poniedziałek, 13 stycznia 2014

Liane Moriarty "Kilka dni z życia Alice"

Muszę przyznać, iż polowałam na tę książkę od dłuższego czasu, w większości księgarni była niedostępna, więc kiedy tylko wczoraj upatrzyłam ją w katowickim Matrasie, natychmiast zabrałam się za lekturę. Historia od razu wydała mi się bardzo ciekawa i skłoniła do refleksji nad pytaniem: a gdybym to ja ocknęła się w dniu dzisiejszym, nie pamiętając ostatnich dziesięciu lat, pewna, że mamy styczeń, rok dwa tysiące czwarty?

Bo właśnie taki los spotyka tytułową Alice, która moją sympatię zdobyła z marszu, nosząc moje ulubione imię. Autorka wspaniale przeplata elementy komedii (kilka razy śmiałam się w głos!) z poważną problematyką powieści, bądź co bądź bohaterka cierpi na amnezję. Sam wypadek, w wyniku którego straciła pamięć, to czysta farsa. Alice podczas ćwiczeń na siłowni, spada ze stepu i mocno uderza głową o podłogę. A potem wydaje jej się, że ma dwadzieścia dziewięć lat, spodziewa się swojego pierwszego dziecka z ukochanym mężem Nickiem, a jej życie to cudowna sielanka, chociaż trochę brakuje im pieniędzy, ale przecież są w sobie tak szaleńczo zakochani, że to sprawa drugoplanowa. Tymczasem jest już trzydziestodziewięcioletnią obrzydliwie bogatą snobką, z trójką mniej lub bardziej uroczych dzieci, na dodatek w trakcie rozwodu. Ze strony na stronę jest coraz bardziej zaskoczona nową Alice i.. szczerze mówiąc, nie lubi jej.

W mojej opinii bohaterka jest urocza, nie da się jej wprost nie uwielbiać. Tak jak i Toma, syna głównej bohaterki, którego pojawienie się w powieści za każdy razem wywoływało uśmiech na mej twarzy, a dialog, kiedy dorośli rozmawiają o śmierci jednej ze znajomych Alice, a ten za każdym razem, gdy tylko padnie imię zmarłej, krzyczy "RIP!", rozbawił mnie do łez. Ale oprócz zapewnienia miłej rozrywki, książka stawia przed nami kilka pytań i porusza wiele ważnych zagadnień. W tle perypetii tytułowej postaci, w ciekawy sposób (prowadzenie dziennika dla psychiatry i pisanie przez starszą panią bloga internetowego) przedstawia losy i problemy najbliższej rodziny i przyjaciół. Zetkniemy się tutaj z udręką bezpłodności, sporami rodzinnymi, kłopotami z dziećmi oraz dowiemy się, że tak naprawdę życie zaczyna się po siedemdziesiątce. Lektura w zabawny sposób pokazuje nam to, co w życiu ważne, przestrzega przed zatraceniem się w czasach pośpiechu, wiecznego pędu. Historia małżeństwa Alice i Nicka jest tak banalna, a jednocześnie tak tragiczna - może przydarzyć się każdemu z nas.

Na minus książki przemawia słabe zaangażowanie autorki co do zapoznania się z tematem amnezji. Ja, rozpieszczona przez Picoult, która o opisywanej sprawie opowiada z zachowaniem najmniejszych szczegółów, rozczarowałam się, że Lian Moriarty tak naprawdę pominęła aspekt medyczny, przez co opowieść traci wiele z autentyczności. W porządku, jest tam gdzieś powiedziane, na co choruje i z czym to się wiąże, ale nie chce mi się wierzyć, że osoba niepamiętająca dziesięciu ostatnich lat swojego życia, zostaje wypisana ze szpitala i pozostawiona samopas, bez opieki lekarskiej.

Dzieło oceniam na mocną siódemkę w skali od jeden do dziesięciu. Arcydziełem nazwać go nie mogę, ale słabe nie jest na pewno. Tematyka jest bardzo oryginalna, przeczytałam w życiu naprawdę dużo książek, zazwyczaj, gdy pochłaniam jakąś lekturę, mam wrażenie, że "to już gdzieś było", ale nie tym razem. Zakończenie wprawdzie łatwe do przewidzenia, ale nie jest to tutaj rażącą wadą powieści, bo wydaje się być naturalną konsekwencją fabuły. Odpowiedź na to najważniejsze pytanie: co by było gdyby to spotkało ciebie?, które zawsze zadaję sobie wchodząc w świat kolejnej publikacji, w tym przypadku jest wyjątkowo, wyjątkowo trudne. Gdy przypomnę sobie siebie sprzed dziesięciu lat... chyba każda z nas wzniesie oczy do nieba i powie "boże, jaka ja byłam głupia!". A naszej Alice udało się wynieść mądrą lekcję z tego, kim była dekadę temu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz