Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo czarna owca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydawnictwo czarna owca. Pokaż wszystkie posty

piątek, 21 października 2016

Fiona Barton "Wdowa" | Recenzja



Przyznam, że mam z tą książką mały problem. Podobała mi się historia przedstawiona przez Fionę Barton, autorka z pewnością miała nietuzinkowy i oryginalny pomysł, jednak mam wrażenie, że zabrakło przysłowiowej kropki nad "i", a potencjał tej powieści nie został w pełni wykorzystany.

Przyznam, że przed lekturą "Wdowy" nie myślałam o innych uczestnikach dramatów, jakie rozgrywają się na salach sądowych. Bo oprócz ofiar i sprawców są jeszcze ich najbliżsi. Zazwyczaj skupiamy się na rodzinie ofiary, solidaryzujemy się z nią. Zapominamy o bliskich morderców, gwałcicieli czy pedofilów. Tymczasem oni również przeżywają swój dramat. Jean wiernie trwała u boku swojego męża, podejrzanego o popełnienie straszliwej zbrodni. Cierpliwie znosiła oskarżycielskie spojrzenia i obecność ciekawskich dziennikarzy. Czy żona mogła nie wiedzieć? Po śmierci Glena kobieta postanawia podzielić się swoją wersją historii.

Jedna wersja prawdy nie istnieje. Każdy z bohaterów ma swoją prawdę. Ale która jest tą właściwą? Zazdroszczę Fionie Barton pomysłu. Nie ulega wątpliwości, że stworzyła niesztampowy thriller psychologiczny. Miała na swą powieść oryginalny pomysł. Autorka przeprowadziła dokładną analizę psychiki kobiety, która prawdopodobnie spędziła życie z człowiekiem będącym w stanie posunąć się do najbardziej obrzydliwych czynów, o czym świadczą dowody. Ale Jean trwa wiernie u jego boku. Czy wie coś, co mogłoby rzucić nowe światło na tę sprawę? No przyznajcie sami - kapitalny pomysł. Szkoda, że "Wdowa" jest momentami przegadana, a zakończenie nie przyniosło odpowiedzi na wiele ważnych pytań. Wynika to poniekąd z konstrukcji powieści, jednak moja ciekawość nie została zaspokojona. Mam wrażenie, że z tej idei można było wycisnąć bardziej soczyste kąski. Nie mogę powiedzieć, że Fiona Barton zmarnowała pomysł, ale na pewno nie wykorzystała w pełni jego potencjału.

Gdybym miała ocenić tę powieść w skali liczbowej, zapewne otrzymałaby ode mnie mocną siódemkę. To bardzo dobra książka, a jednak lekki niedosyt pozostaje. Spodziewałam się rewelacyjnej historii, tymczasem do najwyższej oceny trochę jej jednak brakuje.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Fiona Barton "Wdowa"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 456
data premiery: 14.09.2016

sobota, 30 lipca 2016

Jerzy Ciszewski "Ojciec'44" | Recenzja



Ojciec autora publikacji, Jerzy Ciszewski brał udział w Powstaniu Warszawskim, a "Ojciec'44" jest swego rodzaju hołdem złożonym ku jego czci. Czytelnicy otrzymali książkę, której autor nie zastanawia się nad sensem zrywu narodowowyzwoleńczego, nie opisuje życia codziennego Warszawiaków i nie kreuje bohatera romantycznego. Nie. Jeśli szukacie właśnie tego, zajrzyjcie do innych publikacji o Powstaniu. Tutaj doświadczycie przede wszystkim czystej sensacji.

Kim był Jerzy Ciszewski, pseudonim "Mötz"? Jako jedynemu powstańcowi udało mu się zestrzelić nad Warszawą samolot wroga. Był jedną z najbardziej znanych postaci walczących z Niemcami podczas Powstania Warszawskiego. Został ranny podczas pamiętnego sierpniowego zrywu, i prawdopodobnie właśnie to pozwoliło mu przeżyć. Jego syn, Jerzy Ciszewski junior próbuje przybliżyć nam sylwetkę ojca, opisując dni walczącej Warszawy w niezwykle realistyczny sposób.

"Ojciec'44" to ciekawy portret jednego z powstańców walczących o Warszawę, a jednocześnie powieść sensacyjna mocno osadzona w realiach drugiej wojny światowej. To obraz miasta, w którym wciąż tli się iskierka nadziei, mimo beznadziejnego położenia. "Ojciec'44" nie jest książką dla ludzi o słabych nerwach. Opisy są bardzo naturalistyczne, dzięki czemu Ciszewskiemu udaje się przybliżyć skalę tragedii. Jeśli dotychczas czytaliście tylko romantyczne historie z powstaniem tłem, to dobra lektura na otrzeźwienie. Sceny Warszawy na skraju epidemii ze względu na piętrzące się stosy trupów czy wzmianki o cywilach wykorzystywanych przez Niemców jako przynęta na "bandytów" otwierają oczy i pozwalają zrozumieć, co w 44. roku tak naprawdę działo się w Warszawie. Współcześnie w popkulturze powstanie obrosło wieloma mitami, z którymi "Ojciec'44" skutecznie się rozprawia.

Książkę warto przeczytać ze względu na realistyczne opisy i portret głównego bohatera, jednak nie do końca jestem przekonana co do rozwiązań fabularnych. To nie jest klasyczna powieść, gdyż jest pozbawiona głównego wątku, intrygi, wokół której rozgrywałaby się całość. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie wyobrażałam sobie powieść sensacyjną osadzoną w czasach powstania, co sugeruje wydawca w blurbie. Autor próbował pozbierać wspomnienia ojca w jedną całość, dodał trochę fikcji literackiej, jednak zabrakło mi głównego przedmiotu fabuły. Jest tutaj całe mnóstwo wątków pośrednich, każdy rozdział opowiada właściwie inną historię, ale jeśli już publikacja jest sprzedawana czytelnikom jako powieść, powinien pojawić się dominujący, główny wątek, dlatego nie przyznaję "Ojcu'44" bardzo wysokiej oceny, chociaż oczywiście polecam i cieszę się, że ta książka powstała. To piękne, że pamiętamy.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Jerzy Ciszewski "Ojciec'44"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 256
data premiery: 20.07.2016

czwartek, 14 lipca 2016

Joanna Opiat-Bojarska "Bestseller" | Recenzja



"Bestseller" to moje czwarte spotkanie z twórczością Joanny Opiat-Bojarskiej i... zdecydowanie najbardziej udane. Autorka najlepiej wypada w klasycznym kryminale, czego przykładem jest jej najnowsza powieść. Potrzeba nie lada odwagi, by nazwać swoją książkę "Bestsellerem". Opiat-Bojarska odważyła się i wygrała.

Emila Sienkiewicz, zwyciężczyni literackiego talent show i wschodząca gwiazda polskiej literatury rozrywkowej, kilkanaście dni przed premierą swojej drugiej powieści zostaje zamordowana. Śledztwo prowadzą niezawodni Majewski i Burzyński - para policjantów z poznańskiego Wydziału Kryminalnego. Trop prowadzi za kulisy telewizyjnego programu. Śledczy odkrywają pełen obłudy i zakłamania świat, napędzany przez naprawdę duże pieniądze. Czy Emilia zginęła, bo naraziła się komuś z programu? A może padła ofiarą zazdrosnego narzeczonego? W rozwiązaniu zagadki pomocna okaże się antropolog sądowa Anita Broll.

"Bestseller" zachwycił mnie drobiazgowością. Jestem pod wrażeniem nie tyle samej historii, która, rzecz jasna, jest świetna, ale przede wszystkim bogatego tła. Podziwiam Joannę Opiat-Bojarską, że wykorzystała rewelacyjny pomysł na kryminał i uczyniła z niego właściwie tylko tło swojej opowieści, swoistą wisienkę na torcie. Musi mieć głowę pełną pomysłów, skoro wykorzystuje jeden z nich, aby stworzyć drugi plan. Ta powieść jest najlepszą spośród książek Opiat-Bojarskiej, które miałam okazję czytać, a autorka najlepiej odnajduje się w klimatach czysto kryminalnym, co właśnie udowodniła "Bestsellerem". Książka jest zdecydowanie o wiele lepiej napisana niż wydana w tym roku "Gra pozorów", miałam wrażenie, że czytam powieść zupełnie innej autorki. Nie znalazłam tu żadnego błędów, nie złapałam pisarki na najmniejszym potknięciu. Pozwoliłam sobie wysnuć wnioski o dużej zasłudze redakcji. Powieści zostały wydane w dwóch różnych wydawnictwach, a już kiedyś zwracałam uwagę na drobiazgowość redakcji i dokładność korekty w książkach wydawanych przez Czarną Owcę.

Muszę pochwalić autorkę za rzetelny research. Joanna Opiat-Bojarska zasiadła do pisania doskonale przygotowana, a jej rozległa wiedza imponuje szczególnie podczas czytania fragmentów o pracy antropologa sądowego. Czytelnik czuje, że ta książka nie została napisana na podstawie informacji wyszukanych w Googlach. Opiat-Bojarska kocha to, co robi i zaraża tą miłością odbiorców swojej książki. "Bestseller" to powieść napisana z pasją. To również ciekawe spojrzenie na współczesny rynek wydawniczy. Autorka dzieli się poczynionymi obserwacjami, a wykreowany przez nią świat wcale nie różni się od tego, w jakim pisarka na co dzień się obraca. "Bestseller" wyróżnia się więc nie tylko ciekawym wątkiem kryminalnym, skomplikowaną intrygą i pędzącą w zawrotnym tempie akcją, ale też niebanalnym tłem obyczajowym.

Nie czytałam "Konesera" i chyba muszę nadrobić zaległości, jeśli powieść utrzymana jest w podobnych klimatach, jak "Bestseller". Na szczęście, sama autorka mówi, że kolejność czytania jest dowolna, bo choć bohaterowie są ci sami, to wszystkie wątki w poprzedniej książce zostały zakończone, a "Bestseller" to inna historia. Jeśli jeszcze nie znacie więc twórczości Joanny Opiat-Bojarskiej, premiera jej nowej, dziewiątej już powieści jest doskonałą okazją, by nadrobić zaległości.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Joanna Opiat-Bojarska "Bestseller"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 368
data premiery: 15.06.2016

niedziela, 10 lipca 2016

Maja Wolny "Czarne liście" | Recenzja




To jest jedna z lepszych polskich powieści wydanych w 2016 roku - mogę to powiedzieć z całą pewnością już dziś, chociaż do końca roku pozostało jeszcze ponad 5 miesięcy. Imponuje wszechstronnością i rozmachem, z którym obejmuje życie dwóch fascynujących kobiet i kluczowe dla Polski i Europy wydarzenia XX wieku. Maja Wolny przygląda się pogromowi kieleckiemu i pisze o najbardziej wstydliwych dla nas, Polaków sprawach.

Julia Pirotte, polska fotografka pochodzenia żydowskiego, po wojnie wraca do kraju. Na zlecenie redaktora gazety, w której pracuje, jedzie do Kielc, aby tam stworzyć relację ze zdarzenia, jakie w historii zapisze się jako pogrom kielecki. Julia jest wstrząśnięta tym, co zastaje na miejscu i nie do końca wierzy w podaną do wiadomości społeczeństwa wersję wydarzeń.
Sześćdziesiąt lat później Weronika Czerny, historyczka badająca stosunki polsko-żydowskie we wsi polskiej w latach 40., przeżywa najgorszy dramat, jaki może stać się udziałem matki. Jej córka, Laura znika bez śladu. Czy jej zaginięcie może mieć jakiś związek z traumatycznymi wydarzeniami z przeszłości?

"Czarne liście" to powieść o zdarzeniach, zapisujących się nie tylko w naszej pamięci, ale i w ciele, zdarzeniach przekazywanych wraz z kodem genetycznym kolejnym pokoleniom. To monumentalna powieść, zachwycająca rozległością i drobiazgowością o szczegóły. Mamy dwie kobiety, żyjące w zupełnie różnych czasach, kilku narratorów i wiele płaszczyzn, powoli nakładających się na siebie. Mamy również trudne dla Polaków wydarzenia z przeszłości, które najchętniej chcielibyśmy wymazać z pamięci. I mamy współczesny wątek kryminalny. Czyli wszystko to, co lubię najbardziej. "Czarne liście" to napisana poprawną polszczyzną, utrzymana w doskonałym stylu powieść, którą trudno wpasować w sztywne ramy gatunków literackich. Maja Wolny napisała pełną świeżości, oryginalną książkę.

O pogromie kieleckim nie mówi się wiele. To wstydliwa karta w naszej historii. Maja Wolny nie tylko opisuje samo zdarzenia, ale poświęca dużo uwagi ówczesnym i współczesnym postawom wobec wydarzeń z 4 lipca 1946 roku. Ponadto pisze o tym, co działo się na polskiej wsi w czasach okupacji hitlerowskiej i w pierwszych miesiącach po kapitulacji Niemiec. "Czarne liście" to bolesna, ale jakże potrzebna powieść. Maja Wolny rozlicza się z przeszłością, której piętno boleśnie odczuwają przedstawiciele następnych pokoleń. Autorka umiejętnie wplotła wątek o poszukiwaniu własnej tożsamości i wybaczeniu. Ta książka dla mnie jest mistrzostwem świata. Akcja toczy w zawrotnym tempie, a przeszłość przeplata się z teraźniejszością. Wnioski płynące z zakończenia skłaniają do refleksji i sprawiają, że ta powieść zostanie z czytelnikiem na długo.

Nie mam do tej historii absolutnie żadnych uwag i oceniam ją bardzo wysoko. Zapragnęłam ją przeczytać, odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach, a moje wrażenia po lekturze odpowiadają wyobrażeniom na temat tej powieści. "Czarne liście" to doskonała polska proza i jedna z lepszych książek, jakie zaproponowano nam, czytelnikom, w bieżącym roku. Polecam zwrócić na nią uwagę w pierwszej kolejności.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Maja Wolny "Czarne liście"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 376
data premiery: 06.07.2016

środa, 20 kwietnia 2016

Louise Lee "Ostatnia prowokacja" | Recenzja



Powieść autorstwa Louise Lee zaskoczyła mnie. Z opisu wynikało, że autorka oddała w ręce czytelników zabawną, nieco ironiczną komedię i z takim właśnie nastawieniem rozpoczęłam lekturę. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że to tylko wierzchołek góry lodowej, a "Ostatnia prowokacja" to kolejna genialna powieść obyczajowa w ofercie Wydawnictwa Czarna Owca.

