sobota, 31 grudnia 2016

Podsumowanie | Najlepsze książki 2016 roku: Polska

Musicie wybaczyć mi moją niekonsekwencję. Miało być 10 najlepszych polskich książek wydanych w 2016 roku, tymczasem jest ich 12. Dlaczego? Cóż, żadna z nich nie zasługiwała na to, aby zostać pominięta. Już i tak mocno okroiłam moją listę, bo 2016 rok obfitował w świetne nowości na rodzimym rynku wydawniczym.




Natasza Socha jest prawdziwym odkryciem tego roku. Tak, wiem, autorka debiutowała dobrych kilka lat temu, a na swoją pozycję pracowała przez dłuższy czas, ale to właśnie w 2016 roku pokazała na co ją stać, a kapitalna, zimowa powieść "Biuro przesyłek niedoręczonych" okazała się przysłowiową kropką nad "i", dlatego zaczynam podsumowanie właśnie od tej książki. Początkowo na liście znalazły się również "Hormonia" i "Dziecko last minute", ale postanowiłam dać szansę innym autorom i nie zamieszczać w podsumowaniu trzech książek jednej autorki, ale znajomość wszystkich jest wręcz obowiązkowa.




Zdecydowanie najlepsza powieść autorstwa faceta, który w 2016 roku nie miał sobie w Polsce równych. Każda kolejna książka szybko staje się bestsellerem, a rzesze fanów z niecierpliwością wyczekują następnych powieści pióra młodego autora. "Behawiorysta" wyzwala w czytelniku najmroczniejsze instynkty. Mróz napisał coś, czego jeszcze w Polsce nie było.
Całość recenzji: Remigiusz Mróz "Behawiorysta"




Moja perełka. To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Agnieszki Walczak-Chojeckiej i od razu strzał w dziesiątkę. Czytam dużo obyczajów, a niewiele książek potrafi mnie zachwycić. Powieści "Nie czas na miłość" się to udało. Dopracowana, sugestywnie napisana i frapująca historia związku Chorwatki i Serba na tle konfliktu bałkańskiego doczeka się w lutym swojej kontynuacji. Czekam na nią z niecierpliwością.




"Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)" Anny Fryczkowskiej to dowód na to, że nowy nurt w światowej literaturze, jakim jest domestic noir, ma szansę zadomowić się również w Polsce. Autorka sprawnie żongluje gatunkami, oscylując pomiędzy kryminałem, obyczajem, a powieścią psychologiczną. Świetne portrety, szybko postępująca akcja i ciekawe rozwiązania fabularne sprawiają, że powieść czyta się jednym tchem.




Lilianę Fabisińską cenię nie tylko za oryginalne fabuły i dojrzały warsztat. Autorka wyróżnia się również researchem i szeroką wiedzą z zakresu podejmowanych przez siebie tematów. Udowadnia, że nie tylko kryminał wymaga dokładnego przygotowania. Literatura obyczajowa też powinna być dopracowana w każdym szczególe.




Taką powieść mogła napisać tylko inteligentna, ambitna i wrażliwa na potrzeby drugiego człowieka kobieta. Agnieszce Krawczyk tworzenie sugestywnych opisów przychodzi z niezwykłą lekkością. "Siostry" to nieco magiczna opowieść o tym lepszym świecie, za którym po cichu tęskni każdy z nas.
Całość recenzji: Agnieszka Krawczyk "Siostry"




Równie utalentowany, choć mniej znany niż Remigiusz Mróz - Hubert Hender wydał w tym roku kapitalną powieść kryminalną. Mroczną, emocjonującą i wieloznaczną. Powiadają, że zawsze trzeba zło dobrem zwyciężać. Czyżby?
Całość recenzji: Hubert Hender "Kolejność"




Niezwykle sugestywna, mocna proza. Małgorzata Warda w mijającym roku została nagrodzona na Festiwalu Literatury Kobiet "Pióro i Pazur" za swoją poprzednią powieść, a "Tą, którą znam" udowadnia, że nie spoczywa na laurach i konsekwentnie pnie się w górę. Jej nazwisko jest obietnicą niezapomnianych wrażeń i obecności w lekturze trudnych dylematów natury moralnej.




Przedwojenny, wielokulturowy Lwów. Świat, który już nie istnieje i młoda dziewczyna, która musi zadecydować, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Magdalena Kawka porusza do głębi, a jej powieść zostaje z czytelnikiem na długo. Dojrzały warsztat i przepiękny styl są swoistymi wisienkami na torcie.




Pogrom kielecki jest jedną z tych niechlubnych kart w polskiej historii, dlatego wygodniej jest o nim nie mówić. Maja Wolny nie chciała przejść obojętnie obok wydarzeń, jakie miały miejsce 4 lipca 1946 roku. Napisała powieść bolesną, obnażającą ludzkie wady i - nie mam co do tego żadnych wątpliwości - bardzo potrzebną. Na deser ma dla czytelników współczesny wątek kryminalny, który zgrabnie łączy się z wydarzeniami z przeszłości.
Całość recenzji: Maja Wolny "Czarne liście"




Kryminał nie musi wcale być brutalny i szokujący, aby zainteresować czytelnika. Małgorzata Rogala napisała rewelacyjną powieść kryminalną, nie tracąc swojej wrażliwości i empatii. Jej "Dobra matka" spodoba się nie tylko miłośnikom kryminałów, ale też powieści obyczajowych, gdyż autorka sprawnie łączy te gatunki.
Całość recenzji: Małgorzata Rogala "Dobra matka"




Mocno wierzę w to, że po naszych przodkach dziedziczymy nie tylko kolor oczu, włosów, wzrost czy rysy twarzy, ale też traumy z przeszłości. Trudno jest odmienić zły los, ciągnący się za rodziną od pokoleń. "Madonny z ulicy Polanki" to rewelacyjna (luźna) kontynuacja kapitalnych "Jedenastu tysięcy dziewic" - to tak w wielkim skrócie.


piątek, 30 grudnia 2016

Podsumowanie | Najlepsze książki 2016 roku: Świat

2016 rok powoli dobiega końca. Tradycyjnie już postanowiłam spośród nowości wydawniczych mijającego roku wybrać 10 najciekawszych książek zagranicznych i 10 polskich. Zapraszam na całkowicie subiektywny przegląd 2016 roku. Dzisiaj wybrałam dla was powieści zagraniczne.



Podsumowanie zaczynamy trochę w podobnych klimatach, jak w ubiegłym roku. "Rzymski poranek" z pewnością spodoba się miłośnikom powieści "Światło, którego nie widać". Kolejność przedstawianych książek, tradycyjnie już, jest przypadkowa, muszę jednak przyznać, że "Rzymski poranek" na mojej osobistej liście plasuje się bardzo wysoko.
Całość recenzji: Virginia Baily "Rzymski poranek"




Obecność tej książki na liście jest dla mnie samej zaskoczeniem. Długo nie mogłam się zdecydować, czy w ogóle chce ją przeczytać, tymczasem to jeden z najlepszych przeczytanych przeze mnie zagranicznych kryminałów, nie tylko w 2016 roku.




