Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filia mroczna strona. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filia mroczna strona. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 7 maja 2017

Patronat medialny: Hubert Hender "Lęk"



Hubert Hender - warto zapamiętać to nazwisko. Facet pisze naprawdę dobre, działające na wyobraźnię i niezwykle sugestywne kryminały. Wysokie miejsce w moim prywatnym rankingu polskich "kryminalistów" zapewnił już sobie swoją "Kolejnością". "Lęk" tylko potwierdza jego wysoką formę.

Zarówno "Kolejność", jak i "Lęk" wyróżniają się na tle innych powieści kryminalnych z nutką sensacji przede wszystkim realizmem. Często czytając kryminał spod pióra polskiego pisarza, kręcę głową z niedowierzaniem i zastanawiam się "Naprawdę? Gdzie on, do cholery, robił research?". W przypadku Hendera wiem, że rzeczywistość nie zatrzeszczy. Mam nadzieję, że nie ulegnie to zmianie, gdyż to właśnie za pragmatyzm i swego rodzaju zdrowy rozsądek doceniłam "Kolejność" i dzisiaj nie zostaje mi nic innego, jak pochwalić również i "Lęk". Powieść pozostaje niezwykle wymowna w treści przede wszystkim dla rodziców, którzy mogą poczuć tytułowy lęk. Dla wszystkich innych to będzie głównie doskonała rozrywka.

Kilka słów o fabule: tym razem komisarze Iwanowicz i podkomisarz Gawłowski muszą się przyjrzeć sprawie zniknięcia młodej dziewczyny. Nastolatka przepadła bez wieści, a śledczy błądzą po omacku, próbując rozwikłać zagadkę. Została porwana, czy może sama postanowiła się oddalić? Sprawa wydaje się być przesądzona, kiedy znikają kolejne dzieci. Ale czy na pewno? W powieści Hendera nic nie jest takie, jakie mogłoby się wydawać. Niemal każdy rozdział kończy się nieprzewidywanym zwrotem akcji, co sprawia, iż wciąż mamy ochotę na więcej. Uważajcie! Proza Hendera działa silnie uzależniająco. Po zaledwie dwóch przeczytanych powieściach odczuwam skutki odstawienia i chcę jeszcze.

Jeśli przeczytaliście "Kolejność", z pewnością nie trzeba was przekonywać do lektury kolejnej powieści Huberta Hendera. Sięgniecie po nią sami. Jeśli jednak przygoda z twórczością tego autora wciąż jeszcze jest przed wami, jak najszybciej musicie nadrobić zaległości. Zdecydowanie warto.

Hubert Hender, "Lęk"
Wydawnictwo Filia, 2017
liczba stron: 440
data premiery: 26.04.2017

wtorek, 18 kwietnia 2017

Remigiusz Mróz "Deniwelacja" | Recenzja przedpremierowa



Czynnik obiektywny w ocenie twórczości Remigiusza Mroza w moim przypadku już dawno zawiódł. Mroza albo się kocha albo nienawidzi, a ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy. Postaram się jednak choć na chwilę ściągnąć różowe okulary i rzetelnie opowiedzieć o moich wrażeniach z lektury czwartej części trylogii (bo przecież tym z zamysłu miał być ten cykl) o Wiktorze Forście, czyli "Deniwelacji".

Trzeci tom, czyli "Trawers", skończył się w rozbudzający wyobraźnię sposób. Forst przepadł bez wieści. W moim odczuciu było to idealne zakończenie cyklu, gdyż bohaterowie mogli żyć dalej w wyobraźni czytelników, którzy jednak, jak przypuszczam, domagali się kolejnych części. Cóż, czytelnicy nie lubią niedopowiedzeń, które z kolei uwielbiają autorzy. Przynajmniej niektórzy. No, ale nie o tym miałam pisać. Naturalnym pytaniem, pojawiając się po lekturze "Trawersu" jest "Gdzie jest Wiktor Forst?". I ta kwestia właśnie jest punktem wyjściowym w "Deniwelacji". Obecność byłego już komisarza mogłaby okazać się przydatna w Zakopanem, gdzie ponownie dochodzi do serii brutalnych morderstw. Śledczy nie mają wątpliwości, że na Podhalu grasuje kolejny seryjny zabójca. Niestety, ślady zdają się prowadzić do Forsta...

Czekałem na tę powieść z niecierpliwością i w zasadzie nie zawiodłam się na niej, ale... No właśnie. W zasadzie. Podczas lektury przeszkadzało mi to, na co narzekają przeciwnicy prozy Mroza, a co można by określić jako radosną twórczość autora. Forst już w poprzednich cyklach tracił momentami kontakt z rzeczywistością, a teraz zdaje się zatracił go na dobre. Nieco irytowały mnie te fragmenty w stylu "zabili go i uciekł" rodem z amerykańskich filmów sensacyjnych. Ale kiedy już Forst wrócił z miejsca, w którym przebywał (nie chcę za dużo zdradzać z treści), wszystko wróciło do normy, a realia zaczęły przypominać te panujące w prawdziwym życiu. Odetchnęłam z ulgą. Za takim Forstem tęskniłam. Plusem jest sposób poprowadzenia fabuły. Mróz wprawdzie pisze o rozwiązaniu sprawy Bestii z Giewontu, ale robi to w taki sposób, że czytelnik, który nie zna poprzednich części, spokojnie może zacząć od "Deniwelacji", a potem wrócić do innych książek z Wiktorem Forstem.

No, to zakładam z powrotem różowe okulary. Rzeczywiście, ten brak realizmu chwilami może przeszkadzać, ale jeśli potraktujemy tę powieść tak, jak ma zostać potraktowana, czyli jako literaturę rozrywkową, możemy przymknąć na to oko. Mróz nadrabia błyskotliwymi dialogami, zaskakującymi zwrotami akcji oraz charakternymi postaciami.

Remigiusz Mróz "Deniwelacja"
Wydawnictwo Filia, 2017
liczba stron: 496
data premiery: 10.05.2017

sobota, 18 marca 2017

Anna Klejzerowicz "Królowa Śniegu" | Recenzja



Nie od dziś wiadomo, że Anna Klejzerowicz inspiracji szuka w historii, sztuce, architekturze, a od niedawna również w klasyce literatury dziecięcej. Nie bez powodu "Królowa śniegu" wywołuje skojarzenia z jedną z najpopularniejszych baśni Andersena. W tej powieści Klejzerowicz sięga jeszcze głębiej i, oprócz oczywistych nawiązań do opowieści o Kaju, Gerdzie i Królowej Śniegu, odwołuje się do najmroczniejszych zakamarków ludzkiej psychiki.

Anna Klejzerowicz z pewnością zaskoczy swoich najwierniejszych czytelników. "Królowa Śniegu" jest inna chociażby od popularnej i lubianej serii o Emilu Żądle. Bardziej mroczna. Powieści wychodzi to zdecydowanie na dobre, a rozbudowane portrety psychologiczne bohaterów dodają tej historii głębi i pozwalają dostrzec drugie dno. Co tym razem przygotowała pisarka dla swoich czytelników? Z kart tej powieści wieje chłodem. W przenośni i dosłownie, gdyż akcja toczy się wśród śniegu, mroźną zimą. Seria przypadkowych zamarznięć początkowo nie wzbudza niczyjego zainteresowania. Wprawdzie starsi mieszkańcy szeptają o klątwie, jednak kiedy dziennikarka i rzeczniczka prasowa urzędu gminy, Felicja Stefańska, zaczyna drążyć, nabierają wody w usta.

Anna Klejzerowicz bardzo sprawnie wplotła baśń o Królowej Śniegu do współczesnego, małomiasteczkowego kryminału. To najbardziej rozbudowana pod względem psychologicznym powieść pisarki, ale miłośnicy poprzednich książek Klejzerowicz nie będą zawiedzeni. "Królowa Śniegu" to nadal "stara, dobra" Klejzerowicz. Intryga sięga lat głębokiego PRL-u, i to właśnie krzywdy z przeszłości staną się bezpośrednim impulsem do zbrodni. Klimat małego miasteczka dodaje tylko tajemniczości, a liczne niedomówienia sprawiają, że tę powieść nie sposób odłożyć na półkę. Jedyne, co mi przeszkadzało, to nieuzasadnione, moim zdaniem, zmiany w narracji, ale jest to na tyle niewielki mankament, że nie psuje ogólnego wydźwięku.

