środa, 30 września 2015

Linda Green "Mamifest" | Recenzja



Specjalistki organizacji czasu, mistrzynie logistyki. Praktyczne, przedsiębiorcze, dzielne. Takie właśnie są młode matki. A gdyby tak posadzić je na najwyższych stołkach w kraju? Na taki pomysł wpadła Linda Green, autorka powieści obyczajowej "Mamifest", która właśnie ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Świat Książki. Nierealne? Ależ skąd!

Sam jest mamą dwóch chłopców. Jeden z jej synów, Oscar choruje na rdzeniowy zanik mięśni. Sam musi zmierzyć się z rzeczywistością matki niepełnosprawnego dziecka. Jackie bezskutecznie stara się z mężem o drugie dziecko. Tragedia z przeszłości nie pozwala kobiecie cieszyć się tym, co ma. Jej matka ma Alzheimera, a sama Jackie nie potrafi podjąć decyzji o oddaniu mamy do domu opieki. Anna jest szkolnym pedagogiem. Mimo to nie umie poradzić sobie z sytuacją, w której jej córka pada ofiarą prześladowań w szkole. Trzy kobiety postanawiają poprawić sytuację swoją i innych matek, jakie znajdują się w podobnym położeniu. Zaczyna się całkiem niewinnie. Sam, Jackie i Anna organizują protest przeciwko zwolnieniu kobiety, która dba o bezpieczeństwo dzieci i przeprowadza je przez ulicę. Szybko okazuje się, że do zrobienia jest o wiele, wiele więcej. Bohaterki zakładają partię polityczną i zaczynają przygotowywać się do wyborów. 

To nie jest książka o polityce. To przepiękna, wzruszająca powieść o sile współczesnych matek. "Mamifest" wyciska łzy z oczu. Linda Green zwróciła uwagę na problemy dzisiejszego świata i opisała je w wyjątkowy sposób. Do "Mamifestu" początkowo podchodziłam nieco sceptycznie. Ot, grupa kobiet nagle zapragnęła zmienić świat i nie potrafiła zmierzyć sił na zamiary. Ale nie! Ich start w wyborach schodzi na dalszy plan, bo najważniejsza jest rodzina. I właśnie o tym jest ta powieść. O rodzinie. Linda Green stworzyła realistyczne postacie. Jej bohaterowie zapadają w pamięć przez niebywałą mądrość życiową. Sam jest niesamowita. Skąd ta kobieta czerpie siłę? Przywiązałam się do jej osoby, która okazała się być kluczowa. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, aby nie zepsuć wam lektury. Wydawca w opisie wydawniczym zdradził tyle, ile powinien. Nie za dużo. Uwierzcie mi na słowo, że ta powieść przybiera nieoczekiwany kształt.

"Mamifest" przebojem podbił moje serce. To jedna z moich ulubionych książek. Kocham takie historie. Zarwałam pół nocy, wylewając morze łez i śmiejąc się naprzemiennie. Było warto! Linda Green stworzyła rozrywającą serce, ale w końcu przynoszącą nadzieję historię kobiet, które zapragnęły walczyć o dobro swoich i setek innych dzieci. "Mamifest" opisuje mechanizmy współczesnego świata. Autorka opisała obdartą z fałszu rzeczywistość. W moim osobistym rankingu powieść zasługuje na najwyższą z możliwych not. Przyznaję jej ocenę dziesięć na dziesięć. Piękny, ważny, arcyciekawy i nieprzewidywalny. Taki jest "Mamifest". Książka obfituje w nieoczekiwane zwroty akcji, a zakończenie stanowi kwintesencję dobrej powieści obyczajowej. Przeczytałam zachłannie, zakochując się w prozie Lindy Green. "Mamifest" zajmie szczególne miejsce w mej pamięci.

"Mamifest" Lindy Green to obowiązkowa pozycja dla wielbicieli dobrej, ambitnej powieści obyczajowej. Przeżyłam wspaniałą literacką przygodę, do której aż chciałoby się wrócić. Nowa książka w serii Leniwa Niedziela zachwyca i nie pozwala o sobie zapomnieć. 

Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Linda Green "Mamifest"
Wydawnictwo Świat Książki, 2015
ilość stron: 400
data premiery: 23.09.2015

poniedziałek, 28 września 2015

Naucz dziecko mówić "nie"! "Moje ciało należy do mnie"




Jak rozmawiać z dzieckiem o wykorzystywaniu seksualnym? W jaki sposób możemy uchronić naszych podopiecznych przed złym dotykiem? Wyznaczenie granic sprawia problem nie tylko najmłodszym, ale często również ich rodzicom. "Moje ciało należy do mnie" to publikacja, która z pewnością okaże się pomocna w nauce mówienia "nie".

Z każdego sprzedanego egzemplarza wydawca przekaże 1 zł na konto Fundacji Dzieci Niczyje, organizatora akcji "Zły Dotyk" i "Gadki". Ale to nie jedyny powód, dla którego warto zakupić publikację. Książka w przystępny dla dziecka sposób podejmuje temat wykorzystywania seksualnego. Jak na tak niełatwą tematykę, jest zadziwiająco lekka i przyjemna w odbiorze. Właściwie ani razu nie pada słowo "wykorzystywanie" czy "zły" w odniesieniu do dotyku. Autorzy w zaskakujący sposób przekonują rodziców, że.. temat wcale nie jest tak trudny, jak mogłoby się wydawać.

Wspólna lektura książki z dzieckiem może być wstępem do inspirującej rozmowy. Uczy szacunku do własnego ciała i przekonuje, iż jest ono czymś wyjątkowym. Dotyk jest czymś przyjemnym, gdy jest wyczekiwany. "Moje ciało należy do mnie" nie uczy nadgorliwości, lecz pomaga najmłodszym odróżnić kontakt pożądany od tego niechcianego. I wcale nie chodzi tu tylko o wykorzystywanie seksualne. Dziecko może nie mieć ochoty na całusy dawno niewidzianej cioci czy głaskanie po głowie przez nieznajomego i musi umieć powiedzieć "nie".

Warto posiadać tę publikację w swojej domowej biblioteczce. "Moje ciało należy do mnie" to książka dla absolutnie każdego rodzica i dziecka. Wszak temat może, niestety, dotyczyć nas wszystkich, czego oczywiście nikomu nie życzę, ale warto porozmawiać z dzieckiem o wykorzystywaniu seksualnym. Z pewnością lektura okaże się w tym pomocna.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

"Moje ciało należy do mnie"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
ilość stron: 32
data premiery: 22.09.2015

sobota, 26 września 2015

Iwona Banach "Klątwa utopców" | Recenzja



"Klątwa utopców" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Iwony Banach. Nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po tej powieści, ale postanowiłam spróbować, zachęcona wypowiedziami autorki na jej stronie autorskiej na Facebooku. Miało być szaleństwo, zagmatwanie, poczucie humoru i "nie romans". I jest. Szaleństwo, zagmatwanie, poczucie humoru i "nie romans", a komedia kryminalna.

Dagmara przez kilka dni musi zająć się swoim dziadkiem. Nie byłoby w tym nic trudnego, gdyby nie fakt, że dziadek Dagmary jest, hmm, specyficznym starszym panem i funduje wnuczce szereg atrakcji. Za sprawą dziadka dziewczyna trafia do opuszczonego starego szpitala psychiatrycznego, a raczej jego ruin, i tam ma spędzić jakiś czas. Dlaczego? Nikt nie wie, albo nie chce powiedzieć, wiadomo tylko, że chodzi o jakiś spadek. Dagmara w otoczeniu jeszcze obecnego narzeczonego, przyjaciółki i kilku zupełnie przypadkowych osób znajdzie się w samym środku brutalnych wydarzeń. Mieszkańcy wioski, w której zatrzymuje się Dagmara, są może i mili, ale jacyś dziwni. Dochodzi do serii krwawych morderstw, a cała sprawa zdaje się mieć powiązanie z Bogu ducha winną Dagmarą.  Czyżby dosięgnęła ją słynna w wiosce klątwa utopców?

