środa, 31 grudnia 2014

Podsumowanie | Najlepsze książki 2014 roku: Polska

Wybór 10 najlepszych polskich książek 2014 roku sprawił mi o wiele więcej trudności, niż wybranie top 10 powieści zagranicznych.
Moja wstępna lista zawierała 18 tytułów i żaden z nich nie zasługiwał na to, aby zostać pominiętym. W końcu jednak trzeba było podjąć ostateczną decyzję.
Oto podsumowanie polskiego rynku wydawniczego w 2014 roku.



Czy wiecie, jak najczęściej w ostatnich miesiącach odpowiadałam na pytanie "jaką książkę mi polecasz"? "List z powstania Anny Klejzerowicz, oczywiście!". Absolutnie wyjątkowa i cudowna powieść, która zapadnie w mojej pamięci nie tylko na długie miesiące, ale i na lata. Czytałam ją zaraz po premierze, w styczniu 2014 roku, i dzisiaj, prawie rok później, "List z powstania" wciąż we mnie żyje, doskonale pamiętam fabułę, ciągle analizuję historię. 
Anna Klejzerowicz stworzyła niepowtarzalną nić pomiędzy powstaniem warszawskim, przez czasy komunistyczne, aż po dzieje najnowsze. Perełka!



Katarzyna Puzyńska z całą pewnością zasłużyła na miano debiutu roku. Napisała rewelacyjną powieść kryminalną "Motylek", podniosła poprzeczkę niezwykle wysoko, po to by... po chwili ją bez problemu przeskoczyć. Jej kolejna książka, "Więcej czerwieni" śmiało może konkurować z "Motylkiem", jednak zdecydowałam się umieścić w rankingu pierwszą powieść Katarzyny Puzyńskiej z uwagi właśnie na wagę tego debiutu. 
Rzadko spotykamy tak logiczną i dopracowaną w każdym szczególe powieść kryminalną, a jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż autorka jest debiutantką.. Strach pomyśleć co będzie dalej!
Całość recenzji: Katarzyna Puzyńska "Motylek"



"Idealne życie" Katarzyny Kołczewskiej zachwyca starannymi portretami psychologicznymi bohaterów. To świetna powieść obyczajowa z intrygującym, niesamowicie obiecującym wątkiem kryminalnym.
Ile wiemy o życiu naszych najbliższych? Katarzyna Kołczewska skłania czytelnika, by poświęcić drugiemu człowiekowi więcej czasu, zainteresowania, zanim będzie za późno. Uniwersalna w swoim wydźwięku, dokładnie opracowana opowieść o poszukiwaniu prawdy i dojrzewaniu do niej. Bardzo, bardzo ważna książka.



Powieść perfekcyjna w każdym calu. Katarzyna Bonda zastosowała wiele nowatorskich technik w polskim kryminale. Nie tylko jako pierwsza pisarka wykreowała postać policyjnego profilera, ale również opisała innowacyjny sposób badania zapachu, poświęcając tym samym uwagę dziedzinie zwanej osmologią, której dokonania do dziś pozostają dyskusyjne.
"Pochłaniacz" jest powieścią monumentalną, która od miesięcy utrzymuje się w rankingach najlepiej sprzedających się książek w Polsce. Zdecydowanie potwierdza to, iż królową polskiego kryminału jest Katarzyna Bonda.
Całość recenzji: Katarzyna Bonda "Pochłaniacz"



Rola Anny Herbich polegała tylko na tym, aby spisać niezwykłe historie napisane przez samo życie. Tylko? Aż! Autorka starannie wyselekcjonowała, opracowała i oszlifowała przepiękne opowieści usłyszane od uczestniczek Powstania Warszawskiego.
Ta wyjątkowa publikacja, wydana z okazji 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, zasługuje na miejsce w domowej biblioteczce każdego Polaka. Walory płynące z lektury są nazbyt oczywiste i nie będę się nad nimi rozwodzić. Jedno jest pewne - to książka, którą trzeba przeczytać.



"Miasto z lodu" to powieść, której brakowało na polskim rynku wydawniczym. Jako naród mamy nieco dziwną mentalność, najłatwiej przychodzi nam ocenianie ludzi, opierając się tylko na szczątkowej wiedzy o innych. 
Małgorzata Warda napisała wyjątkową książkę, ani przez chwilę nie krystalizując jednej z głównych bohaterek, za sprawą której nastoletnia dziewczyna znalazła się w szpitalu w stanie krytycznym. Autorka nie zaprzecza faktom, daje nam jednak pełen obraz, skrupulatnie opisując przeszłość oraz teraźniejszość kobiet. Zmusza nas do refleksji. Czy mamy prawo oceniać drugiego człowieka?
Świetna powieść obyczajowa.
Całość recenzji: Małgorzata Warda "Miasto z lodu"


Pierwszy tom sagi o rodzinie Winnych. 
Ałbena Grabowska to doskonała autorka, a "Stulecie Winnych" jest kamieniem milowym w jej karierze pisarskiej. Pisarka wspaniale połączyła elementy historii XX wieku z opowieścią o rodzinie Winnych. Przedstawione sytuacje znajdują swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, Grabowska zadbała o silne poczucie rzeczywistości.
Nie znam osoby, która by przeczytała tę książkę i nie podzielała mojego
zachwytu. Ałbena Grabowska jest w najlepszej formie. 27.01.2015 ukaże się drugi tom sagi.



Cudowna polska powieść obyczajowa. Monika A. Oleksa to niepozbawiona wrażliwości, wyjątkowa kobieta i taka jest właśnie jej najnowsza książka - "Samotność ma twoje imię". Autorka unika utartych schematów, nie popada w banał, szczerze pisze o najróżniejszych wariantach samotności. Jej proza jest niezwykle naturalna, niewymuszona - to się rzadko zdarza.
Książkę przeczytałam jednym tchem, wprost nie mogłam się od niej oderwać. Przepiękna opowieść o ludzkich potrzebach.


Mistrzowskie połączenie gatunków: obyczaju, kryminału i thrilleru. Najnowsza książka Anny Fryczkowskiej oswaja żałobę i stratę. Autorka szczerze pisze o miłości, zdradzie i zemście. Obnaża ludzkie słabości, szkicuje intrygujące charaktery. A wszystko to w emocjonującej otoczce powieści kryminalnej.
Anna Fryczkowska sama przyznaje, iż "Kurort Amnezja" jest jej najlepszą książką i nie ma w tym ani grama bezpodstawnych przechwałek.
Całość recenzji: Anna Fryczkowska "Kurort Amnezja"


W zestawieniu nie mogło zabraknąć najnowszej powieści Magdaleny Parys, "Magik". To książka, która wyznacza nowe standardy polskiej literatury. Niepokojąco prawdopodobna, wysoce realistyczna, aż nie chce się wierzyć, że Magdalena Parys to wszystko zmyśliła.
"Magik" to potężna literatura pod każdym względem: objętością, formą i treścią. Genialna książka, w której polityka romansuje z historią, miłością i obłędem.
Całość recenzji: Magdalena Parys "Magik"

Podsumowanie | Najlepsze książki 2014 roku: Świat

Koniec roku to czas podsumowań, rankingów.
Również na blogu Przegląd czytelniczy nie mogło zabraknąć listy najlepszych - moim skromnym zdaniem - zagranicznych powieści wydanych w Polsce w 2014 roku.
Zanim zaczniemy omawiać zapowiedzi i nowości, jakie przyniesie nam 2015 rok, jeszcze raz przyjrzyjmy się najciekawszym propozycjom wydawniczym roku, który właśnie żegnamy.