Florence Love znalazła niecodzienny sposób na życie. Pracuje w charakterze prywatnej detektyw, specjalizującej się w... prowokacjach. Nawiązuje kontakt z obiektem zlecenia, a potem uwodzi, dostarczając partnerce dowodów jego winy bądź też niewinności. A że jest szalenie skuteczna, zazwyczaj daje swoim chlebodawczyniom podstawy do puszczenia wiarołomnych małżonków do puszczenia z torbami. Tym razem jej klientką jest Alice, dziewczyna światowej sławy wokalisty jazzowego. Alice pragnie sprawdzić wierność swojego ukochanego, zanim zostanie przedstawiona jako jego narzeczona i oficjalnie pokazana światu. Florence przystępuje do nowego zadania, jednak tym razem łamie swoje zasady i ulega urokowi obiektowi prowokacji.

"Dziwna historia" - z pewnością pomyślicie. A potem żyli długo i szczęśliwie? Nie tym razem. "Ostatnia prowokacja" to niekonwencjonalna, nietypowa opowieść o potrzebach ludzkiego serca. Louise Lee stworzyła niezwykle oryginalną postać Florence i, wykorzystując swoją główną bohaterkę, opisała najgłębiej skrywane potrzeby ludzkiego serca. A wszystko to doprawione odpowiednią dawką ironii i opowiedziane w inteligenty, ciekawy sposób. Ta powieść potrafi zaskoczyć na każdej stronie. Rozpoczynając lekturę, wyruszamy w podróż w nieznane. Louise Lee zaprowadzi nas do najdalszych zakamarków ludzkiej psychiki. A wnioski, jakie za sprawą lektury sami wyciągniemy, będą zaskakujące.

Ta książka ma wszystko, co powinna mieć dobra powieść obyczajowa. Intrygującą główną bohaterkę, niebanalne wątki, elementy psychologiczne, cięte dialogi i wartką akcję. Na dokładkę Louise Lee ma zdrową dawkę humoru. Nieprzekonani? No, i jest oczywiście trochę sensacji! Mnie w stu procentach przekonał brat głównej bohaterki. Niewielu  literaturze jest bohaterów - dorosłych ludzi z autyzmem. Rodzina Florence, chociaż może nieco nietypowa, jest jej największą siłą oraz słabością. Autorka dokonała nie lada sztuki - posiłkując się portretem antybohaterki i częstując mnie sporą dawką ironii, udało się jej mnie wzruszyć, a jednocześnie rozbawić do łez. "Ostatnia prowokacja" to mocno nietypowa powieść, która wnosi na rynek wydawniczy powiew świeżości i nowości.

Pozostaję pod ogromnym wrażeniem "Ostatniej prowokacji". Spodziewałam się świetnej komedii, a dostałam jeszcze lepszą powieść rozbudowaną. To kawał naprawdę dobrej, napisanej w kapitalnym stylu literatury. Wydawnictwo Czarna Owca nie zawodzi.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Louise Lee "Ostatnia prowokacja"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 456
data premiery: 02.03.2016

piątek, 1 kwietnia 2016

Jeż & Płatkowska "Nie oddam szczęścia walkowerem" | Recenzja przedpremierowa



Mogłoby się wydawać, że polski rynek przeżywa przesyt książkami, których bohaterki znalazły się w wieku trzydzieści plus i nagle uświadamiają sobie, że ich życie wcale nie jest takie idealne, jak sobie wyobrażały jeszcze kilka lat temu, mężowie albo zniknęli albo nie potrafią sprostać oczekiwaniom, a nowe znajomości kuszą niczym zakazany owoc, obiecując powiew świeżości i odrobinę szaleństwa. Nic bardziej mylnego! Oto pojawiła się powieść, która jest najlepszym dowodem, że w Polsce powstają jeszcze niebanalne, niesztampowe i oryginalne historie.

Magda i Jagoda, Jagoda i Magda. Niegdyś nierozłączne, na horyzoncie pojawiały się tylko w pakiecie. Dorosłość nieco nadszarpnęła wielką przyjaźń z dzieciństwa, ale kiedy Magda i Jagoda wpadają na siebie przypadkiem w second handzie, ich relacja rozkwita na nowo. Przyjaciółki kontaktują się ze sobą drogą mailową, opisują swoje radości i życiowe niepowodzenia. Magda jest samotną matką, która ukrywa ten fakt przed koleżankami i kolegami z redakcji katolickiego pisma. Jakby tego było mało, właśnie poznała Wiktora i zafascynowana nowo poznałym mężczyzną stosunkowo łatwo i szybko zostaje „tą drugą” z nadzieją na zdetronizowanie żony ukochanego z pierwszego miejsca. Tymczasem Jagoda ma wszystko, czego potrzeba do szczęścia – troskliwego, dobrze zarabiającego męża, dwójkę kochanych dzieci, dom, pracę… Czego więc poszukuje w ramionach Jerzego?

„Nie oddam szczęścia walkowerem” w szczery i bezkompromisowy sposób zrywa z mitem złej kochanki i dobrej żony. To skrząca się wszystkimi kolorami tęczy powieść o życiu, które nigdy nie jest czarno-białe. Każdą wolną chwilę spędzałam w towarzystwie Magdy i Jagody, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że przecież znam je od lat. Podczytując mailową korespondencję pomiędzy dwoma przyjaciółkami, poznajemy dwie inteligentne, całkiem zwyczajne przy swojej niezwyczajności kobiety oraz pozostałych, mimowolnych uczestników dramatu – żony, mężów, partnerki, partnerów… Podglądamy ich przez dziurkę od klucza, bezwstydnie emocjonujemy się ich życiem i po cichu kibicujemy swoim faworytom, chociaż nigdy nie przyznamy się do tego głośno – wszak zdrada jest zła i należy ją potępić. A jednak…

„Nie oddam szczęścia walkowerem” zmusza do refleksji i pozwala zrozumieć drugiego człowieka. To doskonale napisana, inteligentna powieść o podążaniu najtrudniejszą ze wszystkich dróg – własną drogą. Nie jest łatwo walczyć o własne szczęście, kiedy wiemy, że będzie przyczyną cierpienia innych osób. Warto być jednak czasem egoistą i uwierzyć w sens odgórnie rozpisanego planu. W „Nie oddam szczęścia walkowerem” do głosu dochodzą dwie kobiety oraz ich przemyślenia na temat szczęścia, wiary, wierności, seksu czy miłości. To powieść dla inteligentnych, ambitnych kobiet, które poszukują w literaturze niebanalnych rozwiązań i zaskakujących zakończeń.

Powieść Agnieszki Jeż-Kaflik i Pauliny Płatkowskiej skradła moje serce i zaspokoiła zmysły odpowiedzialne za poczucie estetyki. „Nie oddam szczęścia walkowerem” to nie tylko intrygująca historia, ale również wytrawna uczta literacka. Piątka z plusem za nietypową konwencję powieści - książka została napisana w formie maili wysyłanych do siebie przez dwie przyjaciółki. Polecam z pełną odpowiedzialnością!

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Jeż, Paulina Płatkowska "Nie oddam szczęścia walkowerem"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 464
data premiery: 13.04.2016

niedziela, 13 marca 2016

Virgina Baily "Rzymski poranek" | Recenzja



Ostatnio zachwycam się wszystkim, co wydaje Czarna Owca. Rozpływałam się w zachwytach nad "Światłem, którego nie widać", odkryłam niezwykłą perełkę w postaci powieści "Wersje nas samych", a teraz zamierzam się z wami podzielić kolejną niesamowitą książką. Moją uwagę (i wzrok!) przykuła przepiękna okładka "Rzymskiego poranku", przedstawiająca jedną z uliczek włoskiej stolicy. Podobno nie powinno się oceniać książki po okładce, lecz w tym przypadku zachwycająca grafika jest obietnicą zapierającej dech w piersi, arcyciekawej i niesztampowej treści. Przekonajcie się sami.

1943 rok, Rzym. Chiara mija na ulicy żydowską kobietę, która wraz z rodziną ma zostać wywieziona do obozu zagłady. Ich spojrzenia krzyżują się. Jedna sekunda wystarczy, aby Chiara podjęła decyzję. Kobieta postanawia ocalić życie małego chłopca, syna przypadkowo spotkanej kobiety. Prosi żołnierzy, by uwolnili dziecko, tłumacząc, że musiała zajść pomyłka, gdyż chłopak jest jej siostrzeńcem. Chiarze udaje się uratować chłopca. Daniele Levi, bo tak nazywa się chłopczyk, jest trudnym dzieckiem, jego wychowanie przysparza kobiecie mnóstwo problemów. Trzydzieści lat później Chiara nie ma żadnej wiadomości od Daniele, a mimo to nie potrafi zapomnieć o uratowanym podczas wojennej zawieruchy chłopcu. Względny spokój Chiary zostaje zburzony, kiedy odbiera telefon od nastoletniej dziewczyny, która podaje się za córkę Daniele.

Zachwycająca, przepiękna, epicka - taka jest powieść Virginii Baily. Dostarczyła mi wielu wzruszeń i radości. Ta książka pełna jest emocji, które wnikają głęboko w duszę czytelnika i nie pozwalają o sobie zapomnieć przez długi, długi czas. Historia włoskiej kobiety i uratowanego przez nią od zagłady żydowskiego chłopca trafi prosto do nawet najbardziej zatwardziałych serc. Uwielbiam takie lektury, które zostają ze mną na długo, czyniąc mnie lepszym człowiekiem. "Rzymski poranek" to nie jest tylko kolejna powieść o wojnie. To powieść o istocie człowieczeństwa, miłości ponad podziałami oraz ocaleniu. Spodziewałam się dobrej lektury, ale nie aż tak rewelacyjnej. "Rzymski poranek" podbił moje serce i dołączył do wirtualnej półki moich ulubionych lektur.

Oklaski należą się tłumaczowi, który wyłapał drobne niuanse językowe, absurdy sytuacyjne wynikające z niewystarczającej znajomości języka włoskiego przez młodą Walijkę, która przyjechała do Włoch i stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Nieśmiało uśmiechałam się pod nosem, poznając jej perypetie, a konsternacja wywołana wiadomością, że właśnie zjadła tradycyjną włoską prosciutto crudo, czyli nic innego jak surową szynkę, spowodowała mój nie do końca kontrolowany chichot. "Rzymski poranek" to świetnie napisana, kapitalnie przetłumaczona i rewelacyjnie zredagowana powieść. Aż chce się czytać takie dobre książki. Wspominałam o tym przy okazji recenzji "Wersji nas samych", ale muszę się powtórzyć - uwielbiam Wydawnictwo Czarna Owca za doskonałe przygotowanie książki do druku. W dzisiejszych czasach rzadko zdarzają się tak dobrze zredagowane powieści.

Polecam "Rzymski poranek" wszystkim miłośnikom ambitnej, niebanalnej literatury. To doprawdy wysoka półka, dwa w jednym - doskonała rozrywka i uczta intelektualna. Wspaniała powieść o tym, co naprawdę w życiu jest ważne. Nieco przewrotna, momentami brutalnie szczera, ale w każdym słowie - przepiękna i wyjątkowa. 

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Virgina Baily "Rzymski poranek"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 400
data premiery: 17.02.2016

sobota, 5 marca 2016

Laura Barnett "Wersje nas samych" | Recenzja



Są w życiu takie chwile, które definiują nasze życie. Chwile, które zmieniają wszystko i nadają sprawom zupełnie nowy bieg. Powieść Laury Barnett "Wersje nas samych" zachwyca nie tylko oryginalnym pomysłem, ale również stylem, w jakim została napisana. To jedna z lepszych współczesnych zagranicznych powieści obyczajowych, jakie przeczytałam w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Przepadłam i zwariowałam na punkcie "Wersji nas samych".

Eva, Jim i trzy zupełnie różne wersje ich historii. Łączy je jedno - moment pierwszego spotkania. Eva jest młodą studentką, od kilku miesięcy spotyka się z Davidem. Pewnego dnia ulega niegroźnemu wypadkowi, w wyniku którego psuje jej się rower. Na pomoc zmierza nieznajomy mężczyzna, który przedstawia się jako Jim Taylor. Młodzi ludzie szybko łapią ze sobą dobry kontakt, więc Jim proponuje nowo poznanej znajomej kolejne spotkanie. I to jest właśnie TA chwila, moment, kiedy Evie przyjdzie podjąć decyzję, która zaważy na jej przyszłości, chociaż ona sama jeszcze nie ma o tym najmniejszego pojęcia. Co by było, gdyby Eva została z Davidem? A gdyby zdecydowała się odejść od narzeczonego i poddać się zauroczeniu Jimem?

Poznajemy trzy równie fascynujące, zapierające dech w piersiach, równorzędne historie znajomości Jima i Evy. Nie, to nie jest książka o tym, jak ważne w życiu jest mieć chłopaka i przyjaciół. To ambitna i dojrzała powieść, w której poznajemy historię życia głównych bohaterów, poszukujących swojego miejsca na świecie i popełniających błędy. Od życiowych omyłek nie uchroni ich nawet upływ mijającego czasu, gdyż błądzenie wcale nie jest domeną ludzi młodych. Nasi bohaterowie zaliczają katastrofalne pomyłki, bo - jak wiadomo - błądzić jest rzeczą ludzką. I właśnie dzięki tym potknięciom pokochałam z całego serca Jima i Evę. Są do bólu prawdziwi, ludzcy. Każda z ich wersji nie przestaje poszukiwać szczęścia, aż do zaskakującego finału, który wycisnął łzy z moich oczu. Uwielbiam powieść Laury Barnett za niesamowite emocje i oryginalne przedstawienie tematu miłości, małżeństwa, wierności oraz zdrady.

"Wersje nas samych" to powieść o miłości, ale... Bardzo nietypowa powieść o miłości. Jestem przekonana, że przypadnie do gustu również tym czytelnikom, którzy na co dzień raczej omijają z daleka powieści obyczajowe. Laura Barnett stworzyła mądrą, uniwersalną opowieść ponad podziałami i schematami. Czy zastanawialiście się kiedyś "czy poznałabym mojego męża, gdybym nie dostała wtedy tamtej pracy? Czy miałabym dzieci, gdybym poszła wtedy inną drogą?"? Ja - owszem, wiele razy. Dzięki lekturze powieści "Wersje nas samych" znam już odpowiedzi na moje pytanie. Laura Barnett skłania do refleksji - czy kocha się tylko raz, tego jedynego człowieka, który jest nam przeznaczony? "Wersje nad samych" to genialna opowieść o życiu i jego całej palecie barw.

Jestem zachwycona. Świetny pomysł, rewelacyjne wykonania, a do tego lekki, niebanalny styl i przepiękny język. Wisienką na torcie w tym przypadku są bardzo dobre tłumaczenie oraz redakcja. Tutaj ukłony w stronę Wydawnictwa Czarna Owca, które nie wydaje "byle jak, byle szybko, byle więcej", a ich książki są doszlifowane i dopracowane w najmniejszym szczególe. Polecam!

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Laura Barnett "Wersje nas samych"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 480
data premiery: 03.02.2016

niedziela, 14 lutego 2016

Mikel Santiago "Ostatnia noc w Tremore Beach" | Recenzja




"Ostatnia noc w Tremore Beach" to międzygatunkowa powieść będąca ciekawym połączeniem thrillera, horroru i powieści obyczajowej. Wyobraź sobie, że cienka granica pomiędzy jawą a snem zaczyna zanikać i sam nie wiesz, co jest tylko realistycznym koszmarem, a co rzeczywistością...

Peter Harper cierpi po nieudanym małżeństwie. Słynny kompozytor muzyki filmowej przeżywa niemoc twórczą i zaszywa się w opuszczonym domu nad samym morzem w Irlandii. Jego spokój szybko zostaje zburzony, kiedy Peter ulega wypadkowi i zostaje rażony piorunem. Na szczęście, wychodzi z tego cało, lecz po zdarzeniu mężczyzna zaczyna miewać niepokojące, realistyczne nocne koszmary. Przerażony Peter nie potrafi odróżnić jawy od snu, a bohaterami wstrząsających wizji są jego najbliżsi. Jednocześnie mężczyzna nawiązuje bliską relację z mieszkającą w miasteczku Judi, skrytą i tajemniczą kobietą. Wizje Petera nasilają się, a on sam szybko przekonuje się, że nie jest jedyną osobą, która ma własne sekrety.

"Ostatnia noc w Tremore Beach" trzyma w napięciu od pierwszego zdania do ostatniej strony. To doskonale napisana, porywająca lektura, od której nie potrafiłam się oderwać. Mikel Santiago stworzył oryginalną i niebanalną powieść, jaką niełatwo jest zaklasyfikować i zamknąć w sztywnych ramach ogólnie przyjętych gatunków literackich. Sam wydawca sugeruje, iż "Ostatnia noc w Tremore Beach" jest thrillerem psychologicznym, a ja zgadzam się z tym tylko w połowie, bo książka Mikela Santiago jest powieścią międzygatunkową, z ciekawym tłem społeczno-obyczajowym. Momentami potrafi naprawdę mocno przerazić! Przeczytałam, będąc pod ogromnym wrażeniem naturalnego talentu narracyjnego autora i umiejętności tworzenia zaskakujących, jeżących włosy na głowie scen. To nie jest książka z gatunku paranormal activity, czego zaczęłam się obawiać, gdy zapoznałam się z zapowiedzią. Rzeczywiście, mamy tutaj bohatera, który po porażeniu prądem zaczyna doświadczać co najmniej dziwnych rzeczy, jednak podczas lektury nie czułam się oszukana i nakarmiona nieprawdopodobnymi historiami.

"Ostatnia noc w Tremore Beach" jest zupełnie inna od książek, które zazwyczaj czytam. Przeważnie czytam powieści obyczajowe lub klasyczne kryminały, tymczasem skusiłam się na lekturę niesztampową, oryginalną i... jestem bardzo zadowolona! Mikel Santiago to bardzo utalentowany, młody autor i z przyjemnością przeczytam jego kolejną książkę.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Mikel Santiago "Ostatnia noc w Tremore Beach"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2016
liczba stron: 392
data premiery: 13.01.2016

sobota, 16 stycznia 2016

Marta Zaborowska "Gwiazdozbiór" | Recenzja



Podkomisarz Julia Krawiec musi rozwiązać sprawę brutalnych morderstw dokonywanych na uczniach podwarszawskiej szkoły dla wybitnie uzdolnionych uczniów, zanim zginie kolejne dziecko. "Gwiazdozbiór" to mocna, bezkompromisowa, napisana z rozmachem powieść kryminalna utalentowanej, młodej autorki.

Jeden z uczniów szkoły, do której uczęszczają szczególnie uzdolnione dzieci, zostaje zamordowany. Na miejscu zjawia się młoda podkomisarz Julia Krawiec, której w końcu udało się poukładać zagmatwane życie prywatne. Mężczyzna, z którym związała się po rozwodzie, szanuje ją oraz jej córkę i zdaje się być odpowiednim kandydatem na męża i ojca. Julia sprawę zamordowanego chłopca odbiera bardzo osobiście. Ofiara była w podobnym wieku, co córka policjantki... To jednak dopiero początek szaleńczego planu zabójcy. Giną kolejne dzieci, a policja bezradnie rozkłada ręce. Tymczasem do ASP ktoś wysyła tajemniczą przesyłkę, w której znajdują się rysunki zamordowanych uczniów. Nadawcą listu może być morderca lub osoba, która przebywała na miejscu zbrodni - z ogromną starannością oddano sposób ułożenia ciał i inne detale. Julia musi znaleźć autora rysunków, zanim dojdzie do kolejnego zabójstwa.

Żałuję tylko jednego, a mianowicie że rozpoczęłam swoją przygodę z twórczością Marty Zaborowskiej dopiero od jej trzeciej powieści. To niezwykle uzdolniona autorka, która po mistrzowsku kreuje rzeczywistość i kreśli wyraźne szkice psychologiczne swoich bohaterów. Dawno nie czytałam kryminału, który wywołałby we mnie aż tak silne emocje. Marta Zaborowska potrafi przenieść czytelnika na miejsce zbrodni, chyba nie spotkałam się dotychczas z tak dokładnymi i sugestywnymi opisami terenu, ciała oraz pozostałych detali. "Gwiazdozbiór" to prawdziwa gratka dla miłośników dobrego kryminału, Zaborowska potrafi zmrozić krew w żyłach i... cholera, przecież podczas lektury naprawdę poczułam odór rozkładającego się ciała. Niesamowite. Autorka oddziałuje na wyobraźnię, a przy tym tworzy skomplikowane zagadki kryminalne.

Kto jest mordercą? W połowie lektury pomyślicie - tak jak ja - "wiedziałem! Eee, mogłaby się bardziej wysilić, nie ma tu niczego skomplikowanego...". Aż przychodzi zakończenie - moment, kiedy twarz zabójcy wyłania się z mroku... I wasza teoria pada. Marta Zaborowska trzyma swoje najlepsze karty na sam koniec i z miną pokerzysty blefuje, podsuwa fałszywe tropy i pozwala nam uwierzyć, że rozwiązanie zagadki jest tak blisko. Nic bardziej mylnego. Odpowiedź schowana jest głęboko pod powierzchnią. Wraz z rozwiązaniem, przychodzą refleksje. Bo "Gwiazdozbiór" to powieść napisana nie tylko po to, by zaskoczyć i zapewnić rozrywkę. Marta Zaborowska wbija kij w mrowisko, pisząc o bardzo ważnym problemie społecznym, z którym boryka się większość szkół w kraju.

"Gwiazdozbiór" to ponad 500 stron doskonałej literatury kryminalnej, które przeczytałam w jeden wieczór. Dzisiaj jestem niewyspana, ale nie mogłam odłożyć lektury na półkę, zanim nie poznałam rozwiązania skomplikowanej zagadki. Marta Zaborowska jest utalentowaną i niezwykle sugestywną autorką, polecam serdecznie.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Marta Zaborowska "Gwiazdozbiór"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2015
liczna stron: 520
data premiery: 04.11.2015

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Susan Jane Gilman "Królowa lodów z Orchard Street" | Recenzja




"Królowa lodów z Orchard Street" to jedna z tych powieści, którymi rozkoszujemy się stopniowo, niczym przepysznym rożkiem o smaku truskawkowym. Susan Jane Gilman stworzyła kapitalny, na długo zapadający w pamięć portret głównej bohaterki. To właśnie postać Lillian Dunkle, która z biednej córki rosyjskich imigrantów stała się właścicielką lodowej fortuny, sprawia, iż powieść mieni się w wielu kolorach tęczy.

1913 rok. Malka Treynovsky przybywa z rodziną do Ameryki, która ma im przynieść dostatnie życie i godne warunki. Niestety, na miejscu okazuje się, iż podobnych do rodziny Treynovskych, teraz już Bialystoker, jest w Nowym Świecie więcej, a amerykański sen spełnia się tylko u nielicznych. Niedługo po przyjeździe do Ameryki Malka ulega groźnemu wypadkowi, który na trwałe czyni z niej kalekę. Rodzina porzuca chorą dziewczynę z powodu jej kalectwa - Malka nie może pracować, a koszty utrzymania rodziny są ogromne. Dziecko przygarnia włoska rodzina producentów lodów, państwo Dinello. Malka z żydowskiej dziewczyny staje się ochrzczoną w kościele katolickim Lillian Dinello. Kiedy dorasta poznaje przystojnego Alberta. Wkrótce państwo Dinello umierają, a ich potomkowie z najbliższej rodziny stają się wrogami Lillian. Lillian Dunkle ze swoim świeżo poślubionym mężem wyrusza w podróż po Ameryce furgonetką z lodami, nie spodziewając się, iż oto tworzy historię.

"Królowa lodów z Orchard Street" to wielowymiarowa, zachwycająca swoim rozmachem opowieść o nieugiętej, nieco wyrafinowanej kobiecie, która zbudowała lodowe imperium. Obserwujemy wewnętrzną przemianę porzuconej córki rosyjskich imigrantów w inteligentną, pomysłową bizneswoman, jaka stanęła na czele wartej miliony dolarów firmy produkującej lody. Lillian Dunkle jest człowiekiem z krwi i kości, ma swoje wady oraz zalety, a jej urok tkwi właśnie w jej niedoskonałościach. Susan Jane Gilman zadbała o drobiazgowe przedstawienie historii Lillian, pozwoliła, by czytelnik uwierzył i zrozumiał, że postępowanie tej nieco ekscentrycznej kobiety nie jest przypadkowe, a emocje, jakimi kieruje się w życiu i w pracy, wywołane zostały przez traumatyczne zdarzenia z przeszłości. Wraz z Lillian przeżywamy jej wzloty i upadki, mocno trzymamy kciuki, kiedy przystępuje do kolejnego interesu i wydajemy jęk zawody, gdy ponosi klęskę. "Królowa lodów z Orchard Street" to jedna z tych powieści, jakie zostają z nami na dłużej.

Powieść autorstwa Susan Jane Gilman to obraz człowieka, który stanął oko w oko z Wielką Historią. Mamy wrażenie, iż to, co dzieje się w świecie nas nie dotyczy, ale... wszystko do czasu. Główna bohaterka "Królowej lodów z Orchard Street" jest najlepszym przykładem, że historia odciska piętno na każdym człowieku. Życie składa się z definiujących je momentów. Jak potoczyłyby się Malki Treynovsky, gdyby jej ojciec w tajemnicy przed żoną nie zamienił biletów do Afryki na miejsce na statku do Ameryki? Kim zostałaby dziewczynka, gdyby nie uległa wypadkowi i nie trafiła do rodziny producentów lodów? Czy zostałaby właścicielką lodowego imperium, gdyby Dinello nie odwrócili się od niej plecami? "Królowa lodów z Orchard Street" pokazuje, jaki wpływ na nasze życie mają poszczególne, pojedyncze zdarzenia. Czasem wzruszająca, czasem zabawna powieść jest doskonałym sposobem na spędzenie kilku długich, zimowych wieczorów. To niezwykle wartościowa i cudowna literatura.

To nie jest książka, którą przeczytacie jednym tchem. "Królowa lodów z Orchard Street" otwiera się powoli, stopniowo wtajemnicza czytelnika. Susan Jane Gilman zastosowała kapitalne rozwiązanie, klucząc pomiędzy teraźniejszością a przeszłością głównej bohaterki. Do naszej wyobraźni przemawiają przede wszystkim pojedyncze, mocne obrazy. Prawdziwa perełka.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Susan Jane Gilman "Królowa lodów z Orchard Street"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2015
liczba stron: 608
data premiery: 04.11.2015

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Anthony Doerr "Światło, którego nie widać" | Recenzja




Dzisiaj opowiem Wam o wyjątkowym arcydziele, które - jestem tego pewna - wpisze się do klasyki literatury światowej. Dawno nie czytałam tak epickiej, monumentalnej opowieści, która wywołała we mnie lawinę uczuć. Przyłączam się do zachwytów nad książką Anthony'ego Doerr'a i nie dziwię się, iż otrzymał za tę powieść Nagrodę Pulitzera.

Kiedy Marie-Laure w wieku 6 lat traci wzrok, jej kochający ojciec stara się uczynić jej życie łatwiejszym. Dokłada wszelkich starań, aby córka potrafiła odnaleźć się w świecie i poradzić sobie nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Nie spodziewa się, że dziesięć lat później dziewczynka znajdzie się w samym środku piekła... Jest sierpień 1944 roku. Alianci odbijają kolejne terytoria spod okupacji hitlerowskiej, tymczasem  Saint-Malo w Bretanii jest jednym z ostatnich bastionów niemieckich. Kiedy rozpoczyna się bombardowanie, niewidoma Marie-Laure jest sama w mieszkaniu swojego krewnego, nieświadoma rozpętującego się wokół piekła. Jej losy w zaskakujący sposób splatają się z losami Werner Pfenniga, młodego chłopca, wrzuconego w wir wojennej machiny. 

"Światło, którego nie widać" to niesamowita i wzruszająca powieść o losach człowieka w obliczu totalitaryzmu. Sposób, w jaki Anthony Doerr opisał historie głównych bohaterów, wyciska łzy z oczu i skłania do wielu refleksji. Krótkie, treściwe rozdziały sprawiają, że od lektury nie sposób się oderwać i - chociaż książka ma ponad 600 stron - przeczytałam ją w dwa wieczory, pozostając pod wrażeniem przepięknej historii opisanej przez autora. Doerr w doskonały sposób łączy ze sobą wątki historyczne, sensacyjne oraz obyczajowe. Autor przenosi nas w czasie, przemieszczając się pomiędzy latami wczesnego dzieciństwa dwójki głównych bohaterów i ich kolejnymi doświadczeniami a rokiem 1944, kiedy doszło do ich spotkania.