"Klątwa utopców" to nie jest książka dla każdego, bo zdecydowanie nie każdy czuje ten rodzaj humoru, którym tak zgrabnie operuje Iwona Banach. Czarny humor! Autorka w doprawdy kapitalny sposób wyśmiewa typowo polskie, małomiasteczkowe cechy mieszkańców wioski, w jakiej rozgrywają się główne wydarzenia. Ale dostanie się również pewnemu warszawiakowi, a także pewnej dziedziczce, za sprawą której w uroczej wsi na Roztoczu zrobi się naprawdę gorąco. Podczas lektury wiele razy łapałam w locie zdziwione spojrzenia mojego męża. Musiałam wyglądać doprawdy idiotycznie, śmiejąc się do książki, jak przysłowiowy łysy do sera. Do takiego właśnie stanu doprowadziła mnie Iwona Banach. Trafiła idealnie w mój gust, sprostała moim wymaganiom i uczyniła te kilka dni z lekturą weselszymi, bardziej wyjątkowymi.

"Klątwa utopców" to komedia kryminalna. Wiemy już, że jako komedia książka sprawdza się rewelacyjnie, ale co z przymiotnikiem "kryminalna", który w tym przypadku stanowi bardzo ważny element? Iwona Banach ukryła tożsamość mordercy głęboko. Gwarantuję wam, że nie wpadniecie na to, kto postanowił "wymordować pół wioski", jak czytamy w opisie powieści na stronie wydawcy. Może "pół wioski" to lekka przesada, ale możecie uwierzyć mi na słowo - Iwona Banach nie napisała tylko dobrej komedii, ale również intrygujący kryminał. Intryga została starannie zaplanowana i rozpisana. Autorka podsuwa nam fałszywe tropy, podczas gdy prawda przez cały czas pozostaje starannie ukryta. "Klątwa utopców" to ciekawe, niebanalne rozwiązanie na długie jesienne wieczory.

Pierwsze spotkanie z twórczością Iwony Banach zaliczam do udanych. Z "Klątwą utopców" spędziłam bardzo przyjemne popołudnia i wieczory. Powieść wywołuje niekontrolowane wybuchy śmiechów i stanowi doskonałą rozrywkę. Sprawdźcie sami. Ja jestem zadowolona i polecam serdecznie waszej uwadze.

Dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Iwona Banach "Klątwa utopców"
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2015
ilość stron: 400
data premiery: 23.09.2015

piątek, 25 września 2015

Rosy Edwards "Wyznania randkowiczki" | Recenzja przedpremierowa



Gdyby Bridget Jones życiowego partnera poszukiwałaby współcześnie, z pewnością pomocny okazałby się Tinder. Tinder, czyli randkowa aplikacja. Za pomogą kciuka możemy dać komuś szansę lub posłać go w czeluści internetu. Tak, jak zrobiła to Rosy, bohaterka powieści „Wyznania randkowiczki”. Jeśli macie sentyment do Bridget Jones, z pewnością pokochacie Rosy!

Rosy ma dwadzieścia siedem lat. Wszyscy znajomi wokół umawiają się na randki, zaręczając się, wychodzą za mąż, a Rosy.. No cóż, Rosy z pewnością nie jest kandydatką do otrzymania komentarza „Ty będziesz następna!” pod postem na facebooku informującym o zaręczynach najlepszej przyjaciółki. Rosy jest singielką, nie do końca zadowoloną z pracy w dziale PR. Marzy o karierze pisarki, ale przecież pisarka to żaden zawód, więc Rosy męczy się w PR. I obsesyjnie myśli o swoim statusie związku, a raczej jego braku. Postanawia znaleźć mężczyznę swojego życia. Loguje się na portalu randkowym, instaluje na swoim smarfonie aplikację Tinder i… randkuje. Okazuje się jednak, że znalezienie mężczyzny swojego życia nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać.

„Wyznania randkowiczki” to kapitalna, współczesna wersja odmłodzonej Bridget Jones w dobie portali społecznościowych. Bezbłędny humor w połączeniu z wrodzonym urokiem i niezdarnością głównej bohaterki zapewnią czytelnikom doskonałą rozrywkę. Podczas lektury bawiłam się wybornie. Rosy urzeka swoją naturalnością. Jest kobietą nieidealną i czytelniczka może się z nią utożsamiać. To, że nie ma faceta i nie lubi swojej pracy, to nie jedyne problemy w życiu Rosy. Przeczytajcie sami i przekonajcie się, z jakimi przeciwnościami losu zmaga się młoda kobieta poszukująca swego miejsca w życiu. Gwarantuję wspaniałą zabawę i niebanalną lekturę. „Wyznania randkowiczki” to fantastyczny pomysł na długie jesiennie wieczory.

Autorka wyróżnia się lekkim piórem. Styl wypowiedzi sprawa, że powieść czyta się błyskawicznie i nie potrafimy odłożyć lektury na półkę, dopóki nie poznamy zakończenia. Kogo wybierze Rosy? A może postanowi zostać singielką? Jedno jest pewne – jej przygody wywołają uśmiech na waszej twarzy. Rosy zdaje się przyciągać kłopoty,  a na dodatek ma fatalną orientację w terenie.. Uratować ją mogą tylko telefony do najlepszej przyjaciółki. I wiara w siebie! „Wyznania randkowiczki” to doskonała książka dla młodych, ambitnych kobiet. Odnajdą w Rosy swoje lustrzane odbicie.  Główna bohaterka jest po prostu kapitalna. Uwielbiam ją! Zaprzyjaźniłabym się z wielką przyjemnością. Tymczasem muszę zadowolić się historią jej randkowania i nie do końca udanych związków opisaną na kartach powieści „Wyznania randkowiczki”. I z pewnością nie jest to marny substytut.

„Wyznania randkowiczki” to lekka, prosta i przyjemna literatura kobieca. Dostarcza mocnego zastrzyku energii. Wywoła uśmiech na nawet najbardziej pochmurnej twarzy! Idealna recepta na jesienną chandrę. Nawet nie spostrzeżecie się, kiedy pochłoniecie całość. I będziecie chcieć więcej!

Dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Rosy Edwards "Wyznania randkowiczki"
Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2015
ilość stron: 392
data premiery: 28.09.2015

czwartek, 24 września 2015

Joanna Sykat "Jutro zaświeci słońce" | Recenzja przedpremierowa



Nie jest łatwo schować strach do pudełka po zapałkach i zamknąć głęboko. Nie jest łatwo zaczerpnąć oddechu pełną piersią. Nie jest łatwo uwierzyć w to, że jutro zaświeci słońce, kiedy wychowywało się w cieniu toksycznej matki. Najnowsza powieść Joanny Sykat wzrusza, zachwyca, a przede wszystkim - przynosi nadzieję w to, że i dla nas zaświeci słońce.

Anita jest początkującą pisarką. Marzy o tym, aby pisać, ale kiedy jej debiutancka powieść zostaje ciepło przyjęta przez krytyków, Anita rezygnuje ze swoich pragnień. Bo przecież jest nierobem, musi mieć normalną pracę na umowę i odkładać na emeryturę. Bo tak mówi matka.  Koniec. Anita wraz z mężem Pawłem próbuje ułożyć swoje życie, jednak znajdując się w cieniu despotycznej matki, nie jest jej łatwo. Młode małżeństwo kupuje wymarzone mieszkanie nad Pomorzu, ale powracające pod postacią rodzicielki wyrzuty sumienia nie pozwalają jej zaznać szczęścia. Matka od zawsze zaniżała jej poczucie wartości i starała się uporządkować życie córki pod swoje dyktando, w konsekwencji czego Anita nie potrafi uwierzyć w siebie i boryka się z notorycznymi lękami.

