Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 23 maja 2017

Agata Przybyłek "Jeszcze raz" | Recenzja



Agata Przybyłek zaskoczyła mnie tą powieścią. Pozytywnie zaskoczyła. Dała się poznać jako autorka lekkich i nieskomplikowanych historii miłosnych, napisanych z dystansem i humorem. Już w "Bez ciebie" pokazała, że potrafi poruszać również trudniejsze tematy, ale to właśnie "Jeszcze raz" jest najbardziej wyjątkową z jej powieści.

Na kartach powieści spotykamy Alana, dobrze znanego z "Bez ciebie". Mężczyzna nie może pozbierać się po katastrofie lotniczej - samolot, którym leciała jego ukochana rozbił się nad oceanem. Czy Katarzyna przeżyła wypadek? A może w ostatnim momencie rozmyśliła się i jednak nie wsiadła do samolotu? Tego oczywiście nie zdradzę. W życiu Alana pojawia się Agata, kobieta, z którą niegdyś był związany. Dziewczyna zamierza odzyskać ukochanego, nie spodziewając się, że jego serce jej już zajęte przez kogoś wyjątkowego. Wraz z rozwojem wydarzeń poznajemy historię Agaty. Co takiego stało się, że kobieta postanowiła raz na zawsze opuścić rodzinny dom?

Brawa za tematykę. Lubię mocne tematy, dylematy natury moralno-etycznej i właśnie takie obyczajówki czytam najchętniej. Poprzednie powieści Agaty czytało mi się dobrze, ale brakowało mi zdecydowanego tąpnięcia. Tym razem nie mogę narzekać na brak mocnych wrażeń. Agata Przybyłek napisała powieść psychologiczną, podejmującą trudny temat molestowania seksualnego dzieci. Udało jej się przekazać mocną treść w przystępny  i łatwy sposób, dzięki czemu książka nie przytłacza podejmowaną tematyką, a czytelnik zostaje z lekkością przeprowadzony przez poszczególne wydarzenia.

To z pewnością najbardziej dojrzała powieść Agaty Przybyłek, która pokazuje, że jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Zdecydowanie bardziej pisarka podoba mi się w tym wydaniu i mam nadzieję, że wykorzysta wykształcenie psychologiczne (Agata jest w trakcie studiów magisterskich) przy pracy nad kolejnymi powieściami. Jedyne, co mi przeszkadzało, to zakończenie, ale na pewno będę w mniejszości. Ja po prostu nie przepadam za wymuszonymi happy endami, ale czytelniczki prosiły o to, aby po zakończeniu "Bez ciebie", które roztrzaskało im serca, jakoś te serca poskładać.

"Jeszcze raz" to zupełnie nowe, jakże intrygujące wcielenie Agaty Przybyłek. Prawdziwy popis jej umiejętności. Pisarka zmienia się na oczach czytelników i jestem bardzo ciekawa, jak będzie przebiegał jej dalszy rozwój.

Agata Przybyłek "Jeszcze raz"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2017
liczba stron: 360
data premiery: 23.05.2017

sobota, 20 maja 2017

Patronat medialny: Edyta Świętek "Łąki kwitnące purpurą. Spacer Aleją Róż Tom 2"




Rodzina Szymczaków powraca w powieści będącej kontynuacją równie udaną, co pierwszy tom ich przygód. Edyta Świętek sprostała oczekiwaniom, jakie pojawiły się po lekturze Cienia burzowych chmur. W ręce czytelników oddaje kolejną dopracowaną i zachwycającą rozmachem opowieść z intrygującymi zagadkami w tle. Serdecznie polecam! 
Magdalena Majcher, pisarka i recenzentka

Taka rekomendacja pojawiła się na tylnej okładce drugiego tomu cyklu "Spacer Aleją Róż", który pokochali czytelnicy. Zastanawiam się cóż więcej, ponad to, co już napisałam, mogłabym dodać? Postanowiłam dziś zrezygnować z tradycyjnej formy notek, jakie zwykle pojawiają się na blogu i napisać o tej książce z zupełnie innej perspektywy.

Edytę Świętek poznałam latem 2014 roku, kiedy zaangażowałam się w promocję jej pierwszej powieści wydanej w Replice, czyli "Cienie przeszłości". Przed pierwszym spotkaniem nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Sama jeszcze wówczas nie publikowałam, a pisarz wydawał mi się postacią wręcz mistyczną. Edyta zjednała mnie do siebie otwartością, serdecznością i szczerością. Od tej pory z sympatią obserwowałam jej dalszy rozwój zawodowy. Chętnie czytałam jej książki, ale nie traktowałam tych powieści jako literatury górnych lotów. Zapewniały mi rozrywkę, a właśnie tego wówczas potrzebowałam. Wszystko zmieniło się, kiedy Edyta wydała pierwszy tom cyklu "Spacer Aleją Róż" pt. "Cień burzowych chmur". Z autorki lekkich i niezobowiązujących powieści dla kobiet stała się dla mnie dojrzałą pisarką. Pisarką z pierwszej ligi. Zmieniłam też postrzeganie o jej twórczości. "Spacer Aleją Róż" to już naprawdę literatura wysokich lotów.

"Łąki kwitnące purpurą" udowadniają, że Edyta Świętek jest w fenomenalnej formie. Jako pisarka tym bardziej doceniam ogrom pracy, jaki włożyła w ten cykl. Wiem, że szukanie materiałów, grzebanie w tekstach źródłowych i zbieranie informacji może dopiec. Tym bardziej doceniam to, jak zgrabnie Edyta weszła w rolę autorki powieści obyczajowo-historycznych. Zachwycam się nie tylko samą historią, swoją drogą - fenomenalną, ale przede wszystkim właśnie dbałością o szczegóły i dojrzałym warsztatem. Wiem, że obecnie Edyta skoncentrowana jest na sadze, ale mam cichą nadzieję, że kiedy już wrócimy ze "Spaceru Aleją Róż", pisarka zabierze nas w równie fenomenalną podróż. Saga jest zdecydowanie "jej" gatunkiem, w którym sprawdza się najlepiej.

Zakończenie jest tak mocne, że ponownie nie pozostaje mi nic innego, tylko czekać na trzeci tom. Dobra literatura to taka, która zostaje z nami na dłużej. Bohaterowie kolejnych tomów "Spaceru Aleją Róż" z pewnością zagoszczą na stałe w moim sercu. Możecie więc wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Edyta Świętek "Łąki kwitnące purpurą" 
Wydawnictwo Replika, 2017
liczba stron: 384
data premiery: 23.05.2017 (prapremiera na Warszawskich Targach Książki)

piątek, 19 maja 2017

Patronat medialny: Joanna Sykat "Niebo pod Śnieżką"




Każda rodzina ma swoje tajemnice. Czasem pozostają ukryte pod codziennymi sprawami i nigdy nie wychodzą na światło dzienne. Co dzieje się, kiedy córka trafia na ślad największego sekretu swojej matki, z którą zawsze łączyły ją co najwyżej poprawne relacje? Joanna Sykat przygotowała prawdopodobny i realistyczny scenariusz tych wydarzeń. Plastyczne opisy i dojrzały warsztat pisarski autorki sprawiają, że tę powieść pochłania się na raz.

Joanna Sykat potrafi malować obrazy słowami. Ze swoją twórczością trafia przede wszystkim do czytelniczek poszukujących nietuzinkowych rozwiązań. Jej powieści zachwycają, nie przynoszą gotowych odpowiedzi, dzięki czemu pozostają w czytelniku na dłużej. Nie inaczej jest z osadzoną w przepięknej scenerii Kowar powieścią "Niebo pod Śnieżką". Niejednoznaczność - to pierwsze, co przychodzi mi na myśli, kiedy mam scharakteryzować prozę Joanny Sykat. "Niebo pod Śnieżką" zachwyca właśnie licznymi aluzjami i niedopowiedzeniami. To jest powieść dla czytelnika inteligentnego, który nie musi mieć wszystkiego podanego na tacy. Książka ambitna, chociaż jednocześnie przystępna i napisana w sposób nieprzytłaczający czytelnika.

