piątek, 5 grudnia 2014

Anna Klejzerowicz | Magia wciąż żyje w naszych sercach

Dzisiaj do pełnych magii, wyjątkowych wspomnień zaprosiłam Annę Klejzerowicz, autorkę m.in. powieści "Czarownica", "List z powstania", "Sąd ostateczny" i "Cień gejszy".

Jakie znaczenie dla autorki mają Święta Bożego Narodzenia?
Co pamięta z dzieciństwa?
I jak obchodzi ten czas obecnie?




Święta Bożego Narodzenia to… magia. Taka rodzinna, domowa. Za czasów mojego dzieciństwa była to magia pełna zapachów, tajemniczych szeptów, gorączkowej krzątaniny. Wielka choinka wystrojona niczym królewna z bajki, śnieg sypiący za oknem, listy pisane do św. Mikołaja – obowiązkowo zielonym atramentem! Dźwięki ludowych kolęd: z płyty, z radia. Telewizji się u nas w święta nie włączało. Ale zapachy pamiętam przede wszystkim: pierników, prawdziwej czekolady, orzechów i pomarańczy. Potem wigilijna kolacja: te barszcze – grzybowy i czerwony, z uszkami, nie kupionymi, tylko lepionymi przez Babcię z pomocą całej rodziny już kilka dni wcześniej. Kapusta z grzybami, kompot z wędzonych śliwek, rybki przyrządzane na najrozmaitsze sposoby – specjalność Taty marynarza, jego kulinarna tajemnica. Do dziś polskie potrawy wigilijne uważam za najwspanialsze na świecie. Ale wtedy… przy stole ledwie mogłam usiedzieć. Bo przecież pod choinką czekało już mnóstwo pięknie opakowanych w kolorową bibułkę prezentów! Wiadomo było, że przyniósł je Mikołaj, rumiany dziadek z białą brodą – próbowaliśmy go przecież podejrzeć, podsłuchać… przyłapać choć raz na „gorącym uczynku”. Jednak nigdy nam się to nie udało. Zawsze tak się jakoś wślizgnął sekretnym sposobem, że umknął naszej uwadze. Ale paczki przecież były, zjawiały się pod choinką nie wiadomo kiedy: widomy znak, że święty darczyńca naprawdę istnieje…
Wśród tych prezentów obowiązkowo musiała znaleźć się książka. Zabawki, owszem, jakieś lalki, misie, płyty z bajkami, słodycze. Ale najważniejsza była książka. Bez niej nie byłoby świąt. Do dziś większość z nich zachowałam: „Baśnie” Andersena w kultowym wydaniu z ilustracjami Szancera, „Akademia Pana Kleksa”, „Pinokio”, „Dziadek do orzechów”... z odręcznym napisem (zielonym atramentem!): ANUSZCE OD ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA. Dopiero wiele lat później zorientowałam się, że to pismo Mamy.
A potem, nocą, gdy już pierwsze emocje opadły, głośne czytanie w łóżku. Najpierw czytał nam ktoś z dorosłych, niby na dobranoc, potem już sami czytaliśmy – a choćby przy latarce, ukrytej pod kołdrą… do świtu.     
Z upływem lat nasze święta zmieniały swój rodzinny charakter na… jeszcze bardziej rodzinny. Rodzina się poszerzyła: ja wyszłam za mąż, brat się ożenił. Każde z naszych współmałżonków przyprowadzało teraz własnych bliskich krewnych. Przy wigilijnym stole zrobiło się tłoczno i gwarno. Ale magiczna atmosfera pozostała. Już wprawdzie nie śledziliśmy świętego Mikołaja, jednak on i tak zawsze był razem z nami. Obecny niewidzialny Dobry Duch. Z tego okresu zapamiętałam głównie… zapach wody kolońskiej mojego Ojca. Może dlatego, że teraz tak bardzo go brakuje.
Dziś pozostało nas już niewielkie grono. Część bliskich odeszła tam, gdzie Mikołaj także ma swoje królestwo. Przybyło za to młode pokolenie: ukochana bratanica Magda. I zwierzaki, Szczególnie odkąd zamieszkaliśmy na wsi – czworonogi zawsze są razem z nami. I mówią do nas. Każdego dnia, nie tylko w wigilijną noc.
Przysłowiowe ocieplenie klimatyczne zabrało nam w święta śnieg. Mikołaj przylatuje teraz bardziej z Ameryki niż z niezidentyfikowanej czarodziejskiej krainy, zawieszonej gdzieś w czasoprzestrzeni.
Ale co tam! Magia wciąż żyje w naszych sercach.

Anna Klejzerowicz 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz