Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 czerwca 2017

Diane Chamberlain "Światło nie może zgasnąć"




Diane Chamberlain "Światło nie może zgasnąć"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, seria Kobiety To Czytają
Data premiery: 08.06.2017
Liczba stron: 584

Granica między miłością a obsesją jest bardzo cienka, o czym przekonują się bohaterowie powieści "Światło nie może zgasnąć" autorstwa Diane Chamberlain. Pisarka ponownie stawia czytelnika w ogniu pytań. Skłania do wielu refleksji. Przekonuje, że często pod pozorami idealnego życia skrywają się ludzkie dramaty. Czy naprawdę znamy człowieka, z którym dzielimy życie? Lubię książki Diane Chamberlain, bo nie pozostawiają czytelnika z gotowymi rozwiązaniami, a raczej skłaniają do poszukiwań. W powieści "Światło nie może zgasnąć" pisarka ponownie porusza ważne i trudne tematy związane nie tylko z małżeństwem, ale też wychowywaniem dzieci. Pokazuje, jak duży wpływ na dzieci mają przeszłość i dzieciństwo ich rodziców. Chamberlain pozwala co wnikliwszemu czytelnikowi wyciągnąć właściwe wnioski z wydarzeń, które wstrząsnęły nie jedną, a dwoma rodzinami. To świetna, wielowątkowa powieść obyczajowo-psychologiczna. Rozpoczyna się od mocnego uderzenia, później akcja na moment zwalnia, aby w końcu wciągnąć czytelnika w wir wydarzeń i nie dać mu wytchnąć do nieprzewidywalnego finału.

niedziela, 9 kwietnia 2017

Jodi Picoult "Małe wielkie rzeczy" | Recenzja przedpremierowa



Do lektury powieści Picoult nie trzeba mnie długo namawiać, a pytana o literackie inspiracje w pierwszej kolejności wymieniam Diane Chamberlain i Jodi Picoult właśnie. Mocno zaangażowana społecznie, dotykająca dylematów natury moralnej proza obyczajowa jest tym, na co w księgarniach zwracam uwagę w pierwszej kolejności. Po lekkim rozczarowaniu, jakim była dla mnie książka "Już czas", sięgnęłam po najnowszą powieść Jodi. Czy jest to lektura na miarę takich hitów jak "To, co zostało" czy "Bez mojej zgody"?

Jodi Picoult powraca, poruszając jeden z najbardziej istotnych i najtrudniejszych tematów etycznych naszych czasów. W swojej najnowszej powieści w sposób bezkompromisowy pisze o rasizmie i stereotypach ze względu na pochodzenie etniczne. I, jak można się było spodziewać, robi to w taki sposób, iż wszystko to, co dotychczas myśleliśmy, że wiemy na temat uprzedzeń rasowych, staje się nieważne. Po lekturze najnowszej powieści Jodi Picoult każdy z nas zupełnie inaczej spojrzy na zagadnienie rasizmu. Pisarce udało się rzucić całkiem nowe światło na ten ważny i trudny temat. Chyba jeszcze nigdy biała kobieta tak wnikliwie i dogłębnie nie opisała zagadnienia uprzedzeń rasowych. Przedstawiła problem w sposób dotychczas niespotykany, stworzyła nową definicję rasizmu. Nawet jeśli dotychczas nie uważaliśmy się za rasistów, ta książka zmieni nasze wyobrażenia. Obnaży niewygodną prawdę i zmusi do refleksji, z której popłyną zaskakujące wniosku.

Dla czytelników Jodi Picoult obecność kilku narratorów nie będzie niczym nowym. Pisarka wielokrotnie stosowała ten zabieg. Tym razem do głosu dochodzą czarnoskóra położna Ruth, skrajny nacjonalista Turk oraz zdolna prawniczka Kennedy. W szpitalu, w którym pracuje Ruth, doszło do śmierci noworodka. Jego ojciec oskarża o morderstwo Ruth, a szpital staje po jego stronie i traktuje czarnoskórą pielęgniarkę jak kozła ofiarnego. Rusza głośny proces, na którym pojawiają się zarówno przedstawiciele środowisk nacjonalistycznych, jak i walczący o swoje prawa Afroamerykanie. Posiłkując się historią kilku osób, Jodi Picoult stworzyła wierny portret współczesnego społeczeństwa. Nie ma ani gramy przesady w stwierdzeniu, iż Picoult jest jedną z najlepiej piszących pisarek naszych czasów, a "Małe wielkie rzeczy" to kolejna rewelacyjna powieść spod jej pióra.

"Małe wielkie rzeczy" to może nie najlepsza, ale z pewnością jedna z najważniejszych książek Jodi Picoult. Chociaż w mojej opinii do tych największych powieści pisarki takich jak "To, co zostało", "Dziewiętnaście minut" czy "Bez mojego zgody" nadal jej trochę brakuje, to i tak mój głód na Picoult został chwilowo zaspokojony. Po nie do końca satysfakcjonującej "Już czas" wraca taka Jodi, jaką lubię najbardziej.

Jodi Picoult "Małe wielkie rzeczy"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2017
data premiery: 11.04.2017
liczba stron: 608

poniedziałek, 20 marca 2017

Colleen Faulkner "Julia i jej córki" | Recenzja



Jestem wzrokowcem, dlatego kiedy tylko zobaczyłam w zapowiedziach powieść Colleen Faulkner, stwierdziłam, że warto ją przeczytać, choćby dla pięknej, wymownej okładki. Spodziewałam się dynamicznego dramatu rodzinnego z optymistycznym, mimo tragedii, jaka spotkała bohaterów, wydźwiękiem. Moja intuicja nie zawiodła mnie także tym razem.

Mocne, sugestywne wejście, nieco przydługawy wstęp, podróż samochodem przez całe Stany i świetne zakończenie, chociaż nie każdy w tej książce kończy dobrze - tak w skrócie można streścić tę powieść. Już w pierwszym rozdziale dowiadujemy się o trzęsieniu ziemi, jakie spotkało rodzinę Maxtonów. Pomysł Faulkner, przyznaję, genialny - Julia traci córkę w wyniku wypadku samochodowego, który spowodowała... jej druga córka. Jak można się zapewne domyślić, Haley, sprawczyni drogowego zdarzenia, nie może dojść do siebie, a sprawy nie ułatwia wrogość, jaką podświadomie okazuje jej matka. Dziewczyna całą złość kieruje w swoją stronę, uciekając się do autodestrukcyjnych zachowań. Najmłodsza z córek Maxtonów, Izzy, z kolei uparcie ignoruje Haley. W tej sytuacji Julia musi ratować swoją rodzinę. Postanawia wybrać się z dziećmi w podróż przez Stany, licząc, że zamknięta w samochodzie przez kilka dni, na nowo odnajdzie się z córkami.