To nie lada sztuka - nie popaść w komercję, a jednocześnie trafić do szerszego grona. W mojej ocenie Joannie Sykat doskonale się to udało. W swojej najnowszej powieści zachwyca. Nie moralizuje, ale i nie owija w bawełnę. Rozwikłanie rodzinnej tajemnicy Kingi z pozoru wydaje nam się banalne, ale czy naprawdę tak jest? Książkę czytałam dość dawno, a jednak refleksje, jakie wywołała, nadal kłębią się w mojej głowie. Czy dobrze jest, kiedy wiemy wszystko o naszych rodzicach? Czy można kłamać w dobrej wierze? A może krętactwo, półprawdy należy potępić w każdym przypadku? Myślę, że z lektury będą też zadowolone miłośniczki romantycznych historii z pannami z odzysku w roli głównej. Kinga to bohaterka, której nie sposób nie polubić.

Na koniec zostawiłam sobie to, co najlepsze. Miejsce. Nigdy nie byłam w Karkonoszach. Nie wiem, jak wygląda niebo pod śnieżką, a jednak za sprawą nowej książki Joanny Sykat zaczęłam marzyć o podróży w tamte strony. "Niebo pod Śnieżką" to napisana sercem zakochanej w miejscu kobiety, niesamowita powieść obyczajowa. Polecam.

Joanna Sykat "Niebo pod Śnieżką"
Wydawnictwo Replika, 2017
liczba stron: 304
data premiery: 23.05.2017 (prapremiera na Warszawskich Targach Książki)

niedziela, 7 maja 2017

Patronat medialny: Hubert Hender "Lęk"



Hubert Hender - warto zapamiętać to nazwisko. Facet pisze naprawdę dobre, działające na wyobraźnię i niezwykle sugestywne kryminały. Wysokie miejsce w moim prywatnym rankingu polskich "kryminalistów" zapewnił już sobie swoją "Kolejnością". "Lęk" tylko potwierdza jego wysoką formę.

Zarówno "Kolejność", jak i "Lęk" wyróżniają się na tle innych powieści kryminalnych z nutką sensacji przede wszystkim realizmem. Często czytając kryminał spod pióra polskiego pisarza, kręcę głową z niedowierzaniem i zastanawiam się "Naprawdę? Gdzie on, do cholery, robił research?". W przypadku Hendera wiem, że rzeczywistość nie zatrzeszczy. Mam nadzieję, że nie ulegnie to zmianie, gdyż to właśnie za pragmatyzm i swego rodzaju zdrowy rozsądek doceniłam "Kolejność" i dzisiaj nie zostaje mi nic innego, jak pochwalić również i "Lęk". Powieść pozostaje niezwykle wymowna w treści przede wszystkim dla rodziców, którzy mogą poczuć tytułowy lęk. Dla wszystkich innych to będzie głównie doskonała rozrywka.

Kilka słów o fabule: tym razem komisarze Iwanowicz i podkomisarz Gawłowski muszą się przyjrzeć sprawie zniknięcia młodej dziewczyny. Nastolatka przepadła bez wieści, a śledczy błądzą po omacku, próbując rozwikłać zagadkę. Została porwana, czy może sama postanowiła się oddalić? Sprawa wydaje się być przesądzona, kiedy znikają kolejne dzieci. Ale czy na pewno? W powieści Hendera nic nie jest takie, jakie mogłoby się wydawać. Niemal każdy rozdział kończy się nieprzewidywanym zwrotem akcji, co sprawia, iż wciąż mamy ochotę na więcej. Uważajcie! Proza Hendera działa silnie uzależniająco. Po zaledwie dwóch przeczytanych powieściach odczuwam skutki odstawienia i chcę jeszcze.

Jeśli przeczytaliście "Kolejność", z pewnością nie trzeba was przekonywać do lektury kolejnej powieści Huberta Hendera. Sięgniecie po nią sami. Jeśli jednak przygoda z twórczością tego autora wciąż jeszcze jest przed wami, jak najszybciej musicie nadrobić zaległości. Zdecydowanie warto.

Hubert Hender, "Lęk"
Wydawnictwo Filia, 2017
liczba stron: 440
data premiery: 26.04.2017

sobota, 22 kwietnia 2017

Liliana Fabisińska "Zielarnia nad Sekwaną" | Recenzja




W towarzystwie Antoniny Drop i Natalii Burskiej miałam już przyjemność odwiedzić Ciechocinek i Hel. W powieści będącej zwieńczeniem serii "Jak pies z kotem" wybrałam się natomiast w podróż do Paryża. Dzisiaj przed południem wróciłam i spieszę do was z wrażeniami z wycieczki. A jest o czym opowiadać!

"Zielarnia nad Sekwaną" to z pewnością najbardziej dopracowana i najdojrzalsza z całej serii powieść. Już poprzednie części były do perfekcji doszlifowane, na co wpłynął przede wszystkim dokładny research i doskonała znajomość poruszanych tematów. Liliana Fabisińska sprawia wrażenie, jakby swoich książek nie wymyślała. Jakby opisywała rzeczywistość. Mocno osadzone w realiach i konkretnym środowisku powieści podbiły serca czytelniczek. Tysiące kobiet pokochały siedemdziesięciokilkuletnią starą pannę i jej młodszą o kilkadziesiąt lat przyjaciółkę - niedoszłą panią młodą. W "Zielarni nad Sekwaną" spotykamy nasze stare znajome. Zwiedzamy wraz z nimi najbardziej urokliwe paryskie zakątki, próbujemy francuskich smakołyków. Sielanka? Nic z tych rzeczy. Jedna z naszych bohaterek w Paryżu przebywa w charakterze... głównej podejrzanej o morderstwo!

Ale "Zielarnia nad Sekwaną" to nie tylko śledztwo w sprawie morderstwo, Paryż i jedzenie. Klimat tej powieści tworzą liczne sekrety, które w "Zielarni..." ujrzą w końcu światło dzienne. Niektóre z nich były bezpiecznie ukryte przed ostatnie półwiecze. Zdążyła je przykryć gruba warstwa kurzu. Jestem przekonana, że zaskoczy was obraz Natalii, jaki wyłania się z tej powieści. Możliwe, że będziecie zmuszeni zmienić postrzeganie tej postaci. Liliana Fabisińska najlepsze przygotowała na sam koniec. Tę przemyślaną w każdym szczególe, popisową powieść kończy odważne zakończenie. Takie, jak lubię. Nie przepadam za wymuszonymi, nierealnymi happy endami. Na szczęście Liliana Fabisińska nia uraczyła mnie takim finałem. Zakończenie stanowi idealne zwieńczenie całej serii.

Ostatnie kilka dni spędziłam w towarzystwie Natalii i Niny. Aż żal się z nimi żegnać! W mojej wyobraźni będą żyły jednak dalej. To bohaterki z gatunku tych, które na dobre zostają z czytelnikiem. Lilianie Fabisińskiej udało się stworzyć zapadające w pamięć postacie, które sprawiają, że zaczynamy doceniać małe rzeczy i cieszyć się życiem. To wielka sztuka.

Liliana Fabisińska, "Zielarnia nad Sekwaną"
Wydawnictwo Filia, 2017
data premiery: 11.04.2017
liczba stron: 544

wtorek, 18 kwietnia 2017

Remigiusz Mróz "Deniwelacja" | Recenzja przedpremierowa



Czynnik obiektywny w ocenie twórczości Remigiusza Mroza w moim przypadku już dawno zawiódł. Mroza albo się kocha albo nienawidzi, a ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy. Postaram się jednak choć na chwilę ściągnąć różowe okulary i rzetelnie opowiedzieć o moich wrażeniach z lektury czwartej części trylogii (bo przecież tym z zamysłu miał być ten cykl) o Wiktorze Forście, czyli "Deniwelacji".