Nie jest żadną tajemnicą, że uwielbiam Diane Chamberlain, jednak nie każda powieść zasługuje na to, by znaleźć się w rankingu. Wydana również w 2016 roku książka "W cieniu" nie sprostała moim oczekiwaniom, tak jak i "Dar morza" czy "Dobry ojciec" z 2015 roku, ale... "Chcę Cię usłyszeć" to taka Diane, jaką pokochałam, dlatego obowiązkowo wędruje do podsumowania roku. P.S. Jestem już po lekturze styczniowej nowości Diane, "Jak gdybyś tańczyła" i wiem już, że pojawi się w podsumowaniu za rok. ;)




No dobra. Kiedy widzę na okładce hasło "bestseller", uciekam w popłochu. "Dziewczynę w pociągu" rzuciłam w kąt po kilkudziesięciu stronach, nie po drodze mi z Jojo Moyes, ale na "Światło między ocenami"się skusiłam i... jestem zachwycona!




Tytuł "Zwodniczej miłości" jest... zwodniczy. To nie jest romans. To jest kapitalna powieść obyczajowa o najbardziej zaskakujących zakątkach ludzkiej psychiki. Julie Cohen ma dla was szereg intrygujących wątków z zakresu neurologii i psychologii, a także... dużo nieprzewidywalnych zwrotów akcji!
Całość recenzji: Julie Cohen "Zwodnicza miłość"




Kolejne zaskoczenie. Co dzieje się w rodzinie, kiedy rodzice pragną, aby ich dzieci podążały drogą, którą oni sami musieli porzucić? Zaskakujący portret współczesnej, wieloetnicznej rodzinie zadowoli miłośników dobrej prozy obyczajowej.




Stary, dobry Horst nie zawodzi. Po raz kolejny. Mam wrażenie, że Horst jest jednym z najlepiej piszących współczesnych autorów kryminałów, nie tylko skandynawskich. Jego książki trzymają w napięciu od pierwszej strony do zaskakującego finału.
Całość recenzji: Jorn Lier Horst "Ślepy trop"




Dojrzała, bardzo dobrze napisana i dająca do myślenia powieść autorstwa Laury Barnett to książka, na punkcie której zwariowałam. Czytałam i przez cały czas zastanawiałam się: "A co, jeśli wtedy postąpiłabym inaczej?". No cóż, dzięki Barnett miałam okazję się przekonać, co by było "gdyby".
Całość recenzji: Laura Barnett "Wersje nas samych"




W przypadku mocnych debiutów problem jest następujący: apetyt rośnie w miarę jedzenia, a czytelnik oczekuje, że kolejna powieść co najmniej dorówna poprzedniej. Po rewelacyjnym, wydanym w 2015 roku "Pękniętym odbiciu" Dawn Barker powróciła z równie dobrą książką "Pozwól jej odejść".




W tym przypadku nie mogę się wypowiadać o debiucie Vanessy Diffenbaugh, bo go nie czytałam, ale jeśli jest równie dobry, jak "Nie prosiliśmy o skrzydła", sięgnę po niego z przyjemnością, a tymczasem was odsyłam do lektury drugiej powieści autorki. To kapitalna opowieść o trudach macierzyństwa. Powinna ją przeczytać każda matka.

piątek, 23 grudnia 2016

Natasza Socha | Jak obejść Święta?




W 2016 roku w literaturze obyczajowej nie miała sobie równych, co podkreśliła świąteczną powieścią "Biuro przesyłek niedoręczonych". A właśnie, jeśli już o Świętach mowa... Zastanawialiście się kiedyś, jak je obejść? ;)
Natasza Socha ma kilka sprawdzonych rad!

To już ostatni felieton w cyklu świątecznym, widzimy się, oczywiście, za rok, a tymczasem...
Spokojnych, rodzinnych i szczęśliwych Świąt!

W zeszłym roku wspólnie z przyjaciółką opracowałyśmy plan obejścia Świąt Bożego Narodzenia w sensie dosłownym, czyli pominięcia wszystkich możliwych prac i innych potwornych czynności, po których ma się ochotę wyłącznie na sen (bez dwunastodaniowej kolacji, choćby nie wiem jak była pyszna).

Podobno okres przedświąteczny to jeden z bardziej stresujących momentów w roku (zaraz po ślubie, no ale ten zazwyczaj przydarza nam się rzadziej). Ktoś kiedyś słusznie zauważył, że święta są rodzaju żeńskiego – bo to głównie kobiety stają na uszach, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Pieką, sprzątają, gotują, kupują prezenty, trzepią dywany, myją okna, taszczą choinki, potem znowu pieką i znowu sprzątają i znowu coś tam taszczą. Nic dziwnego, że tuż przed Wigilią padają ze zmęczenia i na resztę świąt nie mają już ochoty, nawet gdyby sam Mikołaj zaproponował im erotyczny masaż stóp.

Najważniejsza jest dobra organizacja. Wyrywamy z zeszytu kartkę papieru i piszemy na niej z czego rezygnujemy, czego absolutnie nie zrobimy, a co ewentualnie możemy oraz wpisujemy imiona osób, które nas zastąpią w przedświątecznej histerii. W końcu święta obchodzi cała rodzina i dlatego też cała rodzina powinna wziąć udział w przedświątecznej krzątaninie. Wystarczy tylko dobra i sprytna zachęta. Bardzo istotne są tu komplementy wystosowane np. w stronę partnera – „nikt nie ma tyle siły co ty, żeby porządnie wytrzepać dywany”, „genialnie myjesz okna”, „tylko ty wybierzesz najpiękniejszą choinkę”, „twoje rozwałkowywanie ciasta to czysta poezja”. Dzieciom podrzucamy drobne prace porządkowe (zwłaszcza w swoich pokojach), strojenie choinki, nakrywanie do stołu oraz pilnowanie czy reszta rodziny wywiązuje się ze swoich zadań.

Nasz świąteczny dekalog, opracowany po dwóch butelkach grzańca, brzmiał:
·       koniec z prezentowym szałem - podpytujemy poszczególnych członków rodziny, co chcieliby dostać, robimy listę i przy każdej wolnej okazji (np. podczas zwykłych sprawunków), kupujemy upominki. Prezenty pakujemy w specjalnych punktach „pakowania prezentów”
·       koniec z harówą Łyska z Pokładu Idy – każdy z domowników dostaje listę z rzeczami do wykonania i na bieżąco melduje, co już wykonał. Całość należy oczywiście obrócić w zabawę lub zawody, tak aby nikt się nie zorientował, że go robią w bambuko. Nagrodą będzie dodatkowy prezent pod choinką, albo dodatkowe uszko z grzybami w barszczu
·       koniec z kuchennych obłędem – wszystko co się da kupić - kupujemy (gotowa masa makowa, pierogi z mlecznego baru, barszcz w proszku, sernik robi nam sąsiadka, ryb i tak nie lubi nikt z domowników, więc serwujemy im gotową sałatkę śledziową – w ramach małego oszustwa dodajemy do niej garść rodzynek i mówimy, że zrobiłyśmy same)
·       koniec z szorowaniem, praniem, czyszczeniem i pucowaniem domu – Święta trwają zaledwie trzy dni, damy radę nawet z kurzem za kanapą, istnieje bowiem spora szansa, że nikt tam nie zajrzy

