Pokazywanie postów oznaczonych etykietą agnieszka olejnik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą agnieszka olejnik. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 sierpnia 2016

Agnieszka Olejnik "Nieobecna" | Recenzja




Inni mają lepiej? Czyżby? Agnieszka Olejnik powraca ze swoją nową powieścią i poddaje w wątpliwość to stwierdzenie. Julia i Julita - dwie bliźniaczki prowadzą niebezpieczną grę: wchodzą w życie i przejmują tożsamość tej drugiej. Podczas jednej z takich zamian Julia i jej kochanek zostają zamordowani. Wszyscy są przekonani, że zginęła Julita, tymczasem Julita... żyje życiem Julii i ma się całkiem dobrze. Czy z takiej zamiany może wyniknąć coś dobrego?

Cóż, jak się zapewne domyślacie - niespecjalnie, ale... No właśnie. Przeczytajcie tę powieść, będącą swoistym połączeniem powieści obyczajowej i kryminalnej. Śledztwo prowadzone w sprawie śmierci Julity, a tak naprawdę - Julii, przeplata się z obrazkami z życia, jakie próbuje prowadzić Julia, czyli Julita. Bohaterka (a wraz z nią czytelnik) są na prostej drodze do szaleństwa. Pochłonęłam w dwa dni, na dobre zatracając się w historii bliźniaczek. Dobra proza obyczajowa. Jedyne zastrzeżenia mam do nieco zbyt przegadanego wstępu, który może zniechęcić (pierwsze 70-80 stron czytało mi się wyjątkowo opornie, nie mogłam "poczuć" fabuły") i nierzeczywistego zakończenia. Jestem jednak w stanie przymknąć oko na te niedociągnięcia, gdyż Olejnik miała na tę książkę bardzo dobry pomysł i w pełni wykorzystała jego potencjał.

Powieść polecam jako przyjemny sposób na oderwanie się od rzeczywistości. Ciekawa fabuła, bardzo dojrzały warsztat i zaskakujące zwroty akcji z pewności przekonają nawet najwybredniejszego czytelnika.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Olejnik "Nieobecna"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 444
data premiery: 17.08.2016

środa, 27 kwietnia 2016

Dziś premiera "Szczęścia na wagę" | Wywiad z Agnieszką Olejnik



Dzisiaj swoją premierę ma najnowsza powieść Agnieszki Olejnik, "Szczęście na wagę". Książka rozpoczyna cykl "Wszystkie smaki życia". Postanowiłam porozmawiać z autorką na temat jej powieści. Jak zmieniło się jej życie, odkąd zadebiutowała? Dlaczego postanowiła napisać książkę "odchudzającą"? Czego możemy spodziewać się po kolejnych częściach serii "Wszystkie smaki życia? 

Pani Agnieszko, ostatnio rozmawiałyśmy ponad rok temu, po premierze powieści „Dante na tropie”. Jestem ciekawa, jak od tej pory zmieniło się Pani życie?

Zupełnie się nie zmieniło. Nadal żyję sobie spokojnie w domu na skraju lasu, pod moimi dębami; usiłuję łączyć opiekę nad dziećmi, psami i ogrodem z pracą w szkole i pisaniem książek. Jedno jest pewne: nie mam czasu się nudzić.

W „Szczęściu na wagę” porusza Pani wiele ważnych tematów, wsiąkając w świat współczesnych nastolatków. Pisze Pani o internetowym hejcie, problemach młodych ludzi z własną tożsamością i walce nastoletniej dziewczyny z nadwagą. Skąd taka dobra znajomość świata młodych ludzi, którą wykazała się Pani, pisząc już swoją powieść „Zabłądziłam”?

Po pierwsze, całkiem dobrze pamiętam siebie z okresu dojrzewania. Po drugie, mam synów w różnym wieku: student, gimnazjalista i pierwszak. To sprawia, że ciągle muszę być na bieżąco. Po trzecie wreszcie: praca w szkole i wciąż utrzymywany kontakt z dawnymi uczniami sprawia, że dość dobrze znam problemy nastolatków.

Zastanawiam się, na ile Pani własne doświadczenia z pracy wpłynęły na ostateczny kształt książki i problemy Ewy z uczniami?

Niektóre przemyślenia Ewy są moimi przemyśleniami. Na przykład te dotyczące bezradności nauczyciela wobec nieprzemyślanych zmian w oświacie albo tak zwanych „trudnych przypadków”. Sytuacje, kiedy chcemy pomóc dziecku, ale napotykamy opór ze strony rodziców albo borykamy się z ich brakiem konsekwencji, są dla nas szczególnie trudne, bo ostatecznie zawsze ucierpi na tym uczeń.
W książce opowiedziałam kilka historii prawdziwych, zmieniając jednak imiona uczniów. Na przykład historia Nikodema jest „z życia wzięta”.

W „Szczęściu na wagę” wykazuje się Pani niemałą wiedzą na tematy związane z prawidłowym żywieniem, odchudzaniem. Czy interesuje się Pani tymi zagadnieniami prywatnie, czy może zaczęła dopiero, przygotowując się do pracy nad książką?

Interesuję się, od zawsze. Nie w kontekście odchudzania, lecz zdrowia. Zadaję sobie pytanie: co my – ludzie – robimy źle, że tyjemy. Obserwuję naturę i nie widzę otyłych zwierząt. Weźmy przykład lwów. Wylegują się i obserwują otoczenie. Dopóki są najedzone, nie polują. Nie jedzą za dużo, nie tyją. Potencjalny obiad chodzi im przed nosem, ale one nie odczuwają potrzeby, że zjeść więcej, niż to konieczne. To samo z roślinożercami. Ludzie są smutnym wyjątkiem – stracili instynkt, nie wiedzą, kiedy przestać.
Według mnie tycie jest dowodem na to, że popełniamy jakiś fundamentalny błąd. Na swój własny użytek próbuję go znaleźć. Mam zamiar cieszyć się życiem do ostatniej chwili, a to niemożliwe, kiedy człowiek jest schorowany i wiecznie na coś narzeka. Nie godzę się na te wszystkie dolegliwości, które nękają ludzkość. Chcę być kiedyś pełną werwy staruszką, która wreszcie znajdzie czas, żeby obejść pieszo całą Islandię albo dotrzeć na rowerze do Albanii.

Skąd w ogóle taki pomysł, aby pisać o otyłej, zakompleksionej, młodej dziewczynie? Czytelnicy nie wolą idealnych bohaterek, z ciałem modelki i perfekcyjnym makijażem?

Większość czytelników to zwykli ludzie, z krwi i kości – wcale nie idealni, lecz dzięki temu interesujący. Ideały są nudne. A perfekcyjny makijaż często skrywa wrażliwą, zakompleksioną osobę, która wstydzi się swojego prawdziwego oblicza.
Ja sama nie lubię czytać o bohaterach wyglądających jak gwiazdy filmowe. Nie wierzę w takie historie. Wszyscy wiemy, że to, co oglądamy na ekranach kin albo w internecie, to efekt pracy makijażystów i grafików. Prawdziwi ludzie tak nie wyglądają.
Wracając do książki: początkowo pomysł był zupełnie inny: to matka miała być otyła, a córka – po prostu trudna, zbuntowana nastolatka. Kiedy zaczęłam pisać, nieoczekiwanie bohaterki zamieniły się rolami. Nic nie mogłam na to poradzić.