Trzeci tom, czyli "Trawers", skończył się w rozbudzający wyobraźnię sposób. Forst przepadł bez wieści. W moim odczuciu było to idealne zakończenie cyklu, gdyż bohaterowie mogli żyć dalej w wyobraźni czytelników, którzy jednak, jak przypuszczam, domagali się kolejnych części. Cóż, czytelnicy nie lubią niedopowiedzeń, które z kolei uwielbiają autorzy. Przynajmniej niektórzy. No, ale nie o tym miałam pisać. Naturalnym pytaniem, pojawiając się po lekturze "Trawersu" jest "Gdzie jest Wiktor Forst?". I ta kwestia właśnie jest punktem wyjściowym w "Deniwelacji". Obecność byłego już komisarza mogłaby okazać się przydatna w Zakopanem, gdzie ponownie dochodzi do serii brutalnych morderstw. Śledczy nie mają wątpliwości, że na Podhalu grasuje kolejny seryjny zabójca. Niestety, ślady zdają się prowadzić do Forsta...

Czekałem na tę powieść z niecierpliwością i w zasadzie nie zawiodłam się na niej, ale... No właśnie. W zasadzie. Podczas lektury przeszkadzało mi to, na co narzekają przeciwnicy prozy Mroza, a co można by określić jako radosną twórczość autora. Forst już w poprzednich cyklach tracił momentami kontakt z rzeczywistością, a teraz zdaje się zatracił go na dobre. Nieco irytowały mnie te fragmenty w stylu "zabili go i uciekł" rodem z amerykańskich filmów sensacyjnych. Ale kiedy już Forst wrócił z miejsca, w którym przebywał (nie chcę za dużo zdradzać z treści), wszystko wróciło do normy, a realia zaczęły przypominać te panujące w prawdziwym życiu. Odetchnęłam z ulgą. Za takim Forstem tęskniłam. Plusem jest sposób poprowadzenia fabuły. Mróz wprawdzie pisze o rozwiązaniu sprawy Bestii z Giewontu, ale robi to w taki sposób, że czytelnik, który nie zna poprzednich części, spokojnie może zacząć od "Deniwelacji", a potem wrócić do innych książek z Wiktorem Forstem.

No, to zakładam z powrotem różowe okulary. Rzeczywiście, ten brak realizmu chwilami może przeszkadzać, ale jeśli potraktujemy tę powieść tak, jak ma zostać potraktowana, czyli jako literaturę rozrywkową, możemy przymknąć na to oko. Mróz nadrabia błyskotliwymi dialogami, zaskakującymi zwrotami akcji oraz charakternymi postaciami.

Remigiusz Mróz "Deniwelacja"
Wydawnictwo Filia, 2017
liczba stron: 496
data premiery: 10.05.2017

czwartek, 13 kwietnia 2017

Dorota Gąsiorowska "Antykwariat spełnionych marzeń" | Recenzja



Czytelniczki pokochały twórczość Doroty Gąsiorowskiej i z niecierpliwością czekały na jej kolejną powieść. Sama zaliczam się do grona miłośniczek tworzonej przez nią prozy. W jednym z haseł marketingowych padło hasło "otula niczym koc" i chyba nie istnieje lepsze określenie stylu, w jakim tworzy Dorota Gąsiorowska. Poznajcie jej najnowszą powieść, "Antykwariat spełnionych marzeń".

Ta powieść naprawdę jest magiczna. Już pierwsza scena rozbudza wyobraźnię. Dorota Gąsiorowska przenosi nas do niezwykłego, starodawnego antykwariatu, w którym największe dzieła polskiej literatury stoją na półce w towarzystwie klasycznych arcydzieł literatury francuskiej i rosyjskiej. Temu miejscu magii dodają obecność starszego pana, Franciszka oraz aromat świeżo parzonej kawy. "Antykwariat spełnionych marzeń" pachnie nie tylko kawą z kardamonem, ale także starymi książkami. Właśnie w takim otoczeniu Emilia lubi... marzyć o szczęściu. Wkrótce młoda kobieta spotyka na swej drodze zagadkowego Szymona. A to dopiero początek rewolucji w jej życiu. W najtrudniejszych chwilach może liczyć na tych prawdziwych przyjaciół i... książkę, która podobno ma moc odmieniania życia.

"Antykwariat spełnionych marzeń" to nie lada gratka dla prawdziwych książkoholików. Wszak nie od dziś wiemy, że książki mają niezwykłą moc, ale oto otrzymujemy tego namacalny dowód. Historia stworzona przez Dorotę Gąsiorowską na kartach jej najnowszej powieści jest zaczarowana. Nieco odrealniona, może odrobinę nierzeczywista, ale kto zabroni nam marzyć? Ciepła, otulająca, przytulna, rozgrzewająca - właśnie te przymiotniki najlepiej pasują nie tylko do tej książki, ale do całokształtu twórczości autorki. Powieść "Antykwariat spełnionych marzeń" spełnia moje wyobrażenia o najwyższych lotów, przepięknej literaturze kobiecej.

Jestem przekonana, że powieść przypadnie do gustu wszystkim kobietom, które poszukują dobrze napisanej, niebanalnej historii (niekoniecznie) miłosnej. Dorota Gąsiorowska sprosta nawet najbardziej wygórowanym oczekiwaniom. Z przyjemnością polecam Wam jej najnowszą książkę.

Dorota Gąsiorowska "Antykwariat spełnionych marzeń"
Wydawnictwo Znak, 2017
liczba stron: 416
data premiery: 12.04.2017

wtorek, 11 kwietnia 2017

Wioletta Sawicka "Wyspy szczęśliwe" | Recenzja



"Wyspy szczęśliwe" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Wioletty Sawickiej. Pierwsze i raczej nieplanowane. Dość skutecznie zniechęcił mnie do prozy Sawickiej tytułowy "kotek" z poprzednich powieści autorki: „Wyjdziesz za mnie, kotku?”, „Będzie dobrze, kotku” i „Jeśli się odnajdziemy, kotku". Zaryzykowałam i postanowiłam przekonać się, jak pisze Wioletta Sawicka. Kupiła mnie jedna recenzja, z której dowiedziałam się, że pisarka dość zgrabnie połączyła w tej opowieści przeszłość z teraźniejszością.

Namiętnie czytuję powieści obyczajowo-historyczne. Wierzę w dziedziczenie traum wojennych, w to, że wraz z kodem genetycznym, przekazujemy kolejnym pokoleniom lęki i najgłębiej skrywane tęsknoty. Tego spodziewałam się po "Wyspach szczęśliwych" po zapoznaniu się ze wspomnianą już recenzją i nieco się zawiodłam, że te wątki historyczne są tylko tłem, ale, ale! Czego tłem! Rozbudowanej, mocnej, psychologicznej powieści obyczajowej. Bo taką książkę w ręce czytelników oddała Wioletta Sawicka. Przyznam, że "Wyspy szczęśliwe" są dla mnie kompletnym zaskoczeniem, no bo "kotku" to się spodziewałam raczej czegoś super lekkiego, może nawet banalnego. Nie wiem, jakie treści przekazuje w swoich poprzednich powieściach Wioletta Sawicka, ale jednego jestem pewna: w "Wyspach szczęśliwych" dała się poznać jako autorka dojrzała, ambitna i wnikliwa.

Główną bohaterką "Wysp szczęśliwych" jest Joanna. Książka zaczyna się od potężnego trzęsienia ziemi. Nagle okazuje się, że świat, w jaki wierzyła Joanna, przestał istnieć, a mąż... uciekł w nieznane, zostawiając ją w ogromnych tarapatach. Kiedy komornik po raz pierwszy puka do drzwi, Joanna jest kobietą naiwną, nieco wycofaną, nieznającą realiów życia. Czytelnik obserwuje jej stopniową przemianę. W końcowej scenie mieni nam się jako silna postać, wiedząca, czego od życia chce. Smaku tej lekturze dodają obecność staruszki Marty oraz jej wojenne przeżycia. Świetna, zaangażowana proza, która pozostawia po sobie trwały ślad. Jedynym minusem jest moim zdaniem nieco niezdarnie pociągnięta akcja. Brakowało mi wprowadzenia, półsłówek, które podsyciłyby atmosferę. Dramat wydarzył się w już w pierwszym rozdziale i... nastąpiło nagłe rozleniwienie akcji. Całe szczęście, że tylko chwilowe.