"Jutro zaświeci słońce" to spowiedź dorosłej już kobiety, która nie zaznała ciepła matczynych ramion. Bohaterka powieści Joanny Sykat żyje w przekonaniu, że chłód bijący od matki wynika z braku miłości do córki. Jednak pewnego dnia Anita trafi na ślady rodzinnej tajemnicy, która być może pomoże zrozumieć, dlaczego zaznała w życiu tyle krzywd. "Jutro zaświeci słońce" to doprawdy kapitalna, napisana niezwykle sugestywnie książka. Joanna Sykat stworzyła zapierający dech w piersi, wiarygodny portret psychologiczny głównej bohaterki. Czytelnik przywiązuje się do postaci, odczuwa z nią silną więź, w pełni rozumie jej uczucia i obawy. A przede wszystkim - wierzy w to, że słońce zaświeci również dla Anity. Jak poradzić sobie z traumą dorastania bez miłości? Jak przerwać błędne koło, w jakie wpada kolejne pokolenie? Na te i inne pytania odpowiedzi poszukuje Joanna Sykat. I robi to rewelacyjnie.

Powieść jest formą spowiedzi głównej bohaterki. Każdy z poszczególnym rozdziałów to rozmowa, a właściwie monolog Anity, która spotyka się z autorką książki o jej życiu, aby podzielić się swoją historią. Czasem zwraca się do niej bezpośrednio, innym razem pogrąża się we wspomnieniach, że zapomina o całym świecie, a więc i o obecności swojej rozmówczyni. "Jutro zaświeci słońce" to powieść ważna oraz potrzebna. Książkę powinien przeczytać każdy rodzic, aby uświadomić sobie, jakie spustoszenie w głowie dziecka wywołuje brak wiary ze strony rodzica w to, że pociecha umie, potrafi, poradzi sobie. Joanna Sykat przekonuje nas, jak istotne i konieczna jest z pozoru zwyczajne "kocham cię". "Jutro zaświeci słońce" to niecodzienna, intrygująca oraz mądra historia ze znaczącym przesłaniem, a na dodatek napisana przepięknym językiem. Proza Joanny Sykat zachwyca.

"Jutro zaświeci słońcem" to jedna z tych książek, których ocena sprawia mi przyjemność. Mogę wychwalać powieść pod niebiosa i jest to w stu procentach zgodne z moimi odczuciami. Całą sobą pochłonęłam opowieść Joanny Sykat, by ją polecić ze szczerego serca. Niezwykła, rozdzierająca serce, ale i przynosząca nadzieję. Taka właśnie jest książka "Jutro zaświeci słońce".

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Joanna Sykat "Jutro zaświeci słońce"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2015
ilość stron: 296
data premiery: 07.10.2015

Konkurs! Wygraj powieść Agnieszki Nietresty-Zatoń "Pustostan"




KONKURS!

Wygraj powieść Agnieszki Nietresty-Zatoń "Pustostan"!

Przegląd czytelniczy i Wydawnictwo Prószyński i S-ka mają dla Was 3 egzemplarze książki. 

Aby wziąć udział w konkursie należy odpowiedzieć na pytanie konkursowe:

Czy zgadzasz się z cytatem "W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie pomagały innym kobietom"? Dlaczego?

Odpowiedzi (max. 10 zdań) możecie przesyłać na adres mailowy przegladczytelniczy@interia.pl do 30 września br. włącznie.
Laureaci zostaną powiadomieni o wygranej drogą mailową, a najciekawsze wypowiedzi zostaną zamieszczone na fanpage'u bloga Przegląd czytelniczy.

W konkursie mogą brać udział osoby zamieszkałe na terytorium RP bądź poza jej granicami, pod warunkiem, że wskażą adres korespondencyjny w kraju.

Sponsorem nagród jest Wydawnictwo Prószyński i S-ka, a organizatorem konkursu blog Przegląd czytelniczy. 
Powodzenia!

środa, 23 września 2015

Magdalena Witkiewicz "Po prostu bądź" | Recenzja przedpremierowa



Na każdą kolejną książkę Magdaleny Witkiewicz czekają wierne czytelniczki. Jej powieści sprzedają się doskonale na długo przed premierą. Polki pokochały sposób, w jaki Magdalena Witkiewicz pisze o sprawach ważniejszych i tych najważniejszych. Dzisiaj opowiem wam o książce, której chyba nie trzeba przedstawiać. "Po prostu bądź" ukaże się na rynku 7 października i wcale nie przesadzę, kiedy uznam, że jest najbardziej wyczekiwaną powieścią literatury kobiecej tej jesieni.

Rodzice Pauliny mieli wobec niej inne plany niż ona sama. Nie chcieli, by ich córka uczyła się w liceum. Po co jej wykształcenie na wsi? Dziewczyna miała wyjść za mąż, ba!, matka z ojcem nawet znaleźli jej odpowiedniego kandydata, nie rozumiejąc, że Paulinę i Adriana łączyła tylko przyjaźń. Młoda kobieta jednak chciała jednak spełniać własne marzenia. Dostała się na upragnioną architekturę i wyjechała studiować do Gdańska. Nie mogła liczyć na pomoc rodziców, ze wszystkim musiała radzić sobie sama. Spotkała miłość swojego życia, zaczęła układać sobie życie. Jednak los zadrwił z niej okrutnie. Straciła to, co najcenniejsze. Pogrążona w rozpaczy Paulina miała jednak kogoś, dla kogo mogła, musiała! żyć. Tuż obok zawsze był przyjaciel. Przyjaciel, z którym pewnego dnia zawarła pakt. 

Książki Witkiewicz mają w sobie coś takiego, że zostają z czytelnikiem na długo. Dla przykładu weźmy najnowszą, "Po prostu bądź". Można by powiedzieć, że to banalna, prosta i jakże przewidywalna historia. I tak jest. A jednak zawładnęła mym sercem na dobre. Bezwstydnie zaczytywałam się w historii Pauliny, czerpałam z niej pełnymi garściami, rozkoszowałam się każdym słowem, jakie przygotowała dla mnie Magdalena Witkiewicz. Uwielbiam lekkość pióra autorki. Magda z najbardziej nawet zwyczajnej opowieści potrafi stworzyć pełną magii, niebywałą historię. Mimo iż można łatwo i z powodzeniem przewidzieć ciąg dalszy oraz zakończenie książki, czytelnik nie czuje się zawiedziony, bo czerpie niesamowitą frajdę z przygody, jaką przyszło przeżyć mu dzięki Magdalenie Witkiewicz.

"Po prostu bądź" to opowieść o miłości, tej pierwszej, a także tej kolejnej. Autorka stworzyła wiarygodną, ciepłą historię ludzi, którzy muszą podnieść się po stracie, aby odkryć w swoim wnętrzu uczucia, jakich już nie spodziewali się tam zastać. Momentami wzruszająca, czasem zabawna powieść sprawi, że po lekturze poczujecie się lepszymi ludźmi. "Po prostu bądź" dowartościowuje. Przywraca wiarę w to, iż to samo życie, które bywa okrutne, potrafi nas jeszcze mile zaskoczyć. Najnowszą książkę Magdaleny Witkiewicz przeczytałam w jeden dzień, odczuwając fizyczne i psychiczne uzależnienie od lektury. "Po prostu bądź" to kolejna powieść Magdy, która wciąga od pierwszej strony i nie można jej odłożyć na półkę, dopóki nie przeczytamy jej od deski do deski.

Wiele czytelników zaufało Magdzie na długo przed premierą. Mam dla was bardzo dobrą wiadomość - nie pomyliliście się, to był dobry wybór! Jestem przekonana, że czeka was cudowna przygoda z najnowszą powieścią Magdaleny Witkiewicz. "Po prostu bądź" to kolejny hit spod pióra autorki.

Dziękuję autorce oraz Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Magdalena Witkiewicz "Po prostu bądź"
Wydawnictwo Filia, 2015
data premiery: 07.10.2015

wtorek, 22 września 2015

Edyta Świętek "Cappuccino z cynamonem". Premiera | Patronat medialny



22 września to data premiery najnowszej powieści Edyty Świętek. Powieści jubileuszowej, bo już dziesiątej w dorobku autorki, a piątej wydanej przez Wydawnictwo Replika. "Cappuccino z cynamonem" ukazuje się pod patronatem medialnym Przeglądu czytelniczego. Przyjrzyjmy się z bliska historii kobiety, której życie wywraca się do góry nogami i musi w pojedynkę sprostać przeciwnościom losu. A łatwo wcale nie jest.