Momentami irytująca, ale koniec końców - niezwykle wartościowa i przepiękna opowieść o silniejszej od wszelkich przeciwności, więzi matki i córek. "Julia i jej córki" skłania do refleksji i zostaje w czytelniku na dłużej. Tę powieść powinna przeczytać każda matka i każda córka. Colleen Faulkner wykazuje się dużą wrażliwością i zrozumieniem dla potrzeb swoich bohaterek. Pozwala im pogodzić się z nieuniknionym, zaakceptować przeszłość i pójść do przodu. "Julia i jej córki" to wzruszająca powieść obyczajowa o odnajdywaniu w sobie siły na walkę z przeciwnościami losu. Mimo podejmowanego tematu, przywraca nadzieję i pozwala dostrzec wyjście z nawet najbardziej dramatycznych sytuacji.

"Julia i jej córki" to kolejna propozycja klubu "Kobiety to czytają". Nie dziwi mnie wybór tej powieści do oferty tej konkretnej serii, gdyż to właśnie skomplikowane relacje i międzypokoleniowe więzi stały się znakiem rozpoznawczym cyklu. Jeśli spodobały wam się poprzednie książki w klubie, koniecznie przeczytajcie i tę.

Colleen Faulkner "Julia i jej córki"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2017
liczba stron: 384
data premiery: 07.03.2017

czwartek, 9 lutego 2017

Katrina Kittle "Dobroć nieznajomych" | Recenzja



TAKIE powieści trafiają się raz na setki publikacji i zostają z nami na zawsze. Przyznaję, nie spodziewałam się, że to właśnie "Dobroć nieznajomych" będzie TAKĄ książką. Jeśli miałabym porównywać emocje, jakie we mnie wywołała, z wrażeniami po lekturze którejś z przeczytanych przeze mnie obyczajówek, wybrałabym "W słusznej sprawie" Diane Chamberlain. Zupełnie nieoczekiwanie "Dobroć nieznajomych" Katriny Kittle została jedną z najważniejszych i najlepszych przeczytanych w całym moim życiu powieści obyczajowych.

O TAKICH powieściach pisze się niełatwo. Jak wyrazić słowami ten ogrom emocji, który wywołała lektura? Jak przekonać sceptyków? Jeszcze do niedawna należałam do tej grupy. Opis nie zachęcał. "Nic wielkiego", pomyślałam. Byłam w błędzie. Ta powieść jest wielka. Jest genialna i jeśli lubicie obyczajówki, musicie ją przeczytać. Nie możecie. Musicie, właśnie tak. "Dobroć nieznajomych" pozostawi trwały ślad w waszych sercach. Katrina Kittle pisze o sprawach najwyższej wagi. Głównym tematem tej powieści jest molestowanie seksualne dzieci. Tak, wiem, co teraz powiecie. "O nie, nie, to ja jednak podziękuję, nie mogę czytać takich książek. Odbierają mi chęć do życia, wprawiają w kiepski nastrój". Nie tym razem. Katrina Kittle ma rzadko spotykany dar do pisania o najtrudniejszych, najbardziej bolesnych sprawach w sposób lekki i wyważony.

Sarah Laden po śmierci męża samotnie wychowuje dwóch synów: Nate'a i Danny'ego. Nagle jej poukładany świat wali się na głowę, kiedy okazuje się, że syn jej przyjaciółki próbował popełnić samobójstwo i wszystko wskazuje na to, iż... dziecko było molestowane przez własnych rodziców i innych dorosłych. Co tak naprawdę działo się w czterech ścianach domu szanowanej lekarki Courteney i jej wzbudzającego sympatię męża Marka? Czy matka chłopca wiedziała o koszmarze swojego syna? A może sama odgrywała w nim główną z ról? Sytuacja wcale nie jest taka oczywista, gdyż Jordan zaprzecza, jakoby matka miała mu zrobić krzywdę. Pytania się mnożą, a odpowiedzi wcale nie są takie oczywiste. W tych trudnych chwilach skrzywdzone dziecko może liczyć tylko na Sarah i jej rodzinę. Czy Jordan będzie umiał normalnie żyć?

Katrina Kittle wykazała się niemałą empatią i zrozumieniem dla potrzeb nie tylko swojego czytelnika, ale też molestowanych dzieci. Oszczędziła nam brutalnych scen, bardziej skupiając się na psychice ofiary i osób z najbliższego otoczenia. Powieść trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, gdyż, jak już wspomniałam, tak naprawdę nie mamy pewności, jaki udział w dramacie Jordana miała jego matka, dzięki czemu "Dobroć nieznajomych" czyta się rewelacyjnie, jak doskonale napisany kryminał. Ta książka jednocześnie wstrząsa i pasjonuje, otwiera nasze oczy na niezwykle istotny problem. Katrina Kittle analizuje dogłębnie temat molestowania seksualnego dzieci, gdzieś w trakcie wciągającej lektury i opisów życia kochającej się rodziny podsuwa nam dane statystyczne i angażuje czytelnika w sprawy krzywdzonych dzieci.

"Dobroć nieznajomych" to przede wszystkim powieść o potędze miłości, która może ocalić. To książka o tryumfie dobra i nadziei, która przywraca do życia. Czytałam, czytałam i... miałam nadzieję, że nie skończy się nigdy. Z jednej strony - tak bardzo chciałam wiedzieć, jaką rolę odegrała Courteney, z drugiej - zdawałam sobie sprawę z tego, że tak szybko nie trafię na równie fenomenalną lekturę. To chyba najmocniejsza powieść w ofercie klubu "Kobiety to czytają". Odkrycie wydawnictwa na miarę Dawn Barker i jej "Pękniętego odbicia". REWELACJA!

Katrina Kittle "Dobroć nieznajomych"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2017
liczba stron: 512
data premiery: 02.02.2017

niedziela, 8 stycznia 2017

Tarryn Fisher "Mimo naszych kłamstw" | Recenzja przedpremierowa



Nie lubię pisać o rozczarowaniach, ale czasem nie mam innego wyjścia. Mimo iż nie czytam New Adult, skusiłam się na dwie poprzednie części trylogii Tarryn Fisher i byłam raczej zadowolona z lektury. Niestety, zakończenie serii okazało się najsłabsze, a postać Caleba - przerysowana i nieprzekonująca.

Powiało nudą. O ile "Mimo twoich łez" można było nazwać udaną kontynuacją powieści "Mimo moich win, o tyle "Mimo naszych kłamstw" w mojej opinii już żadną kontynuacją nie jest. Fakt, gdzieś tam akcja leniwie toczy się dalej, jednak lwią część tej książki stanowią wspomnienia Caleba z przeszłości i opisy wydarzeń, które czytelnikowi są już doskonale znane. Przypomnijmy. Główną bohaterką pierwszej części była Olivia, narratorką drugiej - Leah. Obie były zakochane w tym samym facecie, jednak to Leah wyszła za niego za mąż. Caleb nigdy nie zapomniał o Olivii. "Mimo naszych kłamstw" jest ostatnią częścią trylogii i zakończeniem losów bohaterów.

