niedziela, 1 listopada 2015

Patronat medialny | Anna Klejzerowicz "Dom naszej pani"



Emil Żądło powraca! Bohater serii kryminałów z bogatym tłem historyczno-architektonicznym tym razem zmierzy się z największą zagadką sięgającą czasów starożytnych. Charyzmatyczny dziennikarz śledczy rozwiązał już zagadkę "Sądu ostatecznego", znalazł powiązanie pomiędzy serią współczesnych morderstw a historią japońskich drzeworytów, a teraz... będzie poszukiwał zaginionej Atlantydy! Najnowsza powieść Anny Klejzerowicz pod patronatem Przeglądu czytelniczego z pewnością zadowoli wiernych czytelników gdańskiej pisarki.

W Trójmieście i okolicach w dziwnych okolicznościach giną czołowi przedstawiciele archeologii. Dziennikarz śledczy Emil Żądło, współpracując z policją, szybko dochodzi do wniosku, iż ofiary szaleńca razem pracowały nad owianą tajemnicą, niejasną sprawą z przeszłości. Kim była tytułowa "Nasza Pani" i jaki związek miała z nią historia zagininionych skrzyni z lat 20. XX wieku? Ślady prowadzą do Hiszpanii. Emil musi działać szybko, gdyż ofiary pochodziły ze środowiska, w jakim obraca się ukochana dziennikarza, Marta. Kobiecie może grozić śmiertelne niebezpieczeństwo. Wspierany przez swoją partnerkę, Emil natrafia na tropy, które sugerują, że seria brutalnych morderstw może mieć wiele wspólnego z... legendarną Atlantydą. 

Anna Klejzerowicz powraca w doskonałej formie. Muszę przyznać, że przez długie miesiące oczekiwania stęskniłam się za inteligentnym, charyzmatycznym dziennikarzem. Emil Żądło należy do bohaterów, którzy na długo zapadają w pamięć. Niekwestionowanymi zaletami serii są główne charaktery oraz ciekawe, intrygujące zagadki, znajdujące swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, a konkretnie - w sztuce oraz historii. Tutaj nic się nie zmieniło. "Dom naszej pani" nie zawiedzie sympatyków Emila Żądło, a wprost przeciwnie - wynagrodzi długi czas oczekiwania na kolejną powieść z cyklu. Anna Klejzerowicz stworzyła kolejną perełkę polskiej, współczesnej literatury kryminalnej. To zaskakujące, w jaki sposób autorka potrafi połączyć wątek grasującego po Trójmieście szaleńca z elementami architektury oraz historii. 

"Dom naszej pani" jest najlepiej napisaną częścią serii. Anna Klejzerowicz wróciła do Emila Żądło po dość długiej nieobecności, podczas której wydała między innymi "List z powstania" i "Medalion z bursztynem". Klejzerowicz dojrzała jako pisarka. Dialogi są jeszcze bardziej naturalne, a opisy - dokładniejsze. Odnoszę wrażenie, iż stopień zaawansowania intrygi jest na podobnym poziomie, jak w "Sądzie ostatecznym" i "Cieniu gejszy", jednakże wzbogacił się styl pisarki. Wykrystalizował się język. To ważna wiadomość, gdyż autorka już wtedy bardzo dobrze pisała, czytało się ją lekko i przyjemnie. Pisarka nie przestaje wspinać się na literackie wyżyny. Wspaniale czyta się autorów, którzy z wysokiego poziomu potrafią wskoczyć na jeszcze wyższy. Anna Klejzerowicz należy do tego grona.

"Dom naszej pani" w pełni usatysfakcjonuje miłośników prozy Anny Klejzerowicz, stęsknionych i zmęczonych oczekiwaniem na Emila Żądło. Oto Emil wraca w kapitalnej formie, jeszcze bardziej skuteczny i jeszcze bardziej ironiczny. Nowością w tej części są cięte dialogi. Wątki obyczajowe rozwijają się w interesujący sposób, wszyscy czytelnicy kibicujący związkowi Marty oraz Emila z pewnością będą usatysfakcjonowani. Czekam na czwartą część cyklu o Emilu!

