piątek, 28 listopada 2014

Wywiad | Anna Fryczkowska: "Moja następna książka będzie jeszcze lepsza"

Anna Fryczkowska (fot. dzięki uprzejmości autorki)


W listopadzie do księgarni trafiła najnowsza, szósta już i, jak sama autorka przyznaje, najlepsza powieść Anny Fryczkowskiej - "Kurort Amnezja". Pisarka konsekwentnie, wraz z każdą kolejną książką, wspina się na literacki Olimp. Perfekcjonistka czy szczęściara? Jak pracuje, skąd czerpie inspiracje? Poznajcie Annę Fryczkowską. A potem koniecznie przeczytajcie "Kurort Amnezja".

Rozmawiamy z okazji premiery Pani najnowszej powieści „Kurort Amnezja”, w której oswaja Pani temat śmierci i żałoby. Co wpłynęło na powstanie książki o takiej tematyce?

Każdy kryminał oswaja temat śmierci, a całkiem dużo z nich – temat żałoby. Dzięki lekturze pozwalamy sobie przez chwilę pomyśleć o tym, co i tak nieuchronne. Śmierć jako zaburzenie, a opis śledztwa jako przywrócenie porządku świata. Każdy kryminał to potyczka z ludzkim lękiem przed nieuniknionym.
Ale zanim napisałam tę książkę, miałam przed oczami taki obraz: dziewczyna stoi przed lustrem i nie poznaje swojej twarzy. Odwraca się, a za nią stoi mężczyzna, który twierdzi, że jest jej narzeczonym. Jego też nie pamięta... Co gorsza, choć chciałaby mu zaufać, nie umie go nawet polubić.

Powieść obyczajowa, thiller psychologiczny, kryminał... A jak sama autorka zaklasyfikowałaby powieść „Kurort Amnezja”?

Mocna powieść psychologiczno-obyczajowa z elementami kryminału. Czy też kryminał przepojony obyczajem. Lubię ubierać swoje pomysły w zakrwawione szatki powieści gatunkowej.

W książce porusza Pani problem amnezji. Jak przebiegały przygotowania do zmierzenia się z tematem?

Zaczęło się od lektury reportażu w „Wysokich Obcasach” o pewnej dziewczynie, która straciwszy pamięć po wypadku, zaczęła życie totalnie od nowa. Przed wypadkiem studiowała prawo, nie była fanką prac domowych, marzyła o karierze. Po utracie pamięci zrezygnowała z ambicji prawniczych, zaczęła pisać bloga kulinarnego, marzy o prowadzeniu gospodarstwa agroturystycznego z restauracją. Czytałam o jej cierpieniu związanym z utratą tożsamości, o tym, jak zastanawiała się, kim naprawdę jest i czego chce.  Potem zaczęłam przeglądać literaturę przedmiotu, odbyłam kilka spotkań z fachowcami. Utrata pamięci stała się moim ćwiczeniem w patrzeniu na świat. Jak się widzi rzeczywistość, gdy ma się o niej niemal zerową wiedzę? Gdy nie wie się, kim się jest, z kim się było, co zrobiło się w życiu złego, a co dobrego? Kiedy pisałam, przez parę tygodni chodziłam po świecie, jakbym go w ogóle nie znała. Bez wiedzy o mechanizmach, które tym wszystkim rządzą, życie wydaje się dziwnie intensywne i zupełnie niezrozumiałe.
Jak na przykład w tym fragmencie „Kurortu Amnezja”: „Słodka woda to woda niesłona, tyle już się nauczyłam. Przynajmniej jeśli chodzi o akweny wodne. Podobno nie mówi się „akweny wodne”, twierdzą Ciotki. Marek uważa, że przesadzają, więc trzymam się raczej jego wersji, bo czyjąś powinnam przecież wybrać. Jeśli chodzi o herbatę – słodka woda w herbacie znaczy, że herbata została posłodzona. Staram się to wszystko przyswoić, a Marek pomija milczeniem uwagi Ciotek. Zależy mu na dobrym kontakcie z nimi, ze względu na mnie. Więc tylko całuje Ciotkę w dłoń, starsza pani milknie, a nawet jej twarz marszczy się w czymś w rodzaju uśmiechu.
Akwarium, zwłaszcza podświetlone, wygląda ładnie, Marek wsadza tam roślinki, kamyczki, wszystko przywiózł ze sobą, i popatruje na mnie, czy się cieszę. Uśmiecham się tak, żeby było widać zęby. Rozluźnia się, więc widać o to chodziło. Uśmiech z zębami jest weselszy niż uśmiech bez zębów”.

Sama Pani przyznaje, że „Kurort Amnezja” to jej najlepsza książka. Dlaczego właśnie „Kurort Amnezja”, a nie żadna z Pani poprzednich publikacji?

Co ja poradzę, że zawsze najbardziej lubię ostatnią. Na szczęście ciągle się rozwijam. Następna będzie jeszcze lepsza.

Co chciałaby Pani osiągnąć w polskiej literaturze?

Osiągnęłam już mnóstwo, to znaczy zgraną grupę wielu tysięcy czytelniczek i czytelników, którzy czekają na moją kolejną powieść. Dużo osób pisze do mnie po lekturze, lubię te dyskusje. Cieszy mnie też, że wydawca czeka na moje kolejne teksty i ufa na tyle, że wysyła mi umowę, gdy tylko przedstawię zarys pomysłu. A poza tym? Marzę o czerwonych dywanach i wywiadach w każdej śniadaniówce. Nie, żartuję, wolę, żeby mnie nie rozpoznawano w warzywniaku. Bycie nierozpoznawalnym to błogosławieństwo, naprawdę współczuję celebrytom.

Subiektywny przegląd mijającego roku w polskiej literaturze według Anny Fryczkowskiej – co warto przeczytać, na co zwrócić uwagę?

Trudne pytanie, bo za dużo czytam. Czytam, żeby się wybudzić i żeby zasnąć. Czytam, gdy jadę metrem i czekam na autobus. Czytam w pracy i na wakacjach. Jestem więc trochę skrzywiona, bo wymagania mam duże i wciąż rosną. Ale mogę też przytaczać długie listy tego, co mi się podobało. Może więc ograniczę się tylko do najnowszych kryminałów. Gaja Grzegorzewska, „Grób”, ona pięknie się bawi konwencjami popkulturowymi. „Gniew” Miłoszewskiego, niby kryminał, a przecież najlepszy, najmocniejszy, najprawdziwszy we fragmentach obyczajowych, więc biorę na poważnie zapewnienia autora, że zrywa z gatunkiem. Wznowienie Kate Atkinson, „Zagadki przeszłości”, historia po części kryminalna, po części przewrotnie obyczajowa. „Cicha przystań” Marty Mizuro, kryminał o polskiej prowincji, o silnych i słabych kobietach. „Monogram” Joanny Marat, gdzie połączono katastrofę smoleńską z wątkiem kryminalnym, panopticum odjechanych postaci oraz ciekawym obrazem Warszawy. „Z ostatniej chwili” Małgorzaty Sobieszczańskiej, kryminał z newsową dziennikarką w roli głównej, dlatego właśnie napisany w zdyszanym, newsowym tempie. „Zasługa nocy” Mateusza Marcina Lemberga, mam nieodparte wrażenie, że rośnie z niego polski Nesbo, na razie jest świetnym polskim Lembergiem. No i Nesbo, jak zawsze.

Jakie są Pani plany zawodowe na nadchodzący rok? Czy pisze już Pani dla nas coś nowego?

Ciągnę dwie książki. Trudno mi się na razie zdecydować, która będzie pierwsza, osadziłam je w totalnie odmiennych klimatach i piszę to jedną, to drugą, w zależności od nastroju. Jedna: Żoliborz, przedwojenna willa, a w niej pomieszkuje dość przypadkowy zestaw ludzkich wyrzutków. A może raczej osób nieprzystosowanych. Ukrainiec, który uciekł przed wojną; uwięziona we własnym pokoju dziewczyna, dotknięta hejtingiem internetowym; sfrustrowana gospodyni domowa, która kocha oglądać cudze mieszkania. Więzy, które ich łączą, stają się silniejsze niż pokrewieństwo.
Druga: sześć pisarek w odciętym od świata domu na peryferiach Warszawy. Jedna z kobiet traci życie. Wszystkie miały motyw, żeby chcieć usunąć koleżankę. Która to zrobiła? Tutaj trochę pogrywam z patronką powieści kryminalnej, Agatą Christie, ona kochała kryminały zbudowane według formuły „zamkniętego pokoju”. Ja dodałam do tego stalkera, który krąży dookoła domu oraz warszawskie peryferie z za wielkimi domami pobudowanymi na kredyt, do których jeszcze nie zdążono wybudować porządnych dróg dojazdowych, a za oknami ciągle jeszcze widać pola kapusty.

Czy czuje Pani, że osiągnęła literacki szczyt swoich możliwości, a może powieść życia wciąż jeszcze przed Anną Fryczkowską?


Mam taką nadzieję, choć wiadomo, że człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. No, trochę mu pomagam, bo mnóstwo pracuję. Nad warsztatem, pomysłami, riserczem, stylem, konstrukcją. Kończę kolejne kursy, dużo rozmawiam z redaktorami, analizuję świetnie napisane powieści, żeby podpatrzeć cudze sztuczki. Przy każdej kolejnej redakcji książki usuwam zbędne słowa, a w zamian staram się chować do środka różne tropy, drugie dna. Uważni je znajdują, mniej uważni natomiast zarywają noc, żeby się dowiedzieć, kto zabił. I tacy, i tacy czytelnicy mnie cieszą.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy wywiad :) nie czytałam jeszcze książek pani Anny :)

    OdpowiedzUsuń