Najnowszą powieść Anny Klejzerowicz polecam przede wszystkim miłośnikom dobrze napisanych, rozbudowanych pod kątem psychologicznym, utrzymanych w lekkiej konwencji powieści kryminalnych. Po raz kolejny nie zawiodłam się na tej autorce i z pewnością sięgnę po każdą kolejną jej powieść.

Anna Klejzerowicz "Królowa Śniegu"
Wydawnictwo Filia, 2017
liczba stron: 280
data premiery: 15.02.2017

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Remigiusz Mróz "Wotum nieufności" | Recenzja przedpremierowa




"Wotum nieufności" to otwarcie kolejnej serii Remigiusz Mroza - obecnie jednego z najgorętszych nazwisk polskiej sceny wydawniczej. Tym razem autor przygotował dla nas cykl "W kręgach władzy", a wydawca sugeruje nam, niestety (nie znoszę takich działań marketingowych!), że to "polskie House od Cards". Tutaj jednak kończą się wady tej powieści. "Wotum nieufności" na pewno nie jest "polskim House od Cards", tylko - po prostu - kolejną miażdżącą książką Mroza. I tyle w temacie.

Czego się Mróz nie chwyci, zamienia to w złoto. Tak było, między innymi, z thrillerem prawniczym i osadzonym w groźnej scenerii Tatr cyklem kryminalnym, tak jest również z serią political fiction. Tym razem Remigiusz Mróz napisał powieść o zagrożeniach płynących z żądzy władzy - to tak w potężnym skrócie. Mamy tutaj marszałek sejmu Darię Seydę, której wkrótce przyjdzie zmierzyć się z nieco inną rolą w państwie, oraz posła ultrakonserwatywnej partii prawicowej, Patryka Hauera. To dwie główne postacie. Oprócz Darii i Patryka, mamy, oczywiście, innych członków partii rządzącej i opozycyjnej oraz... ogromną manipulację, jakiej ofiarą pada nie tylko marszałek sejmu, ale też pozostałe wysoko postawione persony świata politycznego.

Przeczytałam "Wotum nieufności" w jeden dzień. W jeden dzień. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że książka liczy ponad 600 stron, to całkiem niezły wynik, lecz w najmniejszym stopniu nie jest to moją zasługą. To po prostu kolejna powieść Mroza, od której nie mogłam się oderwać. Od dłuższego czasu próbuję znaleźć sekret sukcesu tego autora i, co zadziwiające, przy każdej powieści odkrywam go na nowo. To, czym Remigiusz Mróz wyróżnia się w "Wotum nieufności", to przede wszystkim wiedza, wiedza i jeszcze raz wiedza. Wiedza ta bynajmniej nie jest wynikiem researchu poczynionego do książki. Nie tylko. Ta powieść jest naszpikowana nawiązaniami kulturowymi, politycznymi, historycznymi i wieloma innymi. Owe wtrącenia sprawiają wrażenie przypadkowych i przychodzą autorowi z niezwykłą wręcz lekkością. Mróz tę wiedzę posiada w jednym palcu. Jest oczytanym i inteligentnym facetem, który na tematy związane z polityką ma zdecydowanie większe pojęcie niż przeciętny Kowalski, dlatego napisanie "Wotum nieufności" nie stworzyło mu większych problemów.

Ale "Wotum nieufności" to nie tylko wiedza i oczytanie. To także rozwinięty zmysł obserwacji i umiejętność wyciągania trafnych wniosków z tego, co dzieje się w otoczeniu autora. Oczywiście, ta książka jest fikcją literacką, ale doskonale oddaje nastroje panujące w europejskich społeczeństwach. Mróz (zresztą już po raz kolejny) sięga po tak ważne współczesne tematy jak kryzys migracyjny, działania Państwa Islamskiego czy korupcja w polityce. Co istotne, udało mu się poruszyć tę tematykę bez krytykowania którejś ze stron. Uważam za genialne zagranie, aby głównymi bohaterami uczynić przedstawicieli dwóch wrogich obozów. Mróz przedstawia rację swoich postaci, nie szczędzi gorzkich słów pod ich adresem, jednak padają one z ust bohaterów, dzięki czemu autor zachowuje neutralność, a "Wotum nieufności" trafi do tych, którzy stoją po prawej, w centrum, a także po lewej stronie sceny politycznej.

Wszystko to nie miałoby większego znaczenia bez frapującej fabuły i rozbudowanej intrygi, które ostatecznie wciągają czytelnika w wykreowany przez Mroza świat. Remigiusz Mróz po raz kolejny (nie liczę już, który) nie zawodzi. Nie trafiają do mnie głosy przeciwników autora, który twierdzą, że zaczął pisać na akord. Mam wrażenie, że zazdroszczą Mrozowi sukcesu, bo... rzeczywiście jest czego. Nawet jeśli Mróz pisze na akord, nadal robi to rewelacyjnie, więc przechodzę obojętnie obok takich głosów, wzruszam ramionami i zazdroszczę wszystkim, którzy tę ekscytującą lekturę mają jeszcze przed sobą. Ja już, niestety, jestem po i wolę przez kilka najbliższych dni nie sięgać po inną książkę, aby nie przeżyć bolesnego rozczarowania. To chyba ten słynny kac książkowy?

Remigiusz Mróz "Wotum nieufności"
Wydawnictwo Filia, 2017
data premiery: 11.01.2017
liczba stron: 624

niedziela, 4 grudnia 2016

Robert Bryndza "Dziewczyna w lodzie" | Recenzja



Ta lektura to dla mnie totalne zaskoczenie. Nie dostałam wypieków na twarzy, kiedy tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach, nie skakałam podekscytowana, krzycząc "chcę! chcę! chcę!" i, prawdę mówiąc, w ogóle nie miałam jej w planach, a jednak skusiłam się i pochłonęłam powieść na dwa razy, z krótką przerwą na sen.

Detektyw Erika Foster jest świetnym śledczym, ale jej życie prywatne... cóż, pozostawia wiele do życzenia. Znacie to? Tutaj raczej nie będzie zaskoczenia. Erika cierpi po śmierci ukochanego męża i wciąż się obwinia. Nowe śledztwo ma być okazją do odbicia się od dna. I tutaj się na chwilę zatrzymajmy. Wiem już dziś, że sięgnę po każdą kolejną powieść z Eriką Foster w roli głównej, bo Robert Bryndza kapitalnie tę bohaterkę wykreował. Tak trudno w dzisiejszych czasach po prostu być człowiekiem. Układy, kontakty i londyńska socjeta skutecznie przeszkadzają Erice w prowadzeniu śledztwa. Są naciski, aby jak najszybciej zamknąć śledztwo i nie grzebać zbyt głęboko. Nikogo nie obchodzą zamordowane prostytutki, które najpewniej padły ofiarą tego samego, brutalnego zabójcy. Liczy się tylko Andrea - córka wpływowych członków socjety. Ale dla Eriki każda ofiara jest równie ważna.

Od momentu kiedy zostają odnalezione zwłoki Andrei do chwili, kiedy tożsamość mordercy zostaje w końcu odkryta, w powieści dzieje się naprawdę dużo. Autor prowadzi akcję mocną ręką. Starannie nakreślone portrety psychologiczne bohaterów (moją uwagę przyciągnęła przede wszystkim siostra zamordowanej dziewczyny) nadają tej lekturze drugie, zdecydowanie głębsze dno. To nie jest tylko kryminał. To rozbudowana powieść psychologiczna o konsekwencjach, jakie w psychice młodych ludzi pozostawia dorastanie w środowisku zepsutych, obłudnych bogaczy. Kiedy do tego dodamy kapitalną postać Eriki, która za wszelką cenę chce dowieść prawdy, otrzymamy mocny, wyrazisty thriller. Chociaż chętniej czytam powieści polskich autorów, "Dziewczynę w lodzie" zaliczam do jednej z najbardziej udanych powieści kryminalnych tego roku.