Dziękuję Wydawnictwu Replika za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Anna Klejzerowicz "Dom naszej pani"
Wydawnictwo Replika, 2015
liczba stron: 320
data premiery: 03.11.2015

piątek, 30 października 2015

Wywiad | Dagmara Andryka: "Nic tak przyjemnie nie kończy dnia, jak kilka porządnie napisanych scen"

Autorka z egzemplarzem swojej debiutanckiej powieści "Tysiąc"

Dagmara Andryka zadebiutowała powieścią kryminalną "Tysiąc", bardzo ciepło przyjętą przez pierwszych czytelników. Postanowiłam zapytać autorkę, skąd tak nietuzinkowy pomysł na kryminał, co okazało się najtrudniejsze podczas pracy nad książką i... czy w XIX wieku kobiety rzeczywiście były palone na stosach. Przekonajcie się, co na ten temat miała do powiedzenia Dagmara Andryka.


Intryguje mnie postać Katarzyny Piecowej – XIX-wiecznej młodej kobiety, która w Pani debiutanckiej powieści miała rzucić klątwę na mieszkańców miasteczka Mille. Jak stworzyła Pani tę bohaterkę? Czy korzystała ze źródeł historycznych? I – proszę wybaczyć pytanie – czy na początku XIX wieku naprawdę paliło się kobiety na stosach?

Bardzo się cieszę, że ta postać Panią zaintrygowała, bo jej pierwowzór istniał naprawdę. Mówię o Barbarze Zdunk,  czyli ostatniej kobiecie w Europie, która spłonęła na stosie, właśnie na początku XIX wieku.
Oczywiście, klątwa i wiele pozostałych wątków z jej życia to jest już absolutna fikcja literacka, pamiętajmy, że Mille tak naprawdę nie istnieje. Mille to po łacinie tysiąc.

Skąd pomysł na fabułę powieści „Tysiąc”? Przyzna Pani, że to dość niestandardowy scenariusz kryminału – główna bohaterka nie tylko szuka seryjnego mordercy, ale przede wszystkim zastanawia się, czy ten w ogóle istnieje. Klątwa nie jest wcale takim nieprawdopodobnym scenariuszem.

Szukałam czegoś oryginalnego, jakiegoś mało wyeksploatowanego motywu, bo choć zdaję sobie sprawę, że „wszystko już było”, to mam wrażenie, że to właśnie kryminał, jako mocno ewoluujący gatunek, może „opierać” się na czymś nietypowym, czyli np. na klątwie. Poza tym, dokładnie tak jak Pani mówi, nie jest to nieprawdopodobny scenariusz.

Czy istnieje miejsce, które było swoim rodzajem inspiracją do stworzenia miejscowości Mille, w której rozgrywają się przedstawione w książce wydarzenia?

Bardzo podobają mi się Pani pytania! Mam wrażenie, że przeczytała Pani tę powieść, także między wierszami. Wszystko co dzieje się w Mille, jego mieszkańcy i ich sprawy jest absolutnie od początku do końca fikcją literacką, a ja stworzyłam Mille właściwie od podstaw. Wymyśliłam i rozrysowałam dokładny plan miasta, wykaz ulic, lokalizację miejsc, ja dokładnie widziałam te wszystkie budynki, bo na czas śledztwa Marty, Mille zaistniało w mojej wyobraźni naprawdę.
Ale jest miejsce, które posłużyło mi za bazę, za inspirację, to najmniejsze miasto w Polsce, czyli Wyśmierzyce. Urokliwa miejscowość, którą oczywiście dość dobrze zwiedziłam i gdzie spędziłam trochę czasu, przygotowując się do napisania powieści. Ale jest znacznie przyjaźniejsza i milsza niż Mille.

Kim jest Dagmara Andryka? Skąd w ogóle pomysł, aby zacząć pisać?

Pisałam chyba od zawsze, teraz, z okazji wydania książki, dawni znajom przypomnieli mi, że już w podstawówce napisałam powieść J. Zwykle pisałam opowiadania, ale dłuższa forma „chodziła” za mną od dawna, dlatego bardzo się cieszę, że "Tysiąc" wreszcie trafił do czytelników. A kim jestem? Na tę część pytania nie umiem jakoś oryginalnie odpowiedzieć, ale może przy okazji następnej książki będzie mi łatwiej.

Co okazało się najtrudniejsze podczas pracy nad książką? Jak długo trwał proces tworzenia?