Nie przekonuje mnie ta książka. Siłą poprzednich części były wiarygodne portrety psychologiczne postaci oraz intrygujące zwroty wydarzeń. Były kłamstwa, traumy z przeszłości, sekrety. W końcu była i zdrada, i gorzkie łzy. W "Mimo naszych kłamstw" brakuje tych emocji. Autorce udały się kreacje żeńskich postaci, jednak stworzona przez nią postać głównego męskiego bohatera irytuje i odbiera całą przyjemność z lektury. Przemyślenia Caleba są płytkie i infantylne. Całkiem możliwe, że książka obroniłaby się sama, gdyby opisywane wydarzenia okazały się na tyle frapujące, by odwrócić uwagę czytelnika od denerwującego bohatera. Niestety...

"Mimo naszych kłamstw" nie wnosi do tej historii w zasadzie nic nowego, poza zakończeniem, które może się podobać. Więcej niż połowę lektury stanowią wspomnienia z przeszłości. Wraz z Calabem wracamy do wydarzeń z pierwszej części. Zmienia się tylko punkt widzenia. W zetknięciu z irytującym bohaterem i mało porywającą akcją otrzymujemy... no cóż. Nudną książkę. "Mimo moich win" i "Mimo twoich łez" przeczytałam z zainteresowaniem, tymczasem do lektury "Mimo naszych kłamstw" musiałam się zmuszać. Początkowo myślałam, że po genialnym Mrozie nic nie jest w stanie sprostać moim oczekiwaniom, ale nie. Ta powieść po prostu jest słaba.

Polecam tylko wyjątkowo wytrwałym fanom serii. Chciałam doczytać do końca, licząc, że akcja ostatecznie nabierze rozpędu, ale, niestety, tak się nie stało. Książka na tle pozostałych części serii wypada blado.

Tarryn Fisher "Mimo naszych kłamstw"
Wydawnictwo Otwarte, 2017
data premiery: 11.01.2017

niedziela, 1 stycznia 2017

Diane Chamberlain "Jak gdybyś tańczyła" | Recenzja przedpremierowa



Czekałam na tę powieść, odkąd natrafiłam w sieci na informację o amerykańskiej premierze "Pretending to Dance". W międzyczasie Wydawnictwo Prószyński i S-ka wydało kilka książek Diane Chamberlain, ale mój głód dobrej prozy obyczajowej nie został zaspokojony. "Dar morza" czy "W cieniu" to powieści z początków kariery pisarki i, niestety, nie należą do najlepszych książek Chamberlain. W końcu doczekałam się polskiego wydania "Pretending to Dance", czyli "Jak gdybyś tańczyła". Warto było czekać.

Blurb brzmi całkiem niewinnie. Ot, kolejna para bezskutecznie stara się o dziecko i w końcu decyduje się na adopcję. W tle mamy tajemnicę rodzinną i wątpliwości przyszłej matki, czy będzie umiała pokochać maleństwo, które trafi do jej domu. Uwierzcie mi, że to jedynie preludium tego, co czeka czytelnika. Bo Chamberlain w tej powieści sięga po tematy z gatunku tych najtrudniejszych. Molly jest szczęśliwa ze swoim mężem, ma satysfakcjonujące życie zawodowe. Idealnego obrazka ma dopełnić dziecko, które wkrótce pojawi się w ich rodzinie. Ale to tylko fasada, pod którą kryją się niewypowiedziane słowa i wstydliwe sekrety. Molly nawet swojemu mężowi nie opowiedziała o trudnej przeszłości. O rodzinnym domu, który opuściła w wieku kilkunastu lat, a do którego nigdy już nie wróciła. O ojcu, który umarł w zupełnie innych okolicznościach, niż Molly utrzymuje. I o matce, która, wbrew temu co Molly opowiada, żyje i ma się całkiem nieźle.

W życiu każdej kobiety przychodzi taki moment, że zastanawia się, czy będzie potrafiła sprostać macierzyństwu i być dobrą matką. Kiedy dodamy do tego sumę naszych doświadczeń i wydarzeń z przeszłości, otrzymujemy mieszankę wybuchową. Ciąża nierzadko jest okresem, w którym decydujemy się wyjaśnić sprawy z przeszłości. Molly ma jeszcze trudniej - niebawem zostanie mamą adoptowanego dziecka. Diane Chamberlain zbudowała wiarygodny portret kobiety, której życie wkrótce ma się wywrócić do góry nogami. Problem polega na tym, że Molly wciąż tkwi jedną nogą w przeszłości. "Jak gdybyś tańczyła" to wysoce prawdopodobna i emocjonująca opowieść, która toczy się gdzieś pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Chamberlain nie zawodzi, pisząc o najgłębiej skrywanych tajemnicach i pragnieniach ludzkich serc.

Jedno krótkie zdanie, które pada już w prologu, wystarczy, aby podtrzymać napięcie przez całą lekturę. Wiemy już z grubsza co się stało, ale... Jak do tego doszło? Dlaczego? Jaką rolę w wydarzeniach w przeszłości odegrała Molly i jej mama? Lektura kolejnych rozdziałów nie wyjaśnia tych wątpliwości. Akcja toczy się nieco leniwie, przez co nasza niecierpliwość tylko wzrasta. Powieść obfituje w wiele niezwykle sugestywnych zwrotów akcji. Diane Chamberlain pozwala czytelnikowi uruchomić wyobraźnię i uwierzyć w swoje zakończenie historii. Potem okaże się, że, oczywiście, nie mieliśmy racji, a ostatnie rozdziały złamią nam serce i wycisną łzy z oczu. "Jak gdybyś tańczyła" to nie tylko opowieść o wątpliwościach przyszłej matki, ale także o dramacie człowieka uwięzionego w chorym ciele i to właśnie ten wątek okazał się najbardziej wzruszający i najciekawszy.

Cieszę się, że mogę zacząć ten rok mocnym akcentem i tak optymistyczną recenzją. "Jak gdybyś tańczyła" to prawdziwa gratka dla miłośników prozy Chamberlain, którzy, tak jak ja, z niecierpliwością czekali na swoją ukochaną autorkę w najlepszej formie. Jej najnowsza powieść ma ponad pięćset stron, a gwarantuję, że pochłoniecie ja błyskawicznie - krótkie rozdziały i niebanalne rozwiązanie fabularne zdecydowanie temu sprzyjają. Koniecznie przeczytajcie.

Diane Chamberlain "Jak gdybyś tańczyła"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2017
liczba stron: 504
data premiery: 12.01.2017

sobota, 19 listopada 2016

Vanessa Diffenbaugh "Nie prosiliśmy o skrzydła" | Recenzja



Odkąd sama piszę wiem, jak trudno jest nadać książce dobry, chwytliwy tytuł, który decyduje o być albo nie być powieści. Rzadko kiedy sugeruję się wyłącznie tytułem i okładką, ale tym razem tak właśnie było. Niezwykle sugestywny, poruszający tytuł i przepiękna szata graficzna - oto dlaczego sięgnęłam po "Nie prosiliśmy o skrzydła". Na szczęście nie zawiodłam się i tym razem nie była to tylko pusta obietnica dobrej lektury, gdyż rzeczywiście trafiłam na frapującą powieść obyczajową, którą pochłonęłam jednym tchem.