Portrety głównych postaci zostały nakreślone w subtelny i delikatny sposób. Stopniowo poznajemy naszych bohaterów, stajemy wraz z nimi przed trudnymi dylematami i... dojrzewamy. Ten trudny proces został zaburzony przez wybuch II wojny światowej, Marie-Laure i Werner musieli, jak wielu ich rówieśników, dorosnąć zbyt szybko, zbyt boleśnie. "Światło, którego nie widać" jak żadna inna lektura o trudnych latach 30. i 40. XX wieku opisuje doskonale nakręconą przez nazistów machinę, która wciągnęła wielu młodych, niewinnych chłopców. Powieść jest wzruszającym, chwytającym za gardło portretem dziewczynki, która nauczyła się poznawać świat przez dotyk i słuch. Doskonała lekcja odwagi i człowieczeństwa.

Lektura powieści "Światło, którego nie widać" jest nie tylko wspaniała, ale i trudna. To nie jest jedna z tych książek, które szybko przełkniecie i równie łatwo strawicie. Powieść wywołuje dreszcze i wciąga już od pierwszego rozdziału. Jestem zachwycona, z pewnością umieszczę tę książkę w podsumowaniu najlepszych publikacji 2015 roku, a tymczasem gorąco zachęcam Was do lektury.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Anthony Doerr "Światło, którego nie widać"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2015
liczba stron: 640
data premiery: 23.09.2015

czwartek, 3 grudnia 2015

Mariusz Zielke "Sędzia" | Recenzja




Mam wrażenie, że tak mocnej, uderzającej w polski wymiar sprawiedliwości powieści jeszcze nie było. Najlepsze (a może najgorsze?) w książce Mariusza Zielke "Sędzia" jest to, że powieść została zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Autor wyciąga na wierzch to, co wprawdzie wiemy, że istnieje, ale co spychamy na sam koniec podświadomości. Czy jeden człowiek jest w stanie wygrać z mafią bankowo-sądową? 

Adam Bonar miał wszystko - doskonale prosperującą firmę leasingową, dom, rodzinę i... kochanki. Niestety, sprytna manipulacja wystarczyła, by milioner stał się bankrutem i oszustem w oczach społeczeństwa. Dziennikarz Jakub Zimny jest autorem artykułu o Bonarze, który okazał się swego rodzaju gwoździem do trumny finansisty. Zimny, w wyniku biegu wydarzeń, jest zmuszony zmienić zdanie o Bonarze. Wszystko wskazuje na to, iż biznesmen nie jest oszustem, a sam padł ofiarą zorganizowanej, świetnie prosperującej mafii bankowo-sądowej. Bonar samotnie musi stawić czoła potężnemu przeciwnikowi. Prezes banku Księżny i sędzia Fogel, przekonani o swojej bezkarności, poczynają sobie coraz śmielej. Tymczasem Zimny dociera do kolejnych osób, którym duet bankowca i sędziego zniszczył życie.

Najnowszą powieść Mariusza Zielke czytałam z wypiekami na twarzy. Zielke zdecydowanie lepiej pisze o świecie bankowców i niedoskonałościach wymiaru sprawiedliwości, niż o show-biznesie. "Sędzia" to moje drugie spotkanie z autorem. Pierwsza - "Twardzielka" - totalnie nieudane, odbierające ochotę na więcej. Ale postanowiłam spróbować raz jeszcze i jestem zachwycona. "Sędzia" to genialna powieść, która ukazuje sieć powiązań pomiędzy prawnikami, finansistami a politykami. Czytelnika przeraża bezkarność przestępy i sposób, w jaki z niewinnego człowieka można zrobić oszusta i zabrać mu wszystko, na co uczciwie zapracował. Zielke obnaża zasady funkcjonowania legendarnego wręcz "układu zamkniętego", o którym wprawdzie każdy słyszał, ale nie każdy chce przyjąć jego istnienie do wiadomości.

Tutaj nie ma bohaterów jednoznacznie dobrych oraz jednoznacznie złych, chociaż muszę przyznać, że z Księżnego i Fogla są niezłe kanalie. "Sędzia" nie jest powieścią czarno-białą, musi minąć sporo czasu, zanim czytelnik wyrobi sobie własne zdanie na temat prezentowanych wydarzeń. Kto jest ofiarą, a kto oszustem? Powieść może nie jest tradycyjnym thrillerem, w którym akcja pędzi w zawrotnym kierunku, lecz wymaga tego tematyka. Zielke pisze o sprawach skomplikowanych, nie do końca zrozumiałych dla przeciętnego Kowalskiego, dlatego autor musi poświęcić dużo uwagi szczegółowego wyjaśnieniu poszczególnych kwestii, omówieniu poszczególnych kruczków prawnych i elementów funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Kiedy już czytelnik wdroży się w świat powieści, Zielke porywa go na przerażającą, bo wysoce nieprawdopodobną, a - niestety - realistyczną podróż.

"Sędzia" z pewnością nie jest powieścią dla wszystkich. Nie jest to tradycyjna beletrystyka, literatura faktu też nie - raczej coś pomiędzy. Dobrze jest znać realia, o których pisze Zielke, ale zdaje sobie sprawę, że zawiłości prawne, mnóstwo szczegółów, duża drobiazgowość autora mogą zniechęcić czytelnika. Ale jeśli już wsiąknięcie w ten świat, nie przestaniecie czytać, dopóki nie skończycie. 

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Mariusz Zielke "Sędzia"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2015
liczba stron: 464
data premiery: 21.10.2015

poniedziałek, 10 listopada 2014

Malin Persson Giolito "Ponad wszelką wątpliwość" [Recenzja]



"Ponad wszelką wątpliwość" posiada wszystkie cechy szablonowego kryminału: bestialsko zamordowana nastolatka, policyjne śledztwo, w końcu i szalony morderca, osadzony i skazany na dożywocie. Jednak ta książka to coś zdecydowanie więcej. Powieść jest próbą dokonania oceny i wskazania wad systemu sprawiedliwości, głosem w sprawie tych, których wina nie do końca jest tak oczywista, jak widzi to społeczeństwo. 

Stig Ahlin odsiaduje dożywotnią karę pozbawienia wolności w bloku dla przestępców skazanych za zbrodnie na tle seksualnym. Trzynaście lat temu brutalnie zamordowano piętnastoletnią dziewczynę, a Stig - trzydziestopięcioletni lekarz został uznany winnym tego zabójstwa. Sophia Weber, sztokholmska adwokat, mimo początkowych wątpliwości, zgadza się jeszcze raz przyjrzeć sprawie Stiga Ahlina, znanemu społeczeństwu jako Profesor Śmierć. Proces był mocno poszlakowy, dodatkowo kobieta odkrywa liczne nieprawidłowości w śledztwie. Postanawia pomóc Ahlinowi. Sophia na własnej skórze doświadcza nienawiści, jaką ludzie pałają do Stiga. Czy możliwym jest odkrycie prawdy po trzynastu latach?