Nie jest już Pani debiutantką i można powiedzieć, że proces wydawniczy stał się już dla Pani chlebem powszednim. Zastanawiam się, czy uczucia, jakie towarzyszą wydawaniu kolejnej powieści są takie same, jak po opublikowaniu swojego debiutu? Czy widok nowej książki prosto z drukarni, sygnowanej własnym nazwiskiem zawsze cieszy tak samo?

Na każdą premierę bardzo czekam i każda stanowi powód do radości, ale szczerze mówiąc, nigdy specjalnie nie przeżywałam faktu, że na okładce widnieje moje nazwisko. Równie dobrze mogłabym pisać pod pseudonimem. Natomiast bardzo biorę sobie do serca opinie czytelników, bo przecież książki nie pisze się po to, żeby ona zaistniała, by pojawiła się na półkach księgarskich – lecz żeby coś opowiedzieć; coś o sobie, jakąś prawdę o życiu i o ludziach.

Powieścią „Szczęście na wagę” otwiera Pani cykl „Wszystkie smaki życia”. Proszę opowiedzieć czytelnikom o tej serii. Ile książek ukaże się w cyklu, jakie tematy podejmie Pani w poszczególnych powieściach?

„Wszystkie smaki życia” to trylogia. Drugi tom będzie nosił tytuł „Miłość z nutą imbiru”, a ukaże się jesienią 2016. Natomiast tom trzeci – „Pełnymi garściami” – właśnie się pisze.
Wszystkie części cyklu opowiadają o tych samych bohaterach, poznamy więc dalsze losy Ewy i Klaudii, a także bliskich im osób. Każdy tom w jakiś sposób dotyczy smaku, zarówno rozumianego dosłownie, jak w przenośni, jako smakowanie urody życia – stąd tytuł serii.
W „Miłości z nutą imbiru” pojawi się atmosfera świąteczna, ale nie będzie słodko jak w bombonierce, ten imbir pojawia się w tytule nie bez powodu, wmiesza się tam odrobina goryczy. Natomiast „Pełnymi garściami” będzie opowieścią o tym, jak smaki codzienności, przenikając się wzajemnie i uzupełniając, tworzą niepowtarzalną całość: potrawę zwaną życiem. I jak można się nią delektować.

niedziela, 24 kwietnia 2016

Patronat medialny | Agnieszka Olejnik "Szczęście na wagę". Recenzja przedpremierowa



"Szczęście na wagę" to najnowsza powieść Agnieszki Olejnik. Książka otwiera cykl "Wszystkie smaki życia". Sama autorka napisała na swojej stronie: "Będzie to książka o rzeczach ważnych i bardzo ważnych". A mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko zgodzić się z pisarką i dodać od siebie, że to najlepsza powieść pośród dotychczasowego dorobku Agnieszki Olejnik.

Ewa jest nauczycielką, matką i żoną. Żyje całkiem zwyczajnie, a jej codzienność naznaczona jest konfliktem z nastoletnią córką Klaudią oraz wszechobecnym chłodem, jaki na dobre zagościł w jej małżeństwie. Ewa, już jako dojrzała kobieta, uświadamia sobie, że dawno temu zrezygnowała ze swoich marzeń i pragnień, w całości poświęcając się rodzinie. Co za to otrzymała? Bilans nie wypada pomyślnie. Ewa zatraciła gdzieś siebie, pragnąc sprostać oczekiwaniom męża, córki i otoczenia. Szczególnie cierpi na tym Klaudia. Zamknięta w sobie, wycofana, borykająca się z nadwagą i otyłością nastolatka dostarcza rodzicom wielu trosk, odrzucając jakąkolwiek formę pomocy. Aż w końcu Ewa dojrzewa do zmian. Pragnie pomóc sobie i córce, jeszcze raz zawalczyć o szczęście i ocalić swoje dziecko.

Długo zastanawiałam się, jak w kilku akapitach opisać "Szczęście na wagę". Agnieszka Olejnik kreuje świat przedstawiony powoli, nie spiesząc się, poświęcając uwagę wielu szczegółom i detalom. Tutaj wybuch nie następuje już na pierwszej stronie, katastrofa tli się gdzieś na horyzoncie, jednak jeszcze jest bezpiecznie. Czytelnik poznaje życie Ewy i jej rodziny, bezwstydnie zagląda przez dziurkę od klucza, zgłębiając tajemnice bohaterów. Obserwuje, jak powoli ich życie zmierza w stronę przepaści, ale zanim się to stanie - zdąży związać się z Ewą, przyzwyczaić do postaci, polubić ją i... dotkliwie przeżyć jej porażkę. Kapitalny zabieg. Wpadłam po uszy! Zakochałam się w niepowtarzalnym klimacie "Szczęścia na wagę", rozkoszowałam cudowną atmosferą, podziwiając niebanalny styl autorki i jej dojrzały warsztat. Agnieszce Olejnik udało się napisać powieść, w której łzy pojawiają się na naszej twarzy zaraz po szerokim uśmiechu, a dojrzały humor przeplata się z trudnymi, wzruszającymi wątkami.

Co miała na myśli autorka, kiedy napisała, że "Szczęście na wagę" to "książka o rzeczach ważnych i bardzo ważnych"? Powieść porusza wiele ważnych tematów: walka z otyłością, problemy współczesnych nastolatków czy konflikt rodziców z dorastającymi dziećmi. Ale to nie wszystko, co przygotowała dla was Agnieszka Olejnik w swojej najnowszej książce. "Szczęście na wagę" to powieść-orkiestra, w której problemy z życia codziennego Ewy, i wewnętrzne przeżycia Klaudii przeplatają się z wątkami ze szkoły, w której pracuje Ewa. Tę książkę muszą koniecznie przeczytać wszyscy, którzy mają w domu dorastające dziecko. Nie, to nie jest poradnik. Agnieszka Olejnik nie stara się podsuwać gotowych rozwiązań. Ona podpowiada, jak znaleźć w swoim wnętrzu siłę i życiową mądrość.

Przeczytałam "Szczęście na wagę", czerpiąc niebywałą przyjemność z każdego rozdziału, z każdej pojedynczej strony, ze zdania, słowa, znaku. Wszystkie książki Agnieszki Olejnik przypadły mi do gustu, ale ta jest wyjątkowa. Z dumą objęłam "Szczęście na wagę" patronatem medialnym mojego bloga i szczerze wam tę powieść polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Olejnik "Szczęście na wagę"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2016
liczba stron: 384
data premiery: 27.04.2016

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Agnieszka Olejnik | Cudowne dni, kiedy czas zwalnia i pozwala smakować życie w szczyptach

Agnieszka Olejnik z bratem


Zasiadając do napisania tych paru słów uświadomiłam sobie, że z dzieciństwa pamiętam przede wszystkim magię oczekiwania. W tamtych czasach dekoracje świąteczne nie pojawiały się w witrynach sklepów już w listopadzie. Albo nie było ich wcale, albo cieszyły oczy dopiero od połowy grudnia. Właśnie tak powinno być – bo przecież cierpliwe czekanie na coś, co kochamy, ma szczególny smak. 