Nasz genialnie prosty i cudownie odciążający nas ze wszystkiego plan, wydawał się nie mieć żadnych haczyków. Niestety nie wypalił. Po pierwsze bardzo szybko doszłyśmy do wniosku, że nikt nie wykona żadnej z zadanych mu czynności lepiej od nas. Rzadko który facet wypucuje okna z taką dokładnością jak my, rzadko który kupi ładną, nie obsypującą się choinkę, a co do rozwałkowywania ciasta, to w ogóle szkoda słów. Rodzina może nawalić, więc lepiej mieć wentyl bezpieczeństwa i wszystko zrobić samemu. Barszcz w proszku odpuściłyśmy, w końcu co to za filozofia zrobić barszcz. Gotowym pierogom też jakoś nie zaufałyśmy – nigdy nie wiadomo czy przemęczony kucharz nie napluł do farszu. Ukręciłyśmy też masę makową, ser na sernik i parę innych rzeczy na wszelki wypadek. Ryby pojawiły się w zastraszającej ilości, bo co to za Wigilia bez ryb. Prezenty wybierałyśmy skandalicznie długo, a potem je same pakowałyśmy, bo przecież własnoręcznie zapakowany upominek to zupełnie co innego niż marketowa masówa. W końcu przyszedł czas na wielkie sprzątanie. Nasz świat stopił się do ścierek, wiader, płynów i ryżowych szczot. Moja przyjaciółka wypucowała nawet srebra, żeby się pięknie, świątecznie błyszczały. Ja zajrzałam w każdy zakamarek (za kanapy naturalnie też), wyszorowałam stół od spodu (!), a nawet przetarłam bombki. Poprawiłam wszystko po dzieciach, i niczym Marry Poppins na parasolce, latałam po całym mieszkaniu na mopie szukając podstępnego brudu, który planował zepsuć mi święta. Rodzinę przepędziłam, bo mi tylko przeszkadzała. Gdybym mogła wyprałabym nawet wdzianko Św. Mikołaja, a reniferom wyczyściła kopyta.

Kobiety mają niesłychaną zdolność do spieprzenia nawet najprostszego planu. Ambicja połączona z brakiem dystansu każde nam dążyć do ideału, nawet wbrew rozsądkowi. Czy my się kiedykolwiek nauczymy, że Święta to nie są zawody, a Mikołaj nie przyszedł nas skontrolować?

W tym roku podejmę kolejną próbę świątecznego wyhamowania... Próbę zapewne nieudaną, ale przynajmniej spróbuję. :)


Leniwych Świąt!!!

Natasza Socha

czwartek, 22 grudnia 2016

Izabela M. Krasińska | Joyeux, joyeux Noël…



Izabela Krasińska przysłała mi ten felieton ze słowami: "Nie wiem, czy coś takiego mogłoby się spodobać. Jeśli jest feralny i psuje klimat, mogę napisać o czymś innym, nie ma problemu". Przeczytałam i... oj, nie, nie! Nie chciałam już, żeby pisała o czymś innym. Ten tekst musiał się ukazać. Bo nie każdy w święta jest szczęśliwy. Bo, jak mówi autorka, "w grudniu nikt nie pisze o świętach w rodzinach patologicznych".

Izabela M. Krasińska debiutowała w listopadzie powieścią "Pod skrzydłami miłości", a dziś macie niepowtarzalną okazję poznać koty Izy- Gryzeldę i Glorię. :)