"Nie prosiliśmy o skrzydła" to jedna z tych powieści, do których trzeba dojrzeć. Przypuszczam, że młode dziewczyny mogą się przy niej porządnie wynudzić. Tę książkę powinna przeczytać jednak każda kobieta, która ma dzieci. Nie zawsze macierzyństwo jest usłane różami, a wychowanie dziecka to ogromny trud - o tym wie chyba każda mama. "Nie prosiliśmy o skrzydła" to właśnie powieść o różnych odcieniach macierzyństwa. Tutaj nic nie jest proste i czarno-białe. Główna bohaterka, Letty, jest mamą piętnastoletniego Alexa i sześcioletniej Luny, ale dopiero po wyprowadzce swojej matki ma okazję zasmakować rodzicielstwa. Jako samotna mama musi borykać się z przeciwnościami losu i przekonać dzieci (i samą siebie!), że coś jej się w życiu może udać.

"Nie prosiliśmy o skrzydła" to nie tylko powieść o trudnym macierzyństwie. Vanessa Diffenbaugh porusza szereg ważnych tematów: pisze o trudach życia nielegalnych imigrantów, o "american dream", a także o pierwszej miłości, która podobno jest tą największą. Poszczególne wątki przeplatają się ze sobą, tworząc niezwykle realistyczną i wymowną powieść o nadziei i dążeniu do lepszego życia. Tę magiczną opowieść o lepszym jutrze czyta się z największą przyjemnością. Vanessa Diffenbaugh przekonuje nas, że warto, czasem za wszelką cenę, dążyć do zmian w swoim życiu i nie poddawać się, kiedy wiatr wieje nam w oczy. Obserwujemy stopniową przemianę Letty, jesteśmy świadkami dojrzewania dorosłej kobiety do macierzyństwa. Z jej historii możemy wyciągnąć daleko idące wnioski: dzieci rosną zbyt szybko, dziś nas potrzebują, a jutro będą mieć swoje sprawy. Od nas tylko zależy, co zrobimy z tą prawdą.

"Nie prosiliśmy o skrzydła" to powieść, która z pewnością przypadnie do gustu miłośniczkom książek wydawanych w seriach wydawniczych "Kobiety to czytają" i "Leniwa niedziela". Jeśli lubicie książki takich autorek jak Jodi Picoult czy Diane Chamberlain, proza Vanesy Diffenbaugh z pewnością przypadnie wam do gustu. Dylematy natury moralnej, złe decyzje i niejednoznaczne odpowiedzi - to lubię!

Vanessa Diffenbaugh, "Nie prosiliśmy o skrzydła"
Wydawnictwo Świat Książki, 2016
liczba stron: 352
data premiery: 09.11.2016

niedziela, 21 sierpnia 2016

Diane Chamberlain "W cieniu"




Szczerze mówiąc, mam trudności z oceną tej lektury. Diane Chamberlain jest jedną z moich ulubionych pisarek, a to jedna z jej słabszych książek. Nie zachwyciła mnie tak, jak "W słusznej sprawie", "Milcząca siostra" czy "Zatoka o północy", jednak Diane nadal pozostaje Diane Chamberlain, jedną z ciekawszych, moim zdaniem, współczesnych autorek powieści obyczajowych. Postanowiłam wam opowiedzieć, dlaczego moja ulubiona pisarka tym razem nie sprostała moim oczekiwaniom.

Długo zastanawiałam się, czego mi tu właściwie brakowało. Bo "W cieniu", tak jak i poprzednie powieści pisarki, opowiada szalenie intrygująca historię. Są tutaj dylematy natury moralnej, które wprost uwielbiam w literaturze obyczajowej. Joelle zachodzi w ciążę z mężem swojej przyjaciółki. Przyjaciółki, która już nigdy nie będzie żoną dla swojego męża, gdyż dostała wylewu, który wywołał nieodwracalne zmiany w jej mózgu. To historia, która ma ogromny potencjał, którego Chamberlain, niestety, nie wykorzystała. Nie w pełni. Pierwszy zarzut - bohaterowie nie potrafili we mnie wzbudzić konkretnego uczucia. Owszem, było całe mnóstwo emocji, ale nie umiałam, a może nie chciałam opowiedzieć się po żadnej ze stron i dziś nie potrafię określić, czy bohaterów rozumiem, potępiam, czy może im współczuję. Nie zapisali się w mojej pamięci, nie odcisnęli piętna na mojej psychice. Drugi zarzut - przewidywalność. Cóż, chyba za dużo książek Chamberlain już przeczytałam, aby dać się nabrać, a szkoda, bo zakończenie mogłoby się okazać zaskakujące gdybym, no właśnie! Gdybym go nie przewidziała. Trzeci zarzut - mało porywająca według mnie równoległa historia. Te opowieści zawsze dodawały smaku lekturom Chamberlain, a teraz po historii cudownej uzdrowicielki pozostał jedynie niesmak.

"W cieniu" po raz pierwszy została wydana w Stanach w 2002 roku. Mam wrażenie, że te pierwsze książki Chamberlain są dużo słabsze od tych nowszych, i żałuję, że Wydawnictwo Prószyński najpierw sięgnęło po te świeższe, gdyż wydało już same perełki, a teraz wraca do tych gorszych powieści autorki. Nie zrozumcie mnie źle. To NADAL jest dobra powieść obyczajowa, którą postawię na półce w mojej biblioteczce, jednak przekonałam się już, że Diane stać na dużo, dużo więcej. Tym razem daję mojej ulubionej autorce żółtą kartkę i z niecierpliwością czekam na powieść, która mnie zachwyci w takim stopniu, jak "W słusznej sprawie" czy "Milcząca siostra".

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Diane Chamberlain "W cieniu"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 400
data premiery: 11.08.2016

środa, 29 czerwca 2016

Tarryn Fisher "Mimo moich win" | Recenzja



Nie czytam literatury klasyfikowanej jako New Adult, cokolwiek miałoby to znaczyć. Przyznaję, jestem totalnym ignorantem, jeśli chodzi o Young Adult, New Adult - nie dostrzegam większej różnicy i zazwyczaj omijam te gatunki szerokim łukiem, gdyż odnoszę wrażenie, że jestem na takie lektury za stara. Jednak tej powieści towarzyszyła świetna promocja i, no cóż, tajemnicze przesyłki wysyłane do blogerów, specjalnie przygotowane przez wydawnictwo zdjęcia, list i bransoletka pobudziły moją ciekawość. I nie żałuję. 