Cały proces zajął mi około roku, najpierw planowałam fabułę, czyli „wymyślałam wydarzenia”, jest to bardzo przyjemny, choć niezwykle trudny moment tworzenia. W kryminale, konstruowanie fabuły przypomina układanie puzzli. Tu wszystko musi do siebie finalnie pasować, choć na początku powinno przypominać tysiąc rozrzuconych kawałków. To czytelnik, musi z każdą stroną czuć frajdę, że poszczególne elementy zaczynają się łączyć, a nawet już coś przypominać.
Sporo czasu zajęło mi także zebranie materiałów, i stworzenie wszystkich bohaterów. Bo ja, nim zacznę pisać, muszę wiedzieć o nich wszystko, znacznie więcej niż potem pokazuję w książce. Samo pisanie, jest potem wyczerpujące także fizycznie, ale ja uwielbiam takie zmęczenie. Nic tak przyjemnie nie kończy dnia, jak kilka porządnie napisanych scen.

Czy zamierza Pani wrócić do postaci Marty Witeckiej, a może pracuje nad całkiem nową powieścią?

Pracuję nad nową książką, chciałabym aby zachowała podobny klimat i atmosferę, ale odchodzę od małego miasteczka. Choć oczywiście nie będzie klątwy, to jednak znowu zaproszę czytelników do rozwiązania nieoczywistej, tajemniczej i mrocznej zagadki. W tym przedsięwzięciu, pomoże… właśnie Marta Witecka. Wiem, że czytelnicy polubili tę postać, dlatego szykuję jej nowe zadania.

Co wydanie debiutanckiej powieści zmieniło w Pani życiu?

Najważniejsze co się teraz dzieje, to fakt, że "Tysiąc" wreszcie trafił w ręce czytelników i z pierwszych sygnałów wiem, że bardzo im się podoba. To chyba najlepsze co może spotkać debiutanta. Bardzo Państwu dziękuję!
A Pani dziękuję za bardzo ciekawy wywiad.

czwartek, 29 października 2015

Irena Matuszkiewicz "Zjazd rodzinny" | Recenzja



Irena Matuszkiewicz swoją najnowszą książką zaskakuje wiernych czytelników i rozpoczyna cykl powieści obyczajowo-historycznych. Akcja "Zjazdu rodzinnego" toczy się w dwudziestoleciu międzywojennym oraz - częściowo - w roku 2014, kiedy jedna z bohaterek postanawia zgromadzić swoją liczną rodzinę przy jednym stole. Autorka znakomitych powieści obyczajowych powraca z całkiem nowym utworem.

Ewa, za namową swoich dzieci, postanawia zorganizować zjazd rodzinny. Sama jest archiwistką i zapaloną miłośniczką historii, dlatego z zaciekawieniem podążała śladami swoich przodków, by poznać ich historię. Ewa ma liczną rodzinę - nestorowie rodu, Jan i Leontyna Korzeńscy mieli bowiem siedmioro dzieci. Korzeńscy pobrali się w 1920 roku. Leontyna poświęciła się wychowywaniu dwóch synów i pięciu córek, Jan założył i z powodzeniem przeprowadził przez lata kryzysu luksusowy sklep kolonialny. Dziś ich potomkowie rozjechali się po całym świecie. Czy Ewie uda się zgromadzić wszystkich w jednym miejscu? Czy zjazd rodzinny dojdzie do skutku?

"Zjazd rodzinny" zaskakuje nie tylko treścią, ale również niezwykle wiarygodnym, bogatym tłem historycznym Irena Matuszkiewicz stworzyła przepiękną, a przede wszystkim - prawdziwą opowieść o losach pewnej rodziny. Urzekła mnie prozą życia i trafnością swoich związków. Autorka nie idealizuje instytucji małżeństwa, nie pisze tylko o radosnych stronach życia rodzinnego. Bohaterzy - chociaż żyli sto lat temu - mieli podobne dylematy jak ludzie współcześni, zastanawiali się nad słusznością swoich wyborów i, tak zwyczajnie, bywali zmęczeni życiem. "Zjazd rodzinny" to wciągająca, wspaniale napisana proza obyczajowo-historyczna. Irena Matuszkiewicz przekonuje nas, jak ważne jest, by znać losy swojej rodziny.