O Świętach Bożego Narodzenia mawia się, że to szczególny i magiczny czas.  Kiedy na niebie ukazuje się pierwsza gwiazdka, rodziny gromadzą się przy wigilijnym stole, dzielą się opłatkiem i dobrym słowem. Pod pięknymi, kolorowymi choinkami piętrzą się prezenty przewiązane kokardami, za oknami prószy śnieg... Każdy stara się być miły, tolerancyjny, cieszy się widokiem świątecznych ozdób. Dzieci z niecierpliwością oczekują momentu, kiedy dostaną wreszcie swój upragniony podarunek. Domy wypełniają się ciepłem i szczęściem, słychać śpiewane kolędy i pastorałki. Tak, święta to czas, kiedy nikt nie powinien być samotny i nieszczęśliwy… 
Długo zastanawiałam się, co mogłabym napisać na temat świąt bożonarodzeniowych. Uparcie próbowałam przypomnieć sobie jakieś radosne albo zabawne wspomnienie z dzieciństwa, odszukać jakieś zdjęcie z Mikołajem, niestety… Z ludzką pamięcią już tak jest, że szybko zapominamy to, co dobre, za to doskonale pamiętamy wszystkie złe momenty. A może podświadomie chcemy to pamiętać? 
W grudniu nikt nie pisze o świętach w rodzinach patologicznych. Dobrze, nazwijmy je ładniej – rodzinach dysfunkcyjnych. Nie przeczytacie o tym w czasopiśmie dla kobiet, w internecie, nie zobaczycie w telewizji, nie usłyszycie w radiu. W końcu idą święta, nie ma sensu psuć świątecznego nastroju. Nikt, kto wychowuje się w takim domu nie przyzna się przecież publicznie, że u niego święta są smutne, że czasami nie ma ich wcale... Dziś słyszę, że kiedyś u wszystkich było tak samo, że w co drugim domu na wsi była „patologia” i „jakoś potem każdy wyszedł na ludzi”. Zależy jak kto rozumie pojęcie „wyjść na ludzi”... Ja najwyraźniej nie wyszłam. :) Czy to oznacza, że nic takiego strasznego się nie stało? Może i nie. Dzieci z rodzin dysfunkcyjnych myślą, że to, co dzieje się w ich domach, jest normalne, że u innych też tak jest. Nie mówią o tym nikomu, bo po pierwsze się wstydzą, a po drugie, nie ma (dorosłej) osoby, która chciałaby tego wysłuchać. Zostają same ze swoim problemem i same też muszą sobie jakoś z nim radzić. Nierzadko ma to swoje tragiczne konsekwencje...   
Nigdy nie lubiłam, kiedy w szkole pani pytała, jak przygotowujemy się do nadchodzących świąt. Nie miałam pojęcia, jak powinny wyglądać prawdziwe święta bożonarodzeniowe i wielkanocne. Słuchałam więc tego, co mówiły inne dzieci, przypominałam sobie, co czytałam na ten temat w książkach i gazetach, po czym przedstawiałam swoją optymistyczną wersję. Nigdy nie umiałam kłamać, więc tym bardziej się stresowałam, że ktoś nagle powie: Proszę pani, ona zmyśla! U nich tak nie ma!
Kiedy zbliżało się Boże Narodzenie, znosiłyśmy z siostrami ze strychu naszą starą, wielką, łysą choinkę. Była krzywa jak wieża w Pizie. :) Starałyśmy się zapełnić ją bombkami i łańcuchami, żeby jakoś zatuszować jej brzydotę. Ubrane drzewko świąteczne stwarzało nam namiastkę świąt, dawało złudną nadzieję, że tym razem się uda, że w tym roku święta będą normalne, jak u innych. Podzielimy się opłatkiem, rozpakujemy prezenty, może zaśpiewamy jakąś kolędę. Czasami rzeczywiście się udawało. Pamiętam jedną taką wigilię, smak czerwonego barszczu, którego wówczas nie znosiłam. Ale najważniejsze było, że siedzimy wszyscy przy stole, że ojciec jest trzeźwy, nikt się z nikim nie kłóci, nie wyzywa, nie bije. Takich wigilii nie było zbyt wiele, ale jednak się zdarzały. Znacznie łatwiej było w pierwszy i drugi dzień świąt, kiedy przychodzili do nas goście. Udawaliśmy wtedy, że wszystko jest okej. I przez te kilka godzin było. Dorośli rozmawiali, śmiali się, pili, żartowali, robiliśmy sobie zdjęcia. Potem goście wychodzili i zaczynało się piekło. A jeszcze później wracałam do szkoły i musiałam udawać, że u mnie święta też były fajne i dostałam mnóstwo prezentów.
Pierwsze, prawdziwe Boże Narodzenie w moim życiu obchodziłam dwanaście lat temu, po śmierci mojego ojca. Po raz pierwszy wszystko było tak, jak powinno. Z nową, piękną choinką, prezentami, świątecznymi potrawami, kolędami i… spokojem. Nawet nie wiedziałam, że można spędzić wigilię w ten sposób.
Dzisiaj, kiedy jestem dorosła, jest mi łatwiej zrozumieć, wybaczyć, poukładać sobie pewne sprawy z przeszłości. Może te moje święta nie są dziś takie wspaniałe jak u innych, ale dla mnie najważniejsze jest to, że co roku spotykamy się wszyscy przy stole, że nikogo nie brakuje. Prawie nikogo. Sześć lat temu odeszła moja babcia. Wraz z nią skończyła się pewna tradycja, pewna epoka, pewien ważny rozdział w życiu… 
Święta w naszym domu są dziś radosne również dlatego, że mamy kilka kotów. Kociarze rozumieją co oznacza kot, który widzi choinkę ubraną w bombki i łańcuchy…? No właśnie. Każdy z moich futrzaków jest znajdą, dzieckiem znajdy albo przybył do nas z jakichś strasznych miejsc. Wiem, że większość ludzi woli psy, bo są sympatyczniejsze. Paradoksalnie, to właśnie koty nauczyły mnie okazywania uczuć, odpowiedzialności i troski o innych. To piękne i mądre zwierzęta, ale bardzo wymagające. No i egoistyczne. Bardzo łatwo jest wyleczyć się przy nich z własnego samolubstwa. :) Dzięki nim święta są hm… ciekawsze i bardziej emocjonujące? Co roku ktoś trzyma gardę przy choince, żeby przetrwała, a przynajmniej te kilka bombek... Od kilku miesięcy przebywa u nas mała kotka (też znajda), która jest prawdziwym wulkanem energii. Wszędzie jej pełno, wszystkiego musi dotknąć, posmakować, a najlepiej zniszczyć. Z tego powodu rozważamy, czy w tym roku opłaca nam się w ogóle ubierać choinkę… :)
Przepraszam, jeśli swoim artykułem zepsułam komuś świąteczny nastrój. Długo zastanawiałam się, czy napisać ten tekst. Pomyślałam jednak, że warto i trzeba, bo rodzin podobnych do mojej, było i jest tysiące. Zanim dzieciaki z takich domów dorosną, muszą przeżyć kilkanaście „wigilii” z pijącym i bijącym rodzicem. Nie jest potem łatwo wymazać to z pamięci i stworzyć ciepły, pełny miłości dom. Wielu ludzi bagatelizuje problemy DDA, mówi „nie przesadzaj, inni mieli gorzej. Zobacz, jak było w czasie wojny”. Owszem, da się to przetrwać, ale nie da się tego zapomnieć. To zostaje w człowieku na zawsze (vide Imagine Dragons „Demons”). Mimo wszystko, staram się patrzeć na świat optymistycznie. Jak powiedział Johann Wolfgang von Goethe: „Potykając się można zajść daleko, nie wolno tylko upaść i nie podnieść się.”
Życzę więc wszystkim, żeby Wasze święta były piękne i spokojne, wypełnione szczęściem i miłością. I śniegiem, jeśli ktoś lubi. :) Żeby przy Waszym wigilijnym stole nie zabrakło Waszych bliskich, żeby dopisywało Wam zdrowie i wszelka pomyślność. Nie kłóćcie się o drobiazgi, nie warto. Jak zwykłam powtarzać: „Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej” :)

Wesołych Świąt!
Izabela M. Krasińska 



poniedziałek, 19 grudnia 2016

Magdalena Knedler | Najlepsze prezenty ukryte są w sercach



Dziś o swoich Świętach pisze dla Was Magdalena Knedler, znana i lubiana autorka takich powieści jak "Pan Darcy nie żyje", "Nic oprócz strachu" czy"Nic oprócz milczenia". Podobnie jak autorka poprzedniego felietonu, Anna Fryczkowska, upiera się, że Mikołaj nie istnieje. No, wiecie co, drogie Panie? :)


Święta Bożego Narodzenia zawsze spędzałam tradycyjnie, przy stole i w gronie rodzinnym. Nikt nigdy nie zdobył się tutaj na ekstrawagancję, choć każdego roku ktoś wygłasza uwagę, że przygotowaliśmy za dużo jedzenia i trzeba się było nasprzątać, a i tak za chwilę zrobi się bałagan. To nieważne. Lubimy tę powtarzalność, cykliczność definiującą grudzień i koniec roku. Kulinarnych talentów raczej mi natura poskąpiła, ale jeśli otrzymywałam jakieś zadanie w kuchni – starałam się je wypełniać sumiennie. A te niekuchenne – jeszcze sumienniej. Bywało również tak, że wyznaczałam je sobie sama.
Kiedy miałam siedem lat, poczułam się bardzo dorosła – w końcu były to moje pierwsze święta, które przeżywałam jako uczennica pierwszej klasy szkoły podstawowej, a nie jako przedszkolak lub zerówkowicz. I postanowiłam, z braku innych przedświątecznych zajęć, poukładać stare płyty winylowe rodziców. Uwielbiałam się zresztą nimi bawić, oglądać je, dotykać, przekładać. Był to więc również pretekst, by nieco w nich poszperać. Płyty leżały zawsze w dolnej szafce naszej meblościanki (meblościanka była obowiązkowa!) i każdy o tym wiedział. Także ja. A moi rodzice wiedzieli, że ja wiem :) I mimo to zdecydowali się właśnie tam... ukryć dla mnie prezent pod choinkę! Naprawdę, właśnie tam. Był to czas całkiem nowej mody na lalki Barbie i łabędziego śpiewu Pewexów. A zatem znalazłam oczywiście Barbie z dwoma zestawami ubrań. Zdążyłam wszystko bardzo dokładnie obejrzeć, a nawet powąchać. Stałam się wtedy mistrzynią dyskrecji i powściągliwego milczenia, bo w domu była wówczas ze mną babcia, która zauważyła, że „jestem jakaś cicha” i „taka grzeczna”... Schowałam swój prezent na miejsce, płyt nie ułożyłam i przez resztę dnia chodziłam jak struta, bo mnie ta tajemnica mocno uwierała. 
Rodzice rozpracowali mnie bez większych problemów, a ja dokonałam tamtego roku dwóch ważnych odkryć. Po pierwsze – kiepsko kłamię. Po drugie – Święty Mikołaj naprawdę nie istnieje i nie ma się co dłużej oszukiwać.
Mimo to – święta i tak były magiczne, jak co roku. Bo przecież najlepsze prezenty ukryte są w sercach. I oby nie trzeba było nigdy zbyt długo ich szukać.