Książkę czytało mi się rewelacyjnie. Malin Persson Giolito po mistrzowsku kluczy między teraźniejszością a przeszłością, utrzymując stałą relację pośród prowadzonym trzynaście lat temu śledztwem i dochodzeniem prowadzonym współcześnie przez prawniczkę. W mojej opinii "Ponad wszelką wątpliwość" jest publikacją genialną, doskonale łączącą w sobie elementy fascynującego kryminału oraz powieści społeczno-obyczajowej. Autorka dokonuje swego rodzaju osądu współczesnego systemu sprawiedliwości, ukazuje jego wady i niedoskonałości. Zasiewa ziarnko niepokoju w sercu czytelnika. Czy aby na pewno sprawy mają się tak, jak przedstawia je policyjne śledztwo, sąd oraz media? "Ponad wszelką wątpliwość" wskazuje na istnienie drugiego dna, którego społeczeństwo często nie dostrzega, zmanipulowane i ogarnięte nienawiścią. 

Powieść składa się z pojedynczych obrazów, mimo iż główną bohaterką jest Sophia Weber, to otrzymujemy również poszczególne portrety osób pośrednio lub bezpośrednio związanych ze śledztwem. Wpływa to na zbudowanie szalenie intrygującego i zróżnicowanego tła opowieści. Autorka pomaga nam zrozumieć motywy, jakie kierowały postaciami w ich zachowaniu. Bohaterowie to przede wszystkim ludzie, o czym nawet na moment nie zapomina Malin Persson Giolito. Szwedzka pisarka w intrygujący sposób opisuje mechanizmy działania i funkcjonowania śledztwa, zachowując przy tym czynnik ludzki. Nie wszystko działa idealnie, gdy w grę wchodzą uczucia, a bohaterowie nie są robotami, pozbawionymi emocji. Giolito przekonuje, jak ciężko zachować bezstronność, kiedy z rąk szaleńca ginie nastoletnia dziewczyna.

"Ponad wszelką wątpliwość" to książka, której ślad z pewnością zostanie we mnie na długo. Doskonale napisana, mądrze skonstruowana, ale przede wszystkim - tak wyróżniająca się na tle innych powieści kryminalnych. Pisarstwo Malin Persson Giolito budzi naturalne skojarzenia z twórczością Jodi Picoult, chociaż obie autorki zaliczają się do innych nurtów w literaturze. Gdybym miała jednak porównywać, pokusiłabym się o takie stwierdzenie. Za słusznością tej tezy przemawia przede wszystkim tematyka i rozbudowany wątek społeczno-obyczajowy. "Ponad wszelką wątpliwość" polecam zarówno wielbicielom kryminału, jak i właśnie fanatykom obyczaju z istotnym problemem społecznym w tle.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Malin Persson Giolito "Ponad wszelką wątpliwość"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2014
ilość stron: 440
data premiery: 24.09.2014

czwartek, 23 października 2014

Viveca Sten "Na spokojnych wodach" [Recenzja]




Viveca Sten to stosunkowe nowe nazwisko na szwedzkiej scenie literatury kryminalnej, a przede wszystkim - nieznane dotychczas w Polsce. Wydanie debiutanckiej powieści Sten w naszym kraju zbiega się w czasie z premierą nakręconego na podstawie książki polskiego serialu produkcji AXN "Zbrodnia". To, czy zdecydujecie się porównać powieść z wyobrażeniami polskich producentów, pozostawiam do decyzji, jednak jedno jest pewne - musicie przeczytać debiutancką powieść Viveci Sten, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarna Owca.

Sandhamn, popularna wśród turystów wyspa archipelagu szwedzkiego. Sezon letni jest w pełni, kiedy oplątane w rybacką sieć ciało mężczyzny wypływa na ląd. Do sprawy zostaje przydzielony inspektor Thomas Andreasson, który po traumatycznych przeżyciach związanych ze śmiercią nowonarodzonej córki i rozpadem małżeństwa, właśnie przeniósł się z policji morskiej do wydziału kryminalnego. Ustalenia śledztwa są niejasne, ofiara mogła zginąć zarówno w wyniku nieszczęśliwego wypadku, jak i zostać zamordowana. Kiedy po kilku dniach na Sandhamn policja znajduje zmasakrowane zwłoki jedynej krewnej zmarłego, sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Thomas musi połączyć te dwie sprawy ze sobą i odkryć, co łączyło ofiary z wyspą, na której zginęli. W tych trudnych chwilach wspiera go przyjaciółka z dzieciństwa, prawniczka Nora Linde.

"Na spokojnych wodach" to debiut bardzo udany. Viveca Sten uknuła zawiłą i skomplikowaną intrygę, a jej rozwiązanie schowała na tyle głęboko, iż czytelnik nie jest w stanie przewidzieć, kto jest mordercą, dopóki autorka nie uzna za słuszne poinformować  o tym odbiorcę swojej książki. Nie mamy pojęcia, co mogło stać się na szwedzkiej wyspie Sandhamn, gdyż nawet policja nie posiada żadnych tropów w tej sprawie. Wydaje się, iż dochodzenie utknęło w martwym punkcie i nigdy nie poznamy odpowiedzi. Ten moment jest właściwie jedynym zgrzytem w historii - niedoświadczona debiutantka na chwilę straciła wątek i uśpiła emocje czytelnika. Na krótką chwilę wygasa wszelkie napięcie, a akcja zastyga. Dzieje się to mniej więcej w połowie opowieści i całe szczęście, Sten szybko łapie tempo, gdyż inaczej skutecznie mogłaby zniechęcić do siebie czytelnika. Nieprzewidywalnym zakończeniem udowadnia swój naturalny talent i predyspozycje do kreowania świata literatury kryminalnej.

Książka urzeka ciekawym tłem obyczajowym. Viveca Sten stworzyła intrygujące portrety głównych bohaterów - Thomasa i Nory. Thomas, mężczyzna po stracie 3-miesięcznego dziecka, świeżo po rozwodzie. Autorka buduje trudny charakter w niesamowicie ciężkiej sytuacji życiowej, zamyka Thomasa i jego żonę, która jest już tylko wspomnieniem, w niebezpiecznej pułapce wzajemnych oskarżeń, niedomówień. Uśmierca nie tylko córkę - owoc miłości, ale zabijając dziecko, dusi też miłość. Również Nora, przyjaciółka Thomasa z dzieciństwa, stanowi intrygujący portret psychologiczny. Kobieta, która swoje życie sprowadziła przede wszystkim do roli matki i żony, dla dobra swojej rodziny. Teraz będąca częścią dylematu - praca czy najbliżsi? Nora otrzymuje korzystną propozycję zawodową. Viveca Sten, tworząc bohaterkę Nory, która, tak jak i autorka, jest prawniczką, zbudowała wierny portret standardowej, współczesnej kobiety. Z przyjemnością obserwowałam sposób, w jaki ewoluują te charaktery oraz wpływ, jaki mają na wygląd śledztwa.

Viveca Sten po raz pierwszy na wyspę Sandhamn przyjechała jako dziecko i od razu pokochała to miejsce. Sandhamn żyje również na kartach powieści "Na spokojnych wodach". Autorce udało się oddać niewątpliwy urok niewielkiego, nadmorskiego miasteczka. To wprost wymarzona sceneria do dochodzenia Thomasa. "Na spokojnych wodach" jest kryminałem z gatunku tych lekkich, przyjemnych. Autorka opiera się głównie na skomplikowanej zagadce kryminalnej, nie musi uciekać się do brutalnych opisów i seryjnych morderców. Bez tego jest niesamowicie przekonująca i obiecująca. Warto zwrócić uwagę na tę pozycję.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Viveca Sten "Na spokojnych wodach"
Wydawnictwo Czarna Owca, 2014
ilość stron: 384
data premiery: 08.10.2014