"Wyspy szczęśliwe" to powieść o kobiecie postawionej w obliczu ekstremalnej sytuacji. Matce, której brakowało pieniędzy, aby wyżywić swoje dziecko i która musiała dokonać najtrudniejszych wyborów. Z lektury najnowszej książki Wioletty Sawickiej płynie ważna życiowa lekcja. W gruncie rzeczy to dość optymistyczna, mimo całego tragizmu, powieść, która pozwoli nam uwierzyć, że nawet z największych tarapatów możemy wyjść obronną ręką.

Wioletta Sawicka "Wyspy szczęśliwe"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2017
liczba stron: 560
data premiery: 23.03.2017

niedziela, 9 kwietnia 2017

Jodi Picoult "Małe wielkie rzeczy" | Recenzja przedpremierowa



Do lektury powieści Picoult nie trzeba mnie długo namawiać, a pytana o literackie inspiracje w pierwszej kolejności wymieniam Diane Chamberlain i Jodi Picoult właśnie. Mocno zaangażowana społecznie, dotykająca dylematów natury moralnej proza obyczajowa jest tym, na co w księgarniach zwracam uwagę w pierwszej kolejności. Po lekkim rozczarowaniu, jakim była dla mnie książka "Już czas", sięgnęłam po najnowszą powieść Jodi. Czy jest to lektura na miarę takich hitów jak "To, co zostało" czy "Bez mojej zgody"?

Jodi Picoult powraca, poruszając jeden z najbardziej istotnych i najtrudniejszych tematów etycznych naszych czasów. W swojej najnowszej powieści w sposób bezkompromisowy pisze o rasizmie i stereotypach ze względu na pochodzenie etniczne. I, jak można się było spodziewać, robi to w taki sposób, iż wszystko to, co dotychczas myśleliśmy, że wiemy na temat uprzedzeń rasowych, staje się nieważne. Po lekturze najnowszej powieści Jodi Picoult każdy z nas zupełnie inaczej spojrzy na zagadnienie rasizmu. Pisarce udało się rzucić całkiem nowe światło na ten ważny i trudny temat. Chyba jeszcze nigdy biała kobieta tak wnikliwie i dogłębnie nie opisała zagadnienia uprzedzeń rasowych. Przedstawiła problem w sposób dotychczas niespotykany, stworzyła nową definicję rasizmu. Nawet jeśli dotychczas nie uważaliśmy się za rasistów, ta książka zmieni nasze wyobrażenia. Obnaży niewygodną prawdę i zmusi do refleksji, z której popłyną zaskakujące wniosku.

Dla czytelników Jodi Picoult obecność kilku narratorów nie będzie niczym nowym. Pisarka wielokrotnie stosowała ten zabieg. Tym razem do głosu dochodzą czarnoskóra położna Ruth, skrajny nacjonalista Turk oraz zdolna prawniczka Kennedy. W szpitalu, w którym pracuje Ruth, doszło do śmierci noworodka. Jego ojciec oskarża o morderstwo Ruth, a szpital staje po jego stronie i traktuje czarnoskórą pielęgniarkę jak kozła ofiarnego. Rusza głośny proces, na którym pojawiają się zarówno przedstawiciele środowisk nacjonalistycznych, jak i walczący o swoje prawa Afroamerykanie. Posiłkując się historią kilku osób, Jodi Picoult stworzyła wierny portret współczesnego społeczeństwa. Nie ma ani gramy przesady w stwierdzeniu, iż Picoult jest jedną z najlepiej piszących pisarek naszych czasów, a "Małe wielkie rzeczy" to kolejna rewelacyjna powieść spod jej pióra.

"Małe wielkie rzeczy" to może nie najlepsza, ale z pewnością jedna z najważniejszych książek Jodi Picoult. Chociaż w mojej opinii do tych największych powieści pisarki takich jak "To, co zostało", "Dziewiętnaście minut" czy "Bez mojego zgody" nadal jej trochę brakuje, to i tak mój głód na Picoult został chwilowo zaspokojony. Po nie do końca satysfakcjonującej "Już czas" wraca taka Jodi, jaką lubię najbardziej.

Jodi Picoult "Małe wielkie rzeczy"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2017
data premiery: 11.04.2017
liczba stron: 608

środa, 5 kwietnia 2017

Magdalena Wala "Mów mi Katastrofa!" | Recenzja



Magdalena Wala debiutowała w 2015 roku lekką powieścią obyczajową "Przypadki pewnej desperatki". Następnie zaproponowała czytelnikom obyczaj historyczny, aby teraz powrócić do dobrze znanych z debiutu klimatów. "Mów mi Katastrofa!" z pewnością przypadnie do gustu miłośniczkom zabawnej, lekkostrawnej i odprężającej literatury.

Aldona, bohaterka najnowszej powieści Magdaleny Wali, ma wyjątkowy talent do pakowania się w kłopoty. Kiedy podczas wycieczki na Litwę przypadkowo poznaje Kamila, nie spodziewa się, że mężczyzna stanie na jej drodze jeszcze nie raz i nie dwa, i to w najbardziej absurdalnych sytuacjach. Dodatkowo sen z powiek Aldonie spędza... ciąża młodszej siostry. Kto jest "szczęśliwym" tatusiem? Cała rodzina angażuje się w śledztwo mające na celu wyłonienie potencjalnego ojca. Jak się zapewne domyślacie, w książce "Mów mi Katastrofa!" nie brakuje humoru sytuacyjnego i zabawnych dialogów. Magdalena Wala, pakując swoją bohaterkę w kłopoty, rozjaśni nawet najbardziej ponury dzień.

Powieść "Mów mi Katastrofa" czyta się lekko i przyjemnie. Dużym plusem jest lekkie pióro Magdaleny Wali i ciekawe, poczynione z perspektywy pedagoga obserwacje. Nie zabraknie tutaj tego, za co polubiłam "Przypadki pewnej desperatki" - współczesnej, może nieco przerysowanej, ale o to przecież w komediach chodzi, młodzieży. Otóż Aldona znajduje sobie interesujące zajęcie - zatrudnia się jako pilot wycieczek. I sama już nie wie, z kim woli pracować - z gimnazjalistami czy z dorosłymi ludźmi. "Mów mi Katastrofa" obnaża absurdalne ludzkie zachowania, a sama główna bohaterka wywołuje uśmiech na twarzy swoją gapowatością i urokiem osobistym.

Wraz z Aldoną wyruszamy w podróż po najciekawszych polskich (i nie tylko zakątkach). Litwa, Pszczyna, Wrocław, Sandomierz... Magdalena Wala zgrabnie wplotła w fabułę opisy ciekawych miejsc, które warto zobaczyć. Na dokładkę mamy śląską gwarę i obraz małomiejskiego społeczeństwa. Można więc śmiało rzecz, że Magdalena Wala uczy przez zabawę. Ja, na przykład, zapragnęłam odwiedzić Kościół Marii Magdaleny we Wrocławiu, a konkretnie - kładkę łączącą jego dwie wieże. Wcześniej nie miałam pojęcia o jego istnieniu! A takich smaczków jest w powieści więcej.

"Mów mi Katastrofa" to odprężająca i lekka literatura rozrywkowa. Dla mnie może odrobinę za lekka, gdyż lubię, kiedy podejmowane są poważniejsze tematy, jednak na pewno znajdzie mnóstwo zwolenniczek. Ja mam jednak nadzieję (i wiem z zaufanego źródła, iż tak będzie!), że Magdalena Wala zostanie przy pisaniu powieści historycznych. To wychodzi jej najlepiej.