Magdalena Knedler

sobota, 17 grudnia 2016

Anna Fryczkowska | Święty Mikołaj nie istnieje

Rys. Adela Fryczkowska

Tegoroczny cykl świąteczny obfituje w oryginalne, nieszablonowe teksty. Tym razem Anna Fryczkowska, autorka świetnej powieści "Sześć kobiet w śniegu (nie licząc suki)", wylicza powody, dla których... nigdy nie wierzyła w świętego Mikołaja! Przeczytajcie koniecznie.


- Mamo, cudów nie ma, on musiał zostawić jakieś ślady! – krzyczy synek przyjaciółki w mikołajkowy poranek.
Wiary w istnienie Świętego Mikołaja chłopiec nie kwestionuje, wiarę w brak śladów nieodrodny syn czytelniczki kryminałów poddaje w wątpliwość od razu.
Pamiętam też jak inna moja przyjaciółka zrobiła awanturę w przedszkolu. Inne dzieci bowiem uświadamiały jej córkę, że Świętego Mikołaja nie ma, a prezenty tak naprawdę kupują rodzice. Moja przyjaciółka sobie natomiast nie życzyła, by ktokolwiek niszczył w jej córce dziecięcą wiarę w cuda.
To właśnie ja byłam takim dzieckiem w przedszkolu. Uświadamiałam.
- No i co? I może moja mama kłamie? - słyszałam w odpowiedzi. - I sama kupuje prezenty, a mnie tylko mówi, że to od Mikołaja?
No właśnie, zawsze było mi trudno zrozumieć, po co to komu. Po co rodzicom potrzebne podtrzymywanie tych opowieści, których brak logiki zrozumie średnio rozgarnięty sześciolatek. I zaraz zada pytanie, jakim cudem jeden facet obskakuje tyle domów w jedną noc. A wtedy rodzice zaczynają się wić, kreują byty dodatkowe, czyli elfy i śnieżynki, tłumaczą rzecz jakimiś nadprzyrodzonymi mocami, świętością na przykład.
A dzieci dalej bombardują pytaniami:
Co Mikołaj robi przez resztę roku?
Dlaczego nie może rozłożyć sobie pracy bardziej równomiernie?
Dlaczego w jednej galerii handlowej można zobaczyć jednocześnie kilku Mikołajów i który z nich jest prawdziwy?
Dlaczego musi sam wszystko wozić, przecież są kurierzy?
Kiedy on się urodził, a skoro tak dawno, to jakim cudem ma lepszą kondycję niż dziadek?
Czy Śnieżynka jest żoną świętego Mikołaja? I kim w tej rodzinie są elfy?

Mnie mama wytłumaczyła, że z jakichś powodów dorośli lubią udawać, że Święty Mikołaj istnieje. Bogatsza o tę wiedzę z wyrozumiałym uśmiechem znosiłam wygłupy mojego wujka Marcina, gdy w Wigilię doczepiał sobie brodę z waty i mówił natchnionym basem, a nie swoim zwykłym tenorem. To było naprawdę zabawne. Ale wierzyć w to?
Z tych wszystkich prezentów najbardziej lubię, gdy jesteśmy razem i śnieg pada. Cicho i dużymi płatami. Facet w czerwonych gatkach natomiast w niczym mi do tej atmosfery nie jest potrzebny. Niech zostanie z kumplami w galerii handlowej. Żaden nie jest prawdziwy.

Anna Fryczkowska

czwartek, 15 grudnia 2016

Sabina Waszut | Święta zapomniane



Sabina Waszut zaczyna swój felieton słowami "Nie opowiem Wam o tym jak spędzam Święta". Takiego tekstu na w cyklu świątecznym jeszcze nie było. Autorka ("Bar na starym osiedlu", "Rozdroża") opowiada o Świętach, z jakimi spotyka się w pracy w muzeum etnograficznym. O Świętach sprzed lat.


Nie opowiem Wam o tym jak spędzam Święta. Takich opowieści słyszeliście już wiele. Każda trochę do siebie podobna. Współczesne Święta to choinka ubierana czasem dopiero w Wigilijny poranek a czasem wiele dni wcześniej, to stół, przy którym gromadzą się najbliżsi i prezenty, które w zależności od regionu przynosi nam Mikołaj, Aniołek albo Dzieciątko. Współczesne Święta, to też szaleństwo zakupów i czasem odrobina nostalgii i żalu, że być może w tym pędzie coś pogubiliśmy.
Dziś chciałabym abyście posłuchali opowieści o Świętach sprzed wielu lat, takich z jakimi na co dzień spotykam się w mojej pracy w muzeum etnograficznym i o jakich opowiadam dzieciom na zajęciach bożonarodzeniowych.
Wyobraźmy sobie, że nagle znikają świąteczne reklamy i kolędy grane już od listopada w radio. Oczywiście pozbywamy się też samego radia i telewizora, a przy okazji również prądu.
Na choince, żywej i pachnącej jeszcze lasem, którą przyozdobiliśmy jabłuszkami, piernikami i orzechami, zapalamy świece.  Światło rozjaśnia wnętrze, możemy rozejrzeć się wokół. W rogu izby stoi snopek żyta, jest też Betlejka (stajenka), bez której tu na Śląsku długo nie wyobrażono sobie „Godów” i wieniec adwentowy, płoną na nim już wszystkie świece.
Stół ugina się od potraw. Święta muszą być bowiem „bogate”.  Na stole stoi misa z siemieniotką (zupą z siemienia lnianego) oraz moczką (piernikową zupą z bakaliami i śliwkami). Potrawy wigilijne przygotowywane są z tego co na polu i w sadzie wyrosło, są więc warzywa, owoce, orzechy i miód. Wśród potraw nie znajdziecie karpia, ani nawet śledzi, one pojawiły się na wigilijnych stołach dużo później.
            Oczywiście nie może zabraknąć dodatkowego nakrycia, nie tylko dla zbłąkanego wędrowcy, ale i dla tych wszystkich, którzy w mijającym roku zmarli. Mówi się, że tego wieczoru, oni również zasiadają z nami do Wigilii.
            Po wieczerzy nikt się nie rozchodzi, nikt nie włącza telewizora ani nie zaczyna odpisywać na SMS-owe życzenia.
Ludzie wierzą, że w tą jedyną noc w roku, można przepowiedzieć przyszłość, można dowiedzieć się co będzie czekało bliskich w nadchodzącym, nowym roku. Wróżby są przeróżne: z źdźbła siana wyciągniętego spod obrusu (jeśli jest jeszcze zielone, wróżba jest pomyślna, jeśli zupełnie suche, niedobra), z orzechów, z jabłek. Należy też sprawdzić, czy zakwitła gałązka wiśni, ścięta w pierwszą niedzielę adwentu bądź według innych tradycji, w dzień Świętej Łucji.
Późnym wieczorem cała rodzina kolęduje przy Betlejce, dzieci odpakowują prezenty od Dzieciątka, któremu, jeszcze przed wieczerzą nasypały na parapet odrobinę cukru, aby na pewno do nich trafił.
I tak aż do Pasterki, na którą wyruszają wszyscy, ciesząc się z Bożego Narodzenia, które nadeszło.
Choć takich Wigilii już nie ma. Choć nie możemy przenieść się w czasie. Życzę Wam Świąt pełnych dobrych wspomnień.  Nie zapominajmy o tradycji, w której wyrośliśmy, nawet gdy tegoroczne Boże Narodzenie spędzimy już zupełnie inaczej.
Sabina Waszut



