potrafi zaskoczyć. Podoba mi się wątek historyczny. Katarzyna Puzyńska wraca do wydarzeń z trzydziestego dziewiątego roku, kiedy nad jeziorem Bachotek doszło do okrutnej egzekucji. Wydarzenia z przeszłości są wciąż żywe. Komuś bardzo zależy, aby prawda nie wyszła na jaw. Puzyńska poświęca dużo uwagi nie tylko na odpowiedzi na pytanie "kto zabił?", ale też "dlaczego to zrobił?". Dba o wiarygodne portrety nie tylko głównych postaci, ale też osób z ich najbliższego otoczenia. Na szczególną uwagę zasługuje Oskar - dziecko, które płaci za błędy dorosłych.

Zastanawiam się, czy to nie jest dobry czas, aby spróbować czegoś nowego. Pewnie większość czytelników się ze mną nie zgodzi, ale mnie marzy się powiew świeżości w twórczości Puzyńskiej. Jestem baaaardzo ciekawa, jak wypadłaby w całkiem nowej powieści. Jakich bohaterów powołałaby do życia? Gdzie umieściłaby akcję książki? Może kiedyś się dowiem?

Katarzyna Puzyńska "Dom czwarty"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 576
data premiery: 08.11.2016

niedziela, 6 listopada 2016

Za co czytelniczki pokochały Jagodno?



To już koniec cyklu "Stacja Jagodno". Wszystkie tajemnice zostały wyjaśnione, a problemy rozwiązane. To właśnie za sprawą książek, których akcja rozgrywa się w Jagodnie, o Karolinie Wilczyńskiej usłyszało szersze grono czytelniczek. Za co pokochały Jagodno? Co takiego czarującego jest w cyklu, który podbił serca tysięcy Polek?

"Serce z bibuły" to czwarty, chyba najbardziej feministyczny tom cyklu "Stacja Jagodno". Karolina Wilczyńska ma dla swoich czytelniczek szereg płynących prosto z serca rad. Bohaterki idą z uśmiechem przez życie, nie zważając na przeciwności losu. Pozwalają sobie na chwile słabości, ale ocierają łzy, podnoszą się i idą dalej. Czyż nie o to chodzi w życiu? I w tym właśnie tkwi sekret popularności "Stacji Jagodno". To nie jest cykl, który można czytać wybiórczo. Warto poświęcić kilka(naście) wieczorów i przenieść się wraz z bohaterkami do magicznego Jagodna. Płynące z lektury mądrości życiowe wzbogacą życie kobiety w każdym wieku.

Tym razem główną postacią jest Jadwiga, żona alkoholika i matka pięciorga dzieci, która po śmierci męża bierze sprawy w swoje ręce. Życie jej nie rozpieszcza, a mimo to potrafi dostrzec w ponurej rzeczywistości szansę dla siebie. Cykl "Stacja Jagodno" jest, mimo podejmowanej tematyki, bardzo optymistyczny. Bohaterowie są tacy jak my, to ludzie z krwi i kości, których życie nie jest usłane różami. Pełne uroku Jagodno jest miejscem, w którym każdy z nas chciałby się znaleźć, a dom babci Róży przyciąga życiowych rozbitków. Niezwykle sugestywne opisy prostych, codziennych czynności dodają lekturze głębi i magii. Zwykła herbata może inaczej smakować w znakomitym towarzystwie, czego "Stacja Jagodno" jest najlepszym dowodem.

Czytelniczki pokochały "Stację Jagodno" i jestem pewna, że autorka nie uniknie pytań o możliwość powrotu w te strony. Kto wie, może się jeszcze na to zdecyduje? Tymczasem pędźcie do księgarni i zaopatrzcie się w paczkę chusteczek. Będzie wam potrzebna.

Karolina Wilczyńska "Stacja Jagodno. Serce z bibuły"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 317
data wydania: 26.10.2016

czwartek, 3 listopada 2016

Bartosz Szczygielski "Aorta" | Recenzja



Bartosz Szczygielski to nowe nazwisko w polskim kryminale. Akcję swojej debiutanckiej powieści autor umieścił w ostatnio nieco zapomnianym, choć owianym legendarną, złą sławą Pruszkowie. Debiut Szczygielskiego to powieść mocna, zaskakująca i twarda. Komu może się spodobać?

Pruszków, luksusowe osiedle. To właśnie w jednym z mieszkań w tej enklawie zostają znalezione zmasakrowane zwłoki młodej kobiety. Już same opisy miejsca zbrodni przyprawiają o mocne bicie serca. Akcja przyspiesza, kiedy do akcji wkracza Gabriel Byś z Komedy Stołecznej Policji w Warszawie. Okazuje się, że sprawa morderstwa może być powiązana z bardzo wpływowym, ważnym w przestępczym półświatku człowiekiem. Przyznam, że osobiście wolę trochę "lżejsze" kryminały, a wydłubane oczy to nie do końca moje klimaty, ALE. No właśnie. Bartosz Szczygielski pisze tak dobrze, że nie sposób powiedzieć o tym debiucie złego słowa, nawet jeśli klimat tej książki nie do końca wpasowuje się w gusta czytelnika.