Spodziewałam się, że Irena Matuszkiewicz opowie swoją historię w "Zjeździe rodzinnym" i... tyle. Okazuje się jednak, że ciąg dalszy nastąpi, a to dopiero początek. Wszystko wskazuje na to, iż na polskim rynku ukaże się kolejna saga rodzinna w stylu "Stulecia Winnych" Ałbeny Grabowskiej. Na tym jednak kończą się porównania, gdyż Matuszkiewicz stworzyła coś świeżego, nie kopiując Grabowskiej ani żadnych innych autorów. "Zjazd rodzinny" zachwyca nienagannym, czasem wręcz dostojnym językiem. Irena Matuszkiewicz należy do pisarzy, którym nawet pisanie o trudnych sprawach przychodzi z niezwykłą lekkością. Jej najnowsza powieść nie należy do łatwych książek, jednak czyta ją się rewelacyjnie.

Jeśli właśnie skończyliście czytać nową książkę Zbigniewa Zborowskiego bądź tęsknicie za bohaterami sagi o Winnych, koniecznie przeczytajcie nową książkę Ireny Matuszkiewicz, która rozpoczyna kolejny cykl obyczajowo-historyczny w polskiej literaturze współczesnej. Autorka pokazała zupełnie nowe oblicze i z pewnością trafi dzięki temu do nowych czytelników. Ja jestem w pełni przekonana. Polecam!

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Irena Matuszkiewicz "Zjazd rodzinny"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
liczba stron: 376
data premiery: 20.10.2015

wtorek, 27 października 2015

Zadaj pytanie Agnieszce Olejnik i wygraj powieść "A potem przyszła wiosna" | KONKURS



Zadaj pytanie Agnieszce Olejnik i wygraj powieść "A potem przyszła wiosna"!

Wraz z Wydawnictwem Czwarta Strona oraz autorką powieści obyczajowej "A potem przyszła wiosna" - Agnieszką Olejnik, Przegląd czytelniczy zaprasza do udziału w konkursie. Możecie wygrać jeden z dwóch egzemplarzy książki.

Propozycje pytań do autorki nadsyłajcie do niedzieli 1 listopada włącznie na adres mailowy przegladczytelniczy@interia.pl

Wraz z autorką wybierzemy 10 najciekawszych pytań, na które odpowie Agnieszka Olejnik. Wywiad zostanie opublikowany na blogu Przegląd czytelniczy we wtorek 10 listopada wraz z wynikami konkursu.
Autorzy dwóch wyróżnionych pytań zostaną nagrodzeni egzemplarzem powieści "A potem przyszła wiosna".

Czekamy na Wasze propozycje pytań! Powodzenia!

niedziela, 25 października 2015

Dagmara Andryka "Tysiąc" | Recenzja



Nie czytałam tak intrygującego oraz dobrego kryminalnego debiutu od czasów Puzyńskiej i jej legendarnego wręcz dzisiaj "Motylka". Dagmara Andryka napisała pełną tajemnic, nieco mroczną powieść, która zapada w pamięć na długo. "Tysiąc" jest książką, na którą z pewnością warto zwrócić uwagę, poszukując lektury na długie, jesienne wieczory. Po zmianie czasu na zimowy nie pozostaje nam - nałogowym czytelnikom - nic innego, jak zaszyć się pod kołdrą z gorącą herbatą i dobrą lekturą. "Tysiąc" jest doskonałym wyborem!

Młoda dziennikarka Marta Witecka przez przypadek trafia do niewielkiej miejscowości Mille, położonej gdzieś w pomorskim. Nigdy wcześniej nawet nie słyszała o tym miejscu i Mille z pewnością jest jednym z ostatnich miejsc, w których Marta zatrzymałaby się na dłużej, ale zepsuł jej się samochód i nie ma jak wydostać się z miasteczka. Początkowo kobieta nie rozumie mieszkańców, którzy za wszelką cenę chcą się jej pozbyć z Mille. Szybko jednak wychodzi na jaw, że tubylcy wierzą w klątwę rzuconą w przeszłości na miasteczko. W Mille może mieszkać nie więcej niż tysiąc osób. Jeżeli liczba mieszkańców wzrasta, ktoś ginie, by zrobić miejsce nowo przybyłym. Chwilę po przybyciu Marty do miasta, w tajemniczych okolicznościach ginie młoda nauczycielka. Śledztwo szybko zostaje umorzone, nawet policji nie zależy na złapaniu sprawców, gdyż wierzą w mistyczną klątwę. Marta postanawia przeprowadzić śledztwo. Pomaga jej w tym nadużywający alkoholu były milicjant.