"Nie, nie jestem bez winy, ale zanim mnie osądzisz, pozwól, że coś Ci powiem. Pomyśl o mężczyźnie, którego kochasz najbardziej. Pomyśl o każdej wspólnej chwili wypełnionej rozmowami i milczeniem, o lepszych i gorszych dniach, o budzeniu się u jego boku. A teraz wyobraź sobie, że go tracisz. Ktoś wyszarpał, wydarł ukochanego z Twojego życia i zostawił pustkę. Cholernie niesprawiedliwe, prawda?
Mogłabym odpuścić, zapomnieć, wyjechać… Jednak czy zrobiłabyś to samo, gdyby w grę wchodziło odzyskanie każdego wspólnego dnia z ukochanym?
Do tej pory cierpiałam. Teraz postanowiłam zawalczyć, nawet jeśli to oznacza, że inni też będą cierpieć. Bo miłość zawsze boli i nadszedł czas, by przygotować się na rany i blizny.
A Ty, mimo moich win, nie potępisz mnie. Widzę, że już się wahasz, patrzysz w stronę ukochanego i myślisz, ile byłabyś w stanie poświęcić, by go odzyskać."

Taką wiadomość otrzymali blogerzy. Znalazła się również na stronach księgarni internetowych i wydawnictwa. I dziś musi wam to posłużyć za opis fabuły, bo nie zamierzam zdradzać absolutnie niczego. Historia znajomości Olivii i Caleba to coś więcej niż tylko romans. "Mimo twoich win" to opowieść o najgłębiej skrywanych mrocznych demonach, o strachu, który nie pozwala zbudować zdrowego związku. Jest jeszcze Leah, która w tej historii odegra nie małe znaczenie. 

Tak jak wspomniałam, nie orientuję się zbyt dobrze w literaturze typu NA czy YA, więc moja recenzja z pewnością nie będzie dobrą wskazówką dla osób zaczytujących się w książkach będących klasycznymi reprezentantami tych gatunków. No cóż, ja lubuję się w dobrych powieściach obyczajowych i muszę przyznać, że "Mimo twoich win" spełniła moje oczekiwania co do obyczajówki. Ciekawa, chwytliwa historia i ludzcy bohaterowie - nie są czarno-biali, jednoznacznie dobrzy czy źli. Ta książka to prawdziwy rollercoaster, a Olivia wzbudza w czytelniku skrajne emocje. W jednej chwili jej współczułam, by zaraz ogarnęła mnie prawdziwa wściekłość. Raz ją lubiłam, innym razem - nienawidziłam. To nie jest postać, obok której przechodzi się obojętnie.

No, i zakończenie. Przyznam, że ta historia wycisnęła łzy z moich oczu. Tarryn Fisher zrobiła coś niesamowitego - jej główna bohaterka jest postacią raczej negatywną, wszak kłamie, manipuluje, przez co może bulwersować czytelnika, a jednak... No właśnie. Po cichu kibicowałam jej i liczyłam, że wszystkie oszustwa i kombinacje doprowadzą ją do upragnionego celu. Czy tak się stało? Oczywiście, nie zdradzę tego, nie chcę wam psuć całej zabawy z lektury. Przyznam jedynie, że nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, a historia Olivii, Caleba i Leah poruszyła struny w mojej duszy. Kiedyś płakałam przy każdej obyczajówce, teraz już się uodporniłam i niewiele lektur jest w stanie doprowadzić mnie do łez.

Jestem zaskoczona emocjami, jakie wywołała we mnie ta powieść. Nie spodziewałam się tak dobrej historii. Wnioskując po recenzjach i wypowiedziach internautów, ta książka jest czymś zupełnie nowym i świeżym w temacie NA, może dlatego tak bardzo przypadła do gustu mnie - osobie, która raczej nie czyta tego typu literatury?

Dziękuję Wydawnictwu Otwarte za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Tarryn Fisher "Mimo twoich win"
Wydawnictwo Otwarte, 2016
liczba stron: 312
data premiery: 30.05.2016

sobota, 14 maja 2016

Słów kilka o "Jedynej", czyli dlaczego więcej nie znaczy lepiej



Pozwólcie, że dzisiaj zrezygnuję z tradycyjnej formy recenzji i, zamiast szczegółowo omawiać lekturę "Jedynej", skupię się bardziej na działalności klubu Kobiety to czytają, który od początku swego istnienia proponował czytelniczkom literaturę kobiecą na naprawdę wysokim poziomie. Sama uwielbiam literaturę obyczajową, a książki wydawane pod opiekuńczymi skrzydłami klubu mogłam śmiało polecić innym zwolennikom tego gatunku. Jednak i klub, tak jak i zresztą cały rynek wydawniczy, dopadł syndrom "byle szybciej, byle więcej", co niekoniecznie wychodzi im na dobre, a czego najlepszym dowodem jest dość przeciętna powieść Marii de los Santos, "Jedyna".

Dyskusyjny klub Kobiety to czytają został powołany do życia przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka latem 2013 roku. Przeczytałam WSZYSTKIE książki z serii, a w klubie udzielałam się praktycznie od samego początku. Z niecierpliwością czekałam na kolejne nowości klubowe, a pierwsze, legendarne już dla mnie tytuły w stylu "To, co zostało", "Zatoka o północy" czy "W słusznej sprawie" uplasowały się w ścisłej czołówce moich ulubionych książek. Holokaust, przymusowa sterylizacja, wojna, zabójstwo, depresja poporodowa - tematy były mocne. Nowe powieści ukazywały się co kilka miesięcy i naprawdę było na co czekać. Teraz klub zmienił politykę, każdego miesiąca proponuje nam kolejną książkę, stawiając, no cóż, na ilość, a nie na jakość. Niestety.

"Jedyna" to całkiem poprawna i... przeciętna powieść obyczajowa. Ot, dwie przyrodnie siostry, jedna z nich rozpieszczana przez ojca, druga nigdy nie zaznała ojcowskiej miłości, a w tle pierwsza miłość i niespełnione uczucie sprzed lat. A wszystko to opisane w trochę nudny i nużący sposób, bo autorka, zamiast puścić machinę w ruch i pozwolić akcji popędzić, skupiła się na przydługich opisach i dodatkowych, zupełnie niepotrzebnych wątkach. A gdzie niebłahe tematy, ważne problemy natury społeczno-moralnej, z których zasłynął klub? W tej pozycji ich nie znajdziecie. Pewnie nie czepiałabym się aż tak bardzo, gdyby powieść nie została wydana w klubie, który kiedyś stał się marką samą w sobie, przyciągając fanów naprawdę dobrej i ambitnej literatury obyczajowej.

Szkoda, że klub, zamiast kontynuować wyszukiwanie dla nas absolutnych perełek, jak to miało miejsce na początku, stara się zadowolić czytelniczki liczbą wydawanych książek, spychając ich jakość na drugi plan, co niestety staje się powoli standardem dla całego rynku wydawniczego.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Maria de los Santos "Jedyna"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
liczba stron: 512
data premiery: 05.05.2016

sobota, 27 lutego 2016

Steve Cavanagh "Obrona" | Recenzja przedpremierowa



Steve Cavanagh "Obrona"
Przegrać proces to przegrać wszystko.

Powieść Steve'a Cavanagh'a wzbudziła moje zainteresowanie, kiedy tylko ukazała się w zapowiedziach. Uwielbiam dobre thrillery prawnicze, więc możliwość przedpremierowej lektury książki przyjęłam z nieukrywaną radością. Spodziewałam się wartkiej akcji, inteligentnych wniosków i zaskakującego zakończenia. Czy teraz, już po lekturze, jestem usatysfakcjonowana? I tak, i nie. Przekonajcie się, dlaczego.

