Poznajcie kobietę, która stworzyła historię miłości kata i ofiary. Esesmana i Żydówki. Justyna Wydra w swej powieści zerwała z mitem "złego Niemca" i skłoniła do refleksji: co myśli i czuje człowiek, któremu włożono do ręki pistolet i kazano zabijać? Jak sama przyznaje, "Esesman i Żydówka" to jej osobisty protest, książka, która samej autorce miała przywrócić wiarę w człowieka. O swoich zainteresowaniach, planach, marzeniach, a także o wojnie, esesmanie i Żydówce opowiada Justyna Wydra.
Esesman i Żydówka. Kat i ofiara. Skąd pomysł, aby stworzyć tak – wydawałoby się – nieprawdopodobne połączenie do romansu?
To taki mój osobisty protest-song, a może
raczej protest-book. Protest przeciwko świadomości, że w określonych
okolicznościach jedni ludzie nie tylko gotowi są z zimną krwią zabijać innych
ludzi. Odmówią im także człowieczeństwa, postarają się zlikwidować ich
totalnie, tak, by po „podludziach” nie pozostał ślad. Niby rozumiemy, niby
poznaliśmy mechanizmy, które czynią z człowieka bestię, a jednak to nadal nie
do uwierzenia, że jedna ludzka istota potrafi okazać drugiej istocie tyle
pogardy, tyle wyrafinowanego okrucieństwa.
Ja tego nie mogę, nie chcę pojąć.
Wojna to męska sprawa. Mężczyźni giną, kobiety
cierpią, gdy w sąsiedztwie ich domów toczą się walki i maszerują żołnierze.
Prawa „zwykłej” wojny czynią z kobiet trofea, zwycięzcy biorą sobie je jako
nagrodę i symbol upokorzenia mężczyzn pokonanej armii. To okrutne, lecz w
pewien sposób zrozumiałe. Tak się dzieje, odkąd człowiek wymyślił wojnę i tak
będzie pewnie dziać się do końca świata.
Co jakiś czas jednak ludzi opanowuje
szaleństwo stokroć może gorsze. Masowa nienawiść wymierzona w konkretną grupę
„wrogów”. Turcy mordujący Ormian, Niemcy wdrażający „ostateczne rozwiązanie
kwestii żydowskiej”, Hutu wyrzynający maczetami sąsiadów z plemienia Tutsi. Nie
ma mężczyzn, kobiet i dzieci. Są wrogowie, podludzie, robactwo. Należy ich
zlikwidować. Proszę się zastanowić – co tak naprawdę musi myśleć mężczyzna,
który zabija dziesiątki, setki i tysiące bezbronnych starców, niewinnych dzieci
i kobiet? Dlaczego na zimno morduje młode, ładne dziewczyny, które powinny mu
się po prostu podobać? Gdzie utracił uniwersalne wartości? Co stało się z jego
sumieniem? I dlaczego tak łatwo było obudzić w nim potwora?
Świadomie sięgnęłam po stereotyp „dobrego
Niemca”. Podobno autorzy często piszą dla siebie. W moim przypadku tak było. Ta
książka i jej główni bohaterowie mieli mnie samej przywrócić wiarę w człowieka!
Było mi to tym bardziej potrzebne, że mieszkam na Górnym Śląsku, gdzie czerń i
biel nie są tak oczywiste, jak na przykład w centralnej Polsce. Moje rodzinne
Gliwice kilkadziesiąt lat temu nazywały się Gleiwitz. Na każdym kroku stykam
się z Historią przez duże „H”, ze śladami po dawnych mieszkańcach. Koszary
polskiego wojska mieszczą się w budynkach, w których stacjonowali niemieccy
ułani, prezydent miasta urzęduje w przedwojennym hotelu Haus Oberschlesien, a
pogotowie ratunkowe do niedawna korzystało z dawnej siedziby Gestapo! Musiałam
sobie jakoś odczarować Niemców.
Stąd taka nietypowa para – esesman i Żydówka.
Uważa Pani, że taka miłość mogła się zdarzyć?
Ja głęboko wierzę w to, że się wydarzyła!
Żartuję, ale nie do końca. Przygotowując się do pisania, studiując temat,
natrafiłam na tyle niesamowitych, magicznych wręcz ludzkich historii, iż żadne
definitywne stwierdzenia typu „to niemożliwe”, nie przeszłyby mi przez gardło
;) A poza tym, jeśli taka miłość nie miała miejsca, jak mam sobie wytłumaczyć
niepokój, który mi towarzyszył od napisania pierwszego zdania, aż do dnia
premiery powieści? Motyle w brzuchu, kiedy wydawca przesłał mi projekt okładki,
dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłam? Ja tę książkę napisałam sercem. Oddałam
jej pióro, ale snuła się właściwie sama. Na początku próbowałam interweniować
rozumowo w opisywane wydarzenia, ale zawsze kończyło się tak samo – musiałam
usunąć napisaną treść i zaczynać od nowa. Tak, jak mi kazali główni
bohaterowie. Ktoś powiedział, że w książce jest zbyt wiele zbiegów
okoliczności. Wiem! Nic na to nie mogłam poradzić. Choć naprawdę się starałam,
proszę mi wierzyć, byłam bezbronna wobec determinacji Debory i Bruna :)
Poważnie mówiąc – historia ich miłości jest
literacką fikcją. Ale to, co spotyka tych dwoje na kartach powieści, już nie!
