sobota, 31 maja 2014

Recenzja gościnna: Ignacy Karpowicz "Sońka"




Dawno, dawno temu - tak Sonia zaczynała szczególne zdania, w których nie pojawiały się krowy, kury i świnie, święta i chleb i podatki, sianokosy, wykopki i gradobicia (...) Niekiedy słowa pokonywały opór (...): przez uszy wędrowały do mózgu, tam szukały miejsca, tam czekały aż sen rozluźni zdarzenia, aż poluzuje problemy - wtedy, który to już raz, słowa śniły się jako historie, i dobre, i złe, zależy którędy patrzeć, kiedy się obudzić i dokąd nie dotrzeć. 
Minęło już dziesięć, trzydzieści lub pięćdziesiąt lat, lecz dla Soni od dwudziestu, czterdziestu lub sześćdziesięciu lat to było równie dawne dawno temu. A po tym "dawno" i tamtym "temu", po nich zawsze odżywał akuratnie ten sam, toczka w toczkę, czas, gdy Sonia bardzo młoda, nażyła się i naczuła tyle, że potem już ani żyła ani czuła.

PROLOG

Nie umiem powiedzieć, o czym jest Sońka. Sońka nie jest o czymś, Sońka jest czymś. Czymś, co wchodzi gdzieś w trzewia, boli od środka i zapada w pamięć. W tej książce jest wszystko. Wszystko o niczym, a nic i zwyczajność jest wszystkim. Nie potrafię określić tego lepiej, nie potrafię opowiedzieć o książce, która sama w sobie jest opowieścią, którą trzeba wypróbować na sobie.

DRAMATIS PERSONAE

Sońka Biała vel Kulawa - bezzębna białoruska staruszka z podlaskiej wsi, młodnieje i starzeje sie na przemian.

Igor vel Ignacy - reżyser-celebryta vel anioł śmierci z wielkomiejskiej Warszawy, siedzi w ostatnim i pierwszym rzędzie.

Borbus Dwunasta - stara, ślepa i posiwiała psina z poniemiecką imienną obrożą.

Jozik Dziewiąty Pasterz Myszy - wyliniały najbrzydszy kot w Europie, jeden z sześciuset sześćdziesięciu kotów na świecie, dożywających właśnie dziewiątego żywota (w dodatku składał się z blizn i kłaczków sierści, ze wspomnień przegranych walk i marzeń o zwycięstwach, z alegorii ogona, z tożsamości pozbawionej poję, takich jak naród czy gatunek, za to pełen ssaczego optymizmu, że koty nie różnią się od siebie więcej niż maścią), obdarzony najbardziej obrazowym opisem kota, jaki znam z literatury (A kot dożywający dziewiątego życia nie jest po prostu kotem, zabójcą szczurów i głośnikiem, z którego dobiega mruczenie (...) Jozik w piątym życiu zasłuży na szlachetny tytuł Pasterza Myszy, a takich kotów żyło nawet mniej niż rzymskich papieży).

Krowa Mućka i kilka kur - trzecioplanowi, nie warto wspominać.

Joachim - żołnierz niemiecki, sprawca całego szczęścia i całego nieszczęścia. I Borbusa Pierwszego.

Misza - mąż przez przypadek, przez przypadek też mąż dobry; człowiek, za którym Sońka być może nie rzuciłaby się w ogień, ale na pewno pobiegłaby po wodę, by ten ogień ugasić.

Ojciec Sońki -  drań, któremu nic nie pomoże i nie pomogło, jedyna osoba, której nieżycie wprowadzało Sonię w stan euforii.

Bracia Soni - tyleż głupawi, co nieprzyjemni, role poboczne.

Kobiety i mężczyźni ze wsi - bez określonego zdania na temat Sońki, role poboczne.

Publiczność i krytycy literacko-teatralni - zmieniający zdanie i ulegający modom, uzależnieni od siebie jak Ignacy od kokainy (suplementu diety o niskiej wartości kalorycznej), role poboczne.

DIDASCALIA

Sońka opowiada historię, historia opowiada Sońkę. Igor zaś uwiecznia je - i historię i Sońkę - w sztuce teatralnej, której sam jest jednym z bohaterów. Opowieść jest achronologiczna, bo tylko tak można ją wytłumaczyć, przekazać. Nie należy bowiem do przeszłości. Przyszłość, teraźniejszość i przeszłość to jedno - splecione cierpieniem i przelewem krwi - jak świat, który mógł opierać się na fotosyntezie. Gdyby opowiedzieć historię po bożemu - od początku do końca, byłaby po prostu piękna, może wzruszająca. Ale w aranżacji, bo o aranżację przecież chodzi, Karpowicza, jest jedyna w swoim rodzaju i ten nowy rodzaj wyznacza.

Sońka jest też powieścią o tym, że często teatralność i filmowość są codziennością i rzeczywistością, może nawet naturalnością; że, to nie kontinuum, ale miszmasz.
Sonia westchnęła. Powiedziała więcej niż myślała, a myślała mniej niż czuła. W istocie te wszystkie oceny własnego losu niezbyt Sonię obchodziły: słowa słowami, a zabici pozostają zabitymi.
Być może teatralność powieści i barokowy język Karpowicza to zarzut uzasadniony. Dla mnie jednak, to jej niezaprzeczalny walor. To satyra na współczesność i tęsknota za prostotą, bo w gruncie rzeczy przecież wszyscy jesteśmy mało skomplikowani. Jak ten królewicz z Warszawy.

EPILOG

A Sońka? Sońka opowiadała swoje zwyczajne życie z miejsca, gdzie ludzie za krótko żyli, bo wplątała ich w szprychy historia, a ona zawsze jest przeciwko ludziom (...), a najbardziej - kobietom.  
A teraz zbliża się do końca własnego życia. Zbliża się do końca opowieści.

THE END
(kurtyna, oklaski, owacja na stojąco)

Że nie wspomnę o minimalistycznym wydaniu, najpiękniejszym z możliwych.

Ignacy Karpowicz
Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 208

Ocena: 5,5/6













Powyższa recenzja została opublikowana w cyklu recenzji gościnnych.
Pochodzi z blogu Kronika kota nakręcacza a jej autorką jest Natalia Szumska.

"Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej" Mira Jakowienko




Agnessa Mironowa - kobieta, która po śmierci Stalina tańczyła ze szczęścia. Kobieta, którą mąż wyniósł na szczyty czerwonej elity, a potem przeżyła aresztowanie i piekło gułagu. Kobieta, której mężczyzna miał na rękach krew tysiąca osób.

Pierwsza połowa lat 20. XX wieku. Agnessa jest żoną Iwana Aleksandrowicza Zarnickiego. Agnessa, jak i inne małżonki czerwonych wojskowych, dostaje wezwanie do sztabu na specjalnie zorganizowane w tym celu spotkanie. Wyznaczono szkołę, do której kobiety miały stawiać się raz w tygodniu w celu poszerzenia swej wiedzy, a przede wszystkim uświadomienia politycznego. Wykładowcą okazuje się być Siergiej Mironow, przystojny i pewny siebie czekista. Agnessa jeszcze nie wie, iż oto stoi przed nią największa miłość jej życia, chociaż już wtedy ulega czarowi Mironowa. Wkrótce rozpoczyna się trwający sześć lat romans, aż w końcu Agnessa wsiada z ukochanym do pociągu i bez słowa wyjaśnienia ucieka przed swoim mężem i dotychczasowym życiem. Od roku 1930 do 1939, kiedy Mironow został aresztowany, są nierozłączni.

Historia miłości Agnessy i Sierioży rozgrywa się w tle narodzin i dojścia do władzy absolutnej stalinowskiej Rosji. Mironowa to typowy przykład socjalistycznego człowieka. Wszystko, co zostało jej tak hojnie podarowane, zabrano z nawiązką.. 

Agnessa Mironowa opowiada Mirze Jakowienko, autorce książki, historię swojego życia i miłości, która przez cały czas była jej największą potrzebą i darem. Jak sama przyznaje, nie umiała żyć bez uczucia. Siergiej Mironow był jej drugim spośród trzech mężów, jednak to on zapisał się w sercu jako miłość życia. Największa, najprawdziwsza. Mironow wprowadził swoją żonę na czerwone salony, zapewnił jej byt na światowym poziomie, podczas gdy w Rosji głód zabijał tysiące ludzi. Mironowa nie szuka rozgrzeszenia, nie próbuje się wytłumaczyć. Jej głos nie zmienia swej barwy, kiedy z opisów strojów, w jakich pokazywała się na balach elit NKWD, przechodzi do opowieści o ubóstwie, jakie wtedy panowało obok niej. Wszystkie te szczegóły wpływają na realność obrazu przedstawionego w książce Jakowienko. Mironowa skupia się na tych detalach, kreując tym samym wiarygodny wizerunek ówczesnej Rosji.