Magdalena Wala "Mów mi Katastrofa!"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2017
liczba stron: 371
data premiery: 29.03.2017

sobota, 1 kwietnia 2017

Dagmara Andryka "Trąf Trąf Misia Bela" | Recenzja




Pamiętacie „Dziesięciu Murzynków” Agathy Christie? Dziesięć osób, które z pozoru nie mają ze sobą nic wspólnego, zostaje zaproszone przez tajemniczego pana Owena do posiadłości na wyspie. Każde z nich znajduje  w swoim pokoju kartkę z dziecięcym wierszykiem – wyliczanką o dziesięciu Murzynkach, które po kolei giną. W rytmie dziecięcej wyliczanki umierają po kolei również goście Pana Owena a ich śmierć ma być karą za popełnione zbrodnie, których nikt nigdy im nie udowodnił…

Dagmara Andryka wpadła na podobny pomysł. Zbrodnia sprzed lat, za którą nikt nie odpowiedział, dziwna loteria, jak wyliczanka pana Owena, zapowiadająca kolejne śmierci. I grupa ludzi, którzy są tak różni, że z pozoru nic ich dziś nie łączy. Z pozoru, bo trzydzieści lat temu, na obozie sportowym  założyli tajemnicze bractwo, którego więzy, chociaż osłabły, to wciąż łączą ich ze sobą mocno. Bo przecież nie ma trwalszego spoiwa, niż wspólnie popełnione zło… I tak jak u Christie, w powieści Andryki również zaczynają ginąć ludzie. Po kolei, jak w dawnej przepowiedni… Marta Witecka, dziennikarka śledcza zostaje poproszona o rozwikłanie zagadki – kto zabija członków bractwa?

Andryka stara się komplikować fabułę, zaskakiwać zwrotami akcji – i to jest największy plus tej książki. Brawo! Konstrukcyjnie – pierwsza klasa. Cała reszta jest poprawna. Postaci – jak na moje oko chcrakterystyczne, choć nieco przerysowane, ich życiorysy nie do końca wiarygodne a sama Marta Witecka nie za bardzo miała szansę przebić się przez ten gąszcz postaci i zaistnieć. Mam pewien niedosyt, bo uważam że w postaci Witeckiej jest duży potencjał – ta neurotyczna, smutna dziewczyna jest dobrym materiałem na bohaterkę serii, ale musi jeszcze nabrać trochę „krwi i kości”. Chciałabym poznać motywy, jakie nią kierują, chciałabym dowiedzieć się więcej na temat jej emocji i chyba chciałabym, żeby była trochę bardziej charakterna. Ale dość marudzenia. I tak jest dobrze!

Podsumowując – powieść Andryki czyta się bardzo dobrze. Pochłonęłam w dwa wieczory. Intryga wciąga, nastrój tajemniczości i zagrożenia czuje się niemal cały czas. Autorka prowadzi czytelnika za rękę – raz w przeszłości, raz w teraźniejszości – odkrywając po kawałeczku brudne tajemnice członków bractwa. A na koniec nic nie jest takie, jakim się wydaje…

Czy Dagmara Andryka, konstruując fabułę książki inspirowała się powieścią Christie, czy nie – uważam tę książkę za dobry, poprawnie napisany kryminał. Do mistrzyni gatunku jeszcze autorce trochę brakuje, ale biorąc pod uwagę, że to dopiero jej druga powieść, jestem w stanie wybaczyć wiele. I kibicuję pani Dagmarze, bo z cała pewnością nie pokazała nam jeszcze wszystkich swoich możliwości. Czekam na więcej!

Justyna Gałka

niedziela, 26 marca 2017

Gabriela Gargaś "Taka jak ty" | Recenzja przedpremierowa



Gabriela Gargaś pisze prostym językiem o sprawach, jakie dotyczą każdej kobiety, i właśnie dlatego jej książki są tak popularne. Realistyczne fabuły i płynąca z kart powieści Gargaś mądrość życiowa sprawiają, iż po lekturze my, kobiety, czujemy się podbudowane i dowartościowane. Z przyjemnością sięgnęłam więc po "Taką jak ty", najnowszą propozycję Gabrieli Gargaś. Jak wypadło to literackie spotkanie?

"Taka jak ty" podbiła moje serce, bo... bohaterki rzeczywiście są takie jak ja. Szczególnie bliska jest mi Mariona, która wychowuje dwóch synów i pracuje w domu. Zupełnie jak ja. Jej rozterki były mi więc nieobce. Ta powieść jest dla mnie ważna również z innego powodu. Gabriela Gargaś przeniosła mnie do lat mojego dzieciństwa. Z nostalgią i ze łzą wzruszenia w oku wróciłam do tych cudownych czasów, kiedy biegaliśmy całymi dniami po dworze, huśtaliśmy się "od dechy do dechy", a w aptece prosiliśmy rodziców o vibovit w proszku. Do czasów bez tabletów i smartfonów. Wydaje mi się, że byliśmy zdrowsi, szczęśliwsi. Wtedy żyło się łatwiej. Z podekscytowaniem towarzyszyliśmy naszym rodzicom w "dorosłych" imprezach i nikt nie stawiał nikomu zarzutów za to, że pozwolił sobie na kilka kropel alkoholu w obecności dzieci. Tamte czasy już minęły i nie wrócą. Gabrieli Gargaś udało się jednak bezbłędnie oddać klimat lat naszego dzieciństwa. Łezka mi się w oku zakręciła.

"Taka jak ty" to historia dwóch przyjaciółek: Mariony i Karoliny. Opowieść o ich zmaganiach z codziennymi problemami z pewnością podbije serca kolejnych czytelniczek. Sekret popularności Gabrieli Gargaś tkwi w tym, że pisze ona o sprawach bliskich każdej kobiecie. Wywraca do góry nogami świat swoich bohaterek po to, aby przekonać czytelniczki, iż po każdej, nawet najgorszej burzy, wychodzi słońce. "Taka jak ty" przywraca nadzieję, pozwala uwierzyć we własną wyjątkowość. Nawet jeśli tworzone przez Gargaś fabuły są przewidywalne i mało skomplikowane, mnie to absolutnie nie przeszkadza. Uwielbiam po ciężkim dniu zatopić się w lekkiej i przyjemnej lekturze. Nic nie relaksuje tak jak książki Gabrieli Gargaś. Jednym, moim zdaniem, mankamentem "Takiej jak ty" jest powtarzalność. Tak się złożyło, że ostatnie dwie książki pisarki, jakie czytałam, to "Jutra może nie być" i "W plątaninie uczuć". W każdej z tych powieści pojawia się schemat: mąż, żona i kochanka, ewentualnie kochanek. Motyw zdrady małżeńskiej powtarza się w niemal każdej powieści Gargaś.

Reasumując: "Taka jak ty" to kolejna szalenie realistyczna, ujmująca za serce powieść lubianej przez polskie czytelniczki pisarki. Jestem przekonana, że miłośniczki stylu i fabuł tworzonych przez Gabrielę Gargaś będą w pełni usatysfakcjonowane. Jeśli jeszcze nie znacie tej autorki, a przepadacie za lekkimi, kobiecymi powieściami obyczajowymi, zdecydowanie musicie zacząć swą przygodę z twórczością pisarki. Może właśnie od "Takiej jak ty"?

Gabriela Gargaś "Taka jak ty"
Wydawnictwo Filia, 2017
liczba stron: 448
data premiery: 29.03.2017

sobota, 25 marca 2017

Anna Fryczkowska "Żony jednego męża" | Recenzja przedpremierowa



Stabilizacja zabija namiętność? Cóż, wielu mężczyzn narzeka, że ich żony po ślubie z bogiń seksu zmieniły się w marudne, niezadowolone i wiecznie zajęte matrony. A gdyby one były dwie? Jedna z nich - stateczna, zajmująca się domem i dziećmi, podtrzymująca ogień w domowym ognisku, druga -  niezależna, inicjująca seks i pragnąca bliskości. Żona i kochanka? Niekoniecznie. W tym układzie mają równe prawa. Dwie żony żyją pod jednym dachem z jednym mężem.

