Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historia. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 stycznia 2018

Sylwia Winnik "Dziewczęta z Auschwitz"




Sylwia Winnik "Dziewczęta z Auschwitz"
Wydawnictwo MUZA SA, 2018
Data premiery: 24.01.2018 r.
Liczba stron: 304

Dzisiaj przypada 73. rocznica wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Obozu nie pracy, a zagłady. Obozu, określanego też mianem fabryki śmierci. Obozu, w którym w ciągu pięciu lat jego istnienia, zginęło od 1 do 1,5 miliona ludzi. Każdy z nas zna te fakty, te liczby. Oświęcim w świadomości Polaków, i nie tylko, kojarzy się dość jednoznacznie. Z ludobójstwem.
Wczoraj późnym wieczorem, na kilka godzin przed rozpoczęciem obchodów rocznicy wyzwolenia obozu, skończyłam czytać "Dziewczęta z Auschwitz". Trudny temat wybrała sobie Sylwia Winnik na debiutancką książkę. Trudny, ale jakże potrzebny, ważny. Winnik oddała głos kobietom, które Auschwitz przeżyły. Wróciły z fabryki śmierci żywe. Słyszały jęki konających, z niepokojem zerkały w stronę unoszącego się z kominów dymu. Dymu nad Birkenau. Jak same przyznają, są ostatnimi świadkami historii i muszę mówić, muszą pisać o Auschwitz. Bo kiedy one odejdą, książki zostaną. "Dzewczyny z Auschwitz" to nie tylko reportaż, ukazujący ogromną skalę ludobójstwa. To także, a może przede wszystkim przestroga. Przed nienawiścią, przez segregacją. Każda z dwunastu kobiet opowiada o tym, co przeżyła, czego doświadczyła. Są wśród nich Leokadia, której synek był najmłodszą ofiarą Marszu Śmierci, Zofia, która w Auschwitz przyszła na świat, a także Barbara, na której oczach zmarła 5-letnia, niewinna dziewczynka. Co ważne, wszystkim bohaterkom udało się ocalić to, co najcenniejsze - człowieczeństwo. Przyszło im żyć w strasznych czasach, a mimo to mam wrażenie, że miały w sobie więcej zrozumienia i empatii niż pokolenia współczesnych 20- i 30-latków.
Tekst książki ilustrowany jest niezwykle sugestywnymi, zapadającymi w pamięć fotografiami. Sylwia Winnik spisała niezwykle interesujące, wyciskające łzu z oczy i zmuszające do refleksji historie. I zrobiła to w sposób poprawny. Nie jest to publikacja pozbawiona wad, ale jak na debiut, bardzo mocna. Te drobne potknięcia nie mają jednak większego znaczenia podczas lektury całości, a Sylwia Winnik ma zadatki na świetną reportażystkę. 

sobota, 4 listopada 2017

Magdalena Wala "Rozalia"



Magdalena Wala "Rozalia"
Wydawnictwo Czwarta Strona
Data premiery: 25.10.2017 r.
Liczba stron: 372


PATRONAT MEDIALNY


Czego szukacie w książkach? Długo zastanawiałam się nad odpowiedzią, czego ja oczekuję. Szukałam, eksperymentowałam, zaliczałam mniej lub bardziej udane flirty. W końcu doszłam do wniosku, że najważniejsza jest dla mnie pasja. Pasja autora. To niebywale trudne zadanie - przekazać na kartach powieści swą pasję, zarazić nią czytelnika. Magdalena Wala należy do grupy tych pisarzy, którym się to udaje. "Rozalia" to kolejna z jej kapitalnych powieści obyczajowo-historycznych, w której na kolejnych stronach pasja autora jest wręcz namacalna. Pasja do historii, pasja do książek. Już sama dedykacja - "Żyjącym książkami" - jest swoistą obietnicą niesamowitej przygody literackiej. W "Rozalii" dopracowane są każdy szczegół, każde słowo. Po "Mariannie" podniosłam autorce poprzeczkę naprawdę wysoko. To naturalne, że po lekturze "Rozalii" pojawiają się porównania. Rozalia jest siostrą Marianny. Magdalena Wala zresztą przygotowała niespodziankę dla swoich wiernych czytelników - w kilku scenach pojawia się Marianna, dowiadujemy się, co słychać u naszej starej znajomej, ale pierwsze skrzypce gra tutaj Rozalia, która nie zamierza dać się wydać za Moskala. Schronienie znajduje w majątku w Czarnowcu. Na miejscu okazuje się, że w posiadłości dzieją się dziwne rzeczy. Rozalia podejrzewa, że w pobliskich ruinach ukrywa się spiskowiec, poszukiwany przez austriackie władze. Rozalia, jako prawdziwa patriotka, zamierza ostrzec mężczyznę. Nie zdradzę wam, oczywiście, jak kończy się ta historia. Możecie być jednak pewni, że czeka was spora dawka humoru, tajemnic i... miłości. Czytałam wiele powieści historycznych, ale tylko Magdalena Wala potrafi w tak lekki i przyjemny sposób przekazać nam wiedzę. Jestem przekonana, że nawet ci, którzy za historią nigdy nie przepadali, odnajdą się w świecie Rozalii. Historia w wydaniu Wali to nie daty, bitwy czy drzewa genealogiczne polskich królów. To ludzie, tacy sami jak my.
Wracając do porównań, które nasuwają się po lekturze "Rozalii". Myślałam, że to niemożliwe, ale "Rozalia" wydaje się jeszcze bardziej dopracowana niż "Marianna". Widać ogrom pracy, jaki pisarka włożyła w stworzenie dzieła. Chapeau bas!

piątek, 15 września 2017

Agnieszka Walczak-Chojecka "Nie czas na pożegnanie"






Agnieszka Walczak-Chojecka autorka "Nie czas na pożegnanie"
Wydawnictwo Filia, 2017
Data premiery: 20.09.2017
Liczba stron: 380


RECENZJA PRZEDPREMIEROWA


Wbrew temu, co sugeruje tytuł, przyszedł czas na pożegnanie. Pożegnanie z bohaterami sagi bałkańskiej. W tej książce po raz ostatnio spotykamy się z Jasminą, Draganem, Oliją, Katarzyną i innymi. Trochę bałam się tej lektury. Dlaczego? Cóż, zakończenie drugiego tomu było takie, że w skrycie ducha zastanawiałam się, co w temacie można jeszcze napisać. Przyznaję: bałam się, że trzeci tom będzie odgrzewanym kotletem, jak w przypadku wielu kilkutomowych serii. Nic bardziej mylnego. Cała saga bałkańska trzyma bardzo wysoki poziom, a jej zakończenie jest bardzo mocne. "Nie czas na pożegnanie" to doprawdy godne pożegnanie, domknięcie wszystkich wątków. I właściwie do samego końca nie wiemy, czy bohaterowie po tym, co przeszli, będą w stanie wyjść z mroku i pójść przed siebie razem, trzymając się za rękę, nawet jeśli nie w tym samym, to chociaż w podobnym kierunku. Na co postawią: na miłość, na zapomnienie, a może na pożegnanie? Ta część obfituje w liczne zwroty akcji, wielokrotnie miałam podczas lektury wrażenie, że autorka odkryła już wszystkie karty i niczym nie jest w stanie mnie już zaskoczyć, aby po chwili odkryć, że byłam w błędzie. Mnóstwo emocji, przełomowych, wyciskających łzy z oczu decyzji, a przede wszystkim istota człowieczeństwa - to wszystko czeka na Was w powieści "Nie czas na pożegnanie". Jeśli jeszcze nie znacie tej sagi, koniecznie nadróbcie zaległości. W innym przypadku nawet nie muszę namawiać go do lektury. Polecam. Jestem ciekawa, co Agnieszka Walczak-Chojecka przygotuje dla swoich czytelników po tak udanej sadze.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Magdalena Wala "Rzymskie odcienie miłości"






Magdalena Wala "Rzymskie odcienie miłości"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2017
Liczba stron: 378
Data premiery: 05.07.2017 r.