Począwszy od końca listopada wyglądaliśmy z bratem przez okno każdego poranka – czy spadł śnieg? Bo jeśli tak, jeśli na dachach sąsiednich budynków widać choć trochę bieli, to może już niedługo nadejdzie „Pod Poduszkę”. Tak nazywaliśmy mikołajki. Rodzice nigdy nam nie mówili, że ten dzień to konkretnie 6 grudnia; chyba sądziliśmy, że prezenty pojawiają się, kiedy akurat Mikołajowi wypadnie droga przez nasze miasto, dlatego co dzień rano odbywały się poszukiwania – pod poduszkami, za łóżkiem (bo przecież mogło gdzieś wpaść), na podłodze i tak dalej. Szczególnie zapamiętałam jedno przebudzenie, kiedy okazało się, że to już – „Pod Poduszkę!”, ale świętemu się pokićkało i mnie dał komplet samolocików, zaś mojemu bratu – parasolkę w kwiatki. Ja się cieszyłam, ponieważ już od najmłodszych lat kochałam lotnictwo, natomiast Bartek był zrozpaczony. Ostatecznie zamieniłam się z nim; zawsze miałam miękkie serce.

Z sentymentem wspominam tak zwane „choinki” – zabawy dla dzieci organizowane przez zakłady pracy rodziców. Podczas tych „choinek” należało być przebranym, najchętniej za postać z baśni (nie z kreskówki, bo kreskówek (poza Reksiem, Wilkiem i zającem oraz Bolkiem i Lolkiem) właściwie nie znaliśmy. Ja najczęściej bywałam Czerwonym Kapturkiem, Cyganeczką albo Śnieżynką. Podczas takich zabaw obowiązkowo odbywał się taniec z kotylionami (strrraszne napięcie – kto będzie moją parą?), a po tych wszystkich wygibasach pojawiał się wreszcie Mikołaj, któremu należało wyrecytować jakiś wierszyk lub zaśpiewać piosenkę, by otrzymać tak zwaną „paczkę” – torbę wypełnioną słodyczami.

Kiedy założyłam własną rodzinę, bardzo pragnęłam, żeby dla moich dzieci Boże Narodzenie także było czasem magicznym. Dlatego dbam o to, żeby już od początku grudnia w powietrzu unosiła się ta nieuchwytna atmosfera oczekiwania na coś nienazwanego, tajemniczego, pełnego cudów. Powoli przygotowujemy dom – gruntownie sprzątamy, usuwamy pozostałości po mijającym roku, jakbyśmy szykowali pole do popisu dla kolejnych przeżyć i przygód. Zawieszamy w oknach wykonane przeze mnie drobiazgi – lubię czasem pobawić się w decoupage, więc jest tego sporo. Nakłuwamy pomarańcze goździkami, suszymy plastry cytrusów i jabłek. Pieczemy specjalne świąteczne ciasteczka – nie pierniki, tylko kruche ciastka z orzeszkami w kolorowej polewie (tak zwanymi „kamykami”). Mamy taki swój rytuał – podczas spacerów wymieniamy potrawy, które w tym roku pojawią się na naszym stole i zawsze liczymy z niepokojem, czy nie jest ich za mało. Zabawne jest to, że to absolutnie stały zestaw, nic się w nim nie zmienia od lat – ale my co roku z całkowitą powagą już od początku grudnia omawiamy wigilijne menu. Czasem przygotowujemy też ozdoby na choinkę – z masy solnej, wydmuszek, żarówek – co nam wpadnie w ręce. Nie muszą być piękne, muszą być NASZE. 

Jedyne, czego w naszym domu nie ma, to kolędy. Z bardzo prostego powodu – ja się przy nich strasznie rozklejam. W ogóle mam oczy na mokrym miejscu, beczę nawet przy „Rocie” i hymnie państwowym, ale kolędy to już naprawdę… Kiedy się zbierze te wszystkie nasze rodzinne rytuały, zapach choinki, płonące świece – i do tego kolędowe Dzieciątko, które płacze z zimna… To dla mnie za dużo. Beczę jak bóbr. 

Najważniejszą potrawą jest dla nas barszcz z uszkami. Na nim właściwie mogłoby się skończyć, bo wszyscy go tak lubimy, że objadamy się po dziurki w nosie i pozostałe potrawy traktujemy już jako tradycyjny dodatek. Ja i najstarszy syn kochamy także śledzie w oleju – pozostali mniej. Najmłodszy rzuca się na słodkości, zwłaszcza keks i wspomniane ciasteczka; średni uwielbia kluski z makiem. Mąż czyha na dokładkę uszek.

Pod koniec Wieczerzy przeważnie daje się słyszeć podejrzany dźwięk – wówczas moi mężczyźni wybiegają na dwór, żeby sprawdzić, czy to przypadkiem nie nadjeżdża Mikołaj – a ja jeszcze muszę koniecznie sprawdzić coś w kuchni. Po chwili wołam ich, żeby nie zmarzli. Nie, to nie Mikołaj, mówi z żalem najmłodszy, ale na wszelki wypadek sprawdzę pod choinką… Potem jest cała masa okrzyków radości, zabawa, niedowierzanie, że naprawdę, akurat o tej książce marzyłem i właśnie ten ludzik Lego jest moim ulubionym…

Cudowne dni, kiedy czas zwalnia i pozwala smakować życie w szczyptach, a nie wielkim haps! – jak na co dzień. Trochę śmiechu, nieco łez i wzruszeń, mnóstwo miłości, łagodności i ciepła w sercu... 

…czego i Wam życzę. Wesołych Świąt!


czwartek, 12 listopada 2015

Rozmowa Agnieszki Olejnik z czytelnikami | Rozwiązanie konkursu


Dziękujemy za nadesłane propozycje pytań! Oto zapis niezwykłej rozmowy, jaką z pisarką przeprowadzili jej czytelnicy. O co pytali Agnieszkę Olejnik miłośnicy jej prozy i jak odpowiadała sama autorka? Zapraszamy do lektury wywiadu!

Autorki najciekawszych odpowiedzi - Martucha180 oraz Kasia zostaną nagrodzone egzemplarzami powieści "A potem przyszła wiosna". Gratulacje!

W pani powieściach postacie kobiece są niezwykle, ulotne, jakby nie z tego świata. Czy łatwiej jest wykreować postacie kobiece czy męskie? Które z nich uważa Pani za cięższy materiał do obróbki...?
Anna

Dla mnie jako pisarki trudniejsi są mężczyźni, ponieważ konstruując męskich bohaterów nigdy nie mam pewności, czy potrafiłam odpowiednio „wgryźć się” w męską psychikę. Wprawdzie od dziecka otaczali mnie się chłopcy (mam dwóch braci), zawsze miałam mnóstwo przyjaciół płci męskiej, no i jestem matką trzech synów; siłą rzeczy dobrze znam męski świat. A mimo to, jak by nie patrzeć, widzę ich z kobiecej perspektywy.
Zupełnie inną rzeczą jest, że moim zdaniem różnice między płciami są zwykle nieco wyolbrzymiane. Znam wielu mężczyzn emocjonalnych, wrażliwych i subtelnych, oraz całkiem sporo kobiet tak twardych, silnych psychicznie i stanowczych, że powinny być jakimiś przywódcami wojskowymi.