wtorek, 13 grudnia 2016

Magdalena Wala | Święta w mojej rodzinie to czas spokoju



Dzisiaj o swoich świętach pisze dla Was Magdalena Wala, autorka powieści "Przypadki pewnej desperatki" i "Marianna". Z pewnych źródeł wiem, że pisarka szykuje kolejną książkę, dziś możemy zatem uznać, iż... odliczamy nie tylko do świąt, ale i do następnej premiery. :)

Święta w mojej rodzinie to okres spokoju, radości, ale przede wszystkim bliskości, którą dają najbliżsi. Co roku przeżywamy je wyłącznie w gronie najbliższej rodziny. Przygotowania w pewnym sensie rozpoczynają się w okresie wczesnej jesieni, kiedy to mój tata ze swoich wędrówek po lasach przynosi zebrane grzyby, które następnie mama suszy lub piecze i marynuje. Ozdoby choinkowe to również wytwór rąk mamy, która uwielbia wszystkiego rodzaju robótki więc wieczorami robi szydełkowe albo frywolitkowe bombki, gwiazdki oraz łańcuchy. Do tego pasowałaby jeszcze żywa, pachnąca choinka, ale taką podczas świąt mieliśmy tylko raz. Po świętach, przykro było patrzeć jak marnieje, traci igły, aż ostatecznie trzeba ją było wyrzucić. Dlatego uważam, że miejsce żywych drzewek jest w lesie, albo w naszym ogrodzie, a sami zadowalamy się sztucznym.
Nadchodzi grudzień, a wraz z nim świąteczne dekoracje w miastach, rozmaite jarmarki bożonarodzeniowe z tradycyjnym jedzeniem oraz ozdobami świątecznymi. Ze świąteczną muzyką w sklepach, która ma zachęcić do zakupów, a często irytuje, bo pojawia się już w listopadzie. Wraz z grudniem przychodzi nadzieja, że Święta w tym roku będą białe, zaśnieżone i mroźne. Spada pierwszy śnieg i następuje okres oczekiwania i gorączkowych przygotowań.
W Wigilię przede wszystkim stroimy dom zawieszonymi w oknach gwiazdkami, girlandami z bombkami i gwiazdkami, ubieramy choinkę we wszystkie stworzone przez mamę cudowności.  A poza tym gotujemy. Ponieważ moi rodzice pochodzą z rodzin o różnych tradycjach zastąpili zupy spożywane podczas wigilii w ich rodzinach czyli Siemieniotkę i Moczkę zupą grzybową. Poza tym na wigilijnym stole lądują ryby – czasami są to karpie, ale też pojawia się dorsz, szczupak lub inne. Na zimno jemy śledzie w śmietanie. Inne wigilijne dania to kapusta z grzybami, kompoty z suszonych owoców – śliwek i gruszek oraz makówki. Kończymy wieczerzę kawałkiem chleba z masłem – i wypowiadanymi słowami – „Oby ci chleba nie brakło”, jabłkami oraz orzechami z własnego ogrodu. Na koniec dzielimy się opłatkiem i składamy sobie świąteczne życzenia. Nim zakończymy wigilię modlitwą, śpiewamy kilka kolęd – nie wygralibyśmy żadnego konkursu na Kolendę, ale nic dla mnie nie brzmi tak cudownie jak wyśpiewane w rodzinnym gronie Lulajże Jezuniu.
Na Święta dzielimy się również z najbliższymi prezentami – przy czym nie jest dla nas ważne tyle otrzymywanie, co dawanie tego, co może bliskiej osobie sprawić największą radość. A potem po prostu cieszymy się sobą.

Święta Bożego Narodzenia to dla mnie przede wszystkim czas obecności najbliższych. I tego właśnie chciałam Wam w ten szczególny czas życzyć. 

niedziela, 11 grudnia 2016

Iwona Żytkowiak | O nadzwyczajności zwykłych świąt



Na te grudniowe dni czekamy przez cały rok. Dlaczego? Co magicznego jest w jednych z ostatnich dniach w roku? Na te pytania odpowiedź próbuje znaleźć Iwona Żytkowiak, pisarka, autorka między innymi powieści "Świat Ruty" i "Dokąd teraz?". Zapraszam na kolejny wpis ze świątecznego cyklu.