Autorski debiut Dagmary Andryki charakteryzuje się gęstą atmosferą i niebanalną fabułą. W pewnym momencie nawet najwięksi sceptycy złapią się na myśli, że zastanawiają się, czy tajemnicze wydarzenia w Mille są wynikiem klątwy czy działalności seryjnego mordercy. Główna bohaterka, Marta Witecka przeprowadzi skrupulatne śledztwo, w wyniku którego dojdzie do wniosku, że... klątwa wcale nie jest takim złym wytłumaczeniem. Nic do siebie nie pasuje, kolejni podejrzani zostają wykluczeni z tego niezbyt zaszczytnego grona, dochodzenie nie przynosi żadnych rezultatów. Dagmara Andryka w kapitalny sposób splotła ze sobą losy młodej kobiety z początku XIX wieku, która rzekomo rzuciła klątwę na Mille, z historią zamkniętych w sobie mieszkańców prowincjonalnego miasteczka. "Tysiąc" to doskonały kryminał z ciekawym tłem społecznym. 

Dagmara Andryka wyróżnia się spośród grona debiutantów nienagannym stylem i ciekawym językiem. Jest autorką niezwykle sugestywną i potrafi utrzymać niezbędne w kryminale napięcie. Może momentami ucieka w marazm, czasem przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje, a część fragmentów jest nieco przegadana. Obserwujemy swego rodzaju stan zawieszenia po to, by za chwilę znowu zdecydowanie wcisnąć z Andryką pedał gazu i znacząco przyspieszyć. Są to jednak drobne, nierażące błędy, które absolutnie nie odbierają niczego z niekwestionowanej wyjątkowości książki. "Tysiąc" czyta się rewelacyjnie. W powieści funkcjonuje przyjemny element zaskoczenia, kiedy już odkryjemy, co naprawdę wydarzyło się w Mille. Dagmara Andryka schowała rozwiązanie zagadki głęboko i niczym zawodowy gracz, wyciągnęła asa z rękawa dopiero na sam koniec.

"Tysiąc" to obiecujący, świetnie napisany i intrygujący kryminał. Debiut Dagmary Andryki rozbudza ciekawość czytelnika oraz daje nadzieję na więcej. Mam nadzieję, że autorka zajmie się zawodowo pisaniem powieści kryminalnych, gdyż wychodzi jej to rewelacyjnie. Ciekawy pomysł i bardzo dobre wykonanie - ja przepadłam! Czekam na wasze wrażenia!

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Dagmara Andryka "Tysiąc"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
liczba stron: 464
data premiery: 20.10.2015

piątek, 23 października 2015

Danuta Noszczyńska "Farbowana blondynka" | Recenzja



Danuta Noszczyńska już trzykrotnie została wyróżniona na Festiwalu Literatury Kobiecej "Pióro i Pazur" w Siedlcach. Trzecią nagrodę otrzymała wcale nie tak dawno, bo zaledwie kilka dni temu. Nie czytałam "Harpii" ani żadnej innej spośród nagrodzonych powieści. Dotychczas było mi nie po drodze z twórczością Danuty Noszczyńskiej, zapowiedzi nie intrygowały mnie na tyle, by znaleźć czas i miejsce w swojej biblioteczce. Spróbowałam, poznałam i... No właśnie, jak wyszło i dlaczego właśnie tak?

Tamara podchodzi z prowincji. Wyjechała z rodzinnego domu, by odnieść sukces. Właśnie otrzymała awans, zrobiła sobie usta, przefarbowała włosy. A że facet właśnie odszedł do innej? Mały szczegół! Tamara z nieukrywaną zazdrością obserwuje kobietę, która pracuje w biurowcu po drugiej stronie ulicy. Jest piękna, doskonale ubrana, na dobrym stanowisku. Tamara chciałaby być na jej miejscu. Czy aby na pewno? Młoda kobieta jest przekonana, że dobry wygląd jest przepustką do lepszego świata. W tych poglądach zgadzają się z nią cztery najlepsze przyjaciółki, aktualnie wszystkie singielki. Kiedy jednak koleżanki zaczną układać sobie życie, również Tamara zapragnie przytulić się do męskiego ramienia. Czy w swoim dążeniu do doskonałości znajdzie chwilę, by stworzyć trwały związek?

Danuta Noszczyńska tworzy doskonałe portrety psychologiczne. I właśnie na tych portretach w dużej mierze opiera się jej książka. "Farbowana blondynka" to obraz współczesnej młodej kobiety, z jednej strony - pewnej siebie i przekonanej o słuszności swoich przekonań, z drugiej - może nieco zagubionej w wymaganiach dzisiejszego świata. Tamara dała sobie wmówić, że jedynie nienaganna aparycja może być kluczem do sukcesu. Kiedy jednak spotka na swojej drodze nieco puszystą, wcale niedoskonałą kobietę i jej partnera - przystojnego chirurga plastycznego (czy on nie mógł zrobić swojej dziewczynie liposukcji?), pozna zupełnie odmienne podejście do życia. Czy Tamara będzie umiała wyciągnąć wnioski? "Farbowaną blondynkę" warto przeczytać chociażby ze względu na wiarygodny, ciekawy portret współczesnej kobiety sukcesu. Noszczyńska stawia niegłupie tezy i wyciąga mądre wnioski.

Mimo niekwestionowanych zalet powieści, nie mogę powiedzieć, bym była w pełni przekonana. W "Fabrowanej blondynce" przez większość czasu nie dzieje się nic ciekawego, a kiedy w końcu Noszczyńska przejdzie do sedna - robi się dość schematycznie i mało oryginalnie. Może za dużo czytam, by przekonała mnie kolejna historia o młodej, zapracowanej kobiecie, która w końcu dochodzi do wniosku, że kariera to nie wszystko i przydałby się ktoś, z kim można dzielić życie? Książka kończy się w sposób absolutnie i wręcz niesmacznie przewidywalny. To się sprzeda, oczywiście. Czytelniczki uwielbiają takie historie, ale po trzykrotnej laureatce festiwalu literackiego oczekiwałam chyba czegoś więcej. Podoba mi się styl Noszczyńskiej. Pisze w całkiem przyjemny, niezbyt ciężki, ale i nie przesadnie lekki sposób.

Zdecydowanie na tak - intrygujący portret głównej bohaterki, interesujące przedstawienie współczesnego pokolenia trzydziestolatków, świetny styl i ciekawy język. Na nie - mało porywająca fabuła i schematyczność opisywanych sytuacji. Spodziewałam się nieco innej, może trochę ambitniejszej lektury, ale nie mogę powiedzieć, żeby było źle. Jest dobrze, chociaż bez rewelacji.

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Danuta Noszczyńska "Farbowana blondynka"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2015
liczba stron: 328
data premiery: 08.10.2015

czwartek, 22 października 2015

Wywiad | Monika Orłowska: "O, tu masz rym, tu powtórzenie, a tu aliterację. I weźże zrób coś z tą sięjączką. Istne wariatkowo."



Monika Orłowska w każdym swoim wcieleniu sprawia radość czytelnikom i dostarcza im kolejnych literackich przygód. Pisze, redaguje, tłumaczy. Jest autorką powieści obyczajowej "Całuję. Mama", która właśnie ukazała się w księgarniach pod patronatem Przeglądu czytelniczego. Opowiada w niej historię trzech sióstr, które spotykają się w mieszkaniu zmarłej matki, aby uporządkować i sprawiedliwie podzielić majątek. Ile w poszczególnych bohaterkach jest samej Moniki Orłowskiej? W której roli - pisarki, redaktora czy tłumacza - sprawdza się najlepiej? 


Monika Orłowska – pisarka, redaktorka, tłumacz. Która rola jest Pani najbliższa dlaczego?

Zdecydowanie redaktorka, a właściwie redaktor, bo wciąż jestem filologiem, nie filolożką. 
Dlaczego? Idealnie łączy rzemiosło z artyzmem. Jest twórcza, ale w pewnych granicach, no i pozwala mi na ciągły rozwój w bliskiej sercu dziedzinie – języku ojczystym. Dla porównania, kiedy tłumaczę, stoję w rozkroku między oryginałem a wersją polską, a to oznacza wieczną niepewność, żmudne poszukiwanie tego jedynego, idealnego słowa i frustrację, gdy na przykład jakiś żart językowy okazuje się nieprzekładalny. Poza tym język obcy zawsze jest… obcy, a w polskim jestem przecież zanurzona na co dzień. 

Czym się różni praca nad własnym, autorskim tekstem od redakcji tekstu innego pisarza?

W tej chwili, gdy zakładam sobie redaktorski autokaganiec, chyba niczym. 
Oczywiście żartuję. Redakcja to konkret, a pisanie abstrakcja, przynajmniej w moim przypadku. Jako redaktor znam objętość tekstu, którym mam się zająć, termin oddania ostatecznej wersji i kwotę wynagrodzenia. Kiedy siadam do własnej powieści, nie mam pojęcia, kiedy i na której stronie ją skończę, czy wydawnictwo w ogóle ją zechce, a jeśli tak, czy się sprzeda. Nigdy też nie wiem do końca, jaki los spotka bohaterów ani jakie będzie ostateczne przesłanie powieści. Na szczęście nie jestem poczytną autorką, która podpisuje umowę i odbiera zaliczkę, gdy książka istnieje jedynie w formie konspektu. Nie lubię żyć na kredyt i tworzyć na zawołanie. Wenę traktuję na zasadzie „jesteś to jesteś, a jak cię nie ma, to też niewielki kram”. 
Co jeszcze? Redagowanie sprzyja rozwojowi duchowemu, podczas gdy pisanie wzmacnia egocentryzm i egoizm. Choćby na podstawie tego wywiadu można stwierdzić, że jestem straszną egocentryczką. Kiedy piszę, zanurzam się w sobie, nawet jeśli nie opisuję własnych doświadczeń. Albo przetwarzam to, co zaobserwowałam w rzeczywistości, albo wymyślam swoją. Czyli wciąż ja, o mnie, przeze mnie i dla mnie. A potem jeszcze następuje polowanie na głaski od czytelników lub masowanie poturbowanego ego, gdy się czyta niepochlebne recenzje. Kiedy zaś redaguję, automatycznie staję w cieniu. Muszę wykazać empatię wobec autora, jego stylu, poczucia humoru, czy nawet światopoglądu. Liczy się też dobro książki, a w praktyce czytelnika, który powinien otrzymać przyzwoicie opracowany tekst bez stylistycznych i merytorycznych wybojów utrudniających odbiór. 
Reasumując, praca redaktora czyni ze mnie (chyba!) lepszego, bardziej wrażliwego na otoczenie, człowieka. Pisanie – niekoniecznie.

Z którą spośród bohaterek „Całuję. Mama” utożsamia się autorka i dlaczego? Pełna pomysłów na życie Paulina, bizneswoman Joanna czy matka i żona Beata?

Nie utożsamiam się z żadną z bohaterek „Całuję. Mama”, choć pożyczyłam im kilka własnych cech. Mogę za to zdradzić, że najbardziej chciałabym być taka jak Beata, najwięcej ciepłych uczuć mam dla materialistycznej, snobistycznej, apodyktycznej i momentami wulgarnej Joanny, a Pauliny po prostu nie ogarniam. 

Co sprawia Pani najwięcej trudności podczas pracy nad powieścią? A co – wręcz przeciwnie – przychodzi samo i bez problemu?

Same i bez problemu przychodzą tylko pomysły, i to bardzo ogólne. Potem jest już typowa orka na ugorze. Walczę z realiami, z bohaterami, z własnym lenistwem, że o zobowiązaniach rodzinnych (mama pić, trzeba natychmiast zapłacić rachunek za prąd, ciocia Hermenegilda dzwoni i pyta o przepis na powidła) nie wspomnę, a ostatnio nawet Orłowska-autorka boksuje się z Orłowską-redaktor. Ledwo ta pierwsza napisze jakieś zdanie, a już ta druga pokazuje jej paluchem: „O, tu masz rym, tu powtórzenie, a tu aliterację. I weźże zrób coś z tą sięjączką”. Istne wariatkowo. 

Proszę sobie wyobrazić może nieco stereotypową czytelniczkę twórczości Moniki Orłowskiej. Czym się zajmuje, jak wygląda, jaka jest? Dla kogo Pani tworzy?