Kilka dni temu przeczytałam Pani książkę pt. "Zabłądziłam", cytuje w niej Pani piosenki Starego Dobrego Małżeństwa (osobiście uwielbiam, słucham od tego czasu bez przerwy;)) Jest to wyraz Pani prywatnych sympatii, przekazuje Pani swoim bohaterom swoje upodobania muzyczne, czytelnicze itp, czy też wyszukuje im zainteresowania w inny sposób?
Beata

Oczywiście, że swoje. Na przykład w „Dziewczynie z porcelany” Michał słucha zmysłowego, bluesowego głosu Liz Wright, a to jedna z moich ulubionych wokalistek. Również w „Dziewczynie…” bohaterowie rozmawiają o literaturze, wymieniają się ulubionymi lekturami – są to powieści, które bardzo cenię: „Córka fortuny” (przepiękna, jedna z najlepszych książek Isabel Allende) oraz „Trafny wybór” Rowling, książka niełatwa, nieprzyjemna, ale mądra i ważna. W najnowszej mojej powieści – „A potem przyszła wiosna” – główny bohater, Konrad, wspomina o „Pogodzie dla bogaczy”. To świetna książka, jedna z moich ulubionych, a trochę ostatnio zapomniana.
No a Stare Dobre Małżeństwo – to jest zespół w pewnych kręgach wręcz kultowy, i ja do tych kręgów należę.

Gdyby miała przyrównać pani swoje życie do jakiejś książki, to jaka by to była książka i dlaczego?
Bartłomiej

Nie mam pojęcia, nie czytałam nic podobnego. Musiałaby to być powieść o kimś, kto jako dziecko kompletnie w siebie nie wierzył, był wręcz do bólu nieśmiały. Poturbowany emocjonalnie przez rozwód rodziców, ten ktoś następnie twardnieje i przechodzi okres buntu – w tym czasie wielokrotnie balansuje na krawędzi, ale na szczęście udaje mu się utrzymać jaką taką równowagę. Potem nasz bohater uczy się, że marzenia są po to, żeby je spełniać, a nie biadolić, że się nie da - aż wreszcie, już jako dojrzały człowiek, doznaje objawienia: trzeba żyć tak, by pewnego dnia postawić znak równości między słowami „szczęście” i „życie”.
Znacie taką książkę? Chętnie bym przeczytała.

Czy wśród wszystkich Pani bohaterów jest taki, który wzbudził Pani szczególną sympatię i trzymała Pani mocno kciuki, żeby mu się powiodło, a może jest jakiś, który bardzo Panią denerwował, czy po prostu wszystkich Pani lubi, bo to przecież Pani bohaterowie?
Jacek

Oczywiście, że nie wszystkich lubię. Irytuje mnie Aneta, jedna z bohaterek „A potem przyszła wiosna”, choć bardzo się starałam znaleźć coś na jej usprawiedliwienie. Sama – jako czytelniczka – nie znoszę powieści, w których świat jest czarno-biały i wszystko da się łatwo rozpisać w tabelce: dobre/złe. To takie baśniowe, kompletnie nieprawdziwe. Dlatego staram się nie konstruować postaci w taki sposób. Wszyscy moi bohaterowie mają i wady, i zalety. Michał i Zuza z „Dziewczyny z porcelany” są nieporadni wobec uczucia, które ich dopadło, dają się podpuszczać, robią sobie na złość – dokładnie tak, jak to bywa w życiu. Konrad z mojej najnowszej książki jest cudowny, romantyczny i wrażliwy, ale zarazem daje się wodzić za nos swojej dziewczynie. Wiele razy chciałam nim porządnie potrząsnąć. Podobnie jak Majką z „Zabłądziłam”, która w swym nastoletnim buncie popełnia okropne błędy i nawet jeśli już wie, że postępuje głupio, duma nie pozwala jej się wycofać. Majka jest trochę podobna do mnie z okresu dojrzewania. Tylko że ja byłam jeszcze trudniejsza ;).
Bardzo lubię Polę z „A potem przyszła wiosna” oraz postaci drugoplanowe – Ulkę i pana Stefana. Pola jest krucha, subtelna, szalenie kobieca, ale jest w niej zaskakująca siła. A Ulka i pan Stefan to po prostu dobroć – nienachalna, cicha, codzienna dobroć. Obyśmy wszyscy spotykali na swojej drodze takich ludzi.

Załóżmy, że istnieje możliwość przeniesienia się na jeden dzień do świata przedstawionego w dowolnej powieści. Jaką Pani by wybrała i dlaczego? A może żadną?
Iza

Wybrałabym świat przedstawiony mojej powieści fantasy dla dzieci – „Ava i Tim. Droga na północ”. Teraz właśnie czytam ją wieczorami mojemu najmłodszemu synkowi i razem „wędrujemy” przez górzystą krainę, w której wody trzeba szukać w jaskiniach, gdzie wieczorem i rano pojawia się mgła gęsta jak śmietana, za każdą skałą mogą czyhać groźni ghornowie, rzeki roją się od zielonoskórych pławców, a mewy są szpiegami na usługach Zła. Jednocześnie zaś w tym świecie można znaleźć taką przyjaźń, o jakiej się marzy przez całe życie.

Wiosna jest porą roku, kiedy przyroda na nowo budzi się do życia, a człowiek z nową energią zapomina o mroźnej zimie. Czy według Pani, wiosna stanowi również dobry czas na początek tworzenia nowej książki?
Edyta

Zapewne, ale nie dla mnie. Ja wiosną zapadam na dziwną chorobę, która polega na kompletnym zidioceniu ogrodniczym. Dziesięć razy dziennie sprawdzam, czy tulipany wystawiły łebki, czy młodziutkie, czerwone listki na różach nie pomarzły, czy coś już kwitnie, czy coś się zieleni. Wiosnę kocham żywiołowo i trudno mi wtedy wysiedzieć w domu, a pisanie to jednak wielogodzinne zamknięcie. Nie zniosłabym tego. W marcu zakładam wysokie gumowce i rękawice robocze, i cały wolny czas spędzam babrząc się w ziemi, wdychając jej zapach. Wracam nieziemsko zmęczona, ale szczęśliwa jak świnka wietnamska. Dopiero gdy wszystko ruszy, zazieleni się i zacznie radzić sobie beze mnie, wracam do pisania. Na ogół zbiega się to w czasie z początkiem wakacji.


Zauroczyła mnie okładka powieści "A potem przyszła wiosna", stąd moje pytanie - czy jest ona Pani autorstwa, a jeżeli nie, to czy przy jej projektowaniu były brane pod uwagę Pani sugestie odnośnie jej wyglądu?
Małgorzata

W wydawnictwie Czwarta Strona panuje tak wspaniała atmosfera, że gdy autor wtyka nos w sprawę okładki, nikt go nie beszta, nie daje po łapach i w ogóle wszyscy cierpliwie słuchają, co ma do powiedzenia. Dlatego pozwalam sobie podsyłać mojej Redaktor Prowadzącej zdjęcia, które mi się podobają, a potem razem robimy selekcję. Nie pamiętam już, czy zdjęcie, które widnieje na okładce „Wiosny”, podesłałam ja, czy też otrzymałam je jako odpowiedź na moje propozycje. Tak czy owak, upierałam się, żeby jakoś połączyć je z motywem desek, ponieważ Konrad, główny męski bohater tej powieści, kocha zapach żywicy, pracę z surowym drewnem i naturalne ciepło, które ma w sobie ten materiał. I tak właśnie powstała ta okładka – klimatyczna, subtelna, po prostu piękna.