"Jestem psem Stalina i nie ma dla mnie innej drogi" - to zdanie wypowiedziane przez Mironowa zapadło Agnessie w pamięć. W tej krótkiej wypowiedzi Sierioża zawarł istotnę brutalnych zasad, jakie panowały w Rosji, kiedy rodził i rozszalał się na dobre stalinowski terror. Z raz obranej drogi nie było już odwrotu. Kiedy już zostało się enkawudzistą, istniały tylko trzy rozwiązania. Z tych trzech dwa równały się śmierci - albo samobójczej, albo przez rozstrzelanie. Trzecie wyjście zakładało wykonywanie wyroków, niezależnie od swoich przeżyć i poglądów. Dla Stalina ciągle było mało, wciąż potrzebował więcej krwi.. Dziś wiemy, że podczas tych represji zginęło ponad 2 miliona osób. 2 miliona! 

NKWD wynosiło swoich ludzi na szczyt po to, aby zaraz ich stamtąd brutalnie strącić. Agnessa wspomina huśtawkę, którą bezustannie wprawiał w ruch Stalin. Radość z awansu przeplatała się ze strachem o życie, kiedy kolejni oficerowie NKWD znikali bez wieści po aresztowani i skazaniu na "dziesięć lat bez prawa do korespondencji". Mironowa wspomina nastroje panujące w tamtych czasach w Związku Radzieckim. Oddaje klimat i uczucia towarzyszące ludziom. Powieść Jakowienko to potężne świadectwo sowieckiej kobiety, której stalinowska Rosja dała wszystko, wyniosła na szczyty czerwonych elit, a potem zamknęła w gułagu na długie lata. 

Tło historyczne to bez wątpienia jeden z największych atutów "Żony enkawudzisty", ale nie jedyny. Agnessa Mironowa po wszystkich swoich przeżyciach pozostała fascynującą kobietą, której nie sposób zniszczyć. Jej wewnętrzna siła, czasem skrajny egoizm pomogły w przetrwaniu najtrudniejszych dla niej czasów. Książka odpowiada na najważniejsze pytania, spełnia swój cel, znajduje odpowiedź. Jak wyglądało życie z katem? Czy Agnessa wiedziała, że jej mąż ma na rękach krew tysięcy osób?


Dziękuję Wydawnictwu Znak Horyzont za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


Mira Jakowienko "Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej"
Wydawnictwo Znak Horyzont, 2014
data premiery: 02.06.2014
ilość stron: 448

piątek, 30 maja 2014

Co czytały jak dorastały? Magdalena Kijewska, autorka blogu "Przegląd czytelniczy"




Na zaproszenie Wydawnictwa Replika do udziału w akcji "Co czytały jak dorastały?" zareagowałam bardzo entuzjastycznie. Czas oddać się wspomnieniom...

Od dziecka wykazywałam zainteresowanie książkami. Kiedy jeszcze nie potrafiłam czytać, przeglądałam różne publikacje literatury dziecięcej i prosiłam mamę, aby ta przeczytała coś dla mnie. Byłam raczej zdolnym dzieckiem (co zostało mi oczywiście do dziś!), szybko opanowałam litery i sama zaczęłam czytać. Mam w głowie jeden obrazek ze szkoły, nie pamiętam, która to była klasa ani ile miałam lat. Nasza nauczycielka nakazała nam w ciszy przeczytać jakiś tekst. Cała klasa się męczy, składa litery, a ja siedzę i się nudzę. Tempo czytania również zostało mi do dziś. Przeczytać 300-400 stronicową książkę w jeden dzień to żaden problem dla mnie, a, pochwalę się, od stycznia do końca maja dotychczas pochłonęłam 75 powieści.

Kiedy zastanawiam się nad odpowiedzią na pytanie "co czytałam jak dorastałam?" do głowy przychodzi mi najpierw jeden tytuł. Wychowałam się na Harry'm Potterze. Harry dorastał razem ze mną! Miałam 11 lat, kiedy zaczęłam swoją przygodę z "Kamieniem filozoficznym", gdzie Harry jest dokładnie w tym samym wieku. Do dzisiejszego dnia została mi fascynacja małym czarodziejem. Wprawdzie nie mam już 11 lat, a 24, natomiast Harry'ego przeczytałam po kilka razy każdą z książek, ale nadal chętnie oddaję się tej historii. Hogwart to kraina mojego dzieciństwa.  I tak, czekałam na list i byłam załamana, kiedy nie dotarł!



Kolejnym tytułem, który przychodzi mi do głowy jest krótka, lecz wielka treścią książeczka "O psie, który jeździł koleją". Z tego, co kojarzę, była to obowiązkowa lektura. Dzieciaki zazwyczaj raczej pejoratywnie podchodzą do szkolnych lektur, jednak ja na palcach jednej ręki zliczę te, których nie przeczytałam i ratowałam się streszczeniami... Wracając do wspomnianego psa-podróżnika. Ależ ja płakałam! Serce mi pękło, kiedy uratował dziecko a sam zginął pod kołami pociągu. To była pierwsza moja tak drastyczna - jak na tamten wiek - opowieść, może dlatego wywarła na mnie tak silne wrażenie, że pamiętam ją po dzisiejszy dzień. 



Moim pierwszym ulubionym bohaterem literackim był Nemeczek z "Chłopców z Placu Broni". Jak widać, wykazywałam skłonności to literatury wyciskającej łzy z oczu. Bo jego śmierć również opłakałam, a jak! Później, kiedy już byłam nastolatką, Nemeczka zdetronizowała Helena Kurcewiczówna. Uwielbiam tę postać! W ogóle lubię twórczość Sienkiewicza. Dwa tomy "Ogniem i mieczem" przeczytałam w tydzień, a potem raz jeszcze. Moja fascynacja Sienkiewiczem zaowocowała na studiach czwórką plus na egzaminie z mówionego angielskiego z wymagającą panią profesor.

Jako nastolatka czytałam dużo amerykańskich bestsellerów dla nastolatek. Wszystkie części "Pamiętnika księżniczki", "Plotkary" oraz kryminały dla młodzieży. Te ostatnie napisała autorka "Pamiętnika.." Meg Cabot pod pseudonimem Jenny Carroll. "Kiedy piorun uderza", "Kryptonim Kasandra" czy "Bezpieczne miejsce" we współpracy z bajką Scooby Doo zadecydowały o moim dzisiejszym guście literackim. Bo kryminały są u mnie na pierwszym miejscu! Potem obyczajówki, historyczne, czasem wspomnienia, biografie.. To czytam najczęściej.

Właśnie podeszłam do regału, zdjęłam z półki kilka książek, które czytałam jako nastolatka. Pożółkły, czuć charakterystyczny zapach.. To ja już jestem w takim wieku, że moje książki z młodzieńczych lat zdążyły pożółknąć?! Niedobrze.




Dziękuję Wydawnictwu Replika za zaproszenie do udziału w akcji!

czwartek, 29 maja 2014

Sarah Lotz "Troje" [Recenzja]



Dlaczego postanowiłam przeczytać "Troje"? Urzekła mnie aura tajemniczości, jaka towarzyszyła wydaniu tej książki. 22 maja miała miejsce polska i światowa premiera powieści. Wcześniej jej treść była owiana wielką tajemnicą, a wydawnictwa na całym świecie wymogły na współpracujących recenzentach nieujawnianie szczegółów fabuły. Niuanse podane przez wydawców tworzyły niejasny obraz, a przyszli czytelnicy prześcigiwali się w domysłach, co takiego zdarzyło się w jeden dzień, kiedy z nieba spadły cztery samoloty.

12 stycznia 2012 roku. Czarny Czwartek. Rzecz bez precedensu: cztery katastrofy lotnicze z udziałem trzech rodzajów samolotów na czterech kontynentach, w których zginęło łącznie ponad tysiąc osób. Ocalała zaledwie trójka dzieci, od tej pory nazywa Trojgiem. Dzień, który wszyscy zapamiętają na długo. Wśród ofiar była również Pamela MayDonald, która przed śmiercią nagrywa na telefon komórkowy wiadomość. Przesłanie, które za sprawą pastora Lena Vorheesa zmienia się w ogólnoświatową histerię.