Polska Armia Małopolska rzeczywiście rozbiła doborowy pancerny pułk SS Germania
we wrześniu '39 roku. Ludzie naprawdę wyskakiwali z pociągów jadących do
Auschwitz. Żegota wyprowadzała z gett żydowskie dzieci. Kraków w lecie 1943
roku szykował się do powstania tak, jak Warszawa. Na szczęście dowódcy Armii
Krajowej w Generalnej Guberni wycofali się z tej decyzji. Zależało mi na tym,
by moja książka była wiarygodna zarówno pod względem psychologicznym, jak i
faktograficznym. Oczywiście w miarę możliwości – tam, gdzie to konieczne,
naginam fakty. W końcu to miłość, nie wojna, jest tu najważniejsza!
Wiernie oddała Pani tło historyczne swojej
opowieści. Proszę powiedzieć, jak długo i w jaki sposób przygotowywała się Pani
do napisania książki?
Historia II wojny światowej, szczególnie jej
psychologiczne i socjologiczne aspekty to mój konik przynajmniej od czasów
licealnych, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z literaturą obozową z jednej
strony, i relacjami frontowymi z drugiej. Z tamtego okresu szczególnie pamiętam
reportaże Hanny Krall i powieści mojego ukochanego autora Hansa Hellmuta
Kirsta. Podejrzewam nawet, że to jego „wina” iż jednym z głównych bohaterów
książki uczyniłam Niemca i to w dodatku w takim mundurze...
W każdym razie historią lat 30-tych i 40-tych
XX wieku przesiąkłam już jako nastolatka. Zagłębiałam się w temat bardziej i
bardziej. Czytałam i oglądałam wszystko – od fabuł, takich jak „Lista
Schindlera”, aż po poważne naukowe opracowania – zainteresowanym polecam m.in.
świetną pracę Nicholasa Goodricka Clarka pt. „Okultystyczne źródła nazizmu”.
Wygląda na to, że mój romans z tamtymi czasami
trwa już prawie dwadzieścia lat...
Dzisiaj wiem już na tyle dużo, by nie rzucać się na każdą pozycję
poświęconą tematowi, wybieram te, z których mogę dowiedzieć się czegoś nowego,
przede wszystkim o „ludzkich” aspektach wojny, Zagłady i obu totalitaryzmów.
Niełatwo jest się dzisiaj wybić na przesyconym
rynku wydawniczym. Jakie ma Pani oczekiwania wobec dalszych losów „Esesmana i
Żydówki” na scenie literackiej?
Ja tę książkę napisałam dla siebie. Tak, jak
mówiłam, miała mi pomóc otrząsnąć się z traumy, stanowić mój własny kamyczek
dorzucony do stosu niezgody na masowe zabijanie i łatwość budzenia się ludzkiej
bestii. Ponieważ powieść wyrwała mi kawał duszy, marzyłam o jakiejś
rekompensacie. Najlepiej w formie drukowanej. Ale człowiek tak ma, że chce
więcej i więcej. Nie pragnęłam (i nie pragnę) okupować topki Empiku. Jestem
świadoma realiów rynku wydawniczego i zanikającego czytelnictwa w naszym kraju.
Mimo wszystko, chciałabym, by książka była czytana i nie pozostawiła odbiorcy
obojętnym. Ma dwa zadania – dostarczyć solidnej porcji wzruszeń i pozostawić
miejsce na refleksję nad tym, czym jest dobro i zło oraz człowieczeństwo i
bestialstwo. A jeśli przy okazji ktoś bliżej zaprzyjaźni się z historią II
wojny... będę tym bardziej dumna!
Mam jeszcze jedno, ciche marzenie. Bardzo
lubię dobre kino okołowojenne. Książka napisała mi się tak, że stanowi niemal
gotowy scenariusz teatralny, czy filmowy. Byłaby to przy tym, jak na fabułę
kostiumową, produkcja stosunkowo niskobudżetowa. Raz po raz czytam narzekania
naszych filmowców, że brakuje im dobrych scenariuszy opowiadających o tamtych
czasach. Ujrzenie filmowej adaptacji losów Debory i Bruna pięknie by mi spięło
temat...
Książek osadzonych w czasach II wojny
światowej jest niemało. Co – Pani zdaniem – wyróżnia „Esesmana i Żydówkę” na
tle pozostałych?