Święta Bożego Narodzenia… wydobyte ze wspomnień wciąż jawią się niesamowitą fuzją zapachów, smaków, obrazów i dźwięków, wielką synestezją. Jestem wciąż w owych wspomnieniach małą dziewczynką, która ubrana w specjalnie na tę okoliczność uszytą przez panią Chudzikową sukienką z wielkimi kokardami w czarne grochy, z wyczesaną na środku głowy mikrą palmą owiązaną szyfonowymi wstążkami, które wciąż straszyły, że przy byle ruchu zsuną się z cienkich włosków ku niepociesze mamy. Ta zaś – wysztafirowana – piękniejsza niż kiedykolwiek, ponaglała tatę, by jeszcze spakował do torby prezent dla Luci i dzieciaków, bo ona nie zdążyła, by jeszcze wyglansował Krzysiowi buciki, bo to przecież nie do pomyślenia, by w święta nosić unurane buty, by jeszcze podsypał pod paleniskiem w piecu, bo wprawdzie nie będzie nas całe święta, ale dobrze, by choć trochę się w domu nagrzało i kiedy już wrócimy – cieplej będzie i przyjemniej. I jeszcze posprawdzał, czy gaz wyłączony, czy okna podomykane…. Bo święta w moich wspomnieniach zawsze były białe, śnieżne i mroźne. A potem spieszyliśmy się. Mama, stukając cienkimi szpilkami po wyszczerbionym betonie, ciągnęła mojego brata za rękę, ja zaś przyczepiona do tatowego palta, wdychałam zapach wody kolońskiej i tuliłam się do gładkiej – po goleniu twarzy. Oczywiście, mama stukała, gdy chodniki  były odśnieżone, bo jak nie, to zatrzymywała się co rusz, bo buty więzły jej w śniegu, musiała więc przystanąć, by otrzepać obcasy i śnieg z cienkich stilonowych pończoch, bo i bez tego zimno jej było jak jasna pogoda. Za nic jednak nie posłuchała taty, który napominał, by założyła kozaki, a buty dała do toreb, które i tak musiał dźwigać jak wielbłąd i żadnej różnicy – jedne buty wte i wewte. Mama, nie zważając zupełnie na taty gadanie, drobiła kroczki, nie puszczając ręki Krzysia. Najpierw do babci Kazi, dziadka Józia i cioci Heni ( na którą zresztą podobnie jak na do pewnego momentu na siostry mamy nigdy „ciocia” nie powiedziałam). Niespecjalnie lubiłam tam chodzić na święta. Było cicho, a dziadek mało co się odzywał i niezbyt przyjaźnie spoglądał na mojego brata ( kiedyś mi mama mówiła, że to przez Henię, która była nieco „inna”, a dziadek nie bardzo mógł to przeżyć, że Krzysiu – to taki mądruś i filozof, a Henia – niekoniecznie). Mniejsza o to. W każdym razie po krótkim przełamaniu opłatkiem, życzeniach wszelkiego powodzenia i oby kolejny rok nie był gorszy niż poprzedni – zbieraliśmy nasze „sakwojaże” i schodząc ostrożnie po wyrobionych, drewnianych schodach, trzymając się sękatych poręczy, ruszaliśmy dalej. Do Pełczyc. Czasem było zbyt późno, by gnać na pociąg na koniec miasta. A jeszcze te szpilki mamy i te torby! I ja na rękach! Wówczas, tata silił się na gest! I mijając rynek – zupełnie nieświąteczny, z  jedną nieokazałą choinką ( nie tak ja dzisiaj – istna feeria barw i świateł), fundował taxi. I choć do Pełczyc było niespełna sześć kilometrów, to czułam, jak mi serce rośnie, jak potężnieją emocję, jak przyciskam się coraz mocniej do taty, który raz po raz rzuca pytanie: A ciekawe, co tam nasza Gosia znajdzie dziś pod choinką? Czy to będzie lala ze szklanymi oczami, które zamykają się i otwierają, czy może spódniczka z falbankami? A może to będzie rózga? Mama trącała ojca, by nie wygadał się.  A mnie było wszystko jedno! Chciałam tak jechać i jechać przez białą połać łąk, przylgnięta do taty, zerkając na moją piękną niczym Rita Hayworth mamę i mądrego brata.
Dom moich dziadków był niewielki i mieścił się przy ulicy nomen omen może nie Niewielkiej, ale Krótkiej. W środku już było ludnie. Pachniało cynamonem, grzybami, pastą po podłogi i klejami szewskimi. ( Te ostatnie zapachy to stąd, że dziadek Stanisław był szewcem i zimową porą pod schodami prowadzącymi do górnej części domu miał swój warsztat). Zanim się spostrzegłam już do obfitych piersi zagarniała mnie babcia Stasia, wytarłszy wcześniej ręce oblepione pierogowym ciastem o fartuch, który zdradzał wcześniejsze specjały szykowane przez babcię. Za nią z góry zwisał wujek Kaziu, który przyjechał z ciocią Ulą wcześniej, by się ulokować na górze z małym dzieckiem. Z malutkiego podwórka, mieszczącego się niejako w środku domu ( niczym szumne patio, ale w rzeczy samej było niewielkim poletkiem pod gołym niebem, osłoniętym z każdej strony innymi budynkami) wybiegała zziębnięta ciocia Lucia, przywoływana niecierpliwym głosem swojego męża – Jerzyka. Rwetes, zamieszanie, gwar… Spuszczona z oczu, zdjęta z ojcowych rąk przemykałam niespostrzeżenie do „stołowego”. Tu było cicho. Tu z radia ustawionego na toaletce sączyła się jakaś kolęda śpiewana przez chór polskiego radia. Tu stały połączone stoły przykryte białym obrusem, tak sztywnym od krochmalu, że można było palce skaleczyć o jego rant. Tu pachniało sernikiem, makowcem, ciastem drożdżowym, które to wiktuały stały poukładane w piramidy na paterach, porozstawiane na kredensach, z szybkami odbijającymi kolorowe światełka choinkowych lampek. I lasem tu pachniało. Bo tu też stała choinka, którą dziadek dostał w zamian za zwężenie cholewek i podzelowanie butów okolicznego leśniczego. Wielka i strojna. Spowita anielskim włosiem (co to Ela powiadała, że się lameta nazywa, ale nie wiedziałam, czy ma racje, czy nie). Ciężka od czerwonym jabłuszek, które jedno w jedno wisiały na cienkich sznureczkach, od orzechów włoskich, w które dziadek powbijał teksiki, by było na czym je uwiązać, od pierników wypiekanych przez ciotki – Ulkę i Elkę, od długich lizaków w pozłotkach, które z lubością podkradaliśmy, bo mamiły i kusiły, lecz potem rzucaliśmy gdzie bądź, bo okazywało się, że co innego patrzeć, a co innego lizać i istotnie – to zgoła nie to samo. Z pierwszą gwiazdką, której znalezienie i obwołanie jej obecności światu należało do mojego brata Krzysztofa, gromadziliśmy się przy stole. Babcia Stasia z dziadkiem Stasiem, ciocia Lucia z Jerzykiem i małym Wojtusiem, Ela z Waldkiem i Kasią, Wujek Stasio z Krysią, Mirkiem i Halinką, wujek Rysio z ciocią Halinką, Jareczkiem i bliniakami, które wcale nie były jak dwie krople wody, ale całkiem inni – Bogusiem i Mieciem, Ula z Kaziem i Anią, no i my ( A iluż jeszcze nie było, bo dopiero miało przyjść się im narodzić, całkiem jak małemu Jezuskowi: Pawełkowi, Łukaszkowi, Robciowi, Dorce i Asi)
I Bóg się rodzi szło pod niebiosa, i  Jezu malusieńki, i Lulajże Jezuniu… – jak kto umiał tak Boga nowonarodzonego wychwalał… Ciocia Zosia – falsetem, bo głos miała wyrobiony po miejscowych chórach, mama moja fałszowała nieco, bo to Bóg – owszem urodę jej dał, ale talentu do śpiewania odmówił, wujek Stasiu trąbił głosem silnym, wyrobionym w tancbudach i po weselach, babcia zawodziła, czasem wpadając w drażniące ucho jodłowanie.
 Tata przygrywał nam wszystkim na akordeonie, wujek Stasiu wtórował mu na swoim, który był proporcjonalnie w stosunku do postury większy od tatowego. ( Tata był filigranowy i drobny i miał weltmeistra osiemdziesiątkę. Był na strychu dziadków. Wujek Stasiu – słusznej postury, wołaliśmy na niego Pasibrzuch i w zabawie przewalaliśmy się po jego krągłym jak piłka brzuchu – grał na sto dwudziestce i nie wiem, jak ją przytargał aż z Kudowy, bo tam chyba mieszkał wówczas). Dom trząsł się w posadach od wychwalania i podziękowań za Pańskie Narodzenie.
O północy chmarą całą, jak szeroka Krótka szliśmy na pasterkę. Całą rodziną. Ramię przy ramieniu. W powietrzu unosiły się śpiewy, w oknach mijanych domów błyskały światełka, śnieg skrzypiał pod butami, mróz skrzył się na płotach, drzewach…Wujek Waldek rzucał nam pod stopy kapiszony. Szliśmy więc w podskokach. I czuliśmy, że jesteśmy Rodziną, która silniejsza jest niż cokolwiek na świecie.
A któregoś lata stało się: odszedł dziadek, potem babcia. A innego listopada…stało się odszedł Tata, a kolejnego męża mama, a potem jeszcze jego tata…I już nic nie było takie samo. I naraz stałam się bardzo dorosła. Teraz na mnie spoczywa owa powinność tworzenia świat, tworzenia magii, tkania materiału na wspomnienia dla moich dzieci, wnuków….
I tego, by on – ten materiał – był piękny i bogaty – tego sobie, jak i Wszystkim – moim Przyjaciołom, Czytelnikom, Znajomym i Nieznajomym – życzę