Ludzie potrzebują wytłumaczenia niezwykłych historii. Dlaczego troje dzieci ocalało z katastrof, z których nikt nie miał prawa wyjść żywy? I jak to jest w ogóle możliwe, że niemal równocześnie doszło do czterech wypadków lotniczych? Pojawiają się różne teorie. Jedni wierzą, że swój udział mieli w tym Obcy, drudzy dostrzegają znamiona spisku rządowego. Najliczniejsza jest jednak grupa, która opowiada się za teorią pastora Lena Vorheesa, który ogłasza rychłe nadejście Antychrysta, a Troje uważa za trzech z Czterech Jeźdźców Apokalipsy. Dochodzi do wniosku, iż musi być jeszcze jeden ocalony. Rozpoczyna się poszukiwanie, które szybko zmienia się w polowanie.

Dlaczego mówię o tym z taką dbałością o szczegóły, podczas gdy nie jestem zwolennikiem spoilerowania? Wiem, iż te niuanse mogą być przydatne w podjęciu decyzji, czy warto pochylić się nad książką, czy też może nie. "Troje" to bardzo specyficzna powieść, która nie pozwala przejść obok obojętnie. Część będzie zachwycona, inni czytelnicy z kolei rozgoryczeni. Jakie są moje subiektywne odczucia po lekturze "Trojga"? Spodziewałam się dwóch potencjalnych rozwiązań, z których jednego się obawiałam, drugiego wyczekiwałam z niecierpliwością. Pierwsze to pójście autorki w kierunku zjawisk nadprzyrodzonych, Obcych, duchów i innych przypadków przeczących prawom natury. Nie lubię książek o tej tematyce, więc trochę się bałam "Trojga". Na co z kolei czekałam, pełna nadziei? Na teorie spiskowe, działania wysoko postawionych ludzi, intrygi na szczeblu rządowym. Dostałam coś.. pomiędzy. Nieco nudziłam się podczas przydługich opisaów przemówień pastora, jego nabożeństw. Z prostej przyczyny - nie interesuje się tym motywem w literaturze. Dla mnie tematy religijne są na tym samym poziomie, co opowieści o zjawiskach paranormalnych. Chociaż przyznam, iż i tutaj mam ambiwalentne odczucia. "Troje" znów udowadnia nam swoją nietypowość. Chciałabym jednoznacznie zaklasyfikować powieść do jakiegoś gatunku, określić tematykę, jednak okazuje się to niemożliwe. I idąc tym tropem okazuje się, iż te poruszane w książce tematy religijne.. wcale nie są religijne! 

Zasiadamy wygodnie w fotelu z lekturą w ręku, czytamy pierwszy rozdział i.. już czeka na nas niespodzianka, ponieważ okazuje się, iż to wstęp do książki w książce. Bo "Troje" składa się z  krótkiej części zatytułowanej "Jak to się zaczęło", a zaraz później otrzymujemy kolejną powieść. Jej autorka, a jednocześnie bohaterka "Trojga" spod pióra Sary Lotz (ależ to zagmatwane, czyż nie?), Elspeth Martins postanowiła odkryć prawdę o wydarzeniach z 12 stycznia 2012 roku. W rezultacie napisała książkę "Czarny Czwartek. Od katastrofy do spisku", która w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach służy za narrację "Trojga". Kompozycja jest niezwykle ciekawa. Wydarzenia przedstawione są z różnych perspektyw. Mamy tutaj zarówno fragmenty artykułów, wywiadów, zapisy rozmów prowadzonych przez komunikator internetowy, relacje uczestników zdarzeń, transkrypcje nagrań. Poszczególni narratorzy od początku wiedzą, jakie jest zakończenie tej historii, jednak nigdy nie zdradzają tego czytelnikowi. Informacje są dawkowane w odpowiednich ilościach. Do głosu ani na moment nie dochodzą emocje. Tutaj główną rolę odrywają suche fakty.

Przymiotnik, jaki najtrafniej opisuje tę powieść, to "kontrowersyjna". Kontrowersyjni są zarówno bohaterowie, prezentowane wydarzenia, jak i jej forma. "Troje" to książka ciężka, ale w sposób przyjemny. Przez pierwsze 80-100 stron miałam myśli, aby się poddać, szczególnie wtedy, kiedy wydawało mi się, iż całość zmierza w kierunku nadprzyrodzonych, dziwnych zjawisk. W pewnym stopniu jest to prawda, ale.. znów nie do końca. Powieść pozostaje otwarta, a bardziej właściwe byłoby określenie "uchylona". Zakończenie każdy może dopasować do siebie, biorąc pod uwagę swoje poglądy i wierzenia. "Troje" to doskonała lektura do dyskusji.  Przedstawienie sprawy z wielu perspektyw, kluczenie zdecydowanie wpływa na wieloraki odbiór książki. Celem podsumowania powinno być polecenie lektury bądź też jego brak. Powinno. "Troje" trzeba przeczytać, aby wyrobić sobie zdanie o tej specyficznej, nieco dziwacznej, a jednocześnie wciągającej powieści.


Dziękuję Wydawnictwu Akurat za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!


Sarah Lotz, "Troje"
Wydawnictwo Akurat, 2014
ilość stron: 480
data premiery: 22.05.2014

Recenzja gościnna: Katarzyna Puzyńska "Motylek"



W mroźny zimowy poranek na skraju mazurskiej wsi zostaje znalezione ciało zakonnicy. Początkowo wydaje się, że kobietę potrącił samochód. Szybko okazuje się jednak, że ktoś ją zabił i potem upozorował wypadek. Kilka dni później ginie kolejna osoba. Ofiary nie wydają się być ze sobą w żaden sposób związane.

Zaczyna się wyścig z czasem. Policja musi odnaleźć mordercę, zanim zginą następne kobiety.

Śledztwo ujawnia tajemnice mrocznej przeszłości zakonnicy, przy okazji odkrywając też mniejsze lub większe przewiny mieszkańców sielskiej – tylko na pozór – miejscowości.


Ten kryminał jest czymś wyjątkowym. Przedstawia kilka wątków pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego. W pewnym momencie wszystko splata się w całość. Wszystko co zdawało się nie mieć żadnego powiązania, nagle okazuje się kluczowe w powieści.

Aura tajemniczości towarzyszy nam do ostatniej strony. Akcja w pewnym momencie przyspiesza, a potem już ie zwalnia. Z każdą stroną przybywa tajemnic, które znajdują rozwiązanie dopiero, gdy wyjaśni to autorka. Pod koniec książki wiedziałam kto zabił, ale nie wiedziałam kim jest w Lipowie. Jego tożsamość była dla mnie ogromną niespodzianką. Od samego początku był zaledwie postacią epizodyczną, który wystąpił raz może dwa razy i nagle okazuje się, że to o nim była mowa przez całą powieść.

Na dosyć obszernej, bo liczącej ponad sześćset stron książce autorka zrobiła to, co nie udało się wielu cenionym autorom kryminałów. Wodziła moje domysły, gdzie chciała, by potem samej odkryć karty.

W książce poruszane są trudne tematy. Aborcja, alkoholizm przemoc wobec kobiet itd. Podejrzewam, iż jest to tak dobrze przedstawione, ze względu na wykształcenie pani Katarzyny, a mianowicie psychologię. Jak sama mówi, pisarką jest z powołania i mogę zapewnić, że jest to dobra droga.

Negatywnych bohaterów jak między innymi Paweł, polubiłam z ostatnimi stronami. Nie przez to, że uratował główną bohaterkę, ale dlatego, że pokazał, a właściwie prawie pokazał, że ma jakieś uczucia. Gdzieś tam, głęboko.

Wspomniałam o głównej bohaterce. Czy naprawdę była tak ważna w powieści by nazwać ją kluczową postacią? Nie jestem pewna. Zaczyna się od narracji z jej perspektywy, ale tak naprawdę zastanawiałabym się nad Danielem Podgórskim. Jednak jest bliżej nieokreślone, kto jest głównym bohaterem. Dla każdego może być kto inny: dla mnie Daniel, dla ciebie Klementyna czy Weronika lub ktoś jeszcze inny. Jest to pojęcie względne.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o wątku miłosnym. Nie był on kluczowy, ani nie odgrywał specjalnej roli w książce, ale jednak był i rozładowywał bardzo często napięcie co było bardzo potrzebne. Nie raz po plecach przebiegły mi dreszcze tak jak przy rękawiczce. Pierwsza myśl: Blanka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale sami zobaczycie o co mi chodzi. Na szczęście wszystko dosyć szybko się wyjaśniło.

Trochę o bohaterach: sądzę, że autorka nie przyjęła za priorytet ich kreacji, ale nie przeszkadzało mi to. Nie myślałam o bohaterach, a o zabójcy i dociekałam kto to może być. To nie sprawiło, że wszystkie drobne niedociągnięcia stały się mało ważne. O ile takowe były oprócz kreacji bohaterów.

Co do zabójcy: gdy widzieliśmy z jego perspektywy, gołym okiem było widać, że jest chory psychicznie. Nie trzeba było wybitnego psychiatry by to stwierdzić i za to wielki plus.

Wspomnę jeszcze o narracji. Była obłędna, ponieważ czytaliśmy powieść z perspektyw praktycznie wszystkich choć trochę liczących się bohaterów. Poznawaliśmy ich odczucia co do wydarzeń w Lipowie i poznawaliśmy ich osobiste tragedie.

Każde słowo mojej recenzji było pochlebne i nie umiem wyciągnąć jakiegokolwiek złego wniosku. Czekam z niecierpliwością na kolejną część. Stwierdzam, iż następczyni Agathy Christe podbija świat.


Paula Rzemińska


Powyższą i inne recenzje znajdziecie na blogu http://chcecosznaczyc.blogspot.com/

środa, 28 maja 2014

Paweł Wakuła dzieciom - "Mój tata jest olbrzymem"



"Bo musicie wiedzieć, że ja mam strasznie fajnego tatę!" - tak 9-letni Misiek rozpoczyna swoją opowieść. Poznamy w niej perypetie rodziny chłopca, a przede wszystkim jego męskiej części. Bo "Mój tata jest olbrzymem" opowiada głównie o mężczyznach. Tych młodszych i tych nieco starszych.

Tytułowy tata-olbrzym to typowy przedstawiciel płci męskiej. Kiedy tylko żona znika z pola widzenia, karmi syna pizzą, przeklina, przechwala się, wygłupia i ogląda za młodymi dziewczynami. Misiek nie do końca rozumie swojego tatę, zwłaszcza że czasem robi to, czego surowo zabrania i zdaje się zaprzeczać sam sobie. Chłopiec przeżywa z ojcem liczne przygody, a tata no cóż.. nie zawsze zachowuje się, jak na rodzica przystało.

Zacznę może od rekomendacji wydawcy, co do wieku potencjalnego czytelnika. Oficyna proponuje tę książkę od lat 5. Śmiem zanegować to zalecenie. Dlaczego? Wątpię, aby 5-letnie dziecko rozumiało sens użycia słowa "gówniane" w publikacji. Z jednej strony ojciec, który takich określeń używa, z drugiej - nauczycielka. Tej z kolei brzydkie słowa sprawiają "niewysłowiony ból", wypisuje Miśkowi uwagę, po czym.. tatuś znów rzuca pod nosem w obecności syna, że pogoda jest "gówniana". Jaki jest cel tej części, doprawdy, nawet ja nie zrozumiałam, a jestem nieco starsza. Poza tym - Święty Mikołaj, a raczej sąsiad przebrany za Mikołaja. Bohater ma 9 lat, jest w wieku, kiedy przestaje się wierzyć w starszego pana z broda w czerwonym kombinezonie, jednak dzieciaki 5-letnie z reguły ufają, iż zabawki zostawia Mikołaj, a nie rodzice.. Całe szczęście najpierw przekartkowałam książkę, zanim zaczęłam ją czytać. 

Nie jestem na "nie". Książkę uważam za bardzo ciekawą, ważną i pouczającą, jednak sama poleciłabym ją dzieciom co najmniej od lat 8. "Mój tata jest olbrzymem" wypełnia lukę, jaka istniała w literaturze dziecięcej. Traktuje o relacjach ojca z synem, opowiada o tym, że owszem, mama jest bardzo fajna, ale są takie rzeczy, które można robić tylko z tatą. Książka obrazuje codzienne życie i mądrze przekazuje dziecku trwałe wartości. Ojciec Miśka jest również jego najlepszym przyjacielem. Każdemu dziecko życzę takiego taty, jakim jest tata Miśka, mimo iż do doskonałości wiele mu brakuje.

Polecam książkę "Mój tata jest olbrzymem" nieco starszym dzieciom, gdyż jest naprawdę znakomitą okazją by zacisnąć więzy rodzinne. Tata-olbrzym jest zabawny, czasem nieco przerysowany, ale jednocześnie - bardzo prawdziwy. Jestem przekonana, że również u wielu mam wywoła uśmiech na twarzy, gdyż dostrzegą w bohaterze cechy doskonale im znane z własnego doświadczenia.


Dziękuję Wydawnictwu Literatura za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!


Paweł Wakuła, "Mój tata jest olbrzymem"
Wydawnictwo Literatura, 2014
ilość stron: 135
ilustracje: Artur Gulewicz

Zadaj pytanie autorce, wygraj książkę!



Konkurs!

Zadaj pytanie autorce, wygraj książkę!

We współpracy z Michaliną Kłosińską-Moeda oraz Wydawnictwem Replika zapraszam Was do przeprowadzenia wywiadu z autorką powieści "Kochaj i jedz, Brazyliszku", która ukaże się na rynku 10 czerwca.
Zabaw się w dziennikarza i wygraj premierowy egzemplarz!

W komentarzach pod postem wpisujecie swoje propozycje pytań do autorki.
Termin zgłaszania się do udziału w konkursie mija 6 czerwca (piątek) o godz. 20:00. Wywiad przeprowadzony przez czytelników, wraz z wynikami konkursu, ukaże się na blogu 10 czerwca. 
Michalina Kłosińska-Moeda odpowie na 10 najciekawszych pytań, a autorzy 2 z nich (wybranych przez autorkę) zostaną nagrodzeni egzemplarzami "Kochaj i jedz, Brazyliszku".
Zgłoszenia i wyłącznie TYLKO pod tym postem. Każdy z uczestników może zadać JEDNO pytanie.

Powodzenia!

UWAGA! Jeśli publikujesz odpowiedź jako "Anonimowy", koniecznie podpisz się, aby możliwym było zidentyfikowanie autora, a co za tym idzie - ogłoszenie o jego wygranej.


Marzenia należy spełniać już dziś. Spotkanie autorskie z Katarzyną Bondą

Dedykacja dla autorki bloga od Katarzyny Bondy

27 maja o godzinie 18:00, w cieniu kamienicy, w której Bonda umieściła dwa trupy w swojej powieści "Tylko martwi nie kłamią", w Księgarni Matras przy ulicy Stawowej w Katowicach autorka bestsellerowego już "Pochłaniacza" spotkała się ze swoimi czytelnikami. Miałam niewątpliwą przyjemność znajdować się pośród grona osób, którym Katarzyna Bonda dodała skrzydeł. Jej obecność wpływa na ludzi motywująco, daje przysłowiowego kopa do działania. Bo Bonda wie, że marzenia należy spełniać już dziś.

Jakiś czas temu, dzięki możliwościom, jakie daje Internet, miałam okazję przeprowadzić z Katarzyną Bondą wywiad, który ukazał się na Przeglądzie czytelniczym w dzień premiery najnowszej książki autorki, "Pochłaniacz". Już wtedy Bonda zafascynowała mnie jako człowiek. Z zapisu naszej rozmowy wyłania się obraz kobiety pewnej siebie, zdeterminowanej, by osiągnąć cele, które sobie założyła, ale jednocześnie otwartej na świat, sympatycznej i pełnej pokory. Jaka jest na żywo?

Spotkanie poprowadził Robert Ostaszewski, a swoją obecność przez cały czas zaznaczała widownia. Wywiązał się ciekawy dialog pomiędzy czytelnikami a pisarką. Jedna z czytelniczek, sama związana ze wspomnianą kamienicą przy ulicy Stawowej, już na wstępnie zadała autorce pytania o to, skąd wziął się pomysł umieszczenia akcji powieści "Tylko martwi nie kłamią" akurat w Katowicach w tym konkretnym budynku. Okazuje się, iż Katarzyna Bonda już od dawna, kiedy myślała o kryminale, wiedziała, że wszystko rozegra się w Katowicach. Fascynował ją Śląsk, jego industrialny charakter, olbrzymia przestrzeń. Autorka przed rozpoczęciem pisania odwiedziła Stawową, z zegarkiem w ręku odmierzała czas, jaki jest potrzebny do oddalenia się od miejsca zbrodni tak, aby potem rzetelnie oddać to na kartach powieści. Bo Bonda nie tworzy kryminałów we współpracy z Google. Ona musi odwiedzić miejsce, gdzie zakwateruje swoich bohaterów, poczuć jego klimat.

Katarzyna Bonda jest dziennikarką z wykształcenia. Przez 12 lat pracowała w zawodzie dla najbardziej prestiżowych gazet, m.in. dla "Newsweeka", o czym wspominała na spotkaniu autorskim w Katowicach. Dlaczego zrezygnowała z tego i zajęła się zawodowo pisaniem książek? Bonda była dziennikarką w czasach, kiedy ta profesja nie była jeszcze skomercjalizowana. Kiedy pośpiech stał się główną domeną, a na poznanie sprawy od podszewki, przeprowadzenie wywiadów i opisanie dokładnie tematu zamiast 2 tygodni musiało wystarczyć 3 dni, pisarka podjęła, jak sama mówi, najlepszą decyzję w życiu. Postanowiła spełnić swoje marzenia i zacząć pisać książki. Bo marzenia należy spełniać już dziś, co podkreśliła Katarzyna Bonda podczas wczorajszego spotkania.

Zapytana o innych wartych polecenia pisarzy powieści kryminalnych, wymienia Marcina Wrońskiego, Mariusza Czubaja oraz Zbigniewa Miłoszewskiego. Przyznaje, iż pisze literaturę popularną i wierzy, że jej książki spełniają swoją rolę. Nigdy nie aspirowała to bycia autorką wywodów filozoficznych czy moralizatorskich, których sama nie czyta, gdyż ją nudzą.

Autorka "Pochłaniacza" jest profesjonalistką. W końcu, podczas spotkania w katowickim Matrasie, zrozumiałam, co myśli, twierdząc, że "kryminału się nie wymyśla". Bonda skrupulatnie zapisuje każdy z elementów rzeczywistości, jaka ją otacza. Wie, że ma wokół siebie mnóstwo inspiracji. Przyznaje, iż wielu z poznanych przez nią osób znajduje odzwierciedlenie na kartach jej powieści. Nie możemy negować istnienia zła. Ono przecież jest i to wcale nie tak daleko.

Katarzyna Bonda wypisuje
dedykacje dla czytelników
Katarzyna Bonda to nie tylko autorka rewelacyjnych kryminałów. To także niesamowicie mądry życiowo człowiek. Ze spotkania wyszłam podbudowana, przekonana, iż kiedy wybierzemy właściwą drogę, zaczniemy realizować nasze marzenia, wszelkie okoliczności będą dla nas sprzyjające. Bonda wzięła sprawy w swoje ręce, nie bała się sięgać wciąż wyżej i wyżej. Przekonana o własnej wartości wie, iż "Pochłaniacz" jest jej najlepszą z dotychczasowych powieści. Nigdy nie spoczęła na laurach, cały czas uczy się i szlifuje swój warsztat. Krytycznie podchodzi do tego, co napisała. Widzi postęp, jaki zrobiła przed te lata od wydania pierwszej książki. Mimo iż już została okrzyknięta "królową polskiego kryminału", wciąż stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej. A przy tym jest przesympatyczną osobą. Pełna pokory i pewności siebie? Wydaje się, iż te dwie cechy mogłyby wykluczać siebie nawzajem. A jednak! Taka jest Katarzyna Bonda.

Po spotkaniu jestem naładowana pozytywną energią. Bonda jest niesamowitą kobietą. Z jednej strony wnikliwy obserwator, sama czerpie wiele z kontaktów z człowiekiem. Z drugiej - przekazuje swoją moc ludziom, którzy znajdują się wokół niej. Uśmiechnięta, pełna szacunku dla swoich czytelników. Wie, że bez nich pisarz nie istnieje.

Autorka bloga, Magdalena Kijewska z Katarzyną Bondą
(zdj. robione telefonem, stąd słaba jakość)

wtorek, 27 maja 2014

Ałbena Grabowska-Grzyb "Coraz mniej olśnień" [Recenzja]



"Coraz mniej olśnień" to pierwsza powieść autorki, a jednocześnie drugie, po "Lady M.", moje spotkanie z prozą Ałbeny Grabowskiej-Grzyb. Ponownie - bardzo udane. Pisarka zagląda w kobiece dusze z niebywałą starannością. To, co bolesne, u Grabowskiej-Grzyb jest również delikatne i.. piękne.

Lena. Asystentka stylistki, chociaż jej aspiracje sięgają o wiele wyżej. Lena jak nikt inny zna się na ubraniach, a jej stylizacje są bezbłędne i rewelacyjne. Życie prywatne Leny jest raczej skomplikowane. Młoda kobieta miała już wielu mężczyzn, głównie żonatych. Swojego ciała używa w przeróżnych celach, chociażby do osiągnięcia tego, co zamierza oraz by zemścić się na danym osobniku. Jest wyrachowana i zorientowana na sukces. Traci jednak pracę w magazynie "Twoja Moda", podejmuje się kilku zleceń, w końcu jednak ląduje u niewidomej poetki. Ma pomagać jej w codziennych czynnościach i dotrzymywać towarzystwa.

Maria. Kilka lat temu jej nazwisko znali wszyscy w kraju. Niegdyś ceniona dziennikarka popadła w niełaskę. Próbuje wrócić na szczyt. Kiedy pewnego dnia spostrzega na ulicy przyjaciółkę Alinę, która nie żyje od kilku lat najpierw przeciera oczy ze zdumienia. Alina znika tak szybko, jak się pojawiła, a Maria postanawia odnaleźć dawną koleżankę i zrozumieć, dlaczego ta postanowiła upozorować własną śmierć. Marysią faktycznie kieruje chęć powrotu do zawodu, a uważa, że ta sprawa mogłaby jej w tym pomóc. Rozpoczyna prywatne śledztwo. 

Alina. Kobieta, która dla całego świata jest martwa. A jednak żyje i ma się dobrze. Nie próbuje podjąć kontaktu z rodziną. Kiedy przed laty w wyniku szczęśliwego dla niej zbiegu okoliczności uciekła, odcięła się od dawnego życia. Teraz jest inną osobą. Przybrała nową tożsamość, porzuciła dawny zawód i nie zatęskniła za córką ani za mężem. Co musiało się stać, że kobieta podjęła tak drastyczną decyzję?

Wszystkie bohaterki są na swój sposób wyrachowane i zimne. Autorka zamknęła w jednej powieści trzy silne osobowości i poddała je wielu próbom. "Coraz mniej olśnień" to doskonałe studium ludzkich emocji w tle wielkiego świata. Od kuchni obserwujemy świat wielkiej mody, poznajemy bezwzględne prawa rządzące tym środowiskiem. Tutaj nie obowiązuje takie słowo, jak "bezinteresowność". Bohaterowie Grabowskiej-Grzyb wszystko robią po "coś" i zewsząd wypatrują własnych korzyści. Pisarka pisze otwarcie o obłudzie dzisiejszego świata. Kiedy jedna z bohaterek, Lena, traci pracę w redakcji ma tylko kilkadziesiąt złotych na koncie bankowym, jednak ubrana jest w suknię Max Mary. I właśnie takie szczegóły kreują rzeczywistość w powieści. Bohaterowie poprzez swoje zachowania budują otaczający ich świat.

"Coraz mniej olśnień" to powieść bolesna. Traktuje o tym, co dla nas trudne. Autorka szczerze pisze o nieprostych do ułożenia skomplikowanych relacjach z matką i ułomności uczuciowej. Wyjątkowe w książkach Ałbeny Grabowskiej-Grzyb jest podejście pisarki. Nawet kiedy przedstawia dotkliwy dla bohaterów temat, mówi o tym w sposób elegancki. Jej język przez cały czas pozostaje delikatny, a czytelnik odnosi wrażenie, jakoby ktoś mu tę historię.. szeptał do ucha. "Coraz mniej olśnień" nie jest wyjątkiem, zaobserwowałam już to zjawisko wcześniej, podczas lektury "Lady M.". Prozę pisarki cechuje swego rodzaju dostojność. 

Czytelnik ma niesamowitą frajdę, kiedy obserwuje, jak pętla coraz mocniej zazębia się wokół głównych bohaterek. To trzy kobiety, które nigdy nie miały się spotkać. Łączy je bolesna tajemnica. Jest jasne, iż kiedy tylko dojdzie do ich spotkania, wszystkie niewypowiedziane sekrety ujrzą światło dzienne. Przez całą lekturę mamy poczucie kontroli nad sytuacją. Wiemy, że wszystko wiemy i nic nie jest nas w stanie zaskoczyć. Kiedy zbliżamy się do finału, tylko umacniamy się w tym przekonaniu. Jednak ostatnie zdania burzą cały światopogląd. Przyjdzie nam odbudować go na nowo, gdyż książka Ałbeny Grabowskiej-Grzyb, mimo iż należy z pewnością do powieści obyczajowych, wprawia w osłupienie niczym dobry kryminał.

Drugie spotkanie z twórczością autorki i drugie tak udane. Autorka pisze niesztampowo i nieprzewidywalnie. Nie powiela utartych wzorców, sama przeciera sobie ścieżki. Lubi pisać o kobietach silnych, które potrzebują poczucia kontroli. Jej lektury łączą w sobie lekkość i walory relaksacyjne z tematami trudnymi, ambitnymi. To jednocześnie doskonała rozrywka, ale i wyższa forma wypowiedzi. Z przyjemnością przeczytam każdą następną powieść tej autorki.



Dziękuję Wydawnictwu Drugie Piętro za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!


Ałbena Grabowska-Grzyb "Coraz mniej olśnień"
Wydawnictwo Drugie Piętro, 2014
ilość stron: 284

poniedziałek, 26 maja 2014

Anna Herbich "Dziewczyny z Powstania"



W siedemdziesiątą rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego Znak Horyzont oddaje w nasze ręce pięknie wydane wspomnienia z tego wydarzenia widziane oczyma kobiet. Przyznaję rację autorce, która w prologu zaznacza, iż przeżyciom uczestniczek zrywu nie poświęcono tyle uwagi, na ile zasługiwały i ich obecność w tamtych dniach w Warszawie została przyćmiona przez udział mężczyzn. To właśnie panom oddano miejsce w polskiej literaturze, filmie czy kulturze. Książka "Dziewczyny z powstania" jest próbą wypełnienia luki i przedstawienia historii z punku widzenia kobiet. Kobiet, które walczyły na wiele sposobów i odniosły ostateczne zwycięstwo. Przeżyły ten koszmar.

1 sierpnia 1944 roku, godzina 17:00. Godzina "W." Warszawa zrywa się do walki z okupantem. Nadzieja i wiara wygrywają z rozumem, większość warszawiaków ufa, iż Powstanie potrwa góra dwa, trzy dni i uda się przepędzić Niemców ze stolicy. Część mieszkańców ma te poglądy za mrzonki, jednak obowiązek wobec ojczyzny nie pozwala postąpić inaczej. Wybucha największa akcja zbrojna podziemia w okupowanej przez Niemców Europie. Miała ciągnąć się maksymalnie przez kilka dni, tymczasem Warszawa walczyła do 3 października, kiedy musiała skapitulować. Bilans strat był ogromny. Dwieście tysięcy poległych, miasto doszczętnie zniszczone. 

W chwili wybuchu powstania w Warszawie znajdowało się pół miliona kobiet. Gdzie zastała ich godzina "W"? Co robiły, kiedy rozpoczęła się walka? Co czuły? Na te i inne pytania postanowiła znaleźć odpowiedź Anna Herbich, dziennikarka "Do Rzeczy". Postanowiła przybliżyć nam historię jedenastu kobiet. Jedenastu z pół miliona. Co ciekawe, jedną z bohaterek "Dziewczyn z Powstania" jest babcia autorki. 

Na kartach powieści spotykają się kobiety ze skrajnie różnych środowisk. 1 sierpnia 1944 znajdowały się w zupełnie odmiennych miejscach w życiu, część z nich chwyciła za broń, inne żegnały mężów, a jedna rodziła syna. Zróżnicowanie postaci pozwala na spojrzenie na sierpniowe wydarzenia z kilku perspektyw, co dodatkowo wzbogaca książkę, która była dla mnie szalenie interesująca już przed jej przeczytaniem. Nie zawiodłam się, dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam. Mądre, momentami wzruszające, do bólu prawdziwe świadectwo przeżyć tych wyjątkowych kobiet. "Dziewczyny z Powstania" trafią do serca każdego Polaka. Wraz z uczestniczkami narodowowyzwoleńczego zrywu przeżyjemy koszmar tamtych dni, uronimy nie jedną łzę nad zniszczoną Warszawą, przerwanymi objęciami i niewypowiedzianymi słowami. To, co uderza nas z całej siły, to emocje. Uczucia, które targały bohaterkami, kiedy starały się ocalić swoje dzieci, dowiedzieć się, gdzie są ich ukochani i czy jeszcze żyją.

Kobiety przedstawione na kartach "Dziewczyn z Powstania" żyły w czasach, kiedy miłość i śmierć stały koło siebie w parze. Dzięki heroicznym wysiłkom zachowały swoje człowieczeństwo, a również o wiele, wiele więcej. Bohaterki potrafiły kochać, płakać się i śmiać, kiedy na Warszawę spadały bomby. Umawiały się na randki, brały śluby, rodziły dzieci. Książka daje czytelnikowi niewyobrażalną lekcję życia. Nakazuje zatrzymać się, przemyśleć wszystko, co dla nas dziś wydaje się problemem i spojrzeć jeszcze raz na współczesny świat przez pryzmat sierpniowych wydarzeń z 44 roku. Jak mówi jedna z bohaterek:


"Czy twoje miasto jest bombardowane? Czy twojemu mężowi grozi śmierć od nieprzyjacielskiej kuli? Czy twoje dzieci głodują? Jeśli nie, to nie masz powodu do narzekania. Wszystko inne jest bowiem błahostką".

Pytane, czy żałują, wszystkie, jak jeden mąż, odpowiadają, że nie. Że tak było trzeba. Że innego wyjścia nie było. Dziś już nie ma takich ludzi. Najlepsi Polacy zginęli w Powstaniu Warszawskim. Jedna z kobiet ubolewa nad tym, że po wojnie ich zabrakło, a ich miejsce zostało zajęte przez szumowiny. Bo ich opowieść nie urywa się 3 października 1944 roku. Ci, którzy przeżyli, musieli zmierzyć się z nową rzeczywistością i ustrojem, który uznał uczestników powstania za zdrajców. Również bohaterki powieści spotykały liczne represje, prześladowania. Ich świat został zgładzony. Żyjąc wtedy i dzisiaj, wiedzą, że to już nie ten kraj i nie ten naród.

Wszystkie z przedstawionych historii są wyjątkowe, jednak mnie najbardziej w pamięć zapadła opowieść kobiety, która urodziła syna 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 13:00. Cztery godziny do wybuchu Powstania. Śmiertelność noworodków była w tamtych czasach bardzo wysoka, a jej syn jako jedno z nielicznych niemowląt przeżył Powstanie. Wszystko zawdzięcza heroicznym wysiłkom swojej matki, która ukrywała się z głodującym dzieckiem w piwnicach, uciekała przed bombardowaniem, a w końcu udało jej się wyjechać z płonącej Warszawy. Kobieta została sama w połogu z noworodkiem, gdyż jej mąż w chwilę po narodzinach syna wyszedł, by walczyć. Niesamowite świadectwo odwagi i miłości tej kobiety... Takie historie są najpiękniejsze i najbardziej wzruszające. Bo pisze je samo życie.

Na kartach powieści spotykamy sanitariuszki, łączniczki, kobiety, które nie wahały się wymierzyć do cywila, kiedy ten odmawiał rannemu pomocy, ale i "zwykłe" żony, matki. Bohaterki są niesamowicie mądrymi i fascynującymi kobietami, z marszu podbijają serca czytelnika. To wyjątkowe osoby z pokolenia, którego w Polsce już nie ma. Mimo iż wszystkie mają ponad 80 lat, na zawsze będą już "Dziewczynami z Powstania".


Dziękuję Wydawnictwu Znak Horyzont za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


Anna Herbich "Dziewczyny z powstania"
Wydawnictwo Znak Horyzont, 2014
ilość stron: 320
data premiery: 19.05.2014

niedziela, 25 maja 2014

Grażyna Jeromin-Gałuszka "Długie lato w Magnolii" [Recenzja]




"Miejsca mają swoją historię, gdziekolwiek by się nie obejrzeć i na czym zatrzymać wzrok".


Witajcie w Magnolii, miejscu, które przyciąga rozbitków życiowych. Niepowtarzalną atmosferę tworzą ludzie, nigdy mury. Poznajcie miejsce, które ma swoją historię, gdziekolwiek by się nie obejrzeć i na czym zatrzymać wzrok..