Bardzo długo – jako, pamiętamy, modelowa egocentryczka – tworzyłam po prostu dla siebie i ani mi w głowie nie było snucie wyobrażeń na temat potencjalnych odbiorców. Teraz z kolei, gdy wiem już mniej więcej, komu się podobają moje powieści, a kto wiesza na nich psy, tym bardziej nie wyobrażam sobie, jak to się paskudnie mówi w branży, targetu. Albo inaczej: mam wrażenie, że najlepiej odbiorą moje książki kobiety w wieku 30–50 lat, raczej z większych miast, choć niekoniecznie (sama wychowałam się w kamienicy w centrum Krakowa, ale mam dziwny sentyment do blokowisk, któremu daję upust w książkach, więc może być i tak, że ktoś z małej wioski podzieli tę moją fascynację), po jakichś trudnych doświadczeniach i zapewne matki. Wygląd w tym wszystkim jest najmniej ważny, choć wskazana byłaby nadwaga i nieprzejmowanie się modą. Poza tym lekko ironiczne poczucie humoru, a szczególnie zamiłowanie do gry słów. O, i widzi Pani, kogo właśnie opisałam? Siebie. Ale jeśli przyjąć, że większość czytelników szuka w literaturze odbicia własnych przeżyć lub poglądów, to moje książki powinny być niestrawne na przykład dla młodziutkich dziewcząt. Albo dla wojujących ateistek, bo zapomniałam o katolicyzmie. Niechby był wątpiący, wybiórczy, sprowadzany do płytkich obrzędów kilka razy w roku, ale niech będzie. Wreszcie trudno mi sobie wyobrazić swoje książki, szczególnie ostatnią, w przekładzie. Piszę po polsku, o Polkach i chyba jednak dla Polek.

Która z dotychczas napisanych przez Panią książek jest najważniejsza i dlaczego właśnie ta?

Zdecydowanie „Cisza pod sercem”. Po pierwsze debiut, po drugie forma terapii po poronieniu i związanej z nim serii klęsk życiowych, po trzecie wyróżnienie w konkursie, które odbudowało moje skopane poczucie własnej wartości, po czwarte przepustka do świata książek (również, a może przede wszystkim, tych tłumaczonych i redagowanych), po piąte wreszcie coś, co okazało się pożyteczne dla innych (a konkretnie dla części kobiet, które straciły dziecko). 

Czy podczas pracy nad „Całuję. Mama” wspominała Pani swoje własne dzieciństwo? Jak te wspomnienia wpłynęły na ostateczny kształt powieści?

Jak już wspomniałam, bohaterkom pożyczyłam kilka swoich cech. Dałam im też sporo własnych doświadczeń z czasów PRL-u, ale raczej nie w całości. Na przykład pamiętam specyficzny smród osiedlowych śmietników, jednak nigdy bym nie wpadła na to, żeby za nim tęsknić albo obwąchiwać zagraniczne odpady jak Paulina. Pamiętam oczywiście peweksy jako świątynie kapitalistycznego dobrobytu, ale wspomnienia Beaty i Joanny wymyślałam od zera. Również świat „małej opozycjonistki” nie jest moim własnym światem. Byłam z jednej strony za młoda, żeby samej się w to zaangażować, a z drugiej za bardzo chroniona przez rodziców. Komuna już praktycznie dogorywała, gdy dorwałam się wreszcie do bibuły bodajże o Katyniu. Z jednej strony jestem rodzicom wdzięczna za to beztroskie dzieciństwo, a z drugiej jest chyba we mnie jakiś żal, któremu dałam upust, kreując postać nadmiernie ostrożnej, przewrażliwionej Lidii. 
Jedyny autentyk przeniesiony 1:1 do powieści to mysie jedzenie.

Proszę opowiedzieć czytelnikom o swoich planach zawodowych.

Cóż, większość planów dotyczy oczywiście redakcji. Specjalizuję się w obyczaju, ale być może przyjdzie mi spróbować publicystyki. Dobrze by było też coś przetłumaczyć, bo nieużywane narzędzia rdzewieją. Poza tym powinnam skończyć kilka powieści, które porzuciłam na różnym etapie pracy. 
Oprócz planów mam jeszcze coś, co można nazwać wyzwaniem. Otóż spotkałam się parę razy z opinią, że za dużo uwagi poświęcam w swoich książkach Bogu i nadmiernie idealizuję katolików. Nie miałam takiego odczucia, a na pewno nie robiłam tego celowo. Teraz jednak chciałabym świadomie pójść w stronę beletrystyki katolickiej. O ile się orientuję, mało jest na rynku polskich książek, które promowałyby wartości ewangeliczne, i to w doskonałym stylu, bez ocierania się o kicz czy fanatyzm. W tej chwili jeszcze nie jestem gotowa, żeby podjąć to wyzwanie, ba, nie mam pewności, czy kiedykolwiek będę. Wiem też doskonale, że ceną powodzenia może być utrata dotychczasowych czytelniczek. Trudno. Rydzyk-fidzyk. :)