Gośka Żytkowiak

czwartek, 8 grudnia 2016

Joanna Marat: Ze wszystkich świątecznych tradycji najbardziej lubię to kolorowe drzewko



Symbol Świąt? Z pewnością dla wielu osób jest nim choinka. Nie inaczej jest w przypadku Joanny Marat, autorki takich powieści jak "Jedenaście tysięcy dziewic" i "Madonny z ulicy Polanki".  Jak sama mówi, myśl o otwarciu pudła z choinkowymi ozdobami "dodaje jej otuchy w ciemne grudniowe dni". 
Zapraszam na kolejny wpis w świątecznym, pełnym magii cyklu.


Pamiętam z dawnych lat kilka jej upadków. Z trzaskiem i bolesnych w dodatku. A wszystko przez te bombki. Takie piękne przecież. Kolorowe, delikatne i zupełnie nieprzystające do topornej peerelowskiej rzeczywistości. Czasem w ponury późnojesienny dzień, nie mogąc doczekać się ich premiery, otwierałam magiczne pudło z burej tektury pełne migotliwych skarbów, które przenosiły mnie do innego, lepszego świata. Liczyłam je, katalogowałam w myślach. A potem, gdy bohaterka świąt była już ubrana, a właściwie wystrojona jak choinka, wystarczyło, że trąciła ją jakaś zaplątana kocia łapka czy psia morda albo po prostu silniejszy podmuch wiatru i już leciała z nóg. Mdlała jak eteryczna dama. Rozbijała się o podłogę niczym figurka z porcelany. A potem, gdy już było po wszystkim, odnotowywałam bolesne straty. I opłakiwałam je po cichu. Bo przecież nie wypadało się mazgaić z tak błahego powodu.


Mimo to, a może właśnie dlatego, ze wszystkich świątecznych tradycji najbardziej lubię to kolorowe drzewko. Mrugające białymi i niebieskimi światełkami. Upstrzone bombkami  - Mikołajami albo jakimiś cudacznymi bombkowymi ludzikami czy zwierzakami. Czekam na ten moment, gdy słoneczne promienie podświetlą którąś z moich ulubionych choinkowych zabawek – Mikołaja Grubasa zwanego Mykołą Kagiebistą, a potem Mikołaja Chudzielca, co siedzi okrakiem na ziemskim globie zupełnie jakby był specjalnym wysłannikiem jakiegoś potężnego mocarstwa, by wreszcie popieścić nieco orientalnego Mikołaja w niebieskiej szacie. Co roku dokupuję na jarmarku świątecznym nowe zabawne świecidełko i cieszę się tą zdobyczą jak dziecko. Trzymam moje choinkowe cymelia w eleganckim tekturowym pudle w różyczki. Niedługo znowu je otworzę. Ta myśl dodaje mi otuchy w ciemne grudniowe dni.

wtorek, 6 grudnia 2016

Małgorzata Rogala | 6 grudnia jest dla mnie symbolicznym początkiem okresu przedświątecznego



Zapraszam na kolejną odsłonę cyklu świątecznego.
Dzisiejszy felieton przygotowała dla Was Małgorzata Rogala, autorka między innymi powieści kryminalnych "Zapłata" i "Dobra matka". Jej najnowsza książka, "Ważka", ukaże się 15 lutego, a tymczasem pisarka dzieli się z Wami swoimi przemyśleniami na temat Świąt i okresu przedświątecznego, który dla niej właśnie dziś się rozpoczyna.


6 grudnia jest dla mnie symbolicznym początkiem okresu przedświątecznego. Właśnie tego dnia kupuję gwiazdę betlejemską (koniecznie czerwoną) i wkładam ją do ozdobnej doniczki. Robię dekoracje świąteczne: ustawiam na półkach okolicznościowe ozdoby (lampiony w kształcie domków, figurki, śnieżne kule z pozytywką), zakładam na poduszki pokrowce ze świąteczno-zimowym motywem. Wyjmuję z szuflady płyty z piosenkami i pudełka z filmami świątecznymi. Lubię też spacerować udekorowanymi ulicami i oglądać sklepowe wystawy. A więc już się wydało, że lubię ten cały przedświąteczny kicz spod znaku „All I want for Christmas is you” i wcale się tego nie wstydzę. Na szczęście nie ulegam zakupowemu szaleństwu… No, może poza książkami.

Nie robię zbyt dużego zamieszania związanego z przygotowaniami do świąt. Nie organizuję rodzinie nadzwyczajnego sprzątania, a przygotowanie potraw dzielę na etapy. Święta kojarzą mi się z ciepłą, magiczną atmosferą, bliskimi ludźmi, wzruszeniem, zapachami, blaskiem świec, ale także ze świąteczną muzyką i dużą porcją radości. Uwielbiam wieczory przy choince, czas spędzany z rodziną i przyjaciółmi, śmiech, rozmowy, oglądanie świątecznych filmów, czytanie książek. Choinkę od lat ubiera moja córka. Co roku wybieramy motyw wiodący: raz jest to choinka anielska, innym razem zamieszkują na niej pluszowe misie i bombki z misiami. Albo cała mieni się złocistym blaskiem. Kiedy byłam dzieckiem, na choince obowiązkowo musiały wisieć cukierki, opakowane w kolorową, szeleszczącą folię. Wyjadało się po kryjomu te cukierki, a opakowanie zawijało z powrotem tak, żeby dorośli nie zorientowali się, że te cukierkowe ozdoby są wybrakowane. Druga rzecz, która kojarzy mi się z świętami z tamtego okresu, to szukanie prezentów – metodyczne i pełne determinacji przeszukiwanie szafek, tapczanów i szuflad.

Święta to okazja do składania i wyrażania życzeń, postanowień, obietnic. To także czas, gdy ludziom włącza się miłość do świata i bliźnich. Życzyłabym sobie i innym więcej dobra na co dzień, więcej tolerancji, otwartości, oraz tego, żebyśmy żyli i pozwalali spokojnie żyć innym. A poza tym zdrowia, optymizmu, pogody ducha, cieszenia się drobiazgami i wiary w siebie.

Przesyłam wszystkim serdeczne pozdrowienia i dziękuję Tobie, Magda, za zaproszenie.

Małgorzata Rogala