Czym jest dla Pani SŁOWO?
Martucha180

Oho, pytanie natury filozoficznej. Słowo… Jest dla mnie tworzywem. Tym, z czego stwarzam nowe światy, w czym rzeźbię swoje postaci. To jest mocne tworzywo, twarde, silne – potrafi zranić, pokaleczyć głębiej niż prawdziwe ostrze, nawet zabić. Ale może też ratować życie, goić rany, łagodzić ból i dawać radość.
Słowa są dla mnie ważne i bardzo długo je pamiętam. Zawsze traktowałam je bardzo poważnie. Jeśli ktoś mi coś obiecał, potrafiłam to pamiętać przez kilka lat, sama także bardzo poważnie traktowałam własne obietnice. To niekoniecznie dobre podejście. Ludzie często mówią coś, żeby zabić ciszę, żeby odwrócić uwagę albo chwilowo pozbyć się kłopotu. Musiałam dorosnąć, żeby zrozumieć, że nie wszystkie słowa mają jednakową wartość, i żeby nie cierpieć z tego powodu, że ludzie niekiedy mówią jedno, a robią coś zupełnie innego.

Czy lubi Pani kończyć pisać książki, czy może wręcz przeciwnie, odwleka Pani moment postawienia ostatniej kropki, bo podczas powstawania powieści związała się Pani na tyle z bohaterami, ich historiami, relacjami, uczuciami, że aż żal ich opuścić?
Kasia

Uwielbiam kończyć i zaczynać. Nie lubię natomiast pewnego etapu, który nadchodzi gdzieś w okolicach setnej strony. Jest to faza bezsilności. Zawsze mi się wtedy wydaje, że to koniec, pomysł się skończył, wystarczyło go tylko na rozpoczęcie historii, i choć wiem, jak cała sprawa się skończy, nie mam pojęcia, jak do tego finału dojść. Często w tym momencie przerywam pisanie, niekiedy zaczynam kolejną książkę. Potem, ni stąd, ni zowąd, wracam do pierwszego tekstu i po prostu ciurkiem piszę kolejne 200 stron. Dziwne, ale tak to właśnie wygląda.
Co do rozstania z bohaterami, to postawienie ostatniej kropki wcale nie oznacza takiego rozstania. Po krótkim odpoczynku do tekstu należy wrócić, czyta się go jeszcze dwa lub trzy razy, zwykle w odstępach kilku tygodni. Potem, już po negocjacjach z wydawcą, wprowadza się ewentualne poprawki – i na koniec czeka nas jeszcze korekta autorska. To jest moment, kiedy czytam własną książkę czwarty lub piąty raz, i szczerze mówiąc, mam jej serdecznie dosyć.

Jak przekonałaby Pani kogoś, kto nie lubi czytać książek, by jednak się przełamał i spróbował, zaczynając właśnie od Pani powieści?
Katarzyna

Przykro mi to stwierdzić, ale nie da się przekonać kogoś takiego. Można mu ewentualnie podsunąć naprawdę dobrą książkę i zobaczyć, czy „zaskoczy”  – ale to, co dla mnie jest dobrą książką, może nie być interesujące dla kogoś innego, i w tym szkopuł.
Po latach pracy w szkole jako polonistka wiem jedno: większość ludzi nie lubi czytać z bardzo prostego powodu: zwyczajnie nie potrafią tego robić bez wysiłku. Chodzi mi o umiejętność czytania nie na głos, lecz w myślach – z taką swobodą, z jaką oddychamy czy pijemy wodę. Niestety, jest to właśnie UMIEJĘTNOŚĆ, a to znaczy, że nauczenie się tego wymaga treningu i starań. Proszę sobie wyobrazić, że jest piękna pogoda, jesteśmy na wczasach nad jeziorem. I teraz kogoś, kto słabo pływa, zachęcamy do przepłynięcia na drugi brzeg owego jeziora. Będzie to dla niego udręka. Nawet jeśli to zrobi, będzie psioczył, że bez sensu, że to było okropne, że nigdy więcej. Ja pływam dobrze, więc rozkoszowałabym się dotykiem słońca na karku i szeptem trzcin, z przyjemnością rozgarniałabym wodę ramionami. Dokładnie tak samo jest z czytaniem książek.

wtorek, 27 października 2015

Zadaj pytanie Agnieszce Olejnik i wygraj powieść "A potem przyszła wiosna" | KONKURS



Zadaj pytanie Agnieszce Olejnik i wygraj powieść "A potem przyszła wiosna"!

Wraz z Wydawnictwem Czwarta Strona oraz autorką powieści obyczajowej "A potem przyszła wiosna" - Agnieszką Olejnik, Przegląd czytelniczy zaprasza do udziału w konkursie. Możecie wygrać jeden z dwóch egzemplarzy książki.

Propozycje pytań do autorki nadsyłajcie do niedzieli 1 listopada włącznie na adres mailowy przegladczytelniczy@interia.pl

Wraz z autorką wybierzemy 10 najciekawszych pytań, na które odpowie Agnieszka Olejnik. Wywiad zostanie opublikowany na blogu Przegląd czytelniczy we wtorek 10 listopada wraz z wynikami konkursu.
Autorzy dwóch wyróżnionych pytań zostaną nagrodzeni egzemplarzem powieści "A potem przyszła wiosna".

Czekamy na Wasze propozycje pytań! Powodzenia!

sobota, 17 października 2015

Patronat medialny: Agnieszka Olejnik "A potem przyszła wiosna" | Recenzja przedpremierowa



Pogoda za oknem nie nastraja optymizmem, ale przecież... potem przyjdzie wiosna! Bohaterowie najnowszej książki Agnieszki Olejnik "A potem przyszła wiosna" przekonają się, że po nawet najbardziej ponurej jesieni nadejdzie wiosna, która wyrwie ich z mroku. Powieść łamie serca po to, by potem posklejać je na nowo i poczęstować czytelnika porcją optymizmu na przyszłość. To piękna i dojrzała literatura obyczajowa.

Pola Gajda jest popularną aktorką. Gra w lubianym przez publiczność serialu, często gości na pierwszych stronach plotkarskich magazynów. Od kilku lat żyje w nieformalnym związku z mężczyzną, który również należy do warszawskiej śmietanki. Poukładane życie Poli burzy się, gdy jeden z portali publikuje zdjęcie jej partnera w objęciach innej kobiety. Pola chce skończyć ze sobą. Jedno wydarzenie uruchamia lawinę. Ku ogólnym zdziwieniu kobiety, na pomoc przychodzi wścibski paparazzo, który dotychczas ją prześladował. Ścieżki Poli i Konrada skrzyżują się w dziwny, niezrozumiały dla nich sposób. Zdrada partnera będzie tylko impulsem, który wskaże Poli drogę, w jaką niechybnie zmierza jej życie. Czy będzie w stanie zrozumieć, co jest naprawdę ważne?