Patrycja i Sebastian w oczach znajomych i rodziny uchodzą za idealne małżeństwo. Wychowują dwunastoletnią córkę, prowadzą uporządkowane życie, nie kłócą się. A jednak. Mozolnie budowany domek z kart upada, kiedy Sebastian oświadcza zdumionej żonie, że odchodzi. Przyjaciółki kobiety są pewne, iż dotychczas idealny mąż przechodzi sławny kryzys wieku średniego. Jak inaczej wytłumaczyć jego decyzję? Patrycja na własnej skórze doświadczy, jak trudny jest los samotnej matki. Prawda o odejściu Sebastiana przyniesie zwątpienie we wszystko, co kochała i w co wierzyła. Jak poskładać życie na nowo, kiedy okazuje się, iż dotychczas było ono zbudowane na kłamstwie? Czy, kiedy bliżej już do czterdziestki niż do trzydziestki, można się jeszcze zakochać i być - tak po prostu - szczęśliwym?

Nie mogłabym nie wspomnieć o cudownej okładce i kapitalnym tytule, które przyciągają uwagę czytelnika. Przyznajcie sami, czyż nie zainteresowałaby na księgarnianej półce książka z tak genialną szatą graficzną? Wydawnictwo Replika postarało się. A co znajdziemy w środku? Edyta Świętek idzie dobrze sobie znaną drogą, dzięki której zdobyła serca czytelniczek. Powieść obyczajowa z mocnym wątkiem miłosnym to sprawdzona recepta na sukces. Pisarka stworzyła staranne portrety swoich bohaterów, wykreowała świat w oparciu o pojedyncze szczegóły, które wpływają na postrzeganie całości. Postacie z książek Edyty Świętek nigdy nie są czarno-białe, za co cenię autorkę. W jej prozie nie doświadczycie fałszu ani obłudy. Edyta Świętek to jedno z ciekawszych nazwisk polskiej literatury kobiecej. Autorka pisze o kobietach dla kobiet, a robi to w taki sposób, że aż chce się czytać! Takie historie napisałoby samo życie, ale po co ma się wysilać, skoro ma od tego Edytę Świętek?

"Cappuccino z cynamonem" to powieść o drugich szansach. Opowiada historię ludzi w "pewnym wieku", którzy postanowili raz jeszcze zawalczyć o swoje szczęście. Ponieśli porażkę w poprzednich związkach i dziś ponownie poszukują miejsca na świecie. Najnowsza książka Edyty Świętek to opowieść o tym, że nie warto się poddawać, nawet wtedy, gdy okazuje się, iż całe nasze życie było zbudowane na kłamstwie. Autorka w sposób optymistyczny i pełen nadziei pisze o życiowych porażkach swoich postaci Wystawia ich na próbę, rani dotkliwie, a wszystko po to, by znów mogło zaświecić słońce. Budka Suflera śpiewała kiedyś o tym, że po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój. Tę prawdę życiową poznali bohaterowie "Cappuccino z cynamonem". Jestem przekonana, że i w waszym życiu, po każdej burzy nadejdzie spokój. W oczekiwaniu na ten upragniony spokój z całego serca polecam Wam najnowsza książkę wspaniałej autorki Edyty Świętek.

Dopóki Edycie Świętek będzie chciało się pisać, ja będę ją promować. I to wcale nie dlatego, że poznałam Edytę osobiście i bardzo ją polubiłam. Świadomość, że autorka jest wspaniałą osobą, dodatkowo wpływa na odbiór jej literatury, ale proza Edyty broni się sama. Koniecznie poznajcie "Cappuccino z cynamonem". Dzisiaj premiera!

Dziękuję Wydawnictwu Replika za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Edyta Świętek "Cappuccino z cynamonem"
Wydawnictwo Replika, 2015
ilość stron: 384
data premiery: 22.09.2015

poniedziałek, 21 września 2015

Adam Lang "Klucze" | Recenzja przedpremierowa



"Klucze" to autorski debiut młodego, wkraczającego w dorosłość mężczyzny. Jestem zaskoczona lekkością, z jaką pisze o trudnym wieku dojrzewania, gdy z chłopca staje się mężczyzną. Już po maturze przyszedł do swojej szkoły i oznajmił zdziwionej polonistce, że zamierza napisać powieść. Nauczycielka poradziła mu, by był do bólu szczery albo cały czas zmyślał. Lang postawił na szczerość. 

Kiedy Adam miał kilka lat, jego ojciec zniknął z jego życia na zawsze. To był pierwszy koniec świata. Drugi nastąpił podczas dziecięcych wygłupów, które skończyły się tragicznie. Dzisiaj Adam ma kilkanaście lat i staje się mężczyzną. Ale skąd czerpać wzorce, skoro był wychowywany przez matką oraz babcię i nie miał przykładu z góry? Ojca pamięta jak przez mgłę. Jest jeszcze Jerzy. Jerzy, czyli wujek, który zabierał Adama na męskie wypady w góry i miał istotny wpływ na światopogląd młodego mężczyzny. Tylko czy Jerzy jest dobrym przykładem? Adam od kilkunastu miesięcy jest w związku z Madziarską, ale cały ten układ zaczyna go męczyć. Marzy, by dziewczyna choć na chwilę zajęła się sobą i swoim sprawami, przestała widzieć w Adamie początek i koniec świata. Życie dorastającego nastolatka nie jest proste. 

Przeczytałam w jeden dzień, zachwycona lekkością i szczerością wypowiedzi. Adam Lang napisał do bólu prawdziwą i przekonującą powieść o dylematach współczesnego młodego człowieka. "Klucze" to kapitalny debiut, którego autor wchodzi na polski rynek wydawniczy przebojem. Wielu doświadczonym pisarzom brakuje tego, czym charakteryzuje się twórczość Adama Langa. Świeżości, wiary w siebie i swoje umiejętności oraz typowej dla młodego wieku odwagi czy niezłomności. Dzięki tym cechom mamy do czynienia z orzeźwiającą, soczystą i wiarygodną powieścią. "Klucze" to szczera książka o współczesnej polskiej młodzieży, napisana z perspektywy młodego chłopaka. Urzeka otwartością, z jaką Adam Lang opowiada o sprawach i problemach dojrzewającego mężczyzny.

"Klucze" to historia inteligentnego, wrażliwego na kulturę, pełnego empatii chłopaka. Książka jednocześnie wzrusza i bawi. Bohater wciąż zmaga się z odejściem ojca i wychowywaniem się bez męskiego wzorca. Nastolatek dorasta, zaczyna interesować się kobietami, ale.. nie traktuje ich zbyt dobrze. Wpada w złość, dziewczyny traktuje przedmiotowo. Swoją inteligencję wykorzystuje, by uwodzić kolejne nastolatki, które dla niego szybko porzucają swych dotychczasowych chłopaków. Owo postępowanie tłumaczy brakiem ojca w dzieciństwie. Adam musi dojrzeć. Zanim się to jednak stanie, jego lektura pochłonie nas na dobre. "Klucze" wciągają bez reszty. Pochłonęłam jednym tchem, podziwiając literacki warsztat młodego mężczyzny.

"Klucze" to jeden z nielicznych debiutów, którym w zasadzie niczego nie można zarzucić. To doskonała powieść zarówno dla młodzieży, jak i dla nieco starszego czytelnika. Zazwyczaj pisze się i wydaje książki o młodych dziewczynach, ale co siedzi w głowie dojrzewającego nastolatka? Adam Lang przynosi odpowiedź na to pytanie. Jego powieść zaliczam do niezwykle udanych.

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Adam Lang "Klucze"
Wydawnictwo Literackie, 2015
ilość stron: 304
data premiery: 24.09.2015

niedziela, 20 września 2015

Agnieszka Nietresta-Zatoń "Pustostan" | Recenzja



Madeline Albright powiedziała kiedyś, że "w piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie pomagały innym kobietom". Ten cytat jest mottem wyjściowym debiutanckiej powieści Agnieszki Nietresty-Zatoń "Pustostan". Autorka opisuje skomplikowane relacje pomiędzy kobietami z pozoru sobie bliskimi, jakim jednak bliżej do tych obcych. Jak przerwać działający od pokoleń schemat?