W sercu Bieszczad, w oddalonym od głównych dróg i miejscowości turystycznych zakątku znajduje się pensjonat Magnolia. Magnolia to cztery niezwykłe kobiety i ich historie: Czesia, Doris, Marlena oraz Małgorzata. Po większych bądź mniejszych przejściach los rzucił je w Bieszczady, gdzie swoje serce i siły poświęciły Magnolii.

Pewnego dnia do Magnolii trafia Maurycy Murawski, niegdyś autor poczytnych powieści kryminalnych. Szuka inspiracji i miejsca, które w przeszłością ową inspiracją było. Poznaje byłego komendanta policji, który od trzynastu lat bezskutecznie próbuje odnaleźć zaginioną dziewczynkę. Maurycy stopniowo poznaje historię miejsca, w którym się znalazł. Wraz z byłym policjantem próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczych wydarzeń z przeszłości. Wydaje się, iż ta sprawa nie ma nic wspólnego z teraźniejszością ani z Magnolią, okazuje się jednak, że wszystko jest elementem jednej wielkiej układanki, a Maurycy nie jest jedynym rozbitkiem życiowym w Bieszczadach.

"Długie lato w Magnolii" zaskakuje. Świetnie skonstruowana, ciekawa powieść, której jednoznaczne zaklasyfikowanie jako "obyczajową" bądź "kryminalną" jest trudne, o ile nie niemożliwe. Ciężko jest nawet wybrać jeden wątek przewodni, bo co najmniej kilka aspiruje do bycia tymi najważniejszymi. Historię poznajemy z dwóch perspektyw, z jednej strony mamy Maurycego pojawiającego się w Magnolii z początkiem lata, z drugiej - schyłek lata, Maurycy wraz z dwoma uczestnikami awantury tłumaczą się z zajścia, jakie miało miejsce w pensjonacie. Co zdarzyło się pomiędzy tymi wydarzeniami? Akcja toczy się dwutorowo i tutaj jest widoczny ten podziały pomiędzy tym, co obyczajowe a tym, co kryminalne. Historia jest totalnie nieprzewidywalna i jak najbardziej rzeczywista. Nie mamy wątpliwości, że mogło ją napisać samo życie. To nie jest przerysowana, oczywista książka. "Długie lato w Magnolii" nie nudzi, nie przyczynia się do odczucia "ale to już było". 

Myśl głosząca, iż każdy człowiek ma swoją traumę, doskonale sprawdza się u Jeromin-Gałuszki. Magnolia to miejsce rozbitków życiowych, a wśród nich największą sympatię wzbudza trzynastoletnia dziewczyna, Tuśka, które jest swego rodzaju przewodnikiem Maurycego. To z jej perspektywy poznajemy większość tajemnic mieszkańców. Najogólniej mówiąc - "Długie lato w Magnolii" to historia ludzi związanych ze sobą poprzez miejsce. Powieść urzeka swoim niepowtarzalnym klimatem oraz pięknym, dostojnym językiem. Sami obronią się również jej bohaterowie, postacie niezwykle barwne, interesujące, przeżywające swe dramaty i radości. To, co determinuje działania tych ludzi, to przede wszystkim przeszłość. I właśnie z jej powodu są tutaj, w Magnolii. Miejscu zupełnie innym niż wszystkie, w którym życie toczy się w zupełnie innym rytmie. 

Najciekawszy jest finisz, który pozwala spojrzeć na całą historię raz jeszcze, z zupełnie odmiennej perspektywy i dojść do zdumiewającego wniosku - wszystko się zmienia, jedynie rytm życia w Magnolii pozostaje niezmienny. Zmierzając ku zakończeniu, nie jesteśmy w stanie przewidzieć kolejnych zdarzeń, jakie będą mieć miejsce na kartach powieści. Jeromin-Gałuszka nie podąża żadnym z utartych schematów, konsekwentnie buduje swoją historię i jest w niej przez cały czas oryginalna. "Długie lato w Magnolii" jest  lekturą dla osób, które od literatury pragną czegoś więcej, aniżeli tylko odprężenia. To idealna pozycja dla czytelników szukających nowych rozwiązań.

Przyznam, iż moje pozytywne odczucia po lekturze nie są skutkiem natychmiastowego zachwytu, który miałby powalić mnie na kolana już od samego początku. O ile pierwszy rozdział, wprowadzający czytelnika w świat Maurycego Murawskiego, intryguje i sprawia, że pragnie się więcej, o tyle później akcja spowalnia i przez dłuższą chwilę spodziewałam się, iż książka raczej nie przypadnie mi do gustu. Za dużo kobiet, za mało mężczyzn, by się w tym wszystkim odnaleźć - takie było moje początkowe wrażenie. A przecież powszechnie wiadomo, że tam, gdzie za dużo kobiet jest też za dużo problemów. Chyba pierwszy raz miałam kłopot z odróżnieniem bohaterów, i to nie przez jedną stronę, ale dobrych kilkanaście. Małgorzata, Czesia, Doris, Marlena.. Wszystkie pojawiają się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i na dodatek - jednocześnie! Kiedy jednak usystematyzowałam sobie wykreowany przez Jeromin-Gałuszkę świat, przepadłam na dobre.

Z całego serca będę polecać "Długie lato w Magnolii". Ta lektura wnosi coś w życie czytelnika, nie jest jedną z tych powieści, o których zapominamy chwilę po tym, jak odstawimy książkę na półkę. Zdumiewające zakończenie sprawia, iż będziemy ją analizować jeszcze raz, a potem znowu i znowu.. Książka jest źródłem wielu refleksji, a jej bohaterowie sporo nas uczą, mimo iż lektury nie można nazwać moralizatorską. Zdecydowanie warta uwagi nowość na polskim rynku wydawniczym!


Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


Grażyna Jeromin-Gałuszka "Długie lato w Magnolii"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2014
ilość stron: 400
data premiery: 20.05.2014

czwartek, 22 maja 2014

"Krzyś, niania i ja" czyli coś dla najmłodszych



Naszym milusińskim warto czytać nie tylko tradycyjne bajki, które zabierają w świat wróżek, rycerzy, księżniczek, misiów czy lwów. Warto też proponować im książki, które opowiadają o życiu dzieci, takich jak one same, oraz ich rodzin.

Jedna z najnowszych propozycji Wydawnictwa Literatura, które wydaje właśnie literaturę dziecięcą i młodzieżową, to "Krzyś, niania i ja" autorstwa Małgorzaty Górnej. Tytułowy Krzyś to pięcioletni brat czterolatka Wojtusia, z którego perspektywy poznajemy całą historię. Chłopcy nieustannie zaskakują rodziców i panie z przedszkola swoimi pomysłami. Dla przykładu, Wojtuś postanowił opluć koleżankę z grupy wodą deszczową, bo przecież Asia jest taka malutka, a od deszczu się rośnie! Innym razem wylali rosół na balkon sąsiadki, kiedy mama wyszła do kuchni po drugie danie. No cóż, tego dnia nie mieli akurat ochoty na rosołek...

Pewnego dnia rodzice oznajmiają synom, że czeka ich w życiu pewna zmiana. Otóż okazuje się, że chłopcami na zaopiekować się najprawdziwsza niania, w dodatku najlepsza w całym mieście! Krzyś i Wojtuś nie za bardzo zadowoleni są z decyzji rodziców, ale kiedy mama stwierdza, że z tej okazji będzie tort, chłopcy szybko dają się przekonać do obecności opiekunki. Początkowo są sceptycznie nastawieni do nowej osoby w domu, jednak szybko okazuje się, że niania jak nikt inny zna się na dziecięcych sprawach. Wprawdzie nie zastąpi rodziców, ale.. niania też jest kochana!

Książka "Krzyś, niania i ja" może okazać się przydatna rodzicom, którzy przygotowują swoje dzieci na zmianę w ich życiu i sami mają w planach zatrudnienie opiekunki. Publikacja w mądry i przystępny dla dzieci sposób obrazuje zadania niani, jednocześnie podkreślając, że nawet jeśli rodzice w pracy mają więcej zadań, nie radzą sobie z natłokiem obowiązków i proszą o pomoc osobę trzecią, ich dzieci zawsze mogą na nich liczyć. Dzieciaki wraz z Krzysiem i Wojtusiem przekonają się, iż opiekunka nie jest po to, aby zastępować mamę i tatę, ale po to, aby ich wspierać. "Krzyś, niania i ja" to publikacja potrzebna w dzisiejszych realiach. Instytucja niani w polskich rodzinach jest na tyle popularna, iż w końcu musieliśmy się doczekać naszej rodzimej Mary Poppins!