Ta lektura okazała się dla mnie sporym zaskoczeniem. Sama nie wiem, dlaczego, ale od początku podchodziłam do niej z dużą rezerwą, tymczasem odkryłam bardzo dobrą, rozbudowaną powieść psychologiczną, która spodoba się nie tylko miłośnikom gatunku. W "Dziewczynie w lodzie" Robert Bryndza podejmuje bardzo ważny temat sytuacji imigrantów z Europy Wschodniej (w tym także z Polski) w Wielkiej Brytanii, a to nie jedyne, co przygotował dla czytelników. Polecam!

Robert Bryndza "Dziewczyna w lodzie"
Wydawnictwo Filia, 2016
data premiery: 09.11.2016
liczba stron: 434

poniedziałek, 14 listopada 2016

Remigiusz Mróz "Behawiorysta" | Recenzja




Zazwyczaj Mróz mnie nie zawodzi. Wiem, że część blogerów kręciła nosem na "W cieniu prawa" i niektórzy czytelnicy uważają, że autor miewa lepsza i gorsze chwile, ale ja, na szczęście, trafiam na same dobre powieści jego autorstwa. Tym razem jednak Mróz mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że "Behawiorysta" będzie dobry, ale nie przypuszczałam, że zmiażdży wszystkie inne publikacje pisarza.

Jako blogerka rozpływam się w zachwytach nad twórczością Mroza. Jako autorka zazdroszczę czasu na pisanie i szybkości, z jaką produkuje kolejne powieści. Zawistni pewnie stwierdzą, że to za szybko, że za dużo. W środowisku słyszy się, że można napisać jedną, maksymalnie dwie dobre książki rocznie. Inaczej będą niedopracowane. Bzdura. Mróz nie traci na jakości, a "Behawiorysta" jest najlepszą jego książką. Napisał coś, czego jeszcze rzeczywiście w Polsce nie było. Zaangażował czytelnika w swoją książkę w pełnym tego słowa znaczeniu. Pozwolił uwierzyć odbiorcy, że ma wpływ na opisywane wydarzenia. To wystarczy, aby wciągnąć się na tyle, aby nie móc odłożyć lektury na półkę. "Behawiorysta" ma ponad 500 stron, a przeczytałam go w jeden wieczór i jeden poranek. Nie wiem, jak zareaguje na to wyznanie mój mąż, ale kocham Mroza.

Już rozpoczęcie wbija w fotel. Zamachowiec zamknął się z dzieciakami i nauczycielkami w przedszkolu i grozi, że zabije zakładników. Prokuratura prosi o pomoc swojego byłego pracownika, kontrowersyjnego Gerarda Edlinga, który specjalizuje się w komunikacji niewerbalnej. To dopiero początek. Służby są bezsilne. A Mróz zagląda głęboko w psychikę nie tylko ściganego, ale i ścigającego. Genialna powieść psychologiczna, której akcja pędzi w zawrotnym tempie. Skończyłam czytać ją dwa dni temu, a wciąż nie mogę się pozbierać. Mróz sporo zaryzykował zakończeniem. Wielu czytelników może mieć do autora pretensje, pytać "dlaczego?", ale ja uważam, że nie mógł napisać lepszego zakończenia tej historii. Cóż, ci, co znają Mroza, wiedzą, że nie zawsze wszystko dobrze się kończy.

"Behawiorysta" to petarda. Ogłusza już na pierwszej stronie, nie pozwala odetchnąć i nabrać dystansu. Mróz świetnie wypada nie tylko w seriach (Chyłka, Forst), ale także w powieściach, które stanowią odrębną historię. W moim odczuciu to najlepsza powieść Remigiusza Mroza. Oczywiście, polecam i niecierpliwie czekam na kolejne wcielenia autora.

Remigiusz Mróz, "Behawiorysta"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 500
data premiery: 26.10.2016

środa, 9 listopada 2016

Rachel Abbott "Zabij mnie znów" | Recenzja



Broniłam się rękami i nogami przez twórczością Rachel Abbott. Dlaczego? Z reguły unikam "fenomenów wydawniczych", gdyż szumna promocja nie zawsze towarzyszy naprawdę dobrej lekturze. W końcu uległam. "Zabij mnie znów" to pierwsze i na pewno nie ostatnie moje spotkanie z tą autorką.

"Zabij mnie znów" to rasowy thriller. Abbott wnosi powiew świeżości na światowy rynek kryminałów i powieści sensacyjnych, zdominowany przez Skandynawów. Tutaj najważniejsze jest śledztwo, nie sam detektyw. Główna bohaterka, Maggie, może głośno powiedzieć, że jej się udało. Ma kochającą i wspierającą rodzinę, a jej życie zawodowe jest pasmem sukcesów. Pewnego dnia jednak Duncan znika bez śladu, a wokół Maggie zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ktoś morduje kobiety łudząco podobne do naszej bohaterki. Jak się zapewne domyślacie, zaginięcie męża nie jest przypadkowe. Racja, tutaj NIC nie jest przypadkowe. Każde zdarzenie znajduje swoje logiczne wyjaśnienie.

Rachel Abbott stworzyła wiarygodne portrety psychologiczne bohaterów. To nie są postacie papierowe, bez wyrazu, czarno-białe. Zmieniają się, czasem zadziwiając tym nawet samych siebie. Uwielbiam takie niejednoznaczne powieści, których bohaterowie przechodzą wewnętrzną przemianę. Cóż, zgadzam się z Szymborską, że tyle znamy siebie, na ile nas sprawdzono, a Rachel Abbott weryfikuje charaktery swoich postaci w ekstremalnych warunkach. "Zabij mnie znów" to zgrabne połączenie thrillera psychologicznego i kryminału. Spodoba się z pewnością miłośnikom obu gatunków literackich. A odpowiedź na pytanie "kto zabija?" wbije was w fotel. Dawno nie czytałam powieści z tak dobrym zakończeniem.

Tym razem chwytliwe hasło "sensacja rynku wydawniczego" na okładce książki znajduje swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Chociaż powieść nie jest pozbawiona błędów (mam wrażenie, że tłumacz czasem poszedł na skróty), to z pewnością jest to jeden z lepszych "fenomenów" ostatnich miesięcy. Polecam!

Rachel Abbott "Zabij mnie znów"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 512
data premiery: 12.10.2016

środa, 17 sierpnia 2016

Wywiad | Huber Hender: "Gdy pojechałem do Kowar, wiedziałem, że to jest to. Sztolnie. Ciemność. Mrok."

Hubert Hender



Na księgarnianych półkach właśnie ukazała się "Kolejność", obiecująca powieść kryminalna, której autor pozostaje raczej w cieniu swojej twórczości. Jest tajemniczy, czy może uważa, że dobra literatura obroni się sama? Kim jest? Czy Dolny Śląsk zajmuje szczególne miejsce w jego życiu? Przeczytajcie wywiad z szalenie intrygującym człowiekiem, jakim jest Hubert Hender, autor "Kolejności".

Niewiele mówi pan o sobie. Czy jest to wynik wrodzonej skromności, a może uważa pan, że dobra literatura obroni się sama, a jej autor może pozostać w cieniu?

Oczywiście, autor może zostawać w cieniu, do tej pory zwykle nie ujawniałem się za często, nie uczestniczyłem w spotkaniach. Wraz z nową powieścią trochę porzucam ten stan i zaczynam się pojawiać i mówić o sobie, ale zawsze i tak będę twierdził, że ważniejsze ode mnie są w tej kwestii moje książki. Z drugiej jednak strony myślę, że dziś czytelnicy mają pełne prawo do tego, by spotykać się z autorami. Wystarczy przywołać świetne imprezy, jak chociażby targi książki, na których możemy spotkać swoich ulubionych twórców. To fantastyczne dla obu stron doświadczenia i cieszę się, że tego typu imprez, które sprzyjają rozwijaniu się środowiska czytelniczego, literackiego w ogóle, jest coraz więcej.

Kim zatem jest Hubert Hender? Skąd pochodzi? Czy, tak jak i pana bohaterowie, mieszka na Dolnym Śląsku?

Urodziłem się i mieszkałem przez 25 lat na Dolnym Śląsku, bardzo blisko Jeleniej Góry. A samo miasto znam doskonale. Przez te lata, zupełnie nieświadomie, czerpałem natchnienie do swoich książek. Żyłem, mieszkałem, a gdzieś jakimś schowanym nurtem wchłaniałem to miasto, te miejsca, okolice oraz ich klimat. Znam je na tyle dobrze, że o wiele łatwiej mi się teraz o tym mieście i okolicy pisze. Siłą rzeczy, pewnie nie miałbym takiej swobody pisania o miejscach, w których nie byłem i których nie znam tak dobrze. Pomysł napisania powieści z Jelenią Górą w tle był więc naturalny. To na pewno jeden z powodów dla których postanowiłem osadzić akcję swoich powieści właśnie tam.

Przejdźmy do rozmowy o pana najnowszej powieści, „Kolejności”. Książka właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Filia. To świetne wydawnictwo. Jak trafił pan pod opiekuńcze skrzydła Filii? W jaki sposób dowiedział się, że pana powieść zostanie wydana przez oficynę, która wypuściła w świat trylogię Mroza o komisarzu Forście?

Odpowiem bardzo krótko. Szukałem dobrego wydawnictwa dla swojej drugiej powieści i po paru miesiącach, od chwili jak wysłałem ją od dwóch, może trzech wydawnictw, nawiązałem kontakt z Filią. Po spotkaniu w Poznaniu, zresztą bardzo sympatycznym, ustaliliśmy wspólne priorytety i cele. Nakreśliliśmy wspólne oczekiwania względem siebie. Ich filozofia bardzo przypadła mi do gustu. Widziałem, że szukam właśnie takiego wydawnictwa. Przede wszystkim takiego które skoncentrowane jest na wydawaniu dobrej literatury, czego przekładem może być, jak Pani wspomniała, Remigiusz Mróz, czy doskonały wręcz thriller Obce dziecko Rachel Abbott. Widać więc, że wydają z pasją, mają świetne wyczucie literackie, estetyczne. Gdy patrzę na to jak działają, jak wydają, to wiem, że trawiłem w bardzo dobre ręce.

Pana bohaterowie to postacie z krwi i kości. Już w recenzji zwracałam szczególną uwagę na ich przeżycia wewnętrzne, rozterki i wątpliwości. Zastanawiam się, skąd taka dobra znajomość specyfiki pracy policjantów i daleko idące wnioski na temat wpływu patologii, z jakimi służby mundurowe spotykają się na co dzień, na ich życie prywatne?

Nie trzeba być wytrawnym psychologiem, by wiedzieć, że praca w policji do łatwych nie należy. Oczywiście staram się podchodzić rzetelnie do swojej pracy, dlatego bohaterowie muszą być prawdziwi. By stworzyć wiarygodnych bohaterów, trzeba mieć pomysł, rozrysować ich charaktery, osobowość, wygląd. Tworzę również ich życiorysy. Poza opisywaniem ich pracy, obowiązków, opisuję w równym lub podobnym stopniu ich problemy, doświadczenia, wspomnienia, koszmary. Dla mnie te osoby są jak żywe. Cały czas mam ich w wyobraźni, widzę ich jak chodzą, jak się ruszają, widzę ich gesty, czy to jak się uśmiechają. Proszę mi wierzyć, że gdy piszę daną scenę, widzę niemal każdy ich ruch, słyszę ich rozmowę. To trochę tak jakbym był reżyserem stojącym tuż za kamerą. A zatem jako autor i osoba, która tworzy ten świat, ich świat dodajmy, znam ich najlepiej. Chwilami czuję się tak, jakbym ich podglądał w czasie pracy czy podczas wypoczynku. Jestem z nimi myślami i to niejako spisuje. Słowem, muszę ich cały czas widzieć.
Nie da się ukryć, że centralną postacią moich powieści jest Marek Iwanowicz. On jest najważniejszy, jemu poświęcam najwięcej uwagi. W Zaporze, mojej pierwszej książce, było o nim niewiele, ale był to celowy zabieg, bowiem już wtedy wiedziałem, że będzie to cykl powieści i już wtedy jasno określony plan, by czytelnicy poznawali go stopniowo, bardzo powoli. W Kolejności o Iwanowiczu jest już znacznie więcej, zaś w trzeciej powieści poznają go jeszcze lepiej. Taki miałem zamiar od początku i mocno się tego trzymam. Oczywiście podobnie rzecz ma się z Gawłowskim, o nim również będzie więcej.
Słowem, są to zwyczajni policjanci. Ze swoją historią, z życiem osobistym, z problemami. Tacy, którzy noszą takie same lub podobne doświadczania co my, nie są oni oderwani od tego, co się dzieje dookoła; potrafimy im współczuć, potrafią nas rozbawić, bywa, że i zaskakują. Są osadzeni w konkretnym kontekście, otoczeniu i środowisku. Mają swoje rodziny, swoje obowiązki, marzenia, nawet wydatki. Kupują, chodzą na obiad. No ale są to bohaterowie konkretnego gatunku, więc widzimy ich przede wszystkim jako policjantów.
W największym skrócie, mniej więcej tak się tworzy bohaterów – trzeba ich wykreować w całości, od szczegółu, aż po ogół, a potem wpuścić w opowieść i pozwolić na to, by uczestniczyli w rozmaitych, często jednak nieprzewidywalnych, wydarzeniach.

Pokopalniane tereny, nieco uśpione miasteczko, a w tle majestatyczne szczyty – czy takie właśnie są Kowary? Przyznam, że nigdy nie byłam w tym mieście, a umieszczając tam akcję swojej powieści, rozbudził pan we mnie ciekawość.

Na pomysł napisania powieści osadzonej w Kowarach wpadłem kilka dni po tym, jak skończyłem pisać swoją pierwszą książkę. Na początku powstał tylko plan, było to chyba w 2011, a w 2012 roku zacząłem nad nią pracę, a rok później już ją skończyłem. Żeby napisać o tym miasteczku, musiałem je lepiej poznać, dlatego pojechałem tam kilka razy, sfotografowałem interesujące mnie miejsca. Dużo też o tym miejscu czytałem, zbierałem sporo informacji. Starałem się wchłonięć to miejsce, poczuć klimat, a potem dokonać mojej osobistej interpretacji tego miejsca. Na pewno nie jest ona bardzo realistyczna, nie odtwarzam tego miejsca w skali jeden do jeden, ponieważ nie tworzę literatury non-fiction. Dokonuje bardzo niewielkiego zaciemnienia tego miejsca, trochę tak jakbym nakładał na swoją opowieść pewien filtr. W dzień być może nie jest ono aż takie mroczne jak je opisuje. Niemniej, ma ono swój klimat. Tak też rozumiem pojęcie klimatu w książkach – jako zakładanie na opisywane zdarzenia, miejsca czy bohaterów rozmaitych filtrów, ciemniejszych bądź jaśniejszych. Według mojej teorii thriller czy kryminał posiadają ciemny, reportaż czy powieść obyczajowa nie mają żadnego (lub tylko delikatny), komedia czy powieść romantyczna nieco rozjaśniają rzeczywistość.

Nie zdradzając za wiele, aby nie zepsuć czytelnikom lektury, skoncentrujmy się przez chwilę na fabule „Kolejności”. Jak zrodziła się w głowie autora? Skąd czerpał pan inspiracje?

Jak wspomniałem wcześniej, dla mnie ważne jest miejsce akcji. Podkreślę tutaj, że musi to być realnie istniejące miejsce, miejscowość. Nie przekształcam topografii. Staram się odtwarzać ją dość wiarygodnie, poza pewnymi wyjątkami. Owszem, zdarza się, że z jakichś szczególnych powodów nie podaję konkretnego miejsca, nie zawsze podaję ulicę czy szczegółowo opisuję czyjś dom (świadka, mordercy), ale to wynika trochę z innych powodów.
Wracając do pytania, gdy pojechałem do Kowar, wiedziałem, że to jest to. Sztolnie. Ciemność. Mrok. Pomysł na kryminał zrodził się błyskawicznie. Miejsca w ogóle są dla mnie ważne. Nie tylko sama fabuła, nie tylko bohaterowie, a właśnie równorzędnie z nimi miejsce akcji. Dlatego wybór padł na Kowary. Piękny, mroczny tunel kolejowy, część odnowionych sztolni, opuszczone miejsca, górzysty teren, lasy. Lubię takie miejsca.

Wiemy, że to jeszcze nie koniec, a Iwanowicz powróci. Rozumiem, że w duecie z Gawłowskim?

Oczywiście. Kilka tygodni temu skończyłem pisać trzecią powieść, jej akcja będzie się działa w samej Jeleniej Górze. Mojej ulubionej miejscowości, do której zawsze chętnie wracam – zarówno w rzeczywistości, jak w swoich literackich opowieściach.

Czy to będzie odrębna historia, tak zwana „luźna kontynuacja”, czy może znajomość treści „Kolejności” będzie niezbędna? No, i kiedy możemy spodziewać się powieści w księgarniach?

Akcja tej powieści nakłada się z „Kolejnością”, łączy je wspólny wątek, bardzo ważny dla mnie. W Kolejności było to śledztwo drugoplanowe. I nierozwiązane. Więcej niestety nie mogę zdradzić. Trzecia część będzie gotowa niebawem, także podejrzewam, że w księgarniach pojawi się w przyszłym roku. A ja już przygotowuje się merytorycznie do następnej książki.

Dziękuję za rozmowę!


Również dziękuję i pozdrawiam.


"Kolejność" właśnie trafiła na księgarniane półki.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Patronat medialny: Hubert Hender "Kolejność" | Recenzja przedpremierowa




Mocno osadzona w polskich realiach, mroczna i hipnotyzująca - taka jest powieść kryminalna Huberta Hendera "Kolejność". Czytałam totalnie oderwana od rzeczywistości i nawet kiedy już zmusiłam się do odłożenia książki, aby złapać kilka godzin snu, nie mogłam zasnąć, bo myślami wciąż byłam na Dolnym Śląsku i główkowałam kto, do cholery, zabił tych facetów, wywołując we mnie obezwładniający strach. Premiera "Kolejności" już 17 sierpnia.

Kowary, Dolny Śląsk. Miasteczko swoje lata świetności już dawno ma za sobą, a stare kopalne zarabiają na siebie już tylko dzięki turystom. To właśnie tutaj jeden z pracowników starej kopalni zostaje zamordowany. Tymczasem komisarz Iwanowicz i podkomisarz Gawłowski prowadzą swoje śledztwo w Jeleniej Górze, jednak przyjeżdżają do Kowar, aby tam wspomóc lokalnych policjantów. Szybko okazuje się, że ofiar jest więcej, a śledczy po omacku próbują znaleźć jakiś sensowny trop, element, który połączyłby poszczególne części układanki. Niestety, ofiary zdają się nie mieć ze sobą nic wspólnego. Jedyne, co ich łączy, to sposób, w jaki ich ciała zostały ponumerowane. Czy śledczym uda się rozwikłać zagadkę, zanim brutalny zabójca zaatakuje ponownie?

Oto nieznany autor powieści kryminalnych wydaje powieść, która ma szansę stać się hitem. Powieść, za sprawą której nazwisko Hender będzie wymieniane wśród reprezentantów młodych i uzdolnionych twórców polskiej literatury kryminalnej. Jeśli przeczytaliście trylogię Mroza o komisarzy Forście i macie ochotę na więcej, "Kolejność" może okazać się doskonałym wyborem. Hubert Hender potrafi wzbudzić w czytelniku strach, co jest nie lada sztuką. Tworzy na tyle sugestywne opisy, że potrafi sprowokować najgłębiej uśpione odruchy i uczucia. Już pierwszy rozdział, w którym szczegółowo została opisana scena morderstwa (bez zdradzania tożsamości sprawcy, rzecz jasna) sprawia, że chce się więcej i więcej, a przecież to dopiero początek. Niesamowite. Prezentowane wydarzenia są fikcyjne, jednak lęk o życie jest tutaj najprawdziwszy.

Wielki plus za opisy wewnętrznych przeżyć i rozterek komisarza Iwanowicza, które dodają lekturze smaku. Hubert Hender stworzył postać realistyczną, człowieka z krwi i kości, a nie bezdusznego robota zaprogramowanego na rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Tacy są prawdziwi policjanci. Mają wątpliwości, przeżywają rozterki związane z charakterem ich pracy, a zło, którego stają się świadkami, odciska ogromne piętno na ich psychice. Hender to rozumie, przez co jego powieść zyskuje prawdziwy wymiar. Kolejną zaletą powieści są opisy miejsc. Nigdy nie byłam w Kowarach, nie znam tamtych terenów, a jednak za sprawą "Kolejności" udało mi się przenieść w czasoprzestrzeni. Dokładna topografia, charakter miasteczka i osobliwe postacie przenoszą czytelnika głęboko w świat opisywanych zdarzeń.

"Kolejność" to mocna propozycja dla miłośników literatury kryminalnej. Niemal każdy rozdział kończy się nieprzewidywalnym zwrotem akcji, a zakończenie pozwala spojrzeć na tę powieść zupełnie inaczej niż na klasyczne kryminały. Gdzie przebiega granica między dobrem a złem? Czy zło zawsze trzeba dobrem zwyciężać? Te pojęcia w "Kolejności" nabierają całkiem nowego znaczenia. Koniecznie przeczytajcie.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Hubert Hender "Kolejność"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 408
data premiery: 17.08.2016

czwartek, 4 sierpnia 2016

Przedpremierowy fragment powieści "Kolejności" Huberta Hendera



Piskliwy dźwięk zegarka elektronicznego odbił się echem od ścian. Mężczyzna odłożył narzędzia i usiadł w  niewielkiej kamiennej niszy. Była zimna i  wilgotna, ale w ogóle tym się nie przejmował. Siadał w tym miejscu zawsze, gdy dochodziła dwudziesta druga. Był to czas odpoczynku po kilku godzinach ciężkiej pracy. W zależności od przypadającej zmiany przychodził na dwunastą w południe lub na szóstą rano. Dwudziestominutową przerwę wykorzystywał aż do ostatniej chwili. Płacili mu tak mało, że nigdy nawet nie pomyślał, by odejmować sobie choć minutę z przysługującej przerwy.
– Nigdy, przenigdy, niech ich szlag… – mamrotał pod nosem. Uważał, że nie powinno się pracować więcej niż trzeba. Zwłaszcza dla tych wyzyskiwaczy. Nie było to zajęcie jego marzeń ani takie, jakie można by nazwać godnym pozazdroszczenia. Takich przecież zresztą nie ma. A może…
Czasami myślał, że ta cała sielanka, ten raj, to był tylko zmyślony obraz z amerykańskich filmów, które od lat oglądał. Młodzi, elegancko ubrani ludzie, którzy przesiadywali całymi dniami w wysokich wieżowcach. Nosili drogie i piękne garnitury. I jedli lunche, za któ- re płacili więcej, niż wynosiła jego dniówka. Tak, tylko oni… Tylko oni byli zadowoleni ze swej pracy. I tylko oni mogą ją kochać.
Usiadł wygodnie i wyjął z plecaka termos oraz kanapkę, a potem zaczął szybko jeść. Popił gorącą herbatą roztaczającą wokół zapach owoców leśnych. Wyciągnął niewielki telewizor na baterie, który przed wieloma laty kupił na ryneczku w centrum miasta. Oglądanie umilało mu czas i sprawiało, że na moment odrywał się myślami od roboty.
Znosił to utrapienie dzień po dniu, bez względu na porę czy dzień tygodnia. Wiele by dał, żeby – jak ci ludzie z amerykańskich filmów – zjeść rano śniadanie z rodziną, odprowadzić dziecko do autobusu, potem ucałować żonę, wziąć teczkę i pojechać do pracy – do biura albo jakiegoś innego miejsca, w którym spędzało się szczęśliwie cały dzień – a później, po ośmiu godzinach, wrócić radosnym krokiem do domu. Kto by nie chciał takiego życia? Zdawał sobie jednak sprawę, że była to rzecz nieosiągalna dla niego, a może i dla każdego, kto urodził się w tym miejscu, w tej okolicy.
Włączył urządzenie i zaczął oglądać wiadomości. Monofoniczny głos spikerki rozszedł się echem po korytarzu, ale nie zwrócił na to uwagi. Nie robiło to na nim wrażenia jak dawniej, gdy głos z urządzenia się odbijał, przez co można było odnieść wrażenie, że ktoś mówi zza ściany. Kiedyś te odbijające się fale przerażały go; zastanawiał się wówczas, jak to się dzieje, że powstaje echo, i dlaczego wciąż wywołuje w człowieku tyle niepokoju i zdziwienia. Ale z czasem dał sobie spokój. Osiem klas szkoły podstawowej to za mało, żeby pojąć te wszystkie tajemnice codzienności i praw fizyki.
Ustawił głośniej, by zagłuszyć echo oraz dźwięki cichego, rytmicznego kapania wody ze ścian. Cholernie go to denerwowało, czasami nic bardziej go nie irytowało niż te systematyczne pluśnięcia towarzyszące kroplom uderzającym nieustająco cały dzień ciągle w to samo miejsce, aż do znudzenia. Była to najgorsza tortura.
Głos prezenterki robił się niewyraźny. Po chwili sygnał zaczął zanikać. Mężczyzna wyciągnął antenę na całą długość i odpowiednio ustawił.
Rozejrzał się na boki. Po obu stronach długiego na ponad siedemdziesiąt metrów korytarza nie było żywej duszy. W oddali w obu jego krańcach świeciły się żarówki, przysłonięte przez ochronne klosze przemysłowe. Był tylko on i ten telewizor, który akurat teraz musiał gubić sygnał. Właśnie w tej chwili, kiedy miał przed sobą jeszcze dziewiętnaście minut przerwy. To prawie całe wiadomości i prognoza pogody. Wieczność. To tyle, żeby zdążyły odpocząć ręce i żeby można nabrać oddechu. Zaklął w my- ślach. Nienawidził tych przeciwności losu, które akurat teraz musiały dać o sobie znać. Odłożył kanapkę na bok, wstał i ruszył powoli w kierunku wyjścia.
Przeszedł kilkanaście metrów, gdy nagle poczuł na karku powiew chłodnego powietrza. Na monitorze pojawił się przejrzysty obraz. Dźwięk stał się wyraźniejszy. Zawahał się chwilę, nie wiedząc, co robić. Zostać w tym miejscu czy wrócić do niszy? Odstawił telewizor na podłogę.
– Trudno, trzeba będzie zmienić miejsce – powiedział do siebie, żeby się pocieszyć, a potem powoli ruszył po plecak. Nagle zatrzymał się, bo w oddali zgasło światło. Obrócił głowę. Po drugiej stronie też zgasło. Zrobiło się ciemno.
– Halo! Jestem tu, nie gaście!
Włączył latarkę, by oświetlić sobie trasę. Chwycił plecak i wrócił na miejsce. Przyklęknął pod ścianą, spojrzał za siebie i zaczął przeżuwać kanapkę. Czemu zgasły światła? Cholera. Czyżby znowu zamokła instalacja i doszło do zwarcia, jak niemal codziennie? Ściszył urządzenie, bo dźwięk stał się już wyraźniejszy. Spikerka mówiła o zmianach w resorcie, a po chwili ukazała się sylwetka reportera stojącego przed ministerstwem.
W oddali usłyszał jakieś hałasy. Jakby szuranie. Ktoś wszedł do korytarza. Był pewien, że odgłosy nie dochodziły z odbiornika. Nie, na pewno nie – pomyślał. Coś się poruszyło.
– Halo, kto tam jest?! – Zmrużył oczy i odsunął ekran od twarzy. Zamrugał kilka razy, by sprzed oczu znikła niebieskawa plama.
Nikt nie odpowiedział. Wyczuł, że ktoś idzie w jego kierunku. Powoli. Małymi krokami. Słyszał szuranie. Dźwięki robiły się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Nie widział niczego poza blaskiem monitora. Błyskawicznie odłożył na bok kanapkę i wyciągnął latarkę. Trwało to zaledwie kilka sekund. Nagle tuż obok usłyszał stuknięcie buta o podłoże. Dźwięki były głośne i wyraźne. Zamarł. Cóż to, do cholery, ma być? Gasnące światło, a teraz jeszcze to?
Klęczał w nienaturalnej pozycji, nie wiedząc, co robić. Wstrzymał na moment oddech i rozejrzał się na boki. Nic nie widział, ale mimo to nie mógł się powstrzymać i odruchowo kręcił głową na boki. Coś było w pobliżu, raz bliżej, raz dalej, ale w żaden sposób nie mógł tego namierzyć ani zidentyfikować. Trwał nieruchomo przez kilkanaście sekund. Każda z nich wydawała się wiecznością. Czekał.
Nagle znów usłyszał kroki. Intruz przeszedł tuż obok, nie zwracając na niego uwagi. Mężczyzna odruchowo obrócił głowę i popatrzył za nim, ale i tak niczego nie zobaczył. Nie wiedział, co robić. Odezwać się? Milczeć?
Nie minęło kilka chwil, gdy nieznajomy przystanął, a potem zaczął wracać, jakby się namyślił albo zgubił drogę. Robotnik zganił siebie w myślach. Najpierw ktoś zgasił światło w długim podziemnym korytarzu, a teraz chodził i szukał czegoś po ciemku. Ale dlaczego boję się wyjść z kąta i odezwać? – pomyślał. Przecież to na pewno ktoś z nocnej zmiany.
Nagle postać niespodziewanie stanęła przed nim. Usłyszał jej oddech. Błyskawicznie włączył latarkę i już chciał skierować przed siebie snop światła, gdy bolesne uderzenie wytrąciło mu ją z rąk. Po chwili poczuł, że coś chwyciło go za rękę. Był to potwornie silny uścisk, który z sekundy na sekundę stawał się jeszcze silniejszy. Ktoś bezlitośnie miażdżył mu dłoń.
Jak to wszystko możliwe? Czy to jakiś cholerny duch? Kto i dlaczego zabawiał się jego kosztem, jego wolnym czasem?
Spróbował wyszarpnąć rękę z żelaznego uścisku, ale nie mógł. Po chwili poczuł kolejny uścisk. Ktoś złapał go za drugą rękę, by uniemożliwić mu jakiekolwiek ruchy. Zaczął się szarpać, ale niewiele zdołał zrobić, ponieważ uścisk stawał się coraz silniejszy, jakby rękę zgniatano w imadle. Czuł, jak z dłoni odpływa mu krew. Ból przybierał na sile, a po parunastu sekundach był już nie do zniesienia. Poczuł mrowienie rąk, a zaraz potem stracił w nich czucie. Przebiegło to tak szybko, że nie mógł pojąć, co tak naprawdę się dzieje.
Co za durny żart? – pomyślał. Przecież dopiero co skończyłem pracę, jadłem kanapkę, oglądałem wiadomości… a zaraz będę musiał wrócić do pracy, którą muszę skończyć! Kto i po co…
Doznał szoku. Przez moment nie wierzył w to wszystko. To nie mogła być prawda… ale mrowienie było nad wyraz dokuczliwe. Czuł je zbyt wyraźnie, by mogło mu się śnić.
Jednak wszystko było takie nierealne. Tak jak nierealne są wypadki i inne nagłe wydarzenia. Mózg działa w odmienny sposób, jakby był przez chwilę napędzany cudzymi myślami. Umysł potrzebuje czasu, by się przyzwyczaić, by zrozumieć, co się stało. I teraz całą realną ciągłość nagle coś przerwało.
Mężczyzna wciąż próbował uwolnić się z uścisku, chociaż czuł, że nie zdoła. Po chwili dał za wygraną. Nic z tego. Był słabszy od swojego przeciwnika. Ale może zaraz ten ktoś się zmęczy i podda, wszystko się wyjaśni, a on dokończy kolację? Bo to pewnie jakiś żart któregoś z pracowników? Ale kto i co, do jasnej cholery, mi to robi? – zastanawiał się. To muszą być oni. Tak, to na pewno oni.
– Ładne żarty, skurwysyny! Nigdy się do mnie nie odzywaliście, nie zadawaliście się ze mną, a teraz tak pogrywacie? W taki sposób? Co wam zrobiłem? Poczekajcie, już ja wam się odwdzięczę, przeklęte mendy. Też wam zrobię taki kawał. Będziecie tego żałować, wy cholerne obiboki. Nie wiem co i nie wiem kiedy, ale zrobię coś, wymyślę. I to wcale nie będzie śmieszne. Już ja się na was odegram, sukinsyny.
Nagle usłyszał oddech, czyjaś głowa przysunęła się na tyle blisko, że poczuł odór dobywający się z ust nieznajomego.
– Puszczaj, mówię… – wybełkotał. Napastnik to zrobił, a on poczuł uderzenie w brzuch, które odebrało mu oddech. Zaczął się dusić i dławić jednocześnie. I znowu kopnięcie. Tym razem silniejsze. Po ciosie w brzuch zgiął się wpół. Uderzył głową w twardą masę, która znajdowała się przed nim.
Ledwo stał o własnych siłach, czuł, że zaraz upadnie. Chciał krzyczeć, ale nie był w stanie. Nadal nie mógł złapać oddechu. Nie czuł dłoni i na dodatek tracił oddech. Każda sekunda była walką o przetrwanie. Byle tylko się wywinąć, byle uciec, myślał.
Runął na ziemię. Zaczął się tarzać po zimnej, wilgotnej posadzce. Poczuł ulgę, bo wreszcie mógł się skulić. W tej pozycji lepiej znosił ból brzucha.
– Co… do… kurw… – Mówienie było ponad jego siły. Wciąż nie wierzył w to, co się stało. To jakiś żart, jakiś cholerny żart – powtarzał w myślach. Mógł już oddychać, bo ucisk w płucach trochę zelżał. Od razu chciał coś powiedzieć lub wykrzyczeć, ale jeszcze nie dał rady. Z jego gardła wydobywał się tylko przeraźliwy chrzęst, który przypominał kaszel gruźlika. Czuł, jak organizm odmawia mu posłuszeństwa. W oddali usłyszał dźwięki telewizorka rzuconego w kąt.
Mijały sekundy, a on wciąż leżał i dochodził do siebie. Chwała Bogu. Koniec. Koniec tego idiotycznego dowcipu. Zaraz usiądę, zjem i wrócę do pracy. Tylko to jest ważne. Nie chcę już roboty w amerykańskim wieżowcu, chcę pracować tu, byle normalnie, bez tego bicia. Już mi wszystko jedno, byleby tylko spokojnie robić swoje. I nigdy nie stracić oddechu, bo chyba nic gorszego nie można sobie wyobrazić. O nie, już wszystko zniosę, byle nie to – mówił do siebie.
Krew zaczęła napływać mu do dłoni i powoli zaczął poruszać palcami. Poczuł ciepło, a po chwili silne kłucie, jak wtedy gdy zbyt długo spał z ręką pod poduszką. Nieraz budził się przerażony w nocy, gdy nie mógł ruszać całym ramieniem, a potem po kilkunastu sekundach ciepło i czucie w ręku wracało. Odczekał jeszcze parę sekund i zaczął się niezdarnie podnosić.
Nagle znów usłyszał ten głośny oddech. Ten ktoś wciąż przed nim stał. I czekał. Oddychał coraz głośniej, jak przez maskę przeciwgazową. Słyszał tylko rytmiczny szum.
– Kim jesteś? – wybełkotał, klęcząc.
Cisza. Nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Ale wiedział, że ktokolwiek tu był, musiał go słyszeć. Strach powodował, że pulsowanie krwi w głowie stawało się coraz szybsze i silniejsze.
– Kim…
Nagle poczuł kolejne uderzenie w brzuch i znów zwalił się na ziemię. Było o wiele silniejsze niż poprzednim razem. Zaczął się dusić i wierzgać, leżąc na wilgotnym betonie.
Następne uderzenie, równie silne. A potem kolejne.
To nie były żarty kolegów, których o to wszystko podejrzewał. Ale przecież nie mam żadnych wrogów – pomyślał. Nic nikomu nie jestem winien… Więc… Co jest? 
Dostał dwa silne kopniaki w brzuch. Zaczął tracić świadomość, choć wciąż czuł przeszywający ból. I znów ten oddech.
A może to był tylko sen? Albo film, który puścili po wiadomościach? Może usnął na filmie o jakimś psychopacie, który kogoś zaatakował w ciemnym tunelu?
W blasku niebieskiej poświaty bijącej od małego ekranu dostrzegł sylwetkę, która trzymała w dłoni coś o długim, błyszczącym ostrzu. Co to takiego? Nóż? A może ostrze jakiegoś miecza? Wiedział, że ten obraz zaraz się skończy, pojawią się napisy końcowe, a on wróci do swojej znienawidzonej pracy. A jeśli to jednak sen, to pewnie też się zaraz skończy. Wszystko jedno, byleby ten ból ustał. Wolał swoją przeklętą pracę niż ten ucisk w płucach, brzuchu… I ten ciągły, niekończący się strach. I duszności, które utrudniały mu oddychanie.
W pewnej chwili usłyszał niewyraźny głos reportera, który relacjonował na żywo wydarzenia z jakiegoś wypadku. Mówił, że liczba ofiar nie jest dokładnie znana, więc ostatecznie może wzrosnąć.
Znów usłyszał głośny oddech, ktoś na nim ukląkł albo usiadł niczym zawodnik sportów walki, który siada na pokonanym przeciwniku, wyciągnąwszy w górę rękę, by pokazać, że zwyciężył przed czasem.
A potem już tylko usłyszał swój przeraźliwy krzyk, który odbił się głośnym echem w długim i ciemnym korytarzu.
A więc to jednak nie sen, pomyślał.
Głos spikerki nagle się urwał. 

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Raphael Montes "Dziewczyna w walizce" | Recenzja przedpremierowa



Debiut Raphaela Montesa, książka "Roulette", spotkała się z ciepłym przyjęciem w rodzinnym kraju autora, Brazylii. Brutalna powieść zszokowała mamę Montesa, która poprosiła, by syn tym razem napisał książkę o miłości. Rzeczywiście, autor spełnił tę prośbę, chociaż zrobił to w niekonwencjonalny sposób, czego rezultatem jest doskonały thriller psychologiczny, "Dziewczyna w walizce", który na polskim rynku ukazuje się nakładem Wydawnictwa Filia.

Teo studiuje medycynę. Jest samotnikiem, stroi od ludzi, a najlepiej czuje się w... prosektorium. Teo ma zamiar zostać patologiem. Kiedy na przyjęciu, do udziału w którym został zmuszony przez matkę, Teo poznaje Claire, przebojową młodą kobietę, wie, że odtąd już nic nie będzie takie samo. Mężczyzna pragnie nawiązać bliższą znajomość z Claire, czuje, że to kobieta jego życia, lecz... Claire nie podziela jego entuzjazmu. Dziewczyna stanowczo odrzuca jego zaloty i proponuje przyjaźń. Teowi to jednak nie wystarczy. Kiedy Claire zaczyna mu się wymykać, postanawia działać. Jest gotowy zrobić wszystko, aby byli razem.

Ta powieść ma właściwie tylko jedną wadę - polski tytuł. "Dziewczyna w walizce" nie brzmi zbyt dobrze, ale jestem w stanie przymknąć na to oko, gdyż nie tytuł jest tu najważniejszy, a zawartość. Pochłonęłam "Dziewczynę w walizce" w jeden dzień. To trzymający w napięciu, niepokojący thriller psychologiczny. Głównym bohaterem jest Teo, jak się już zapewne domyślacie - sprawca. A Claire jest ofiarą. Więcej nie zdradzę, gdyż nie chcę psuć całej frajdy z lektury, musicie mi zaufać na słowo - "Dziewczyna w walizce" to jazda bez trzymanki. W każdym rozdziale czekał na mnie zaskakujący zwrot akcji, to jedna z tych powieści, których ciągu dalszego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, a co dopiero mówić o zakończeniu. Mistrzowski suspens, intrygująca intryga - właśnie tego możecie się spodziewać po "Dziewczynie w walizce".

"Dziewczyna w walizce" to jeden z najbardziej oryginalnych thrillerów, jakie miałam okazję przeczytać. Tej książki nie można zamknąć w sztywnych ramach. Bezdyskusyjnie mamy do czynienia z rewelacyjnym thrillerem psychologicznym, ale! To nie wszystko. Bo tak naprawdę "Dziewczyna w walizce" to powieść o miłości. O chorej miłości, ale jednak zawsze - miłości. Czymże więc jest? Romansem?! Gwarantuję, że będziecie zaskoczeni niecodzienną wizją rzeczywistości Raphaela Montesa. Niekwestionowanymi zaletami książki są lekki styl i umiejętność prowadzenia fabuły w sposób mocny, zdecydowany. I to niewyobrażalne tempo, w które zostaje wciągnięty czytelnik, a jakie nie zwalnia aż do samego końca. Plus za rozbudowany wątek psychologiczny i wewnętrzne przemiany głównych bohaterów. To nie są martwe postacie, z czasem ewoluują i zmieniają się.

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą lekturą. W rodzinnej Brazylii Raphael Montes osiągnął już spory sukces, a jego "Dziewczyna w walizce" ukazała się w 13 krajów. Polska jest jednym z nich, co mnie ogromnie cieszy, gdyż miałam okazję poznać naprawdę dobry thriller psychologiczny, który polecam zwolennikom niekonwencjonalnych rozwiązań w literaturze. Mocna powieść.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Raphael Montes "Dziewczyna w walizce"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 360
data premiery: 15.06.2016

poniedziałek, 16 maja 2016

Remigiusz Mróz "Trawers" | Recenzja przedpremierowa



Przyszedł czas pożegnania z komisarzem Forstem. Mam wrażenie, że to, co najlepsze Remigiusz Mróz zostawił na sam koniec. Nie zwykłam wylewać morza łez podczas ckliwych romansów, tymczasem uroniłam łzę, czytając ostatni rozdział "Trawersu". To nie tylko bardzo dobry kryminał czy thriller, to przede wszystkim rewelacyjna powieść.

W Kościelisku pojawia się grupa syryjskich uchodźców. Chwilę później na prowadzącym na Czerwone Wierchy szlaku zostaje odnaleziony zamordowany mężczyzna, a w jego ustach umieszczono syryjską monetę. Podejrzenie pada na grupę imigrantów, jednak również inna wersja nie wydaje się śledczym nieprawdopodobna, a prowadząca dochodzenie prokurator Dominika Wardyś-Hansen bierze pod uwagę, że Bestia z Giewontu powróciła. Niestety, prokurator sama wsadziła na dwadzieścia pięć lat do więzienia jedynego człowieka, który mógłby schwytać Bestię. Tymczasem komisarz Forst stara się przetrwać każdy kolejny dzień w więziennym środowisku, podczas gdy na wolności ktoś wciąż czeka na jego ratunek.

Ostatnia część trylogii z (byłym już) komisarzem Wiktorem Forstem zaczyna się od mocnego akcentu. Poznajemy brutalny, więzienny świat, w który Forst zdążył wsiąknąć już na dobre, aby chwilę później przenieść się na górskie szlaki, gdzie został zamordowany turysta. Potem jest już tylko lepiej (gorzej). "Trawers" to najlepsza część serii. Remigiusz Mróz stworzył nie tylko kapitalny kryminał, ale również powieść o bogatym tle społeczno-obyczajowym. Nie obce są mu problemy, z którymi boryka się współcześnie cała Europa. Mróz w szczery i bezkompromisowy sposób rozprawia się z mitami, jakie narosły wokół kryzysu imigracyjnego. Jest doskonałym obserwatorem rzeczywistości. Zapewniając swoim czytelnikom niebanalną rozrywkę i czystą przyjemność z obcowania z charyzmatycznym komisarzem Forstem, otwiera nasze oczy na ważne problemy współczesnego świata.

Remigiusz Mróz udowadnia, że nie bez powodu jest jednym z najchętniej czytanych polskich pisarzy młodego pokolenia. Jeśli kiedykolwiek zastanawiał was fenomen tego faceta, przeczytajcie "Trawers". Nikt tak jak on nie potrafi kluczyć i tworzyć tak genialnych, inteligentnych, a jednocześnie mocno ironicznych, a momentami bezczelnych śledczych. I nikt tak jak on nie potrafi budować napięcia przez trzy kolejne tomy. A wszystko to po to, by wbić czytelnika w fotel i zmasakrować zakończeniem. Pochłonęłam "Trawers" w dwa wieczory, a potem długo nie mogłam spać. Smaku tej lekturze dodaje... pojawienie się Joanny Chyłki, uwielbianej przez czytelników bohaterki innej serii pióra młodego pisarza. Chyłka i Forst na kartach jednej powieści? Musicie to przeczytać!

Czy zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się z bohaterami waszych ulubionych książek, kiedy pisarz już opuści ich i pozwoli podążać dalej swoimi ścieżkami? Uwielbiam otwarte zakończenia. "Trawers" nie odkrywa wszystkich kart, bo zawsze jest jakiejś "dalej". Po raz pierwszy beczałam podczas lektury kryminału. Chyba nie muszę nic więcej dodawać. "Trawers" wyzwala przeróżne emocje.


piątek, 13 maja 2016

Kto powinien zagrać w ekranizacji trylogii o komisarzu Forście?


To już fakt - prawa do ekranizacji trylogii o komisarzu Forście zostały sprzedane. Zanim przejdę do recenzji trzeciej części (tak! mam!), skorzystam z zaproszenia, jakie otrzymałam od Wydawnictwa Filia. Otóż zostałam poproszona o stworzenie listy aktorów, którzy, moim skromnym zdaniem, powinni zagrać w ekranizacji. Oto mój dreamcasting.




Piotr Stramowski jako Forst

Kapitalny Janek "Majami" Fabiańczyk z nowego "Pitbulla". Wahałam się między Stramowskim a Dorocińskim, ale Dorociński jest postacią tak znaną i kojarzącą się jednoznacznie z określoną rolą, że Stramowski wydaje mi się lepszym kandydatem. Tylko błagam, niech Forst chodzi po tych szlakach bez koszulki.



Emilia Komarnicka jako Olga Szrebska

Podczas lektury widziałam właśnie jej twarz. Moim zdaniem jest idealną kandydatką na odtwórczynię roli książkowej Szrebskiej. Młoda, zdolna i utalentowana i jeszcze nie tak bardzo popularna, a mam wrażenie, że postać Olgi mogłaby zostać jej "rolą życia".



Dorota Landowska jako prokurator Wadryś-Hansen

Tutaj chyba odezwał się we mnie sentyment do znakomitego serialu sprzed kilkunastu lat, "Kryminalnych", gdzie Dorota Landowska wcieliła się w postać pani prokurator, ściśle współpracującej z komisarzem Zawadą. Chętnie zobaczyłabym Landowską raz jeszcze w roli prokurator.



Janusz Gajos jako Osica

Gajos byłby idealnym odtwórcą roli Osicy. To uniwersalny aktor, który potrafi zagrać zarówno policjanta, jak i gangstera, a w roli opiekuńczego ojca i tego "dobrego" gliny byłby wprost znakomity.



Antoni Pawlicki jako Bestia

W swoim spojrzeniu Pawlicki ma coś, co... niepokoi. Uważam, że idealnie sprawdziłby się w roli Bestii z Giewontu, mordercy, za którym bezskutecznie podąża Forst. Pawlicki był już obsadzany w roli amantów, doskonale sprawdza się jako policjant, idealnie wpasowuje się także w czasy wojennej zawieruchy. Może przyszedł już czas na rolę Bestii?

A Wy, kogo obsadzilibyście w głównych rolach?