Janeczka miała być chłopcem. Niestety, zawiodła swego ojca, rodząc się dziewczynką. Przez lata żyła w cieniu nakazów matki, która przecież najlepiej wiedziała, jak powinna zachowywać się dziewczyna. Toksyczną relację z rodzicielką, już jako dorosła kobieta przypłaciła wycofaniem i brakiem dbałości o własne "ja". Jolka miała plany i marzenia. Miała szyć, projektować i podbijać świat mody. Matka miała wobec niej inne plany. Jolka, jak wszystkie inne dziewczęta, powinna szybko wyjść za mąż, bo kto to widział, żeby być starą panną. Więc Jolka wyszła za Zdzisia i przez lata znosiła liczne poniżenia. Magdy nie kochała matka. A może kochała, ale nie umiała tego okazać? Nigdy nie przytuliła córki, nie okazała żadnych uczuć. Zosia cicho poddawała się dyktaturze męża, jednak wieczorami, kiedy dzieci już słodko spały, zasiadała przed komputerem i w tajemnicy przed małżonkiem pisała. Nie chciała być tylko żoną i matką, podczas gdy on zawsze miał czas. Na karierę, na habilitację. 

Agnieszka Nietresta-Zatoń wykorzystała swój pomysł w pierwszych kilkudziesięciu stronach powieści. Odkryła wszystkie karty, zdobyła serce i zaufanie czytelnika, by później je mocno nadwątlić. "Pustostan" to książka z ogromnym potencjałem, jednak źle rozplanowana i rozpisana. Całość dramatu rozlega się już na początku, autorka opowiada swoją historię, a później orientuje się, że to za mało, by ta opowieść mogła być powieścią. Więc częstuje swojego czytelnika pojedynczymi scenami, które mają dodatkowo rozbudzić wyobraźnię. Działa na pograniczu szczerości i kłamstwa. Chce szokować, ale pamięta, by nie być niewiarygodną. Te obrazki jak najbardziej przemawiają do odbiorcy, jednak trochę ich za dużo w stosunku do "właściwej" historii. 

"Pustostan" to powieść o kobietach wpadających w schematy. Schematy powielane przez ich matki, babki, prababki, i tak dalej. Schematy, które z pewnością powielać będą ich córki. O ile się nie wymkną. I właśnie o takich kobietach jest ta powieść. Kobietach, jakie chcą uciec przed określonymi wzorcami zachowań. Chcą, ale czy potrafią? Agnieszka Nietresta-Zatoń opisuje tę trudną drogę. Zerwanie z przeszłością nie należy do najprostszych. Jak skończyć z przemocą emocjonalną, obecną w rodzinie od pokoleń? Zaskakujące, jak bardzo jesteśmy podobni do naszych rodziców. W młodości obiecujemy sobie, że "nie, ja nie będę, nie ja!", a później powielamy te same schematy, zachowujemy się tak, jak nasze matki. A przecież miało być inaczej. Przecież nie chcemy, by nasze dzieci przeżywały ten chłód, jakiego same doznałyśmy w dzieciństwie..

Agnieszka Nietresta-Zatoń skłania do refleksji. Jest świetnym obserwatorem relacji międzyludzkich, które później przelewa na papier. "Pustostan" to jej autorski debiut, dlatego jestem w stanie wybaczyć błędy w kompozycji powieści. Ta książka nie pozostawiła mnie obojętną i... cieszę się ogromnie, że mam dwóch synów.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Nietresta-Zatoń "Pustostan"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
ilość stron: 320
data premiery: 15.09.2015

czwartek, 17 września 2015

Holly Peterson "Nieznajomy mąż" | Recenzja




Czy jesteś pewna, że znasz osobę, z którą dzielisz życie? Wiesz, czym się zajmuje i jakim jest człowiekiem? Bohaterka najnowszej powieści autorki bestsellerowej "Niańki" przeżyje bolesne zderzenie z rzeczywistością, kiedy pozna prawdziwą twarz swoich bliskich. Jesteś gotowa na spotkanie z "Nieznajomym mężem"?

Allie mieszka w Nowym Jorku, pracuje w cenionej agencji PR, ma dwoje wspaniałych dzieci oraz kochającego i przystojnego męża Wade'a, który pracuje jako dziennikarz. Taką Allie znają jej najbliżsi. Taką Allie zna ona sama. Podczas przyjęcia organizowanego we własnym domu Allie nakrywa męża zamkniętego w pralni z piękną, nieznajomą kobietą. Wnioski nasuwają się same. Jednak kobieta, z którą Allie znalazła Wade'a, upiera się, że pojawiła się na przyjęciu tylko i wyłącznie w jej interesie. Ostrzega Allie przed mężem i sugeruje, iż to, czym zajmuje się Wade, zrujnuje finanse ich rodziny. Życie Allie wywraca się do góry nogami. Kobieta przekona się, iż nie może ufać człowiekowi, z którym zdecydowała się dzielić życie.

Spodziewałam się prostej, nieskomplikowanej historii miłosnej. Opis wydawniczy sugeruje właśnie tego typu opowieść, dlatego kilka linijek wyżej zarysowałam bardziej dokładny opis fabuły. Podejrzewam, iż większość czytelników po zapoznaniu się z charakterystyką książki dostępną na stronie internetowej i tylnej okładce pomyśli "aha, okej, on miał romans, ona wyszła z tego cało", a potem odłożą powieść na księgarnianą półkę. Nic bardziej mylnego. Bo w "Nieznajomym mężu" jest afera i to od razu taka z pierwszych stron gazet. Holly Peterson napisała soczystą, wciągającą powieść. Nie będę wam wmawiać, iż ta książka zmieni wasze życie, gdyż tak naprawdę jest jedną z wielu, które można przeczytać. Przyznam jednak, że lekturę zaliczam do udanych, a historia zaintrygowała mnie na tyle, by pochłonąć powieść łapczywie.

Zaczyna się niepozornie i dość standardowo. Szczęśliwa rodzina, kochająca żona, przystojny i bogaty mąż, piękne dzieci. Nagle na obrazku pojawia się rysa. Niewielka, w zasadzie niewidoczna, chyba można ją jeszcze zamieść pod dywan. Zdążyłam nawet pomyśleć "nuda". Ale Holly Peterson potrafi zadziwić czytelnika. Jej intryga może nie należy do szczególnie rozbudowanych, ale przyznam, że nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Zakończenie wprowadza element zaskoczenia. Okazuje się, iż nic nie jest takie, jak wydałoby się jeszcze w połowie powieści. Warto wspomnieć o wrodzonych cenach głównej bohaterki. To inteligentna, ambitna kobieta, która szybko kojarzy fakty i nie obawia się zaryzykować. Przyznam, iż polubiłam Allie Crawford.

"Nieznajomy mąż" to lekka, aczkolwiek niebanalna lektura. Stanowi miły przerywnik pomiędzy bardziej ambitną literaturą. Czyta się łatwo, szybko i prosto. Historia potrafi wciągnąć czytelnika. Nie jest to obowiązkowe "must have", ale można przeczytać. Ja bawiłam się dobrze.

Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Holly Peterson "Nieznajomy mąż"
Wydawnictwo Świat Książki, 2015
ilość stron: 368
data premiery: 12.08.2015

poniedziałek, 14 września 2015

Magdalena Knedler "Pan Darcy nie żyje" | Recenzja



Poczciwa Jane Austen nie spodziewała się, iż dwieście lat po premierze "Dumy i uprzedzenia" jej dzieło nadal będzie inspiracją dla innych twórców. Magdalena Knedler wycisnęła z klasyki literatury najbardziej soczyste kąski. Połączyła je ze współczesnym, zepsutym światem show biznesu i uśmierciła głównego bohatera. Oto przepis na sukces.