Jedną z najpopularniejszych Polek, która mieszkała równocześnie ze swoim mężem i przyjaciółką, była Michalina Wisłocka. Kilkadziesiąt lat później, na warszawskim Żoliborzu, pod jednym dachem zamieszkali Wojciech, Aneta i... ona. Renata zwana Tunią. To nie był przejściowy układ. Bohaterowie najnowszej powieści laureatki Róży Gali, Anny Fryczkowskiej wybrali dość niekonwencjonalny sposób na życie. Fryczkowska wnika w ich codzienne życie, jest szóstym (bo on, one plus ich dzieci) członkiem tej nietypowej rodziny. Zagląda im do łóżek, siedzi z nimi przy stole, kiedy jedzą śniadanie. Podgląda, nawet nie przez dziurkę od klucza. Jest wszędzie. W myślach i czynach głównych bohaterów, zapewniając czytelnikowi niezapomniane wrażenia. Wraz z Fryczkowską analizujemy psychikę głównych bohaterów i zastanawiamy się, co doprowadziło do założenia właśnie takiej rodziny.

Dlaczego zdradzamy? No cóż, najczęściej następuje znudzenie materiałem. Bo żona/mąż jest taki nudny, taki przewidywalny. Bo jeśli dba o dom, dzieci, kocha, troszczy się, to w łóżku już nie jest taki wspaniały. Albo odwrotnie. Bo potrafi nas zaspokoić seksualnie, ale zapomina o innych potrzebach. Wojciech, Aneta i Tunia uzyskali równowagę i idealną, mogłoby się wydawać, harmonię. Dlaczego więc ich córka postanawia zamknąć się w domu i już nigdy z niego nie wychodzić? Dlaczego jedynym, co motywuje ją do wstania z łóżka, są psychotropy? Przeczytajcie i przekonajcie się sami. "Żony jednego męża" to rewelacyjna powieść obyczajowa. Model tej rodziny wydaje się Wam dziwny? Cóż. Mnie również. Ale komuś równie dobrze mogłoby się wydawać cudaczne, że wraz z mężem wychowuje wspólnego syna i dziecko z poprzedniego związku. Normalność? A co to takiego? Normalność znaczy tyle co żyć w zgodzie z jakąś normą, ustalonymi zasadami i zwyczajami. A kto owe standardy ustala?

Każda kolejna książka Anny Fryczkowskiej jest obietnicą dobrej lektury. Tym razem również się nie zawiodłam. Bardzo dobra, zaangażowana społecznie i emocjonalnie proza. Trudne pytania, niejednoznaczne odpowiedzi. "Żony jednego męża" to mocny głos w czasach, kiedy tolerancja staje się dobrem, a nie prawem. Całość dopełniają liczne aluzje do panujących w społeczeństwie nastrojów. Rewelacja!

Anna Fryczkowska "Żony jednego męża"
Wydawnictwo Burda, 2017
data premiery: 11.04.2017

czwartek, 23 marca 2017

Zyskowska-Ignaciak&Chmielarz "Koma" | Recenzja




Jestem zaskoczona tą książką. Nie spodziewałam się takiej powieści w ofercie Wydawnictwa Filia, które rzadko ryzykuje i zazwyczaj stawia na lekką, nieskomplikowaną i uwielbianą przez czytelniczki literaturę obyczajową. Kiedy więc zobaczyłam tę zapowiedź, wiedziałam, że muszę przeczytać "Komę", aby przekonać się, jak Zyskowskiej-Ignaciak, Chmielarzowi i, oczywiście, Filii wyszedł ten eksperyment.

Konwencja, w jakiej utrzymana jest ta powieść, sprawia, że po "Komę" z pewnością nie powinni sięgać czytelnicy, którzy w literaturze wybierają raczej proste, sprawdzone klimaty. Zyskowska-Ignaciak, zapraszając do literackiego duetu Wojciecha Chmielarza, zwiedziła całkiem nowe, nieznane sobie dotychczas tereny. W swojej najnowszej powieści flirtuje z kryminałem. To już jest literatura piękna, dzieło formą i treścią przewyższające te książki Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak, które miałam okazję przeczytać, jak choćby "Niebieskie migdały". "Koma" to historia zakazanej miłości dojrzałej kobiety i młodego maturzysty. Wielka miłość czy pożądanie? Cóż, jedno jest pewne: stąd już niedaleko do zbrodni.

Akcja toczy się leniwie, czasem czytelnika przytłaczają zbyt długie opisy (przyznaję, część z nich przeleciałam wzrokiem, na przykład dokładny opis utrzymanego w klimacie barokowym pomieszczenia), aż tu nagle... boom! Kiedy w bagażniku samochodu Ewy policja odnajduje ślady krwi, sprawy przybierają zupełnie nieoczekiwany kierunek. Wszystko wydaje się jasne, a jednak w tej książce nic nie jest takie, jakie mogłoby się wydawać. Właśnie za to pokochałam "Komę" - za niejednoznaczność, nieoczywistość, które sprawiły, że przymknęłam oko na drobne niedoskonałości takie jak spowalniające akcję opisy czy nieco rozczarowujące zakończenie. Rozczarowujące, bo mimo iż może zaskoczyć, to jednak jest takie... zbyt proste jak na tę powieść.

"Koma" Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak i Wojciecha Chmielarza to niebanalna książka, będąca ciekawym połączeniem romansu i kryminału. Na uwagę zasługują również wątki społeczno-obyczajowe i atmosfera małomiasteczkowości. Ta historia mogłaby się wydarzyć w każdym niewielkim mieście. Jest uniwersalna i - w tym przypadku - niestety skłania do wielu refleksji. Niekoniecznie tych wesołych.

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak, Wojciech Chmielarz, "Koma"
Wydawnictwo Filia, 2017
data premiery: 15.03.2017
liczba stron: 336

poniedziałek, 20 marca 2017

Colleen Faulkner "Julia i jej córki" | Recenzja



Jestem wzrokowcem, dlatego kiedy tylko zobaczyłam w zapowiedziach powieść Colleen Faulkner, stwierdziłam, że warto ją przeczytać, choćby dla pięknej, wymownej okładki. Spodziewałam się dynamicznego dramatu rodzinnego z optymistycznym, mimo tragedii, jaka spotkała bohaterów, wydźwiękiem. Moja intuicja nie zawiodła mnie także tym razem.

Mocne, sugestywne wejście, nieco przydługawy wstęp, podróż samochodem przez całe Stany i świetne zakończenie, chociaż nie każdy w tej książce kończy dobrze - tak w skrócie można streścić tę powieść. Już w pierwszym rozdziale dowiadujemy się o trzęsieniu ziemi, jakie spotkało rodzinę Maxtonów. Pomysł Faulkner, przyznaję, genialny - Julia traci córkę w wyniku wypadku samochodowego, który spowodowała... jej druga córka. Jak można się zapewne domyślić, Haley, sprawczyni drogowego zdarzenia, nie może dojść do siebie, a sprawy nie ułatwia wrogość, jaką podświadomie okazuje jej matka. Dziewczyna całą złość kieruje w swoją stronę, uciekając się do autodestrukcyjnych zachowań. Najmłodsza z córek Maxtonów, Izzy, z kolei uparcie ignoruje Haley. W tej sytuacji Julia musi ratować swoją rodzinę. Postanawia wybrać się z dziećmi w podróż przez Stany, licząc, że zamknięta w samochodzie przez kilka dni, na nowo odnajdzie się z córkami.

Momentami irytująca, ale koniec końców - niezwykle wartościowa i przepiękna opowieść o silniejszej od wszelkich przeciwności, więzi matki i córek. "Julia i jej córki" skłania do refleksji i zostaje w czytelniku na dłużej. Tę powieść powinna przeczytać każda matka i każda córka. Colleen Faulkner wykazuje się dużą wrażliwością i zrozumieniem dla potrzeb swoich bohaterek. Pozwala im pogodzić się z nieuniknionym, zaakceptować przeszłość i pójść do przodu. "Julia i jej córki" to wzruszająca powieść obyczajowa o odnajdywaniu w sobie siły na walkę z przeciwnościami losu. Mimo podejmowanego tematu, przywraca nadzieję i pozwala dostrzec wyjście z nawet najbardziej dramatycznych sytuacji.

"Julia i jej córki" to kolejna propozycja klubu "Kobiety to czytają". Nie dziwi mnie wybór tej powieści do oferty tej konkretnej serii, gdyż to właśnie skomplikowane relacje i międzypokoleniowe więzi stały się znakiem rozpoznawczym cyklu. Jeśli spodobały wam się poprzednie książki w klubie, koniecznie przeczytajcie i tę.

Colleen Faulkner "Julia i jej córki"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2017
liczba stron: 384
data premiery: 07.03.2017

sobota, 4 marca 2017

Patronat medialny: Małgorzata Rogala "Ważka"



Niewielu czytelników wie, że Małgorzata Rogala ma za sobą flirt z powieścią obyczajową, ale to właśnie kryminał jest tym, co autorce wychodzi najlepiej. Po doskonale przyjętej przez szerokie grono czytelników "Dobrej matce" pisarka wraca ze swoją "Ważką". Jak Rogala wypadła tym razem?

Jeśli lubicie kryminały mocno zaangażowane społecznie, doskonale trafiliście, gdyż "Ważka" jest wymarzoną lekturą właśnie dla was. Tym razem starsza aspirant Agata Górska i komisarz Sławek Tomczyk prowadzą śledztwo w sprawie zabójstwa dziennikarza redagującego gazetę internetową. Lista osób, które pragnęły jego śmierci, jest długa. Mężczyzna naraził się wielu ludziom, gdyż w pogoni za sensacją posuwał się do nieetycznych rozwiązań, niszcząc życie swoich "ofiar". Równocześnie Agata próbuje rozwikłać zagadkę śmierci swojej dawnej przyjaciółki, Leny. Jedynym tropem, jaki posiada, jest gustowna broszka w kształcie ważki. Czy to wystarczy, aby odkryć prawdę?

W tej części motywem przewodnim jest internetowy hejt - zjawisko, niestety, dość popularne w naszych czasach. Dziennikarze wietrzą sensację, a anonimowi internauci nakręcają spiralę nienawiści. Koło się zamyka. Małgorzata Rogala jest doskonałym obserwatorem rzeczywistości, potrafi wyciągać mądre wnioski i sprawnie wplatać je gdzieś pomiędzy intrygi kryminalne, co udowodniła już w "Dobrej matce". "Ważka" jest potwierdzeniem wysokiej formy pisarki. Rogala nie spoczywa na laurach i proponuje swoim czytelnikom kolejną świetną powieść.

W swojej najnowszej powieści Małgorzata Rogala podsuwa nam wiele fałszywych tropów. Czytelnik na własną rękę próbuje rozstrzygnąć, kto i dlaczego zabija (bo trupów - to chyba mogę wam zdradzić - będzie więcej...). Atmosferę budują liczne niedopowiedzenia i urwane w połowie zdania myśli. Małgorzata Rogala nie pisze w sposób brutalny, obcesowy. Nie szokuje i nie wbija w fotel, co ostatnio jest bardzo modne wśród polskich kryminalistów, a mimo to potrafi przyciągnąć uwagę i zmusić czytelnika, aby wstrzymał oddech do zaskakującego finału. Rogala nie powiela utartych schematów, sama na własne potrzeby tworzy kategorię lekkiej powieści kryminalnej z mocno zaakcentowanymi wątkami obyczajowymi, a nawet... romantycznymi.

"Ważka" to powieść, którą przeczytacie w jeden, maksymalnie dwa wieczory. Odnoszę wrażenie, iż spodoba się zarówno miłośnikom klasycznych kryminałów, jak i zwolennikom powieści obyczajowych. Jako że zaczytuję się przede wszystkim właśnie w kryminałach i obyczajach, jestem wysoce usatysfakcjonowana i lekturę, oczywiście, polecam.

Małgorzata Rogala, "Ważka"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2017
data premiery: 15.02.2017
liczba stron: 369

piątek, 24 lutego 2017

Patronat medialny: Joanna Szarańska "Nic dwa razy się nie zdarzy"



Nic dwa razy się nie zdarzy? Ta zasada nie sprawdza się, niestety, w przypadku Kaliny. Moja ulubiona bohaterka zostaje porzucona przed ołtarzem. Znowu! Nie byłaby sobą, gdyby nie wyszła z tych tarapatów z typowym dla siebie wdziękiem. Poplułam czytnik ze śmiechu i nie poszłam spać, dopóki nie poznałam zakończenia tej szalonej historii!

"Nic dwa razy się nie zdarzy" to bez wątpienia najbardziej "kryminalna" powieść w serii "Kalina w malinach" i... najlepsza! Zaczyna się całkiem niewinnie. Kalina przygotowuje się do ślubu ze swoim ukochanym. Ma zamiar odgonić weselnego pecha. W przeszłości już jeden ślub w jej wykonaniu nie doszedł do skutku. Ale tym razem będzie inaczej, prawda? W końcu nic dwa razy się nie zdarzy! Kiedy jednak Marek nie stawia się na ślubie, Kalina jest wściekła. Po ukochanym ślad zaginął, ale przecież nie od dziś wiadomo, że zakochana kobieta jest gotowa na wszystko, aby doprowadzić swojego lubego przed ołtarz. Tym razem Kalinie przyjdzie... zamieszkać w domu gangstera. A wszystko to, by odnaleźć ukochanego.

Przezabawna, pomysłowa i zapadająca w pamięć - taka jest najnowsza powieść Joanny Szarańskiej. Uwielbiam poczucie humoru tej kobiety. Absurd goni absurd. Bywam ponurakiem. Serio, nie ruszają mnie podobno arcyzabawne komedie. Tylko kilku polskich autorów potrafi mnie rozbawić - Rudnicka, Pietrzyk i... Szarańska właśnie. Podczas lektury "Nic dwa razy się nie zdarzy" wielokrotnie zwijałam się ze śmiechu. Kalina jest bohaterką z gatunku tych, które nie sposób nie pokochać całym sercem. Rozkojarzona, nieco łatwowierna (chociaż ona sama twierdzi, że może jest naiwna, ale nie łatwowierna) i kompletnie nierozumiejąca reguł świata, w którym się znalazła. Mimo to udaje jej się zatrząść całym półświatkiem gangsterskim. Tak się ustawić potrafi tylko Kalina.

Napisana z lekkością powieść "Nic dwa razy się nie zdarzy" potwierdza mocną pozycję Joanny Szarańskiej na rodzimej scenie literatury rozrywkowej. To dopiero trzecia książka pióra utalentowanej pisarki, a już zdążyła sobie zjednać serca oddanych czytelników. Nic dziwnego. Z Kaliną mogą się identyfikować wszystkie kobiety, a jej perypetie stanowią doskonałą rozrywkę w szarej, niepozbawionej problemów rzeczywistości. Gwarantuję, że za sprawą Kaliny wielokrotnie się uśmiechniecie. Nie przegapcie tej historii!

Joanna Szarańśka "Nic dwa razy się nie zdarzy"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2017
liczba stron: 312
data premiery: 01.03.2017

wtorek, 21 lutego 2017

Kati Hiekkapelto "Bezsilni" | Recenzja przedpremierowa




Skandynawski kryminał – taka etykieta jest dziś niemal gwarancją, że książka, którą właśnie mamy w ręku będzie przynajmniej dobra, jeśli nie świetna. Dlatego, kiedy dostałam propozycję zrecenzowania „Bezsilnych” Kati Hiekkapelto, nie wahałam się ani minuty. Jako wielka miłośniczka kryminałów nie mogłam się doczekać, kiedy zacznę czytać. Czy było warto?