"A potem przyszła wiosna" Agnieszki Olejnik to przepiękna, mądra opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i miejsca na świecie. Autorka stworzyła urzekającą historię młodych ludzi, którzy zgubili się w drodze na szczyt kariery. Jak znaleźć szczęście w blasku fleszy? Akcja powieści rozpoczyna się w październiku. W miesiącu premiery książki. Wielu czytelników odczuwa negatywny wpływ pogody za oknem, która wcale nie nastraja optymizmem. Przed nami jeszcze długa zima... Agnieszka Olejnik przywraca uśmiech i składa wiążącą obietnicę. Przekonuje nas, że potem przyjdzie wiosna. Bohaterowie książki muszą obudzić się z letargu, zacząć żyć naprawdę. Kiedy mieliby to osiągnąć, jeśli nie wiosną właśnie? "A potem przyszła wiosna" zachwyca niebanalnym stylem. Całą opowieść została napisana przepięknym językiem.

Uwielbiam sposób narracji Agnieszki Olejnik. To niezwykle sugestywna autorka. Już na początku powieści sugeruje istnienie tajemnicy, o której jednak bohaterowie nie chcą - lub nie mogą - opowiedzieć. Olejnik stopniowo wprowadza nas w sekrety swoich postaci, aż w końcu pozwala, by do głosu doszły demony przeszłości. Sposób pisania autorki sprawia, że od lektury wprost nie sposób się oderwać. Historię poznajemy z dwóch perspektyw - Poli i Konrada. Obecność dwóch narratorów pozwala zyskać czytelnikowi pełen obraz sytuacji. "A potem przyszła wiosna" zachwyca dojrzałością i trafnością przemyśleń. Agnieszka Olejnik jest doskonałym obserwatorem i swoje obserwacje w mądry sposób przekazuje czytelnikom. Nie wszystkim pisarzom udaje się oddać emocje bohaterów. Autorka "A potem przyszła wiosna" opanowała tę trudną sztukę.

"A potem przyszła wiosna" z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom literatury obyczajowej. To powrót do klasyki gatunku, przepiękna historia zagubionych w wymagającym świecie ludzi, którzy muszą zatrzymać się, by odnaleźć odpowiedź na pytanie o to, co w życiu jest najważniejsze. Rozejrzeć się i poczekać na wiosnę.Wiosnę, która przyjdzie, bo przecież zawsze nadchodzi.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Olejnik "A potem przyszła wiosna"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2015
ilość stron: 394
data premiery: 21.10.2015

sobota, 9 maja 2015

Agnieszka Olejnik "Dziewczyna z porcelany" | Recenzja



"Dziewczyna z porcelany" jaka jest, każdy widzi. Subtelna, delikatna, tajemnicza. I piękna. Agnieszka Olejnik przedstawia czytelnikom swoje kolejne wcielenie. Każda następna powieść autorki jest zupełnie inna od poprzedniej. I tak po pełnym humoru połączeniu kryminału oraz romansu wydaje bardzo dobrą powieść psychologiczno-obyczajową. "Dziewczyna z porcelany" to jedna z ciekawszych propozycji wydawniczych tej wiosny.

Michał czerpie ze swojego studenckiego życia garściami. Dziewczyny, seks, imprezy. Pracuje dorywczo jako model i fotograf. Jeden telefon zmienia życie Michała o sto osiemdziesiąt stopni. Mężczyzna dowiaduje się, że jego rodzice zginęli w wypadku, a on sam jest jedyną osobą, która może zająć się 4-letnim bratem. Michał porzuca swoje dotychczasowe życie i wraca do rodzinnego miasteczka. Na miejscu poznaje Zuzannę, starszą od siebie o kilka lat nauczycielkę i opiekunkę jego młodszego brata. Kobietę o porcelanowej cerze. W końcu, po latach bezproduktywnego seksu i braku stałości w życiu uczuciowym, Michał czuje, że pokochał kogoś naprawdę. Ale szybko okazuje się, iż sama miłość nie wystarczy, aby stworzyć dojrzały, szczęśliwy związek. 

"Dziewczyna z porcelany" to opowieść o dojrzewaniu. Przyspieszonym dojrzewaniu. Główny bohater, Michał, ma 24 lata. Nastoletni wiek ma już dawno za sobą, mimo to nie zdążył dorosnąć i stać się mężczyzną. Agnieszka Olejnik wraz z bohaterem szuka przyczyny w jego korzeniach. Poddaje analizie jego dotychczasowe życie, relacje z rodzicami i związki z kobietami. Michał to typ bohatera, jakiego z zasady nie lubimy. Kobieciarz, niedojrzały, notoryczny Piotruś Pan. A jednak - nawet na takich mężczyzn przyjdzie kiedyś pora. Z zaciekawieniem obserwujemy wewnętrzną przemianę bohatera, stopniowo rodzące się poczucie odpowiedzialności za młodszego brata oraz miłość. Miłość do dziecka i do kobiety. "Dziewczyna z porcelany" to rewelacyjna powieść psychologiczno-obyczajowa. Agnieszka Olejnik stworzyła realistyczny i prawdziwy portret psychologiczny głównego bohatera. Daje do myślenia. Czy każdy człowiek z założenia jest zdolny do miłości? Co, oprócz miłości, jest potrzebne, aby zbudować szczęśliwy, a przede wszystkim trwały związek? Agnieszka Olejnik w swojej niezwykle udanej powieści zabiera czytelnika w literacką podróż i poszukuje odpowiedzi na te i inne pytania.

"Dziewczyna z porcelany" to również świetny portret rodziny. Opowieść o odkrywaniu prawdy i akceptacji błędów, wyborów, w końcu - namiętności naszych rodziców. Matkę i ojca postrzegamy przede wszystkim poprzez pryzmat ich roli w naszym życiu. Zapominamy, iż oprócz tego, że są naszymi rodzicami są również... ludźmi. Mężczyzną i kobietą. I, tak jak i my, popełniają mnóstwo błędów. Główny bohater powieści po śmierci swoich rodziców przekonuje się, iż tak naprawdę niewiele wie o matce i o ojcu. Ich życie nigdy nie leżało w sferze zainteresowań Michała. I dziś, po ich śmierci, postanawia dowiedzieć się prawdy o swojej rodzinie. "Dziewczyna z porcelany" to wielowątkowa, życiowa i emocjonująca powieść. Książka o zagmatwanych ludzkich losach i dziwnych związkach, jakie istnieją między poszczególnymi bohaterami. Niebanalna, życiowa, prawdziwa. Zachwyca czystym, prostym językiem. 

Nowa powieść Agnieszki Olejnik to świetna literatura obyczajowa, nie tylko dla kobiet. Urzeka oryginalną treścią, ciekawymi postaciami i trafnymi spostrzeżeniami. To mądra i ciepła książka o relacjach międzyludzkich, odpowiedzialności za siebie i innych oraz dojrzewaniu do miłości. A wszystko to w wyjątkowej, nieco tajemniczej atmosferze.

Dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Olejnik "Dziewczyna z porcelany"
Wydawnictwo Czwarta Strona, 2015
ilość stron: 318
data premiery: 06.05.2015

niedziela, 25 stycznia 2015

Wywiad | Agnieszka Olejnik: "Sienkiewicz czy Prus nie mieliby dziś szans na nagrody literackie"


Powieść Agnieszki Olejnik "Dante na tropie" podbiła moje serce. Zaczytałam się w niej z największą przyjemnością, pozostając pod wrażeniem niebanalnego stylu autorki i wartkiej akcji. Postanowiłam poznać bliżej pisarkę i zadać jej kilka pytań. Dlaczego czworonożny przyjaciel Anny nosi poetyckie imię Dante? Kogo uznanie jest ważniejsze: czytelników czy krytyków? Czy "Dante na tropie" to bardziej kryminał czy obyczaj?