Eddie Flynn, mimo nieciekawej przeszłości, postanowił zostać prawnikiem. Uznał, że pomiędzy zawodem adwokata, a życiem oszusta, jakie dotychczas prowadził, nie ma wielkiej różnicy. Rzecz w tym, aby być przekonującym i sprzedać przeciwnej stronie swoją wersję wydarzeń, nawet jeśli znacznie odbiera ona od prawdy. Od ostatniej prowadzonej przed Eddiego sprawy minął już ponad rok. Flynn obiecał sobie, że już nigdy więcej nie wróci do dotychczasowego zajęcia, lecz kiedy szef rosyjskiej mafii porywa jego córkę i zakłada Eddiemu na plecy tykającą bombę, ten nie ma większego wyboru. Zostaje zmuszony do obrony Olega Wołczeka w niemożliwym do wygrania procesie o morderstwo. Eddie wie, że jeśli przegra sprawę, jego córka zginie.

Dlaczego tak? Warto przeczytać książkę ze względu na cięte dialogi, inteligentnych (no, w  większości...) głównych bohaterów, a także sam opis procesu sądowego. Autor przedstawił postępowanie sądowe jako bój, który można wygrać tylko dzięki słownym potyczkom, umiejętności sprzedania swoich racji i bystremu umysłowi. Akcja rzeczywiście pędziła w zawrotnej prędkości, nie dając czytelnikowi ani chwili oddechu. Przy tej książce nie sposób się nudzić, Steve Cavanagh zadbał o to, by zapewnić nam naprawdę mocne wrażenia. Co ważne - liczne zwroty akcji utrudniają, a wręcz całkowicie umożliwiają przejrzenie intencji autora i przewidzenie zakończenia powieści. Więc z jednej strony rzeczywiście dostałam to, czego oczekiwałam, ale...

No właśnie. Dlaczego nie? Cóż. Podstawowy problem związany z tą powieścią polega na to, że podczas lektury towarzyszyło mi uczucie niedowierzania. Czytałam z miną wyrażającą myśl "yhym, serio?". Bo całość jest... hm, mocno naciągana i mocno nierzeczywista, czego osobiście nie lubię w literaturze. Czytam głównie powieści obyczajowe, kryminały i thrillery, preferuję fabuły wysoce realistyczne i najwyższym stopniu prawdopodobieństwa. Cóż, moim zdaniem wystarczyłoby, gdyby oprawcy porwali córkę Eddiego, tym samym zmuszając go do obrony podejrzanego o morderstwo Wołczeka. A ta bomba na plecach... Planowany zamach w sądzie... Nie przekonuje mnie to w ogóle. Mogłabym podążać tym tropem dalej, jednak nie chcę rzucać spoilerami, dlatego powstrzymam się od dalszego komentarza.

Mam mieszane odczucia. Z jednej strony "Obrona" to inteligentny, ciekawy thriller prawniczy, z drugiej - zdecydowanie wolę klimaty naszego polskiego Mroza z "Kasacji" czy "Zaginięcia". Cavanagh postawił na sensację, chciał zszokować czytelnika, ale, no cóż, wyszło jak wyszło. Mnie to w pełni nie przekonuje.

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Steve Cavanagh "Obrona"
Wydawnictwo Filia, 2016
liczba stron: 336
data premiery: 02.03.2016

piątek, 19 lutego 2016

Christine Breen "Na imię jej Rose" | Recenzja



Christine Breen w swojej debiutanckiej powieści porusza trudny temat adopcyjnego rodzicielstwa. Rose miała szczęśliwe dzieciństwo, jednak spokój w jej rodzinie zburzyła nagła śmierć ojca oraz choroba matki. Iris postanowiła spełnić złożoną umierającemu mężowi obietnicę i odnaleźć biologiczną matkę Rose. "Na imię jej Rose" to opowieść o tym, co dzieje się wtedy, gdy życie rozminie się z naszymi wobec niego oczekiwaniami.

Rose jest dumą swojej matki. Dziewczyna ma dziewiętnaście lat i przed sobą obiecującą karierę muzyczną. Iris prowadzi samotne życie po śmierci męża i tylko sukcesy córki rozświetlają jej szarą rzeczywistość. Iris wciąż nie może zapomnieć złożonej konającemu mężowi obietnicy - obiecała odnaleźć biologiczną matkę Rose. Minęły dwa lata, jednak kobieta wciąż nie rozpoczęła poszukiwań. Impulsem do zmian okazuje się być dzień, w którym Iris odbiera telefon od swojej lekarki. Obawiając się o swoje życie i zdrowie, postanawia odszukać rodzinę Rose, aby dziewczyna nie została sama na świecie. Trop prowadzi do Bostonu. Podążając śladem biologicznej matki Rose, Iris odkryje o wiele, wiele więcej niż mogłaby przypuszczać.

Od jakiegoś czasu namiętnie czytam wszystko, co ukazuje się w serii Leniwa Niedziela Wydawnictwa Świat Książki. Część książek jest lepsza, inne - gorsze, zdarzają się i wyjątkowe perełki. "Na imię jej Rose" zdecydowanie plasuje się gdzieś w połowie rankingu, nie jest to książka wybitna, ale nie można też powiedzieć, by była słaba. Jest dobra i z pewnością spodoba się wiernym czytelniczkom wszystkich wydawanych w serii powieści. Ogólnie rzecz biorąc jestem raczej zadowolona, chociaż mam kilka zastrzeżeń. Może zacznijmy od samej fabuły, która - chociaż ciekawa i wcale niegłupia, nie porwała mnie w szaleńczym tempie. Powołując się na nazwę serii, w której książka została wydana, muszę przyznać, iż momentami powieść jest zbyt leniwa, a akcja toczy się w powolnym tempie. Mam tutaj na myśli wątki związane z karierą muzyczną Rose, które - moim zdaniem - nie dodają lekturze smaku.

Całość wymaga usystematyzowania. W powieściach, w których występuje kilku bohaterów zazwyczaj autorzy wprowadzają określony rytm i częstotliwość, z jaką pojawiają się poszczególne postacie, tutaj tego nie ma, czasem pięć rozdziałów dotyczy tego samego bohatera, nagle pojawia się kolejny tylko po to, by znów zniknąć na pół książki. Posłużę się tutaj przykładem innej powieści z serii Leniwa Niedziela, "Mamifest". Mieliśmy trzy główne bohaterki, które pojawiały się w sposób cykliczny, każdy poszczególny rozdział dotyczył życia innej postaci, a po zakończeniu cyklu wracaliśmy do życia pierwszej bohaterki i znowu po kolei. Tutaj tego nie ma, przez co książka wydaje się być nieco chaotyczna. I właśnie to by było na tyle, jeśli chodzi o zalety. "Na imię jej Rosa" nie zachwyciła mnie, ale muszę przyznać, że spędziłam przyjemnie czas i nie żałuję, że przeczytałam tę powieść, chociaż chyba spodziewałam się po książce więcej, dlatego skupiłam się przede wszystkim na wadach.