Chyba
najbardziej to, że sięgnęłam do „zakazanego” obszaru i potraktowałam go
odmiennie. W trakcie wojny na ziemiach okupowanych zdarzały się oczywiście
związki niemieckich oficerów z Żydówkami. Zwykle jednak literatura i szerzej –
sztuka – traktuje ten motyw jako pretekst do pokazania zła i wynaturzeń.
Relacje są standardowo perwersyjne i ociekają przemocą. Pewnie dlatego, że tak
właśnie najczęściej faktycznie było. Poza tym, to takie kusząco malownicze –
bezwolna ofiara, która za jedyną broń ma seksualną atrakcyjność i wszechmocny
kat, mogący zrobić z nią wszystko, co chce. Potem, jeśli uda się przeżyć –
społeczne wykluczenie kobiety, winnej temu, że przetrwała w taki właśnie
sposób.
A ja starałam się stworzyć zupełnie inną
opowieść. Zależało mi na pokazaniu historii zwyczajnych, normalnych ludzi, ani
złych, ani dobrych – powiedzmy, że raczej przyzwoitych, tyle że postawionych po
dwóch skrajnych stronach barykady i rzuconych w sam środek totalnego Inferna.
Jaką przyjmą wobec niego postawę, mając za plecami dwa wielkie żywioły – wojnę
i miłość? Czy ocalą się nawzajem? Kto przeczyta, ten będzie wiedział :)
No właśnie, pozostańmy na chwilę przy temacie
wojny. Historia człowieka jest długa, a i dzisiaj znalazłoby się kilka
interesujących scenerii i wydarzeń, aby uczynić z nich tło opowieści. Pani
osadziła swoją opowieść w czasach II wojny światowej. Dlaczego?
Z powodów, o których już wcześniej
wspomniałam. Tamten okres jest mi absolutnie najbliższy, najlepiej poznany i
zawsze kusił mnie literacką plastycznością. Wrósł w skórę i domagał się ujścia.
Nie wiem, czy to generalna zasada, ale na mnie studiowanie historii rodzenia
się, triumfu i upadku nazizmu oraz poznanie ogromu tragedii Shoah bardzo źle
wpłynęło pod względem psychicznym. Zło infekuje i niszczy. Pisanie dziejącej
się w tamtych czasach powieści, w której główną siłą sprawczą jest
przeciwstawiająca się okrutnej wojennej codzienności miłość, przyniosło mi
oczyszczenie.
Czytam z uwagą pierwsze recenzje mojej książki
i na ich podstawie mogę ostrożnie stwierdzić, że niejako przy okazji udało mi
się stworzyć pełnokrwistą love story...
Jeden kamień uruchamia lawinę. Głowę mam pełną
większych i mniejszych pomysłów. Te mniejsze spisuję w formie opowiadań, te
większe muszę przemyśleć. Jeden teoretycznie już „się pisze”, ale możliwe, że
odwrócę kolejność, ponieważ ostatnio nie daje mi spać pewna nieziemska
istota... Więcej nie zdradzę, bo na to jest zdecydowanie za wcześnie, poza tym
nie chcę niczego nikomu obiecywać, a już najmniej sobie samej. Pożyjemy,
zobaczymy.
Świetny wywiad, nie mogę się doczekać aż przeczytam książkę tej Pani :)
OdpowiedzUsuńA ja się na książce zawiodłam... kompletnie innych wartości moralnych w niej oczekiwałam. Okładka i tytuł zachęciły, ale czytając, nie mogłam się powstrzymać, by nie przeklnąć solidnie ze złości co dwa zdania...
OdpowiedzUsuńA ja się na książce zawiodłam... kompletnie innych wartości moralnych w niej oczekiwałam. Okładka i tytuł zachęciły, ale czytając, nie mogłam się powstrzymać, by nie przeklnąć solidnie ze złości co dwa zdania...
OdpowiedzUsuńA ja uważam, że książka jest wspaniała, aż żałuję, że tak szybko skończyłam ją czytać. Bardzo ciekawa jest opowieść przeplatana przemyśleniami głównych bohaterów. Jeśli ktoś jej jeszcze nie czytał, zachęcam, naprawdę warto
OdpowiedzUsuńKsiązka jest cudowna, wspaniała. Nie moglam sie od niej oderwać.:-)
OdpowiedzUsuńZnalazłam w internecie pensjonat Alter w Schwarzwaldzie oraz pensjonat Elizabeth? Czyżby historia miała ziarno prawdy ....?
OdpowiedzUsuńJa po przeczytaniu też od razu w Google i szukalam. :D
UsuńI to jest właśnie to! Stworzyć fikcję w taki sposób, aby czytelnik uwierzył że to prawdziwa historia . Jak dla nnie książka jest rewelacyjna i opisuje to,o czym sama bardzo czesto myślę.
Właśnie skończyłam ją czytać..Jest swietna!
OdpowiedzUsuńWspaniała książka, gorąco polecam.Właśnie skończyłem czytać. Niesamowita historia.
OdpowiedzUsuń