Najpierw kilka słów o fabule – młoda au-pair z Węgier jest podejrzana o przejechanie starszego mężczyzny. Okazuje się jednak, że w chwili wypadku staruszek już nie żył. Dwie nastolatki znajdują w lesie kałużę krwi, która okazuje się być krwią ludzką… Anna Feteke, pochodząca z byłej Jugosławii policjantka prowadzi śledztwo razem ze swoim starszym kolegą – aroganckim, gburowatym i mającym widoczny problem z alkoholem Esko Niemim. Okazuje się, że zarówno wypadek jak i tajemnicza plama krwi na śniegu są powiązane ze sprawą gangów narkotykowych, nad którą pracuje Esko.

Jest zatem trup, jest tajemnicza plama ludzkiej krwi na śniegu, jest wojna gangów i handel narkotykami. Niby wszystko tak, jak to bywa w powieściach sensacyjno-kryminalnych. Ale to tylko pierwsza warstwa znaczeniowa. Sięgając głębiej spotykamy się z problemem przymusowej emigracji, poczucia wyobcowania i swoistej bezpaństwowości. Policjantka Anna Feteke jako dziecko wyjechała z byłej Jugosławii, na fali emigracji w czasie wojny bałkańskiej. Po wojnie jej ojczyzna przestaje istnieć. Dziś sama nie wie, kim jest – Serbką? Węgierką? A może już Finką? Rozpaczliwie chce wrócić do domu, ale tak naprawdę nie wie, dokąd. Z kolei Sammy, młody, uzależniony od narkotyków Pakistańczyk zrobi wszystko, aby nie musieć wracać do swojej ojczyzny. Boi się tego, co może go tam spotkać – śmierć, palarnie opium, życie w nędzy na ulicy. Ale bardziej niż tego wszystkiego boi się stanąć twarzą w twarz z demonami przeszłości…Autorka kreśli w powieści bardzo silne tło społeczne. Emigracja i konflikty na tle rasowym czy narodowym to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Ważniejsze jest spustoszenie uczuciowe, jakiego doświadczają bohaterowie – Anna zmaga się z samotnością i tęsknotą za krajem, który już nie istnieje. Nie potrafi nawiązać bliskiej relacji z mężczyznami, nie umie pomóc bratu, który jest alkoholikiem. Nawet, kiedy umiera jej ukochana babcia – nie umie płakać. Sammy chciałby zerwać z nałogiem, uczyć się, pracować, prowadzić normalne życie. Ale nie potrafi. Jest za słaby wobec uzależnienia. Esko też nie umie stawić czoła swoim demonom – nigdy nie pogodził się z tym, że jego małżeństwo się  rozpadło. Wszyscy próbują układać swoje życie w ramach pewnego planu, chcą mieć wpływ na swoje losy. Jednak życie przewrotnie i skutecznie te plany niweczy… I pokazuje, że tak naprawdę wobec życia i wobec samych siebie jesteśmy bezsilni.

Odpowiadając na pytanie – czy było warto – jak najbardziej. Znalazłam co prawda w tej książce niekoniecznie to, czego się spodziewałam. Wątek kryminalny wydaje się być tu bardziej pretekstem do pokazania skomplikowanego świata uczuć i emocji bohaterów, niż główną osią powieści. Mamy wrażenie, że od początku wiemy kto i dlaczego popełnił zbrodnię, jednak na koniec okazuje się, że nic nie jest takie, jakim się wydaje. Nie zdradzę nic więcej – powiem jedynie, że zakończenie zaskakuje. Jeśli chcecie wiedzieć więcej – sięgnijcie po „Bezsilnych” Kati Hiekkapelto. Zdecydowanie polecam.


Justyna Gałka

poniedziałek, 20 lutego 2017

Natasza Socha "Kobiety ciężkich obyczajów" | Recenzja przedpremierowa



Opowieść o kilku pokoleniach kobiet dobiega końca. Zachęcona lekturą "Hormonii" i "Dziecka last minute" z przyjemnością sięgnęłam po "Kobiety ciężkich obyczajów", a tam... kolejne zaskoczenie. Natasza Socha już wielokrotnie udowodniła, że jest pisarką uniwersalną, a swoją najnowszą powieścią zaskoczy nawet najwierniejszych czytelników. Jej książka "Kobiety ciężkich obyczajów" nie jest ani lepsza, ani gorsza od "Hormonii" i "Dziecka last minute". Jest po prostu inna.

Aby zrozumieć skutki, musimy poznać pierwotne przyczyny, dlatego też Natasza Socha cofa się w czasie i tym razem do głosu dochodzi babka Kaliny, Kwiryna vel Luiza, która jest... No właśnie.

- Kwiryna jest damą do towarzystwa. - Lucyna spróbowała jednak na wszelki wypadek.
- Kurwą jest - sprostowała Kunegunda.

(Natasza Socha "Kobiety ciężkich obyczajów" str. 289)

Luiza urodziła się jako Kwiryna, ale z czasem została ekskluzywną kurwą, o której marzyła cała przedwojenna Warszawa. Pech chciał, że na swej drodze spotkała mężczyznę bliskiemu sercu innej, wcale nieobcej kobiety, a ten nieszczęśliwy splot okoliczności zniszczył życia kolejnym pokoleniom kobiet. Kilkadziesiąt lat później Kira, prawnuczka Luizy, równie lekko, jak prababka, traktuje związki z mężczyznami. Odziedziczyła po swej charyzmatycznej przodkini coś więcej, niż tylko różnobarwne tęczówki.

Natasza Socha nie lubi owijać w bawełnę i mówić, że coś jest białe, jeśli jest czarne. Słynie ze swojej bezkompromisowości, i taka właśnie jest jej najnowsza powieść. Charakterna, szczera i mocna. Pisarka zgrabnie żongluje gatunkami literackimi, zahaczając o powieść obyczajową, historyczną oraz komedię. Po raz kolejny udowadnia, że nie sposób zaklasyfikować jej twórczości do sztywnych ram gatunkowych. "Kobiety ciężkich obyczajów" spośród innych książek autorki wyróżniają się najbardziej rozbudowanymi i przemyślanymi portretami psychologicznymi bohaterów. Natasza Socha poddaje dogłębnej analizie związki międzyludzkie, ze szczególnym uwzględnieniem relacji damsk0-męskich.

To, co zasługuje na szczególną uwagę, to research. Reserach i wiedza. Socha, przygotowując się do pracy nad "Kobietami ciężkich obyczajów", przeczytała kilka tysięcy stron opracowań, nie tylko na temat życia czy prostytutek w przedwojennej Warszawie, ale też psychologii zdrady. W ręce swoich czytelników oddała fascynującą, bogatą pod względem psychologicznym powieść o kobietach, które żyją w sposób dość niekonwencjonalny i niezrozumiały dla reszty społeczeństwa. W wydaniu Sochy nawet kurwy da się lubić. Tę książkę powinny przeczytać wszystkie kobiety: mężatki, singielki, rozwódki, wdowy.... Absolutnie wszystkie. Bo pod postaciami przedwojennej prostytutki i jej potomkini  skrywają się lęki i marzenia każdej z nas.

Powieść "Kobiety ciężkich obyczajów" ma jeszcze jedną, bardzo ważną zaletę: wcale nie kończy się dobrze. Otwarte zakończenie pozwala mieć nadzieję, że Socha wróci jeszcze do Luizy, Konstancji, Kaliny i Kiry. Natasza daje pstryczka w nos swoim bohaterkom. I za to chyba lubię ją najbardziej: za brak słodkich happy endów. Tymczasem mam tylko jedno zastrzeżenie: zdecydowanie za mało w tym tomie Kosmy!

Natasza Socha "Kobiety ciężkich obyczajów"
Wydawnictwo Pascal, 2017
liczba stron: 384
data premiery: 01.03.2017