"To nie może być debiut" - myślę tak za każdym razem, kiedy mam do czynienia z naprawdę dobrą prozą młodego debiutanta. Szczygielski proponuje coś innego - kryminał dojrzały, ambitny. Chociaż rzeczywiście nieco przeszkadzały mi zbyt krwawe fragmenty, moim zdaniem - nie do końca tej książce potrzebne, to koniec końców jestem zachwycona mocą, z jaką autor wchodzi na ten trudny rynek. "Aorta" to bezkompromisowa i twarda propozycja. Tej książki nie przeczytacie w jeden wieczór, bo nie jest to lektura łatwa, lekka i przyjemna. Szczygielski zastanawia się nad ludzką naturą i wystawia swoich bohaterów na ogromną próbę. Do czego może się posunąć doprowadzony do ostateczności człowiek? 

Mam wrażenie, że Bartosz Szczygielski może namieszać na polskim rynku wydawniczym. Jeśli "Aorta" jest jego debiutem, aż boję się, co ten facet trzyma jeszcze w szufladzie. Jeśli lubicie nieco mroczną, mocną i ambitną powieść kryminalną, trafiliście pod właściwy adres. Zapamiętajcie to nazwisko.

Bartosz Szczygielski "Aorta"
Wydawnictwo WAB, 2016
liczba stron: 396
data premiery: 28.09.2016

wtorek, 1 listopada 2016

Natasza Socha "Biuro przesyłek niedoręczonych" | Recenzja przedpremierowa



Najpierw zobaczyłam okładkę. Przepadłam. Nie miałam pojęcia, o czym jest ta książka, ale wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Od jakiegoś czasu obserwuję rozwój Nataszy Sochy. Zmiana wydawcy wyszła jej na dobre. Jej proza dojrzała, nabrała zupełnie nowych barw. Socha "Hormonią" i "Dzieckiem last minute" udowodniła, że jest autorką uniwersalną i potrafi pisać nie tylko lekkie, zabawne historie. "Biurem przesyłek niedoręczonych" stawia symboliczną kropkę nad "i" oraz potwierdza, że w polskim obyczaju ma jeszcze dużo do powiedzenia.

Uwielbiam świąteczne klimaty. Wnioskując po listach bestsellerów, nie tylko ja. Kiedy dowiedziałam się, że Natasza Socha pisze taką właśnie zimową historię, ucieszyłam się. Wiedziałam, że to nie będzie tania komercha. Bo, no cóż, zdarza się tak, że te świąteczne opowieści przyprawiają o mdłości od nadmiaru lukru. "Biuro przesyłek niedoręczonych" jest inne, niesztampowe, a jedyne, o co przyprawia, to szybsze bicie serca. Natasza Socha stworzyła kolejną genialną historię. Uwierzcie mi, obok tej historii nie można przejść obojętnie. Miała kapitalny pomysł i w pełni go wykorzystała. Zuzanna rozpoczyna pracę w biurze przesyłek niedoręczonych. Tam trafia na ślad przepięknej historii znajomości kobiety i mężczyzny, którzy od trzydziestu ośmiu lat nie mogą się spotkać. Bierze sprawy w swoje ręce i postanawia pomóc losowi.

Ta powieść rozgrzeje wasze serca w długie, mroźne wieczory. Jedyne, czego mi brakowało w trakcie lektury, to śniegu za oknem. Wszystko inne zapewniła Natasza Socha. Oderwałam się na jeden wieczór od rzeczywistości, zatraciłam w świecie opisywanym przez autorkę. Ostatnio miałam kryzys czytelniczy, nie mogłam trafić na książkę, która w pełni by mnie usatysfakcjonowała. Socha zakończyła tę złą passę. Jej powieść jest świeża i niesztampowa, a przedstawione przez nią losy bohaterów nie tylko bawią, ale też wzruszają do łez. Moim ulubieńcem jest Stanisław - uroczy starszy pan, który każdego potencjalnego gościa wita soczystym "spierdalaj" i nie wpuszcza do swojego świata nikogo. Genialne kreacje bohaterów potwierdzają, że Socha jest w szczytowej formie. Swoją drogą - utrzymuje tę formę już od trzech książek.

Przeczytajcie "Biuro przesyłek niedoręczonych", a nie będziecie zawiedzeni. Jedyną wadą tej powieści jest to, że za szybko się kończy. Natasza Socha swoją nową książką udowadnia mocną pozycję na rynku polskiej literatury obyczajowej. To już nie jest Socha z "Maminsynka" czy "Macochy". To Socha dojrzała, która wie, czego potrzebują bardziej świadomi czytelnicy. Popieram Fabisińską - "Biuro przesyłek niedoręczonych" to mistrzostwo gatunku.

Natasza Socha, "Biuro przesyłek niedoręczonych"
Wydawnictwo Pascal, 2016
data premiery: 09.11.2016