Diane Chamberlain jest jedną z moich ulubionych, jeśli nie ulubioną, autorką powieści obyczajowych. "W słusznej sprawie" to literacki Olimp Diane, jej zdecydowanie najlepsza i najbardziej dopracowana powieść. Jedna z wielu historii, jaka mogła mieć miejsce w czasach, kiedy Karolina Północna w ramach Programu Sterylizacji Eugenicznej wysterylizowała ponad 7 tysięcy ludzi. 
Genialnie napisana, książka, obok której nie można przejść obojętnie. 



Nina George "Lawendowy pokój" - za stworzenie miejsca, o jakim marzy każdy książkoholik - Apteki Literackiej. Za szerzenie wiary, że książka potrafi uzdrowić. Za bohatera, który posiada niesamowity dar dobierania książki do czytelnika. 
"Lawendowy pokój" to przepiękna historia miłosna i doskonała powieść o literaturze.
Całość recenzji: Nine George "Lawendowy pokój"



Co się dzieje, kiedy nagle, bez śladu przepada 2% ludzkości? 2% w ogólnym rozrachunku to niewiele, ale gdy rozejrzymy się wokół, zauważymy różnicę. Jak poradzić sobie ze stratą, jak zrozumieć niezrozumiane?
Tom Perrotta przedstawił w zasadzie nierealną, a w rezultacie wysoce prawdopodobną wizję. To książka przede wszystkim o ludziach i ich charakterach. Coś nowego, niesztampowego, a przy okazji - bardzo, bardzo dobrego.
Całość recenzji: Tom Perrotta "Pozostawieni"



Myślę, że obecność tej książki w rankingu dla nikogo nie jest zaskoczeniem, gdyż już w recenzji zapowiadałam, że to jedna z lepszych, o ile nie najlepsza powieść, jaką przeczytałam w 2014 roku. 
Historia, która wciąż pozostaje we mnie żywa. Książka przywracają nadzieję, doskonale łącząca bolesną jeszcze historię XX wieku (II wojna światowa, Holokaust) z czasami współczesnymi. Rewelacyjny thriller prawniczy, czyta się jednym tchem.



Mike Greenberg - mężczyzna, który napisał książkę o typowo kobiecej chorobie i zrobił to w sposób pełen empatii i zrozumienia.
"Wszystko, o czym marzysz" to piękna, ale i niepozbawiona bólu powieść. Losy trzech nieznanych sobie kobiet splatają się w momencie, kiedy każda z nich słyszy diagnozę, która brzmi jak wyrok: rak piersi. Trzy sposoby radzenia sobie z chorobą, od czynnej walki, po negację. Delikatna, wyjątkowa książka.


Remake to dla pisarza trudny temat. Kiedy trzeba zmierzyć się z takim geniuszem jak Jane Austen, wydaje się, iż z tego starcia nie można wyjść obronną ręką. A jednak.
Jo Baker, od lat zafascynowana twórczością Jane Austen, przekonała nas, iż "Duma i uprzedzenie" to dopiero początek opowieści. Historia opowiedziana "od kuchni", z perspektywy służby Bennetów. Wspaniały warsztat pisarski, świeża, a jednocześnie dobrze znana opowieść i zachowanie idealnych proporcji czynią tę książkę jedną z ciekawszych w 2014 roku.
Całość recenzji: Jo Baker "Dworek Longbourn"


Dwa zupełnie różne światy - rok 1945, nazistowskie Garmisch w Niemczech oraz El Paso, Teksas, czasy współczesne i jedna, wyjątkowa książka o tym, jak trudno być człowiekiem.
El Paso z problemem nielegalnych imigrantów oraz nazistowskie Niemcy na kartach powieści Sarah McCoy pasują do siebie idealnie. Wielowątkowa, wspaniała opowieść o wyborach, które na zawsze zmieniają życie wielu osób. Historia przekonująca nas, iż nieważne, w jakich czasach żyjemy, ale zawsze warto być człowiekiem.
Całość recenzji: Sarah McCoy "Córka piekarza"



W cieniu zdarzeń na norweskiej wyspie Utøya we własnym domu ginie dziecko. Z pozoru nieszczęśliwy wypadek, jednak dociekliwy policjant nie odpuszcza i sprawa zyskuje drugie dno.
To nie jest klasyczny kryminał, raczej coś pomiędzy powieścią kryminalną i obyczajową. Mnie nasunęło się skojarzenie z twórczością Jodi Picoult. "W cieniu zdarzeń" nie pozostawia czytelnika obojętnym, nie pozwala zignorować problemu i właśnie to jest miarą tej książki. Mimo iż odrobinę przewidywalna, publikacja Anne Holt jest jedną z lepszych zagranicznych powieści, jakie czytałam w 2014 roku.
Całość recenzji: Anne Holt "W cieniu zdarzeń"



Isabel Allende jeszcze nigdy nie napisała takiej książki. Skomplikowanego, pełnego ślepych uliczek i zwrotów akcji kryminału.
Allende nie jest pisarką dla wszystkich, sporo kluczy, miesza, przygotowuje dla swojego czytelnika mnóstwo szczegółowych, długich i dokładnych opisów. Mnie zachwyciła. "Ripper" to soczysta powieść kryminalna, o wiele lepsza "powieść" aniżeli "kryminał", ale o to w literaturze Allende chodzi. O jej geniusz.


I na koniec podsumowania powieść, której obecność w rankingu jest dla mnie samej olbrzymim zaskoczeniem. Spodziewałam się średniej jakości czytadła, tymczasem dostałam świetną powieść obyczajową. 
Wraz z bohaterką poszukujemy odpowiedzi na wiele dręczących nas pytań. Próbujemy znaleźć receptę na udane małżeństwo, zastanawiamy się, czy pragnienie macierzyństwa jest uczuciem silniejszym niż miłość do własnego męża i czy istnieje w ogóle wybór pomiędzy tymi dwoma uczuciami. Autorka fenomenalnie pisze o stosunkach międzyludzkich.
Całość recenzji: Ella Harper "Cząstka ciebie"

niedziela, 28 grudnia 2014

Recenzja przedpremierowa | Levi Henriksen "Śnieg przykryje śnieg"



"Śnieg przykryje śnieg" to jedna z tych noworocznych zapowiedzi, po których spodziewałam się najwięcej. Zaklasyfikowana jako "kryminał" czy nawet "thriller psychologiczny" wzbudziła moje zainteresowanie i wprost nie mogłam doczekać się lektury. Może dlatego dzisiaj odczuwam spory niedosyt? Okazuje się, iż Levi Henriksen nie zafunduje swojemu czytelnikowi mocnych wrażeń, a jego powieść jest w zasadzie średnio wciągającym obyczajem z odległym tłem kryminalnym.

Dan Kaspersen właśnie skończył odsiadywać wyrok za przemyt narkotyków. Wraca do rodzinnego domu na pogrzeb brata, który zmarł w tragicznych okolicznościach: wszystko wskazuje na to, iż Jakob popełnił samobójstwo. Dan nie rozumie, dlaczego brat posunął się do tak drastycznego i ostatecznego czynu. Mężczyzna nie potrafi poradzić sobie z żałobą, ma do siebie żal, że nie było go przy bracie w trudnych dla niego chwilach. Dan planuje sprzedać rodzinne gospodarstwo i wyjechać ze Skogli, jednak w jego życiu pojawia się kobieta - Mona Steinmyra. Mona szybko staje się powodem, dla którego Dan zaczyna odkładać wyjazd z wioski. Tymczasem przeglądając rzeczy brata i rozmawiając z okolicznymi mieszkańcami, poznaje się coraz to bardziej zaskakujące fakty na temat swojego brata. Na jaw wychodzą skrywane tajemnice.

I właśnie o te "tajemnice" mam żal do wydawcy, który w zapowiedzi zaprezentował książkę jako intrygujący, pełen mrocznych sekretów thriller psychologiczny, w rezultacie czego czuję się lekko zawiedziona. Bo przedstawienie "tajemnic" w liczbie mnogiej jest sporym naciągnięciem, tak jak i sugerowanie, jakoby historia rozwijała się w kierunku jakiegokolwiek thrillera, a co dopiero psychologicznego. Przemawia przeze mnie żal, bo spodziewałam się zupełnie czegoś innego. A wystarczyłoby po prostu reklamować powieść jako obyczaj o mężczyźnie poszukującym miejsca na ziemi po wyjściu z więzienia i śmierci brata. Bo tym jest "Śnieg przykryje śnieg". Wątek kryminalny tli się gdzieś w oddali, jednak przyznacie sami, iż określanie książki kryminałem czy też thrillerem w oparciu o 10 stron wyjętych z całości, która liczy 288 stron, nie powinno mieć miejsca. Momentami jest mrocznie, przyznaję, odczuwalny jest gęsty klimat charakterystyczny dla norweskiej prozy, który wyjątkowo lubię, jednak to tylko (aż?) atmosfera, a nie sama opowieść.

Książka jest napisana rewelacyjnym językiem, co niewątpliwie jest jednym z największych atutów powieści "Śnieg przykryje śnieg". Levi Henriksen zadbał o dokładne portrety psychologiczne swoich bohaterów, poddał ich starannej analizie, szczególną uwagę poświęcając głównemu bohaterowi, Danowi Kaspersenowi. Autor zatroszczył się również o precyzyjne wykreowanie również pozostałych elementów świata przedstawionego: czasu, miejsca oraz samej akcji. Fabuła rozkręca się stopniowo, Henriksen przez cały czas prowadzi nas z punktu A do punktu B, nie czyniąc zbędnych wtrąceń i nie zbaczając z drogi. "Śnieg przykryje śnieg" jest bardzo dobrym studium żałoby i próbą uporania się ze śmiercią bliskiej osoby. Levi Henriksen bez wątpienia jest obdarzony nieprzeciętnym talentem narracyjnym.

Odczuwam niedosyt, gdyż "Śnieg przykryje śnieg" nie jest tym, czego obietnicę otrzymujemy w zapowiedzi. W księgarniach internetowych książka widnieje w dziale "Kryminał, sensacja", również opis wydawniczy wspomina o "thrillerze psychologicznym", naturalnie więc przygotowałam się na mocne wrażenia, których nie dostałam. Powieść jest dobrze napisana, poprawna, ciekawa - temu nie mogę zaprzeczyć. W ogólnym jednak podsumowaniu wypada przeciętnie, zapewne jest to wynikiem oczekiwań, jakie miałam wobec "Śnieg przykryje śnieg".

Dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Levi Henriksen "Śnieg przykryje śnieg"
Wydawnictwo Smak Słowa, 2015
ilość stron: 288
data premiery: 14.01.2015

piątek, 26 grudnia 2014

Dawn O'Porter "Papierowe samoloty" [Recenzja]




Dawn O'Porter to felietonistka brytyjskiego "Glamour", "Elle" czy "InStyle", dziennikarka radiowa i prasowa oraz fashionistka. A od jakiegoś czasu - również autorka. "Papierowe samoloty" to debiutancka powieść O'Porter. Do napisania książki dziennikarkę zainspirowała lektura swoich pamiętników z czasów, kiedy miała 15 lat. A było to w roku 1994. Renee oraz Flo - główne bohaterki powieści "Papierowe samoloty" - w 1994 roku są dokładnie w tym samym wieku. Jak wyglądało życie dorastających dziewcząt w czasach "przed Facebookiem"?

Dla Renee i Flo właśnie rozpoczyna się nowy rok szkolny w prywatnej szkole dla dziewcząt. Nastolatki znają się od lat, jednak nigdy nie były sobie bliskie. Wszystko zmieni się w nadchodzącym roku. Z pozoru nic nie może łączyć Renee i Flo. Pierwsza jest duszą towarzystwa, flirtuje z chłopakami i często wpada w kłopoty. Flo to kompletne przeciwieństwo Renee - zdystansowana, zamknięta oraz ułożona nastolatka spędza czas z toksyczną przyjaciółką Sally. Renee przed laty straciła mamę, mieszka z dziadkami oraz młodszą siostrą. Pozostawiona sama sobie i w głębi duszy samotna dziewczyna doskonale rozumie Flo, kiedy umiera jej ojciec. Pomiędzy dziewczętami nawiązuje się nić porozumienia, która szybko przeistacza się w dojrzałą, prawdziwą przyjaźń.

"Papierowe samoloty" z pewnością nie są literaturą górnolotną czy szalenie ambitną. Nie jest to z mojej strony najmniejszy nawet zarzut, gdyż po powieści autorstwa kobiety, która zajmuje się w swojej pracy głównie rozrywką, właśnie tego się spodziewałam - rozrywki. Dawn O'Porter nie rozczarowała mnie, a "Papierowe samoloty" okazały się być miłą, lekką oraz wciągającą lekturą. Książkę czytałam w szalonym okresie okołoświątecznym, przytłoczona raczej poważnymi tematami, na jakie trafiałam w poprzednich czytanych przeze mnie publikacjach, potrzebowałam więc w końcu czegoś prostego i zupełnie nieskomplikowanego, a przy tym - nieogłupiającego. Może właśnie dlatego "Papierowe samoloty" aż tak bardzo przypadły mi do gustu. Bawiłam się świetnie, książka pozwalała mi odpłynąć myślami daleko, zrelaksować się i przyniosła ukojenie. To ciekawie napisana, intrygująca oraz dowcipna opowieść o przyjaźni dwóch nastoletnich dziewcząt.

Opisanie przez Dawn O'Porter czasów "przed Facebookiem" okazało się udanym i interesującym eksperymentem. Autorka, która sama, jak przyznaje, bez internetu czuje się jak bez ręki, sięgnęła pamięcią wstecz, zajrzała do tekstów swoich dawnych pamiętników i przeniosła lata 90. na karty swojej powieści. Przesyłane przez bohaterki, tytułowe "Papierowe samoloty" to dziś już relikt poprzedniej epoki. Warto przypomnieć sobie, jak wyglądało życie przed olbrzymim skokiem technicznym, jaki zaobserwowaliśmy w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Dzisiaj młodzi ludzie nie wyobrażają sobie, aby nie być w nieustającym "kontakcie", nie korzystać z portali społecznościowych czy telefonów komórkowych. Tymczasem przyjaźń Flo i Renee rozkwitała w najlepsze, mimo iż dziewczyny nie korzystały z dobrodziejstw dzisiejszego świata. Miło było powspominać. "Papierowe samoloty" to również doskonała lektura dla nastolatek, aby te dowiedziały się nieco o życiu starszego od siebie pokolenia.

"Papierowe samoloty" to dobra lektura dla tych, którzy poszukują czegoś, by się "rozerwać". Niegłupia, ale i nieskomplikowana, lekka opowieść o przyjaźni dwóch młodych dziewcząt w połowie lat 90. O przyjaźni, ale i też o dorastaniu, dojrzewaniu do prawdy, pierwszych rozczarowaniach oraz o rozbitych rodzinach, w jakich przyszło żyć nastolatkom. Co ważne - nieprzewidywalna i niezwykle barwna historia.

Dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego powieści!

Dawn O'Porter "Papierowe samoloty"
Grupa Wydawnicza Foksal, Wydawnictwo YA, 2014
data premiery: 19.11.2014
ilość stron: 256

wtorek, 23 grudnia 2014

Magdalena Witkiewicz | Święta Bożego Narodzenia

Wirtualne odliczanie do Świąt Bożego Narodzenia na blogu Przegląd czytelniczy dobiega końca.
Autorką ostatniego już świątecznego postu jest Magdalena Witkiewicz, spod której pióra wyszły takie powieści jak "Szkoła żon", "Pensjonat marzeń", "Milaczek" czy "Zamek z piasku". 
Pisarka postanowiła wpuścić czytelników do swojego mieszkania, nie możecie tego przegapić!

A tymczasem kochani..

Wraz ze wszystkimi autorkami, jakie wzięły udział w cyklu świątecznym, życzymy Wam wszystkim Świąt spędzonych w rodzinnej, ciepłej atmosferze.




Święta Bożego Narodzenia to dla mnie czas, w którym robi się ciepło w sercu, a łzy wzruszenia czasem spływają po policzku. Bo ja jestem z tych, co wzruszają się często i łatwo. I przyznam, że bardzo to lubię! 
W tym roku okres świąteczny zaczął się u mnie bardzo szybko. W połowie listopada byłam w Irlandii, a tam „White Christmas” i „Jingle Bells” rozbrzmiewały wszędzie. Zatem już w listopadzie poczułam się bardzo świątecznie. Nawet kupiłam wtedy część prezentów dla bliskich, ale… Ale już prawie wszystkie rozdałam, bo uwielbiam dawać prezenty. Oczywiście teraz bardzo żałuję, bo pewnie mąż by się bardzo ucieszył, znajdując kombinezono-piżamę Supermana pod choinką, a tak… Ucieszył się wcześniej!
Bo ja nigdy nie mogę wytrzymać z tymi prezentami…
Gdy wyszłam za mąż, dwa lata z rzędu Wigilie były w naszym mieszkaniu. Zapraszam Was na jedną taką moją Wigilię, gdy dzieci były jeszcze małe. 



Gdy moi rodzice przeprowadzili się do dużego domu, ulicę obok, tam w wigilijny wieczór zawsze się spotykamy. Święta z dziećmi są cudowne! 
W tym roku moje dzieci napisały list do Świętego Mikołaja i dostaną dokładnie to, co w listach. Nie mogę się doczekać ich reakcji. Wierzą jeszcze w Mikołaja, chociaż czasem zastanawiają się nad jego istnieniem… Oby ta wiara trwała jak najdłużej.
W moim domu rodzinnym choinkę zawsze ubieraliśmy w Wigilię. Co roku mama się denerwowała, że tata kupi najbrzydszą „drapakę”, ale co roku mieliśmy najpiękniejszą na świecie. Przynajmniej w moim odczuciu. 
Po rodzinie krąży anegdota, że kiedyś jakiś wujek kupił wyjątkowo koszmarną choinkę. Ciocia zamiast go objechać z góry do dołu, przytuliła go i powiedziała:
- Kochanie, ty masz wyjątkowo dobre serce.
Wujek zdziwiony nie zdołał wykrztusić ani słowa.
- Wyjątkowo dobre serce – ciocia powtórzyła – Bo gdyby nie ty, ten facet w życiu by nikomu tej choinki nie sprzedał. A tak. Zarobił sobie i się cieszy w tę wigilijną noc!

Gdy byłam mała nie mieliśmy tradycji pieczenia pierniczków. Pamiętam przez mgłę, że robiłam z tatą ozdoby choinkowe. Mama królowała w kuchni. Tak też i jest do tej pory. Makowce, keksy, ryba po grecku, śledzie w oleju, w occie, sałatka jarzynowa, karp – to na samą Wigilię. Z pewnością o czymś zapomniałam! Na święta dochodził schab w galarecie i zwykle niesamowity tort. 
Nic się nie zmieniło w tradycjach mamy. Ja dołożyłam swoje. U mnie jest trochę inaczej.
Co roku z dziećmi pieczemy pierniczki. Mam chyba sto foremek i nigdy wszystkich nie dajemy rady użyć! Jednego dnia pieczemy, a następnego dekorujemy. Zawsze mamy kolorowe lukry i obłędną ilość ozdób do przyklejenia. To robimy zwykle w okolicy 6 grudnia. 
Ja mam takie szczęście, że zawsze przed świętami jestem chora. Albo gardło, albo oskrzela. W tym roku myślałam, że się uda być zdrową – gdzie tam! – bolał mnie ząb. Po prostu myślę, że mój organizm podświadomie chce się wywinąć z całego porządkowego galimatiasu. Gdy mogę się skupić na gotowaniu i przystrajaniu domu – zaczynam być zdrowa. O właśnie już mnie prawie nie boli!
Gdy zaczęłam prowadzić swój własny dom, do tradycyjnych potraw dołączyły kluski z makiem. Kocham kluski z makiem. I mogłaby to być jedyna potrawa, którą jem w święta. Kiedyś je zrobiłam latem. Latem nie smakują tak samo, jak przy choince! Do tych klusek (wiem, że połączenie katastrofalne) doszły śledzie. Jedne na słodko z pomidorami i rodzynkami, a drugie w oleju z oliwkami i ziołami prowansalskimi. W tym roku jeszcze zrobię terrinę z łososia i bardzo kuszą mnie krewetki. Mało tradycyjne, ale po pobycie w Wietnamie uwielbiam krewetki. Ale mój głos wewnętrzny szepcze mi, że krewetki na Wigilię, to przesada! Muszę się jeszcze zastanowić. Może je zrobię na sylwestra…
Kulinarnie się zrobiło, prawda? A tak chcę odejść od tego świątecznego konsumpcjonizmu…
Bo Święta Bożego Narodzenia pachną. Pachną mandarynkami i pomarańczami, pachną ciastem, dopiero co wyjętym z piekarnika. W domu też pachnie. Bo chociaż jakby nie wiadomo jak się nie chciało, trzeba posprzątać, zmienić pościel.
W tym roku Wigilię spędzamy u moich rodziców. Jak zawsze w ostatnich latach. Gdy był śnieg, dzieci wieźliśmy tam na sankach. Teraz trzeba będzie parasole zabrać…
Do Wieczerzy siadamy około siedemnastej. Jest tradycyjne łamanie się opłatkiem, a potem jedzenie tego wszystkiego, nad czym się pracowało przez ostatnie dni. Gdy już wszyscy się najedzą – należy przewietrzyć salon. Otwierane są drzwi balkonowe, wszyscy są wypraszani do innych pokoi, a Święty Mikołaj po kryjomu przynosi prezenty… Potem ktoś dorosły krzyknie
- Jest! Jest! Szybko!
Dzieci biegną, ale zwykle jest już za późno. Prezenty są, po Świętym zostaje jedynie ślad mokrego buta.
Wtedy zaczyna się radość przeogromna. Rozpakowywanie, zabawa, pokazywanie, oglądanie. Dzieci nie idą spać długo, a mój syn zawsze chce spać z tym, co akurat dostał. I zawsze śpi! Nie ważne jak kanciasta jest ta zabawka. Spał już z traktorem, klockami lego i samochodem zdalnie sterowanym. Kurczowo trzyma go całą noc i nie można mu tego zabrać. To jest radość, prawda?
Czasem marzę jednak, że pojedziemy na święta do Amalki. Do Mojego Miejsca na Ziemi na Kaszuby. Że tam, w środku ośnieżonego lasu zasiądziemy przy wigilijnym stole, choinką będzie oświetlony modrzew za oknem, a pokój będzie rozświetlał ogień z kominka. Wiem, że kiedyś to nastąpi. 
Marzenia trzeba spełniać. Tego Wam życzę moi drodzy – siły na to, by zrobić pierwszy krok w stronę Waszych marzeń. Gdy zrobicie pierwszy krok, dalsza droga będzie prosta! Zatem życzę Wam – szerokiej drogi w stronę marzeń!

Magdalena Witkiewicz

PS. Syn właśnie zasypia i śpiewa „Lili lili laj, moje dzieciąteczko”. Z drugiego pokoju dołączyła córka. I jak tu nie kochać świąt!!!
PS. 2. Obiecałam dzieciom, że w te święta nie włączę komputera. O matko!

Magdalena Parys "Magik" [Recenzja]




"Magik" to kryptonim tajnej akcji służb specjalnych mającej na celu eliminację opozycjonistów podczas ucieczki z komunistycznego "raju" na granicy bułgarsko-tureckiej. Sprytnie. Był człowiek, nie ma człowieka, ślad po nim zaginął. Czyż to nie magia? Dla mnie jednak "Magikiem" jest sama autorka, Magdalena Parys. Bo jak inaczej wytłumaczyć stworzenie powieści tak genialnej i realnej, że za nic w świecie nie przyjmuję do wiadomości zapewnień, iż wszystko to zostało wymyślone?

Rok 2011. Niemal w tym samym czasie w tajemniczych okolicznościach ginie dwóch mężczyzn. Jeden z nich umiera w Bułgarii, w Sofii, ciało drugiego zostaje odnalezione w zamieszkanej przez Romów, podupadającej kamienicy w Berlinie. Pierwszy był dziennikarzem, drugi pracował w Urzędzie do spraw Akt Stasi. Dochodzenie w sprawie śmierci Franka Derbacha, berlińskiego urzędnika, szybko zostaje zatuszowane, a informacja o zgonie Gerharda Samuela jest przechowywana po stronie bułgarskiej zadziwiająco długo. Okazuje się, że obaj mężczyźni, wraz z pochodzącym z Lipska archiwistą, zajmowali się zbieraniem materiałów na temat morderstw dokonywanych na granicy bułgarsko-tureckiej za czasów żelaznej kurtyny. Sprawa związana jest z przeszłością jednego z czołowych polityków dzisiejszych Niemiec. 

"Magik" to najdoskonalszy w swej perfekcyjności, trzymający w napięciu thiller polityczny. Magdalena Parys na podwalinach historii ucieczek z państw komunistycznych i znikających akt Stasi stworzyła opowieść niezwykle prawdziwą i realną. Jeśli, jak zapewnia sama autorka, opisana historia rozegrała się tylko w wyobraźni autorki, to gratuluję wyobraźni i geniuszu literackiego. "Magik" to powieść wyznaczająca nowe standardy w polskiej literaturze, książka, która, jestem tego pewna, za kilka lat będzie uznawana za arcydzieło rodzimego pisarstwa. Parys można czuć całym sobą, albo i nie, o gustach podobno się nie dyskutuje, ale jedno jest pewne: nikt, absolutnie nikt, nie może zaprzeczyć niebywałego talentu pisarki i jej obecności na literackich wyżynach. "Magik" udowadnia geniusz Magdaleny Parys.

Autorka zaangażowała się w swoją pracę nie w stu, ale w dwustu procentach. Każda strona, każde zdanie jest napisane z olbrzymią dbałością o szczegóły. Magdalena Parys starannie i dokładnie wprowadza swojego czytelnika w opisywany świat. Portrety psychologiczne bohaterów zostały nakreślone z niesamowitą precyzją. Pisarka, szkicując obrazy swoich postaci, zadbała o wiarygodne odzwierciedlenie ich przeszłości, skrupulatne przedstawienie motywacji oraz wierne oddanie tła historycznego. Na tym polega siła "Magika" - książka jest niesamowicie intrygującym zapisem współczesnych wydarzeń, zdeterminowanych przez mocno udokumentowaną przeszłość. Mimo iż autorka zastrzega, że cała fabuła została zmyślona, powieść przedstawia realne mechanizmy władzy, pozostałości komunistycznej rzeczywistości, w której żyjemy do dziś. Jak dochodzi się na szczyt? Magdalena Parys, która sama jako dziecko wyemigrowała z rodziną do Berlina Zachodniego, zna położenie, o jakim pisze. Odnoszę wrażenie, iż wspomnienia, odczucia i przeżycia jednej z bohaterek książki, Dagmary Bosch, są w pewnym stopniu odzwierciedleniem przemyśleń oraz doświadczeń samej autorki.

"Magik" to 624 strony, które czyta się jednym tchem. Magdalena Parys umiejętnie dawkuje napięcie, w rzadko spotykany sposób prowadzi nas gładko przez całą powieść. Nie zdradza zbyt dużo, ale i nie wprowadza niepotrzebnego zamieszania, nie oszukuje swojego czytelnika, jest z nim przez cały czas. "Magika" przeczytać po prostu trzeba, gdyż książka wyznacza nowe trendy i standardy polskiej literatury. Każdy z szanujących się miłośników polskiego pisarstwa powinien sobie sam wyrobić opinię o tej wyjątkowej, ważnej powieści. Ja pozostaję pod ogromnym wrażeniem.

Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Magdalena Parys, "Magik"
Wydawnictwo Świat Książki, 2014
ilość stron: 624
data premiery: 19.11.2014

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Małgorzata Warda | Magię odnajduję, gdy zbieramy się całą rodziną przy stole

Nadszedł czas na ostatnie przedświąteczne przygotowania, w wielu domach świąteczny nastrój wywołuje już rozświetlona lampkami choinka, jeszcze spieszymy, by zdążyć dopiąć wszystko na ostatnią chwilę, lecz za chwilę zwolnimy.
Zapraszam Was na przedostatni już ze świątecznego cyklu wpis będącym zapisem wspomnień znanej i lubianej polskiej autorki - Małgorzaty Wardy.
Poczujmy magię tych Świąt!



Najcieplej wspominam Święta z dzieciństwa. Dla mnie, urodzonej na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych tamten czas miał szczególne, magiczne znaczenie. Urok Świat nie wiązał się jednak tylko z Mikołajem i prezentami, które czekały pod choinką, ale przede wszystkim była to magia dużej ilości produktów, które nagle wypełniały sklepowe półki, egzotycznych owoców, które pojawiały się w domach. 
Obecnie granica pomiędzy czasem nieświątecznym a świątecznym jest dość płynna: na co dzień sięgamy po produkty, dla których kiedyś stało się w kolejkach od trzeciej w nocy. Ciężko dzisiaj ucieszyć się z pomarańczy, skoro możemy je znaleźć w każdym markecie. Kogo obchodzi, czy w domu są banany? Jako mała dziewczynka nie miałam jednak łatwego dostępu do egzotycznych owoców ani do mlecznej czekolady.  Przyzwyczaiłam się, że pomarańcze lądowały na stole właśnie w Boże Narodzenie. W Święta na talerzach pojawiała się też szynka, której nie było w domach na co dzień. Największą niespodzianką były jednak kolory Bożego Narodzenia: Osiedle, w którym się wychowałam było szare: wszędzie stały niemal identyczne wieżowce, a szarość rozłaziła się po chodnikach, szarych piaskownicach, drabinkach, trzepaku. Boże Narodzenie przynosiło kolory: pojawiały się świąteczne ozdoby, na balkonach migoczące lampki, w domach ustrojone choinki... Najpiękniejszy czas, gdy na świat patrzyłam oczami dziecka. Święta kojarzyłam z zabawą, wyglądałam pierwszej Gwiazdki, wierzyłam, że Mikołaj istnieje naprawdę a wszystko było nieustanną zabawą. Dzisiejsze Święta znam od kulis. Dorośli nie wierzą przecież w Świętego Mikołaja, a kiedy na niebie pojawi się gwiazda, to oni dzwonią dzwonkiem, udając czary. Moje prawdziwe Święta odeszły więc wraz z dzieciństwem i już nie wrócą. Dawną magię odnajduję jednak, gdy zbieramy się całą rodziną przy stole. Uwielbiam też patrzeć w zdumione oczy mojej córeczki, która wciąż wierzy, że to święty Mikołaj zapakował jej prezenty i postawił pod choinką, więc biegnie do mnie wołając "Widziałaś to, mamo?" ;-)

Małgorzata Warda




piątek, 19 grudnia 2014

Joanna Sykat "Tylko przy mnie bądź" [Recenzja]




Wyobraź sobie, że już nie musisz się martwić sferą finansową. Nie żyjesz od pierwszego do pierwszego następnego miesiąca, planowanie domowego budżetu nie spędza ci snu z powiek. Kolejne zera rosną na twoim koncie, z miesiąca na miesiąc stajesz się coraz bardziej zamożnym człowiekiem. Zapytasz zapewne: gdzie jest haczyk? Bo przecież to oczywiste, że gdzieś musi tkwić haczyk. I masz rację. W zamian za stabilizację finansową.. nie żyjesz. Nie pamiętasz swojej rodziny, nie doświadczasz piękna przyrody, nie czujesz nic. Taką przerażającą wizję stworzyła w swej najnowszej powieści "Tylko przy mnie bądź" Joanna Sykat. Ale czy na pewno tylko stworzyła?

Marta przed laty dokonała wyboru. Porzuciła swoje dotychczasowe życie, powierzyła opiekę nad synkiem swoim rodzicom, aby zamieszkać i podjąć pracę w Dome. Dome to olbrzymia firma, państwo w państwie. Pracownicy zobowiązani są nie opuszczać kopuły, nie wolno im kontaktować się ze światem zewnętrznym, a ich bezpieczeństwa i samopoczucia strzeże pidżej - osobisty strażnik, z którym mieszkańcy Dome nie mogą się rozstawać. Marta wie, że sprzedała swoje życie. Jako jednej z nielicznej starcza jej odwagi, aby nie do końca podporządkowywać się panującym regułom. Pewnego dnia na terenie kopuły spotyka Wiktora - mężczyznę, z którym kiedyś ją coś łączyło. Okazuje się, że Wiktor został całkowicie pozbawiony wspomnień i uczuć. Czy to spotkanie może zmienić coś w życiu obojga? Czy istnieje możliwość powrotu do prawdziwego świata i życia?

Przyznam, iż to nie do końca moja bajka. Cała koncepcja Dome wydaje się zakrawać pod science fiction, którego zdecydowanie nie lubię i nie czuję się na tym terenie pewnie. Ale.. No właśnie. Joanna Sykat zachwyciła mnie swoją wyobraźnią, tworząc świat, tak odrealniony od tego rzeczywistego, a jednocześnie tak prawdziwy. Autorka zmusza czytelnika, aby ten zastanowił się, czy przedstawiony w powieści "Tylko przy mnie bądź" świat jest w pełni kreacją fantazji pisarki, czy może.. to już się dzieje naprawdę? Oczywiście, Dome ani żadna tego typu instytucja nie istnieje, jednak czy nie sprzedajemy swego czasu, który powinniśmy poświęcić rodzinie, z pogoni za pieniądzem, karierą? Czyż nie wyłączamy swoich uczuć, ludzkich instynktów, naszych potrzeb, nie ogłuszamy coraz głośniejszego wewnętrznego krzyku, aby zarobić, mieć, osiągnąć? Joanna Sykat przeciwstawia po dwóch stronach to, co nabyte oraz to, co niematerialne. Robi to w sposób absolutnie wyjątkowy, z jakim się jeszcze nie spotkałam w polskiej literaturze.

"Tylko przy mnie bądź" to książka, w której ani treść, ani forma nie mają aż tak wielkiego znaczenia, jak przesłanie, jakie powieść ze sobą niesie. Przyznam, iż Joanna Sykat przekonała mnie do swej koncepcji, chociaż kiedy tylko usłyszałam o swego rodzaju "drugiej rzeczywistości", pokręciłam nosem. Okazuje się, że "Tylko przy mnie bądź" jest publikacją o pięknym znaczeniu, jaką warto przeczytać, aby przewartościować swoje życie, zastanowić się, co tracimy w codziennej gonitwie. Autorka cudownie pisze o macierzyństwie, wartości rodziny i miłości, dla której warto wiele poświęcić i zaryzykować. Sykat zadbała również o to, aby oddać piękno świata, w jakim żyjemy, pokazać jego wyjątkowe strony, pozwolić czytelnikowi jeszcze raz spojrzeć na to, co go otacza - tym razem innym okiem. 

Czy warto poświęcić czas Joannie Sykat i jej powieści "Tylko przy mnie bądź"? Moim zdaniem, zdecydowanie tak, nawet jeśli, podobnie jak i ja, nie przepadacie za elementami fantastycznymi w literaturze. W przypadku "Tylko przy mnie bądź" ten drugi, nierzeczywisty świat służy do tego, aby pokazać ułomności rzeczywistości i czasów, w jakich przyszło nam żyć. Joanna Sykat przedstawia nas konsekwencje, jakie mogą nieść ze sobą niektóre wybory, jakich dokonujemy w życiu. Warto jeszcze raz dobrze zastanowić się, zanim podejmiemy decyzję.

Dziękuję Wydawnictwu Replika za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego powieści!

Joanna Sykat, "Tylko przy mnie bądź"
Wydawnictwo Replika, 2014
ilość stron: 244
data premiery: 03.12.2014

czwartek, 18 grudnia 2014

Krystyna Mirek | Święto miłości

Kiedy zastanawiałam się, kogo zaprosić do udziału w cyklu świątecznym, Krystyna Mirek była pierwszą osobą, jaka przyszła mi na myśl.
Dlaczego? Autorka urzekła mnie swoim pełnym uroku i magii opisem Świąt obchodzonych w domach bohaterów powieści "Podarunek".
Później już tylko, podczas lektury opowiadania autorstwa Krystyny Mirek opublikowanego w książce "Cicha 5", ten klimat zagościł w moim sercu na dobre.
Jakie znaczenie dla autorki mają Święta Bożego Narodzenia, które sama nazywa "świętem miłości"?





Święta to ważny i bardzo potrzebny czas. Są one jednak nie tylko magiczne, ale także niebezpieczne. Boże Narodzenie to taki papierek lakmusowy. Próbka, która włożona w życie rodziny pokazuje prawdę. Na co dzień można ją jakoś zakopać, zapomnieć, skupić myśli na czymś innym.
Ale przychodzi taki moment w roku, kiedy wszyscy siadają przy stole i nie ważne: wierzący czy nie, kochający święta czy też wręcz przeciwnie, gdzieś w głębi serca marzą, żeby było pięknie.
Tymczasem nie zawsze tak jest. W święta wszystko widać bardziej. Miłość, ale także jej brak. Wiarę i pustkę. Wartość rodziny, ale także samotność. To czas, który zwłaszcza dorosłych skłania do podsumowań. Kogo zabrakło przy stole, z kim coraz trudniej podzielić się opłatkiem i wypowiedzieć choćby kilka zdawkowych słów. Czy prezenty są wyrazem miłości, czy tylko niepotrzebnym wydatkiem, nic nie znaczącym obowiązkiem realizowanym w ostatniej chwili, żeby tylko było.
Przeżyłam różne święta. Piękne, magiczne, z bogatymi polskimi tradycjami, przy stole, wokół którego siedziała liczna rodzina. Ale także trudne, gdy ktoś odchodził, chorował, nie miał pracy, święta na emigracji i w najtrudniejszych dla moich bliskich czasach.
Dlatego już wiem, że na udaną kolację wigilijną pracuje się cały rok. Poprzez pielęgnowanie relacji, rozwiązywanie problemów na bieżąco, ale przede wszystkim dbałość o najważniejsze z uczuć – Miłość.
Boże Narodzenie – to przecież właśnie święto miłości. Bóg jest miłością, według najkrótszej definicji. Celebrujemy więc narodziny Miłości: w sercu człowieka – indywidualnie, w rodzinie, wśród przyjaciół. Wszelkie piękne zewnętrzne tradycje cieszą wyłącznie wtedy, gdy jest zaspokojona ta pierwotna potrzeba miłości. Nie da się zapełnić pustki gotowaniem, ozdobami, zagłuszyć smutku piękną muzyką.
Mam wielki respekt wobec tego święta. Chciałabym bardzo znów usiąść przy świątecznym stole i poczuć, że jest dobrze. Wewnątrz i zewnętrznie. Żeby życzenia były szczere i serdeczne, modlitwa płynęła prosto w niebo, prezenty okazały się trafione, potrawy smakowały, a śmiech nad stołem był spontaniczny i prawdziwy. Żeby niósł się wieczorem śpiew kolęd, a rodzinne tradycje wrastały w serca naszych dzieci. Żeby to był prawdziwie błogosławiony czas.
Takich prawdziwych, pięknych świąt życzę także wszystkim Czytelnikom. A jeśli jest obok nas ktoś, komu trudno będzie w tym roku przejść przez ten wyjątkowy czas, żeby udało się zrobić choć jeden maleńki krok w jego stronę albo żeby on wyciągnął do nas rękę. Niech to będzie dla Was wszystkich dobry czas.

Krystyna Mirek

środa, 17 grudnia 2014

Jojo Moyes "Ostatni list od kochanka" [Recenzja]




Kiedy ostatnio napisałeś do ukochanej osoby list? Nie, nie pytam o e-maila czy obkrojoną do 160 znaków wiadomość tekstową. Pytam o list. Pełen emocji, napisany odręcznie na kartce papieru. Jojo Moyes w swej powieści "Ostatni list do kochanka" oddaje hołd tej zapomnianej sztuce - sztuce pisania listów miłosnych. Bo nigdy nie wiesz, co może zmienić otrzymany list. Albo inaczej - list, który nigdy nie dotarł do adresata.

Ellie Haworth jest 32-letnią dziennikarką brytyjskiej gazety "Nation". Ellie znajduje się w skomplikowanej relacji z żonatym mężczyzną i cały czas ma nadzieję, że usłyszy od ukochanego długo wyczekiwane słowa: "jestem wolny". Ellie, przeglądając archiwa gazety, natrafia na ślad romansu z początku lat 60. Jeden zagadkowy, pełen miłości i pasji list sprawia, że Ellie postanawia przyjrzeć się tej sprawie z bliska. Okazuje się, iż korespondencja jest wynikiem miłości, jaka połączyła żonę londyńskiego biznesmena, Jennifer oraz dziennikarza "Nation", Anthony'ego. Ellie zagłębia się w tajemnicę dawnych kochanków. Kiedy odkryje prawdę, przyjdzie jej przewartościować również swoje życie. Czy związek z żonatym mężczyzną ma jakąkolwiek przyszłość?

Jojo Moyes, przygotowując się do napisania powieści, skierowała prośbę do różnych osób, których z pozoru nic ze sobą nie łączy. Poprosiła o przesłanie ostatniego listu, wiadomości bądź fragmentu korespondencji w innej formie. Każdy rozdział jej powieści poprzedzony jest wziętym z życia ostatnim listem do kochanka. Dzięki temu zabiegowi, poznajemy część historii nie tylko bohaterów powieści, Jennifer i Anthony'ego oraz Ellie i Johna, ale również fragment dziejów nieznanych nam osób, których porwał wir namiętności. Namiętności, która odcisnęła silne piętno na ostatecznym kształcie powieści Jojo Moyes "Ostatni list do kochanka". Książka jest świadectwem wielkiej miłości i równie wielkiego rozczarowania. Emocje bohaterów dotykają nas dogłębnie, osaczając i nie pozwalając nam oderwać się od przedstawionego świata. Postacie nie są czarno-białe, niemożliwym jest jednoznaczne zaklasyfikowanie danego bohatera jako "dobry" czy "zły". Jojo Moyes rozmazała klasyczny podział między tym, co białe, a co czarne. Autorka szczerze pisze o bolesnych doświadczeniach, przekazując istotę relacji damsko-męskich. Zadbała o dokładne przedstawienie ciągu przyczynowo-skutkowego, przez co powieść zyskała logiczny kształt.

Moyes, snując swą historię, nieco zasiedziała się w jej rozpoczęciu. Na dobrą sprawę pierwsze 200 stron (z 496) to wstęp do opowieści, która dopiero ma się rozegrać. Pomiędzy mną a "Ostatnim listem do kochanka" nie zaiskrzyło od razu. Czytając ostatnie kartki, byłam już całą sobą w tej historii, przeżywałam wraz z bohaterami, jednak zanim to nastąpiło - powiedzmy to wprost - zdążyłam zwątpić i nieźle się wynudzić. Przez co najmniej połowę książki nie wydarzyło się nic, co miałoby świadczyć o jej wyjątkowości. Teraz, już po lekturze całości, przyznaję, iż powieść podobała mi się, cieszę się, że ją przeczytałam, jednak nie mogę powiedzieć, żeby należała do dzieł wybitnych. Miło przeczytać, "Ostatni list do kochanka" to ciekawa forma rozrywki, pięknie, jak to bywa w serii Leniwa Niedziela, wydana, będąca źródłem relaksu.

Jojo Moyes, wzbogacając swoją historię fragmentami autentycznej korespondencji oraz łącząc czasy współczesne z latami 60. XX wieku, wyróżniła swoją powieść na tle innych powieści obyczajowych dla kobiet. Warto zwrócić uwagę, iż Moyes w tle prezentowanych wydarzeń pisze o kryzysie w Kongo w latach 1960-1965. "Ostatni list do kochanka" to również głos w wielu istotnych sprawach społecznych. Bardzo dobra książka, chociaż mnie akurat nie porwała, przynajmniej do połowy. Później już czytałam z wypiekami na twarzy.

Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Jojo Moyes "Ostatni list do kochanka"
Wydawnictwo Świat Książki, 2014
ilość stron: 496
data premiery: 03.12.2014

niedziela, 14 grudnia 2014

Ałbena Grabowska | Magia Świąt

Ałbena Grabowska - myślę, że tej autorki żadnemu miłośnikowi współczesnej polskiej powieści obyczajowej, przedstawiać nie trzeba.
Dzisiaj pisarka występuje na blogu w nieco innej roli.
Ałbena Grabowska oddaje się wspomnieniom.
Wspomnieniom pełnym magii, zapachu piernika i świątecznej choinki.