Po głośnych adaptacjach "Dumy i uprzedzenia" z 1995 i 2005 roku filmowi twórcy postanowili raz jeszcze przyjrzeć się z bliska dziełu Jane Austen. Zatrudniono gwiazdorską obsadę, wynajęto starodawny, urokliwy dworek... Zdjęcia ruszają z wielkim rozmachem, jednak już po kilku dniach produkcja musi zostać przerwana. Odtwórca głównej roli ginie śmiercią tragiczną, wiele wskazuje na to, iż został zamordowany. Rozpoczyna się śledztwo, które ma na celu wyłonienie sprawcy spośród obsady filmu. Szybko okazuje się, że każdy z nich ma swoje tajemnice i zrobi wszystko, aby te nigdy nie ujrzały światła dziennego. Jedno jest pewne: Pan Darcy nie żyje, a zdjęcia zostają wstrzymane. Kto jest odpowiedzialny za śmierć Petera Murphy'ego? Czy uda się doprowadzić produkcję do końca, bez głównego bohatera?

"Pan Darcy nie żyje" to genialne połączenie komedii, powieści obyczajowej i kryminalnej. Mamy tutaj solidną dawkę śmiechu, skomplikowane losy bohaterów, najprawdziwszego trupa oraz dochodzenie w sprawie morderstwa. Magdalena Knedler zadbała o staranne wykreowanie rzeczywistości. Zbudowała dokładne portrety psychologiczne, każdy z bohaterów jest wiarygodny i... podejrzany! Kapitalne są sugestie bohaterki, sposób, w jaki pobudza ciekawość czytelnika po to, by urwać w kluczowym momencie i poinformować nas, że opowie o tym "w stosownym momencie" bądź "jutro". "Pan Darcy nie żyje" to zaskakująca i wciągająca lektura. Z każdą stroną chcesz więcej i więcej! Niezwykle udany debiut powieściowy recenzentki, felietonistki oraz autorki krótkich form literackich.

Magdalena Knedler obnaża zasady panujące w zepsutym świecie show biznesu. Wyjawia czytelnikowi tajemnice postaci z pierwszych stron gazet, a wszystko to w połączeniu z genialnymi plenerami utrzymanymi w duchu "Dumy i uprzedzenia". Książka jest bardziej brytyjska niż polska, chociaż Polacy mają silną reprezentację w osobie niezwykle charakterystycznej i charakternej Sophie Baranski, jednej z głównych bohaterek powieści. Jestem przekonana, iż każdy znajdzie w tej opowieści coś dla siebie. Dochodzenie w sprawie śmierci filmowego pana Darcy'ego to nie jedyne, co przygotowała dla nas Magdalena Knedler. "Pan Darcy nie żyje" to również świetna powieść obyczajowa, obnażająca tajemnicę głównych bohaterów. Autorka zagląda w głąb duszy swoich postaci i... przekonajcie się sami, co z tego wyniknie.

Pozostaję pod wielkim wrażeniem powieści Magdaleny Knedler "Pan Darcy nie żyje". To bardzo dobra literatura utrzymana na światowym poziomie. Knedler wyciągnęła wnioski ze swojej działalności recenzenckiej i poszła o wiele, wiele dalej niż część polskich pisarek. Autorka wyrwała się utartym schematom, stworzyła coś nietuzinkowego, oryginalnego. Brawa!

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Magdalena Knedler "Pan Darcy nie żyje"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2015
ilość stron: 346
data premiery: 09.09.2015

piątek, 11 września 2015

Liane Moriarty "Wielkie kłamstewka" | Recenzja przedpremierowa



"Wielkie kłamstewka" to powieść na miarę takich hitów wydawniczych klubu Kobiety to czytają, jak "W słusznej sprawie" Diane Chamberlain, "To, co zostało" Jodi Picoult czy "Sekretu mojego męża" autorstwa właśnie Liane Moriarty. Czterysta dziewięćdziesiąt sześć stron książki przeczytałam w jeden dzień, pomimo natłoku obowiązków i rzeczy do zrobienia. Czy mogłabym napisać lepszą rekomendację, niż to jedno krótkie zdanie? Uwielbiam takie powieści!

Madeline, Jane i Celeste pochodzą z zupełnie różnych bajek, a jednak odnajdują ze sobą wspólny język, kiedy ich dzieci idą do jednego przedszkola. Madeline ma córkę z poprzedniego związku i dwoje dzieci z obecnego małżeństwa. Próbuje poskładać swoją rodzinę, chociaż nadal przemawia przez nią żal do byłego męża. Jest zła na córkę, która zdaje się nie pamiętać o tych wszystkich latach, kiedy były zdane tylko na siebie, gdyż ojciec zostawił je, gdy Adeline była malutka. Jane ma dwadzieścia cztery lata i przeprowadza się na przedmieścia Sydney wraz z pięcioletnim synkiem, Ziggym. Młoda kobieta skrywa mroczną tajemnicę. Nikomu nie zdradziła tożsamości ojca swojego dziecka i związanej z nim historii. Celeste prowadzi dostatnie życie. Może sobie na to pozwolić. Jej mąż zarabia świetnie, a Celeste zajmuje się wychowaniem dwójki synów - bliźniaków oraz wydawaniem pieniędzy. Bardzo szybko jednak okazuje się, iż na idealnym obrazku znajduje się rysa. Co stało się na szkolnym wieczorku integracyjnym dla rodziców? Wiadomo tylko jedno. Ktoś nie żyje. 

Liane Moriarty napisała wielowarstwową powieść obyczajową, dodatkowo wzbogaconą o fragmenty wywiadu, jaki z bohaterami przeprowadziła dziennikarka w związku z wydarzeniami na wieczorze integracyjnym. Moriarty udowadnia, iż jest autorką niezwykle sugestywną. Właściwie już od początku wiemy, że ktoś zginął. Nie wiemy jednak, dlaczego. Ba! Nie mamy nawet pojęcia, kto. Możemy się tylko domyślać. Wypowiedzi bohaterów rozpalają naszą wyobraźnię do czerwoności. Komentują rzeczywistość, która nie jest im obca, więc nie potrzebują mówić wprost o zdarzeniu. A my zachodzimy w głowę, co tam tak naprawdę się stało, łapiemy się zachłannie tych strzępów informacji i nie jesteśmy w stanie odłożyć lektury na półkę, dopóki jej nie skończymy. "Wielkie kłamstewka" to kapitalna powieść. Wciąga już od pierwszej strony i utrzymuje napięcie do ostatniego postawionego znaku. 

"Wielkie kłamstewka" to opowieść o dokonywaniu wyborów pomiędzy mniejszym a większym złem. Autorka szczerze pisze o ludzkich skłonnościach do przemocy. To naturalne, że matka ma ochotę zrobić krzywdę dziecku, które bije jej syna czy córkę. Sęk jednak, by nauczyć się tłumić te odruchy. Dorosłe, dojrzałe osoby, które nie opanowały tej sztuki, mają problem. I właśnie o tych problemach jest ta powieść. To książka o sekretach, które nigdy nie ujrzały światła dziennego i różnych formach znęcania się nad drugim człowiekiem. Ale nie tylko. Moriarty porusza szeroki zakres wątków. Pisze o wychowaniu dzieci, rodzinie patchworkowej, samotnym macierzyństwie, małżeństwie i zdradzie. Obnaża fałsz swoich bohaterów, opisuje sposób, w jaki kreują swoje nieprawdziwe życie. A robi to w sposób absolutnie wybitny. Jeśli spodobała się wam jej poprzednia powieść, "Sekret mojego męża" jestem przekonana, że i "Wielkie kłamstewka" przypadną wam do gustu.

To jedna z lepszych propozycji klubu Kobiety to czytają w ostatnich miesiącach. Czyta się rewelacyjnie. To powieść obyczajowa, ale wciąga niczym dobry kryminał. W końcu - jest i trup. Moriarty spisała się na szóstkę. "Wielkie kłamstewka" to jedna z tych książek, które po zakończeniu pozostają w czytelniku na bardzo, bardzo długo.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Liane Moriarty "Wielkie kłamstewka"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
ilość stron: 496
data premiery: 22.09.2015

czwartek, 10 września 2015

Mateusz M. Lemberg "Mennica" | Recenzja



Mateusz M. Lemberg powraca. A wraz z nim - komisarz Witczak, który komisarzem już właściwie dawno nie jest. Debiutancka powieść Lemberga, "Zasługa nocy" była idealnie skomponowana, a przede wszystkim - wiarygodna. W "Patronie" autor popuścił wodze fantazji, stworzył kilka nierealnych sytuacji, przez co nieco stracił na autentyczności. Pomyślałam wtedy, że kolejna książka pisarza będzie dla niego sprawdzianem. Miałam przekonać się, po której stronie ostatecznie opowie się Lemberg. Czy będzie pisał realistyczne kryminały, a może postawi na przesadzone opisy wynaturzonych zbrodni? Przekonajcie się sami.