Kiedyś przemknęła mi przez głowę myśl, aby studiować historię. To był jeden z moich ulubionych przedmiotów w szkole. Dlaczego więc zrezygnowałam z tego zamysłu? Cóż, zniechęciła mnie konieczność dogłębnej analizy starożytności. Nigdy nie przepadałam za tą epoką, ale zachwyciła mnie "Marianna", poprzednia powieść historyczna Magdaleny Wali, dlatego dałam też szansę "Rzymskim odcieniom miłości". I co? Jestem zachwycona. Nie mówię, że książki Magdy osadzone we współczesności są złe, ale... te historyczne są genialne. Wprost fenomenalne. Podczas lektury "Rzymskich odcieni miłości" bawiłam się wybornie. Lekki styl, cięty język i charakterna główna bohaterka decydują o sukcesie tej powieści. Trochę to komedia, trochę romans, trochę obyczaj. A na dokładkę mamy wątek kryminalny. Usilne starania młodziutkiej Felicji, aby... nie wyjść za mąż, rozpalają w czytelniku ciekawość, jak się ta cała historia skończy. Tę książkę broni ogromna wiedza Magdaleny Wali, która z wykształcenia - i zawodu - jest historykiem. Liczne wtrącenia, anegdoty i opisy życia Rzymian sprawiają, że... starożytność da się lubić. Dotychczas uważałam Rzymian za ludzi z... innej epoki po prostu. Tak odkrywczo. Dzisiaj wiem, że to ludzie tacy sami jak my. Magdalena Wala odczarowała mi tę starożytność i z niecierpliwością czekam na jej kolejną powieść osadzoną w przeszłości. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że "Rzymskie odcienie miłości" to powieść nie w moim guście, a jednak przeżyłam bardzo przyjemne zaskoczenie.

wtorek, 4 lipca 2017

Katarzyna Kołczewska "Odzyskać utracone"




Katarzyna Kołczewska "Odzyskać utracone"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, seria Kobiety To Czytają
Data premiery: 04.07.2017 r.
Liczba stron: 448


Katarzyna Kołczewska na swoją nową książkę kazała czekać długie dwa lata. Teraz już rozumiem, dlaczego. Pisarka wraca z powieścią dopracowaną, która wymagała od niej mnóstwo pracy i zaangażowania. Jeśli liczycie na lekturę, która, tak jak poprzednie książki Kołczewskiej, czyta się sama, możecie się przeliczyć. "Odzyskać utracone" to powieść o wiele bardziej surowa, wymagająca od czytelnika maksymalnego skupienia. Kraków, Warszawa - nawet jeśli nie uważaliśmy na lekcjach historii, wiemy, jak wyglądała wojna w tych miastach. Z książek, filmów. A zapomniany Białystok? Katarzyna Kołczewska niespiesznie snuje opowieść osadzoną w mieście, gdzie po pojawieniu się Niemców zapadła radość. Jak to możliwe? Czego mieszkańcy doświadczyli pod okupacją sowiecką? Tego wszystkiego dowiecie się z lektury powieści "Odzyskać utracone". To opowiedziana z ogromnym rozmachem historia dwóch kobiet - matki i córki, które zostały rozdzielone przez wojnę. Zesłana na daleką Syberię Miranda wraca po 10 latach do domu, ale już nic nie jest takie samo. Niedopowiedzenia, przesiąknięta chłodem atmosfera i wzajemne pretensje tworzą klimat tej powieści. Ogromną wadą książki jest brak przypisów. Lwia część dialogów została napisana w języku rosyjskim, którego nigdy się nie uczyłam i którego nie rozumiem. Brak przypisów psuje radość z obcowania z tą książką.

czwartek, 16 lutego 2017

Agnieszka Walczak-Chojecka "Nie czas na zapomnienie" | Recenzja przedpremierowa





Niezwykle emocjonująca i wyciskająca łzy z oczu historia dwojga ludzi rozdzielonych przez wojenną zawieruchę. Trzyma w napięciu do samego końca. Gorąco polecam!  


Dobra wiadomość dla czytelników Agnieszki Walczak-Chojeckiej: drugi tom sagi bałkańskiej ukaże się już za sześć dni. Pierwsza część, "Nie czas na miłość", podbiła moje serce i z niecierpliwością czekałam na więcej. Kiedy więc zostałam poproszona o przygotowanie rekomendacji na tylną okładkę "Nie czas na zapomnienie", szczerze się ucieszyłam. Lektura nie zawiodła moich oczekiwań.

Agnieszka Walczak-Chojecka przekonuje swoich czytelników, że nadzieja naprawdę umiera ostatnia. Jasminie udało się wydostać z oblężonego Sarajewa, lecz to dopiero początek jej wędrówki. Młoda dziewczyna musi podjąć decyzję z gatunku tych najtrudniejszych. Los rzuci ją do Polski, gdzie na wiadomość o swoim synu czeka Katarzyna. Obie kobiety połączy wiara w odnalezienie Dragana. Chyba już nikt, poza Jasminą i Katarzyną, nie wierzy w to, że chłopak przeżył wojnę na Bałkanach. Nowa książka Agnieszki Walczak-Chojeckiej to zaskakująca opowieść o najbardziej odległych zakamarkach ludzkiej pamięci i.... miłości. Miłości ponad wszystko.

Czy przyszedł już czas na miłość? A może to czas zapomnienia? Agnieszka Walczak-Chojecka z wrażliwością prowadzi dalsze losy bohaterów powieści "Nie czas na miłość", przywracając nadzieję w to, że po nawet najbardziej gwałtownej burzy na niebie zawsze pojawia się słońce. Zawsze. Musimy w to wierzyć. To wzruszająca i przepiękna historia o sile uczucia, które pozwala przetrzymać najtrudniejsze chwile. Romeo i Julia lat 90. XX wieku powracają z ogromnym rozmachem. Agnieszka Walczak-Chojecka posiada dar do pisania w sposób lekki o sprawach najwyższej wagi. Tam, gdzie kończy się polityka, zaczyna się dramat zwykłego człowieka. I właśnie o tym zwykłym człowieku pisze Walczak-Chojecka w "Nie czas na zapomnienie".

Pisarka oddaje rzeczywistość taką, jaką jest, nie omija trudnych tematów, chociaż wydarzenia historyczne są w tej powieści przede wszystkim tłem prawdziwego dramatu. Uwielbiam takie książki, w których autor, posługując się historią jednostki, daje świadectwo Wielkiej Historii. Widać tutaj ogrom pracy, jaki autorka włożyła w swą nową powieść. Dopracowana w każdym szczególne, bardzo dobrze napisana książka stanowi kontynuację równie udaną, co tom pierwszy sagi bałkańskiej. Obawiałam się tej lektury. Powieść "Nie czas na miłość" była tak dobra, że najzwyczajniej w świecie bałam się, iż autorka nie podoła temu wyzwaniu. Na szczęście, mój lęk okazał się niesłuszny.

Cóż mogę dodać więcej, niż to, co napisałam już w rekomendacji tej książki? "Nie czas na zapomnienie" to jest pozycja naprawdę godna polecenia. To, co najlepsze, Agnieszka Walczak-Chojecka zostawia na sam koniec. Zakończenie jest tak dobre, że nie mogę doczekać się trzeciego tomu! Kiedy, Agnieszko, kiedy?

Agnieszka Walczak-Chojecka "Nie czas na zapomnienie"
Wydawnictwo Filia, 2017
data premiery: 22.02.2017

niedziela, 4 września 2016

Anna Klejzerowicz "Zaginione miasto" | Recenzja



Stęskniłam się za Emilem, Martą, a przede wszystkim za Gdańskiem i kryminalnymi zagadkami prosto znad Motławy. Przeczytałam wszystkie części serii z dziennikarzem śledczym Emilem Żądło w roli głównej, dlatego i do tej lektury podeszłam z wielkimi nadziejami. Anna Klejzerowicz nie zawodzi i po raz kolejny ma dla nas świetnie skonstruowaną zagadkę kryminalną.

Co wspólnego mają poszukiwania zaginionego w dżungli amazońskiej miasta z nazistowskimi Niemcami? I gdzie w tym wszystkim miejsce dla zabójstwa popełnionego we współczesnym Gdańsku? Cóż, miłośnicy prozy Anny Klejzerowicz nie będą zdziwieni, kiedy przyznam, że autorce udało się całkiem wdzięcznie połączyć te wszystkie elementy i stworzyć intrygującą i wciągającą powieść kryminalną. Nie mniej emocjonujące okazują się wątki obyczajowe i dalszy ciąg znajomości Marty oraz Emila. Cóż, nawet jeśli nie stanowią do końca dobranej pary w życiu prywatnych, zagadki kryminalne z historią i architekturą w tle rozwiązują, jak nikt inny. Ale po kolei.

Tym razem Anna Klejzerowicz podąża śladami ostatniej wyprawy Percy'ego Fawcetta, z której podróżnik nigdy nie powrócił. Nie znaleziono również jego ciała. Cóż stało się w amazońskiej dżungli? Czy udało mu się odnaleźć mistyczne, prastare, zaginione miasto? Tego się nie dowiemy, ale Klejzerowicz w zadziwiająco lekki i przyjemny sposób przybliża nam tę historię, dodając do tego, oczywiście, współczesną zagadkę kryminalną. Autorka podąża znanymi sobie schematami i to jest klucz do jej sukcesu. Potężna wiedza, długie miesiące, a może nawet lata przygotowań oraz swoista lekkość wypowiedzi autorki - to wyróżnia serię. Chwała pisarce za to, że potrafi połączyć przyjemne z pożytecznym i zapewnić czytelnikowi nie tylko rozrywkę, ale także podsunąć garść ciekawostek historycznych.

Jedyne zastrzeżenie mam do przydługich monologów i dialogów, które usypiają akcje. Szkoda, że w trakcie wypowiedzi, których zapis czytamy przez trzy czy cztery strony, bohaterowie nie mrugają, nie oddychają, nie przechadzają się po pokoju i nie uśmiechają się, przez co dialogi sprawiają momentami wrażenie papierowych i nienaturalnych. To jednak niewielki zgrzyt, na który jestem w stanie przymknąć oko, gdyż całość jest bardzo, bardzo dobra.

Dziękuję Wydawnictwu Replika za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Anna Klejzerowicz "Zaginione miasto"
Wydawnictwo Replika, 2016
liczba stron: 320
data premiery: 30.08.2016

sobota, 30 lipca 2016

Jerzy Ciszewski "Ojciec'44" | Recenzja



Ojciec autora publikacji, Jerzy Ciszewski brał udział w Powstaniu Warszawskim, a "Ojciec'44" jest swego rodzaju hołdem złożonym ku jego czci. Czytelnicy otrzymali książkę, której autor nie zastanawia się nad sensem zrywu narodowowyzwoleńczego, nie opisuje życia codziennego Warszawiaków i nie kreuje bohatera romantycznego. Nie. Jeśli szukacie właśnie tego, zajrzyjcie do innych publikacji o Powstaniu. Tutaj doświadczycie przede wszystkim czystej sensacji.

Kim był Jerzy Ciszewski, pseudonim "Mötz"? Jako jedynemu powstańcowi udało mu się zestrzelić nad Warszawą samolot wroga. Był jedną z najbardziej znanych postaci walczących z Niemcami podczas Powstania Warszawskiego. Został ranny podczas pamiętnego sierpniowego zrywu, i prawdopodobnie właśnie to pozwoliło mu przeżyć. Jego syn, Jerzy Ciszewski junior próbuje przybliżyć nam sylwetkę ojca, opisując dni walczącej Warszawy w niezwykle realistyczny sposób.

"Ojciec'44" to ciekawy portret jednego z powstańców walczących o Warszawę, a jednocześnie powieść sensacyjna mocno osadzona w realiach drugiej wojny światowej. To obraz miasta, w którym wciąż tli się iskierka nadziei, mimo beznadziejnego położenia. "Ojciec'44" nie jest książką dla ludzi o słabych nerwach. Opisy są bardzo naturalistyczne, dzięki czemu Ciszewskiemu udaje się przybliżyć skalę tragedii. Jeśli dotychczas czytaliście tylko romantyczne historie z powstaniem tłem, to dobra lektura na otrzeźwienie. Sceny Warszawy na skraju epidemii ze względu na piętrzące się stosy trupów czy wzmianki o cywilach wykorzystywanych przez Niemców jako przynęta na "bandytów" otwierają oczy i pozwalają zrozumieć, co w 44. roku tak naprawdę działo się w Warszawie. Współcześnie w popkulturze powstanie obrosło wieloma mitami, z którymi "Ojciec'44" skutecznie się rozprawia.

Książkę warto przeczytać ze względu na realistyczne opisy i portret głównego bohatera, jednak nie do końca jestem przekonana co do rozwiązań fabularnych. To nie jest klasyczna powieść, gdyż jest pozbawiona głównego wątku, intrygi, wokół której rozgrywałaby się całość. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie wyobrażałam sobie powieść sensacyjną osadzoną w czasach powstania, co sugeruje wydawca w blurbie. Autor próbował pozbierać wspomnienia ojca w jedną całość, dodał trochę fikcji literackiej, jednak zabrakło mi głównego przedmiotu fabuły. Jest tutaj całe mnóstwo wątków pośrednich, każdy rozdział opowiada właściwie inną historię, ale jeśli już publikacja jest sprzedawana czytelnikom jako powieść, powinien pojawić się dominujący, główny wątek, dlatego nie przyznaję "Ojcu'44" bardzo wysokiej oceny, chociaż oczywiście polecam i cieszę się, że ta książka powstała. To piękne, że pamiętamy.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Jerzy Ciszewski "Ojciec'44"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 256
data premiery: 20.07.2016

czwartek, 28 lipca 2016

Patronat medialny: Magdalena Wala "Marianna" | Recenzja przedpremierowa



Powieść historyczna nie musi być nudna, a o przeszłości można pisać inaczej niż opisując liczne bitwy i podsuwając czytelnikowi mnóstwo dat. Okazuje się, że można stworzyć książkę, której akcja rozgrywa się w przeszłości, i dotrzeć do szerszego grona odbiorców. "Marianna" to przede wszystkim świetna powieść obyczajowa, która przypadnie do gustu nie tylko miłośnikom powieści historycznych.

Kiedy wybuchło powstanie listopadowe, Marianna przywdziała męski mundur, ścięła włosy i ruszyła w bój. Po upadku powstania cała i zdrowa wraca do domu, jednak okazało się, że jej zniknięcie wywołało liczne plotki, a rodzinie mogą grozić liczne represje ze strony Rosjan. Marianna nie ma wyjścia. Aby zapobiec konfiskacie majątku i wywózce najbliższych na Syberię, musi wyjść za mąż. Matka szybko podsuwa jej odpowiedniego kandydata. Marianna, nie mając innego wyjścia, zgadza się z sugestią rodzicielki i wyjeżdża do majątku narzeczonego, aby tam poślubić mężczyznę. Kandydat na męża w zasadzie ma wszystko, czym powinien się wyróżniać przyszły mąż - jest bogaty, młody, przystojny i wykształcony. Dlaczego więc tak rozpaczliwie poszukuje żony? Co jest z nim nie tak, skoro żony musiał szukać na dalekiej Litwie?

Przeczytałam "Mariannę" w dwa wieczory, z najwyższą przyjemnością. Lubię powieści historyczne, ale dawno nie czytałam książki rozgrywającej się w przeszłości, która byłaby napisana tak lekko i płynnie. Magdalena Wala posiada ciekawe pióro i cięty język, o czym przekonała czytelników swojej debiutanckiej powieści "Przypadki pewnej desperatki". Wówczas poznaliśmy opowieść o współczesnej dziewczynie, jednak w tle również obserwowaliśmy wydarzenia z przeszłości. Jak autorka wypadła w klasycznej powieści historycznej? Równie dobrze, a może nawet lepiej. Magdalena Wala prowadzi akcję mocną ręką i, mimo iż bohaterowie biorą ślub w jednym z pierwszych rozdziałów, ich "żyli długo i szczęśliwie" wciąż wydaje się odległą przyszłością. Przy tej książce nie sposób się nudzić, a wszystko to dzięki licznym zwrotom akcji i mnogości wątków. Świetny pomysł na powieść i nie mniej udane wykonanie - "Marianna" to powieść napisana lekkim językiem i utrzymana w duchu kobiecej literatury obyczajowej.

Magdalena Wala zaprasza nas do świata XIX-wiecznych intryg. Tytułowa Marianna jest silnym charakterem, inteligentną kobietą, a jej potyczki słowne z mężem i miejscowymi intrygantkami wywołały wiele ironicznych uśmiechów na mej twarzy. Obawiałam się, że nowa powieść Magdaleny Wali, wszak publikacja historyczna, będzie pozbawiona tego pazura, który tak przypadł mi do gustu w "Przypadkach pewnej desperatki". Niesłusznie, gdyż pikanterii tej książce dodaje sama główna bohaterka. Z Marianną nie sposób się nudzić. Uwielbiam takie kobiety w literaturze. Silne, niebojaźliwe, wyprzedzające swoje czasy. Mam wrażenie, że Marianna posiada trochę współczesnych cech, co w zderzeniu z jej światem wyszło wprost kapitalnie. "Marianna" to przepiękna historia miłości głównej bohaterki i jej męża, Michała. Tutaj ślub jest dopiero początkiem przygody, a w drodze do szczęścia nasza Marianna będzie musiała dowiedzieć się, kto tak bardzo chce jej zaszkodzić i pozbyć się z posiadłości.

Ach, czy wspominałam już, że uwielbiam imię Marianna i przepadłam, kiedy tylko zobaczyłam tytuł nowej powieści Magdaleny Wali? Sama nazwałam tak bohaterkę mojej debiutanckiej powieści... Marianny to wspaniałe kobiety, a ja wyczułam pismo nosem, wietrząc świetną powieść obyczajowo-historyczną. Przeczytajcie, jestem pewna, że nie będziecie zawiedzeni.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Magdalena Wala "Marianna"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 328
data premiery: 03.08.2016

sobota, 23 lipca 2016

Maciej Żurawski "Czarna wołga" | Recenzja



"Czarna wołga" to literacki debiut Macieja Żurawskiego, dziennikarza i dokumentalisty i, choćbym nie wiedziała, czym zajmuje się na co dzień autor, z pewnością strzeliłabym bez pudła. Miała być powieść, tymczasem dziennikarskie zacięcie i zamiłowanie do dokumentu nieco utrudniły Żurawskiemu zadanie, bo wyszło tajemnicze "coś", co najtrafniej można określić słowami "więcej niż dokument, mniej niż powieść".

Lata 80., Wrocław. Nie ucichły jeszcze echa stanu wojennego, a tymczasem kapitan Kazimierz Zgrobel musi zmierzyć się z najtrudniejszą sprawą w swojej karierze. Reprezentując znienawidzoną przez społeczeństwo formację, milicjant próbuje znaleźć seryjnego mordercę, który grasuje po mieście i z zimą krwią zabija mężczyzn, a ich okaleczone zwłoki pozostawia w windach. Opinia publiczna żąda ujęcia sprawy, a naciski "z góry" wcale nie ułatwiają sprawy, która sama w sobie jest trudna i skomplikowana. Zgrobela to dochodzenie kosztuje więcej, niż wszystkie prowadzone przez niego w przeszłości śledztwa, gdyż usiłując się dowiedzieć prawdy, będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytania kim jest i w jaką stronę zmierza jego małżeństwo.

Najpierw plusy. Debiutancka powieść Macieja Żurawskiego naszpikowana jest smakowitymi kęskami w postaci elementów rzeczywistości Polaków w schyłkowym PRL-u, po upadku stanu wojennego. Mamy tutaj stosunek rodaków do ówczesnej milicji, którą reprezentują maksymalnie stereotypowe postacie, przez co "Czarna wołga" zyskuje specyficzny klimat PRL-owskich spelun i smak gorzkiej wódki popijanej przez funkcjonariuszy milicji obywatelskiej. Mamy tutaj również wzmianki o głośnych sprawach kryminalnych PRL-u, choćby o sprawie Marchwickiego czy tytułowej czarnej wołgi. Mamy tutaj również produkty, jakich dziś próżno szukać na półkach, a które podbijały serca i portfele Polaków w latach 80. Autor w interesujący i przystępny dla czytelnika sposób dzieli się wynikami swojej pracy dokumentalisty. To plus, ale też minus.

Podczas lektury czasem odnosiłam wrażenie, jakoby same tło było ważniejsze od dochodzenia prowadzonego przez Zgrobela. Żurawskiemu bliżej do dokumentalisty niż do autora, dlatego jego powieść jest zawieszona jakby pomiędzy. Autor nie może się zdecydować, w którą stronę pójść. Czy to źle i czy aby to na pewno jest minus? Chyba nie do końca. "Czarną wołgę" czyta się momentami jak reportaż, ale dzięki temu czytelnik wierzy w sens prezentowanej historii i zastanawia się, czy to rzeczywiście jest tylko fikcja. Minusem jest natomiast brak elementu zaskoczenia, bo czytelnik szybko dowiaduje się, kto zabija i właściwie do końca ma nadzieję, że to wszystko nie jest takie proste, ale jednak, niestety, jest. Oczywiście, powieść nie jest kompletnie pozbawiona zwrotów akcji, jednak rozwiązanie tej najważniejszej zagadki zostało podsunięte zbyt szybko.

"Czarną wołgę" przeczytałam z niemałym zainteresowaniem, choć dość szybko byłam świadoma wad tej powieści, co jednak nie zabrało mi frajdy z lektury, bo uwielbiam kryminały osadzone w przeszłości, a okres PRL-u jest jednym z moich ulubionych w polskiej historii. Uważam, że warto przeczytać książkę, chociaż nie nastawiajcie się na wielkie "wow".

Dziękuję Wydawnictwu Oficynka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Maciej Żurawski "Czarna wołga"
Wydawnictwo Oficynka, 2016
liczba stron: 182
data premiery: 30.05.2016

niedziela, 10 lipca 2016

Maja Wolny "Czarne liście" | Recenzja




To jest jedna z lepszych polskich powieści wydanych w 2016 roku - mogę to powiedzieć z całą pewnością już dziś, chociaż do końca roku pozostało jeszcze ponad 5 miesięcy. Imponuje wszechstronnością i rozmachem, z którym obejmuje życie dwóch fascynujących kobiet i kluczowe dla Polski i Europy wydarzenia XX wieku. Maja Wolny przygląda się pogromowi kieleckiemu i pisze o najbardziej wstydliwych dla nas, Polaków sprawach.

Julia Pirotte, polska fotografka pochodzenia żydowskiego, po wojnie wraca do kraju. Na zlecenie redaktora gazety, w której pracuje, jedzie do Kielc, aby tam stworzyć relację ze zdarzenia, jakie w historii zapisze się jako pogrom kielecki. Julia jest wstrząśnięta tym, co zastaje na miejscu i nie do końca wierzy w podaną do wiadomości społeczeństwa wersję wydarzeń.
Sześćdziesiąt lat później Weronika Czerny, historyczka badająca stosunki polsko-żydowskie we wsi polskiej w latach 40., przeżywa najgorszy dramat, jaki może stać się udziałem matki. Jej córka, Laura znika bez śladu. Czy jej zaginięcie może mieć jakiś związek z traumatycznymi wydarzeniami z przeszłości?

"Czarne liście" to powieść o zdarzeniach, zapisujących się nie tylko w naszej pamięci, ale i w ciele, zdarzeniach przekazywanych wraz z kodem genetycznym kolejnym pokoleniom. To monumentalna powieść, zachwycająca rozległością i drobiazgowością o szczegóły. Mamy dwie kobiety, żyjące w zupełnie różnych czasach, kilku narratorów i wiele płaszczyzn, powoli nakładających się na siebie. Mamy również trudne dla Polaków wydarzenia z przeszłości, które najchętniej chcielibyśmy wymazać z pamięci. I mamy współczesny wątek kryminalny. Czyli wszystko to, co lubię najbardziej. "Czarne liście" to napisana poprawną polszczyzną, utrzymana w doskonałym stylu powieść, którą trudno wpasować w sztywne ramy gatunków literackich. Maja Wolny napisała pełną świeżości, oryginalną książkę.

O pogromie kieleckim nie mówi się wiele. To wstydliwa karta w naszej historii. Maja Wolny nie tylko opisuje samo zdarzenia, ale poświęca dużo uwagi ówczesnym i współczesnym postawom wobec wydarzeń z 4 lipca 1946 roku. Ponadto pisze o tym, co działo się na polskiej wsi w czasach okupacji hitlerowskiej i w pierwszych miesiącach po kapitulacji Niemiec. "Czarne liście" to bolesna, ale jakże potrzebna powieść. Maja Wolny rozlicza się z przeszłością, której piętno boleśnie odczuwają przedstawiciele następnych pokoleń. Autorka umiejętnie wplotła wątek o poszukiwaniu własnej tożsamości i wybaczeniu. Ta książka dla mnie jest mistrzostwem świata. Akcja toczy w zawrotnym tempie, a przeszłość przeplata się z teraźniejszością. Wnioski płynące z zakończenia skłaniają do refleksji i sprawiają, że ta powieść zostanie z czytelnikiem na długo.

Nie mam do tej historii absolutnie żadnych uwag i oceniam ją bardzo wysoko. Zapragnęłam ją przeczytać, odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach, a moje wrażenia po lekturze odpowiadają wyobrażeniom na temat tej powieści. "Czarne liście" to doskonała polska proza i jedna z lepszych książek, jakie zaproponowano nam, czytelnikom, w bieżącym roku. Polecam zwrócić na nią uwagę w pierwszej kolejności.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Maja Wolny "Czarne liście"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 376
data premiery: 06.07.2016

piątek, 17 czerwca 2016

Ałbena Grabowska "Alicja w krainie czasów. Czas zaklęty" | Recenzja



Ałbena Grabowska, laureatka nagrody czytelniczek na Festiwalu Literatury Kobiet Pióro i Pazur organizowanym w Siedlcach i autorka niezapomnianego cyklu "Stulecie Winnych", wróciła z nową, kapitalną książką. "Czas zaklęty" otwiera trzytomową serię "Alicja w krainie czasów", którą z pewnością pokochają wszyscy ci, którym bliski był los rodziny Winnych z podwarszawskiego Brwinowa.

Rok 1880. Natka, młoda, niepiśmienna dziewczyna ma urodzić dziecko hrabiego Jana Księgopolskiego. Natalia jest służącą w jego dworku, jednak, nieco naiwnie, wierzy w miłość hrabiego i ufa, że ten znajdzie wyjście z ich sytuacji, a potem będą żyli długo i szczęśliwie. Kiedy orientuje się, że małżonka hrabiego ma urodzić mu prawowitego dziedzica, a sam Jan nie zamierza zostawić żony i związać się z Natalią, dziewczyna ucieka się do czarów. Jest w stanie zrobić wszystko, aby zatrzymać przy sobie hrabiego. Niestety, szybko pada ofiarą własnej intrygi. Wszyscy odwracają się od Natki, oskarżając ją o kontakty z diabłem, a ona sama zostaje nazwana czarownicą. Tej samej nocy dwie kobiety - Natalia i Elżbieta rodzą we dworku swoje dzieci, jednak tylko jedno z nich przeżyje.

Mogło się wydawać, że Ałbena Grabowska swoim "Stuleciem Winnych" wspięła się na sam szczyt i trudno jej będzie napisać coś równie dobrego. "Alicja w krainie czasów. Czas zaklęty" to najlepszy dowód, że pisarka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Tą powieścią Ałbena Grabowska udowadnia, że w literaturze historyczno-obyczajowej nie ma sobie równych. Autorka znów zaskakuje świetnym przygotowaniem, dojrzałym warsztatem i rozmachem, z jakim napisała "Alicję w krainie czasów. Czas zaklęty". Ogromny plus za dialogi, lekkie i naturalne. Każdy z bohaterów wysławia się tak, jak pozwala mu na to pochodzenie czy wykształcenie.

Ałbena Grabowska zadbała o najmniejsze nawet szczegóły, dzięki czemu całość jest dopracowana i nie uświadczymy w niej fałszu. Mam wrażenie, że każdą pojedynczą informację autorka sprawdziła, a całość kosztowała ją mnóstwo pracy. Opłacało się, gdyż "Alicja w krainie czasów. Czas zaklęty" to rewelacyjna, napisana z ogromną pasją Powieść przez duże "P". Ta książka z pewnością zadowoli wiernych czytelników Ałbeny Grabowskiej, a jeśli jeszcze nie mieliście okazji poznać twórczości autorki, to doskonała okazja, aby nadrobić zaległości.

"Alicja w krainie czasów. Czas zaklęty" to powieść monumentalna. Fascynująca historia, dojrzały warsztat i przepiękna polszczyzna - to wszystko (i o wiele więcej) tradycyjnie już w nowej książce pióra Ałbeny Grabowskiej. Koniecznie zapoznajcie się z powieścią jednej z najbardziej utalentowanych polskich pisarek!

Dziękuję Wydawnictwu Zwierciadło za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Ałbena Grabowska "Alicja w krainie czasów. Czas zaklęty"
Wydawnictwo Zwierciadło, 2016
liczba stron: 333
data premiery: 18.05.2016

piątek, 10 czerwca 2016

Agnieszka Walczak-Chojecka "Nie czas na miłość" | Recenzja



Dochodzi godzina 23:00, za oknem dawano już zapadł mrok, a w moim domu króluje cisza. Właśnie skończyłam czytać najnowszą powieść Agnieszki Walczak-Chojeckiej, za sprawą której czuję się literacko spełniona. To jest właśnie ta chwila, kiedy zamykam książkę i szepczę pod nosem "wow, to jest TO". Zupełnie przypadkiem, gdyż nie spodziewałam się aż tak dobrej lektury, odkryłam prawdziwą perełkę.

Bałkany, początek lat 90. Podczas gdy Jasmina i Dragan wymieniają się ukradkowymi spojrzeniami, konflikt na terenach byłej Jugosławii narasta, aż wybucha z całą siłą, dając początek wojny domowej, która zapisała się w historii jako konflikt bałkański. Uczucie, jakie połączyło Chorwatkę i Serba, nie ma racji bytu. Ojciec Jasminy kategorycznie sprzeciwia się związkowi młodych ludzi, zabraniając córce kontaktów z Draganem. Tymczasem młoda Chorwatka i przystojny Serb starają się uciec od wojennej rzeczywistości, bez reszty poświęcając się teatrowi. Ona gra Julię, on jest współczesnym Romeem, co wydaje się chichotem losu. W tym samym czasie biologiczna matka Dragana, Katarzyna odchodzi od zmysłów w otwierającej się na Zachód Warszawie i podstępem stara się ściągnąć syna do siebie, aby wyrwać go z ogarniętej wojną rzeczywistości.

Okładka, bądź co bądź piękna, lecz w ogóle niepasująca do treści, oraz tytuł i opis wydawniczy mogą zwieść. Mogłoby się wydawać, że oto autorka oddała w ręce czytelników przesłodzoną historię o miłości, pełną wzruszeń, ochów i achów. Nic bardziej mylnego. Nie rozumiem, dlaczego na okładce umieszczono zdjęcie przepięknej, słonecznej Chorwacji (?), podczas gdy obraz terenów byłej Jugosławii, jaki wyłania się z lektury, jest zgoła inny, bardziej drastyczny, jednak to właściwie jedyny zarzut. Bo pod pozorem słodyczy ukrywa się przepiękna, dojrzała powieść obyczajowa. Jestem pod wrażeniem ogromu pracy, jaki Agnieszka Walczak-Chojecka włożyła w swoją najnowszą książkę. Podziwiam dojrzały warsztat literacki i przepiękny, momentami wyniosły styl. Autorka w zachwycający sposób pisze o uczuciach i ludzkich dylematach. 

Nie, to nie jest "kolejna powieść o miłości". To wielowątkowa i wielobarwna opowieść o losach jednostki postawionej w obliczu krwawego konfliktu zbrojnego. Agnieszka Walczak-Chojecka zbudowała realistyczne portrety psychologiczne głównych bohaterów, stworzyła bohaterów, do jakich czytelnik przywiązuje się i których losy nie są mu obojętne. Jestem zaskoczona, gdyż nie spodziewałam się tak monumentalnej powieści, napisanej z ogromnym rozmachem. To, co zrobiła autorka, zasługuje na wyróżnienie. Szczególnie jej szeroka wiedza oraz przygotowanie merytoryczne zdobyły moje uznanie. Mnóstwo szczegółów i wydarzeń zainspirowanych faktami, które tylko dodają smaku lekturze. Przekonałam się, że na najlepsze książki czasem trafiamy zupełnie przypadkiem, decydując się na lekturę od niechcenia i będąc nie do końca do niej przekonanym. Bo "Nie czas na miłość" nie było moim książkowym "must have". Zaintrygował mnie ten tytuł, ale nie czułam, że koniecznie muszę przeczytać tę powieść. Jak dobrze, że jednak do mnie dotarła!

"Nie czas na miłość" Agnieszki Walczak-Chojeckiej otwiera nową "Sagę bałkańską" i, chociaż sama odczuwam przesyt seriami (ostatnio zastanawiałam się, czy wydaje się jeszcze NIE serie?:)), tą konkretną jestem już totalnie oczarowana i nie pozostaje mi nic innego, jak dopingować pisarkę w pracy nad kolejną częścią. Obyczaj (również ten historyczny) to mój ulubiony gatunek. Rocznie czytam około 100 powieści obyczajowych, podoba mi się dużo książek, ale niewiele wywołuje mnie aż taki zachwyt, jak "Nie czas na miłość". Oto jedna z wyszukanych przeze mnie perełek.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Walczak-Chojecka "Nie czas na miłość"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 400
data premiery: 08.06.2016

czwartek, 9 czerwca 2016

Lucyna Olejniczak "Kobiety z ulicy Grodzkiej. Matylda" | Recenzja przedpremierowa



Już "Hanka" i "Wiktoria", poprzednie części cyklu "Kobiety z ulicy Grodzkiej", podbiły moje serce, ale to właśnie "Matylda" jest moją ulubienicą. Lucyna Olejniczak urzekła mnie swoją wizją międzywojennego Krakowa, barwnymi obrazami postaci oraz ciekawym spojrzeniem na zmianę świadomości oraz sposób postrzegania kobiet w latach 30. XX wieku. "Kobiety z ulicy Grodzkiej. Matylda" to świetna powieść historyczno-obyczajowa.

Córka Wiktorii, Matylda jest kobietą bardzo wyzwoloną, jak na czasy, w których żyje. Pociąga ją teatr oraz aktorstwo i ku rozpaczy swojej matki, nie ma zamiaru kontynuować rodzinnej tradycji i prowadzić apteki na Grodzkiej. Matylda wkracza w dorosłość pewnym krokiem, kiedy Wiktoria ulega tragicznemu wypadkowi. To właśnie wówczas, zaraz po tym, jak zawalił się cały świat młodej kobiety, dowiaduje się, że tak naprawdę nie jest córką mężczyzny, którego dotychczas uważała za ojca. Matylda poznaje historię swojej matki i dopiero wtedy zaczyna rozumieć postępowanie Wiktorii. Tyle że jest już za późno. W międzyczasie na drodze Matyldy pojawia się pewien intrygujący mężczyzna, który obiecuje, że pomoże jej zrobić karierę w filmie.

Jestem zachwycona najnowszą powieścią Lucyny Olejniczak. Matylda jest mi najbliższa charakterem spośród wszystkich bohaterek cyklu i całą sobą pokochałam tę postać za cięty język, ironię oraz nowoczesne, jak na ówczesne czasy, poglądy. Życie Matyldy w pełni odpowiada moim wyobrażeniom dwudziestolecia międzywojennego - teatr, aktorzy, blichtr i splendor. Lucyna Olejniczak idealnie oddała nastroje odczuwalne w Krakowie w latach 30., kiedy gdzieś na horyzoncie zaczęły gromadzić się nad ludzkością czarne chmury. "Kobiety z ulicy Grodzkiej. Matylda" to nie tylko wciągająca opowieść o losach fascynującej młodej kobiety, ale przede wszystkim doskonałe świadectwo tamtych czasów. Nieodmiennie zadziwia mnie, jak doskonale przygotowana jest Lucyna Olejniczak do pracy nad książką.

Wierne czytelniczki Lucyny Olejniczak i jej "Kobiet z ulicy Grodzkiej" pokochają tę część. A jeśli jeszcze nie znacie historii przeklętego rodu Franciszka Bernata, koniecznie nadróbcie zaległości i z okazji premiery "Matyldy" sprawcie sobie cały cykl, począwszy od "Hanki", poprzez "Wiktorię", a na "Matyldzie" skończywszy. Wiem z zaufanego źródła, że autorka pisze czwartą część, a ja tradycyjnie już nie mogę się jej doczekać. Uwielbiam, z jaką lekkością autorka opisuje losy swoich bohaterek, zręcznie przedzierając się przez historię XIX i XX wieku. "Kobiety z ulicy Grodzkiej" to idealna propozycja dla wielbicielek dobrych powieści obyczajowo-historycznych oraz sag rodzinnych.

Przeczytałam "Matyldę" w dwa wieczory. Na dobre zatraciłam się w opisanym przez Lucynę Olejniczak świecie. Uwielbiam książki, które wiernie oddają klimat tamtych lat, a pisarka ma dla swoich czytelniczek mnóstwo smaczków i ploteczek z przedwojennego Krakowa. Tamtego świata już nie ma, ale możemy się do niego przenieść dzięki Lucynie Olejniczak.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Lucyna Olejniczak "Kobiety z ulicy Grodzkiej. Matylda"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 368
data premiery: 14.06.2016

czwartek, 21 kwietnia 2016

Magdalena Kawka "Pora westchnień, pora burz" | Recenzja




Trafiłam na prawdziwą perełkę. Takie powieści nie zdarzają się często i z pewnością zapamiętam najnowszą książkę Magdaleny Kawki na długo. "Pora westchnień, pora burz" to książka, która porusza najgłębsze struny duszy, łącząc w sobie cudowną historię i dojrzały, zachwycając warsztat literacki.

Lwów, 1938 rok. Lilka wraz z koleżankami przygotowuje się do matury, ma marzenia, plany na przyszłość. Z niecierpliwością czeka na każdy list od swojego ukochanego, a serce gwałtownie przyspiesza na jego widok. Lilka, jak wszystkie jej koleżanki, z nadzieją patrzy w przyszłość. Życie toczy się spokojnym rytmem w wielokulturowym Lwowie, młodzi ludzie toczą długie dyskusje na tematy polityczne, bawią się, śmieją. Polacy, Ukraińcy i Żydzi żyją obok siebie w jednym mieście, pozdrawiając się serdecznie na ulicy. Coraz głośniej jednak mówi się o wybuchu wojny, a wraz z jej nadejściem wychodzą na wierzch głęboko ukryte pretensje i zadry z przeszłości. W jednej chwili przyjaciel staje się wrogiem, a Lilka musi przejść przyspieszony kurs dorastania, by poradzić sobie w nowych, trudnych czasach. Pora westchnień minęła, nadeszła pora burz.

Magdalena Kawka napisała dojrzałą i bezkompromisową powieść. Stworzyła zapierający dech w piersi portret przedwojennego, wielokulturowego Lwowa. Pozwoliła czytelnikowi na chwilę przenieść się do świata, którego już nie ma. Powieść podzielona jest na dwie części, pierwsza z nich to "Pora westchnień", druga - "Pora burz". Autorka pokazała różnicę między tymi dwoma zupełnie odmiennymi, chociaż przecież nieodległymi od siebie rzeczywistościami. Całym sercem pokochałam bohaterów powieści Magdaleny Kawki. To są prawdziwi ludzie, a ich emocje są wciąż żywe. Pisarka wiernie oddała nastroje panujące na Ukrainie w przededniu oraz po wybuchy wojny. Kto przyjaciel, a kto wróg? Magdalena Kawka poświęca mnóstwo uwagi temu przemilczanemu w polskiej literaturze tematowi konfliktu polsko-ukraińskiego podczas II wojny światowej.

"Pora westchnień, pora burz" już teraz zapewniła sobie miejsce w moim osobistym rankingu najlepszych książek 2016 roku. Zachwyciła mnie nie tylko ważną tematyką, prawdziwymi emocjami i intrygującymi głównymi bohaterami. Magdalena Kawka podbiła moje serce przede wszystkim pięknym językiem oraz niebanalnym stylem. "Pora westchnień, pora burz" to jedna z tych powieści, których lektura jest olbrzymią przyjemnością, właśnie ze względu na piękną, nienaganną polszczyznę. Uwielbiam tak dobrze napisane powieści, które, niestety, zdarzają się coraz rzadziej. Pochłonęłam tę książkę w trzy wieczory, mimo objętości (536 stron) oraz długich rozdziałów, które niewygodnie się czyta.

Kiedy rozpoczynałam lekturę najnowszej powieści Magdaleny Kawki, nie spodziewałam się aż tak dobrej powieści. To książka wybitna, o której aż przyjemnie się pisze. Polecam wszystkim, którzy doceniają wagę niebanalnej, wartościowej lektury. Genialna!

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Magdalena Kawka "Pora westchnień, pora burz"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 536
data premiery: 21.04.2016

niedziela, 13 marca 2016

Virgina Baily "Rzymski poranek" | Recenzja



Ostatnio zachwycam się wszystkim, co wydaje Czarna Owca. Rozpływałam się w zachwytach nad "Światłem, którego nie widać", odkryłam niezwykłą perełkę w postaci powieści "Wersje nas samych", a teraz zamierzam się z wami podzielić kolejną niesamowitą książką. Moją uwagę (i wzrok!) przykuła przepiękna okładka "Rzymskiego poranku", przedstawiająca jedną z uliczek włoskiej stolicy. Podobno nie powinno się oceniać książki po okładce, lecz w tym przypadku zachwycająca grafika jest obietnicą zapierającej dech w piersi, arcyciekawej i niesztampowej treści. Przekonajcie się sami.

1943 rok, Rzym. Chiara mija na ulicy żydowską kobietę, która wraz z rodziną ma zostać wywieziona do obozu zagłady. Ich spojrzenia krzyżują się. Jedna sekunda wystarczy, aby Chiara podjęła decyzję. Kobieta postanawia ocalić życie małego chłopca, syna przypadkowo spotkanej kobiety. Prosi żołnierzy, by uwolnili dziecko, tłumacząc, że musiała zajść pomyłka, gdyż chłopak jest jej siostrzeńcem. Chiarze udaje się uratować chłopca. Daniele Levi, bo tak nazywa się chłopczyk, jest trudnym dzieckiem, jego wychowanie przysparza kobiecie mnóstwo problemów. Trzydzieści lat później Chiara nie ma żadnej wiadomości od Daniele, a mimo to nie potrafi zapomnieć o uratowanym podczas wojennej zawieruchy chłopcu. Względny spokój Chiary zostaje zburzony, kiedy odbiera telefon od nastoletniej dziewczyny, która podaje się za córkę Daniele.

Zachwycająca, przepiękna, epicka - taka jest powieść Virginii Baily. Dostarczyła mi wielu wzruszeń i radości. Ta książka pełna jest emocji, które wnikają głęboko w duszę czytelnika i nie pozwalają o sobie zapomnieć przez długi, długi czas. Historia włoskiej kobiety i uratowanego przez nią od zagłady żydowskiego chłopca trafi prosto do nawet najbardziej zatwardziałych serc. Uwielbiam takie lektury, które zostają ze mną na długo, czyniąc mnie lepszym człowiekiem. "Rzymski poranek" to nie jest tylko kolejna powieść o wojnie. To powieść o istocie człowieczeństwa, miłości ponad podziałami oraz ocaleniu. Spodziewałam się dobrej lektury, ale nie aż tak rewelacyjnej. "Rzymski poranek" podbił moje serce i dołączył do wirtualnej półki moich ulubionych lektur.

Oklaski należą się tłumaczowi, który wyłapał drobne niuanse językowe, absurdy sytuacyjne wynikające z niewystarczającej znajomości języka włoskiego przez młodą Walijkę, która przyjechała do Włoch i stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Nieśmiało uśmiechałam się pod nosem, poznając jej perypetie, a konsternacja wywołana wiadomością, że właśnie zjadła tradycyjną włoską prosciutto crudo, czyli nic innego jak surową szynkę, spowodowała mój nie do końca kontrolowany chichot. "Rzymski poranek" to świetnie napisana, kapitalnie przetłumaczona i rewelacyjnie zredagowana powieść. Aż chce się czytać takie dobre książki. Wspominałam o tym przy okazji recenzji "Wersji nas samych", ale muszę się powtórzyć - uwielbiam Wydawnictwo Czarna Owca za doskonałe przygotowanie książki do druku. W dzisiejszych czasach rzadko zdarzają się tak dobrze zredagowane powieści.

Polecam "Rzymski poranek" wszystkim miłośnikom ambitnej, niebanalnej literatury. To doprawdy wysoka półka, dwa w jednym - doskonała rozrywka i uczta intelektualna. Wspaniała powieść o tym, co naprawdę w życiu jest ważne. Nieco przewrotna, momentami brutalnie szczera, ale w każdym słowie - przepiękna i wyjątkowa. 

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Virgina Baily "Rzymski poranek"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 400
data premiery: 17.02.2016

wtorek, 9 lutego 2016

Patryk Pleskot "Zabić. Mordy polityczne w PRL" | Recenzja




Chyba każdy Polak zna historię księdza Jerzego Popiełuszki, bestialsko zamordowanego przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Nie był on jednak jedyną ofiarą systemu, o sprawiedliwość wciąż upomina się rodzina Piotra Majchrzaka czy Grzegorza Przemyka. Czy w schyłkowym PRL-u funkcjonowało tajne komando śmierci? Kto zamordował sędziwego księdza i prostego rolnika? Na te i inne pytania odpowiedzi poszukuje Patryk Pleskot.

Z książkami napisanymi przez historyków często jest taki problem, że ich publikacji nie są w stanie czytać ludzie niebędący przedstawicielami tego zawodu. Długo rozważałam nad możliwością studiowania historii, w końcu jednak postawiłam na filologię i chociaż mocno interesuję się zagadnieniami związanymi z historią XX wieku, szczególnie II wojną światową i okresem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, czasem nie jestem w stanie przebrnąć przez lekturę napisaną zbyt topornym, czasem wręcz beletrystycznym językiem. Patryk Pleskot napisał powieść, której tematyka szalenie mnie zainteresowała, byłam więc ciekawa, w jaki sposób przekazał swoją wiedzę.

Mogę odetchnąć z ulgą. "Zabić. Mordy polityczne w PRL" to szalenie intrygująca, napisana w przystępny i całkiem łatwostrawny sposób lektura. To historia życia (i śmierci) trzynastu fascynujących postaci, z których ksiądz Jerzy Popiełuszko stanowi zdecydowanie najbardziej znaną personę. Jak pisze sam autor we wstępie - to nie jest przyjemna lektura, gdyż żadna z tych opowieści nie kończy się dobrze. Wszyscy bohaterowie, bez wyjątku, giną. Dlaczego? Kto i w jakim celu ich zamordował? Sposób, w jaki Patryk Pleskot poszukuje odpowiedzi na powyższe pytania, jest fascynujący. Historyk opisuje kilka możliwości, poświęca uwagę wszystkim hipotezom, by potem trochę bardziej lub mniej zdecydowanie opowiedzieć się po stronie jednej z teorii. Jeśli wydaje wam się, że macie jakiekolwiek pojęcie o morderstwach politycznych popełnionych w okresie PRL-u, przeczytajcie tę książkę. Bez tej lektury nie wiecie nic o tajemniczych zniknięciach i brutalnych zabójstwach w Polsce Ludowej.

To nie jest prosta książka, którą pochłania się jednym tchem, ale zdecydowanie warto poświęcić jej kilka wieczorów. Szczególnie jedna z przedstawionych historii - rozdział o Piotrze Majchrzaku, zainspirowała mnie do dalszych poszukiwań. "Zabić. Mordy polityczne w PRL" to ważna i potrzebna książka, polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Znak Horyzont za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Patryk Pleskot "Zabić. Mordy polityczne w PRL"
Wydawnictwo Znak Horyzont, 2016
liczba stron: 512
data premiery: 11.01.2016

piątek, 5 lutego 2016

Recenzja przedpremierowa | Luz Gabás "Czarownice z Pirenejów"



Miłość silniejsza niż śmierć? Zachwycająca, epicka, nieco mistyczna - taka jest najnowsza powieść autorki ciepło przyjętych przez czytelników "Palm na śniegu". Co łączy spadkobierczynię jednego z najpotężniejszych rodów w Aragonii w XVI wieku ze współczesną, odnoszącą sukcesy zawodowe młodą inżynier? "Czarownice z Pirenejów" to niesamowita historia o namiętności, która przetrwała wieki.

Brianda z Lubicha wraz z dwudziestoma trzema innymi kobietami z sąsiedztwa została oskarżona o uprawianie czarów i skazana na śmierć. Jeszcze niedawno miała wszystko - miłość męża oraz wsparcie ukochanego ojca. Była spadkobierczynią jednego z najbardziej liczących się rodów w Aragonii. Niestety, przeciwnicy polityczni zamordowali jej ojca, a Briadna straciła poczucie bezpieczeństwa. Na chwilę przed śmiercią Brianda przysięgała wieczną, nieskończoną miłość swojemu ukochanego i rzuciła klątwę na człowieka, który doprowadził jej ród do klęski, a ją samą do śmierci.

Żyjąca współcześnie Brianda jest dręczona przez nocne koszmary. Z pewnej siebie, przebojowej kobiety staje się wycofaną, zestresowaną osobą. Postanawia odpocząć, bierze urlop w pracy i wyjeżdża w rodzinne strony, do niewielkiej miejscowości położonej u stóp Pirenejów. Brianda szuka spokoju, tymczasem niespodziewanie doświadcza wielkiej, namiętnej miłości i natrafia na ślad życia Briandy z Lubicha.

"Czarownice z Pirenejów" to napisana z rozmachem powieść łącząca odległy wiek XVI z czasami współczesnymi. Autorka w zachwycający sposób oddała klimaty dawnych lat, a jej opowieść sprzed ponad 400 lat urzeka realizmem i wiernym odzwierciedleniem ówczesnych relacji międzyludzkich. Świat ewoluuje, ludzie się zmieniają, tylko jedno pozostaje wciąż niezmienne - potrzeba wielkiej, namiętnej miłości. Luz Gabás z niesamowitą precyzją utkała nić łączącą przeszłość z teraźniejszością, miłość z nienawiścią. Zachwyciły mnie wielobarwne portrety psychologiczne głównych bohaterów. Autorka stworzyła kapitalne, wcale nie czarno-białe postacie, które zapadają w pamięć na długo. "Czarownice z Pirenejów" to niebanalna i oryginalna historia, jaka skradła moje serce, mimo iż w literaturze wolę sprawdzone, mający silny kontakt z rzeczywistością klimaty. Ale czyż nie cudownie byłoby uwierzyć w tę historię? To nie jest infantylna historia dla nastolatek o wampirach i czarownicach. To ambitna, ważna powieść o największej potrzebie ludzkiego serca - o miłości.

Luz Gabás stworzyła niesztampową, epicką wręcz opowieść o dwóch kobietach, których mimo odległych czasów, w jakich żyły, łączy więcej niż mogłyby przypuszczać. Polecam miłośnikom dobrych, ambitnych powieści obyczajowo-historycznych. I uprzedzam: to nie jest lekka, łatwa historia, którą pochłoniecie w jeden wieczór. Bo "Czarownice z Pirenejów" zachwycają powoli, stopniowo.

Dziękuję Wydawnictwu MUZA za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego!

Luz Gabás "Czarownice z Pirenejów"
Wydawnictwo MUZA SA, 2016
liczba stron: 480
data premiery: 17.02.2016

niedziela, 31 stycznia 2016

Renata Kosin "Sekret zegarmistrza" | Recenzja



Zapraszam was na niesamowitą podróż. Podróż do przeszłości. Najnowsza powieść Renaty Kosin, "Sekret zegarmistrza" to historia kobiety, która w rodzinnym domu trafia na ślad tajemniczej, zapomnianej postaci z przeszłości. Kim była Emilie de Fleury i dlaczego w rodzinie Śmiałowskiej nie wypowiadano jej imienia? Główna bohaterka powieści, Lena wyrusza do Prowansji, aby odkryć sekret, nie spodziewając się, że odpowiedź znajdzie we własnym domu.

Lena prowadzi dość nietypowe życie. Mąż na stałe mieszka i pracuje w Białymstoku, natomiast Lena zaszyła się w odziedziczonym po dziadkach urokliwym dworku w Bujanach. Ukochana babcia i dziadek byli dla niej najważniejszymi osobami na świecie, dlatego nawet teraz, kilkanaście lat po ich śmierci, Lena nie może pogodzić się z myślą, że już ich przy niej nie ma. Spokój kobiety zostaje zaburzony, kiedy natrafia na tajemniczy dziennik pochodzący z 1884 roku. Wszystko wskazuje na to, że autorką zapisków była Emilie de Fleury, jednak Lena nigdy o niej nie słyszała. Dlaczego więc pamiętnik znalazł się w rodzinnym domu Śmiałowskich? Ślad prowadzi do słonecznej Prowansji. Lena wraz z córką wyrusza w niesamowitą podróż, aby poznać przeszłość swojej rodziny.

Renata Kosin prezentuje swoim czytelnikom doskonały warsztat pisarski. Jej twórczość charakteryzuje się niebywałą lekkością pióra oraz swobodą wypowiedzi. Fabuła momentami pozostawiała wiele do życzenia, była zbyt mało dynamiczna, ale to, co trzymało mnie przy tej lekturze to styl autorki. Jak się okazało, wraz z rozwojem wydarzeń akcja nabrała tempa i powieść zakończyła się w nieoczekiwany sposób, jednakże przez pierwsze 100-150 stron miałam ochotę odłożyć książkę na półkę. Nie żałuję, że tego nie zrobiłam. "Sekret zegarmistrza" to rozpoczynająca się nieco leniwie, ale nabierająca rozmachu powieść o poszukiwaniach własnych korzeni. Są takie pytania, które przynoszą odpowiedzi z gatunku tych najtrudniejszych, najbardziej bolesnych. Są takie pytania, na które lepiej nie znać odpowiedzi.

Autorka umiejętnie połączyła akcję rozgrywającą się w czasach współczesnych z wydarzeniami z końca XIX wieku. Rodzinna tajemnica Śmiałowskich pochodzi z czasów powstania listopadowego. Renata Kosin stopniowo odkrywa kolejne sekrety, podsuwa czytelnikowi mylne tropy i - niczym w najlepszym kryminale - trzyma w napięciu do samego końca. Niezbyt udany początek z pewnością zrekompensuje wam świetne zakończenie. "Sekret zegarmistrza" to nie tylko tajemnica z przeszłości. To także kapitalny obraz Podlasia, gdzie autorka mieszka od urodzenia. Z kart jej powieści dostrzegalna jest miłość, jaką Renata Kosin darzy swoje rodzinne okolice. W "Sekrecie zegarmistrza" Podlasie jest jednym z głównych bohaterów, niemym obserwatorem opisywanych w książce wydarzeń.

"Sekret zegarmistrza" to moje pierwsze spotkanie z Renatą Kosin. Zachwycił mnie dojrzały warsztat autorki, niebanalny sposób wypowiedzi i lekkość, z jaką opisuje kolejne wydarzenia. Preferuję bardziej dynamiczne opowieści, a jednak "Sekret zegarmistrza" skradł moje serce, mimo nie do końca udanego początku i momentami rozleniwienia akcji. Jeśli lubicie rodzinne tajemnice z przeszłości, musicie przeczytać tę książkę.

Dziękuję Wydawnictwu Znak za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego!

Renata Kosin, "Sekret zegarmistrza"
Wydawnictwo Znak, 2016
liczba stron: 416
data premiery: 03.02.2016