Święta zawsze zaczynają się u mnie pierwszego dnia grudnia. Wtedy robię ciasto na piernik i zostawiam go w chłodzie aż do Wigilii, żeby wchłonął korzenne zapachy i pięknie dojrzał. Moment w którym wsypuję przyprawy do piernika jest wyjątkowy. Po domu roznosi się zapach, który owiewa wszystkie kąty i przypomina o tym co się zdarzy w noc wigilijną. 
Kiedy byłam mała uwielbiałam atmosferę Świąt. Nawet w biednych i szarych czasach zawsze udawało się coś wyczarować z bibuły, krepiny czy kolorowego papieru, czym można było udekorować choinkę. Mieliśmy w domu stare bombki, jeszcze po babci, które z pieczołowitością co roku wieszaliśmy na choince. 
Kulinarnie była to wielka uczta. Oczywiście wigilia zawsze była i jest postna, taka tradycja, ale już pierwszego dnia świąt można sobie było pozwolić na bezkarne pustoszenie lodówki. Do tradycji u mnie w domu należało robienie nowych potraw, tak, żeby każdego roku podać na stół coś oryginalnego. Oczywiście były pewne stałe pozycje jak karp po bułgarsku, czyli pieczony w całości na kołderce z cebuli z sosem pomidorowym i orzechami włoskimi, naleśniki z makiem nadziewane kapustą i grzybami, zupa grzybowo-cebulowa z kluskami lanymi, łamańce z makiem i oczywiście piernik, które wszyscy uwielbiali. 
Prezenty były bardzo ważne.  Każdy musiał przygotować upominki dla wszystkich siedzących przy stole. Czasem bywały kłopotliwe, jak ramka na zdjęcia z przylepionymi plasteliną muszelkami z lata, albo zakładka do książek na którą zużyto plisowany rękaw bluzki mamy, bez jej wiedzy zresztą. Dziś opowiadam moim dzieciom jak dostawałam kredki i pomoce szkolne, jak bardzo się cieszyłam z czapki czy szalika, co w dzisiejszych czasach rzadko bywa postrzegane jako atrakcyjny upominek. Ale najbardziej czekałam na książki, które potem czytałam podgryzając łakocie. 
Oprawa muzyczna była wisienką na torcie. Teraz przez cały grudzień staram się wprowadzić dzieci  w nastrój zachęcając do słuchania muzyki klasycznej, kolęd w pięknym wykonaniu naszych czołowych śpiewaczek. Ale ogromnym sentymentem darzę piosenki świąteczne, które kojarzą mi się z moim nastoletnim przeżywaniem świąt.  I nigdy nie mam dość piosenki zespołu Wham! Last Christmas. 
Święta są zawsze okazją do spotkań z rodziną i przyjaciółmi. To czas w którym nie warto odrabiać zaległości z pracy, czy siedzieć przed telewizorem. Trzeba się zatrzymać i porozmawiać z bliskimi. Niektórych z nich w przyszłym roku może już nie być wśród nas. Warto o tym pamiętać. 

Ałbena Grabowska

czwartek, 11 grudnia 2014

Monika A. Oleksa | Moc uzdrawiania

Z mojego zaproszenia do wspólnego świętowania skorzystała również Monika A. Oleksa - wspaniała, pełna ciepła kobieta, autorka powieści obyczajowych, m.in. "Samotność ma twoje imię" oraz "Ciemnej strony miłości".
Przeczytajcie, jak pisarka spędza ten wyjątkowy czas i jakie znaczenie mają dla niej Święta Bożego Narodzenia.





Moje święta to bliskość i niecierpliwa, dziecięca radość oczekiwania na chwilę, gdy usiądziemy do rodzinnego stołu w gronie większym niż na co dzień. Na tym stole znajduje się zawsze jedno dodatkowe nakrycie, które w naszym domu nie jest jedynie symbolem. Co roku staramy się ogrzać w rodzinnym cieple i przygarnąć choć na jeden wieczór naszym sercem ludzi, w których domach z jakichś powodów jest zimno. Robimy to, chcąc dzielić się miłością, jaką sami czerpiemy z betlejemskiej stajenki wierząc, że ona zawsze przemienia – zarówno tych, którzy nią obdarowują, jak i samych obdarowywanych.
Magiczną atmosferę świąt czujemy już od początku grudnia. Moi chłopcy przygotowują świąteczne kartki z życzeniami, którymi zostaje obdarowany każdy gość, siadający przy wigilijnym stole, ja z mężem natomiast robimy obszerną listę zakupów, planując świąteczne menu i dzieląc się obowiązkami przygotowań. Nie wariujemy i nie pozwalamy, aby wszechobecny konsumpcjonizm wtargnął do naszego domu. O świąteczne prezenty dbamy wcześniej, starając się, aby były naprawdę czymś pięknym i z duszą. Oczywiście pod naszą choinką nie może zabraknąć książek! Mile widziane tytuły wpisywane są w listy do Św. Mikołaja, który dotąd nigdy jeszcze nie zawiódł:)
Boże Narodzenie w naszym domu to przede wszystkim radosne oczekiwanie na narodziny Zbawiciela. Przygotowujemy się do tego, porządkując nasze wnętrze, bo to jest dla nas najważniejsze. Chcemy, aby Maleńki Jezus, który przychodzi do każdego człowieka z ogromną Miłością mającą moc uzdrawiania, narodził się nie tylko w betlejemskim żłobie, ale przede wszystkim w nas samych i szykujemy te święta właśnie tak, aby móc Go do siebie zaprosić.
Wigilia od wielu już lat odbywa się u nas w domu, przy dużym rodzinnym stole. Tworzymy przy nim swoją historię. Pojawił się w naszym domu w trakcie trwania naszego małżeństwa, ale myślę, że sporo miałby do opowiedzenia...  Oczywiście na tym stole jest zwykle więcej niż dwanaście potraw (wszystkie, zgodnie z tradycją chrześcijańską, postne), bo każdy z naszych bliskich przynosi coś ze sobą, chcąc mieć wkład w ten magiczny wieczór, który łączy. Zaczynamy wieczerzę wigilijną prawie równo z pierwszą gwiazdką, około godz. 16-tej, i po wspólnym odmówieniu modlitwy, najpierw wsłuchujemy się w Słowo Boże, czytane zazwyczaj przez mojego męża, a potem dzielimy się opłatkiem, obdarowując się wzajemnie dobrymi życzeniami, ciepłem i błogosławieństwem. Po życzeniach siadamy do wieczerzy, nigdzie się nie spiesząc, nie patrząc na zegarek i ignorując zupełnie telewizor, który tego dnia jest wyłączony.
Wigilijny czas to czas magiczny i zatrzymany, który łączy Bożą Miłością i obdarowuje każdego siedzącego przy naszym stole nie tylko prezentami spod choinki, ale przede wszystkim bliskością, o którą dbamy każdego dnia pamiętając, że życie potrafi zakończyć się nieoczekiwanie i nie warto trzymać dobrych słów w sobie, ale trzeba nimi obdarowywać, bo są naprawdę ważne. I potrzebne, a ludzie tak szybko odchodzą, że czasami nie zdążymy pokazać, jak wiele dla nas znaczyli... Tego oboje z mężem, uczymy nasze dzieci, dla których święta to przede wszystkim drugi człowiek tuż obok.
Nasza wielopokoleniowa Wigilia kończy się Pasterką, po której dzielimy się opłatkiem i dobrym słowem z zaprzyjaźnionymi księżmi z parafii, oraz ludźmi, których w tej parafialnej wspólnocie spotykamy przez cały rok. Wracamy do domu pełni pokoju i wewnętrznego piękna, które emanuje z naszych serc przez cały rok przypominając, że ludzie są obecni w naszym życiu każdego dnia, a Święta Bożego Narodzenia mają nam nie tylko o tym przypomnieć, ale nauczyć dzielenia się miłością nieustannie. Tak właśnie to czuję i życzę każdemu, kto zajrzy tu do Ciebie, Magdaleno, pięknych i pełnych pokoju Świąt Bożego Narodzenia. Bo  tak naprawdę Boże Narodzenie dokonuje się w każdym z nas i nosimy je we własnym sercu. I to nie wolne od pracy dni, ani zastawiony wyszukanymi potrawami stół ma tutaj znaczenie, tylko cisza serca, które odnalazło to, za czym przez całe życie pędzimy i czego poszukujemy. Prawdziwy pokój, w którym nie ma lęku i prawdziwą radość, którą przynoszą drobiazgi. Światło, zamiast mroku. Nadzieję, w miejsce zwątpienia. Miłość, która umacnia i ma moc uzdrawiania. Ze wszystkiego.

Monika A. Oleksa