"Na imię jej Rose" to przyjemna, nieskomplikowana powieść, która zapewnia nie tylko rozrywkę, ale też ciekawe refleksje po lekturze. Nietuzinkowe, odmienne spojrzenie na temat rodzicielstwa biologicznego oraz adopcyjnego. Chociaż sposób przedstawienia rzeczywistości czasem pozostawia sporo do życzenia, to sama treść jest inspirująca oraz ciekawa.

Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Christine Breen "Na imię jej Rose"
Wydawnictwo Świat Książki, 2016
liczba stron: 320
data premiery: 20.01.2016

czwartek, 18 lutego 2016

Celeste Ng "Wszystko, czego wam nie powiedziałam" | Recenzja




Spodziewałam się, że to będzie dobra lektura, ale że aż tak? Autorski debiut Celeste Ng to powieść zaskakująca swoimi monumentalnymi rozmiarami i wcale nie mam tutaj na myśli objętości, gdyż książka liczy niewiele ponad trzysta stron, a jej rozmach i niebanalną tematykę, jaką porusza debiutująca pisarka. To nie jest powieść o dochodzeniu w sprawie śmierci szesnastoletniej Lydii. To powieść o życiu w wieloetnicznej rodzinie i rodzicach skupionych na spełnianiu przez dzieci marzeń, które oni sami musieli porzucić.

Uwaga Marilyn i Jamesa Lee była skupiona głównie na Lydii. Była, bo teraz Lydia nie żyje. Jej ciało zostało znalezione w pobliskim jeziorze. Morderstwo, samobójstwo czy nieszczęśliwy wypadek? Jedno jest pewne - Lydia nie zrealizuje marzeń swoich rodziców. Nie zostanie lekarką, jak życzyłaby sobie matka i nie będzie gwiazdą towarzystwa, jak widziałby to James. Lydia umarła, jednak Marilyn i James muszą iść dalej i zająć się dwójką pozostałych, dotychczas nieco odsuniętych na dalszy plan dzieci - Nathem i Hannah, podczas gdy rodzina Lee'ów wcale nie żyje w łatwych czasach - Amerykanie chińskiego pochodzenia wciąż są rzadkością na prowincji w stanie Ohio w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Tymczasem Marilyn jest przekonana, że córka padła ofiarą morderstwa i stanowczo żąda sprawiedliwości.

"Wszystko, czego wam nie powiedziałam" to jedna z ciekawszych książek spośród wszystkich tych, które przeczytałam w ciągu minionych kilku miesięcy. Spodziewałam się lekkiego, "babskiego" kryminału, a tymczasem otrzymałam genialną powieść obyczajową o wielokulturowej rodzinie żyjącej w Stanach Zjednoczonych w latach siedemdziesiątych. W czasach, kiedy Amerykanie chińskiego pochodzenia przyciągali spojrzenia na ulicy, w czasach ekspansji człowieka w przestrzeń kosmiczną, w końcu - w czasach, kiedy kobieta w zawodzie lekarza wciąż budziła podziw i jednocześnie zażenowanie. Niezwykle bogate tło społeczno-obyczajowe jest jedną z największych zalet tej powieści. Celeste Ng nakreśliła wiarygodny obraz rodziny, której doskwiera przede wszystkim brak akceptacji i chęć zasymilowania się ze społeczeństwem.

Co dzieje się w rodzinie, w której dziecko nie ma możliwości spełniania własnych marzeń, gdyż jest zajęte realizacją planów swoich rodziców? Jak wygląda dzieciństwo w cieniu starszego, "lepszego" rodzeństwa? Na te i inne pytania odpowiedź znajdziecie w debiutanckiej powieści Celeste Ng. Nie chcę zdradzać zbyt wiele z treści, lecz mogę wam obiecać - czeka was spotkanie z jedną z najciekawiej opisanych rodzin we współczesnej literaturze obyczajowej. Autorka kapitalnie opisała relacje pomiędzy poszczególnymi jej członkami oraz stworzyła wiarygodne i realistyczne portrety psychologiczne. Celeste Ng prezentuje czytelnikom niezwykle dojrzały warsztat pisarski - aż nie chce się wierzyć, że to dopiero jej literacki debiut.

"Wszystko, czego wam nie powiedziałam" z pewnością przekona miłośników prozy w stylu Jodi Picoult czy Diane Chamberlain. Celeste Ng to taka Picoult Amerykanów chińskiego pochodzenia. Podobnie jak wymienione przeze mnie pisarki, autorka "Wszystko, czego wam nie powiedziałam" pisze ciekawie o relacjach międzyludzkich oraz kontrowersjach wokół ważnych kwestii społeczno-obyczajowych. Polecam serdecznie.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Celeste Ng "Wszystko, czego wam nie powiedziałam"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
data premiery: 11.02.2016
liczba stron: 332

sobota, 6 lutego 2016

Diane Chamberlain "Chcę Cię usłyszeć" | Recenzja przedpremierowa




Diane Chamberlain jest jedną z moich współczesnych ulubionych autorek, jednak w ostatnich tytułach wydanych przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka czegoś mi brakowało. Ciężko mi było sprecyzować "czego", dopóki nie przeczytałam najnowszej powieści "Chcę Cię usłyszeć", w której owe "coś" się pojawia. Mam tutaj na myśli ważne dylematy natury moralnej, które podzieliły społeczeństwo w XX wieku. W końcu dostałam taką Diane, jaką najbardziej lubię.

Laura i jej pięcioletnia córeczka Emma znalazły się w trudnym momencie życia. Kobieta jeszcze nie zdążyła dojść do siebie po śmierci ojca, kiedy jej mąż popełnia samobójstwo, obarczając winą swoją żonę. Jedynym świadkiem śmierci mężczyzny była Emma, która w wyniku doznanego szoku... przestaje mówić. To nie jedyny problem Laury. Ojciec chwilę przed śmiercią wymógł na niej obietnicę o opiece nad niejaką Sarah Tolley, o której Laura dotychczas nawet nie słyszała. Staruszka przebywa w domu opieki i choruje na Alzheimera. Nie pamięta, co jadła na obiad ani co robiła poprzedniego dnia, jednak zna szczegóły swojego życia z dalekiej przeszłości. Niestety, nie ma pojęcia, kim był Carl Brandon i dlaczego umierając wymógł na córce obietnicę, by ta skontaktowała się z Sarah. Równocześnie w życiu Laury i Emmy pojawia się Dylan, biologiczny ojciec dziewczynki, którego Laura poznała tylko przelotnie sześć lat temu. Rodzice łączą swoje siły, by odnaleźć przyczynę wewnętrznej blokady Emmy przed mówieniem i przywrócić jej głos.