Adam Tymański z komendy stołecznej znalazł sobie nowe hobby. Wraz ze znajomym polują w jednym z podwarszawskich lasów, kiedy natrafiają na zbiorową mogiłę. Młoda dziewczyna została zamordowana całkiem niedawno, lecz pozostałe ciała przeleżały w ziemi co najmniej dekadę. Czy zabójca uderzył ponownie po dziesięciu latach? Okazuje się, że o sprawie z przeszłości więc może wiedzieć Witczak, do niedawna jeszcze policjant w stopniu komisarza. Kiedy jednak mundurowi chcą z nim porozmawiać, okazuje się, że ich były kolega z pracy... zapadł się pod ziemię. To nie jedyne, z czym przyjdzie zmierzyć się policjantom ze stołecznej. Nielegalna mennica, porachunki gangsterskie, fałszywe oskarżenia - to wszystko w najnowszej powieści Mateusza M. Lemberga.

Pierwsze sto stron. Przecieram oczy ze zdumienia. Nie czuję tego, nie kupuję. Oto jedna z bohaterek, policjantka w piątym miesiącu ciąży (która ma zaburzenia tożsamości płciowej, przygotowuje się do zmiany płci i każe do siebie mówić per Maks) wyławia ze zbiornika gnijące zwłoki dorosłego, krzepkiego mężczyzny, zanosi je do bagażnika (JAK?) i wraz z przerażoną matką wywozi je, by potem zakopać głęboko w ziemi. Przepraszam za spoiler. Nie zepsułam wam zabawy. Rzecz dzieje się na samym początku i stanowi wyrwane z kontekstu, pojedyncze zdarzenie. Po prostu musiałam podzielić się z wami całym absurdem tej sytuacji. Doszłam do wniosku, że wyobraźnia kogoś poniosła, powoli już spisywałam na straty lekturę, aż tu nagle... Zaczęło mi się podobać. Nadal pozostaje niesmak związany ze swego rodzaju absurdalnością pewnych sytuacji, jednak Lemberg w końcu rezygnuje z tworzenia kolekcji najdziwniejszych zbrodni świata, uderza w kierunku sensacji i.. to wychodzi mu zdecydowanie lepiej.

Lemberg wykazuje się swoistą lekkością wypowiedzi, nie przemęcza czytelnika zbyt skomplikowanym stylem. Wystarczy, że maksymalnie utrudnia życie i pracę swoim bohaterom. Kryminały pisane przez Lemberga są ciekawe, a opisywane zbrodnie zawsze mają swoje podłoże psychologiczne. Nie inaczej jest w przypadku "Mennicy". Autor zdecydowanie powinien pisać dalej, jeśli nie kontynuację serii o Witczaku, to całkiem nową powieść kryminalną. Zdecydowanie wolę Lemberga, gdy stąpa mocno po ziemi. Opisywany powyżej wątek to jedynie niewielki fragment książki, ale właśnie w takich sytuacjach autor może narazić się nieco bardziej wymagającemu czytelnikowi. Rozumiem zamysł autora. Naturalizm jego postaci nie jest wadą, jeżeli zachowa się pewne granice. Po ich przekroczeniu owy naturalizm zaczyna drażnić. Odbiorca nie lubi być narażany na brak autentyczności, a w końcu - śmieszność.

Niestety, to, na co zwróciłam uwagę przy okazji lektury "Patrona", nie zostało wyeliminowane w twórczości autora. Lubię kryminały Lemberga, ale podchodzę do nich z lekkim, chociaż coraz większym dystansem. Chciałabym, aby autor pisał dalej w charakterystycznym dla siebie stylu, ale wyrzekł się irracjonalności określonych sytuacji. Czy to możliwe?

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Mateusz M. Lemberg "Mennica"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
ilość stron: 424
data premiery: 10.09.2015

wtorek, 8 września 2015

Robert James Waller "Co się wydarzyło w Madison County" | Recenzja




"Co się wydarzyło w Madison County" (doprawdy, nie rozumiem, dlaczego polski tytuł nie brzmi "Co wydarzyło się w Madison County" - według mnie od razu lepiej) to druga, po "Czułych słówkach" Larry'ego McMurtry powieść w nowej serii filmowej Wydawnictwa Prószyński i S-ka. Jak to zwykle w przypadku kultowych adaptacji filmowych bywa, sława ekranizacji przerosła popularność pierwowzoru. Dzięki cyklowi mamy okazję poznać pierwotną, literacką formę dzieła.

Robert Kincaid jest fotografem pracującym dla pisma "National Geographic". W hrabstwie Madison zjawił się, by wykonać zdjęcia krytych mostów. Na miejscu poznaje Francescę Johnson. Jeszcze nie wie, iż to spotkanie odmieni jego życia. Francesca pochodzi z Włoch. Po wojnie wyszła za mąż za Amerykanina i prowadzi z nim spokojne życie na farmie. Ma dwoje dzieci. Pojawienie się w Roberta zburzy jej uporządkowane życie. Francesca zrozumie, czego jej  brak. Chociaż spędzili razem zaledwie cztery dni, będą to najważniejsze chwile w ich życiu. Ich romans wyjdzie na jaw dopiero po śmierci Francesci, kiedy jej dzieci przeczytają zostawiony przez nią list.

"Co się wydarzyło się w Madison County" dostarczyło mi wiele wzruszeń (płakałam! pierwszy raz od dawna płakałam, czytając książkę!). To z pewnością przepiękna historia miłosna, ale.. No właśnie. Ostatnio nie mogę trafić na publikację, która zadowoli mnie w stu procentach. "Co się wydarzyło w Madison County" liczy zaledwie sto sześćdziesiąt stron. I w tym przypadku to zdecydowanie za mało. Podczas lektury miałam wrażenie, że spora część historii została pominięta, a narrator dostał zadyszki i tylko czeka, aż skończy nam opowiadać o tym, co wydarzyło się w Madison County. Cztery dni, które spędzili ze sobą Francesca i Robert, minęły zbyt szybko, by czytelnik uwierzył, że rzeczywiście upłynęło tyle czasu. Ich wspólne chwile zostały ograniczone do kilku zaledwie scen. Poświęciłabym również więcej uwagi dylematom moralnym Francesci. Dowiedziałam się, dlaczego podjęła taką, a nie inną decyzję, ale zabrakło mi w tym jej emocji.

Powieść Roberta Jamesa Wallera to historia ludzi, którzy z pozoru nie powinni mieć ze sobą nic wspólnego. To opowieść o odpowiedzialności za siebie, swoje decyzje i innych. "Co się wydarzyło w Madison County" udowadnia nam, iż na zdradę wpływa wiele czynników. Autor swoich bohaterów zbudował na zasadzie przeciwieństw. Francesca Johnson, nieco znudzona i nie do końca szczęśliwa mężatka, prowadząca spokojne życie na farmie i Robert Kincaid, wieczny podróżnik, artysta, który nie potrafi nigdzie znaleźć miejsca. Czy ich związek miałby prawo skończyć się szczęśliwie? A może miłość jest najpiękniejsza wtedy, gdy pozostaje niespełniona? Jak dalej wyglądałoby ich życie, gdyby cztery dni zmieniły się w cztery tygodnie, miesiące, lata? "Co się wydarzyło w Madison County" skłania nas do refleksji nad życiem bohaterów oraz własnym. 