Zastanawiam się, ile Agnieszki Olejnik jest w bohaterce „Dante na tropie”? Dostrzegam kilka autobiograficznych wątków, chociażby fascynacja psami rasy wyżeł weimarski.

Obecność psa w mojej książce o niczym nie świadczy. Albo raczej świadczy o tym, że psy są elementem mojej codzienności do tego stopnia, iż stanowią niezbywalny element świata, tak jak słońce, powietrze i ludzie. 
Naturalnie w „Dantem na tropie” znajduje się kilka takich „autobiograficznych” drobiazgów – poza rasą i imieniem psa są to dęby przed domem i sójki, które uwielbiam obserwować przez okno. Ponadto podobnie jak Anna jestem typem samotnika. Aha, i pasjami robię nalewki. Tyle – i tylko tyle. Cała reszta to fikcja. 

Pani poprzednia powieść „Zabłądziłam” to stuprocentowy obyczaj. Skąd narodził się pomysł, aby pójść teraz w stronę kryminału?

Nie mam pojęcia, skąd pomysł. Pewnego dnia po prostu siedziałam sobie z kubkiem kawy pod moimi potężnymi dębami i obserwowałam bawiące się dzieci i psy. Nagle przyszło mi do głowy, że mieszkam na ziemi, która niejedno widziała, że te dęby mogły być świadkami walki, czyjejś dramatycznej ucieczki, czyjegoś powrotu z wojny. Tu, na Ziemiach Odzyskanych, wciąż jeszcze natykamy się na pamiątki przeszłości. Ktoś kopie w ogródku i wyciąga z ziemi aptekarską buteleczkę z niemieckim napisem. Ktoś odkrywa, że jego dziadek jest Ukraińcem, po wojnie przymusowo przesiedlonym w te strony, który przez całe życie ukrywał swą narodowość, bo się bał ludzkiej niechęci. Z takich refleksji wzięła mi się opowieść o ponurych tajemnicach miasteczka odkrywanych przez Annę.

Właśnie, jeśli już jesteśmy przy temacie gatunku. Czego czytelnik może się spodziewać po „Dante na tropie” – bardziej powieści kryminalnej czy obyczajowej? Jakie zdanie na temat tych proporcji ma sama autorka?

Pisałam kryminał. O powieści obyczajowej w ogóle nie myślałam. Ani – Boże broń – o romansie. Kiedy skończyłam, nadal byłam przekonana, że wyszła mi powieść o zbrodni. Dopiero od wydawcy, z niemałym zdumieniem, dowiedziałam się, że to jest połączenie gatunków i że tego romansu znajduje się tu całkiem sporo. Dla mnie ważny jest wątek kryminalny, miłość i cała reszta jest mu podporządkowana.

Napisanie której z dwóch dotychczasowych książek – „Zabłądziłam” oraz „Dante na tropie” – było dla Pani trudniejsze i dlaczego?

„Zabłądziłam” napisało się samo. Było to trudne jedynie w tym sensie, że przez kilka tygodni znajdowałam się w stanie pewnego amoku, który sprawiał, że właściwie nie byłam w stanie robić nic poza pisaniem; prawie nie spałam, ponieważ nawet we śnie układały mi się dialogi między Majką i Alkiem. Żyłam życiem bohaterów, emocjonalnie byłam wykończona, a w dodatku nie miałam nic do powiedzenia – oni robili, co chcieli, ja mogłam to tylko zapisać. Opowieść wymknęła mi się spod kontroli i nic tam nie zależało ode mnie. Brzmi dziwnie, ale tak było.
Z „Dantem na tropie” sprawa wyglądała zupełnie inaczej – tu opowieść trzeba było dograć w najdrobniejszych szczegółach, rozpisać sobie ramy czasowe, trochę pokombinować z kolejnością odsłaniania kolejnych kart. Oczywiście również przy pisaniu tej książki nadszedł moment, kiedy bohaterowie zaczęli żyć własnym życiem, a ja mogłam się tylko przyglądać ich decyzjom – ale w znacznie większym stopniu kontrolowałam samą historię.

Ile czasu pracowała Pani nad powieścią „Dante na tropie”?

Z określeniem czasu mam na ogół problem. A to dlatego, że zaczynam książkę, rozgrzebuję ją trochę – i odkładam. Pamiętam, że pierwsze zdania napisałam jakoś w roku 2012, po czym zapomniałam o całej sprawie i zajęłam się dziecięcą „Avą i Timem”. Książka ta ukazała się w lipcu roku 2013, akurat wtedy, gdy byłam w transie i pisałam „Zabłądziłam”. Następnie, jeszcze w amoku twórczym, popełniłam „Dziewczynę z porcelany”, której w ogóle nie miałam w planach, sama się wymyśliła – po czym, otrzeźwiawszy, wróciłam do „Dantego”. Nagle historia złożyła mi się w całość. Pamiętam, że był to wrzesień. W lutym książka była już w wydawnictwie, tak więc samo pisanie trwało raptem pięć miesięcy. Ale trzeba jeszcze dodać dwuletnie „leżakowanie” w mojej głowie.

Zastanawia mnie poetyckie imię czworonoga głównej bohaterki – Dante. Skąd pomysł, aby nadać psu takie imię?

Imię to nosił pewien bardzo stary wyżeł niemiecki, który kilka lat temu szukał domu. Nie pamiętam już, czy na skutek niefrasobliwości właścicieli, czy może ich choroby – w każdym razie znajomi psiarze szukali dla niego nowego opiekuna, a w przypadku staruszka z siwym pyszczkiem nie jest to łatwa sprawa. Byłam wtedy w takiej sytuacji życiowej, że nie mogłam sobie pozwolić na kolejnego psa, ale całym sercem mu kibicowałam. Wyraz jego mądrych brązowych oczu mocno utkwił mi w pamięci. A gdy w moim domu pojawił się pies – chłopak, stało się oczywiste, że będzie się zwał Dante. To imię po prostu czekało na niego.

Proszę powiedzieć, co dla autorki jest bardziej istotne: uznanie krytyków czy zachwyt czytelników?

Zdecydowanie to drugie. Z opiniami krytyków bardzo rzadko się zgadzam. Często jest tak, że czytam rewelacyjne recenzje, kupuję książkę i ręce mi opadają, bo tego nie da się czytać. Odnoszę niekiedy wrażenie, że aby zasłużyć na uznanie tego szacownego grona, trzeba nauczyć się pisać dziwnie – im dziwniej, tym lepiej. Mile widziany eksperyment językowy, do tego najlepiej sporo brutalności, trochę dewiacji, krwi i wulgaryzmów, może jakieś narkotyki, wizje, traumy; wymieszać i napisać tak, żeby nikt nie był pewien, o co chodzi.
Żartuję, oczywiście. Ale prawdą jest, że zwyczajnie opowiedziane historie nie są dziś cenione przez krytyków. Sienkiewicz czy Prus nie mieliby szans na nagrody literackie. A co dopiero ja. Tak więc pozostaje mi cieszyć się pochlebnymi opiniami czytelników. 

Nad czym obecnie Pani pracuje?