Rola opiekunki to nie jedyny wątek, na którym skupia się autorka. Dzieci z lektury wyniosą wiedzę również w innym zakresie. Wprawdzie mój syn najbardziej był zadowolony ze sceny, kiedy niesforny Wojtuś postanowił urządzić małe przedstawienie w cukierni i rzucił się na podłogę z krzykiem "zabił mnie! zabił!" i obecnie wysłuchuję licznych próśb, aby przeczytać historię o tym, jak to tort zabił Wojtusia, ale.. "Krzyś, niania i ja" będzie ważną lekturą dla dzieci również z pozostałych powodów. Opowiada o życiu w rodzinie, pracy rodziców, a nawet uczy dzieci oszczędności i radości z obdarowywania innych prezentami. Kiedy przeczytałam na głos tytuł rozdziału "Świąteczne prezenty", moje dziecko aż się oczy zaświeciły i zaciekawił się, co dostaną chłopcy. Tymczasem.. jest to opowieść raczej o tym, jak miło dawać prezenty. I jakich podarunków się wystrzegać, gdyż i tutaj okazuje się, że Wojtuś jest bezkonkurencyjny w swoich pomysłach.

Spotkamy wiele scen z życia codziennego przedstawionych w sposób zrozumiały i sensowny dla dzieci. Część z nich wydaje się być nieważna, banalna, ale zobaczymy z perspektywy Wojtusia, jak dzieci postrzegają dane sytuacje. To również mądra książka dla.. rodziców! Małgorzata Górna doskonale wczuwa się w psychikę naszych milusińskich. Warto dodać, iż jest absolwentką pedagogiki. Pisze o dzieciach dla dzieci, jednak ja jako matka również wyniosłam coś z lektury książeczki. Szczególnie pomocna w moim domu była część "Skarbonka", która w prosty i logiczny sposób tłumaczy wartość pieniądza i oszczędzania. A dentysta.. okazuje się bardzo sympatycznym człowiekiem! ;)

Wydawca poleca książkę dzieciom od 5 lat i zgodzę się z tą rekomendacją. Mój syn jest niespełna 4-latkiem i chociaż czytamy sporo, widziałam, że "Krzyś, niania i ja" czasami staje się zbyt trudny, nużący. Przez przeważającą część czasu bawiliśmy się jednak doskonale i na pewno wrócę jeszcze wielokrotnie do tej publikacji. Poczekam może kilka miesięcy, aż trochę podrośnie, ale będziemy ją jeszcze z pewnością czytać. I to nie raz!


Dziękuję Wydawnictwu Literatura za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza!


Małgorzata Górna, "Krzyś, niania i ja"
Wydawnictwo Literatura, 2014
ilustracje: Piotr Rychel
ilość stron: 88

Katarzyna Targosz "Wiosna po wiedeńsku" [Recenzja]



Wiosna najlepiej smakuje w Wiedniu? Do takiego przekonania doszła Katarzyna Targosz umieszczając akcję swojej debiutanckiej powieści w stolicy Austrii. Jak sama autorka przyznaje, Wiedeń to, obok Krakowa, jej ukochane miasto. A wiosna w Wiedniu jest najpiękniejsza..

Tej wiosny jednak dzieją się dziwne rzeczy. Główna bohaterka, Katarina, zostaje wplątana w sprawę morderstwa młodego fotografika. Wszystko zaczęło się od jednego zdjęcia.. Zdjęcia, przez które kobieta zostaje podejrzana w sprawie o zabójstwo. W wyniku fatalnego splotu okoliczności Katarina jest jedną z ostatnich osób, które widziały mężczyznę żywego. Mężczyznę, którego poznała na chwilę w dzień jego śmierci.. Jakby tego było mało, chwilę później pojawiają się na scenie rosyjscy gangsterze, intrygujący, choć niebezpieczny osobnik oraz dawna miłość Katariny, chociaż określenie "dawna" nie jest chyba do końca trafne, o czym szybko przekonuje się dziewczyna. Rozwiązanie zagadki kryminalnej i ułożenie swego skomplikowanego życia uczuciowego to plany Katariny na tę wiedeńską wiosnę.

Skomplikowanego, bo.. cóż zrobić, kiedy osobą, która zatrzymuje cię jako podejrzaną o morderstwo jest twój były chłopak, a jego widok w drzwiach wywraca twoje życie do góry nogami? Bynajmniej nie dlatego, że przyszedł cię przesłuchać, ale.. bo to on przecież! Jednocześnie zaczynasz umawiać się z facetem, którego twój były zaczyna podejrzewać, że może mieć coś wspólnego z towarzystwem prawdziwych mafiosów. I jak w tym wszystkim odnaleźć czas, by rozwikłać zagadkę morderstwa młodego fotografa?

"Wiosna po wiedeńsku" to przede wszystkim powieść obyczajowa, dopiero później kryminał, i to z przymrużeniem oka. Wątek miłosny do oryginalnych nie należy, wiele bohaterek już wcześniej stawało przed wyborem "pan poukładany czy intrygujący i tajemniczy nieznajomy?". W tej kwestii Katarzyna Targosz nie proponuje nam nic nowego i podejrzewam, że gdyby nie obecność zagadki kryminalnej, byłabym znużona. Jednak motyw zabójstwa i tropienia mordercy jednoznacznie wpływa na atrakcyjność powieści. Te elementy ożywiają fabułę, która momentami, no cóż, udaje się na drzemkę. To pierwsza powieść autorki i mam nadzieję, że przed następną Katarzyna Targosz zdecyduje się usprawnić swą technikę narracyjną. Autorce nie udało się zbudować napięcia, niezbędnego do tego, by opowieść intrygowała. Druga połowa książki jest zdecydowanie lepsza niż pierwsza, akcja ożywa, a czytelnik wykazuje o wiele większe zainteresowanie aniżeli przy poprzednich kilkudziesięciu stronach.

Największym atutem tej książki są bohaterowie. Barwni, wymykający się poza schematy, czasem nieco przerysowani, groteskowi, ale kochani! Katarzyna Targosz przedstawia zwariowane, sprawiające wrażenie, jakby wyrwało się z różnych bajek, towarzystwo. Mamy tutaj niespełnionego artystę, transwestytę, który po operacji zmiany płci ma w zwyczaju powtarzać swoje mądrości życiowe rozpoczynające się od "My, kobiety...", panią psycholog, która wszystkim swoim przyjaciołom stara się sporządzać portrety psychologiczne, a główna bohaterka jest niedoszłą projektantką, która po jednorazowym sukcesie stwierdziła, że jednak nie pasuje do tego świata, odpuściła sobie, a teraz poszukuje swojego miejsca. I jak tu nie kochać takiej szalonej zgrai?!

"Wiosna po wiedeńsku" to lekka, niezobowiązująca lektura. Jestem przekonana, że znajdzie spore grono odbiorców, wszak głównym celem literatury jest zrelaksowanie czytelnika. Wprawdzie ja znajduję większą uciechę w nieco bardziej ambitnej, a przede wszystkim skomplikowanej powieści, jednak wielu odbiorców odnajduje radość w prostej, odprężającej lekturze. I taka właśnie jest "Wiosna po wiedeńsku". Doskonała książka na urlop, kiedy nie chcemy trudzić naszego umysłu zawiłymi intrygami, wieloaspektowymi historiami. 

Zachwytów nie będzie, spodziewałam się czegoś więcej po lekturze tych recenzji, które już się ukazały. Czytało mi się szybko i przyjemnie, lecz ta lektura nie wnosi nic nowego. Nie wyróżnia się niczym wyjątkowym, ot, książka, którą przeczytać można i na pewno będzie miło.. Sami musicie sobie odpowiedzieć na pytanie, czego wymagacie od literatury. Jeśli macie ochotę na powieść, która odpręży, pozwoli odpłynąć myślom gdzieś daleko (a konkretnie do Wiednia) i sprawi, że będzie tylko przyjemnie - "Wiosna po wiedeńsku" jest dla was. Natomiast kiedy preferujecie bardziej skomplikowaną, rozbudowaną intrygę, to nie to.


Dziękuję Wydawnictwu JanKa za udostępnienie recenzyjnego egzemplarza powieści!


Katarzyna Targosz, "Wiosna po wiedeńsku"
Wydawnictwo JanKa, 2014
data premiery: 30.04.2014
ilość stron: 192