Kiedy rozpoczynałam swoją przygodę z najnowszą powieścią Diane Chamberlain "Chcę Cię usłyszeć", w nawet najśmielszych marzeniach nie mogłam się spodziewać, że oprócz porywającej lektury o losach Laury i jej córki Emmy, otrzymam fascynujący życiorys pielęgniarki, która przez wiele lat pracowała w szpitalu psychiatrycznym. Co więcej - pracowała w szpitalu psychiatrycznym w czasach, kiedy wykonywano lobotomię, uznaną obecnie za najtragiczniejszą pomyłkę lekarzy, oraz przeprowadzano medyczne eksperymenty na pacjentach cierpiących na schorzenia natury psychiatrycznej - depresję, lęki czy schizofrenię. Mało tego, owa pielęgniarka postanowiła się zbuntować i głośno skrytykować przeprowadzane w szpitalu praktyki. Jaką przyszło jej zapłacić cenę? Tego dowiecie się z lektury najnowszej powieści Diane Chamberlain, dzięki której w końcu zaspokoiłam nienasycony od czasów "W słusznej sprawie" (to już prawie dwa lata!) głód.

Taką Diane lubię najbardziej. Chamberlain jest jedną z nielicznych znanych mi autorek, która z takim skutkiem potrafi wbić kij w mrowisko i poruszyć arcyważny temat natury społeczno-moralnej. Diane stopniowo odkrywa wszystkie karty, aby po chwili przyspieszyć gwałtownie i nie zatrzymywać się już do samego końca. Ach, cóż to była za podróż. Czułam się niczym w pędzącym w zawrotnym tempie rollercoasterze, towarzyszyła mi cała gama emocji i - co najważniejsze - nie byłam w stanie odłożyć książki na półkę, dopóki nie przeczytałam ostatniego zdania. Poszłam nieprzyzwoicie późno spać, ale było warto, to jedna z najlepszych książek Diane, a uwierzcie, czytałam wszystkie, jakie zostały wydane w Polsce. Zakończenie wbiło mnie w fotel, a właściwie w łóżko i mimo ogromnego zmęczenia jeszcze przez długi czas nie byłam w stanie zasnąć.

Diane Chamberlain stworzyła niesamowitą, zapierającą dech w piersi opowieść. Poznając historię nowej znajomej Laura staje się świadkiem okrytej milczeniem, fascynującej historii sprzed lat. Wszystkie elementy układanki wskakują na swoje miejsce, kiedy zmierzamy do zaskakującego zakończenia. Jak to już zazwyczaj u Diane bywa, mamy do czynienia z kapitalnymi, wielobarwnymi postaciami. Gorąco polecam lekturę, "Chcę Cię usłyszeć" to rewelacyjna powieść.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Diane Chamberlain "Chcę Cię usłyszeć"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2016
data premiery: 09.02.2016
liczba stron: 456

środa, 30 grudnia 2015

Podsumowanie | Najlepsze książki 2015 roku: Świat

2015 rok dobiega końca. 
Koniec roku to najlepszy czas na podsumowanie, dlatego nie mogłam przegapić takiej okazji i odmówić sobie przyjemności wyłonienia najciekawszych lektur wydanych w 2015 roku.
Dzisiaj zapraszam na podsumowanie najlepszych zagranicznych książek 2015 roku, jutro ukaże się ranking najciekawszych polskich propozycji mijającego roku.




Kolejność niby przypadkowa, a jednak "Światło, którego nie widać" było właśnie pierwszą książką, jaka przyszła mi na myśl podczas tworzenia rankingu. To prawdziwe arcydzieło, zasługujące na zaszczytne miejsce w kanonie współczesnej literatury.




Jeśli miarą najlepszej powieści obyczajowej miałaby być ilość wylanych przy niej łez, "Mamifest" z pewnością wygrałby w tych zawodach. Książka, która wywołała we mnie lawinę emocji porównywalną do tej, którą wzburzyła lektura "Psa, który jeździł koleją" w dzieciństwie.
Całość recenzji: Linda Green "Mamifest"




Jedna z lepszych książek o książek spośród wszystkich, które przeczytałam, nie tylko w tym roku. Czysta finezja na każdej stronie powieści, niesamowita przyjemność i frajda płynąca z lektury.




Autorski debiut Dawn Barker powalił mnie na łopatki. Książkę czytałam kilkanaście dni po porodzie, może dlatego aż tak mną wstrząsnęła? Kapitalnie opisana historia młodej matki cierpiącej na depresję porodową zdecydowanie zasługuje na szerszą uwagę.
Całość recenzji: Dawn Barker "Pęknięte odbicie"



Czytam rocznie około 150 książek. Wiele szczegółów z przeczytanych książek zapominam już kilka miesięcy po lekturze, umykają mi imiona bohaterów, nie jestem w stanie odtworzyć dokładnie fabuły. Wyjątkiem są książki, które poprzez wzbudzenie we mnie totalnej fascynacji wyryją się w mojej pamięci i tam zostaną przez długi czas. Tak było właśnie z "Broadchurch". To jeden z lepszych kryminałów, jakie czytałam. Najpierw przeczytałam, potem obejrzałam. Tożsamość mordercy kapitalnie ukryta pośród mieszkańców małej miejscowości. Uwielbiam tę książkę.
Całość recenzji: Erin Kelly "Broadchurch"




Kolejna powieść wydana pod skrzydłami klubu Kobiety to czytają i kolejny fascynujący debiut autorski. Wzruszająca, przepiękna opowieść o sile rodziny oraz dokonywaniu najtrudniejszych wyborów. Co byś zrobił, gdyby choroba odbierała ci władzę nad ciałem i umysłem?




"Sekret O'Brientów" - podobnie jak opisane powyżej powieść "Ostatnie pięć dni" - opisuje życie z chorobą Huntingtona, określaną jako najokrutniejszą chorobą znaną człowiekowi. Lisa Genova potrafi zaszczepić w czytelniku dylematy natury moralnej, wzruszając nas przy tym do łez. Świetnie napisana, arcyciekawa i wciągająca lektura.
Całość recenzji: Lisa Genova "Sekret O'Brienów"




Kapitalna powieść kryminalna, w której ścigający staje się ściganym i musi dowieść swojej niewinności. Horst jest prawdziwym mistrzem norweskiego kryminału, każda jego kolejna powieść jest dla mnie nie lada gratką i ucztą literacką.
Całość recenzji: Jorn Lier Horst "Psy gończe"




Uwielbiam lektury w stylu Jodi Picoult, czego najlepszym dowodem jest powyższe zestawienie. Kolejna bardzo dobra powieść obyczajowo-społeczna o tym, że każdy z nas popełnia błędy, a najłatwiej jest ocenić i zaszczuć drugiego człowieka.
Całość recenzji: Heather Gudenkauf "Małe cuda"




And last but not least... Liane Moriarty i jej literacki Olimp. Najlepsza z dotychczasowych powieści australijskiej autorki bestsellerów. Chyba zdążyliśmy zauważyć, że bardzo lubię powieści wydawane w klubie Kobiety to czytają. ;) W styczniu ukaże się kolejna. Tym razem literatura faktu... Czekacie?