"Co się wydarzyło w Madison County" Roberta Jamesa Wallera to piękna historia miłosna, choć niedokończona. A może własnie w tym tkwi jej urok? Jak na powieść, książka jest zdecydowanie za krótka. Jeśli potraktujemy ją bardziej jak nowelę, myślę, że będziecie usatysfakcjonowani. No i to zakończenie. Łza zakręciła mi się w oku.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Robert James Waller "Co się wydarzyło w Madison County"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
ilość stron: 160
data premiery: 01.09.2015

niedziela, 6 września 2015

Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Kalendarze" | Recenzja przedpremierowa



"Kalendarze" Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk to opowieść o świecie, którego już nie ma. Jeśli spodziewacie się tradycyjnej fabuły, możecie poczuć się zawiedzeni. Tutaj nie dochodzi do nieprzewidzianych zwrotów akcji, nikt nie zdradza współmałżonka, nie ma trupa, a czarna wołga jest jedynie legendą. Tutaj po prostu dorasta się w realiach PRL-u.

Dziewczynkę - bohaterkę tej opowieści - poznajemy w momencie, kiedy zostaje starszą siostrą i rozpoczyna się jej droga do dorosłości. Dotychczas była tylko małą dziewczynką, od tej pory musi być tą mądrzejszą, bardziej odpowiedzialną. Te kilka dni, kiedy matka z noworodkiem przebywa w szpitalu, dziecko spędza u babci na wsi, tak jak i wszystkie wakacje. Nie wyjeżdża z rodzicami do nadmorskich kurortów, nosi to, co matce udało się dostać w sklepie i nie ma wielu zabawek. A jednak dziś, jako dorosła kobieta wspomina swoje dzieciństwo jako czas niezwykle szczęśliwy. Poznajcie opowieść o dziewczynce, która dorastała w czasach PRL-u, kiedy czarna wołga była powtarzaną przez kolegów w przedszkolu legendą, dzieci jadły chleb z cukrem i biegały boso po trawie.

"Kalendarze" opisują realia życia w Polsce za czasów komunistycznych. To lektura absolutnie dla wszystkich. Starsze pokolenia pogrążą się we wspomnieniach. Mnie, jako dziecko demokracji, skłoniła do refleksji i docenienia tego, co mam. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy dostanę w sklepie mięso lub cukier, po prostu zawsze kupowałam to, czego potrzebowałam. Oczywiście, wiedziałam, jak żyło się w PRL-u, ale okazuje się, iż tak naprawdę nie miałam o tym pojęcia. "Kalendarze" oddają ducha tamtych czasów. To niesamowite, z jaką dokładnością Małgorzata Gutowska-Adamczyk opisuje świat, którego już nie ma. Jej wspomnienia są niezwykle dokładne, a PRL autorki mieni się różnymi barwami. To nie są tylko odcienie szarości, jak opowiada się dzisiaj uczniom na lekcjach historii. "Kalendarze" to powieść napisana z perspektywy osoby, która dorastała w tamtych czasach i opowiada o tym z autopsji.

W tym wszystkich zabrakło jednak puenty, pomysłu na powieść. Wątek przewodni to szalenie intrygujący temat, ale jako tło historyczne, a nie główny motyw. Dlatego kilka razy czułam znużenie podczas lektury. Czyta się dobrze, w miarę szybko, Gutowska-Adamczyk ma świetny styl, jej opisy nie nudzą, a jednak to za mało, by napisać dobrą powieść. Nie do końca odpowiada mi taka forma książki. Najlepsza nawet charakterystyka nie zastąpi treści, której mi w "Kalendarzach" brakowało. To było ciekawe doświadczenie - przenieść się do czasów PRL-u. Wielka szkoda, że nie zadziało się tam nic na tyle ważnego, by zostać w mej pamięci na dłużej. Ot, zbiór anegdotek i wspomnień z dzieciństwa. Z pewnością znajdą się sympatycy takiej formy literackiej, mnie jednak ona nie przekonuje.

Może nie doceniam wagi zwykłego, spokojnego życia, a może mam tę prozę życia na co dzień i od literatury oczekuję czegoś więcej? Opisy, wiernie oddane realia, dokładna charakterystyka, wspomnienia z dzieciństwa - na "tak". Sami zdecydujcie, czy to wystarczy, ja jednak nie czuję, by ta lektura była szczególnie udana.

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Kalendarze"
Wydawnictwo Literackie, 2015
ilość stron: 288
data premiery: 24.09.2015

środa, 2 września 2015

Ryszard Ćwirlej "Jedyne wyjście" | Recenzja



Przyznam, że nie wiedziałam, czego spodziewać się po nowym Ćwirleju. Wstyd przyznać, ale to mój pierwszy kontakt z tym autorem. Teraz mogę powiedzieć: potrzebowałam Ćwirleja! Zachodzę w głowę, jak mogłam wcześniej nie trafić na tak rewelacyjnego twórcę kryminałów? "Jedyne wyjście" to powieść z wysokiej półki. Sama już nie wiem, czy Ryszard Ćwirlej rzeczywistość kreuje, czy tylko opisuje. Jedno jest pewne: robi to doskonale.

Młoda kobieta zniknęła bez śladu. Zostawiła męża, dzieci i przepadła. Wszyscy uznają, że uciekła z domu. Ale czy na pewno? Tymczasem zostaje porwany młody chłopak. Porywacze żądają absurdalnie wysokiego okupu. Matka zrobi wszystko, by odzyskać syna, ojciec jednak wie, że gdy przekaże pieniądze, chłopak zginie, dlatego postanawia poprowadzić własne, równoległe do policyjnego, śledztwo. Odnawia dawne znajomości, wraca do ludzi z przeszłości. Czy te dwie sprawy mogą mieć ze sobą coś wspólnego? Rozwiązania poszukuje Aneta, młoda policjantka. Brakuje jej doświadczenia, ale w swojej pracy kieruje się niezawodną intuicją. Czy uda jej się odnaleźć jedyne wyjście?

Dwie pozornie niezwiązane ze sobą sprawy. Fragmenty rozmów na czacie internetowym. Żądanie okupu. Ojciec próbujący rozwiązać sprawę na własną rękę. Policyjne dochodzenie. Gdzie w tym wszystkim wspólny mianownik? Ryszard Ćwirlej znalazł coś, co łączy te wydarzenia. Gęsta atmosfera miejskiego kryminału udziela się czytelnikowi. Ta książka wciąga od pierwszej strony. "Jedyne wyjście" zasługuje na wysokie miejsce w polskiej literaturze kryminalnej. Sposób, w jaki Ćwirlej znajduje brakujące ogniwa, składa pojedyncze elementy w jedną całość, zasługuje na szczególne uznanie. "Jedyne wyjście" dowodzi, iż Ryszard Ćwirlej jest w tym momencie jednym z najbardziej utalentowanym polskich autorów powieści kryminalnych. 

Ćwirlej miażdży swoim oryginalnym pomysłem i dokładnością, z jaką zmierza do celu. Należę do osób niecierpliwych i z wielkim podziwem obserwowałam sposób, w jaki autor zmierza do celu. Gdybym miała tak świetny plan, nie mogłabym wytrzymać, aby nie podzielić się nim z czytelnikiem! A Ćwirlej powoli, starannie kreuje rzeczywistość, wprowadza na scenę poszczególne postacie, podsyła kolejne fałszywe tropy. Kapitalna atmosfera to swego rodzaju wisienka na torcie. Wydarzenia toczą się swoim rytmem, a emocje nie opuszczają nas nawet na chwilę. "Jedyne wyjście" to pełna napięcia, rewelacyjna powieść, która usatysfakcjonuje najbardziej wymagających czytelników kryminałów. Wiem o czym mówię!

"Jedyne wyjście" wciąga od pierwszej do ostatniej strony. To kapitalny kryminał. Zakończenie wbija w fotel, to książka z gatunku tych, które kończą się w najmniej przewidywany sposób. Wszystko to opisane ciętym językiem, logicznie, inteligentnie. Brawa dla Ryszarda Ćwirleja za "Jedyne wyjście".

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Ryszard Ćwirlej "Jedyne wyjście"
Wydawnictwo Filia, 2015
ilość stron: 464
data premiery: 10.06.2015