Jak już wspomniałam, rozgrzebuję moje historie i zostawiam je na jakiś czas, żeby się „uleżały”. W tej chwili rozgrzebane mam trzy, z czego jedną najbardziej, więc pewnie właśnie do niej wrócę w najbliższym czasie. Poza tym szlifuję powieść, już właściwie skończoną, ale ciągle przychodzą mi do głowy drobiazgi, które trzeba w niej zmienić – jest to kryminał pod tytułem „Nieobecna”. Pewnie znów się okaże, że w tym kryminale sporo powieści obyczajowej.

Czy Agnieszka Olejnik zagości na polskim rynku wydawniczym na stałe?

Mam nadzieję. Wkrótce nakładem wydawnictwa Czwarta Strona ukaże się kolejna moja książka – wspomniałam już o niej – „Dziewczyna z porcelany”. Jest to powieść obyczajowa; historia młodego chłopaka, Michała, który z dnia na dzień musi stać się dorosły i wziąć na siebie odpowiedzialność za sprawy, o których nie miał dotąd pojęcia. Musi nauczyć się miłości (i wcale nie mam na myśli tej romantycznej, albo może nie tylko tę), wybaczania, empatii. Jednym słowem będziemy obserwować jego emocjonalne dojrzewanie, stawanie się mężczyzną.
Ponadto na opracowanie i publikację czeka kolejna moja powieść, także obyczajowa – „A potem przyszła wiosna”. Nie wiem jeszcze, które wydawnictwo weźmie ją pod swoje skrzydła. To moja ulubiona książka, nie mogę się jej doczekać. A następny w kolejce jest wspomniany kryminał „Nieobecna”. Tak więc w najbliższym czasie powinno się sporo wydarzyć.

Agnieszka Olejnik "Dante na tropie"
Wydawnictwo Literackie
premiera: 05.02.2015

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Recenzja przedpremierowa | Agnieszka Olejnik "Dante na tropie"



Agnieszka Olejnik zadebiutowała w 2014 roku dojrzałą i przekonującą powieścią obyczajową "Zabłądziłam". "Dante na tropie" to druga książka autorki wydana przez Wydawnictwo Literackie. Tym razem pisarka połączyła moje dwa ulubione gatunki: kryminał i obyczaj, a jednym z głównych bohaterów uczyniła czworonożnego wyżła weimarskiego, które prywatnie Agnieszka Olejnik hoduje. "Dante na tropie" ukaże się na rynku 5 lutego 2015 roku, a ja już dziś jestem przekonana, iż będzie to jeden z najgorętszych tytułów wśród polskich powieści w tym roku (tak, roku! nie kwartale).

Tytułowy Dante, wyżeł weimarski, prowadzi spokojne i satysfakcjonujące go życie u boku swojej pani, Anny Drozd. Anna porzuciła wielkie miasto, kupiła dom na uboczu małej miejscowości i zamieszkała w nim wraz z czworonożnym przyjacielem. Ich spokój zostaje zburzony, kiedy podczas spaceru Dante znajduje.. zakrwawiony ludzki palec! Anna czym prędzej biegnie na komisariat, gdzie zawiadamia zdziwionych policjantów o swoim znalezisku. Ale to nie koniec problemów. Ba, to dopiero początek! W spokojnym miasteczku w niejasnych okolicznościach umierają jego mieszkańcy, a Anna jest pewna, iż sprawa znalezionego palca jest ściśle związana z serią zabójstw w okolicy. I choć policja nie jest do końca przekonana co do słuszności podejrzeń, Anna postanawia z bliska przyjrzeć się sprawie. Jednocześnie zaczyna pisać swą debiutancką powieść, do której za inspirację służą kobiecie wydarzenia z miasteczka. Jej uwagę zaprząta też pewien niezbyt przystojny, aczkolwiek urokliwy i wzbudzający w Annie dawno uśpione uczucia, mężczyzna..

"Dante na tropie" przeczytałam z nieco ironicznym, pełnym zadowolenia uśmiechem na twarzy. Ah, jak miło! Agnieszka Olejnik napisała rewelacyjną powieść kryminalno-obyczajową, która w stu procentach sprostała moim wymaganiom. Ba, nawet i w dwustu! Pisarka w popisowy sposób operuje ironią, którą podszyła całą swą opowieść. Agnieszka Olejnik wykorzystuje słowo, by zapewnić czytelnikowi najwyższy poziom rozrywki. Autorka zachowuje idealne proporcje. Rzadko spotyka się książkę, która jest aż tak wyważona jak "Dante na tropie". Często autor gdzieś po drodze gubi swoje poczucie humoru, lub - wręcz przeciwnie - zatraca się w ironii do tego stopnia, że w końcu cały cynizm i szyderstwo zakrzyczą główne przesłanie powieści. Innym razem traktuje życie - oraz swą książkę, oczywiście - zbyt serio, zapominając o tym, aby przy okazji podarować czytelnikowi nieco rozrywki. Ale nie Agnieszka Olejnik. Ona ma idealne wyczucie, a do tego niebywały wręcz talent do wymyślania historii. "Dante na tropie" czyta się genialnie, a usta same układają się w uśmiechu. Ale jak tu się nie uśmiechać, kiedy lekko podpita, zdesperowana kobieta odważnie wyznaje "na pohybel wszystkim policjantom, którzy mają mnie za kurwę!"? :)

"Dante na tropie" to niebanalna zagadka kryminalna, a także wielowarstwowa, nieprzeciętna powieść obyczajowa. I tak, jak i w życiu, nie zawsze wszystko kończy się happy endem. Zaletą tej historii jest jej prawdziwość. Agnieszka Olejnik nie przekłamuje rzeczywistości, wie, iż nie wszystko można wyprostować, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jej bohaterowie są cudowni, doprawdy. Wspaniali ludzie, nieco pokrzywieni, ze swoimi zaletami oraz wadami, czasem wzruszający, za chwilę rozbrajający, obezwładniający nas ironią i poczuciem humoru. To jest samo życie, tego nie pokolorujesz! Agnieszka Olejnik nie pomija żadnego z wątków, odniosłam wrażenie, iż zarówno tematom kryminalnym, jak i obyczajowym poświęca się z taką samą precyzją. Czasem książka idzie zdecydowanie w stronę romansu, by za chwilę zyskać kształt typowego kryminału. Autorka rewelacyjnie oscyluje pomiędzy gatunkami i w zaskakująco udany sposób żongluje ich cechami. Nawet fakt, iż w pewnym momencie bezbłędnie wytypowałam tożsamość sprawcy i rozgryzłam zagadkę kryminalną, nie jest w stanie przyćmić mojego zachwytu.

Co tu dużo mówić, kochani, jest wielkie "WOW"! Koniecznie musicie zwrócić uwagę na najnowszą powieść Agnieszki Olejnik "Dante na tropie". Jestem przekonana, że podzielicie mój zachwyt. Ja zostałam kupiona, bezwstydnie zatraciłam się w lekturze i chcę więcej, więcej, więcej! Z Dantem oraz jego panią rozstawałam się w głębokim smutku. To już, koniec? I.. co dalej? Co ja mam czytać?! Zazdroszczę wszystkim, którzy lekturę mają jeszcze przed sobą.

Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Agnieszka Olejnik "Dante na tropie"
Wydawnictwo Literackie, 2015
ilość stron: 378
data premiery: 05.02.2015